niedziela, 6 kwietnia 2014

Rok V Epilog

dotarliśmy wieczorem do Londynu.
nareszcie chciałoby się powiedzieć, ale dwa tygodnie to niewiele.

zaraz potem do Rady.
ale lepiej chyba tak i mieć ręce pełne roboty niż siedzieć na dupie na Privet Drive i jedynie mieć próby.
miło było wieźć ze sobą motor.
miły dodatek do całości.

wysiadłam z pociągu i zabrałam swoje rzeczy.
kufer zmniejszyłam i wpakowałam do sakiewki i wyszłam otulona płaszczem Maga Kręgu Natury.
Harry szedł pchając swój kufer na wózku i szedł znacznie wolniej ode mnie.
ja chciałam samotności której przez te miesiące nie miałam.

albo Kastiela. tak. odwiedziny u niego byłyby mocno wskazane.
on by mnie zrozumiał.

- Harry - spojrzałam na brata po magicznej stronie Pokątnej. - ja bym skoczyła do Kastiela.
- miałaś nigdzie nie chodzić.
- chcę z nim porozmawiać. coś złego ?
- no nie, ale mówiłaś co innego.
westchnęłam i wyszłam do metra.
dojechałam na stację przed Harrym który męczył się ze swoim kufrem.

weszłam na Privet Drive i poszłam prosto do Kastiela.
- hej. - otworzył mi dość mocno zszokowany. T-Shirt pomięty, włosy w jeszcze większym nieładzie niż zwykle. - wiesz .. wybrałaś zły moment.
- widzę że Amber jest u ciebie. wpadnę jutro.  pożegnałam go.
- do jutra.

wyszłam z jego ganku i weszłam przez drzwi domu pod numerem 4.
- cześć. my już wróciliśmy. poinformowałam wujostwo.
przeszłam na stryszek gdzie czekała na mnie niespodziewanka. jedna drobna róża.
- Draco ...  wymamrotałam biorąc kwiat.
ale coś mną szarpnęło i znalazłam się we Dworze Mafloy'ów.
- świstoklik ... słabe zagranie Draco, bardzo słabe.
- to nie Dracon cię tu sprowadził. - usłyszałam głos ojca. - zapomniałaś, że dzisiaj jest zebranie ?
przytuliłam się do taty. - nikt mi nic nie mówił.
- cóż, teraz już wiesz.  - wskazał mi na miejsce obok Dracona. - siadaj.
- jakie jest zadanie ojcze ? spytałam rzeczowo.
- dla ciebie dzisiaj nie ma zadania. odpowiedział mi ojciec spokojnie.

CO ??? zebranie bez zadania ?
co ja mam robić ?
spać ?

dobre. pójdziemy spać na sofie.

- ale ... - widziałam nieugiętą minę ojca. - dobrze ojcze. ale nie wiem co mam w takim razie ze sobą począć.
- jestem pewien że znajdziesz sobie zajęcie.

Śmierciożercy rozeszli się a ja palnęłam się na sofę w salonie Dworu.
kij z tym. Narcyza i Lucjusz traktowali mnie już jak rodzinę.
ległam na sofę na brzuchu i położyłam głowę na poduszce.

wyczułam kogoś przed drzwiami i sięgnęłam do buta, ale osoba miała czystą krew.
odłożyłam broń i wtuliłam się w podusię czując się bezpiecznie.
usłyszałam ciche i szybkie kroki.
ktoś pocałował mnie w ucho.
- twój ojciec dał mi cholerne zadanie. trzy wampiry. wymamrotał Draco.
- gratuluję. - odpowiedziałam zaspana. - ale nie mogę zostać.
- to zaśnij a ja cię teleportuję. zaproponował mi blondyn. nie zostało mi nic jak tylko się zgodzić.
- dobrze. ale powiedz mi coś.
- dobranoc kochanie. pocałował mnie w ucho a ja zasnęłam.

rano obudziłam się w łóżku na strychu a na poduszce miałam różę.
- Draco - westchnęłam i się przeciągnęłam. - no i tak mogę zasypiać.

Harry spał w starym pokoju Dudley'a a ja na strychu więc nie bałam się o podsłuchanie. 

wstałam z łóżka i podeszłam do drobnego lustra wiszącego na ścianie. 
Draco jak to Draco zostawił ślad w postaci malinki za uchem. 

zeszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. śniadanie zjadłam w biegu i wyszłam do Kastiela. 
otworzył mi zaspany i od razu go przytuliłam. - cześć Kasti. 
- Ignis - patrzył na mnie zaskoczony - czemu zawdzięczam takie powitanie ?
- temu, że jesteś braciszku.
Kastiel wpuścił mnie do mieszkania i podał mi machinalnie filiżankę kawy. 
- dzięki ale nie pijam - uśmiechnęłam się a Kastiel przeczesał ręką włosy - ale skoro zrobiłeś mi kawę. 
- przyzwyczajenie młoda - rzucił luźno - za dużo razy pijam kawę rano.
- Amber ? - spytałam lekko uszczypliwie i dostałam poduszką po głowie. zaczął się jednak śmiać a ja razem z nim - no co ?
- ty się lepiej nie odzywaj. odpowiedział złośliwie.
- ale ja nie zarywam nocy.
- a zebrania ?
- to jest godzina na zadanie, zakładając że zacznie się o 22, to jestem wolna po 23. a do pierwszej czy północy się przymilę do Draco. potem do domu i spać.
- aha. - potwierdził jedynie zdawkowo Kastiel. - jadłaś śniadanie ?
- tak. - odpowiedziałam lekko śmiejąc się. - nie musisz mnie dokarmiać.
- wolałem zapytać, bo byś była głodna.
- aha. za dwa tygodnie jadę do Rady. - oparłam się o niego. - i coś jeszcze. z Harrym raczej będę spędzać czas.
teraz Kastiel się obruszył. - co ? a urodziny ?
- wiem. - spojrzałam mu w oczy. - raczej mnie nie będzie. żałuję.
- ej no to kto zaśpiewa ....
- nie mówię tego na pewno. może się wyrwę. ale niczego nie obiecuję. Kastiel mnie prawie udusił.
- no to zbieramy się. próba.
- ooo niee - odsunęłam się od metala. - nie mogę. obiecałam drugiemu bratu.
- jak chcesz. Kastiel odsunął mnie od siebie i zabrał pusty kubek po kawie.
- ej no nie bądź taki - przytuliłam się do jego szyi. - jeżeli nie zmienicie repertuaru dam sobie radę. poza tym trenowałam z wami przez miesiąc.
- no dobra młoda leć bo ci Harry ucieknie. Kastiel wymownie wskazał na okno pod którym czekał na mnie brat. 

Harry'ego wzięłam za rękę, tak jak w czasach gdy byliśmy mali, i wyszliśmy do ZOO zobaczyć klatkę po boa którego wypuściliśmy. 
nie było tam zwierząt, jak się spodziewaliśmy, więc usiedliśmy naprzeciw starego terrarium. 
- ciekawe nie ? - zaczęłam z rozbawieniem - od tego to wszystko się zaczęło. - poczułam jakby ucisk na Znaku. - Harry ja idę do toalety, półwampir ma wmiarę normalny organizm. 

zostawiłam Harry'ego i poszłam w stronę w którą prowadził mnie Znak. 
przede mną zmaterializował się obraz ojca. 
- o co chodzi ? spytałam cicho. 
- nie mogę chcieć zobaczyć się z córką ? 
- tato to nie jest dobre miej... 
ojciec uciszył mnie gestem palca na ustach. 
- posłuchaj Ignis, w Mieście jest pewien chłopak ... 
- ojcze - pokazałam mu wymownie torbę. brat mógł przejść do dalszych wybiegów w każdej chwili. - napisz mi to, proszę.
ojciec jedynie lekko się uśmiechnął. - rozsądna jesteś. Aollicep gdyby cię teraz widziała byłaby dumna. - ojciec pocałował mnie w czoło tak jakby bał się, że jestem ze szkła - czekaj na list. 
- do zobaczenia tato. ojciec deportował się z miejsca, albo może raczej jego obraz to zrobił. 

Harry nie pytał o nic, szept z kilkudziesięciu metrów był dla niego trudny do wychwycenia, szczególnie w ZOO. 
brat wstał z miejsca i poszliśmy dalej. 
na Privet Drive do obiadu dostaliśmy ( co to za Imperius ? ) po kawałku niespalonego ciasta z owocami. 
Dydley oczywiście gadał z Piersem i zabierali moje części posiłku. mi było to obojętne, nie jadłam wiele.

wieczorem razem z Harrym rozegrałam partię szachów i jak zawsze między nami, nie było wygranego bo koniec końców każde z nas zostało z samym królem. przewróciliśmy je jednocześnie uznając remis. 

i w sumie następny dzień spędziliśmy na spacerze po mugolskim Londynie jak i grze w szachy, warcaby czy chińczyka. 
za długo nie graliśmy razem w gry czego efektem był ten cały dzień na strychu. 

w sumie te dwa tygodnie spędziliśmy po połowie na spacerach po mieście, a po połowie grając w szachy. 

niezauważyłam nawet kiedy musiałam się spakować i pożegnać brata. 
Harry pojechał ze mną na lotnisko i przytulił mnie na "do szkoły" 

wsiadłam w samolot i spojrzałam za szybkę okna przy starcie maszyny. 
Włochy przywitały mnie swoim ciepłem i słońcem oraz ... Aleksandrem. 
wampir wyszedł mi na spotkanie w towarzystwie swojej pindy ubranej tak jakby ubranie miało ją tylko chronić. 
delikatnie mówiąc to Umbridge po operacji upiększającej mojego wykonania miała więcej uroku niż Aleksander ze swoją suką przyklejoną do boku. 
przedstawił mi ją jako Annie. jakże ładne imię spotkało tak cholerną sukę jako swoją nosicielkę.

Aleksander spojrzał na mnie z wyższością. - a ciebie co, ten iluzjonista zostawił ?
- do twojej wiadomości Draco ma się doskonale. odpowiedziałam pogodnie widząc, że wampir trafił na godną siebie dziewczynę.
- nie byłbym tego taki pewien Igni. ostrzegł mnie pokazując kły.
- jeśli go choć zbluzgałeś ...   wyostrzyłam rysy a on tylko się roześmiał.
- jeszcze nic mu nie zrobiłem.
- ty ... miałam zamiar wybicia mu zębów.
za to jego suka wystąpiła przed Aleksandra. -  nie tkniesz go.
- co mi zrobisz ? - przecięłam językiem powietrze a oczy tej suce by chyba wyszły na wierzch. - nic nie zrobisz.  odpowiedziałam z uśmiechem i przeszłam do zamku.

weszłam do Sali Rady i przywitałam swoich gospodarzy.
- witam. - skinęłam na ich głową. - już jestem.
- dzień dobry Ignis. - odpowiedzieli mi. - kolacja za dwie godziny. wiesz gdzie masz komnatę, więc odpocznij.
- dziękuję.   wzięłam rzeczy i poszłam do "siebie".

położyłam się na łóżku i rzuciłam wszystko w przysłowiową cholerę.
^ Draco, Książę. jak tam wakacje ? gdzie jesteś ? ^
^ z rodzicami w Egipcie. ^
ooo jak słodko.
^ dobrze się bawisz ? ^
^ daję radę. ^
^ to dobrze. a mogę cię zapytać co robisz ? ^
^ nic. jak na razie tylko się oparzyłem. cholerne słońce ^
^ ooj, z chęcią wyleczyłabym ci te oparzenia ale nie mam jak. ^  przeturlałam się po łóżku.
^ dasz sobie radę. ^ odpowiedział mi Draco.
^ mrr nie drażnij neko bo cię podrapię "
blondyn pacnął mnie po nosie. karcenie było raczej pieszczotliwe a miało na celu raczej drażnienie. 
Draco zmierzwił mi włosy i skończył rozmowę.

otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą gębę Annie.
- co się tak miotasz po tym łóżku ?
- nie twoja sprawa. - odpowiedziałam wrednie. - poza tym to nie jest twój pokój.
nabrała wody w usta ale poszła do sypialni Aleksandra.

położyłam się i spojrzałam w sufit.
wyjęłam z kufra ostrożnie koszulę Draco i przyłożyłam ją pod nos.
od razu chciało mi się spać, ale nie mogłam zasnąć.
Aleksander z Annie dawali upust swoim żądzom więc zatkałam sobie uszy słuchawkami, zamknęłam i zabezpieczyłam przed nimi swoje rzeczy i wyszłam z zamku. 
weszłam na ulice Miasta bo nic innego nie przyszło mi do głowy. 
trafiłam na niewielki basen przy jednym z hotelików a na widok medalionu Rady zostałam zapewniona że mogę tu przychodzić kiedy tylko najdzie mnie na to ochota.
więc zmieniłam w Ogniu strój na strój kąpielowy i weszłam do chłodnej wody.

zanurzyłam się cała pod powierzchnię i cieszyłam się chwilą bez Aleksandra.
położyłam się na dnie i patrzyłam na słońce.

jednak coś jakby mnie z tej wody wyciągnęło i widziałam tam swojego ojca.
- Ignis. - zaczął spokojnie znad jakiegoś trunku. - dzisiaj pójdź do tutejszego "Ukąszenia".
- a czemu tato ? chcecie się spotkać ?
- zobaczysz.  tata powiedział tajemniczo i zniknął.

 wysuszyłam się błyskawicznie na słońcu.
oczywiście nie przeszkadzał mi fakt że mam medalion Rady a przez miasto idę w samych krótkich spodniach. T-Shirt'u wolałam nie moczyć.
przeszłam tak do ryneczku na centralnym placu miasta i ubrałam się stwierdzając że jestem sucha.
wzięłam na siebie pelerynę Maga i weszłam do hallu zamku.

u siebie doznałam szoku.
ta cholerna parka bezczelnie leżała na moim łóżku, pod moją kołdrą.
- wypierdalajcie z mojej sypialni ! co, rozpieprzyliście już swój pokój ?
- ciszej Igni. - odpowiedział mi spokojnie wampir. - zawsze możesz dołączyć.
- ty - zaczęłam oblekać ręce Ogniem już nawet pieprząc wszelkie zasady wypieprzyłam jego sukę dosłownie za okno a jego wzięłam za kark i zamknęłam za nim drzwi jego własnego pokoju. - i teraz kurwa tam siedź i się mi na oczy nie pokazuj bo cię zatłukę jak choćby nos wyściubisz.
- byłaś o nią zazdrosna. - zaczął przymilnym tonem. tak przymilnym że chciało się rzygać. - widziałem to.
- chyba prędzej pozwolę się zabić wszelkim drapieżnikom w Lesie. - wymamrotałam podpalając zza drzwi ciało Aleksandra. - nie denerwuj mnie.
- cholera jasna zgaś to ! słyszałam skwierczenie jego tkanek. brzmiało to jak obsmażanie bekonu na patelni.
tyle że ten bekon trzeba spalić na wiór.
- bo co ? wysyczałam jadowicie.
- bo zatłukę na śmierć tego twojego iluzjonistę.
- jak się spalisz nie będziesz miał jak.
- dam radę. - odpowiedział mi złowieszczo. - więc nie radzę ci mnie spalać.
- masz się kurwa do mnie nie odzywać, mam cię nie widzieć, nie chcę cię nawet słyszeć po nocach jak oddychasz. jasne ty parszywy kłamco i zdrajco ?
- spokojnie Igni. - próbował mnie powstrzymać ale to tylko sprawiało że jeszcze dłużej chciałam go torturować. - zgaś Ogień a obiecuję nie wchodzić ci w drogę.
- co mi po obietnicy takiego szmaciarza jak ty. - wymamrotałam wściekła. - przyrzekniesz mi to albo zginiesz.
- auć. przyrzekam ci to Igni ale odpuść płomienie.
pstryknęłam palcami i skończył płonąć. niestety.
- dotrzymaj przysięgi i nie zawracaj mi głowy swoją obecnością.  odpowiedziałam mu zimno.

