sobota, 30 listopada 2013

Rok IV Rozdział IV Humorzasty ...

rano.
blady świt.

przysnęłam na kanapie na której Draco wczoraj mnie tak zaborczo i cudownie pocałował.
spojrzałam za okno.

słyszałam coś.
ludzie.
w zamku.
na szczęście.

weszłam do pokoju dziewczyn.
zabrałam rzeczy i poszłam pod prysznic.

szczerze ?
jak zobaczyłam mundurek
tj. spódnica (?!) koszula, krawat i szata stwierdziłam że mogę coś z tym zrobić.
i zrobiłam.
zamieniłam spódnicę w spodnie.
czarne, dopasowane skórzane spodnie.

po godzinie we wrzątku ogarnęłam się.
ubrałam się i wyszłam.

trzeba przywitać nowego nauczyciela.
niestety.

wyszłam na korytarz porywając z torbą jedno zielone jabłko.
ugryzione.
a na ogonku karteczka.  "zacząłem za ciebie"  ech Draco ...
wzięłam liścik i schowałam do tylnej kieszeni spodni.
ugryzłam jabłko i podeszłam do starego gabinetu nowego profesora.

- proszę. - powiedziane opryskliwie i z impetem otworzone drzwi. - Ignis Potter, czyż nie ? spojrzał na mnie.

jedno oko, to prawe, miał normalne w kolorze piwnym.
drugie było jakby szklaną kulą z ostro błękitną tęczówką obracającą się w każdą stronę na skórzanej opasce.  przez lewy policzek biegła ukośna szrama, ślad walki.
twarz miał raczej kwadratową niż owalną, jednak trudno to było określić z powodu licznych blizn, śladów zadrapań czy deformacji.

wysoki, postawny mężczyzna był ubrany w płaszcz o raczej ziemistym kolorze.
pod nim była czekoladowa koszula bardziej przypominająca sprany sztruks.
z tego samego materiału wydawałoby się że jest płaszcz tego właśnie profesora.
na nogach miał mocno powycierane stare skórzane spodnie które kiedyś musiały być czarne.

Moody opierał się o lasce w kształcie głowy smoka wykonanej z ciemnego drewna.
a w jego oczach pomimo chłodu i wredności z jaką mie przywitał kryła się również ciekawość.

ogólnie nowy nauczyciel nie sprawiał wrażenia człowieka "normalnego".
stąd pewnie przezwisko "Szalonooki" które padło w naszym dormitorium kilkakrotnie wczorajszego wieczoru.
ale raczej było to zasługą straconej gałki ocznej którą zastąpioną tym niedobranym kolorystycznie zamiennikiem.

- owszem. - skinęłam głową. - mogłabym z panem porozmawiać ?
- chcesz wiedzieć, po co, czemu i dlaczego ? - uprzedził mnie. - wskakuj. opowiem. - zamknął drzwi. - skoro muszę ... - mruknął do siebie. - no więc podobno ostatni nauczyciel wam wymówił. Dumbledore rozglądał się za osobą odpowiednią. - ciągnął szorstkim tonem. - no i napatoczyłem mu się.  i powiedział że oferuje mi uczenie młodzieży na te stare lata. za przyzwoite pieniądze, ma się rozumieć. nie będę uczył bandy uczniaków jako wolotariat.  - upił łyk z menażki. śmierdziało to jak Eliksir Wielosokowy. - mogłęm tego nie robić. - spojrzał na mnie konspiracyjnie. - znasz mnie Riddle. - przez chwilę czułąm półkrew. brudną ale półkrew. - a teraz słuchaj uważnie. - spojrzał mi w oczy. - ojciec chce żebyś poszła do Czary. planuje obławę na ...
niedokończył zdania bo otworzył drzwi profesor Snape.
- witaj Severusie. - przywitał się Moody oschle. - oddaję ci uczennicę. - odparł. - życzy mi powodzenia z uczniami.
- takie jest zadanie Łowcy. - wzruszyłam ramionami. - witać nowych nauczycieli. - ugryzłam jabłko. - o co chodzi panie profesorze ? jakieś kłopoty ?
- nie ma Ignis. - odparł spokojnie Snape kiedy już oboje opuściliśmy gabinet Moddy'ego. - powiedz mi prawdę. chcesz brać udział w Czarze ? - spytał wuj patrząc mi w oczy.
walczyłam tu ze sobą.
obiecałam Draconowi że nie kiwnę palcem by tam się dostać.
jednak chciałam.
- odpowiedz. - nacisnął wuj trzymając mnie za ramiona. - odpowiedz mi.
- nie.- spojrzałąm w oczy nauczyciela poważnie. - nie mam zamiaru.
- to dobrze. - pokiwał głową Snape. - nie chciałbym żeby ci się coś stało.
- jestem ostrożna wuju.  zapewniłam go.