drugie pstryknięcie palców posprzątało i zdezynfekowało mi pokój po ich najeździe.

po tym padłam na fotel i wyklinałam w myśli tego cholernego dupka.
przesiedziałam tak z godzinę i spojrzałam na zegar.
było około 9 wieczorem.
pora się zbierać.

zajrzałam do kufra który teraz leżał przy łóżku i wyjęłam z niego czarny gorset z zamkiem ( niedziałającym na szczęście ) na brzuchu.  do tego oczywiście kapelusz i skórzane spodnie.
zrobiłam makijaż oczu stawiając na ciemne, jakby przydymione złoto i lekką czerwień na ustach.
nic mi do szczęścia więcej nie było potrzebne.

wyszłam z zamku kierując się muzyką.
spotkałam przy jednym z barów klubowych chłopaka. Wysoki, czarne krótko ścięte włosy, szare oczy. średniego wzrostu i postury.
- jestem Tellus. – przywitał się i od razu wyczułam w nim brata Laurilela. zmienił się. – Ignis. podoba ci się nowy wygląd ? musiałem go zmienić ze względu na życie wśród ludzi.
- owszem. – odwróciłam powoli głowę znad coli z syropem wiśniowym. – a czemu o to pytasz ?
- lepiej porozmawiajmy na osobności. – wskazał wymownie wyjście z klubu. trudno, najwyżej zabiję. – mam dla ciebie propozycję pracy.
- było tak od razu. – uśmiechnęłam się lekko. – jaka stawka, jaka robota ?
- spokojnie. – złagodził mój zapał. – jutro wpadnij do tego – podał mi wizytówkę. – lokalu. za barem jest pomieszczenie odcięte od hałasu imprezy. wtedy pogadamy.
- o której ? przechyliłam delikatnie głowę.
- północ, okolice pierwszej. odpowiedział mi krótko i zniknął w dyskotece.

no trudno, pytającemu zleceniodawcy się nie odmawia. szczególnie że jutro oznacza negocjacje ceny i roboty.

zmyłam się do siedziby Rady i pozbywając się makijażu położyłam się spać.
cały dzień pokręciłam się w miasteczku, zostało tylko czekać na wieczór.

wybrałam się tak samo jak byłam, gorset, skórzane spodnie i kilka noży. przed północą byłam w lokalu, którym okazało się tutejsze „Ukąszenie”, pysznie. ojciec musiał mi dać zły namiar na lokal gdzie spotkam zleceniodawcę.
weszłam i od razu wyczułam miętę i las charakterystyczny dla mojego zleceniodawcy.
skinęłam na barmana i dostałam szklankę krwi. miałam jeszcze sporo czasu.

wybiła północ, odstawiłam puste naczynie na kontuar i podeszłam pod … jak się okazało, w tym „Ukąszeniu” od ludzi w dyskotece odgradzały solidne drzwi.
otworzyłam je i weszłam. zatkało mnie, to że był tu jeszcze korytarz i schody w dwie strony.
wyczułam ćwierćelfa na górze.
drzwi jedynego pokoju były uchylone.
nos mnie nie mylił, był tam on i ktoś jeszcze.
ten ktoś miał cholernie dobre perfumy. na podłodze widziałam skrawek koszuli.
no ładnie się zapowiada.

zajrzałam głębiej do pokoju. był tam Tellus i jego kolega.
znajomy był również średniego wzrostu, był bledszy od elfa. miał krótkie ciemnoblond włosy i orzechowe oczy. na policzkach które teraz wyrażały swoje uczucia do elfa były piegi.
Tellus wpół leżał na kanapie a jego przyjaciel właśnie pozbawiał i jego okrycia.
- nie mam czasu … próbował się wykręcić mój zleceniodawca.
- jeszcze jej nie ma. – zapewnił zleceniodawcę jego znajomy. – a my mamy czas.  pochylił się nad brzuchem wpółleżącego i zaczął go całować.
elfowi nie udało się przytrzymać westchnienia. – nie mamy czasu Dorian. – próbował się wykręcać, ale i tak nawet głupi by wiedział że chce swojego partnera tylko zachęcić. kolejny, tym razem dłuższy, więc i pewnie bardziej pieszczotliwy, pocałunek jego chłopaka tylko oddelegował jego plecy na materiał obicia kanapy. elf wyraźnie tracił nerwy. – naprawdę ona może tu być w każdej chwi – chłopak skradł mu pocałunek jednocześnie odrzucając okrycie Tellusa całkowicie na ziemię. – jeden raz nie zaszkodzi. i tak się pewnie spóźni. 
chłopak wyraźnie zadowolony położył się na elfie płasko i smakował skórę jego ramion i piersi, nie zapominał także o brzuchu i szyi swojego partnera.
elf nie utrzymywał już pojękiwań i westchnień, byli przekonani że są sami.
- Tellus – blondyn nachylał się nad uchem elfa. – twoja kolej.
mój zleceniodawca zręcznie przewrócił pod siebie swojego prawdopodobnego kochanka i od razu zaczął się z nim bawić.  Dorian też nie był cicho, za długo musiał na to czekać. 

spojrzałam na zegarek. wpół do pierwszej.  a ja stoją jak ten kołek i nic nie robię.
pora im już przerwać.
- Dorian – elf ( nareszcie kurwa ! ) odwrócił twarz swojego chłopaka tak że mugol mnie w końcu zauważył. – jednak się nie spóźniła.
- dobra nawet nie wnikam w to co by miało się tu stać. – otrząsnęłam się. 
pomimo mojej tolerancji i tego że od małego widziałam parę homoseksualistów to jednak nadal tego nie pojmowałam i nie chciałam. 
– dobra Tellus pożegnaj kolegę i za pół godziny masz mi przedstawić ofertę. Znajdziesz mnie przy barze jakby co. 

zeszłam na dół i usiadłam przy barze gdzie dostałam kolejną szklaneczkę krwi. 
wypiłam ją duszkiem i spojrzałam na barmana.
- wino. czerwone, słodkie wytrawne. jakiś dobry rocznik. wymruczałam a mężczyzna za barem uśmiechnął się i podał mi kieliszek z plasterkiem pomarańczy na osłabienie trunku.

wypiłam powoli kieliszek i zobaczyłam ładniutkiego aryjczyka ze słodką krwią.
zagwizdałam na niego cicho, on odwrócił głowę.  półuśmiech i się dosiadł. spojrzałam mu w oczy i wyszliśmy poza klub.  a po kwadransie byłam zasłodzona krwią aryjczyka któremu odnowiłam krew i weszłam do klubu.

Tellus pojawił się przy barze a przy nim był Dorian.
- dobra zobaczymy się w mieszkaniu. pożegnał swojego chłopaka krótkim pocałunkiem.
- nie zapomnij. odpowiedział mu śmiertelnik i wyszedł mijając mnie z wyższością licząc pewnie że ślinię się do Tellusa.

poszłam na górę i usiadłam na wcześniejszym polu zabaw tej parki.
- jaka robota, gdzie, ile zapłaty ?
- spokojnie Ignis. - Tellus usiadł naprzeciwko mnie. - robota dla ciebie standardowa. chłopak - podsunął mi fotografię dobrze wyglądającego starszego o jakieś góra 2 lata chłopaka. brunet, ciemnoooki, śniada cera. całkiem całkiem. - wyczujesz go.
- świetnie. - rozparłam się na kanapie. - a jaka stawka ?
- 500 galeonów teraz, 1000 potem.
- po równo Tellus.
- dobra. 750 teraz, 750 po.
- okej. coś poza tym ? jak ma zginąć, czy ma informacje ?
- zabij go jak chcesz. jest po prostu do zabicia.
- ktoś kazał ci to odgórnie załatwić czy ..
- odgórnie. nie wnikaj. zbył mnie.
- jest tu czy muszę go kiedy indziej szukać ?
- jest tu.
- super. zaraz wracam.  podniosłam się i wyszłam na dół.

znalazłam tego wampira.
popatrzył na mnie krytycznie i skupił uwagę na zamku.
dobrze, myśl sobie co chcesz ja i tak wyciągnę cię za klub.

przeszedł obok mnie i poczułam jak muska dłonią moje biodro.
zatłukę cię gołymi rękami. obiecałam sobie.

wyszłam i od razu poczułam jego język na policzku.
Draco słońce trzymaj mnie.
lekko uderzyłam go w policzek i złapałam twarz bruneta w dłonie.
- nieładnie tak lizać. - skarciłam go i pocałowałam. chłopak odnalazł się w pozycji jaką mu wyznaczyłam. - odwróć się.
- po co te ceregiele słonko. sprawdźmy od razu co chowasz pod gorsetem. chciał dotknąć zamka ale dostał po palcach.
- jestem z tych co lubią się dłużej podrażnić. - upomniałam go i pocałowałam go ponownie. chłopak zaczął się rozbierać. - gdzie te łapki. - wysyczałam i unieruchomiłam mu nadgarstki. - dobrze skoro już tak słodko wyglądasz.  rozcięłam mu koszulę i wbiłam mu błyskawicznie nóż w plecy.

zza rogu wyszedł Tellus.
- ładna robota.
- no wiem. - odpowiedziałam i dostałam dwa worki z pieniędzy. - robota skończona.
elf popatrzył na mnie - chyba niezbyt. 
wampir na ziemii złapał mnie za kostkę i tą swoją bardziej martwą niż żywą łapą piął się dalej. 
jednak mój szok przerwał Tellus który po prostu zmienił cel w kamień. 

- teraz skończone. 
spojrzałam na niego oczami wielkimi jak spodki - dzięki. przyćmiło mnie bo zwykle padali od razu. 
Tellus jedynie podał mi rękę na zgodę. - nic się nie stało - rzucił spokojnie - chodź do środka Ignis. 
- nie dzięki - odpowiedziałam - pójdę się przejść.
- chodź. - elf zabrał mnie za rękę do środka i wprowadził do pokoju nad klubem - herbatę ?
- co cię ugryzło ? - podniosłam się - nic mi nie jest.
- Ignis. - zatrzymał mnie ale wychodziłam już na schody. - nie chcesz następnego zlecenia ?
stanęłam jedną stopą nad kolejnym schodkiem. odwróciłam głowę i weszłam z powrotem na kanapę. - jakie ?
Tellus roześmiał się krótko i podsunął na stół papier.
- umowa. jesteś w Mieście, zabijasz na moje zlecenie.
przejrzałam szybko druk. zero kruczków.  - zgoda.  podpisałam papier który elf zabrał.
- umowa.  jutro masz kolejne zadanie.
- um mogę mieć pytanie ?
- pytaj. potwierdził Tellus miękko.
- czemu sam nie zabijasz ?
- nie mam serca zabijać jeżeli nie muszę. tobie idzie to bez problemu, dostajesz za pracę wynagrodzenie.
- aha. ale ... - odetchnęłam. - a dobra, nieważne.  bestia idzie odpocząć.
- źle mnie zrozumiałaś. - brat Laurilela zastąpił mi drogę. - nie jesteś bestią.
- przykro mi ale to tak zabrzmiało.
- nie o to mi chodziło. - Tellus spojrzał mi w oczy. - wybij ich wszystkich - pokazał mi długą do podłogi listę. - a Laurilel może się pojawi w Zakazanym Lesie.
- pierdolisz głupoty. nie może.
- zobaczysz jak się ich pozbędziesz.
- nie robię takiej masakry bez obietnicy że się pojawi w Zakazanym Lesie.
- obiecuję. - Tellus patrzył na mnie pewnie. - to co ?
- ile mam na to czasu ?
- do końca wakacji.
- gdzie ich wszystkich znajdę ?
- na dole. ale nie dzisiaj. uspokoił mój zapał.
- świetnie. idę na imprezę. odpowiedziałam i zeszłam na dół.

w dyskotece był tłum i hałas.
akurat puścili Hyunę " Change "      jak słodko.
wbiłam się w tłum i zapomniałam na sekundę o świecie wytańczając z siebie to wszystko.
nagle w tłumie zauważyłam Aleksandra ze swoją nową suką u boku.
trudno, niech się obściskują. mam to gdzieś.
i tak ruszałam się lepiej od tej szmaty, czego chcieć więcej ?

ale zostałam zauważona i teraz lustrował mnie wzrokiem.
a ja się po prostu bawiłam. co mogłam robić ?

po piosence pojawiło się również znane mi "Rum and Raybans"
no cóż ...
puścili jakiś elektroniczny pop ...
rozpoznałam koreański.
cholernie energetyczny, radosny i głośny.
jak się bawić to do wszystkiego.  powiedziałam sobie i też wczuwałam się w muzykę.

potem ta cholernie przesłodzona parka się zmyła.
zostałam sama i podeszłam do kontuaru chcąc krwi.
podano mi szklankę z tym płynem którą przechyliłam duszkiem.

na parkiecie zostałam jakoś do 1 może góra 2.
wróciłam do zamku niezauważona i weszłam do siebie.

na szczęście Aleksander wszedł od innej strony do swojego pokoju.
miałam ciszę i spo ...
cofam to.
ten kobieciarz znowu pieprzył się z kolejną dziwką.

- ojcze lepiej mnie trzymaj bo jak quidditcha kocham zamorduję go dzisiaj.   wymamrotałam pod nosem ponownie podpalając ciało wampira co skwitowało wrzaskiem Aleksandra i piskiem jego oparzonej suki.
muzyka dla moich uszu.

poszłam do swojej łazienki i się wymoczyłam we wrzątku.
zdążyłam się zrelaksować i odprężyć, oraz nabrać ochoty na sen.
wróciłam do siebie i położyłam się na łóżku z koszulą Draco na poduszce.

nie mogłam zasnąć, ale próbowałam.
poczekałam do momentu kiedy zamykały mi się oczy i wtuliłam się pod kołdrę.
poszłam spać.

nic mi się nie przyśniło, ale w miarę odpoczęłam.
wstałam i ponownie zobaczyłam nad sobą gębę Aleksandra.
- śniadanie Ignis.
- super. won - podpaliłam mu brwi - będę na dole. nie potrzebuję budzika.
wzięłam rzeczy z szafy i się ogarnęłam.
wyszłam na dół do sali jadalnej. byli tam przedstawiciele Rady.
- witam. - przywitałam ich spokojnie i usiadłam - jakieś plany, zadania na dzisiaj ?
 - nie Ignis, jesteś naszym gościem. wszystkimi pracami zajmie się Aleksander.
spojrzałam na wampira z ukosa. - będziesz tak miły ?
wymamrotał pod nosem kilka przekleństw w moją stronę ale pod naciskiem spojrzenia naczelnika Rady nie miał szans. - dobrze. jednak liczę, że sama zajmiesz się swoją komnatą.
- oczywiście. potwierdziłam luźno, nie będzie wpieprzał się w moje rzeczy.

skończyłam jeść, ogarnęłam swój pokój jedną myślą i wyszłam na zewnątrz.
nic co miało miejsce w zamku mnie nie interesowało.

zawędrowałam na drugi koniec miasta. bardziej cichy i spokojny.
był tam drobny miejski lasek.
usiadłam w jednej z parkowych alejek i wzięłam notes do ojca.
nie wiem czemu, naszkicowałam mu rodzaj broni.
tak trochę z dupy ale nie wiedziałam co wysłać.
oczywiście odpowiedziało mi pismo matki.
" czy to nie jest nóż rodowy ? "
" yyy ...  może trochę. "
" nie trochę, to na pewno sztylet rodowy."
" no dobra. tak. to może być sztylet rodowy. "
" malutka ... "  wyczułam zdenerwowanie matki.
jednak rozmowę przerwał mi oddech za plecami.
zatrzasnęłam notes i odwróciłam się by spojrzeć osobnikowi w oczy.
- Ignis, spokojnie. rozpoznałam Tellusa.
- cholera jasna nie strasz mnie.
elf zrobił wielkie oczy. - wystraszyłem cię ?
- zaskoczyłeś. poprawiłam się.
- łącznik. to dlatego mnie nie zauważyłaś. stwierdził i usiadł obok mnie.
- możliwe. - odparłam miękko - nie jestem w świecie magii długo.
- ale zrobiłaś w nim niezły przewrót. - stwierdził elf - mogę cię nauczyć.
- przyda się. - stwierdziłam i spojrzałam w oczy Tellusa. - o co chodzi ?
- przyjdź po zamknięciu "Ukąszenia" na górę. pokażę ci wszystko. masz siłę ale przy tamtym wampirze zamarłaś. czemu ?
- nigdy nie zdarzyło mi się spieprzenie zlecenia. - popatrzyłam w ziemię. - nigdy.
- jak długo zabijasz ?
- od dwóch lat.
- nieźle. niewiele robisz w tym fachu a i tak wiele robisz ...
- o co chodzi ?
- większość najemników szkoli się po kilkanaście lat i mają wątpliwości czy zabić. - wyjaśnił mi - a ty dwa lata i z zimną krwią ...
- mam w żyłach krew Riddle'ów i Morringhan. - elf pokiwał głową - i mam ludzi których chcę w ten sposób w jakimś stopniu chronić.
- ukochany, prawda ? - spojrzał mi w oczy. - musi ci na nim zależeć.
- nawet nie wiesz jak. - popatrzyłam w niebo. - kurde chciałabym go zobaczyć ...
- nie myśl o tym - pomachał mi przed oczami listą nazwisk. - bierz się do pracy.
- ta jest panie kapitanie. - rzuciłam i wstałam z ławki. - dzisiaj wieczorem zgarnę dwóch.
elf pokiwał spokojnie głową i zniknął.

usiadłam na murku fontanny.
niezbyt wiedziałam co ze sobą począć.
z jednej chciałam wrócić do elfa terapeuty a z drugiej wolałam zostać sama.
ale to Tellus znalazł mnie.
- co ty robisz ? spytałam.
- chcę się dowiedzieć co planujesz. powiedział spokojnie.
- nic. - rzuciłam luźno - nie wiem. nic nie wiem.
- jak to ?
- no bo spierdoliłam zadanie pierwsze od dwóch lat ! - wykrzyczałam mu w twarz - nie wiem co zrobić.
- zacznij trenować. poradził mi.
- nie wiem. - odchyliłam głowę do tyłu. - mam dość. daj mi spokój.
- nie. - odparł elf - musisz to z siebie wyrzucić.
- już ci powiedziałam - odpowiedziałam i wstałam. - do zobaczenia wieczorem. chciałam iść dalej ale zatrzymał mnie za nadgarstek.
- Ignis.
- nie mam humoru. daj mi spokój.  wyrwałam się i wyszłam do zamku.

elf terapeuta siedział na fontannie. nie chciał odpuścić.
patrzył mi w oczy i pomachał ręką w geście "nigdzie się nie wybieram. a ty masz zejść i pogadać".
a ja zasłoniłam kotary.
padłam na łóżko i westchnęłam.

jak na kogoś kto zawsze ma plan, to teraz Ignis się nie popisałaś.  ofuknęłam samą siebie w myślach i wyjrzałam przez okno by upewnić się czy ten usilny psycholog nadal tam siedzi.
i tak był tam. czekał na mnie cierpliwie.

no trudno.
zabrałam pelerynę i przeteleportowałam się na dół obok elfa.
- zmądrzałaś widzę. - stwierdził.   a ja nawet nie wiedząc czemu oklapłam na swoi miejscu. - opowiadaj mała.
- co mam ci opowiedzieć ? to że mam wszystkiego dosyć, to że ten pieprzony morderca grozi mi tym że porani bardzo bliską mi osobę ? a może to jak byłam głupia żeby tu przyjeżdżać ?
- uspokój się - dotknął delikatnie mojego przedramienia. - popatrz w niebo.  - machinalnie spojrzałam w błękit. i przypomniały mi się te chłodne oczy w których pojawiał się błysk oznaczający skok adrenaliny.
od razu się uspokoiłam. Tellus to wykorzystał i opuścił mi głowę przekręcając ją jednocześnie tak że patrzyłam mu w oczy. - no skoro już mnie nie poparzysz neko - ciągnął dalej spokojny.  miał istny ton swojego brata, który pomimo że mu się nie zwierzałam, wiedział o mnie wiele. - to przejdźmy do interesów. - pokazał mi dwa zakreślone nazwiska. - mówiłaś że dzisiaj bierzesz podwójną stawkę.
- jakieś znaki szczególne ?
- jeżeli weźmiesz jednego z nich poza klub, zabierze ze sobą partnera.  lubią bawić się w trójkę.
- o no to świetnie. muszę coś wyyy ... - pojawił mi się w głowie pomysł. - świetnie.
- widzę że masz na nich jakiś fortel. wieczorem, "Ukąszenie". a no i weź te różane perfumy. są wybredni.
- świetnie - stwierdziłam - nie ma to jak wybredne wampiry. 
Tellus zaśmiał się krótko i równie perliście co Laurilel co tylko wzmagało moją tęsknotę do elfa. 
- brat był ci bliski - zaczął filozoficznie - no cóż liczę, że i do mnie się przywiążesz.
- co ? spojrzałam na niego sceptycznie.
- liczę, że się zaprzyjaźnimy. - popatrzył na mnie - dobra. my tu rozmawiamy a na mnie czeka  - tu przerwał mu telefon. na ekraniku widziałam imię "Dooriaan :**"  - do zobaczenia wieczorem. elf wstał, poprawił ramiona i odszedł.

ech ... miłość to najbardziej psychiczny stan umysłu jaki świat widział a jednocześnie tak błogi i uwielbiany.
zanurzyłam dłoń w wodzie i nabrałam jej na palce.
pogoda nad Miastem była idealna.
idealna by w nocy kogoś ubić.
może i byłam potworem, ale w tym miejscu nim zostałam i w tym miejscu wrócę swojego przyjaciela do Lasu.
zabawne w sumie.
z pozoru normalna dziewczyna, o ile można mój wygląd podciągnąć pod normalny, wszystko toczy się normalnie,  a naprawdę to co noc idziemy do klubu na zlecenie chłopaka którego niewiele zna ( na dodatek zleceniodawca ma kosmiczną ilość osób do załatwienia za cenę przyjazdu swojego brata ) zabić wampira co jest narażeniem życia i zdrowia, i wrócić do jednego wielkiego psychiatryka jakim jest jej miejsce zamieszkania.
nie ma co, jestem normalna.  pogratulowałam sobie w duchu i wstałam z murku.

bez słowa przeszłam do zamku i usiadłam na parapecie, na jednym z korytarzy,i spojrzałam w okno.
- ech ... zadowoliłby cię ten klimat - sama nie wiedziałam że mówię na głos, kapnęłam się dopiero po tym zdaniu. - niezbyt gorąco, słońce dość delikatne, smakowałaby ci kuchnia ....  - popatrzyłam w niebo ponownie widząc tam to co chciałam widzieć. - następnym razem jedziesz tu ze mną.
- do kogo mówisz słonko, skoro w tym zamku jestem jedyny równy ci wiekiem ? usłyszałam za sobą Aleksandra którego już z czystego odruchu obrzydzenia odkopałam na odległość dwóch metrów.

nie miałam ochoty z nim rozmawiać, czy nawet go widzieć. miał zniknąć.

przeszłam tak lekko struta do siebie i rąbnęłam się na łóżko. jedyne co teraz chciałam uzyskać to był sen. mocny, twardy sen.
ale niezbyt było to możliwe.
niestety, niewykonalne są moje marzenia co do mieszkania.

rzuciłam okiem na zegarek. jest coś koło 9 wieczorem, o 10. wypadałoby się zacząć zbierać i wychodzić.
tak więc przekopałam szafę i ubrałam się odrobinę luźniej ale nadal w swoim kanonie i dowiązywałam glany. skoro brak gorsetu to niech buty będą tak idealnie zawiązane.
wyjęłam z kufra różane perfumy, trudno.
lekko skropiłam nimi szyję i nadgarstki. tyle wystarczy żeby rozbudzić wampiry. wybredne wampiry jak to ujął Tellus.
no cóż, mus to mus.
zabrałam broń i ostatnią rzeczą było przeciągnięcie ust czerwienią.
byłam gotowa do wyjścia.
zabrałam się z zamku. pora na zabijanie.

wciągnęłam powietrze do płuc i przecięłam noc językiem węża. nie było po co go ukrywać. sami swoi.
poszłam pod "Ukąszenie" i zostałam bez problemu wpuszczona do środka.
tłum jak zawsze, dzika muzyka, masę wampirów i potencjalnych celów.
ale mnie interesowała dwójka papużek-nierozłączek przy barze.
byli ubrani w ciemne kolory, jeden z nich na nogach miał wysokie glany i łańcuchy na  spodniach. wyglądał oryginalnie, aż żal zabić. pomimo tego był brunetem z mocno widocznymi jasnymi oczami. obok niego siedział czarnowłosy chłopak jego postury z błękitnymi oczami.

ale trudno, zabiorę łańcuchy ze sobą.  jemu się nie przydadzą, a ja mam sentyment do dodatków.
Bones miał motor, on ma łańcuchy. obie rzeczy będą moje.

podeszłam do DJ'a.
- można zaśpiewać czy masz wyłączność ? spojrzałam przez ramię chłopaka.
- a zależy co.
- Thouand Foot Krutch, Coutresy Call.
- no dawaj. - podał mi mikrofon, najpewniej licząc na moje potknięcie się o kabel. - hej, mamy tu odważną do śpiewania. wybrała sobie Coutresy Call.
podeszłam na środek podwyższenia.
już się wyczuliłam na ludzi, a szczególnie zainteresowani zespołem byli ci których miałam odprawić w ramiona Śmierci.
skończyłam nuty a oni podeszli pod scenę i obaj mnie zabrali na ramiona i znieśli na parkiet. otoczyli mnie z dwóch stron i każdy z nich przy mnie tańczył tworząc swego rodzaju krąg, zamkniętą imprezę.
- chłopcy - spojrzałam na jednego i drugiego kiedy podali sobie ręce oplatając nimi moją talię. - dla każdego znajdę czas. - zapewniłam go. - ale musicie grać na moich zasadach, przykro mi.
- dobrze. - wymruczał ten po mojej prawej wprost do mojego ucha. - jestem Di, a on to Kieran. - na szczęście znam ich imiona. teraz byłam pewna że to moje cele. - a ty ślicznotko ..
- Ignis - wyszeptałam jednemu i drugiemu na ucho. - chodźcie gdzieś poza klub. nie będę się spoufalać w klubie.
obaj wyprowadzili mnie i objęli. szłam idealnie między nimi, każdy z nich był dla dziewczyn swego rodzaju bożyszczem i ideałem, a tu proszę. popalali sobie od czasu do czasu a dzisiaj już brali dym w swoje usta.
- gdzie idziemy ? mieszkamy niedaleko, możemy cię zakwaterować na kilka dni.
- och wolę miejsca z dreszczykiem. - odpowiedziałam na propozycję Kierana. - tam widziałam pustą kamienicę.
- wybuchł tam pożar, podobno co jakiś czas coś zapala się bez powodu. lepiej nie. rzucił Di.
- obiecuję że nie spadnie wam włosek z głowy. - poruszyłam się w ich objęciach. - nie dajcie się prosić. - każdego pocałowałam w szyję, w miejscu blizny po ukąszeniu i przemianie. - chłopcy ...
- raz nagniemy się do woli naszego gościa, co ?  Di spytał swojego wyraźnego kochanka. aha, czyli Kieran dowodzi.przykro mi, trzeba zabić cię pierwszego.
- Kieran nie daj się prosić. - spojrzałam w oczy wampira. ten lekko się uśmiechnął - no weeź. nie chcesz poczuć tej adrenaliny ?
- no dobra. niech będzie - pogładził mnie po boku - ale ja bawię się z tobą pierwszy.
- dobrze, ale - złapałam delikatnie jeden, najbliższy mi łańcuch - chcę je potem przymierzyć.
- spokojnie. zapewnił mnie i dotarliśmy do wspomnianej kamienicy.
wprowadziłam ich do jednego pokoju, który miał przejście na górę. - Di, pozwolisz, że ci go ukradnę - pociągnęłam wampira za koszulę i przeszłam z nim na górę. - siadaj Kieran.
chłopak usiadł, lekko dzwoniąc łańcuchami.
- no i - rozsiadłam się na jego kolanach. - może pokażesz mi co ukrywasz pod tą bluzką.
zaczął się do mnie dobierać. - o nie - odtrąciłam jego ręce - obiecaliście grać na moich zasadach. - Kieran wywrócił oczami - no ale - szarpnęłam jego okryciem. - pokaż mi się bez koszuli. - rozcięłam na nim materiał i muiałam sobie przyznać, że nie był zły. - no dobrze skoro przyjemności za sobą -wyciszyłam drzwi i wbiłam mu nóż w rękę - on i tak cię nie usłyszy - pokazałam mu dół - lepiej mnie nie drażnij.
- co ty .. - wbiłam mu beznamiętnie nóż w udo. wydarł się kiedy wyczuł srebro - dla kogo robisz suko ?
- grzeczniej - warknęłam i na stałe przytwierdziłam go do fotela dwoma kolejnymi ostrzami - lepiej powiedz czy mam cię pozbawić czegoś co Di uwielbia, czy nie ?
- a nie lepiej byłoby cię zaspokoić na żywej tkance ? chociaż nie powiem, wizja podniecająca.  wypalił Kieran licząc chyba że był tam podtekst.
wbiłam mu noże w brzuch i rozcięłam tak że widział swoje flaki. - nie zadzieraj z kotami, bo drapią. - rozcięłam mu policzki. - a teraz - spojrzałam mu chłodno w oczy i rozcięłam mu całe nogi wpuszczając do ran ogień, pamiętając by zdjąć łańcuchy ze spodni ofiary. - sobie spłoniesz. uśmiechnęłam się słodko i zostawiłam go tak na fotelu i delektowałam się jego wrzaskami.
może i ostatnie zadanie mi nie wyszło, ale zawsze coś.
teraz miałam kompletną władzę i kontrolę.
wampir zdechł, jeszcze jego kochanek.
zdjęłam pieczęci wygłuszające  - ooj chyba ci starczy Kieran - udałam ton kiedy rozmawiałam z Draco. - już narozrabiałeś swoje. twoja kolej Di - zawołałam drugiego chłopaka i usłyszałam jego kroki na schodach. jak tylko wszedł stanął jak zamurowany na progu i miał łzy wściekłości w oczach. zamknęłam za nim drzwi - pora na zabawę.
wampir mnie zaskoczył, rzucił się na mnie i zaczął bić.robił to na oślep ale w porę ogarnęłam że leżę i mnie tłucze.
o nie, tak dobrze nie będzie, odkopałam go ale wpił w moją łydkę zęby i powoli przebijał mięśnie. - jak mogłaś zabić Kierana !!?? - wydarł się i ponownie rzucił się do szarży, licząc że noga mnie skutecznie unieruchomi. ale wyskoczyłam na jednej i wbiłam się centralnie na jego kark powodując położenie się plackiem Di. - jak ?
- po wampirzemu - sięgałam po broń ale mnie z siebie zrzucił i ponownie zaczął bić. poczułam w ustach krew a on wziął mój długi nóż i rozciął mój policzek tak, że krew spokojnie spływała na podłogę. - nie baw się Ogniem. - zapaliłam ręce a twarz zrosła się nie pozostawiając blizn. widziałam to w pękniętym lustrze na ścianie. - poza tym, zabicie członka Rady tylko przysporzy ci katuszy na drodze do śmierci. a ja mogę ci to ułatwić. - rzuciłam nóż tak, że wbił się w jego łopatkę. - ale masz być grzeczny, tak jak Kieran - wykręciłam mu głowę w stronę skatowanej twarzy jego kochanka. - jasne ?
- pieprz się. - wyrwał się z uścisku i miotnął kilkoma deskami z podłogi. spaliłam je w popiół - Mag Kręgu Natury ...
- siostra Śmierci,Łowczyni Hogwartu, pani dementorów taaa .. można bawić się w tytuły - wymierzył mi policzek. - albo się zabawić. - rzuciłam się na niego ze srebrnymi pazurami i zanim zdążyłam zebrać myśli całe dłonie miałam w drobnym maczku jaki z niego zostawiłam. krwawa sieczka była wszędzie, na moich ciuchach, butach, twarzy i na całych ramionach. - no to dopięłam swego.
spojrzałam w lustro. walka nie obyła się bez strat.
kilka siniaków, przestawień, skręceń, zadrapań i oczywiście krwi wylanej na deski tej sceny.
- pora się zmywać. Tellus i tak się dowie że zaliczyłam zadanie.
podniosłam się z klęczek nad posoką i poszłam na zewnątrz.