na pewno do Moody'ego pasowało nazwisko.
na następnej już przerwie od jego rozmowy ze mną był w świetnym humorze.
a na kolejnej był oschły, wredny i złośliwy.


po jego lekcji z pierwszego piętra wyszedł róny rocznik Puchonów.
- i jak lekcje ? zagadnął ktoś z tłumu.
- trzeba to samemu zobaczyć. - odpowiedział któryś z nich. - facet jest cholernie dobry.
- świetnie. - westchnęłam. - a jutro mamy z nim zajęcia. dzielone z Gryffonami.
- no genialnie. - zatarł ręce Draco.  przy zakładzie Pansy który wygrałam dostałam chłopca na posyłki. - czemu się nie cieszysz Księżniczko ?
- bo w Gryffindorze roi się od potencjalnej krwi ? - zasugerowałam. - a w SLythrinie jest o tyle bezpiecznie że nikogo nie tknę.
- zobaczymy. - prowokował Draco. - a dlaczego nie upuścisz krwi ze szlamy na przykład ?
- bo to moja przyjaciółka geniuszu. - odparowałam. - poza tym ... to chyba nie twoja sprawa.
- no właśnie Malfoy. - poparł mnie Peter. - wczoraj byłeś nieźle nakręcony jak tylko na ciebie spojrzała. ie szukaj na nią kruczków bo sam siebie pogrążasz. powiedz że ci się podoba i tyle.
- po pierwsze nie masz racji. byłem zaskoczony że pijawki są w sanie tak wiele zrobić by zdobyć grono i przyklask a w efekcie i krew. - odparował Draco.  mądre zagranie. pochwaliłam go.  - a poza tym nawet za miliard lat nie.
- taa jaasnee ... odparł pałkarz jednak zostawił temat.

ten dzień nie minął specjalnie dziwnie.

no może oprócz wieczornej kartki na stole.
weszłam po sprawdzeniu Lasu do pokoju wspólnego.
na stoliku leżała kartka.
" północ, korytarz, tam gdzie ostatnio."  nie była to prośba a nakaz bycia w danym miejscu o danym czasie.
spojrzałam na zegarek.
jedenasta.

ubrałam się w czyste rzeczy i zabrałam ze sobą odrobinę lukrecji.

o północy stawiłam się pod filarem na trzecim piętrze gdzie ostatnio widziałam Dracona.
stał tam.
oparty beztrosko i czekający na mnie.
na mój widok się uśmiechnął.
podszedł do mnie cicho.
- chodźmy do pokoju życzeń. będzie bezpiecznej. prawda ? zaczął mówiąc szeptem.
- bardzo dobrze ci zrobiło zostawienie tego grzecznego chłopca. - pogłaskałam go po białych włosach. - chodź.
- cieszę się że ci się podoba. odparł Draco.
zabrał mnie do pokoju życzeń.
- chodź tu do mnie. - zgarnął mie do siebie. wzrok jego stalowobłękitnych oczu mnie otumaniał. - zamknij oczy. a ja dotrzymam słowa które ci wczoraj dałem, pamiętasz ?
- pamiętam. - odpowiedziałam cicho. - spełnij obietnicę.
nie dał się prosić.
najpierw policzek, potem drugi a na koniec Draco zaatakował usta.
jednak była to jedyna walka w której byłam bezbronna.  chciałam taka być.