noc piękna, niebo czyste a ja miałam smaka na krew.
przywołałam sobie jakiegoś nocnego marka i wypiłam z niego płyn.

weszłam do zamku chyłkiem i już miałam położyć się na łóżko kiedy zrozumiałam że ktoś na nim jest.
wzięłam nóż i już miałam go rzucić kiedy zatrzymał mnie znajomy perlisty śmiech elfa.
- spokojnie Ignis już idę - wstał z siedzenia i podszedł do mnie - dobrze wykonałaś zadanie.
- ale kurwa kolejna wpadka. - wymruczałam zła - chociaż ja nie reagowałabym mniej ostro jakby ktoś zabił moją miłość.
- rany odniosłaś, ale wyszłaś zwycięsko. to jest najważniejsze. - odpowiedział mi filozoficznie i wyszedł z mojego pokoju przez drzwi. - dobrej nocy Ignis.
- dobranoc Tellus. odparłam i weszłam do łazienki by zmyć z siebie ten cały brud i zapach spalenizny.
miałam już gotową kąpiel o idealnej temperaturze i nie czułam żadnych uroków czy trucizn.
nic tylko wejść.
zanurzyłam się we wrzątku i spędziłabym tam noc, gdyby nie Draco.
^ dobranoc Ignis ^
^ jak tam Egipt ? ^ chciałam przedłużyć rozmowę do więcej niż tylko "dobranoc".
^ dobrze, ale napadli nas ostatnio dziennikarze. robią nagonkę na mojego ojca. ^
^ czemu ? ^ zdziwiło mnie to, Lucjusz raczej zawsze miał przychylną opinię mediów.
^ bo twój brat pewnie coś nagadał. przekaż mu, że się odwdzięczę ^
^ zapominasz, że nie mam z nim kontaktu, siedzę u Rady ^ przypomniałam mu.
^ a co takiego słychać w Mieście ? ^  zagadnął, zapewne rozsiadając się na swoim łóżku.
^ ech ... szkoda gadać. za dużo na tak krótki czas. ^
Draco zapewne się wygodniej umościł. ^ mamy czas. ^
^ masz iść spać. ^ oddelegowałam go i usiadłam przy stoliku zabierając się za list.
tak napiszę mu to.
i zaczęłam zbierać myśli przy ognikach lewitujących nad blatem.
od czego zacząć ...  nie, zacznijmy od przyjazdu do Miasta, to nie ma być zbyt wielka epopeja narzekań.

jak spojrzałam za okno słońce leniwie się podnosiło się znad horyzontu oświetlając miasteczko z czerwonej cegły piękną łuną.
czyli początek dnia.

wyciągnęłam za okno rękę i przywołałam na nią kruka.
- zanieś to do Dworu Malfoy'ów - podałam mu zwiniętą kopertę - pokój na pierwszym piętrze, ściana od zachodu, tuż nad krzakiem róży.
zwierzątko pokiwało głową i wyleciało w dal.

wyszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic.
przebrałam się i , pieprzyć zegary biologiczne, położyłam się spać.

- może połóż się na mnie, będzie ci wygodniej. - teraz dopiero zobaczyłam że leżę przy Aleksandrze. - co ?
podskoczyłam i od razu miotnęłam go w powietrze. - wypierdalaj z mojego pokoju.
- nie tak ostro - pokazał mi że ma całą moją broń. - bo nie chciałbym użyć jej na nowym gościu w tym zamku.
- co ? jaki gość ? czemu nic nie wiem, skoro stoję wyżej ?
- przypałętał się taki. prawdopodobnie iluzjonista, ale nie stąd. a tylko mieszkańcy mają tu wstęp.
- gdzie jest ? - narzuciłam płaszcz i odebrałam broń. - czarodziejami zajmuję się sama, przekaż Radzie. - wyszłam. - zgaduję, że jest - wciągnęłam powietrze - na dole. jak słodko. półmrok, szczury i tyle broni. - Aleksander spojrzał na mnie z błyskiem w oku - nie łudź się szmato, idę sama.
- może być uzbrojony
- pieprzyć to. - wymamrotałam pod nosem i zbiegałam. może to ojciec przysłał mi kogoś do przesłuchania ? oj oby. zeszłam na dół i odprawiłam strażników. - kim jesteś ? spytałam w mrok chłodno.
szlama, jak słodko.
- nazywam się Glee. - odpowiedział mi głos. nie mogłam pewnie określić płci. - jestem półkrwi.
- jak na nazwisko ?
- Dergo. - odpowiedział ten sam głos i zapaliłam ogniki. twarz również nie ujawniała płci. - jestem z Pobbatoun.
-  widać. - wymamrotałam pod nosem. nazwisko mówiło mi tylko tyle, że ktoś tu się opierał ojcu. - oddaj różdżkę.
- już mi ją zabrali. - powiedział(a) nadal nie wiedziałam jakiej płci jest mój rozmówca - Ignis.
- miło spotkać znajomą twarz - usiadłam przed osobą która była związana i podniosłam jej twarz. - ale chyba wiemy co cię czeka jak nie zrobisz czegoś dla mnie. - zamknęłam i wygłuszyłam drzwi. - tylko do cholery zdradź mi swoją płeć bo imię i wygląd mi nic nie ułatwia.
- jestem dziewczyną. podkreśliła.
- świetnie - zaczęłam jej powoli nadkruszać szczękę - co tu robisz ?
- nie wolno mi przyjechać ?
- to jest Miasto, nie zwykłe miasto. - nacisnęłam i połamałam jej zęba - tu nie można ot tak wjechać czy wyjechać. powiedz lepiej czemu tak naprawdę tu jesteś.
- po co ci to wiedzieć ? - nieumiejętnie wyjęła broń, usłyszałam trzask zastawki zamka i w sekundę miałam usta przy jej szyi tak, że mogłabym ugryzieniem ją zabić od razu, nawet bez pozbawiania krwi. - co .. jak ?
- posłuchaj mnie uważnie szlamo - wyłożyłam karty na stół - guzik mnie obchodzi po czyjej stronie jest twoja rodzina, ale twój ojciec ma tu przylecieć bo inaczej skręcę ci kark. a wcześniej - przejechałam ostrzem po jej plecach, jeszcze nie chciałam jej ranić. - się pobawię.
- po co ci on ?
- interesy złotko. mnie to czy zginiesz teraz, czy za pięć lat nie ruszy. - przecięłam językiem powietrze niedaleko jej głowy - ale mojego ojca obchodzi. a ja najwyżej przekąszę odrobinę więcej krwi niż zwykle.
- nie wydam ci nic.
- och teraz tak mówisz słonko - uśmiechnęłam się przelotnie i podwiesiłam ją na swoją wysokość do sufitu. - witam w twoim osobistym piekle. jak zmienisz zdanie daj mi znać - przywołałam sobie bat, a co się będę tuzinkować. cięcie pleców jest dobre na wampirów masochistów. tu mi zależało na czasie. - i co ? spojrzałam jej w oczy.  miała tam łzy z bólu. tak więc zebrałam je i polałam nimi rany.
miała ładną, symetryczną kratkę na plecach. pełno krwi zmarnowane ale co tam.
- idź w piekło. zbluzgała mnie a kolejne uderzenie bata tylko wywołało jej wrzask.
- grzeczniej. - ktoś wszedł do podziemi, był to Aleksander - przydaj się na coś i przynieś mi wielką butelkę Wody. tylko jak najczystszej.
- o tym mówisz ? - rzucił mi bukłak. - wiedziałem że ci się przyda.
- tyle dobrego - pstryknęłam w naczynie, alkohol niczym nie różnił się kolorem. - chcesz pomagać, czy mam cie tak samo potraktować ? rzuciłam do Aleksandra znudzona tym że stał nonszalancko oparty o drzwi i byłam pewna że lustrował mnie wzrokiem jak głodny chleb na wystawie.
- postoję. rzucił "buntowniczo"
zapaliłam na nim ognik. - ups. kazałam zapalić się tam gdzie jest najwięcej powietrza, widać że w twojej głowie nic nie ma - stwierdziłam przepraszająco - więc albo stąd idź albo pomagaj.
- dobra, dobra. ale jeszcze będziesz czegoś chciała. wymamrotał Aleksander i rzuciłam w niego butem z powietrza.
- spieprzaj.

zwróciłam się do dziewczyny.
- no słonko - spojrzałam jej w oczy i polałam plecy alkoholem. - przywołasz ojca, czy jeszcze nie ?
- idź w piekło.  wydyszała.
- ech jak sobie chcesz - wzięłam nóż i rozcięłam na jej karku pieczęć. polałam ją alkoholem który w jej ciele zmienił się w larwy które wędrowały pod jej skórą. - no i ...
- jesteś potworem.
- wiem. - uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana tym że choć raz ktoś przyznał mi rację co do mojego stanu. -a teraz - zauważyłam że robactwo chce iść wyżej niż planowałam więc wycięłam je razem ze skórą na brzuchu Glee - nadal mam cię męczyć ...
- wygrałaś.  wymamrotała i znowu próbowała mnie pobić, tym razem wymierzyła kopa. ale na tyle niecelnego że ugryzłam ją już w nogę.  byłam zbyt zdenerwowana.   miażdżyłam jej kości które przebijały mięśnie co uwalniało jeszcze więcej krwi.   jej głos znowu zaczął wrzeszczeć i wypełniać podziemia echem.

miałam ochotę skręcić jej ten kark i ją raz na zawze uciszyć ale cóż ...
odwróciłam jej głowę i utrzymałam otwartą gębę.
na oślep w sumie, wbiłam nóż w jej język i go w kawałkach i bardzo powoli wycinałam.
w końcu za mocno krwawiła by krzyczeć.

- Aleksander - wampir wbrew mojemu osądowi pojawił się. - wypij z niej krew. ale tylko to co z niej wycieka. ma zostać żywa.
chłopak bez oporów przy niej siadł delikatnie rozłożył jej usta i zaczął wręcz wylizywać z nich krew.
potem wstał a Glee miała wyraźnie tęskny wzrok.
ale niezbyt miała jak mówić. i to mnie cieszyło.
- mam tu zostać czy ...
- wypierdalaj. to wszystko. odprawiłam go.

- wezwij ojca a zabiję cię teraz i w miarę humanitarnie.- pokiwała przecząco głową. nosz kurwa mać co za uparta suka ! - teraz jestem wkurwiona. - odpowiedziałam z uśmiechem i zaczęłam powoli wykręcać jej kości. - a co powiesz ? a zaraz nie możesz mówić. - odetchnęłam - no więc, wprawisz mi tu swojego starego ?  popatrzyłam jej w oczy a ona tylko pokiwała głową twierdząco.
no to jest nie fair, dopiero się rozkręcałam.
chyba jej zaklęcia dały skutek, w lochu pojawił się mężczyzna i podszedł do córki.
- Glee - podszedł do dziewczyny i zaczął ją przytulać. - już dobrze córeczko.
- ekhem - przypomniałam się i pomachałam mu nożem przed oczami.  ojciec niedługo powinien być. - jest tu pan nie z byle powodu. - ciągnęłam spokojnie i zimno - pańska córka wygląda tak a nie inaczej gdyż nie chciała pana przywołać. a chyba domyśla się pan w jakiej sprawie.
- zrobię wszystko ale jej nie katuj. zapewnił mnie gorliwie ojciec.
- wszystko ? przechyliłam głowę chcąc oficjalnie podbić cenę.
ojciec powoli się pojawił ale jeszcze nie pokazywał, stał w najmniej oświetlonym rogu podziemi czekając na werdykt negocjacji.
- wszystko. potwierdził tuląc do piersi wpół martwą Glee.
- tato - Voldemomrt wyszedł z cienia i wbił na ramię mężczyzny Morsmordre - a teraz cena, twoja lojalność za życie tej tu. - pokazałam ostrzem na Glee - a resztę mu chyba wyjaśnisz, tato ?
- owszem - chciałam iść ale ojciec mnie przytulił - a bez powitania ?
przytuliłam się do Riddle'a. - do zobaczenia ojcze. wyszłam z podziemi i weszłam do siebie.
pierdolić biologię, idę spać.

ale nie mogłam zasnąć, wszystko w tym pokoju mnie drażniło.
jednak chciałam się zmusić.   niestety nic nie pomagało.
trzeba się pogodzić, nic nie da rady mnie uśpić ponownie.

przeszłam pod prysznic i się wypłukałam z tego wszystkiego.
potem przeszłam na śniadanie i cały dzień, a co, są wakacje,  przeleżałam w łóżku.
do wieczora nie nudziłam się zbytnio, miałam czas żeby wszystko przemyśleć i zobaczyć jak tym razem zabić wampira.
ni stąd, ni zowąd pojawił się przy ramie mojego łóżka Tellus.
- i jak tam strategia na dziś ?
- jeżeli pojedynczy cel to dam sobie radę, a jeśli podwójny to tak jak ostatnio.
- cel jest jeden. - zaczął Tellus przekopując mój kufer i wyjmując komplet. - załóż to.
widziałam swój malinowy gorset i grafitowe spodnie ze skóry.
super.
- czyżby jakiś z wyższych klas poszukiwał dziewczynki ? spojrzałam z ukosa na elfa.
- zgadłaś - wyrzucił jeszcze jakiś łańcuszek przypominający te gotyckie. - zdejmij medalion Rady i zrób coś z włosami.
- a co niby ?
- daj mi tu łeb - na szybko porobił masę drobnych warkoczyków - za godzinę umyj w nich głowę i wysusz rozplatając.
- super. po prostu super. - wymruczałam jadowicie pod adresem mojego gościa - wiesz że powiem Radzie słowo i cię stąd wywalą przez okno, prawda ?
Tellus spojrzał mi pojednawczo w oczy - nie zrobisz mi tego. - uśmiechnął się - robię to dla twojego dobra, żebyś potem nie jojczała że znowu zawaliłaś.
- super. - wymamrotałam zła. - ale i tak bardziej ufam nożom i urokowi niż ludziom.
- jak wolisz. rzucił jedynie elf i ulotnił się po cichu.

nadszedł wieczór, a ja po kąpieli wbijałam się w gorset i spodnie.
zresztą gorset to pół biedy,  prawie nienoszona skóra była cięższa.
i tak oto wpół leżącą na łóżku z nogami w górze zauważył mnie Aleksander wyściubiający nos ze swojej komnaty.
- oj nie musisz - rzucił "wybrednie" - i tak jesteś apetyczna.
wymamrotałam na szybko pieczęć na odcięcie mu zmysłów i zaczęłam topić mu skórę.
ale się wyrwał, niestety, i szybko się "wysuszył". - czy ci na mózg padło !? - zaczął się drzeć - Rada mnie przygarnęła. nie możesz mnie zabić !
- och zdziwiłbyś się. - wymamrotałam do siebie. - ale pieczęć działa. - uśmiechnęłam się do wampira złośliwie - to doskonale. bo jak jeszcze raz cię tu zobaczę to nie dam ci się z niej wyśliznąć.
Aleksander wrócił do siebie kląc pod nosem. 

byłam gotowa, podsuszyłam jeszcze wilgotne włosy i wyszłam do klubu.
podeszłam pod bar i znowu zamówiłam odrobinę krwi, są wakacje.
podszedł do mnie, ku mojemu osobistemu zaskoczeniu, chłopak urody aryjskiej z bukietem róż.
- ktoś mi szepnął że mam się tu spotkać z ładną dziewczyną. - zaczął cicho. - i ten ktoś nie kłamał. obejrzał mnie dokładnie.
- czego oczekujesz ?
- dobrego towarzystwa - podał mi róże - dla ciebie.
powąchałam kwiaty ostrożnie, nigdy nie wiadomo czy nie wrzucił do nich czegoś odurzającego.
pamiętaj, nie pokazuj odrzucenia czy zimnych zamiarów.  upomniałam samą siebie.
 - cóż nie jest to dla mnie zaskoczeniem ale zarówno kwiaty jak i ten kto je dał pachną apetycznie.
chłopak się uśmiechnął i poczułam dłonie na ramionach - chodźmy stąd. - zaczął siląc ton na uwodzicielstwo. - mieszkam niedaleko.
- dobrze - zgodziłam się schodząc delikatnie z krzesła barowego i zostałam objęta.  ale po uścisku czułam że nie traktuje mnie poważnie, chciał po prostu zaliczyć kolejną "dziwkę".  cóż zdziwi się. - opowiesz mi coś o swoich upodobaniach czy mam po prostu cię zadowolić po swojemu ?
- ja chcę tylko rozkoszy. to jak mi ją dasz zostawiam w twojej gestii.
- no dobrze. - otworzył drzwi drobnego mieszkania, kłamał że mieszka niedaleko.  ale dla mnie było spoko. - połóż się.
- a wino ?
- och trunku skosztuję potem - zapewniłam go i ułożyłam wampira na sofie - bardzo ładne mieszkanie, szkoda że zaplamię ci kanapę.
- nie przejmuj się - patrzył na mnie tak jakby chciał mnie pożreć spojrzeniem. - nie jedno się tu działo.
- doprawdy ? - pochyliłam się nad jego głową. - to cóż słonko, tej nocy nie zapomnisz.masz moje słowo.
^szczególnie że to twoja ostatnia^  dodałam w myślach.
- liczę że tak ładna dziewczyna nie da o sobie zapomnieć i może spotkamy się jeszcze kiedyś.
- ja też mam taką nadzieję a teraz - wyciągnęłam scyzoryk z paska. - leż spokojnie, nie chcę cię pokaleczyć.
chłopak pozwolił mi na rozcięcie materiału i po tym wyjął i wbił ostrze w ścianę korytarza za moimi plecami.
- żeby ci się nie odwidziało.
- spokojnie wiem co robię - przeciągnęłam palcami po jego brzuchu - ale, mam być delikatna czy nie ?
- ty masz być delikatna złotko. zadecydował.
sięgnęłam po wino i jedną z róż. - patrz uważnie słonko - nalałam napoju do kwiatu i jak pędzlem zaczęłam rysować różą po nim wzory z wina. - przyjemnie ?
- bardzo - potwierdził cicho gładząc wiązanie gorsetu - no pozbądź się tego.
- nie. - spojrzałam mu w oczy - lubisz dziewczynki  gorsetach. a ja jestem tu po to by sprawiać ci przyjemność czyż nie ?
wampir się uśmiechnął i leżał głęboko oddychając.
biedaczek nie wiedział że w winie już na wstępie umieściłam truciznę, jad bazyliszka.
a teraz powoli wnikał w jego ciało i wolno go zabijał.

- kotek czemu jest tu tak gorąco ?
- och mam tendencję do podwyższania temperatury - teraz dopiero zobaczył na mnie łańcusazek z herbem Rady. wcześniej nie przywoływałam go na siebie. - a teraz - wyciągnęłam rękę i scyzoryk sam ułożył mi się w dłoni - umrzesz.
- nic mi nie zroo - próbował zamachnąć się do policzka ale ręka odmówiła mu posłuszeństwa - kim jesteś ?
- Ignis Morringhan Riddle. - uśmiechnęłam się sadystycznie. - a teraz jesteś pod działaniem jadu bazyliszka.
- wyjmij go ze mnie. - działanie było natychmiastowe.  jeżeli organizm się broni, jad zaczynał działać 10krotnie mocniej. - proszę laleczko.
- laleczko ? LALECZKO !? - na to jedno porównanie do plastiku tego świata zaczęłam go ciąć i podpalać rany. - i nigdy więcej nie porównuj mnie do laleczki.
ale wampir był już martwy.  skatowany i martwy.

Tellus wyszedł zza drzwi w korytarzu.
- widzę coś pod teledysk Slasha miało miejsce.
- czepiasz się. - wymamrotałam. - ile jeszcze osób ?
- ostatnia trójka. - skwitował - zabierajmy się.
podpaliłam mieszkanie wampira i wyszłam z lokalu.

Tellus jednak nie chciał pozwolić mi ot tak iść do zamku.
- dobra robota.ciekawy pomysł.
- co ty nie powiesz ? - wymruczałam - trzeba wykorzystywać całe otoczenie jako broń.
elf pokiwał twierdząco głową. - widzę, że nauki nie poszły w las. 
- nie - potwierdziłam - dobra. jutro biorę tą trójkę.
- do zobaczenia jutro. pożegnał mnie przed dziedzińcem zamku i zniknął.

wracałam do zamku przez korytarze które przypominały istny labirynt i wyczułam obecność kogoś za sobą.
odruchowo odwróciłam się i zobaczyłam za sobą ojca.
zamurowało mnie.
- Ignis, czemu patrzysz na mnie jakbyś zobaczyła ducha ?
- nie wierzę w to co widzę ojcze - tata jednak zabrał mnie za nadgarstek do oświetlonej światłem świec jadalni gdzie przy długim stole siedziała Rada a ojciec dosiadł się do nich. - witajcie.
- porzućmy formalności Ignis - zaczął naczelnik - nie musisz zwracać się do nas po imieniu ale nie rozmawiajmy przy tym stole oficjalnie.
- dobrze. - zajęłam miejsce wśród nich, pomiędzy tatą a Aollicep. - o co chodzi ?
- cóż znikają wampiry. - zaczął naczelnik. - w sumie nasi dłużnicy co jest na rękę ale jednak ktoś musi je zabijać.
- ilu zniknęło ? spytał ojciec rzeczowo.
- do tej pory około - pojawił się jakiś posłaniec i szepnął coś jednemu z Rady po czym się ulotnił. - około 5.
- kto to mógł zlecić, jak nie wy ? podjęła temat mama.
- nie wiem. a może ty Ignis, masz jakieś pomysły ?
- cóż osobę która zabije za pieniądze, z całym szacunkiem, ale moim zdaniem nie jest trudno znaleźć w tym mieście. wystarczy tylko podać odpowiednią cenę.
- my zleciliśmy ją jednej osobie, ale chyba zaczyna pogrywać poza swoimi kompetencjami. - wysunięto zdjęcie Tellusa - to nie on zabija. a miał zlecenia wypełniać osobiście. cóż Ignis masz obowiązek go usunąć.
- jeśli tego nie zrobię to ??? chciałam znać cenę.
- Ignis - mama popatrzyła na mnie zdziwiona - lepiej nie narażać się Radzie. masz obowiązek który musisz wypełnić.
- spokojnie Aollicep. - uciszył ją naczelnik - cóż Ignis, jeżeli tego nie wypełnisz to wykorzystamy twoją słabość do pewnego młodzieńca.
- mam wiedzę kto wykonuje te zlecenia, czy jeżeli wam go wystawię pozostawicie zarówno cenę, tego zleceniodawcę oraz rodzinę Malfoy w spokoju i bez zmian ?
- owszem. przyjął cenę ojciec.
- w takim razie skontaktuję się z tą osobą, że ma jutro wykonać kolejną partię roboty a wam dam namiary gdzie i ile ofiar.
- rozsądna decyzja. skinął głową znad splecionych palców przewodnik i gestem dłoni nakazał się oddalić.

mama jedak złapała mnie na korytarzu.
- Ignis, kogo chcesz wsypać ?
- nie powiesz niczego ani ojcu, ani Radzie ? - spojrzałam jej w oczy a ona jedynie skinęła głową. - samą siebie. to ja przyjęłam robotę od Tellusa. w zamian za odwiedziny Laurilela w Zakazanym Lesie.
- oni mogą cię zabić !
- nie zrobią tego. - odpowiedziałam jej pewnie. - a teraz przepraszam, ale muszę się wyspać.
- o nie - zatrzymała mnie i ustawiła tak że patrzyłam jej w oczy. - robisz błąd dziecko. narażasz się Radzie. jeżeli poczują się urażeni twoim fortelem to nawet my na nich nie wpłyniemy a na egzekucję specjalne zaproszenie dostanie Draco.
- nie zabiją mnie - powtórzyłam twardo i wyswobodziłam rękę z uścisku mamy. - dobranoc. uściskaj ojca.
- a już myślałam że doczekam się tego że moja córka będzie bardziej podobna do Toma. - wymamrotała na co usłyszałam kroki ojca. - słyszałeś ?
- Aollicep to nie jest dziecko. ma olej w głowie, poradzi sobie. i ma rację że Rada jej nie zabije.
- skąd ta pewność ?
- przecież przyjęli ją jako swoją wychowankę. poza tym nie wypadałoby zabijać młodej gwiazdki tego świata. wywołałoby to tak wielki skandal że wszyscy Magowie Natury wzięliby odwet. a Draco stałby na ich czele.
- co ? zrobiła go Magiem ?
- tak. od roku go szkoli. a on ma na tyle rozpalone na jej punkcie serce że sam by tu przyleciał i samodzielnie wybił całą Radę, poczynając od Aleksandra.

umiechnęłam się w duchu słysząc rozmowę ojca.
dziwne, że nie zrozumieli że mam pokój dokładnie nad miejscem ich rozmowy.

- cóż, może masz rację Tom. ale to nie zmienia faktu że jest w niebezpieczeństwie. znasz ich, wiesz że nie odpuszczą jak tylko się ich urazi.
- wiem kochanie ale co to da ? obiecała im już jutro że wystawi im mordercę. jak to cofnie będzie jeszcze gorzej niż jak przekonają się że to "swój" wybija dłużników.
- masz rację.
- no to chodź już. Dom czeka. usłyszałam jedynie ich pocałunek i pyknięcie deportacji.

padłam na łóżko.
owszem obawy mamy były uzasadnione ale ja byłam pewna że mnie nie tkną.
Rada choć surowa na pewno mnie nie zabije.
Draco ... ciekawe czy dostał już list. na pewno, ale w takim razie czemu nie odpisał ?

pełna wątpliwości podeszłam pod drzwi komnaty Aleksandra. to co zobaczyłam uchylając drzwi było dla mnie szokiem. 
wampir siedział obok półnagiego, nie oczy mnie mylą, Blaise'a Zabiniego. 
o to będzie plota w szkole. 
- Ignis !? - czarnoskóry spojrzał na mnie zaskoczony, to samo zrobił wampir, tyle że Aleksander dodał do tego uśmieszek. - co ty tu robisz !?
- mogłabym o to samo zapytać ciebie. - spojrzałam na Ślizgona. - ale jak musisz wiedzieć ja jestem wychowanką Rady. 
- dobra Blaisey znikaj. - odprawił kolegę Aleksander - pobawimy się jutro. 
Blaise lekko zbity z tropu wyszedł.
- co to kurwa było !? - spytałam współlokatora. - co ?
- och Blaise to jeden z kamerdynerów naczelnika, albo może raczej wspólny kochanek dla niego i jego żony. - powiedział spokojnie Aleksander - czyżby interesował cię twój znajomy ? dodał z zainteresowaniem. 
- pierdol się. Zabini jest od nas z domu, poza tym to jeden z nas. - przypomniałam wampirowi o Znaku - bardziej dziwi mnie co on tu robi. czyżbyś został gejem ?
- od zawsze byłem bi słonko. choć nie ukrywam że bardziej czuły jestem na dziewczyny. 
- super. ja już nie mam pytań.
Aleksander chciał mnie chyba zapytać o powód mojego wtargnięcia ale się powstrzymał. 

położyłam się na łóżku i jak tylko zaczęłam myśleć o Draco to zasnęłam. 
rano nic mnie nie obudziło i nic nie zwiastowało herbaty na stoliku.
- Blaise - stwierdziłam cicho i usłyszałam kroki przy drzwiach i pukanie - właź, gorzej niż po treningach nie wyglądam. zażartowałam i Zabini swoim naturalnym luźniejszym krokiem przekroczył próg pokoju. 
- co jest ? spytał zbity ztropu próbując jednocześnie zasłonić szyję na której były ślady ugryzień. 
- kamerdyner i chłopiec do towarzystwa plus lodówka, dobry pomysł. - stwierdziłam i usiadłam na parapecie wielkiego okna. - ile tu siedzisz ?
Zabini spojrzał na mnie niepewnie. - wzięli mnie na początku wakacji. wydusił.
- super czyli nowy - wskazałam mu fotel -  przy mnie możesz nie udawać chłopca na posyłki. 
Ślizgon usiadł i rozłożył się w fotelu. - mam wieści o Draco. - zaczął luźno - są to raczej pewniejsze plotki. 
- przestań niepotrzebnie tracić ślinę i po prostu powiedz co masz do powiedzenia. 
- on wrócił z Egiptu. Skeeter zrobiła na nich najazd po akcji w Ministerstwie. mówił coś o tym że wszystkiemu jest winny Potter. 
- cóż brat za nim nie przepada, fakt, ale robienie nagonki to nie w jego stylu. 
- w takim razie nie znasz swojego brata. Blaise wstał i wyszedł zostawiając mnie lekko skołowaną. 

śniadanie minęło w atmosferze ukrytych pieszczot między Aleksandrem a Blaisem na co mówiąc szczerze nie chciałam patrzeć.
przeszłam do siebie porzucając zamysły śniadaniowe i po prostu pieprznęłam się pod kołdrę z powrotem.
ale niestety usłyszałam kakofonię harfy, fletu, lutni, oraz gitary połączonej z wysokimi ultradźwiękami. 
- pierdol się Tellus - wymamrotałam. ale wycie tylko narastało - kurwa mać ruszę się ale się ucisz.
- no i dobrze.  - usłyszałam głos elfa. - wstawaj.
- mogę cię zatłuc ? - spojrzalam mu w oczy - słuchaj Rada wie że komuś zleciłeś swoje zadania. w ogóle czemu mi nie powiedziałeś że to od Rady !?
- nie wiedziałem że się dowiedzą.
- to jest Rada. oni o wszytkim się dowiedzą. - odparłam zdziwiona jego lekkomyślnością - ale trudno. dzisiaj zabieram trójkę i przychodzą o północy zgarnąć tego kto wybija im dłużników. tak więc spotka ich niespodzianka.
- cóż ... - Tellus usiadł na parapecie okna - wstawaj z łóżka. i zacznij myśleć nad wymówką dla Rady.
- wypchaj się - wymamrotałam i usłyszałam niemiłosierny pisk elfa - dobra, dobra. zamknij się ! - rzuciłam w niego poduszką. - wstaję.
Tellus jedynie się uśmiechnął i wyszedł zostawiając mnie samą.

podeszłam do szafy i otworzyłam ją.  moje rzeczy się z niej lekko przesunęły i zaczęłam wybierać.
wzięłam kremową bluzkę staruszkę,  w mojej szafie była praktycznie od zawsze ze względu na swój lekki krój i przewiewny materiał.
ubrałam ją do krótkich spodni i glanów i wyszłam ze swojego pokoju.

przeszłam tak na miasto i do tego zacisznego basenu.
położyłam się na dnie i poruszałam się w chłodnej wodzie.
bardzo dobrze mi się pływało.
przesiedziałam tam cały dzień nie zauważając nawet upływu czasu.

wyszłam do zamku z powrotem i słyszałam rozmowę wśród Rady.
nie rozumiałam nic, bo gadali po włosku ale rozpoznawałam ich głosy.

poszłam do siebie i po przeczytaniu rozdziału z podręcznika od Eliksirów na przyszły rok spojrzałam na zegarek. była 10.
pora się zbierać.

ubrałam się "normalnie" i wyszłam z kapeluszem na szczęście.
dzisiaj trójka. będzie zabawa. nie ma co.

wchodząc do "Ukąszenia" usłyszałam charakterystyczną gitarę i nie, nie wierzę !,  głos Kastiela !
wbiłam się w tłum i pod scenę.
grali koncert. !  tu !!!  w Mieście !!!
jak !?

metal mnie wychwycił a razem ze Spadem, który wyszedł zza bębnów w połowie numeru, podnieśli mnie na scenę.
- co tu robisz ? spytał Spade.
- co WY tu robicie ?
- odkryli nas, dostali kilka kompozycji, no i zorganizowali nam koncert. - opowiedział Kastiel błyskawicznie - a ty ?
- Rada. - odpowiedziałam luźno. - no to co ? gramy ?
- "Beautiful Dangerous" rzucił Spade do tłumu.

wypatrzyłam swoją trójkę.
świetnie.

- dobra, mogę wam narzucić "Rockstar 101" ?
- możesz młoda. potwierdził Dean wyjątkowo znad basu.
- zmieniłeś instrument ?
- musiałem.
zaśmiałam się i usłyszałam muzykę.
po tym numerze przytuliłam każdego z zespołu i zeszłam ze sceny.

podsiadłam się do baru obok pierwszego mojego celu.
- hej. - przetarłam palcem rancik kieliszka z, w moim wypadku, sokiem wiśniowym. - masz może chwilę ?
spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się półgębkiem. - mam.
- chodź - zabrałam go za bar i poprowadziłam na schody w dół. oparłam się o ścianę plecami. - no - stanął przede mną i rozparł się ramionami pokazując tatuaże. - ładne dziary.
- dzięki. chyba wiem co będzie kolejną. - przeciągnął palcem po moim policzku. - jestem tatuażystą tak się składa.
nosz kurwa ! zabijać tatuażystę mi przyszło !
- mru no to zaprojektuj coś z kotem. - podałam mu długopis i przedramię. - potem bym wpadła do ciebie do zakładu i byś wytatuował.
- no dobrze kotku - przeciągnął palcem po skórze. - co ma tu być bo widzę na ramieniu dziarkę.
- oj taka tam. - odgoniłam jego myśli. - chciałam poćwiczyć przed zawodem.
- ty to zrobiłaś ? samej sobie ? - odchylił mi głowę i wyprostował rękę. - cholera masz talent. no więc kotku - spojrzał mi w oczy.  kończ już, mam jeszcze dwójkę do zabicia. pochylil się. - daj ukraść sobie pocałunek.
- chodź tu do mnie - pociągnęłam chłopaka delikatnie do siebie i równo z ustami dostał nóż głęboko w plecy. - do zobaczenia tatuażysto.
naskrobałam na kawałku skóry byłej ofiary ""Ukąszenie"."  i podałam Spade'owi który przekazał to Radzie
wyszłam po kolejną ofiarę.
musiałam teraz sprzątnąć, po tym co opowiedział mi o ofierze Tellus, największego flirciarza w tym klubie.

sam do mnie podszedł.
po występie stałam się chyba "łakomym kąskiem".
- cześć. - od razu, nawet nie dbał o to czy chcę czy nie, oplótł mnie ramionami tak że dłonie splótł na moim brzuchu. - chodźmy gdzieś.
- nieładnie tak się przystawiać. - odwróciłam się nadal zostając w objęciach. - ale wiesz, jet jedno miejsce - zabrałam go za nadgarstek pod drzwi i wprowadziłam na górę. - chodź. akurat kanapa dla nas. - położyłam się a on tylko nade mną stał i się patrzył. - no chodź. chyba nie muszę cię namawiać ?
- poproś.  naciskał.
och czyli jesteś pod tym względem podobny do Draco.
- proszę cię no chodź już. - powoli się pochylał i położył w końcu na mnie. - pocałuj mnie.
- chwilkę mała. - przejechał po nich palcem. - nie lubię dawać wszystkiego od razu.
- to tylko buziak. nie proszę o nic więcej. tylko usta.
chłopak uśmiechnął się łobuzersko i mnie pocałował.
po czym dostał nóż w plecy i podpalenie ran.
- dobranoc. - odhaczyłam kolejne nazwisko. - jeszcze ostatni.

zeszłam na dół.
musiałam się nagłowić kogóż to mam zabić i zauważyłam w tłumie ...
Bonesa.  nie spłonął. miał masę drobnych blizn.
popatrzyłam na listę. ostatnie nazwisko należało do niego.

och no serio !? serio !??? za co !?

oddech Ignis, oddech. podejdź do niego, zaciągnij na górę, i zabijesz na amen.

zresztą nawet kroku zrobić nie zdążyłam kiedy wyczułam na sobie jego wzrok.
- Igni - podszedł do mnie i mnie objął. - dawno cię nie widziałem.
- co tu robisz ? - spytałam zaskoczona.  jak mnie Kastiel z nim zobaczy to mnie udusi gołymi strunami od gitary. - myślałam że zniknąłeś.
- owszem zniknąłem. ale nie spłonąłem w tej chatce - przeciągnął palcem po mojej szyi. - zabrałaś mi motor trzpiotko - szeptał mi na ucho. - a za kradzież czeka cię kara.
- chcesz mnie zabić ? - odwróciłam głowę i patrzyłam mu w oczy. ale Bones tylko zrobił zdziwioną minę. - co ?
- myślałem raczej o czymś innym. - poczułam jego dłoń na wiązaniu gorsetu. - no chyba wiemy o czym mówię.
- oj a niezbyt to niegrzeczne ? - skarciłam go lekko. chciało mi się rzygać na samą myśl o nim a co dopiero na wizję tego co chciał zrobić. - nie wystarczy ci pocałunek jak dawniej ?
- och ty nadal taka zamknięta. - udał zaskoczenie i smutek. - ale dobrze. dostaniesz pocałunek jak dawniej.
- cieszę się. - uśmiechnęłam się lekko i zabrałam kosmyk za ucho. - brakowało mi tego.  wymamrotałam pod nosem kłamstwo. które Bones łyknął.
- prowadź. pozwolił mi robić za przewodnika i pokazałam mu kanapę.
na szczęście wszystko sprzątnęłam jedną myślą.
- siadaj Bones. - wskazałam mu miejsce. on się zdziwił ale usiadł. a ja jemu na kolanach.  - pocałujesz mnie ?
bez namysłu zaczął mnie lizać.
a ja bez namysłu zaczęłam wtapiać mu w język jad bazyliszka.

w końcu zdechł. a ja splunęłam pozbywając się resztek Bonesa ze swojego życia.

- i zostaje mi po tobie motor. - uśmiechnęłam się nad ciałem i wybiła północ.  w korytarzu była już Rada. w końcu weszli na górę i widzieli mnie nad Bonesem którego ciało zaczynałam spalać. - oto ten płatny morderca. - oni stali jak te kiepy i czekali w milczeniu. - dopełnijcie umowy w takim razie i zostawcie zarówno Tellusa jak i rodzinę Malfoy'ów w spokoju.
w końcu naczelnik odzyskał fason. - Ignis to ty zabijałaś przez ten cały czas ? - pokiwałam jedynie głową. - gratulacje. - pochwalił mnie krótko i wychodzili - a o umowę się nie martw. jednakże na dole ktoś się o ciebie pytał. 
- aham. - potwierdziłam zdawkowo i poszłam na dół zostawiając na górze porządek. ktoś zasłonił mi oczy i wyczułam dobrze znane mi perfumy. - Kastiel. - odwróciłam się a on tylko spojrzał na mnie i wskazał na scenę. - co jest ?
- my już lecimy. - przytulił mnie. - do zobaczenia młoda. 
- do zobaczenia. a no i wszystkiego najlepszego. - pocałowałam go w policzek a po tym już tylko wychodzili z "Ukąszenia". - do przyszłego roku. 
z każdym na wyjściu przybiłam piątkę i każdego uściskałam. 

a ja wróciłam do zamku Rady i położyłam się u siebie. zaskoczył mnie jednak zapach lasu i mięty. 
spojrzałam w bok i widziałam siedzącego Tellusa a obok niego był nie kto  inny jak Laurilel.  
tej dwójce rzuciłam się na szyję i przygwoździło ich to do materaca. 
- Laurilel. - spojrzałam w dwukolorowe oczy elfa. - co tu robisz ?
- Rada dogadała się ze Starszymi i cofnęli mi nakaz wyjazdu na miesiąc. 
- to ... to cudownie - przytuliłam go zostawiając Tellusa w spokoju. - brakowało mi cię. 
- ekhem. - wtrącił się jego brat. - a mi to nie podziękujesz ? 
- ech no dobra - prawie bym go udusiła. - dzięki za robotę. 
- dobra El ja idę. Dorian na mnie czeka. - Tellus wstał. - nie ma za co. i pamiętaj o umowie Ignis. 
- będę. - zapewniłam go i wyszedł zostawiając brata na moją "pastwę" - Laurilel - podniosłam się z niego. - herbaty, kawy, soku .. 
- niczego mi nie trzeba Ignis. - spojrzał mi w oczy. - masz masę pytań. 
- co robiłeś przez ten czas ? 
- pracowałem - odpowiedział zakładając kosmyk praktycznie białych włosów za ucho. - mam coś dla ciebie na powitanie. 
- o nie - zaparłam się. - nie chcę prezentów. wracasz do Hogwartu ?
- owszem. - po raz pierwszy ktokolwiek usłyszał mój pisk i zaczęłam znowu dusić Laurilela w uścisku. - puść mnie Ignis. zażądał spokojnie. 
- przepraszam. - odsunęłam się nadal szczęśliwa. - ale ... ale to zajebiście że wracasz. nie mogę się doczekać. 
- mamy niecały tydzień do powrotu do szkoły. - uściślił. - przeżyjesz. dobranoc - podniósł się i wychodził. - aha, zapomniałbym. zostaję twoim pomocnikiem. 
- idź dopóki cię jeszcze nie udusiłam. zażartowałam a on tylko roześmiał się perliście i wyszedł zamykając cicho drzwi. 

położyłam się na łóżku i co mnie zaskoczyło, miałam na pościeli ten sam koc którym mnie przykrywali na pierwszym roku.  na nim była kartka "na dobre sny i wspomnienia". 

rano obudziłam się i nawet to że od początku dnia słyszałam pojękiwania z pokoju Aleksandra mnie nie zjebało. nie ruszyło mnie nawet to że prawdopodobnie był tam Blaise, czy jak go mianował Aleksander - Blaisey. 

wyszłam na śniadanie i zjadłam je błyskawicznie. nigdzie mi się nie śpieszyło ale wolałam posiedzieć na zewnątrz zamku. 
jednak błądząc po korytarzach dotarłam pod wielkie drzwi. 
mam nadzieję że to w końcu te na dwór.  wymamrotałam w myśi i je pchnęłam. 
ale nie, rysowała się przede mną gigantyczna biblioteka.  nawet Hogwart nie miał tak wielkiego zbioru woluminów, ksiąg czy zwykłych nowych wydań. 
zakopałam się między półkami i zdziwiła mnie ilość światła w tym pokoju. 
okazało się że 2  czterech ścian zajmują półki, a ta na wschód i część zachodniej miały wysokie okna. 
 siadłam na podłodze i zaczęłam przywoływać do siebie poszczególne tytuły. 
kiedy wyjrzałam za okno na niebie były już gwiazdy a mnie otaczały dwa wysokie stosy przeczytanych książek.

wyszłam z biblioteki i poszłam do siebie.
postanowiłam spędzić tam ostatnie dni wakacji.

nie widziałam Aleksandra, na Blaise'a nie zwracałam uwagi.
jednak pewnego wieczoru siedząc  swoim pokoju usłyszałam wrzask tegoż Ślizgona.
- leż Balisey. - wychwyciłam Aleksandra, który siedział przy czarnoskórym i się o niego ( nie no ja chyba mam omamy ! ) troszczył. - Rada dorobiła ci kolegę. pozwolili mi się nim zająć.
- pobieracie się ? spytałam pół żartem pół serio.
- podobno nie jesteś zazdrosna. - odparował wampir a mnie zatkało. mówił serio. - Ignis ...
- TAAAK ! - podskoczyłam w miejscu. - nareszcie ! - Aleksander patrzył na mnie jakbym postradała zmysły. - nareszcie !!!! - rozłożyłam skrzydła i przez przypadek wpadłam pod sufit. - nareszcie uwolnię się od tego dupka !
- ej ! - warknął na mnie Al i spojrzał jak Blaise powoli otwiera oczy. - cześć skarbie.
pocałowali się.
pstryknęłam im zdjęcie. - piękna z was para. - powiedziałam raczej złośliwie. - mogę być druhną na waszym ślubie ?
- po co ? zdziwił się Blaise.
- żeby mieć pewność że na wieki wieków amen się pozbędę Aleksandra. - wybuchnęłam serdecznym śmiechem. - taaaak !!!!
- em Ignis my nic nie planujemy, przynajmniej chwilowo. - uprzedził mnie Ślizgon na co spadłam na ziemię. - ale zostajemy razem.
- tyle dobrego. - wymamrotałam szczęśliwa z powodu że właśnie mój problem sam się rozwiązał. - idę napisać do Draco. - rzuciłam przez drzwi. - i nie wchodźcie mi w paradę.

usiadłam na stoliku i wyczyściłam mózg.
^ Draco ! nie uwierzysz ! problem Aleksandra rozwiązał się sam ! ^
^ ciszej Księżniczko. i jak to się rozwiązał ? ^
^ och opowiem ci w szkole. jestem tak szczęśliwa że chyba pójdę i zabiorę komuś krew. tak wiem sadysta ze mnie ^
^ przestań. ^ odpowiedział jedynie zdawkowo Dracon.
^ co przestań ? ^ niezrozumiałam go.
^ przestań robić z siebie "tą wiecznie najgorszą co robi problemy". ^
^ dobrze skarbie. to ja idę po krew. ^
i tak zadowolona wyszłam na miasto, zgarnęłam pierwszego lepszego chłopaka i wbiłam się w jego szyję.
musiał być już czyjąś lodówką. - no skarbie jesteś delikatna. - usłyszałam cichą, chyba, pochwałę. - już idziesz ?
- pozbyłam się jednego dupka z głowy. tak idę. - pomachałam mu na pożegnanie - ale masz słodką krew, znajdź mnie dzisiaj w "Ukąszeniu" jak będziesz miał czas !

chłopak był zaskoczony moim zaproszeniem ale chyba przyjął je do wiadomości.

przeszłam radosna do zamku.
kurde bez Aleksandra życie jest genialne !

cały dzień mi minął jak z procy.  na wieczór, już ostatni tutaj bo miałam nocny lot do Londynu,  poszłam do "Ukąszenia" żeby odebrać ostatnią krew i się wybawić.
lekka bluzka gorsetowa i skórzane spodnie do glanów i kapelusza. nic więcej do szczęścia nie potrzebuję.

usłyszałam piosenkę "Rock N Roll"  bodajże chyba Lavigne.

usiadłam do baru i skinęłam dłonią do człowieka za ladą.
- a co, mam wakacje, dobre czerwone wino i dorzuć do tego specjalność lokalu.
dostałam szklankę gdzie połowę stanowiło wino a drugą część ( trochę większą ) krew.
i dobrze.

poszłam na parkiet i zaczęłam się bujać, nic mi się nie stanie.
byłam chyba najluźniej zachowującą się osobą.  w tym sensie najluźniej, że został mi zwyczaj robienia drobnych podchodów do niektórych piosenek i w ten sposób nieświadomie flirtowałam.
ale co tam, ja już jadę w świat.

poszłam na scenę, albo może raczej mnie tam podsadzono i DJ ku uciesze tłumu wybrał piosenkę "Baby Boy".   zatłuc ich to mało, ale trudno.

w tłumie wychwyciłam cylinder i fajki.
i na pewno nie był to Spade, oni wyjechali kilka dni temu.
to nie może być oryginał, to fan lub zgubiony cosplayer.
na szczęście szybko się ulotnił czemu zawdzięczyłam obniżenie ciśnienia.

za to wychwyciłam ojca i Aollicep.
i kij z tym, nocą wylatuję. nic nie zdążą mi nagadać.
chyba.

podeszli pod scenę.
poleciała kolejna i kolejna piosenka.

a czas mi się skrócił, w końcu zauważyłam swojego słodkokrwistego.
zeszłam do niego i znowu go ugryzłam w tym samym miejscu.
- do zobaczenia.
- bez pożegnania ?
- masz blizny po moich zębach, czegoś jeszcze chcesz ? spojrzałam mu w oczy i wyszłam w podskokach z "Ukąszenia".
przebrałam się błyskawicznie i poszłam do zamku Rady po rzeczy.
odwieźli mnie na lotnisko i patrzyli jak wylatuję.

pojawiłam się nad ranem w Anglii.
żyć nie umierać, dzisiaj wyjazd do szkoły.

O~^~O
















































































piątek, 4 kwietnia 2014

Rok V Rozdział XIV Nie pani profesor.

po kilku dniach od buntu ( z którego byłam dumna jak cholera. ale niestety Umbridge nie poszła do psychiatryka )
Harry popatrzył na mnie.
do pokoju wpadł młodszy uczeń, zastraszony czymś.
- Ignis Potter - spojrzał na mnie. - Umbridge chce cię widzieć. mam cię do niej zaprowadzić. zostaw wszelką broń. proszę.
- spokojnie mały - spojrzałam na chłopaka i wyjęłam noże z butów. - skuteczniej byłoby mi odciąć zmysły ale cóż ... nikt tego nie potrafi.
poszłam za nim pod gabinet tej szmaty. byłam pewna siebie i spokojna.
- o Ignis. siadaj proszę. - wskazała mi chłodno krzesło. - wiem że to ty wywołałaś bunt. przyznaj się teraz a twój czuły punkt zostanie cały.
- nie mam czułych punktów pani profesor. i podziękuję ale postoję.
w tym momencie ktoś brutalnie posadził przede mną Draco. - nie ? ten chłopiec również nim nie jest ?
uspokoiłam się na siłę. nie daj po sobie poznać zdenerwowania.
^ przepraszam słonko. ^   - nie.
- och no to upewnijmy się. - odwróciła zdjęcie Ministra Magii do dołu obrazem. za mną, bo drzwi były otwarte, pojawił się tłumek gapiów. Umbridge liczyła na moje upokorzenie kiedy wyrwę jej różdżkę z dłoni i przyznam jej rację. - ostatnia szansa.
^ Ignis. Ignis proszę cię ... ^  Draco patrzył na mnie spokojnie ale jego myśli były błagalne.
pokiwałam przecząco głową.
- w takim razie. - Umbridge sięgnęła po różdżkę. wyczułam zamiar Czarnej Magii.  zabiję ją.

^ Draco, masz naznaczenie. zaciśnij na nim palce, rozetnij je lekko do krwi. oddam ci Tarczę. ^
^ co ? ^
^ ona planuje Crucio. ciebie nie tknie, ja przejmę siłę i skutki uroku. ale udawaj ból. ^
niezauważalnie skinął głową i postąpił jak go prosiłam.

^ Zgredku. ^ przywołałam skrzata Dracona.
posłuchał wezwania ale nie pojawił się materialnie.
^ tak Ignis ? czego chcesz od Zgredka ? ^
^ sprowadź mi tu Lucjusza i Ministra Magii. mają zostać nie zauważeni. ^
- Crucio ! wrzasnęła Umbridge . ja zacisnęłam za sobą pięści a Draco skutecznie udawał ból.
stałam jak ten głaz, niewzruszona.
cholera mocne miała to Crucio.

pojawił się Lucjusz kiedy tylko wysłyszał słowo uroku.
- co pani robi mojemu synowi ? wyjawił swoją obecność.
Draco przestał udawać a ja zdjęłam Tarczę. ale poczuł przez ułamek sekundy ból.
skóra się zrosła.
- panno Umbridge ! - zaczął Minister Magii. - zostaje pani usunięta z pracy w Ministerstwie Magii. nie ma pani też prawa nauczać. trafia pani pod osąd Trybunału.
- co ...ale jak ...  - spojrzała na mnie. - ty ...
- jeżeli mogę się wtrącić panie Ministrze. - naznaczyłam swoją obecność. kochałam prawo wampirów. - w naszym kodeksie jest wspomniane iż przy zranieniu osoby bliskiej mamy prawo do odwetu.
- rozumiem i znam ten przepis. - stwierdził Minister. - jeżeli ją zabijesz czy sprowadzisz na nią trwałe kalectwo zostaniesz wydalona z Hogwartu na dobre.
- wiem o tym panie Ministrze. skinęłam głową.
ludzie Ministerstwa się zmyli, jedynie Lucjusz zabrał na korytarz Dracona.

teraz pora pokazać swoje prawdziwe oblicze.
- siadaj w fotelu suko. - przygwoździłam ją. - to - spoliczkowałam ją. - za próby Czarnej Magii. - rozcięłam jej nożem drugi policzek. - to za każde bezbronne dziecko które torturowałaś. - podpaliłam jej ten cholerny różowy beret razem z włosami. - a to za Draco. - zostawiłam ją półprzytomną w fotelu. splunęłam jej na twarz. - i radzę ci unikaj mnie bo jak tylko cię wywęszę nie będę tak łaskawa.
w tłumie który został  i oglądał moją drobną zemstę wyczułam McGonnagall.
- Potter !
- cholera jasna. - zaklęłam pod nosem - o co chodzi pani profesor ?
- za dobrą organizację akcji propagandowych Slytherin dostaje 20 punktów. za wyjaśnienie tej kobiecie jej błędów w jasny, acz brutalny sposób 5 dodatkowych ale za brutalność 2 ujemne. po dzisiejszej kolacji staw się razem ze swoją grupą u dyrektora.
- dobrze pani profesor. skinęłam głową nie dając po sobie poznać zaskoczenia.

spojrzałam na korytarz.
czekała mnie jeszcze rozmowa z Draco.
podeszłam do opartego o ścianę Ślizgona. - przepraszam.
- Draco ja was zostawiam. ach byłbym zapomniał, Ignis jesteś mile widziana u nas na wakacjach.
- napiszę jeszcze sowę w tej sprawie panie Malfoy.
Lucjusz ulotnił się.
za to jego syn przemieścił mnie pod mur. - Ignis ...
- przepraszam.
- jak mogłaś być tak głupia żeby mnie wystawiać ? ja bym nigdy czegoś takiego ci nie zrobił. - oskarżył mnie. - a z drugiej strony dziękuję że zabrałaś na siebie tego Cruciatusa.
- miałabym dać tej szmacie cię zranić ? - spojrzałam mu w oczy niepewna czego się spodziewał. - mówiłam ci. obawiałam się że w końcu i na ciebie padnie kolej. ale wiedziałam, że nie mogę cię dać na jej pastwę.
- przyjedź do nas na wakacje. - patrzył mi w oczy. - odpoczniesz od brata. posiedzisz trochę ze mną. dla rodziców to nie problem.
- nie mogę. - zaparłam się. - po prostu nie.
- Ignis nie daj się prosić. - poczułam dłoń na karku. - przyjedź do nas na wakacje.
- nie mogę. - wpadł mi w rękę list od Rady. - no teraz to jestem udupiona na amen. - rzuciłam zaskoczona. zaproszenie do Miasta.  - super. Rada wzywa. zajebiście.
- nie klnij Księżniczko, to nie przystoi. - upomniał mnie żartem Draco ale tylko dostał pacnięcie w nos. - Ignis ...
tylko uśmiechnęłam się do niego słodko. - o co chodzi Książę ?
- o nic. - odpowiedział wrednie. - po prostu pomyślałem że chciałabyś mnie pożegnać.
- ciebie zawsze.
zaśmiał się krótko. - no to może mnie pożegnaj ?
- och na pewno nie na korytarzu kiedy wszyscy patrzą.
- czemu ? czyżbyś znowu chciała mnie rozbierać ?
- sam musisz sobie przyznać że wyglądasz genialnie.
Draco jedynie mnie pocałował.

tak zastał mnie Harry, bliźniacy i Ron.
- Ignis. - przypomnieli się ale odgoniłam ich jedynie machnięciem dłoni, która zaraz po tym geście została zabrana na kark Draco. - Malfoy puść ją.
blondyn bardzo powoli przerywał pocałunek i równie niechętnie odwrócił głowę w stronę Harry'ego. - nie widzisz Potter, że jesteśmy zajęci ?
Harry stał jak wmurowany widząc moje przyklejenie się do Ślizgona i to że jeszcze przy nim stałam. 
- Draci spokojnie - odwróciłam głowę blondyna do siebie - pewnie Dumbledore chce nas widzieć. 
- idź ale nie zapomnij o mnie. odparł Draco i mnie puścił.
pacnęłam go w ramię i poszłam z Harrym do Dumbledore'a.

był tam i dyrektor i Snape.
- Ignis Potter. - przyzwał mnie dyrektor. - dropsa cytrynowego ? herbaty ? wskazał mi na stolik i krzesło. zdziwiło mnie, że tylko ja byłam u dyrektora a Harry'ego odesłał.
- nie podziękuję panie dyrektorze. odmówiłam grzecznie.
- siadaj proszę. - ponowił gest na krzesło. usiadłam - udana akcja, bardzo udana. cieszy mnie to, że zadbałaś by młodsi uczniowie nie wdychali gazu.
- im mniej naocznych ofiar tym lepiej.
- racja. - pokiwał głową Albus. - Severusie nie powiesz nic w tej sytuacji ?
- nie wiem co powiedzieć. jedna z najlepszych uczennic poraniła nauczycielkę.
- w słusznym odwecie który gwarantuje jej prawo.
- okaleczenie zostanie okaleczeniem. - nakreślił ponownie wuj. - nie rozumiem czemu to zrobiłaś Ignis.
- nie wiesz wuju co ona próbowała zrobić. - odpowiedziałam spokojnie. tu nic mi nie groziło za ujawnienie, dla Dumbledore'a już dawno jasnych, więzi rodzinnych. - ta szmata, nie umiem o niej inaczej powiedzieć, próbowała użyć Cruciatusa na Draconie. nie dopuszczę by nawet próba przeszła bez echa.
- nie dopuściłaś zaklęcia ? zdziwił się Snape.
- nie. - upiłam łyk herbaty. ups. - odkąd zostałam w dzieciństwie potraktowana Cruciatusem najgorszym w dziejach, prawdopodobnie, organizm wykształcił pamięć do czaru czyli swego rodzaju Tarczę. nie działa na mnie ten urok. jednak oddałam jej działanie Draconowi przyjmując ból na siebie. a Kodeks dopuszcza zemstę, więc żal było z niej nie skorzystać.  uśmiechnęłam się nad kubkiem.
- Severusie wampiry mają odmienny Kodeks, prawa i , przepraszam jeżeli cię urażę Ignis, inny system wartości.
- nic się nie stało. - spojrzałam życzliwie na nauczycieli. - większość wampirów myśli tylko o zaspokojeniu żądz, głównie krwi. sporo to zwykłe bestie. niewiele zostaje wampirów z manierami, ale mamy surowe prawa. środowisko Rady wszystko reguluje.
- Ignis. - usłyszałam głos katujący moje uszy głos. nie. tylko nie ten pieprzony idiota !!!!  proszę, zniosę wszystko, nawet Spade'a plującego mi dymem w twarz, ale nie ON !!!! - nieładnie oczerniać własnych krewniaków.
- odezwał się pieprzony zdrajca. wymamrotałam pod nosem.
Aleksander podszedł do mnie. - grzeczniej Ignis. nieładnie tak kląć.
- ja ci zaraz dam klęcie. za-klęcie. - podpaliłam mu włosy. - miałeś się ode mnie odczepić.
- widać po kim masz krew. - ugasił mini-pożar. - prawdziwa Ślizgonka.
odetchnęłam z sykiem próbując się uspokoić. - jak quidditcha kocham, zabiję cię.
- nie dasz mi rady słonko. - prowokował mnie. kreśliłam w myśli tak silny Krąg, ze na pewno by go nie powstrzymał i wypadł do jeziorka Slytherina. a tam bym go wykończyła. - ale - uniósł dłonie zmieniając taktykę. - musisz wiedzieć, że mam kogoś. jestem z nią szczęśliwy. nie tak jak z tobą, ale względnie szczęśliwy.
- więc się ode mnie odpieprz i wracaj do tej dziewczynki do towarzystwa.
- nie obrażaj mojej dziewczyny - tu masz swą piętę Achillesie. - sama kiedyś byłaś jedną z nich.
- byłam naiwna. - odpowiedziałam twardo. - teraz widzę jaki z ciebie dupek.
- och na wyzwiska się już uodporniłem. - posłał mi uśmieszek. - słonko.
- uważaj lepiej żebym ci krzywdy nie zrobiła. - wymamrotałam groźbę. - po co tu jesteś ?
- mam zabrać cię do Miasta. oczywiście masz swój stary pokój. jakbyś tęskniła za prawdziwym silnym ramieniem wiesz gdzie mnie znaleźć.
- pilnuj, żebym ci tego cholernego ramienia w nocy nie odcięła.
- jak zawsze grozisz. - westchnął. - wyjeżdżamy zaraz po końcu roku.
- na ile ?
- czemu pytasz ? zdziwił się moim pytaniem Aleksander.
- żeby wiedzieć ile sekund muszę cię znosić. odpowiedziałam mu złośliwie.
- Ignis, sekundy do twojego wyjazdu będą ci się ciągnąć.  zapewnił mnie.
- gówno prawda. - rzuciłam. - jak skończyłeś to ja idę.
- pozdrów swojego kolegę.

wyszłam nie zwracając na słowa wampira uwagi.
wpadłam na Ginny i Harry'ego. ale nie miałam zamiaru im przeszkadzać.
chociaż ja zostanę fair.

weszłam do pokoju wspólnego Ślizgonów.
jedni patrzyli na mnie z podziwem, wieści o poranieniu Umbridge szybko się rozeszły, inni widzieli we mnie dziwaka który zaatakował nauczyciela.
- witam z powrotem. - palnęłam się na parapet. - dobrze wrócić na swoje.
- na swoje ? od kiedy to ?  prychnął Zabini.
- odkąd moim ojcem jest Riddle. - odpowiedziałam. - tak Blaise, to prawda. jestem dziedziczką. ale jakoś nie kwapiłeś się w to wcześniej wierzyć.
- a co ? każesz ojcu zamordować mi rodzinę za to, że nie całowałem ci glanów odkąd się tu pojawiłaś ?
odwróciłam się gwałtownie i nie myśląc strzeliłam mu w pysk. - nigdy, przenigdy nie waż się tak mówić. jasne ?
- tak. potwierdził cicho.
trudno, rygor rygorem. ale dyscyplina musi być.  pod tym jednym względem mogłam być od ojca gorsza i bardziej cisnąć. ale jak on nie ogarnia zachowania i pyskówek sług, ktoś musi im powiedzieć co wolno, a co nie.
- mnie też tak uderzysz ? zaczął chłodno Draco.
odetchnęłam. - ciebie się to nie tyczy.
- ale jakbym odpyskował, uderzyłabyś mnie, czy zastosowała swoje metody ?
- Draco to nie jest teraz twoja sprawa. powtórzyłam spokojnie.
- odpowiedz. - nacisnął. - chcę wiedzieć.
- nie wiem. - odpowiedziałam mu szczerze. - zależy.
- aha czyli nawet swojego chłopaka byłabyś w stanie uderzyć ? piął dalej.
- nigdy bym na ciebie nie podniosła ręki. - podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy. - wiesz o tym.
- ale jeżeli panuje równouprawnienie i te same zasady, to mnie też byś trzasnęła.
otworzyłam i zamknęłam usta. - zależy.
- czyli 50% szans, że dostanę.
- nie dręcz mnie. choć ty mnie nie dręcz. - nie umiałam rozczytać wyrazu twarzy Dracona. - wystarczy mi, że na wakacje mam kiblować u Rady z tym pieprzonym Aleksandrem.
- zawsze możesz go zabić.
- nie mogę. członek Rady, nie może zabić sieroty którą przygarnął. - wymieniłam mu formułkę. - niestety.
- co z tego ? jesteś ich pupilkiem. znają twojego ojca.
- przestań.
- jeden głupi dzieciak w tą, czy w tamtą. co ci za różnica.
- przestań ! czułam na dłoniach Ogień. w ustach miałam posmak całej wypitej krwi.
- zabijesz go, posmakujesz jego krwi. upozorujesz wypadek. co to dla ciebie ?
- przestań do cholery ! wydarłam się i wybiegłam trzaskając drzwiami.

usiadłam pod ścianą Lochu.
co się z tobą dzieje ? spojrzałam na swoje ręce, krew. krew zabitych u Rady, pod klubami na przekąski czy zadania Bonesa.
nie, to nie może być prośba o ponowienie głodowego.
uspokój się. wyrównaj oddech, tętno. oddychaj głęboko.
krew. chcę krwi.
ale nie mogę zabić.
ale ... trudno.
rozcięłam sobie nadgarstek. trudno, innej krwi nie ma, pij swoją.
w takim stanie zobaczył mnie zaaferowany moim zniknięciem Draco.
- Ignis. - spojrzał na mnie. - co ty robisz ?
- idź. idź sobie.
- ale ...
- idź ! odgoniłam go.
on w osłupieniu i widząc mój stan zawołał Snape'a.
wuj podciągnął prawy rękaw szaty i podał mi rozciętą rękę.
byłam w kropce.
wypić krew, czy nie.
w końcu to rodzina.

- Ignis. nie myśl.
delikatnie zaczęłam wypijać krew. od razu poczułam się lepiej.
- dziękuję wujku. - odpowiedziałam regenerując mu stratę krwi. - nie wiem jak ci dziękować.
wuj jedynie słabo się uśmiechnął, zjawisko przejdzie do historii. a ja rzuciłam mu się na szyję.
- Ignis bądź tak dobra i zejdź ze mnie - przypomniał mi o swoim tytule profesorskim. - zaraz kolacja. 
- przepraszam panie profesorze. zeszłam z wuja i poszłam z Draco na kolację.
Dumbledore siedział u szczytu stołu nauczycielskiego i uśmiechnął się lekko na mój widok. 
Puchoni i Krukoni byli zaskoczeni moim pojawieniem się. 
usiadłam obok Dracona i zaczęłam wyjadać sushi oraz mięso.
- jako że niedługo koniec roku, a wydarzyło się kilka niuansów które trzeba wyjaśnić, dzisiejsza uczta to ostatnia wasza uczta w tym roku szkolnym. 
uczniowie spojrzeli na mnie a ja lekko pomachałam w kierunku domów. 

Draco pacnął mnie w ramię.
- co ? spojrzałam na niego zaskoczona. od strony drzwi bocznych WIelkiej Sali odmachał mi Aleksander.
- to.
- przypomnij mi że mam mu zrujnować związek z tą jego szmatą. - oparłam się o Dracona. - brakuje mi tu jedynie Kastiela.

- jako, że to ostatni czas kiedy jesteśmy tu jeszcze razem - czy tylko mi wydawało się, że to brzmi tak, jakby Dumbledore chciał nasz wszystkich zabić ? - to obwieszczam iż Puchar Domów, w tym roku, trafia w ręce Gryffindoru.
Ślizgoni spojrzeli na mnie wymownie. - ej, robiłam to co słuszne. i mam czyste sumienie.  rzuciłam spokojna.
- jednakże. - ciągnął Dumbledore. - bez pewnych złamań reguł. - tu i dyrektor spojrzał na mnie. - nie byłoby w tej szkole tak spokojnie jak teraz. Ignis Potter. podejdź.
wstałam z miejsca nie wiedząc dokładnie co zrobi Dumbledore.
- o co chodzi panie dyrektorze ?
- nie każdy miał przyjemność widzieć kunszt smoka z Ognia jakiego wytworzyłaś. na pożegnanie, jeżeli możesz, prosimy o wytworzenie go jeszcze raz.
uśmiechnęłam się. - chcecie go zobaczyć ?
Weasleye podburzyli tłum i posypały się brawa.
- dla każdego kto pomagał wykurzyć tą szmatę z tej szkoły. - uniosłam ręce i wytworzyłam smoka aż pod sufit który zaryczał donośnie. - do przyszłego roku.
tym akcentem zakończyła się uczta i wszyscy się rozeszli.

po śniadaniu władowałam się do pociągu i rozłożyłam się na rzędzie siedzeń.
- idę spać. tylko mnie obudź a nie będę miła. ostrzegłam, tym razem wyjątkowo, brata.

 Draco wyleciał jeszcze wieczorem z rodziną zostawiając mnie pod opieką brata. życzył mi oczywiście miłych wakacji i zamęczenia Aleksandra na śmierć.

- dobranoc siostra. - pożegnał mnie. - Ignis ...
- hmmm ?
- znowu mieszkasz u Kastiela ?
- nie. - podniosłam zaspany wzrok. - dwa tygodnie siedzę na Privet Drive, potem chce mnie widzieć Rada.
- aha. - potwierdził brat. - a mogę wiedzieć, czemu jesteś z Malfoy'em ?
- a możesz mi wyjaśnić, czemu podoba ci się Ginny ? - odbiłam piłkę a Harry milczał. - tego nie da się wytłumaczyć. ale prosta odpowiedź cię tylko zdziwi, kocham go.
- ale czemu ?
- bo tak. - rzuciłam lekko znudzona. - nie da się tego wytłumaczyć, sam o tym wiesz.
- ale ... ale to Malfoy.
- a ty zakochałeś się w Ginny, ale ja jakoś nie przerwałam wam pocałunku jak wychodziłam od Dumbledore'a bo stwierdziłam, że nie będę tak chamska.
- co ? widziałaś ?
- braciszku, słyszałam wasze języki. - spojrzałam na niego zła, że nie daje mi spać. - a teraz daj mi spać.
Harry nie odezwał się przez kilka godzin a ja na wpół spałam.

dotarło do pory obiadu.
przywieziono słodycze, a ja wzięłam krwistego lizaka i zaczęłam go jeść.
Harry wziął czekoladową żabę i fasolki wszystkich smaków.
- Ignis ... zaczął brat.
- o co chodzi ?
- no ... jak wrócimy na Privet Drive ... to będziemy spędzać razem czas ?
- jak będziesz chciał. - odpowiedziałam luźno. - czemu pytasz ?
- bo prawie nigdy od początku Hogwartu nie spędziliśmy razem wakacji.
- no w sumie racja. - usiadłam obok Harry'ego. - dobra. jak chcesz to nie będę prawie nigdzie chodzić. ale pogódź się z tym że będę wychodzić na dyskoteki.
- po co ? gdzie ? z kim ? zdziwił się brat. raczej nigdy nie znał nie od tej strony "imprezowej".
- do "Ukąszenia". sama. żeby się nie zanudzić.
- po co ?
- żeby się rozerwać. nie można ?
- zmieniłaś się. stwierdził.
- możliwe. - wyjrzałam za okno. - o wielu rzeczach nie powinieneś wiedzieć.
- jak na przykład ???
- to że zabijałam na zlecenie. - wyjęłam zapalniczkę. - to jaką potrafię być suką. nie jestem dawną siostrzyczką Harry'ego, która skakała na skakance przed szkołą. teraz raczej rzucam nożami w starych mentorów.
- Ignis - brat spojrzał mi w oczy. - czemu nic mi nie powiedziałaś ?
- nigdy nie pytałeś. - odparłam szczerze. - co z tego, że widziałeś, ale nie pytałeś ? ja żalić ci się nie zamierzam. nic nie będzie jak dawniej. odkąd wypiłam pierwszy łyk krwi zabijając pierwszego człowieka wiele rzeczy się zmieniło.
- nie musi.
- musi. - wyjrzałam za okno. połowa drogi i zastaje nas deszcz. powoli zbierało się na burzę. - zobacz. - wstałam, otworzyłam okno i wysunęłam przez nie rękę kiedy padł piorun. centralnie na mnie. wzięłam go do środka i pokazałam bratu tańczącą elektryczność. - siostra Śmierci nigdy nie będzie normalna.
zamknęłam pięść przejmując Energię pioruna.
Harry miał oczy wielkie jak spodki. - jak ty to robisz ? przecież to ma tysiące Voltów.
- tysiące Voltów czystej Energii. Magia Żywiołów nie ma na kontroli tylko Ognia, Wody, Powietrza czy Ziemii. ale i Energię. jak opanujesz to, co scala, opanujesz każdy Żywioł.
- po co się kawałkować, skoro panując nad królem, wydajesz rozkazy całemu królestwu.  zauważył porównanie Harry.
- najpierw musisz zgarnąć pionki by dotrzeć do króla. - przypomniałam mu. - ale dobra. - wyjrzałam za okno. - pora iść spać.
- nie. - odpowiedział mi kategorycznie Harry. - nie ma spania.
- wypchaj się. wymruczałam ale dostałam gazetą po głowie.
- nie śpij bo się kompletnie rozregulujesz.
- too late. - odprawiłam go. - spała w dzień i w nocy przez kilka tygodni. papa. idę spać pani profesor i może się pani cmoknąć w nos.