przez przypadek, w amoku Draci rozciął sobie język. o mój kieł.
na zębie była kropelka krwi.
przerwałam pocałunek.
- przepraszam. - odsunęłam się i walczyłam ze sobą czy spróbować tej kropli czy też nie. jednak żądza poznania była silniejsza. - jesteś ... słodki. słodki jak miód. - stwierdziłam kiedy dotkęłam koniuszkiem języka kła. - od tej kropleleczki nic mi się nie stanie. - stwierdziłam. - jak zagoi ci się język wrócimy do tego pocałunku. obiecuję.
- nic ci nie będzie. - wrócił mnie do siebie. - tylko kosztujesz krwi. nie pijesz jej.
- nie mogę Draco. - uparłam się. - jak choćby tylko draśniesz czy otrzesz się ranką o mój kieł będzie rozcięty mocniej. nie chcę do tego dopuścić bo zostałabym zagrożeniem.
- chociaż policzek. pozwól mi w policzek. spojrzał na mnie prosząco.
oj on coś dla mnie knuł.
- proszę bardzo kochanie.  zgodziłam się.

a no i tu był ten błąd.
buntownik jeden sobie ubzdurał że policzek to usta.

odsunęłam go po kilku minutach.
skóra była wilgotna dzięki jego działalności.
była to dość ciekawa alternatywa, lub po prostu osobny pomysł ale jednak wolałam "klasyczny" pocałunek.
nie oznaczało to jednak że mi się nie podobało.

- Draco no już. wystarczy.  zastopowałam go.
- no dobrze. - odpowiedział po kilkunastu sekundach. - ale chyba było ci miło ?
- było ale nie chcę żebyś się marnował na zamienniki kiedy jeszcze nikt mi ust nie zszył. - pocałowałam go krótko. - no już. - wyszłam z nim z pokoju życzeń. wpuścił mnie do pokoju wspólnego. - a teraz do łóżka Ślizgonie.
poszedł markotnie na górę ze schodów rzucając mi "śpij smacznie Igni".

przeszłam do dormitorium dziewczyn i nie mogłam zasnąć.

rano, jak zawsze gorący prysznic i do przodu. 

Kastiel wysłał mi pierwszy list. 
     oczywiście wspomniał o karze za picie alkoholu ( zakaz gry na gitarze przez miesiąc ) nad którą ubolewał i narzekał że zespół stoi w miejscu. 
    potem oczywiście zgrabnie przeszedł do tematu mojej szkoły, jak mi idzie, czy wytrzymuję burzę zapachów i dźwięków. 
     Kastiel ... co bym bez niego zrobiła ... 
odpisałam że kara mu się należała, że u mnie wszystko idzie świetnie, i że czekam na dalsze dni. 

potem na dół zszedł ogarnięty Draco. 
uśmiechnął się i cmoknął. 
- dzisiaj lekcje z Moody'im. - powiedział szczęśliwy - Gryffonom nie będzie do śmiechu. 
- słyszałam pająki w nocy. - uśmiech zniknął z jego twarzy - spokojnie Książę, Moody mnie lubi a jestem skazana na siedzenie obok ciebie. 
- wielkie pocieszenie. mruknął Draco.
- nie lubisz pająków, co ? - spojrzałam na niego ze zrozumieniem. - pocieszenie jest takie że jakbyś był w Lesie co najmniej kwadrans zobaczyłbyś że wielki pająk to najmniejszy z najmniejszych problemów.
- super. - uśmiechnął się słabo. - tak czy siak ich nienawidzę.
- Gryffonów czy pająków ? nie mogłam sobie odmówić drobnego żartu.
- i jednego i drugiego. - odpowiedział cofając mnie o krok. - pracuj trochę nad lepszymi dowcipami.
- nie umiem. - odparłam Draconowi. - ty też nie powinieneś umieć. - przytrzymałam jego krawat. - i co ? bo mi się wydaje że szachuję.  popchnął mnie do tyłu ale przytrzymał.
- jeden jeden. odpowiedział mi zadziornie.
- czyżby ? - przeniosłam  ciężar ciała w przód i lekko oparłam się na palcach by dotknąć ustami jego policzka. - dwa do jednego. policzę się z tobą wieczorem.
- nie. - odpowiedział zadziornie i oddal gest. - dwa dwa. i dogrywka wieczorem.
- z wielką chęcią. - poczochrałam go. wstałam do pionu i pocałowałam go w policzek. - do zobaczenia na lekcjach Draco.
- do zobaczenia.  odpowiedział mi blondyn.

śniadanie minęło spokojnie.
jeżeli spokojnie można uznać za synonim droczenia się z Draconem.

doczekaliśmy się lekcji u Moody'ego.
pierwsza lekcja.
najwyżej ludzie pozwracają śniadania.  a Filch będzie miał co sprzątać.    pocieszyłam się w duchu.

cichcem przekroczyłam próg sali.
na biurku słoik z pająkami.
świetnie.
coś pod tarantulę lub ptasznika.

nauczyciela nie było.
sięgnęłam wzrokiem do słoja i wyjęłam jednego okazałego pająka.
w Lesie to była maskotka.

- co maluchu - pogłądziłam stawonoga po odwłoku. spojrzał na mnie tymi czterema parami oczu. wzrok zwierzaka był co najmniej zdziwiony.  jego sierść stanowiło parzące włókno ale cóż ... uodpornienie zawodowe. - czemu wy jesteście w słoju co ?
- Panno Potter ! - z tyłu doszedł do mnie tubalny głos Moody'ego. - proszę odłożyć tego pająka.
- mógłby pan nie krzyczeć ? - przetkałam palcem ucho. zrozumiał. - już odkładam. ale słyszałam je w nocy. - wsunęłam rękę ze stworzonkiem do jego kolegów ale nie chciał puścić. - a tylko spróbuj. ... - zawiesił się na zębach jadowych. - ty mały ... - strzepnęłam go na siłę. jad wniknął ale  porównaniu z dementorskim był pesteczką. - po co są panu te pająki ?
- czemu jeszcze nie padłaś ? - Moody przyjrzał się rance która w trymiga się zagoiła. - przecież ich jad jest ..
- śmiertelny ? - pokiwał głową. - taaa ... dwa lata temu przeżyłam jad bazyliszka. w tym jad dementorów i wampirzy.
- rozumiem. - pokiwał głową Moody. - a wy na co czekacie ? na zaproszenie ?! - obrzucił wzrokiem klasę stojącą w progu. - już na miejsca ! nie mam całego dnia !
usiadłam obok Dracona.

- no dobrze. podejście teoretyczne guzik wam da. jak łupnie zaklęcie nie będzie w stanie odróżnić góy od dołu. - na lasce podszedł blisko do biurka. - dlatego najpierw chyba opłacałoby się wam pokazać z czym walczycie. - zaczął tajemniczo. - Voldemort żyje. i chce każdego przekabacić na swoją stronę. - patrzył po klasie swoim wirującym okiem. - nawet siłą panie FInnegan ! - klasa obejrzała się na Gryffona. odkleił on gumę spod ławki. - no więc ... - Mody wrócił do monotonnego monologu. - warto wam pokazać jakie zaklęcia zastosuje. potem wasza koleżanka - wskazał na mnie palcem. - pokaże wam obronę. bo znasz ją Ignis prawda ?
- używam innej magii. ale tak. jedyny szkopuł to różdżka. odpowiedziałam.
- obejdziesz się bez niej. - skrócił Moody. - Weasley, wstań. - Ron słabo podniósł się do pozycji pionowej. - twój ojciec pracuje w Ministerstwie. na pewno opowiadał ci o zaklęciach niewybaczalnych.
- no tak .. wspominał coś ... Imporio czy coś ... zająknął sie.
- ah Imperius. - pokiwał głową Moody. Ron usiadł. - powoduje narzucenie woli. wielu Śmierciojadów twierdziło że nimi zostało tylko z powodu rzuconego na nich Imperiusa. - wyjął pająka. - pokażę wam jak to działa.  - wyjął różdżkę i rzucił Imperio. - co ma zrobić ? skoczyć prez okno ? -  rzucił nim o szybę - utopić się ? - do szklanki wody. stworzenie zaparło się odnóżami.  jednak zostało odrzucone. - czy może ma pokazać jakiemuś gogusiowi że cierpienie to nie zabawa ? - rzucił go w stronę sdębiałego Dracona. nie. przykro mi, nie. odepchnęłam stworzenie powietrzem. - Ignis skoro już stoisz pokaż im jak się bronić. - wyszłąm z łąwki na środek sali. - ale najpierw. co miałbym jej wpoić ?

- zakochanie. - wyrwało się jakiemuś Ślizgonowi. - żeby było obrzydliwiej w Malfoy'u.
- nie zgadzam sie. zaoponował Draco.
- taaa jasnee ... odpowiedział mu ten sam chłopak.
- również się nie zgadzam. poparłam Draciego.
- w takim razie ... - Moody obejrzał mnie dookoła. - pozbędziesz się szaty i pokażesz skrzydła.

chłopcy zdawali się być usatysfakcjonowani.
- Imperio ! - padło zaklęcie Moody'ego. obroniłam się tarczą normalną. - ładnie, ładnie.  a po swojemu. - cofnął się.  odwróćił się - Imperio !   - złączone ręce wyrzuciłam wprost na strumień Energii a zaklęcie rozdzieliło się na dwa i walnęło w ściany. - 20 punktów dla SLytherinu. - mruknął Moody.  podszedł do Neville'a - Longbottom wstań. - chłopak się podniósł. - drugie zaklęcie niewybaczalne.
- Cruciatus. od niego zginęli moi rodzice .. wymamrotał.
- 5 punktów dla Gryffindoru. - Moody wziął pająka i rzucił zaklęcie torturujące. patrzyłam na to dość chłodno jednak to było zwierzę.
Draco spojrzał w moje oko i powiódł wzrokiem na zaklęcie.

Hermiona chciała coś powiedzieć ale zabrakło jej odwagii.

 wstałam i przerwałąm zaklęcie. - wystarczy. powiedziałam chłodno.
Moody którego zaklęcia przejęłam Energię spojrzał na mnie.
- teraz część praktyczna. - uśmiechnął się złośliwie. - Crucio ! - wybroniłam się tarczą po raz drugi. - Crucio ! - drugie zaklęcie. wpadło w dłoń na której tańczył płomień.  przejęłam Energię czaru. - kolejne 20 dla Ślizgonów. - Moody przeszedł do Granger. - Granger wstań. - Gryffonka się podniosła. - trzecie zaklęcie. na pewno taka mądrala jak ty je zna.
- zabijające pani profesorze.  odpowiedziałą z uniesioną głową. 
- Ignis chcesz im zaprezentować oddalenie uroku ? spytał Moody.  niosło to ryzyko.
- tak. pokiwałam głową chłodno.

wziął wymęczonego pająka i rzucił - Avada Kedavra. - zielone światło i zwierzę zmarło. - Ignis. - odetchnęłam skupiając się.  - Avada Kedavra ! - tarcza. co jak co ale walczyć mogłam cały dzień. - Avada Kedavra ! - ściana z lodu. jednak zaklęcie przebiło zaporę i poszły we mnie odłąmki.  rzuciłam je chmarą w Energię które ( odłamki lodu )  po sekundzie kiedy już nie było czaru wciągnęłam do siebie. - 20 dla SLytherinu.

wróćiłąm a miejsce obok Draco.
- ładnie Księżniczko. pochwalił mnie cicho.
- do widoku tortur radzę się przyzwyczaić.  odszepnęłam.

resztę lekcji klasa pisała.
był referat jednak mnie Moody zwolnił z jego pisania.

po lekcji natomiast zatrzymał mnie u siebie i zaczął gratulować pokazu, proponował lekcje pokazowe dla pierwszaków żeby wiedzieli jak walczyć.

jednak jego nazwisko idealnie oddawało jego temperament.
na następnej przerwie kiedy podeszłam ze zgodą od dyrektora na te pokazy spojrzał na mnie i zdziwiony zaczął mi mówić że to bez sensu bo pierwszoroczni i tak nic nie zrozumieją.

Humorzasty ...

i tak też rozprzestrzeniłam nazywanie go wśród Ślizgonów.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz