niedziela, 23 lutego 2014

Rok V Rozdział X To Jakiś Żart ???

po całej akcji w Ministerstwie siedziałam jeszcze z bratem cały dzień.
nikt poza mną nie rozumiał Harry'ego tak dobrze. w końcu oboje straciliśmy wuja.
moim zadaniem jako dobrej siostry było trzymanie go w pionie i podtrzymywanie go na duchu.
- Harry. - po raz kolejny w tym dniu zabrałam brata na przechadzkę trzymając go dziecinnie za rękę. - wiesz doskonale że wuj zrobił to w twojej obronie. kocha cię. - starałam się uśmiechnąć. - gdyby nie nóż sama bym cię wybroniła ale byłam za daleko ...
- ciebie już nie chcę stracić. - odpowiedział mi. - obiecaj mi że jak o cokolwiek podejrzysz Malfoy'a to go zostawisz i wrócisz do Kastiela.
- o czyli nagle chłopak który oblewa niedługo 18 będzie dla mnie lepszy. - zaśmiałam się słabo. - sorki. Syriusz na pewno nie chciałby żeby rozpaczać. chce jedynie pamięci, znasz wuja. - odciągnęłam brata w miejsce wyludnione, witamy na Trzecim Piętrze. - Harry ... - spojrzałam bratu w oczy. - będzie dobrze. on cię nie opuścił.
wtedy brat zrobił coś czego bym się nigdy nie spodziewała,  przytulił mnie, pocałował w policzek i poczułam łzy na ramieniu.
objęłam brata i zaczęłam go pocieszać.
- no już. nie ma co płakać Harry. - mówiłam spokojnie. cóż Śmierć to moja siostra, żyję z niej. - przestań się mazać, idziemy na lekcje i pora nadepnąć tej suce na odcisk. - podniosłam twarz brata. - jasne ?
pokiwał głową i po raz kolejny zostawił ślad warg na moim policzku.

a akurat wtedy zwęszyłam Draco.
cholera.

- dzięki Ignis. powiedział już spokojniejszy brat. i zniknął zostawiając mnie z arystokratą.

- Potter ! - warknął Draco. - co to miało być Ignis ?
- nie moja wina. - rzuciłam w obronie. otarłam policzek chusteczka którą spaliłam w palcach. - zginął wczoraj nam wuj. - Ślizgon zmarszczył sodko nos w wyrazie zdziwienia. - nie Snape. - przekręciłam głową. - Syriusz Black. - zrobił wielkie oczy. - tak Draci, ten Syriusz Black. zabiła go Bellatrix. - ciągnęłam. - był chrzestnym Harry'ego. on teraz nie ma z rodziny nikogo oprócz mnie, znowu. przeżywa jego śmierć.
- ale jesteś jego siostrą tak ? - oburzył się. - siostry nie całuje się w policzek.
wypuściłam z sykiem powietrze z płuc. - posłuchaj skarbie. - spojrzałam w błękitne oczy blondyna. - nie czuję do niego innej miłości niż braterska. - zapewniłam go. - za kilka dni odchoruje, wróci do normy.
- co mi po tym skoro siedzisz w Gryffindorze ? - Draco nadal się pultał. - są plotki u nas że jesteś już Gryffonką i że chcą zmienić ci dom. - teraz to ja stałam jak słup. - musisz być w Slytherinie. zostaw go na kilka godzin, wróć do naszych.
- słońce nie zostawię brata w potrzebie. - dałam mu do zrozumienia. - ale co ja ci poradzę że lepiej czuję się wśród nich skoro własny dom mnie wytyka i omija ?
- niedługo mecz pani kapitan. - przypomniał mi Draco. - a my nie mieliśmy ani jednego treningu. przeprowadź nas do zwycięstwa a zobaczysz że wróci ci szacunek.
- o przepraszam bardzo nie będę się u nikogo prosić żeby mnie na powrót szanował. - rzuciłam dumnie. - wygramy mecz, masz to jak w banku. ale Ślizgonom nie zmieni to opinii. daj mi dwa dni. wracam do was, i tak ślicznie cię urządzę że będziesz musiał szalik nosić przez miesiąc.
- to groźba skarbie. - odpowiedział już wrócony do normy. - ale skoro tak mówisz. masz dwa dni, ani minuty więcej.
zaśmiałam się i pocałowałam Dracona w policzek. - do zobaczenia Książę.
- do zobaczenia, Księżniczko.  rzucił złośliwie ale i żartem.

złapałam Harry'ego i jak się okazało Fred, George i reszta jego kolegów już go ogarniali.
poczułam się niepotrzebna więc zniknęłam w zakamarkach swojego dormitorium.
nie spodziewali się mnie tak wcześnie.
ale podeszłam do Draco i go pocałowałam. zaskoczony blondyn objął mnie ramieniem i zostawił tak przez resztę popołudnia.

ale spokój nigdy nie trwa długo.
Las.
znowu Graup.
no nogi mu powyrywam.

wybiegłam, uspokoiłam olbrzymiego bachora i wracając do zamku ubiłam kila bestyjek.
żeby nie było że ta suka mi zarzuci   " nie wywiązywanie się z obowiązku Łowcy "

wróciłam do zamku, oddałam Imbryk czerepy i weszłam do dormitorium widząc jak ona walczy z odruchem wymiotnym i piskiem.

w tak poprawionym humorze zobaczył mnie Draco.  rozmawiał z Pansy. dziewczyna zachowywała się normalnie, nic nie wyczuwałam żeby się migdalili.
przyjaciółka odsunęła się od blondyna i ustąpiła mi miejsca.
nareszcie zmądrzała.  przemknęło mi przez głowę.

- jestem. - przytuliłam się do boku Draco. - i akurat dałam radę nadepnąć Umbridge na odcisk. - zachichotałam pod nosem. - Draaci. - spojrzał na mnie. pocałowałam go w policzek. - kocham cię.
- ja ciebie też. - pogładził mnie po skrzydłach. - czym nadepnęłaś jej na odcisk ? znowu.
- a niczym takim. - nadal się uśmiechałam. - dostała ode mnie trzy ścięte głowy bestyjek z Lasu.
- aha.  potwierdził tempo Draco.  rozmowa nie szła ale mi wystarczało siedzenie obok niego.
- a co robiliście przez te dni kiedy mnie nie było lub byłam u Gryffonów ?
- nic szczególnego. - wzruszył ramionami. no tym wolnym od mojej osoby. - było jedno spotkanie, gadała o rozpuszczaniu niebezpiecznych plotek, kazała ustalić kto to - tu spojrzał na mnie wymownie. - spokojnie. nie sypnąłem na ciebie. - zapewnił mnie. - a poza tym to nic. - okręciłam sobie wokół palca kosmyk tych ciut przydługich blond włosów. - co robisz ?
- nie umiem się powstrzymać słonko. wiesz że lubię błyskotki - zaśmiałam się. ukradlam mu pocałunek. - i słodkości też. - nadal się śmiałam. Draco patrzył na mnie zaskoczony. - daj mi lukrecje.
podał mi draże. - proszę. - otworzyłam usta i delikatnie ją tam umieścił. - a teraz słoneczko - zamknęłam usta i jadłam cukierek. - chodź do Komnaty. - Blaise zachichotał. - baka. - oblałam go Wodą. - Draco, słoneczko. chodź.
zgodził się, podał mi rękę i zabrał na czuja do Komaty.
ponownie dostałam ataku chichotu kiedy już położył się na łóżku.
- ale wyglądasz słoneczko. - pochyliłam się i przysunęłam do niego. - może spełnimy twoje marzenia ? - serce zabiło mu szybciej i dostał do żył drobną ilość adrenaliny. - albo wiesz co ? - położyłam jego dłoń między uszami kota. - możesz zobaczyć moje. skoro ja widziałam twoje. - poczułam łaskotki. wniknął w jedno z moich marzeń. leżał a ja trzymałam mu nadgarstki i całowałam brzuch i pierś Ślizgona. - no i ? spojrzałam mu w oczy.

* Draco * 

Ignis jakby zwariowała.  nigdy nie śmiała się tyle w ciągu jednego dnia, nigdy też nie była tak radosna i przepełniona chęcią przytulenia.

patrzyła mi w oczy i uśmiechała się. - Draacoo - poczułem oddech na szyi. - hihi słodko wyglądasz. - pocałowała mnie w szyję. - i smakujesz. - kolejny raz zachichotała. - no skarbie, powiedz. pozwolisz mi czy nie ? - wolałem nie testować jak denerwuje się lekko zakręcona Ignis. - nie będę się złościć jeżeli powiesz "nie". - odpowiedziała uprzedzając moje myśli. - ale powiedz.

spojrzałem w jej oczy, w sumie ... lekko trzymane nadgarstki na pewno nie będą bolesne, nie zrobi mi nic złego.  była zbyt delikatna i zbyt chciała sprawić mi przyjemność.
- chodź. - zgodziłem się.  Ignis była wyraźnie szczęśliwa, pocałowała mnie w szyję. lekko złapała mnie za ręce i przytrzymała. położyła się na mnie i rozcałowywała skórę. brzuch, pierś, odrobinę ramion.  delikatnie wodziła po mnie językiem. - mhm ... - Ignis się ucieszyła, ogon kota lekko się poruszył. - skarbie. - podniosła głowę. - starczy.
odsunęła się i podniosła. - słoneczko. moje słodziutkie słonko. - pocałowałem ją. ona delikatnie dłońmi gładziła moje łopatki. - mrru słodkości, moje słodkości. daj mi jeszcze. - ponownie zatopiłem w niej usta. - jeeszczee. spojrzała na mnie prosząco.
wypalenie. przypomniałem sobie.
- wypalić ci zmysły ? - uśmiechnęła się. - no już. - przyciągnąłem ją do siebie i już Igni mnie pocałowała. po godzinie przytuliła się do mnie i mruczała. - dobranoc. otuliłem ją.

* Ignis * 

Draci odczytał znaki, bardzo dobrze. 
wypalenie teraz jest troche mocniejsze niż zwykłe uczuciowe.

przytulił mnie i ogrzewał, zasnęłam nadal mrucząc po pocałunku. 
rano, ha kolejny raz wyspana, wypuścił mnie ze swoich ramion i przywitał buziakiem. 
 Draco ... 
- Igni - zaczął rozmowę - dzień dobry. 
- dzień dobry to takie oficjalne - zażartowałam i pocałowałam go w policzek - kochany jesteś. 
- już ci przeszedł odlot ? spytał. 
- ach mówisz o wieczorze, tak wszystko ze mną w porządku. potwierdziłam. 
- cieszę się. a co z Potterem ? 
- z nim ... zobaczy się. ale nie dam pocałować się w policzek. 
Draco chyba się ucieszył na zapewnienie. 
ubrałam się w Ogniu w świeże rzeczy i kiedy już byłam odświeżona zobaczyłam Dracona dumającego nad wyborem koszuli. 

zabrał mnie na śniadanie i nakarmił rybą.  nadal miałam lepszy humor niż zwykle ale nie odwalało mi aż tak.
siedziałam przytulona do Draco i co kwadrans całowałam go w policzek.  Harry jakoś delikatnie zaznaczał swoją obecność ale nie wyganiał ode mnie blondyna. co oczywiście go zaskoczyło ale wiedział że ma mu nic nie docinać.
nareszcie spokój.
nie kłócą się, siedzą cicho.  a ja idę między nimi i jest cicho.
ideał dnia.  gdyby nie żałoba po Syriuszu.

Draco zabrał mnie od brata.
wiszę im trening.

zatarłam ręce na korytarzu.
- słonko będziecie padać ze zmęczenia. - zaśmiałam się. - oj nie mogę się doczekać. pocałowałam go w policzek.
- Ignis, nie. - zatrzymał mnie. - po treningu. - poczułam że coś łaskocze mnie na boku. wredota. - nie teraz.
- nie łaskocz. - skarciłam go, ale wiedział że nie umiem się na niego gniewać. - na swoim treningu, nie teraz.
- pozwolisz mi - zaczął atakować mój brzuch. a ja się śmiałam. - naprawdę ?
- zobaczę wredoto ale mnie puść. - objął mnie normalnie. - dziękuję. pocałowałam go w policzek.
zabrał mnie do dormitorium, błyskawicznie narzuciłam szaty i przeszłam z nimi na błonie.

od razu zaczęłam na nich cisnąć i po dwóch godzinach byli zmęczeni jak psy i spoceni.
a Draco spojrzał na mnie. już nawet nie musiałam nic robić. pociągnął mnie do siebie i zatopił usta.
poprosił o głaskanie go po łopatkach i je dostał.
- Draco słoneczko - spojrzał mi w oczy. - chodź. trzeba iść do zamku.
odetchnął i dopiął, i sprostował koszulę.zabrał mnie do zamku.

- jutro mecz Księżniczko. - przypomniał mi.  o cholera. - zdziwiona ? zapomniałaś. co ?
- cicho. - zabrałam mu głos. - ja o wszystkim pamiętam.
- o swoich urodzinach zapomniałaś, o meczu zapomniałaś. co będzie następne ? Święta, ?
- zamknij mordkę Ślizgonie. - zaśmiałam się. - ja chyba pójdę spać.
- o nie - zawinął mną ładny piruet i posadził na kanapie.- zostajesz pani kapitan.
- idź najpierw pod prysznic, wtedy pogadamy. - odgoniłam go.  a ten się przykleił. - Draco. - ten nic. przytula się jeszcze bardziej. - ryzykujesz słonko. - oparłam się o niego. - ale i tak cię kocham. - zaśmiał się a ja razem z nim. - jakbyś tylko zrobił mi herbatkę ...
- możesz ją zrobić z Powietrza a posyłasz mnie po herbatę ? spojrzał na mnie krytycznie.
- dobra. - mruknęłam. pstryknęłam palcami i zobaczył dwa kubki czarnej herbaty. - proszę.
zaśmiał się. - nie musiałaś mi robić herbaty. - poczochrał mnie i sięgnął po swój kubek. - bardzo dobra.
- bo ode mnie. - odgryzłam się i zostałam ponownie rozczochrana. ale co tam, trąciłam go policzkiem w szyję. - mrru.
- idź już spać kiciu. - pocałowałam go w policzek i zostawiłam z herbatami. - dobranoc.
- dobranoc. pożegnałam go i wyszłam na górę.

we śnie odwiedził mnie ojciec.

- przepraszam za to co powiedziałam ... - zaczęłam. - tato ...
- nie przejmuj się. - złagodził. - wiem że to było kłamstwo. - pokazał mi miejsce obok siebie w starym domu Riddle'ów. - siadaj córuś. mam do ciebie pytanie.
- o co chodzi ?
- czy Dracon na ciebie naciska w jakikolwiek sposób ?
- tato ... - zaczęłam zarówno zawstydzona jak i zaskoczona. - nie. - spojrzałam ojcu w oczy. - Draco nie naciska na nic.
- jesteś tego pewna ?
- tak tato jestem pewna. - potwierdziłam. - a co u mamy ?
- wszystko dobrze Ignis. - przywitała mnie wchodząc do pokoju. przytuliłam ją. - a teraz mam coś dla ciebie. - podała mi pudełko. a ojciec dołączył drugie. - z okazji urodzin.
wypuściłam łzy. byłam wzruszona.
uściskałam ich oboje. - dziękuję.
- a teraz puść bo jak mnie udusisz to nie dostaniesz Umbridge jako zabawki.  - mama się wtrąciła a wiedziałam że ojciec czuje to samo.  odsunęłam się. - no otwórz. jesteśmy ciekawi czy ci się podobają.

otworzyłam pudełko od mamy. w jednym, słodkie lukrecje,  gorset. i to z metką od Prady.
odetchnęłam i znowu próbowałam ją udusić.

w pakunku od ojca był sztylet.
kolejny, piękny, z głową wilka na rękojeści.

- słoodkii Harley'u - przyjrzałam się ostrzu. - tato - rzuciłam się na szyję ojcu. za mocno, położył się na kanapie. - przepraszam. - wstałam z niego. - dziękuję wam za wszystko. - spojrzałam na rodziców. - dobranoc.
- dobranoc.  pożegnali mnie wspólnie.

obudziłam się w gorsecie od Prady który dostałam na urodziny a w dłoni sztylet od ojca. 
fajne urodziny. chyba najlepsze jakie miałam. 

rano wyszłam w szatach do gry. mecz, mecz, mecz. a Draco szuka znicza. 
pofauluję Gryffonów, wygramy. 
Draco pocałował mnie w policzek, na szczęście.

wyszliśmy na boisko i zaczęła się gra.
brutalnie faulowałam Gryffonów, ale na brata ręki nie podniosłam.
a Fred i George nie próbowali faulować Dracona, zresztą nie szło im to lekko. nie dawałam im satysfakcji z upadku swoich.
wygraliśmy po ciężkiej przeprawie.
Draci złapał znicza i od razu wskazał mi wzrokiem szatnię.

ale, ale, co to za kapitan który nie wyniesie wygranego.
- Peter chodź tu ! - zawołałam kolegę i do spółki podnieśliśmy Dracona. - gratuluję. Książę. - pocałował mnie urywkowo. - świętujemy po swojemu czy wolisz kubek herbaty i buziaka ?
- po swojemu kiciu. - zabrał mnie do szatni i przy wszystkich oparł mnie o ścianę i pocałował. ściągnął z siebie koszulę i odrzucił ją na bok.  potem już wparowała suka. - pani profesor ... zaczął się tłumaczyć ale suka śmiała go uciszyć gestem ręki.
- Ignis Morringhan Potter, oficjalnie zostajesz wydalona z drużyny za łamanie każdej możliwej zasady nowego regulaminu, nie szanowanie instytucji szkoły, niszczenie mienia, podburzanie uczniów do buntu.
- i co ? zawiesi mi pani jedzenie na tydzień ? złoi mnie pani rózgą ?  odpowiedziałam bezczelnie.
kobieta zachłysnęła się powietrzem i uniosła ale milczała.  wyszła trzaskając drzwiami.

Draco stał i patrzył na mnie oczami wielkimi jak spodki. ładne błękitne spodki do herbaty.

- Ignis coś ty zrobiła !? spytał.
- ja ? od akcji z książkami nic a nic ! - zaparłam się. - uwierz mi.
- ale wylatujesz z drużyny ! kto będzie szukającym na następnym meczu ? spytał Peter.
- Draco słoneczko. - spojrzałam na blondyna. na szacie do quidditcha miałam przypinkę kapitańską. - do momentu kiedy ta suka nie wyleci stąd z piskiem jesteś kapitanem drużyny. - wręczyłam mu ją do ręki. - będzie dobrze. - pocałowałam go w policzek. - gry jako treningu mi nie zabroni, dlatego liczę na miejsce rezerwowe. - wychodziłam i odwróciłam głowę. - panie kapitanie.
- idź Ignis, daj się przebrać. - wygonił mnie żartem. - zobaczymy czy znajdziesz miejsce rezerwowe.
- nie wyganiaj mnie panie kapitanie - cmoknęłam i wyszłam. - do zobaczenia.

* Draco *

Ignis wydawała się niewzruszona tym że wywalili ją z drużyny,  nie przejęła się tym wcale.
popatrzyłem na chłopaków. oni też tego nie rozumieli.
- ona co ? chora ?  spytał mnie Blaise który grał jako rezerwowy pałkarz.
- na to wygląda. - rzuciłem. - nie rozumiem jej powoli.
- stary ona z braciszkiem - Blaise wypluł ostatnie słowo. - się trzyma. kiedyś kiedy jeszcze z nim nie była, była normalna. a teraz to ona tylko z braciszkiem.
- słuchaj wiem że go nie lubisz ale umarł i jego i Ignis chrzestny. - naznaczył Peter. - trochę zrozumienia.
- skąd to wiesz ? spytałem.
- słyszałem jak mówiła. - wybronił się. - a ty co ? nie z nią ?
- nie chce mojego wsparcia. - mruknąłem ale zgromił mnie wzrokiem. - co ?
- nic. - wzruszył ramionami. - ale jakby ci na niej zależało to byś się jej narzucił.
- nie będziesz mi mówił co mam robić.
- ja ci tylko mówię. rzucił na luzie.

* Ignis * 

Draco podszedł do mnie i objął mnie ramionami z zaskoczenia.
- czekaj na mnie. - wymruczał cicho. - nie zostawię cię w tej sytuacji.
- o co ci chodzi ? spytałam zdezorientowana i stanęłam jak wryta.
- nie pójdziesz do brata. - ciągnął. - zostajesz ze mną.
- ale o co ci chodzi ? nadal nic nie rozumiałam.
- na pewno jest ci smutno - palcem zrobił linię na mojej szyi. - ale ci pomogę.
- o czym ty mówisz ? - odwróciłam się do niego twarzą. Draco stał wryty w ziemię. spojrzał mi w oczy zaskoczony. pociągnęłam go za krawat. - po śmierci Syriusza jest mi przykro ale dlatego że mam wyrzuty sumienia. bo mogłam nie dopuścić do jego śmierci ale jednak tego nie zrobiłam. - szepnęłam mu na ucho. - a teraz skoro już wiesz że twoja Księżniczka to socjopatka która nie martwi się śmiercią, zabija beznamiętnie i torturuje to przestań robić szopkę. chociaż - uśmiechnęłam się. - jakbyś mnie tak jeszcze poprzytulał ... - weszłam mu pod ramiona. - to by było miło. - pocałowałam go w policzek. - skarbie. - zachichotałam. - kochany jesteś, wiesz ?
- co ja z tobą mam. - wymruczał Draco i zabrał mnie do zamku. - zapraszam. otworzył mi drzwi dormitorium.
- dziękuję. - przytuliłam się do boku arystokraty. - dobra, jutro zajrzę do Harry'ego. powiedziałam uprzedzając zaprzeczenia Ślizgona.
- no tak ... troskliwa siostra.
- masz coś do tego ? spytałam podnosząc wzrok.
- nie. ja nie narzekam. - pogłaskał mnie po policzku. - idź spać.
- ty też skarbie. uśmiechnęłam się złośliwie i poszłam na górę. minutę po mnie usłyszałam kroki i otwierane drzwi do pokoju chłopaków.

spojrzałam na łóżko. i co tam że jest późne popołudnie, ja idę spać.
zasłoniłam okna, zdjęłam buty i położyłam się na kołdrze.
ale nie mogłam zasnąć, miotałam się po pościeli i nawet koszula Draco którą mi zostawił nie koiła mi nerwów do snu.

to że nie dałam po sobie poznać smutku i złości po wywaleniu mnie z drużyny nie oznaczało ze mnie to nie ruszyło.
wręcz przeciwnie, gotowało się we mnie na wieść że nie zagram w quidditcha. a ta suka się z tego cieszyła.
ale nie dam jej satysfakcji z tego że mnie ugodziła, nie. dlatego musiałam zachować się tak jakby nic się nie stało.

napisałam do ojca, powiedział mi jedynie że postara się jak najbardziej ją cucić żeby dłużej konała.
to mnie uspokoiło, ale jednak postanowiłam że będzie miała najbardziej zagorzałą wojnę od czasów Spartan.
ta suka chce to dostanie.

ruszyłam cztery litery z łóżka.
pora pójść do Gryffonów.
wyszłam na parter i wleciałam do nich oknem.

Harry pomógł i pokonać parapet i popatrzyli na mnie znacząco.
- ta suka śmiała wywalić mnie z drużyny ! - zaczęłam. - już przeżyję glany. ale dręczenia młodszych i tego jej nie wybaczę.
- Ignis, to co ? - spytał Fred. - dalej kontynuować rozsyłkę naszych produktów do Filcha i reszty Zakichańców ?
- jak ominiecie Draco będę wdzięczna. - stwierdziłam. - a tak to jak z waszym rynkiem ?
- świetnie, kręci się jak nigdy. aha - rzucił mi sakiewkę z gumami. - to chyba twoje.
odrzuciłam im 2 galeony. - a to wasze. - zjadłam jedną gumę. - dobra, co z tym fantem robimy ?
- jak to co ? - spytał brat. - idziemy jej naprzeciw. jutro zbieram Gwardię.
- o której ? odparłam rzeczowo.
- tak jak zawsze.
- zbyt ryzykowne. - odpowiedziałam. - mogli zwęszyć godzinę. przekładamy to na północ do pierwszej. będzie bezpieczniej.
- jak tak twierdzisz ... - wzruszyła ramionami Hermiona. - a czemu ci na tym zależy ?
- żeby było bezpieczniej. - odpowiedziałam. - a czemu pytasz ?
Gryffonka wahała się chwilę. - podejrzewamy że możesz kablować Malfoy'owi.
- on nic ode mnie nie wie o Gwardii. - zaprzeczyłam. - zresztą nie rozmawia ze mną na temat Ligi i Gwardii.
- a jednak ostatnio próbował cię odciągnąć. drążył Seamus.
- o przepraszam bardzo, nie będę się wam spowiadać na temat mojego związku. - odpowiedziałam mu. - a teraz pozwólcie że przejdę do rzeczy. - stanęłam plecami do kominka. - trzeba zrobić coś co tą sukę stąd wypędzi.nie teraz oczywiście, wszystko musiałabym dokładnie zaplanować i omówić z wami.
- okej. - popatrzyli na mnie. - a co to będzie ?
- zobaczę.  podniosłam się i wyszłam w biegu.

wróciłam do siebie, położyłam się i przytuliłam się do poduszki.
zasnęłam.  ale śniło mi się że gania za mną stado Aleksandrów.
obudziłam się i odruchowo wyciągnęłam nóż.
- cholero jedna, posiekam cię na sushi jak tylko cię zobaczę. obiecałam mu.
- Ignis .... spojrzał na mnie wuj.
- zły sen wuju. - podniosłam się. - zły sen.
- jest kwadrans po pobudce. - odpowiedział mi spokojnie. - po śniadaniu chcę z tobą porozmawiać.
- dobrze panie profesorze.  wstałam, porwałam rzeczy i weszłam pod prysznic.
wybiegłam na śniadanie i po tym jak zjadłam sushi wyszłam do gabinetu wuja.

- o co chodzi panie profesorze ?
spojrzał na szafki. - widzisz Ignis, niewiele osób ma dostęp do Lochów po godzinach lekcyjnych. zniknął ostatnio Eliksir Słodkiego Snu. - odwrócił się w moją stronę. - poza tym Dracon ostatnio sypiał wiele. wiesz coś o tym ?
- to moja wina wuju. - zaczęłam. - sam wiesz że działam przeciwko Umbridge. Draco ... Draco się o mnie denerwował, mówił mi że mam przestać, a ... a ja nie chciałam jego nerwów. dlatego wykradłam odrobinę, to było tylko kilka kropel, podałam mu i ... i zasnął. ale potem go obudziłam.
- Ignis - zaczął stanowczo wuj. - minus 5 dla Slytherinu, przez miesiąc robisz dodatkowe wywary i uzupełniasz zapasy.
- dobrze panie profesorze. - potwierdziłam. - a czy ... czy można by nie mówić o tym Draconowi ?
- nie widzę problemu.  odpowiedział i dał mi znak ręką że mam wyjść.

juhu.
lekcje nie były jakoś powodem do stresu. ale i to nie było przyczyną spokoju.
poszłam do biblioteki, usiadłam i zaczęłam myśleć.
zastał mnie tu Ron.
- hej. - przywitał się. - co tu robisz ?
- zbieram myśli. - odpowiedziałam i palnęłam czołem o stół. - kurwa mać.
- co jest ?  - poczułam dłoń na ramieniu. - Ignis ...
- no quidditch. - podniosłam się. - ale co mogę zrobić ? trzeba to przeżyć.
- ej no będzie dobrze. - spojrzał mi w oczy. - nie możesz się załamać.
- wiem, ta suka tylko na to czeka. - potwierdziłam. - a teraz daj mi zaryć nosem w książki i się załamać.
- nie. - odparł stanowczo. - Hermiona ! - Gryffonka razem z Harrym podeszli i mnie otoczyli. - nie ma załamywania się.
- ale ...
- nie ma "ale" - poparł kolegę brat. - chodź.
- co ale ... - zabrali mnie za ręce i wyciągnęli na dwór. zasłoniłam ręką oczy od światła. wepchnęli mnie w czyjeś ramiona, rozpoznałam zapach dwójki starszych Weasley'ów. - co wy robicie do cholery ? - podrzucili mnie i wpadłam na miotłę. - do jasnej cholery co tu jest grane ?
- grasz w quidditcha. - odpowiedzieli mi z wysokości boiska. - może z drużyny cię wygnała, ale nie zabroni ci grać na przerwie.
- co ???  nie rozumiałam nic ale przemknął obok mnie tłuczek.
no i zagrałam z nimi meczyk. złapałam znicza równo z bratem.
- no to remis. stwierdził.
- remis. - zaśmiałam się. - dobra, a teraz ściągać mnie z tej miotły. muszę coś wymyślić.
zanieśli mnie w jakąś 5 do dormitorium Gryffindoru.
na korytarzu widziałam zniesmaczonych Ślizgonów, zdziwionego Snape'a i uszczęśliwioną McGonnagall.
przenieśli mnie tak do swojego salonu, posadzili mnie dopiero na fotelu obok brata i jego przyjaciół. no naszych przyjaciół.
- no dobra. a teraz co ? spytał Ron.
- dajcie mi pomyśleć. zobaczę, muszę to wszystko zaplanować.
- okej. - potwierdziła Hermiona. - a teraz chodź. - dziewczyna zabrała mnie na korytarz, do pustej łazienki na pierwszym piętrze. - co jest ?
- o co ci chodzi ?
- o twoją relację z Malfoy ... Draconem. - Hermiona ugryzła się w język. - co jest ? zerwaliście ?
- nie. - zaprzeczyłam jej. - w ogóle to co cię to obchodzi ?
- bo chodzisz struta. co jest ?
- mam sporo na głowie, z Draco mamy chłodniejszy okres, a jeszcze ta suka wywaliła mnie z drużyny. - zwierzyłam się. - poza tym ta cała akcja w Ministerstwie, Syriusz ... nie wiem jak ja dojadę do końca roku.
- będzie dobrze Ignis. - poklepała mnie po ramieniu. - Mal ... Dracon na pewno wróci do normy. jeżeli jego stan kiedykolwiek był normą.
- był, był. - uśmiechnęłam się. rozluźniłam sobie kark. - hah nadal pamiętam jak musieliśmy się ukrywać przed Harrym.
- a no tak - potwierdziła krótko. - co się wtedy działo, jeżeli można wiedzieć ?
- wiele - zaśmiałam się. ona spojrzała na mnie wielkimi oczami. - tyle pocałunków. - zmrużyłam oczy i zamruczałam na samo wspomnienie. - no ale chwilowo jest tu ta suka. - warknęłam do lustra. - ale jak tylko ją wykurzymy razem z Fredem i Georgem nie zostawię go w spokoju. - uśmiechnęłam się do siebie. - dobra, zostawiam swoje myśli. - spojrzałam na Hermionę. - trzeba zabrać się za planowanie.
- nie no weź bo się przepracujesz. - zatrzymała mnie w łazience. - Ignis ...
- oho ... o co chodzi ?
- czy ... czy mogłabyś zerwać z Malfoy'em ?
to pytanie mnie zamurowało.
- to jakiś żart ? - spytałam rozbawiona ale ona tylko pokiwała przecząco głową.- nie wchodzi w grę. - odpowiedziałam błyskawicznie. - nie zrobię tego.
- jak chcesz. ale wiesz ... my i Harry nie chcemy żebyś się zraniła.
- on mnie nie zrani. - zapewniłam ją. - powiedz to samo mojemu bratu. - uśmiechnęłam się słabo. - jest coś jeszcze o czym chciałaś porozmawiać ?
- no bo kilka dni temu ... no wiesz ... byłaś taka padnięta.  ciekawi mnie jak to jest z wampirzym procesem dojrzewania i tego wszystkiego.
- to jest tak. my dojrzewamy szybciej. jedyny plus to taki że jak ty cierpisz co miesiąc, ja prawdopodobnie będę cierpieć po trzy dni zombie raz na pół roku. - Hermiona zrobiła wielkie oczy. - no tak Hermiona, tak to u nas wygląda. w dużym skrócie oczywiście.
- no to ciekawe ...
- szczególnie jak musisz to przeżyć. - rzuciłam sarkastycznie. - dobra, chodź. bo zaczną spekulować.
- racja. - Gryffonka zabrała mnie z łazienki Jęczącej Marty. i walnęła drzwiami w Draco. - uważaj jak chodzisz Malfoy.
- nie odzywaj się szlamo. - zauważył mnie. i zabrał mnie za nadgarstek, zadziwiająco delikatnie. - a ją ci ukradnę.  - Hermiona popatrzyła na niego oburzona, ale chyba byla zbyt zaskoczona żeby się odezwać. - co to było Ignis ?
- co ? - spojrzałam mu w oczy. - to że szukam sobie oparcia bo ty stałeś się jak Lód ?
zatkało go. - przecież cię przytulam ...
zaśmiałam się. - nie o to chodzi. - spojrzałam mu w oczy. - nie robisz nic takiego jak w zeszłym roku. a przypominam ci że wiszę ci kolację. - popatrzył na mnie, milczał i zabrał mnie za rękę do Pokoju Życzeń. - aha czyli jak ci przypomniałam to mnie zabierasz. - powiedziałam raczej do siebie dość poirytowana ale w środku nie było stołu i kolacji, było tradycyjnie łóżko i dwie szafki nocne. - Draco ...  blondyn spojrzał na mnie.
- połóż się. - zaraz ... co ??? - Ignis połóż się. - nadal mówił łagodnie. ale mnie zamurowało. - oj skarbie ... - położył mnie delikatnie. widział jednak moje zaskoczenie. - chodź. - zbliżał się do mnie powoli. a ja odruchowo się cofałam. - Ignis ... - spojrzał mi w oczy. to był Draco. nikt inny, Draco we własnej osobie. - chodź.
- co ci odbiło ? wykrztusiłam w końcu.
- nie jestem Lodem. - poczułam dłoń na policzku. ciepła. a co jak co ale lubiłam ciepło. przesunęłam głową pod jego ręką. - no widzisz.
- po co to robisz ? - nadal nic nie rozumiałam. a on tylko mnie cofnął do ramy. - Draco, po co ci to ?
- chodźby po to. - pocałował mnie. - Ignis ...
dotknęłam ust. nadal byłam zaskoczona, on nigdy się tak nie zachowywał. - Draco ...
- co ?
przytuliłam go, na szczęście materac był wielki, więc przewracając się na plecy nie zrobił sobie nic. zaczęłam się śmiać. - skarbie ... - pocałowałam go w policzki. - no nareszcie mój kochany Drraco wrócił. - położyłam się na jego brzuchu. - a teraz pozwolisz że sobie na tobie zasnę. uśmiechnęłam się ponownie i się na nim ułożyłam.
Draco zabrał mnie w kociej formie do dormitorium. wiedziałam że mnie zabiera, bo to poczułam, ale nadal spałam w jego ramionach.
- dobranoc skarbie. - usłyszałam szept i poczułam zapach jego pościeli. - śpij słodko.
- mrru. - potarłam głową o jego policzek - dobrranoc skarrbie.
pogłaskał mnie po głowie i tyle pamiętałam.

potem obudził mnie podrapaniem za kocim uchem. - wstajemy Ignis.
- już, już wstaję.  zapewniłam go i leniwie się podniosłam.
- kochana.
- kochany. - pocałowałam go w policzek. podniosłam się z brzucha Draco. - co śniadanie też mi tak dobre zafundujesz ?
- postaram się, ale nie zmienię smaku ryby.
- jak zawsze wredota. - zmierzwiłam mu włosy. - chodźmy.
wstałam, zabrałam rzeczy i jego.
a on wziął ode mnie swoje ubrania i zniknął.

a ja zabrałam się do łazienki. wzięłam błyskawiczny prysznic i się przebrałam.
potem już wybiegłam na śniadanie i usiadłam wśród Ślizgonów.
Draco wrócił do normy. już się chyba nie obawiał szału tej suki.
objął mnie jawnie i pocałował w policzek. - smacznego.
- smacznego skarbie. odpowiedziałam mu tak samo.
potem już lekcje minęły spokojnym normalnym rytmem jednak Imbryk była ciut bardziej uszczypliwa wobec mnie.
ale mnie to nie zaskoczyło.

wieczorem za to miałam niespodziankę. Draco zabrał mnie na mostek niedaleko szkoły który łączył część Lasu na pagórku ze szkołą.
- chodź Ignis. - usłyszałam szept. - chodź.
- nie no nie można. - zaśmiałam się. - ta suka ma niedaleko gabinet.
- chodź. - namawiał mnie dalej. - jeden raz. chodź.
- Draco - zaczęłam się śmiać i dla zabawy wiercić w jego uścisku. - no nie.
- i tak wiem że chcesz. - unieruchomił mnie przypierając do ściany. - a teraz grzecznie.
- a co jeżeli nie ?  arystokrata mnie pocałował.

przeszkodził nam szloch jakiegoś dziecka.
oderwałam się na chwilę. - Draco ... - odwróciłam głowę blondyna. - kolejny dzieciak.
- Ignis nie ...
- nie ma "nie". - spojrzałam mu w oczy. - podejdź. - dziecko lekko zahipnotyzowane zbliżyło się. - pokaż. - spojrzałam na jego ręce "nie będę przyjazny buntownikom" na całych przedramionach, dłoniach i nadgarstkach. zawrzała we mnie wściekłość i wyczułam obecność tej suki. wyczułam że się uśmiecha. rozcięłam sobie palec pazurem ze srebra i skropiłam krwią rany bachorka. - już. - przytuliłam łkające dziecko. - już. - pocałowałam je w głowę. był to chłopak, nikt inny jak brat Cirispina. - już. nie płacz Cyprian. - przytuliłam go mocniej. - nie płacz, ona zapłaci. zapłaci i to słono. znowu przytuliłam młodego Gryffona.
Draco był zaskoczony moim podejściem do tego dziecka, ale znał jego podstawy.
- I ... - Cyprian otarł oczy. - Ignis ... czy ... czy ty ją zabijesz ?
- jak tylko znajdę ku temu okazję. - potwierdziłam cicho. wypuściłam go z ramion. - leć. i ani mru mru o tym co ci powiedziałam. nakazałam mu i pobiegł do siebie.

- zakaz numer 343 "osoby płci przeciwnej nie mogą być bliżej siebie niż 2 cale" zacytowała mi donośnym głosem ta suka.
- uważaj lepiej żebym ci kości nie poprzestawiała usuwając ci ten sukowaty uśmieszek. - warknęłam w mowie węży. - dobrej nocy pani profesor. powiedziałam cicho oddalając się w stronę Draco.

- mam tej cholernej suki dość. - warknęłam jedynie siadając na murku. - ojciec obiecał mi jej głowę.
- Ignis spokojnie. - zaczął obejmując mnie kiedy już sucz zniknęła w swoim gabinecie. - będzie dobrze.
- Draco nie będzie ! - wybuchłam. - ona wykańcza powoli każdego na kim mi zależy. Gryffoni, Cyprian, założę się że jakby Cirispin żył i jego by męczyła. - wtuliłam się w niego. - boję się Draco. - spojrzałam mu  w oczy. - boję się że będzie próbowała i ciebie złamać.
- Ignis jestem w Lidze, zapomniałaś ? nic mi nie zrobi.
- nie możesz być tego pewien. - nadal patrzyłam mu w oczy. - nie wiesz do czego ta suka może być zdolna, ja też tego nie wiem. ale jak tylko spróbuje cię tknąć, biorę to na siebie.
- Ignis coś ci już mówiłe - pocałowałam go. - czemu ?
- nic ci się nie stanie. - pocałowałam policzku Dracona. - idź, późno już. ja idę do Lasu.
- dobranoc. pożegnał mnie i wyszedł szybkim krokiem do zamku.

weszłam między drzewa, zajrzałam do Graupa który stal przy drzewie i bawił się samochodem.
nie wiem jak dostał się tu samochód ale to nie moja broszka.
porozmawiałam z dementorami na temat czegoś nowego w tych okolicach ale powiedzieli że nic takiego nie ma.
wróciłam do zamku kiedy obejrzałam każde drzewo w Lesie.

Draco spał na górze, ale czemu się dziwić, była 3 nad ranem.
- e tam. - machnęłam ręką na kominek w którym zachwiał się Ogień. - trzeba być oryginalnym, nie idę spać.
położyłam się przed kominkiem i patrzyłam w Ogień tworząc historyjki.
jak ja dawno tego nie robiłam ...  westchnęłam i wróciłam do opowieści o jednorożcu i feniksie.
nadal ją pamiętałam. dziwne ...  opowiadałam ją bratu kiedyś w deszczowy dzień.
zaśmiałam się do siebie ale i otarłam łzę z oka.
kurde, robię się zbyt miękka.   zaśmiałam się do siebie.

wstałam, poszłam na górę się przebrać i wróciłam na dół ogarnięta.
poszłam na śniadanie.

Draco nie dał mi sposobu na wspominanie wczorajszego wieczoru, jego złej części.
o buziaku gadał jak katarynka. próbował mnie łaskotać.
- nie, zostaw. - pacnęłam go w ramię. - nie rusz wredoto.
- to bądź grzeczna Ignis i nie knuj z Gryffonami.
- czy ja coś knuję ? spytałam go retorycznie, nie udzielił odpowiedzi.
- nie wiem. rzucił spokojnie.
- a ja wiem że nie. - uśmiechnęłam się wrednie. - dobra, chodź już.
- jeszcze nie zjadłem. podkreślił.
- to smacznego skarbie. - pocałowałam go w policzek. - ja idę.
- stóój. - zatrzymał mnie. - Umbridge planuje śledzić każdy twój krok dzisiaj. jak nie chcesz rozlewu krwi młodszych nie idź do Gryffonów, albo siedź sama albo z nami. wypowiedział cicho.
- okej. będę sama szwędać się po korytarzach. pocałowałam go w policzek ponownie i wyszłam.

niech a suka śledzi, niech nawet na mnie Pansy napuści, nic na mnie nie będzie miała.
i z takim nastawieniem dałam Weasley'om krótki liścik na temat tego ze dzisiaj zawieszamy działalność. oni pokiwali głowami jak dowiedzieli się że Imbryk chce mnie mieć na oku.
nie robiłam nic podejrzanego.  chodziłam, siedziałam na dziedzińcu i bawiłam się Magią, a na lekcjach zgłaszałam się jak co dzień.

ale najlepsze było to że ona za mną jak essesman chodziła, notowała, obserwowała i udawała że to normalne zachowanie każdego nauczyciela.
- czy to normalne by nauczyciel śledził ucznia Dolores ?  spytał ją Snape który wyrósł mi przed twarzą jakby z pod ziemi.
- czy nauczyciel Eliksirów nie powinien interesować się Eliksirami Severusie ? odpowiedziała mu.
- jest ona uczennicą domu nad którym trzymam pieczę. - wypowiedział to chłodno wuj. - a nie powinno się nikogo śledzić.
to suce zamknęło usta a ja powstrzymałam śmiech czy nawet uśmieszek.

poszłam dalej udając że Umbridge robi mi za obstawę.
pewność siebie robiła jej na złość. a że ja szłam dumnie, z rękoma w kieszeniach i pogwizdywałam melodię "Freedom at 21"  Jacka White'a, to działało na nią jak płachta na byka.
potem przyszło mi do głowy zrobienie czegoś totalnie odwalonego.
założyłam słuchawki które miałam w kieszeni szaty i szłam przez korytarz kiwając się do muzyki.
i tak przekrążyłam tłum w Hogwarcie.  i ktoś mi powie że Ślizgon nie umie się bawić.
zachichotałam do siebie.

wróciłam do dormitorium.   oho, dzisiaj mecz.
gra Zabini.
przeszłam pod szatnię żeby życzyć im wszystkim powodzenia.
- Ignis. - zatrzymał mnie Blaise. - jeżeli wygramy rozepnij koszulę na trybunach.
- a co na to Draco ?
- popiera. - odpowiedział mi czarnoskóry kolega z domu. - to co ? wchodzisz w to ?
- dobra. rzuciłam na luzie.
nic w końcu nie stracę.   ustawiłam się na początku trybun, na samym ich początku.  jak latali zawodnicy czułam ich
gra szła zaciekła. długo nie można było roztypować kto wygra na 100%.  raz my przeważaliśmy, raz Gryffoni którzy zarządali rewanżu w postaci tego meczu.
ale w końcu wygraliśmy.
zgodnie z zakładem rozpięłam koszulę.
na dole zawrzało, poszły gwizdy a reszta domów też się obejrzała.  Draco zerknął w górę i się uśmiechnął.
jak zeszłam na dół wziął mnie do dormitorium i przykrył marynarką przed ciekawskimi i chamskimi.
potem ubrałam koszulę i rozsiadłam się na parapecie.
- mam tak dobry humor że nic mi go nie popsuje. oparłam się o ścianę obok okna.
- wylatujesz ze szkoły. - usłyszałam skrzek. Umbridge. suka. - panno Potter zostajesz wydalona ze szkoły. pociąg przyjedzie po ciebie za trzy dni.
- dziękuję za informacje pani profesor ale sama dotarłabym do domu. odpowiedziałam nie dając po sobie poznać szoku.
wyszła.

a ja opadłam na parapet. - krew ... dajcie mi krew ... - Peter podał mi fiolkę. - nie taką. tej suki. - rzuciłam się do drzwi. - pożałujesz dnia swoich narodzin suko. - wysyczałam w mowie węży i poczułam jak bazyliszek wierci się pod moją skórą. - cicho skarbie. pogładziłam ramię.
- Ignis. - Draco stanął na nogi i stał jak słup. musiał sobie przyswoić fakt tego co ta sucz powiedziała. - co ty zrobiłaś ?
- dzisiaj ? - pokiwał głową. - dzisiaj jedynie dobrze się bawiłam.
- co robiłaś ?
- spokojnie skarbie. - spojrzałam mu w oczy z miną niewiniątka. - dzisiaj chodziłam sama, ona mnie śledziła, w końcu założyłam sobie słuchawki i tak chodziłam po szkole. tyle zrobiłam. to coś złego ?
zakrył dłonią oczy, nie jet dobrze. - nie da się tego odkręcić. - wymruczał. - siadaj. - wskazał mi kanapę jakby był nauczycielem. wolałam go nie denerwować, i tak był już wściekły. grzecznie usiadłam. - Ignis ...
- o co chodzi Draco ?
- za trzy dni jedziesz ...  nie to na pewno pomyłka.
- wiem. - spojrzałam mu w oczy. - ale nic nie poradzisz na tą sukę. choćbyś jej kładł na podłogę swoją marynarkę żeby po niej przeszła to nie zmieni zdania. - pogładziłam go po policzku. - trzeba się pogodzić z losem. - uśmiechnęłam się. widziałam jednak jego smutek. zabrałam go do Komnaty. bazyliszek położył się przed wejściem i syczał smutny. - nie możesz się rozwalić. kto poprowadzi drużynę ?
Draci podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. - to pewnie przez ten chory zakład. po co dawałem na niego zgodę. 
- to nie twoja wina. - próbowałam podnieść go na duchu. - mogłam się nie zgadzać. 
ale jego to i tak nie przekonywało. 
zabrałam go do sypialnianej części Komnaty. - dobranoc Książę. 
Draco popatrzył jak zamykałam oczy. - dobranoc Ignis. rzucił kiedy byłam na granicy snu.

zasnęłam, tym razem nie z koszmarem. śniło mi się że jako kot byłam przytulana.
obudziłam się rzeczywiście przerzucana jako kot w ramionach Draco który miotał się po materacu.
zmieniłam się w człowieka. - skarbie. - pogłaskałam go po ręce. uspokoił się i przerzucił na plecy. a ja kręgosłupem na jego brzuch. zachichotałam cicho. - z drugiej strony lepiej tak niż jakbyś miał leżeć na brzuchu.   zażartowałam i zwinęłam się w koci kłębek ponownie.
on spał, ja nie. jak się mnie raz obudzi to już nie zasnę.
ale Draco miał już spokojny sen. to mnie cieszyło, ale wypadałoby go obudzić na pobudkę. 
- pobudka Książę - pocałowałam go w policzek. Draco powoli się wybudzał. - Drraacii. 
m'embrasser. wymruczał. 
poliglota. zaśmiałam się do siebie. 
Draco masz zadanie wyuczyć mnie francuskiego. 
pocałowałam go a on otworzył oczy zadowolony i uśmiechnięty. - cześć skarbie. przywitał mnie. 
- mrru dzień dobry - wyszłam z jego uścisku - rzucałeś się w nocy, coś się stało ? 
- koszmar. nic takiego. 
- co takiego ? spytałam urywkowo. 
- ech ... po prostu koszmar. nie myśl o tym Igni. idziemy na lekcje. 
- skoro musimy skarbie. - zgodziłam się. - chodźmy w takim razie. 
zabrałam go za nadgarstek i wyszliśmy z Komnaty ogarnięci i w dobrych humorach. 
podeszłam na dziedziniec i usiadłam na murku. 
^ prowadź drużynę skarbie. ^ 
- będę. - zapewnił mnie. - Snape cię szuka. 
- w jakiej sprawie ? 
- twojego wydalenia panno Potter. - usłyszałam głos wuja. znowu jakby wyrósł mi spod ziemi. - uzgodniłem z profesor Umbridge i dyrektorem Dumbledorem że twoje wydalenie nie będzie absolutne a jedynie dyscyplinarne. na dwa miesiące znikniesz ze szkoły i będziesz monitorowana. 
- dobrze. zgodziłam się bo co miałam zrobić ? 
Snape zniknął tak niezauważalnie jak się pojawił. 
nadal myślałam że to żart.









































poniedziałek, 10 lutego 2014

Rok V Rozdział IX Poszlaki ...

weszłam do dormitorium Gryffindoru bo wieść o moim szlabanie się rozeszła się po szkole z szybkością błyskawicy.
Gruba Dama mnie wpuściła a ja rzuciłam Gryffonom na stół kartkę zapisaną z obu stron.
- ale tą sukę ładnie obrobiłam ! - zaczęłam od progu. widząc kartę spojrzeli na moje ręce. - co myśleliście że dam się pociąć ? - pokazałam im czyste ramiona. - ani kreseczki ta sucz nie zrobiła. jej pióra rozbroiłam. kartkę zapisałam. a wychodząc mówię "jeżeli to wszystko to życzę dobrej nocy pani profesor."  ta nic, wbita w fotel. a ja podchodzę, pochylam się i w uśmiechu jej mówię "mnie ciężko jest zranić Dolores, mnie się blizny nie trzymają" i wyszłam. - Gryffoni w śmiech a bliźniacy zaczęli to odgrywać na role. - a ta suka wyklina pewnie tam dalej.
- ona kląć potrafi ? spytał zaskoczony Lee Jordan.
- aha. klnie jak szewc. - potwierdziłam. roześmiałam się i usiadłam w fotelu. - co robimy z Gwardią ?
- jak to co ? - podnieśli się bliźniacy. - prowadzimy dalej. nie odpuścisz chyba ze względu że Malfoy ci to odradza.
- nie zrezygnuję z możliwości nadepnięcia tej suce na odcisk, fakt. ale spotkania trzeba organizować tak żeby było jeszcze mniej podejrzeń.
- nie ma podejrzeń Ignis. - zaoponował Neville. - wszystko toczy się normalnie.
- no właśnie nie. - odpowiedziałam. - ona w końcu wywęszy że coś jest nie tak. i tak mamy Zakichańców na głowie. Ślizgoni póki będą mogli to będą trzymać jęzor za zębami po to żeby mnie nie wsypać. ale z wami będzie gorzej.  - rzuciłam spokojnie. - dlatego ustalmy pary w jakich dajecie mi znać danego dnia.  i nowy system.
- jaki ? wyrwał się Harry.
- prosty braciszku, spokojnie. - odpowiedziałam z uśmiechem. - zdania. każdy z was zna się na zegarze, prawda ? - spytałam kontrolnie.  pokiwali głowami. - system banalny. mówicie zdanie ze słowem od "a" do "l"  o danej godzinie dana w kolejności litera alfabetu. ale pamiętajcie o jednym : jeżeli o powiedzmy pierwszej po południu powie ktoś słowo z "l" znaczy to spotkanie o północy. jasne ?
- tak. potwierdzili to wszyscy oprócz Neville'a.
- dobra, to ja idę. podniosłam się i wyszłam.

dormitorium puste.
aha, czyli idziemy spać bez "dobranoc".
poszłam na górę a tam niespodziewanka. zza drzwi wyszedł Draco i mnie pocałował.
- zapomniałaś chyba co to za dzień.
- dobra co przegapiłam ...
- swoje własne urodziny. - pocałował mnie w policzek. - niewiele ale chyba cię zadowoli. - podał mi pudełko a tam, trzymajcie mnie,  złoty łańcuszek z niewielkim zniczem. - z tyłu jest grawerunek.
odwróciłam medalik.
"dla mojego znicza którego szukałem"
proste słowa ale jakże ujmujące.
przytuliłam go.

zapomniałam o własnych urodzinach, ba Harry o nich zapomniał.

- to najmilszy gest jaki kiedykolwiek zrobiłeś, wiesz ? - zaśmiałam się i zmierzwiłam mu włosy. - a gdziee - przeszłam przez próg i buchnęło światło. i ludzie. - wredoto jedna, nie chcę przyjęcia.
- ale to jest drużynowe. - Peter przerzucił mnie przez ramię i wrzucił w górę paczek. - wszystkiego najlepszego pani kapitan.
Draco żeby przypadkiem mnie nie zdenerwować pocałował mnie krótko. 
- na trzy. - zaczął Peter. - raz, dwa, trzyy - otworzyły się wszystkie paczki. a tam Draco powsadzał własne twory z Ognia, Wody i Powietrza - dekoracje robił Malfoy, ale w środku są jeszcze prezenty. 
zajrzałam do środka i poznajdowałam to lukrecje, to jabłka, to jakiś drobiazg. wszystko było dla mnie niewyobrażalne. 
- podoba się ? spytał Draco wyraźnie dumny, musiał to być jego pomysł. 
- wredoto ! - przytuliłam się do niego - mówiłam, nie chcę przyjęcia. 
- cóż. ale jesteś szczęśliwa. 
- chodź tu - szarpnęłam nim. Draco zatopił we mnie usta, zaborczo i wybrednie. - teraz urodziny są udane.
drużyna się zaśmiała, złożyli mi życzenia i zostawili mnie z Draco. 

a on zaczął mnie całować, przytulił mnie do siebie i zaczynał robić mi malinki. Draco nie chciał puścić mnie do spania bez śladów urodzinowego prezentu. 
- skarbie - zaczęłam burzyć mu fryzurę - nie musisz.
- a może chcę ? - rzucił prowokacyjnie. przy tym buziaku mnie zaskoczył, poczułam zęby. lekko je zacisnął, nie chciał przesadzić.  utraciłam na chwilę zdolność koncentracji.  - nie za mocno ?
patrzyłam mu w oczy i nie wierzyłam.

to nie był ten nieśmiały Draco którego widziałam na początku tego związku,  to był cholernie wredny, kochany, zimny, czuły, spokojny, prowokacyjny chłopak. nieśmiałość i wstyd stracił szybko po wtajemniczeniu. a ja nadal nie wierzyłam w rezultat.

- Ignis. - pstryknął przy moim uchu. - Ignis...
- nie wierzę. - powiedziałam w końcu. - zrobiłeś to. - wyrównałam w miarę oddech. - ty. ty ... - patrzył na mnie czekając na to czy go zmieszam z błotem czy pochwalę. - skąd wiedziałeś ...
od razu się uśmiechnął pod nosem, zaplótł palce na moich ramionach i zbliżył się do szyi. - mogę jeszcze raz ?
- nie wiem czy aura nie skoczy. - odpowiedziałam. - wiesz przecież. - wyczułam lekki skok napięcia, porównywalny do prądu któy go otaczał. - aura jednak wymaga. - nic go nie ruszyło. znowu to zrobił. - no już Draco. - odgoniłam go. lepiej nie ryzykować "do trzech razy sztuka". zrozumiał. - ale pocałunku nikt ci nie zabroni.
- nie dzisiaj. - pocałował mnie w policzek. - dobranoc.
- nawzajem. odpowiedziałam mu i zamknął drzwi.

usiadłam na łóżku.
na pewno Harry zauważy że coś przeoczył.  albo jutro Gryffoni mi zorganizują urodziny.

rano sytuacja wyglądała na odwrotną.
większość domu patrzyła na mnie jak na dziwadło.
- co jest do jasnej cholery ? - spytałam samą siebie.  no tak, z przyzwyczajenia miałam nawyk zadawania tego pytania bo był i Kastiel, i Spade, i Cirispin, i Laurilel, i Markus którzy mi odpowiadali. - co jest ?
- nic. podobno układa ci się z Buffonami. - odpowiedział złośliwie jakiś z naszego rocznika. - może jednak powinnaś trafić tam a nie tu. podobno ta bania wpuszcza cię tam bez hasła i o każdej porze dnia.  może ty naprawdę jesteś Gryffonką a przekupiłaś czymś Tiarę żeby trafić tu ?
- dość. - urwałam mu wywód chłodno. - jestem Ślizgonką, w Gryffindorze odwiedzam brata, to coś złego ?
- spędzasz tam strasznie dużo czasu. zauważył ktoś inny.
- trochę racji jest - mruknął po cichu, tak żeby oni nie usłyszeli,  Draco. - za bardzo chcesz wyciągnąć brata z kłopotów jakie sobie robi. daj temu spokój.
- przepraszam bardzo ale nie mam zamiaru zostawić go na lodzie. to mój brat. - przypomniałam mu. - i nie zmusisz mnie do tego.
pfuffnął, wstał i wyszedł.

wyszłam na śniadanie i zajęłam się posiłkiem bardziej machinalnie i z przyzwyczajenia niż z chęci. nie miałam dobrego humoru ale Umbridge nie dam satysfakcji z mojego przygaszenia.
uśmiechnęłam się i zjadłam resztę mięsa.
wstałam i wyszłam do Gryffonów, oni jako jedyni mnie teraz rozumieli jak nikt inny.
jakoś machinalnie wystawiłam dłoń do piątki którą przybili mi Fred i George. - jak tam ?
zdziwieni popatrzyli na swoje dłonie. - ty .. przybiłaś z nami piątkę ? spytali jednocześnie.
- przyzwyczajenie. - odpowiedziałam. - co u was ?
- kot Jordana uciekł. - od 11 do północy zebranie. git majones. - a u ciebie ?
- wytykają mi siedzenie z wami. - przeszłam z Gryffonami do Harry'ego i reszty. - co dobrego bracie ?
- norma. - rzucił. - a czemu ty nie u Malfoy'a w objęciach ?
- powiedzmy że ma zbyt różowo przed oczami. - powiedziałam wymijająco. - chyba myliłam się co do Zakichańców. mają mi za złe spędzanie z wami czasu, kwestią czasu jest żeby sypnęli podejrzenia. a wtedy suka na pewno użyje mocniejszego uroku na te swoje zabawki.
- czyli co ? " homo homini lupus est "  ?  spytał brat znad okularów.
- na to wygląda. - wsadziłam dłonie do kieszeni spodni i zrobiłam balona z niczego. - macie może gumy do żucia ?
- najmocniej miętowe jak się da. - Fred albo George podał mi kulkę w folii. - uważ..
wzięłam całą. dobre, lekko mnie zatkało od mięty ale było git.
- świetne. - podałam im niewielki woreczek. - zamawiam oczywiście cały zapas.
- to były gumy wyziębiające organizm a ty ...
- jakaś nienormalna George. pokiwał głową ten po lewej.
- ekhem, półwampir. - wykaszlałam.- nie na mnie takie rzeczy. zimniejsza nie będę.
- em Ignis twój ... c... - Harry'emu ciężko było wymówić to słowo. - lovelas się na ciebie gapi.
- a co ma wypisane na twarzy ? stałam do Draco plecami a nie chciało mi się odwracać, więc wolałam spytać kogoś kto go widzi.
- jakby widział ducha.  odpowiedział mi brat.
- pewnie niedługo lekcjee ...  jęknęłam niezadowolona.
zadzwonił dzwonek. - dokłądnie tak.
- dobra, do przerwy. powiedzcie o kocie Jordana innym, może go znajdą !. rzuciłam na koniec i poszłam.

- co ? spytałam Dracona.
- po co z nimi gadasz ? chcesz mieć kłopoty ? odparł cicho.
- nic mi ta sucz nie zrobi. - zapewniłam go. wiedział już pewnie co jej odstawiłam. - nie masz się co martwić.
- mam. - syknął. - utrzymuję ludzi żeby się na ciebie nie zasadzali. - "homo homini lupus est" wchodzi w życie. - i co ? nie rusza cię to ?
- nie musisz mi kryć tyłka przed naszymi. i tak wątpię czy by sypnęli. - odpowiedziałam spokojnie. - a mogę coś zrobić ?
- o co ..  nie. - pocałowałam go w policzek. - Ignis ...
uśmiechnęłam się i starałam się spojrzeć na niego słodko. - o czo chodzi ? coś nie tak ?
zatrzymał uwagę dla siebie i mnie objął prowadząc przez korytarz. widząc Harry'ego, zagarnął mnie jeszcze bliżej siebie i sam pocałował mnie w policzek. - co skarbie ?
zatkało mnie. po prostu mnie zatkało. - nic. - odpowiedziałam mu z uśmiechem. - czemu to zrobiłeś ? - obejrzałam się. Harry. - zaazdroośniik - weszłam głębiej pod jego ramię. - hihi, ale mój.
- nie jestem zazdrosny. - odparł spokojnie. - wydaje ci się.
- jesteś zazdrośniku. - oparłam o niego głowę. - przeszkadza ci spędzanie czasu u Gryffonów. a sam Zakichaniec. - poczochrałam go. - no więc nie susz mi głowy.
- Zaki ... - urwał wściekły. - to moja praca. - warknął. - a ty jesteś rebeliantką. no i ...
- nie kłóćmy się o to samo jeszcze raz. - spojrzałam mu w oczy. - przepraszam. - pocałowałam go w czoło. - a teraz już nic nie mów na ten temat.
/./arystokrata się uspokoił, ochłonął i znowu lekko schłodniał.
szedł ze mną, ale jakby był gdzie indziej.  wyglądał tak jakby chciał mnie zostawić na tym korytarzu i iść samemu.
kiedy chciałam się odsunąć, ramieniem mnie przyciągał do siebie.
- skoro nie chcesz mojego towarzystwa nie będę się narzucać. powiedziałam spokojnie i odeszłam od niego.
chciał coś powiedzieć ale tego nie zrobił.nic nie zrobił, pozwolił mi pójść. Draco znowu pokazywał mi swoje zimno. nie znosiłam tego, ale wiedziałam że się to zmieni. kiedyś na pewno, pocieszałam siebie.
ale on się wychłodził, czemu mam nie być taka sama ?.

weszłam na lekcję, siedziałam z przyklejonym udawanym dobrym humorem i nawet arystokrata był zaskoczony moim uśmiechem. co dziwne, miał naprawdę zdziwioną minę.  ale czemu się dziwić, wiedziałam że jestem dobrą aktorką. uczucia do Aleksandra i Bonesa były udawane, więc miałam dobre doświadczenie.
wyglądałam jakbym była w naprawdę świetnym humorze, a niezbyt było to prawdą.

przeszłam do Weasley'ów.
- dajcie mi gumę. - podali mi tą samą łamiszczękę co na zeszłej przerwie. - co ? wszyscy wiedzą o kocie Jordana ?
- tak. - potwierdził Ron. - a jak tam lekcje ?
- jak zawsze. - odpowiedziałam. - chyba Spade'owi oddam honor za e śmierdziele. - mruknęłam do siebie. - a co u was ?
- leci. - rzucił Harry. - a co ? ty nie z Malfoy'em ?
- nieważne. - oddaliłam niewygodny temat. - a jak dzisiaj ? znowu czujka ?
- no raczej. - odpowiedział mi Ron. - musisz być.
- nie muszę. - odparłam. - ale chcę.
- dobra nie kłóćcie się. - przerwał Harry. - a teraz Ignis, zabieram cię. - poprowadził mnie w kąt. - co jest ? brat spojrzał mi  w oczy.
- nie będę cię zanudzać. - odpowiedziałam próbując odejść. ale nie, cofnął mnie. - co ? nagle interesuje cię mój związek z Draco ?
- słuchaj widzę że jesteś przygaszona. - odparł brat. - mów co się dzieje.
- suka się dzieje. - warknęłam. - on lata na e zebrania "bo musi" nie ma przez to czasu, jak ja mam to on nie. na korytarzu widzisz co się dzieje. on idzie przy mnie ale jakby kurwa go nie było. jak chcę mu ulżyć tego przedstawienia to mnie do siebie przyciąga żebym została i dalej idzie jak zombie. - odetchnęłam. dźwięk był podobny do tego który wydaje byk przed natarciem na matadora. - i nie chce mi nic powiedzieć czemu tak się zachowuje, okej no nie wnikam,  ale nawet nie powie mi miłego słowa na korytarzu, nic.
- bo to Malfoy. - odpowiedział mi Harry. - wiesz że to tchórz. Imbryk mu pewnie nagadała o ujemnych, że splami honor Slytherina i inne patetyczne gatki. a on od razu się zgadza.
poczułam w palcach chłód zapalniczki od Spade'a.
znałam Draco, wiedziałam że Harry ma częściową rację, ale nie chciałam tego przyznać.
 - on się o punkty stara z drugiej strony, nie chce spartolić okazji.
- i tak haruje że Umbridge go do gabinetu na herbatę zaprasza.
prawie udławiłam się gumą.
że co ???
- żartujesz. - wykrztusiłam. jednak Harry zachował powagę. - kurwa powiedz że to żart.
- chciałbym ale nie mogę. odpowiedział mi brat.
- nie kurwa. - odsunęłam się i wyszłam. a brat w te pędy za mną. wyjęłam śmierdziele, miałam dość, miałam już to gdzieś. wypaliłam błyskawicznie i pomimo tego że sam zapach tej chemii przyprawiał mnie o mdłości i wymioty to jednak smak był ze 100 razy gorszy.  ale przetrwałam, uspokoiłam się i pozbyłam tego gówna z organizmu. - powiedz mi że żartujesz.
- nie. - odparł Harry. drugiego wypalać nie miałam zamiaru. - skąd w ogóle masz to ? wskazał na paczkę.
- Spade jest demoralizatorem. to od niego. - rzuciłam i zapaliczkę nadal miałam w ręce, śmierdziele wróciły do kufra na samo jego dno. - nie o tym teraz. - ukróciłam temat. - dobra, wracajmy do zamku.
zabrałam się błyskawicznie i jakoś straciłam humor.
ale nadal chodziłam z przyklejonym uśmiechem i żartami.
szkoda że wnętrze było czarne jak dziura w kosmosie.

i tak ta moja ciemność mnie powoli wyżerała, cały dzień latałam z Gryffonami i żartowałam nadal mając to sztuczne oblicze niczym maskę na twarzy.
czemu się z tym męczyłam ?
bo wiedziałam że to nadeptuje tej suce na odcisk, radość w szkole.

wieczór, godzina 10.
Draco siedział przy mnie w pokoju wspólnym, nie chciał mnie puścić.
wiedział że mogę wpaść, sama miałam to poczucie ale chciałam zaryzykować.
- Ignis ... - zaczął po raz kolejny. głaskał mnie po szyi, robił wszystko żeby mnie przekonać do zostania. - zostań. - zbliżył usta do mojego ucha znowu powodując przyjemne łaskotki. - zostań. - objął mnie. - przecież będziesz się nudzić.
- nie będę. odparłam.
- wiem że będziesz. a jak zostaniesz i nic im się nie stanie, i przyjemnie spędzisz czas.
- nie Draco. - zaparłam się.- muszę.
uśmiechnął się. - słyszałem że nie musisz, a chcesz. - pocałował mnie w szyję. - i co ?
- nie przekonasz mnie. - zapierałam się. - nie zmienię zdania. - spojrzałam mu w oczy i pogładziłam palcem jego brodę. - przykro mi. pocałowałam go w policzek i wyszłam.

zobaczyłam Harry'ego. skinęłam mu niezauważalnie głową i zabrał ludzi powoli i po kolei do Pokoju Życzeń.
nawet jak suka zauważy to pomyśli że jest tylko z jednym kolegą.

byłam dumna że to wszystko było moim pomysłem.
w końcu usiadłam jako kot tym razem na parapecie i czekałam.

przeszła ta suka. spojrzała na mnie, pochyliła się tak że żygać mi się chciało od jej perfum, ubrudziła mi głowę swoimi łapskami w ( no way !!! na serio ?? ) różowych rękawiczkach.
- spokojnie mały. zgubiłeś się pewnie. - przejechałam po tej jej cholernej rękawicy łapą i ją rozcięłam. - mała. - poprawiła się. - chodź. wzięła mnie na ręce.  uuuch żygam. Draco, czyścisz mi buty przez miesiąc. tak, wiem że on nie miał z tą sprawą nic wspólnego, ale kara za tą sukę musi być.     wyrwałam się jej i poszłam dalej dumnym obrażonym krokiem.

suka się oddaliła a ja byłam wolna.
- Draco cholero jedna ... - spojrzałam na siebie. - mój ulubiony gorset idzie na straty. policzę się z tobą.
- coś o mnie mówiłaś słonko ? spytał z drugiego końca korytarza.
- chodź tu. - podszedł zaproszony przeze mnie dodatkowo gestem ręki. - tu. - odgięłam szyję. - co czujesz ?
- ró... nie. nie wmówisz mi TEGO.
- no niestety przykro mi ale ta suka to zrobiła. - wzdrygnęłam się. - czyścisz mi przez miesiąc buty i bierzesz na siebie składanie mnie do normy.
pocałował mnie w czoło. - spokojnie. - zapewnił mnie. - wracam do dormitorium. mam czekać ?
- jak chcesz.  oddelegowałam go.
przyciągnął mnie do siebie. - nie rób sobie kłopotów. chodź. dawno się nie bawiliśmy.
- nie Draco. - oddaliłam Ślizgona ponownie i wyszłam z jego objęć. - nie dam ich wkopać.
spojrzał mi zaskoczony w oczy ale pojawiło się w nich zimno i hardość zamiaru. - do zobaczenia.
złapałam go za nadgarstek. - nie bądź taki. - popatrzyłam na niego. - mam dość tego twojego zimna, mam dość tego że się odwracasz. mam dość chodzenia obok ciebie na korytarzach kiedy jesteś nieobecny. - patrzyłam mu w oczy a on znowu miał zdziwiony wzrok. - nie idź tak. - powtórzyłam. - proszę. - ostatnie słowo powiedziałam tak cicho bo mnie paliło i piekło. nie wiedział co zrobić. stał jak ten słup, patrzył na mnie nadal w szoku i tylko splótł nasze palce. - Draco. - podniosłam wzrok. - powiedz cokolwiek.
milczał dalej.
chyba nie wierzył w to co usłyszał.
- nie mam ci co powiedzieć. - odpowiedział. - idź sobie zarwać tą nockę. - zrobiłam krok i zostałam przyciągnięta. - ale nie beze mnie.
przytuliłam się do niego. - nie chcę cię w to mieszać. idź jak chcesz. - uśmiechnęłam się. Draco zrobił dwa kroki. - wierny piesku.
- cholerna buntowniczka.  odgryzł się żartem i poszedł.

usiadłam i oparłam się plecami o ścianę.
przypomniała mi się piosenka, Jack White "Another Way to Die"  zabawne hasło na teraz.
patrzyłam na korytarz i nie było ani śladu Umbridge.

teren czysty, trening Harry'ego skończony.
a on oczywiście spojrzał na mnie i przytulił, ba podniósł do góry i okręcił. - wszystkiego najlepszego Ignis.
- dziękuję braciszku. - odparłam. - co ze snami ?
- nadal są. - rzucił. - musimy iść do Ministerstwa i go odbić. - zapalił się do tego pomysłu. - zbiorę grupę no i ..
- Harry to za duże ryzyko. - odpowiedziałam spokojnie. - jemu na tobie zależy. nie pozwolę ci umrzeć bracie.
- a co ? mam zostawić u niego Syriusza ?
- no ... no nie. jasne że nie. ale ... kurna nie wierzę że to robię. przy pełni po niego polecimy. - odpowiedziałam a Harry zdawał się być zadowolony. - mówiłeś że gdzie go trzymali ? w pokoju z przepowiedniami tak ?
- tak. - potwierdził Harry. - skąd to wiesz ?
- mówiłeś. - rzuciłam szybko. - a jak tam z Cho ? już nie podoba ci się Ginny ?
Harry się zmieszał. - no ... no bo Cho ... a Ginny ...
- żadna dziewczyna nie chce się dzielić chłopakiem. szczególnie tobą, bracie. - ucięłam to. - musisz wybrać.
- Cho jest zdruzgotana po śmierci Cedrika, nie mogę jej zostawić.
- pomyśl o Ginny. - wspomniałam o wiewiórze tylko przez grzeczność. - na pewno choć nie okazuje zazdrości to jest jej źle.
- no niby coś o tym wiesz bo jesteś dziewczyną ... - zaczął Harry. - nie wiem.
- przemyśl to. masz czas do pełni.  poklepałam brata po ramieniu i poszłam.

weszłam do dormitorium i zanim Draco zdążył mrugnąć siedziałam obok niego.
przytuliłam się i jako że miałam odrobinę kocią naturę potarłam policzkiem o jego ramię. - jak widzisz jestem.
- widzę i się cieszę. mam nadzieję że ich tam zostawiłaś.
- nie zostawiłam. już powracali do siebie. - odpowiedziałam mu. - a teraz bądź tak rozsądny i idź spać.
- może nie ? - przygarnął mnie do siebie. - mówiłaś że zarywasz nockę.
a ten znowu ...   ech ...
- nie powiedziałam tak. - wybroniłam się. - ty stwierdziłeś że skoro zarywam nockę to z tobą. ale nie powiedziałam ci czy tak będzie.
- mam to gdzieś. zostajesz. - warknął. - nie pójdziesz. - przyciągnął mnie tak że praktycznie leżałam na jego nogach. - zostajesz.
- em Draco pragnę ci przypomnieć że jest późno, a ty powinieneś spać.
- nie bądź nadopiekuńcza. - burknął. - masz tu zostać.
- zostać zostanę. - podniosłam się. - ale,ale - spojrzał mi w oczy. - nie. - oddaliłam jego usta, usiadłam obok niego i się przytuliłam. - ja chcę się przytulić. - milczał, ale mnie obejmował i głaskał po ramieniu. - Draacoo. - pocałowałam go w policzek. - jesteś kochany.
- cicho. - odpowiedział mi. - ty jesteś lepsza.
- a ... - zrezygnowałam i położyłam się obok niego, na jego ramieniu. - i tak mogłabym siedzieć wiecznie.
w takich chwilach niczego więcej nie potrzebowałam do szczęścia.
Draco ziewnął.
- nie. - zatrzymałam go za nadgarstek. - zostajesz. uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego.
nawet chyba nie miał siły się kłócić. położył się na kanapie, w myślach wyklinając swój pomysł i pozwolił mi ułożyć się obok niego.  tyle że zrobiłam z siebie kota i zasnęłam zwinięta w kłębek na jego brzuchu.
poczułam jak mnie głaskał po głowie i zamknęłam oczy już na dobre.

następnego dnia musiałam ogarnąć kiedy będzie pełnia.
do tego celu wyszłam o świcie spod rąk Draco i wyjrzałam za okno.
za 4 czy 5 dni pełnia. świetnie. zdążą się wmiarę ogarnąć.

od razu po śniadaniu poinformowałam o tym brata i powiedziałam mu iż chcę im zacząć robić treningi bojowe jeżeli chcą iść z nim.
Harry przystał na to i powiedział mi że rozniesie wieści bo kot Jordana nadal się nie znalazł.

kocham swoje pomysły. za plecenie bzdur Umbridge nikomu nie da szlabanu.

wyszłam na korytarz i chciałam bawić się nożami, jakoś tak naszła mnie na to ochota.
wyjęłam jeden sztylet i zaczęłam podrzucać go w ręce.
nie miał pochwy na ostrzu więc było zabawnie.

przypomniał mi się Jack White, ponownie.
i tak nucąc jego piosenkę podrzucałam nóż siedząc na szkolnym parapecie.
- co ty robisz ? spytał Ron. - przecież to jest ostre.
spojrzałam na swoje ręce, krew jak ukręcona kurkiem wróciła do ran. - ups. zamyśliłam się.
rudzielec popatrzył na mnie wielkimi oczyma, z niezrozumieniem sobie poszedł.

dalej podrzucałam ostrze, nawet jak mnie kaleczyło nie czułam zbyt wiele.
w ten oto sposób umiliłam sobie i innym przerwę.  innym bo suka patrzyła na mnie jak na chorą psychicznie ale widząc krew się uśmiechnęła.   korciło mnie żeby wystawić jej środkowy palec.
niestety zachowałam to dla siebie.  szedł Draco.

zobaczył krew na moich rękach i podszedł.
- Ignis do jasnej cholery co ty wymyśliłaś ?
- nic. - zaczął sprawdzać czy wszystko całe w dłoniach. - skąd ...
zdziwiło mnie to że znał miejsca gdzie mogły wystąpić uszkodzenia, że delikatnie wręcz niewyczuwalnie sprawdził czy aby przypadkiem niczego sobie nie zrobiłam.
- kiedyś trzeba było się wyuczyć. - mruknął. - przy tobie nigdy nic nie wiadomo.
pocałowałam go w czoło.  znaczy się chciałam ale trafiłam na początek jego włosów.
- nic mi nie jest. - odpowiedziałam. - ale i tak dziękuję. uśmiechnęłam się i wstałam z parapetu.
- kiedyś zabiorę ci to całe żelastwo, zobaczysz. zagroził.
- i kto tu jest nadopiekuńczy ? - spojrzałam mu w oczy rozbawiona. poczochrałam go - i tak cię kocham.
- chodźmy na lekcje. skończył dyskusje Draco i zabrał mnie w świetnym humorze na salę.

lekcje minęły spokojnie.
jeżeli wykłócanie się z Umbridge można uznać za spokojny tok lekcji.

na przerwie zabrałam jabłko i poszłam do Harry'ego.
- dobra, powiedziałeś że to ja będę im robić treningi ? spytałam cicho.
- tak wiedzą. - odpowiedział brat. - nie są zadowoleni.
- czemu mnie to nie dziwi. - mruknęłam do siebie. - nie muszą być zadowoleni. mają umieć się bronić.
- jak chcesz. dzisiaj o 11. przypomniał mi na koniec brat i poszedł.

przeszłam na ukryty korytarz, Draco od razu mnie przytulił.
ale szybko zniknął.
suka.

a ja siadłam na korytarzu i bawiłam się magią.
no co ?
nudzi mi się, a nic innego co nie denerwowałoby Draco,  nie przyszło mi do głowy.

powstał z tego wąż z wody który się wił i wystrzelił w powietrze.
ludzie stali i się na to patrzyli a ja się bawiłam i tworzyłam coraz to nowsze formy.
kilku młodszych Gryffonów się zbliżyło i fotografowało zjawisko.

Draco podziwiał moje twory i nawet dołączał do tego swoje.
powstał świetny pokaz, a po nim uśmiechnął się do mnie.
^ zobaczymy w dormitorium ^  rzuciłam myślą do Ślizgona. on tylko zachichotał pod nosem i poszedł w dobrym humorze dalej.

a ja się zebrałam i poszłam dalej bo co innego mi zostało.
Gryffoni zrobili mi łańcuszek i w takim stanie trafiłam na odpowiedni korytarz.
- do zobaczenia Ignis. pożegnali mnie i zniknęli.

Draco spojrzał za nimi pogardliwie i objął mnie zaborczo.
- no co to było za przedstawienie ? spytał cicho.
- a ty czo ? zazdrosny ? - pocałowałam go w policzek. - nie ma się co bać.
- nigdy nie byłem zazdrosny. - odpowiedział hardo. - a teraz powiedz mi co to miało być ?
- to ? - spytałam pogardliwie. - moje sposoby na zabijanie czasu wolnego.
- co to miało znaczyć ? dopytywał się arystokrata.
- nic. - powiedziałam patrząc mu w oczy. - nadal nie wiem jak możesz nie nosić kontaktów. - pogładziłam go po policzku. - masz za ładne te oczy.
nie zareagował, chyba nie wiedział co mi powiedzieć.
jedynie pocałował mnie w czoło i posadził mnie obok siebie w ławce.
przytuliłam się i znowu czułam że wrócił "mój" Draco.

jednak na przerwie pojawiła się suka i wszystko wróciło do "normy".  czyli do tego wychłodzenia.
ech ...  trudno. odwdzięczę się na zebraniu.
właśnie, przydałoby się dowiedzieć o Syriuszu.

zaszyłam się i otworzyłam notes.
"ojcze. czemu Potter ma koszmary ? nic nie wspominałeś że masz jego chrzestnego."
" chcę go sprowadzić do siebie. nie masz się co bać. ten kundel Gryffindoru żyje."
" ale ... ale przecież to mój krewny ojcze. nie torturuj go !"
" nic mu nie robię córciu, spokojnie.  jesteś bardzo podobna do matki."
i tu była chwilowa przerwa.
pojawił sie inny, ale znany mi charakter pisma.
" ojciec plecie bzdury słonko. a jak ze spotkaniem ? nadal aktualne ?"
" tak. jutro mam wolne, chyba że Las mnie wezwie."
" jesteś Łowcą ?" mama była zaskoczona. " to świetnie. widać że naprawdę jesteś moją córką."
" Aollicep nie mieszaj jej w głowie". znowu charakter pisma taty.
" ehem jeżeli chcecie się drażnić to ja zamknę notes. "

i skończyłam wymieniać wiadomości.

na przerwie na ścianie gdzie ta suka wywieszała swoje bzdurne ogłoszenia nie było już obrazów.
a ściana byłą gigantyczna.
tego już za wiele.
zemszczę się.  obiecałam jej w myślach widząc ją na korytarzu.

wróciłam na lekcje i zaczęłam myśleć czym jeszcze można tej suce nadepnąć na odcisk.
wpadłam na pomysł genialny.

- Fred ! George !  wybiegłam z klasy i praktycznie na nich wpadłam.
- co jest ? poza tym : uważaj.
- słuchajcie mam genialny pomysł. - zaczęłam rozemocjonowana. - ale nie tutaj. - zabrałam ich na ukryte piętro. - słuchajcie, każdy tu nienawidzi tej suki. a razem z nią i przedmiotu. mam pomysł.
- ej,ej,ej, Ignis, spokojnie. - zatrzymał mnie jeden z bliźniaków. - o co chodzi ?
- manifest, performance, jawny atak. nazywaj to jak chcesz.
bliźniacy popatrzyli po sobie z uśmiechami. - wchodzimy.
- rozdajcie to - wcisnęłam im ulotki zapisane runami. - każdemu kto nie może na tą sukę patrzeć. - szybko przejrzeli treść. ich uśmiechy się powiększyły. - co wy na to ?
- możesz na nas liczyć. - pokiwali głowami. - ale chcemy coś w zamian. ta suka zabroniła handlu naszym towarem, oczywiście nie stłumiła go bo dalej działa i to nawet na większych obrotach.
- będę waszym kurierem spokojnie. - postawiłam im cenę. - wchodzicie w to ?
- jasne. potwierdzili Weasley'owie zgodnie i gorliwie.
- to do roboty. rozdajcie to.

wrócili do mnie z pustymi rękami na następnej przerwie.
- i co teraz ?
wyjrzałam za okno.
piękna jesień.
westchnęłam. - teraz idziemy na dziedziniec. - zatarłam ręce. - ustawcie ludzi w kolejkę
wszyscy, nawet ci z młodszych roczników się ustawili w sznureczek.
Fred i George wylecieli na miotłach w górę.
- ludzie ! - zaczęłam. - każdy ma dość teorii w tej szkole ! - podniósł się wrzask aprobaty. - to pora z nią skończyć ! - pierwszy był pierwszoroczny Gryffon który podał Fredowi swój podręcznik. - rzućcie !
- dowal George.  walnął go jakby był to tłuczek.
prosto we mnie.
wyjęłam katanę i rozcięłam go na kawałki które spłonęły tworząc konfetti.
- mamy dosyć siedzenia w ławkach i wysłuchiwania wykładów ! - kolejny podręcznik poszedł w strzępy. zauważyłam McGonnagall która wbiegła na dziedziniec jednak widząc moją działalność stała z wyrazem podziwu w oczach. Snape przegryzał się z myślą czy podejść i mnie uziemić czy też nie.  za to Dumbledore któy również stał na dziedzińcu i się przyglądał nadal nic nie robił. - należy nam się praktyka ! - rozerwałam podręcznik w strzępy. - jeżeli ktoś nas zaatakuje warto by było umieć się bronić ! - kolejne dwa podręczniki z dwóch różnych stron.  sztylety były wystarczająco ostre. - szkoła ma nas uczyć życia poza nią a nie tylko dawać teorię ! - kolejne podręczniki. - co z tego że "teoretycznie" nie mamy szans na zostanie aurorem skoro ogranicza nas tylko teoria a nie praktyka !? - kilka kolejnych cegieł poszło w strzępy za pomocą moich noży. - chcemy ćwiczyć zaklęcia nie tylko znać je z podręczników ! - wbiegła tu Umbridge.  gdyby nie tony różu na policzkach byłoby widać jak bardzo jest purpurowa. - ma pani obowiązek nas jej nauczyć ! - zostały tylko shurikeny. małe, ostre jak cholera. akurat na ostatni podręcznik. - i nie obchodzi nas pani zdanie na ten temat. mamy uczyć się o pokonywaniu Czarnej Magii nawet nie znając wykonania zaklęć na tarcze ? - rzucili mi podręcznik. wyrzuciłam broń która przecięła książkę i potem wróciła jak bumerang to moich palców. a ja je wyrzuciłam w wieko skrzyni w której miałam broń. - to jest nasz manifest. nie chcemy podręczników a lekcji obrony z prawdziwego zdarzenia.  skłoniłam się, stanęłam w ogniu i zniknęłam zanim ta suka zdążyła cokolwiek zrobić.

Fred i George się deportowali używając do dyskrecji swoijego proszku dymnego.
reszta skorzystała i też się zmyła.

Draco zaatakował mnie jak tylko mnie zauważył.
- co to do jasnej cholery miało być ? warknął żądając wyjaśnień.
- coś co powinno jej pokazać nasze zdanie na temat lekcji.
- wiesz że ona każe ci odkupić wszystkie podręczniki ? spytał.
-  nie zrobi tego. zaśmiałam się.
- skąd ta pewność ?  syczał jak kobra szykująca się do ataku.
- bo chce mi nadepnąć na odcisk. każe mi je przepisać, ale nie odkupić.
- na pewno nie będzie chciała żebyś je przepisywałą. każe ci je odkupić. to kosztuje majątek ! przemawiał do mnie jak do osoby niespełna rozumu i jednocześnie wściekle. trzymał mnie boleśnie za ramiona i lekko nimi potrząsał jakby w ten sposób coś miało do mnie dotrzeć.
- kasa mnie nie obchodzi. - rzuciłam luźno. - teraz się przynajmniej zastanowi.
- ona cię zabije. - szukał w moich oczach choć cienia zdziwienia, czy niepewności. ale widziałam w jego tęczówkach swoje własne zimno i nieugięcie. - a z resztą ... - odsunął się. - to twój problem. ja cię ostrzegałem.
- Liga Zakichanych źle ci robi. rzuciłam kiedy odchodził.
- cholerna rebeliantka. usłyszałam ciche słowa.  potem Draco jeszcze trochę poklął i zniknął mi z oczu.

trudno.  uczucia to jedno, dobro ogółu i bunt to drugie.
jakoś trzeba to pogodzić.

poszłam dalej i oczywiście Gryffoni praktycznie nosili mnie na rękach.  czułam się jak u "swoich"  aktualnie Sllytherin się mnie wypierał ile wlezie i mnie omijali szerokim łukiem.
nawet Draco, w obawie o swoją opinię nienagannego, zostawił kontakt ze mną do "cześć Księżniczko" i chłodnego objęcia.

kilka dni po całej tej akcji znalazłam się w dormitorium Gryffonów po raz kolejny i rozmawialiśmy jawnie o sprawach Ligii.
niestety weszła McGonngall i zobaczyła mnie w tłumie.
wstałam i chciałam wyjaśniać.
- spokojnie Ignis, i tak wiem że od kilku tygodni jesteś tu stałym gościem. siadaj. - skróciła łagodnie. - co się dzieje ? ktoś mnie tu poprosił.
- to ja pani profesor ... - zaczął Neville. - bo Harry narzeka na ...  brat wrzasnął. pobiegłam na górę sekundę przed zerwaniem się tłumu.   brat był blady, spocony, miał jakby gorączkę.
- cicho ... - zamknęłam oczy. - to On.
- zabieramy go do Dumbledore'a. - McGonngall chciała mi pomóc ale poradziłam sobie z pomocą Harry'emu.  - panie dyrektorze ...
- wiem Minerwo, - zaczął spokojnie dyrektor. - Ignis chyba też przyda się ta nauka. - skinął na Snape'a. - pora nauczyć go oklumencji, Severusie.
- dobrze panie dyrektorze. skinął chłodno głową wuj.
- Harry. - zaczęłam przemawiać d brata. - uspokój się, - położyłam dłoń na jego bliźnie. - rozluźnij się bo zrobisz sobie krzywdę. -głaskałam go po spoconym czole. - chłód lodu. - spojrzałam na swoją dłoń i miałam na nej drobną warstwę tego właśnie materiału. - trudno, muszę wniknąć ci do umysłu.

widziałam salę, zakrwawionego Syriusza któy był męczony.  i ojca.  który nie okazywał co prawda zdziwienia ale na pewno był zaskoczony.
- wyjdź. - nakazałam koszmarowi. powoli barwy blakły, jednak bardzo powoli. - powiedziałam wyjdź !. - wrzasnęłam.  poczułam jak brat zakrywa sobie uszy. - idź albo spłoniesz ! - kolory zbladły tak że było pusto i biało. - Harry ... - zaczęłam mówić łagodnie. - braciszku ... - przywołałam mu wspomnienia z dzieciństwa kiedy wszędzie razem chodziliśmy, bawiliśmy się. - śpij.
wróciłam do rzeczywistości.
- Ignis skąd znasz oklumencję ? spytał mnie Dumbledore.
- nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - hipnozę i wpływanie na wolę wyciągnęłam od Rady razem z przemianą.
- jest bardzo silna Albusie. sam wiesz że silny czarnoksiężnik nie potrzebuje nauki tylko robi to siłą woli.  wspomniała mu McGonngall.
- bez wątpienia Ignis jest silna jednak przyda się jej lekcja. - odpowiedział jej dyrektor. - Ignis zamieszkasz chwilowo z Gryffonami, miej na oku swojego brata. od jutrzejszego wieczoru zaczniecie nauki oklumencji. - pokiwałam głową. - Minerwo pozwolisz że Ignis zamieszka wśród chłopaków.
- co ?? oburzyła się nauczycielka.
- i tak dzielę z nimi szatnię po treningach, a wychowywałam się w jednym pokoju z Harrym. poza tym wątpię by ktokolwiek chciał nadepnąć mi na glan w postaci podglądactwa. uspokoiłam mentorkę.
- no dobrze ... skoro tak mówisz ...  ale ... nie mam pewności Albusie.
- a ja mam Minerwo.  zapewnił ją dyrektor i dał nam znak że mamy iść.

zabrałam śpiącego Harry'ego do dormitorium na noszach z Powietrza.
ludzie w dormitorium Gryffindoru zdębieli ale i ucichli.
położyłam brata na jego łóżku i zauważyłam swoją skórę w poprzek podłogi naprzeciw jego posłania a obok niej mój kufer, sakiewkę i skrzynię z bronią.

Harry nadal miał dreszcze więc przykryłam go kołdrą. - dobranoc bracie. - posłałam mu uśmiech i zaryzykowałam pocałowaniem go w czoło. - śpij spokojnie.

do pokoju zaczęli wchodzić ludzie kiedy przebierałam gorset na górę od piżamy którą był T-Shirt ze starym nadrukiem Thousand Foot Krutch.
- pragnę naznaczyć iż będziecie mnie znosić kilak dni, góra tydzień.  rzuciłam do tłumu chłopaków i położyłam się na skórze.
ich zdziwienie nie wywołał fakt mojej przebiórki, nie.  zrobiły to uszy i ogon kota.
mam to gdzieś, położyłam się i starałam zasnąć.

ale jednak nie chciałam.
kiedy oni pozasypiali ja wstałam, delikatnie usiadłam na brzegu łóżka brata i czuwałam do rana.
Harry obudził się o świcie i jak tylko mnie zobaczył zaskoczył się.
- wieczorem narzekałeś na bliznę, pamiętasz ? - zaczęłam. pokiwał głową. - trochę odpłynąłeś, McGonnagall kazała zaprowadzić cię do Dumbledore'a, no wiec poszłam z tobą. potem zacząłeś się miotać więc weszłam do twojego umysły, wyrzuciłam Go z twojej głowy i sprawiłam że sobie spałeś.
brat mnie przytulił. - co ty tu robisz ? nie powinnaś spać w Slytheirnie ? u dziewczyn ?
- McGonnagall powiedziała że przygarniacie mnie na kilka dni, czy tydzień żebym miała na ciebie oko. a poza tym to zaczynamy naukę oklumencji u Snape'a dzisiaj wieczorem.
brat mnie przytulił. - a co z tą akcją ?
- wyszła. - odpowiedziałam mu krótko. - no Harry zacznij się ogarniać.
spojrzał na siebie, okulary zwyczajem na szafce, spał ubrany od pasa w dół.
- to ...
- cicho. - ucięłam temat. - nie mów o tym nikomu. - poprosiłam brata ale chyba wydało mu się to oczywiste. - jak głowa ? boli ?
- nie. - odpowiedział.  podniosłam się w skórzanych grafitowych spodniach. - Ignis ...
- co ? spytałam cicho, do pory pobudki było jeszcze daleko, nie chciałam budzić innych.
- wszystko okej ? - wiedziałam że pyta o Draco. - no w końcu on jest Zakichańcem ...
- wychłodził się normalnie. ale teraz jest jeszcze gorzej. traktuje mnie jakbym była niespełna rozumu.
- to jest Malfoy. mówiłem ci że nie jest dla ciebie. ale ty nie.
- nie wypominaj mi tego. - odparłam. - to się zmieni tylko ta suka stąd pójdzie.
-skoro tak uważasz. - mruknął Harry i zabrał rzeczy żeby się przebrać. - która godzina ?
- za pół godziny pobudka.  wstałam, zebrałam manatki i poszłam do Komnaty Tajemnic.

prysznic dobrze mi zrobi.

* Draco * 

obudziłem się o świcie, a jeszcze  tyle czasu do pobudki, mógłbym spać, ale nie chciałem.wyszedłem na puste korytarze.

trafiłem na Pokój Życzeń i przekroczyłem jego próg.
to co zobaczyłem mnie zmroziło.

Ignis, powoli pozbywająca się ubrań.
- jak tylko ta suka wyleci z piskiem z tej szkoły ... - zapewniła sama siebie, przeglądając się w nożu. nie wyczuła mnie najwyraźniej i nie zauważyła. jakbym stał po drugiej stronie lustra. - wtedy wróci. - rozłożyła ramiona i skrzydła. pochyliła się.  wyglądała ... genialnie.  poczułem gorąco.  Ignis weszła pod prysznic.
teraz zrozumiałem że stoję na progu Komnaty Tajemnic, a ona mnie wyczuła.   - no proszę, kogo widzę. - podeszła nadal mokra, nadal tylko w bieliźnie. - nieładnie podglądać. i to jeszcze członek Ligii. - wyśmiała mnie.  a ja nadal byłem wbity w ziemię.  nie wstydziła się. - co panie ładny ? języka ci jeszcze nie zabrałam.
- Ignis ... - wykrztusiłem. a ona stała z uszami i ogonem i patrzyła na mnie. - ale ...
- zatkało panie ładny ? - nadal mnie wyśmiewała. - widzisz mnie tak po każdym treningu i odebrało ci mowę akurat teraz ?
- Ignis ... - przytuliła się do mnie. nadal nie wiedziałem co jej powiedzieć. - Księżniczko ...

* Ignis * 

nieładnie tak wejść komuś w kąpiel.
ale ...  ale na pewno wszedł do Pokoju Życzeń a on odesłał go tu.
wina nie była jego, ale odebrało mu mowę.

- tak, Książę ? spytałam patrząc mu w oczy.

Draco jedynie obdarzył mnie spojrzeniem i pocałował.
akurat skończyła się ciepła woda, nosz kurna mać. byłam pewna że było to sprawką Draco ale ... 
przerwałam mu dopiero wtedy kiedy był bez koszuli. 
- no panie ładny widać że trenowałeś - zlustrowałam go wzrokiem - a teraz daj mi się w spokoju przebrać. pocałowałam Dracona w policzek i sobie wyszedł. usłyszałam jak opiera się o ścianę, siada i chce uspokoić nerwy.
a ja się cieszyłam, przebrałam się błyskawicznie i wyszłam do niego.
- Ignis .... - zaczął. - ty ...
- przecież po każdym treningu mnie tak widzisz - wzruszyłam ramionami, ale wiedziałam że się o to będzie denerwował. - chodźmy.

śniadanie minęło bez zgrzytów, pomimo tego jednego który zabolał Ślizgonów,  usiadłam z Gryffonami.
- hej. - wtryniłam się do brata na kolana. - sorki że tak, ale inaczej nie da rady.
- nie no okej. - zaśmiał się Harry. - a ty co ? ze swoimi nie jesz ?
- mam cię pilnować, zapomniałeś ? spojrzałam przez ramię na brata.
jego przyjaciele byli zdziwieni tym że ot tak, bez żadnych oporów czy wstydu usiadłam mu na kolanach., że nie siedziałam prosto jak struna i nie byłam skrępowana.
- pamiętam. - ponownie brat się zaśmiał. - a Malfoy nie zazdrosny przypadkiem ?
- weź przestań. - oddaliłam temat żartem. - i tak na pierwszej prze ...
podszedł, i mnie podniósł. Draco był zły.
- co Potter, dziewczyny nie masz to siostrę zaczynasz bajerować ? warknął.
- Draco - spojrzałam na Ślizgona spokojnie. - wróć na miejsce.
- policzę się z tobą Potter.  warknął do Harry'ego i mnie zostawił.

- uuu ... straszne. już się boimy normalnie.  Fred i George nie umieli odpuścić.
- 3, 2 ... - Draco odwrócił się na pięcie i oblał ich kubłem wody. - puf. - skończyłam liczyć. spojrzałam na niego. a on nawet nie odpowiedział. - gratuluję. zrobiłeś bałagan. nauczyciele się na to patrzą.
- co z tego ...  mruknął cicho, wrócił stan pstryknięciem palców i usiadł ze Ślizgonami.

- ty go tego nauczyłaś ? spytali mokrzy bliźniacy.
- Magii Żywiołów tak. tego numeru nie. - odpowiedziałam.  niestety nie udało mi się powstrzymać śmiechu. - przepraszam ale wyglądacie komicznie.
Harry podał kolegom chusteczkę i też się zaczął chichrać.
Fred i George popatrzeli na siebie wzajemnie i też zaczęli się śmiać.

śniadanie minęło już bez zgrzytów, cały czas się śmiałam i Harry w końcu miał mnie dość. dlatego usiadłam na oparciu ławy.
- kurde kojarzy mi się piosenka.  mruknęłam.
- śpiewaj. co się będziesz. odpowiedział mi Fred, albo George.
- The White Stripes "Seven Nation Army".  ostrzegłam ich.
- dawaj. podburzyli mnie Gryffoni.
w powietrzu puściłam podkład. tak, da się.

kiedy się już skończył podkład jeden z buntowników, był to Lee Jordan spojrzał na mnie.
- " And that ain't what you want to hear. But that's what I'll do "  chyba twoje nowe motto. co Ignis ?
- zawsze było, jest, i będzie. - odpowiedziałam mu rozbawiona. - dobra. koniec tego dobrego. niedługo lekcje. 
- dobra, wstawaj. pogonił mnie Harry. 

podniosłam się z oparcia ławy, wstałam i przeszłam na korytarz. 
ale nie było dane mi pójść w tłumie Gryffonów. 
Draco objął mnie i prowadził na lekcje. 
Harry'emu się to nie podobało a mnie zaskoczyło. 
ale sprawa była dość jasna, on nie chciał żebym spędzała czas z bratem bo tracił "swoje obowiązki".
- co Ignis ? spytał arystokrata wtryniając się na moją lewą stronę. 
zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. - nic. - oparłam głowę o Draco. - blondynku. 
przytulił mnie do siebie jednym ruchem ramienia i zabrał mnie daleko od brata.


- ejj ... - spojrzałam na Dracona. - o co chodzi ?
- za dużo czasu spędzasz z Gryffonami. - odpowiedział. - czas żebyś znormalniała.
- już to widzę. zaśmiałam się przytulając się do niego.
- zobaczysz. - postawił mnie przed sobą. - żebyś mi tylko nie narzekała potem że przegrywamy Puchar.
- nie. - zrobiłam wielkie oczy. - nie zrobisz tego.
- chodź tu. - spojrzał mi w oczy. poczułam jak po raz kolejny łączy na krótko nasze usta. - jak przegramy będzie na ciebie.
- jasne, jasne panie ładny. mruknęłam w odpowiedzi i mi zniknął.

połowę przerw przesiedziałam z Draco, połowę z Gryffonami.
w końcu jednak i lekcje mają swój koniec.
został mi trening Gwardii.

wymknęłam się do Lochów i wykradłam odrobinę Eliksiru Słodkiego Snu.
żeby Draco się przypadkiem nie pultał po nocach.
usiadłam w pokoju wspólnym, jak miło, akurat pił herbatę.
- Ignis ...  spojrzał na mnie.
przysunęłam się i przytuliłam. - lepiej ?
zaśmiał się. - herbaty ?
wzięłam od niego łyk naparu.  - ale wiesz ... wolę jednak zieloną. - uśmiechnęłam się przepraszająco. - jakbyś mógł ...
- skończę chyba jako kelner.  mruknął do siebie żartem.
- przystojny kelner słonko. poprawiłam go.
poszedł po mój kubek.

miałam wyrzuty sumienia, ale lepiej żeby nie wiedział ...
kropla, niewielka kropla wystarczy.

wrócił z herbatą w drugim kubku. - dzięki. - pocałowałam go w policzek. - jest już 11.
- nie, nigdzie nie idziesz. zaprzeczył.
- spokojnie, dzisiaj ich nie widzę. - spojrzałam mu w oczy i lekko mnie pocałował. - dopijaj herbatę. - poczucie winy mnie piekło jak bolesne rany oblane wrzątkiem. - ja pójdę do Lasu.
- skoro musisz ... - mruknął znad kubka. wypił płyn do końca i się podniósł. - ale jutrooo - ziewnął. - gramy w szachy.
- dobrze. - odprowadziłam go na górę, przypilnowałam żeby się położył i przykryłam go kołdrą. - dobranoc. pocałowałam go w czoło i wyszłam.

oparłam się o ścianę i walnęłam pięścią w mur.
- to na twoje nerwy słonko. żebyś się nie drażnił. usprawiedliwiłam się przed sobą ale i tak czułam się winna.

pobiegłam do Pokoju Życzeń i zaczęłam ich zajęcia.
- dobra nie mam zamiaru się ociągać. pójdzie sprawnie to was nie męczę. jeden błąd to dodatkowy kwadrans harówki. - zaczęłam bez ogródek. - dobra a teraz brać różdżki w dłoń. - sprawiłam sobie prowizorkę z gałązki - i każdy po kolei do pojedynku ze mną. i nie ma prawa paść "nie umiem". próbujecie do póki nie obronicie zaklęcia, jasne ?
- tak. powiedzieli niespójnie.

super.
odetchnęłąm i zaczęłam walczyć.
nie dawałam im forów ze względu że był tu głównie nasz rocznik.
i tak oto po 3 godzinach oni padali ze zmęczenia po treningu a ja jedynie otarłam lekko skronie.
- to tyle ode mnie. jutro powtórka.  obwieściłam im krótko i wróciłam do siebie.

podeszłam do Draco, spał. słodko, spokojnie i rozwalony na materacu.
pora zdjąć eliksir.
- skarbie - powiedziałam do niego, arystokrata się obudził.- nawet mi dobranoc nie powiedziałeś.
- dobranoc. przytulił mnie do siebie.

i pa licho że miałam mieć jutro oklumencję, pa licho ze powinnam spać u Gryffindoru.
- nie pójdziesz do Buffonów. uprzedził mnie i ułożył obok siebie.
przytuliłam się do niego. - nie mam zamiaru. zapewniłam go i zamknęłam oczy.

rano poszłam do Gryffonów, obudziłam Harry'ego i zapytałam o sny.
powiedział mi że wszystko jest okej.

po śniadaniu, okazało się że McGonnagall zwolniła i jego i mnie z kilku pierwszych lekcji na rzecz Oklumencji.

Snape czekał na nas w Lochach, stała tam dwójka krzeseł.
- Ignis zamknij proszę drzwi. - poinstruował mnie nauczyciel. - posłuchaj Potter. on wie że jesteś słaby na tyle by nie umieć odpierać jego ataków, zna twoje czułe punkty. Oklumencja to sztuka zamykania i otwierania swojego umysłu świadomie. - Snape popatrzył na mnie. - widzisz twojej siostry ten problem nie dotyka bo jest ona na tyle silna że potrafiłaby go znaleźć czego on nie chce.
- czyli Ignis, ty nigdy nie miałaś koszmarów ? spytał mnie Harry.
- to nie do końca tak, panie profesorze. - przerwałam. - na początku kiedy nie mieliśmy pojęcia o swojej przeszłości obydwoje z nas miało koszmary. mnie nękały one do roku drugiego, może sporadycznie pojawiały się na roku trzecim. teraz jednak nie.
- widzisz Potter twoja siostra stosuje specjalną magię opartą na energii i umyśle, więc siłą rzeczy ma nad myślami większą kontrolę.  - Harry usiadł naprzeciwko Snape'a. - Legilimens. - rzucił chłodno wuj a Harry'ego wbiło w krzesło. - masz się bronić Potter. - warknął Severus i zakończył penetrowanie mu umysłu - jeszcze raz. - powtórzył urok. Harry wyraźnie próbował ale mu nie szło. - Ignis, siadaj. Snape wskazał mi chłodno krzesło z którego zwlekał się Harry - Legilimens. 
z otwartymi oczami wybroniłam się z uroku, wuj był silnym magiem fakt, ale dałam mu radę. zobaczył góra jedno wspomnienie. 
- mój umysł od zawsze był zamkniętą puszką. skwitowałam zdziwienie Snape'a i Harry'ego.
- Ignis, w takim razie tobie nie potrzebna jest nauka. jeżeli chcesz możesz iść.  odpowiedział mi profesor.
- zostanę. - usiadłam na krześle. - Harry - spojrzałam na brata. - kiedyś wyjdzie.
brat przy kolejnej próbie legilimencji spiął się i teraz to Snape'a przygniotło.

wzięłam sprawę w swoje ręce.
weszłam w umysł wuja.

" kto chce zobaczyć jak ściągam Ślizgonowi gacie ??? "  głos, chyba Jamesa Pottera. ojca Harry'ego.
obok stała rudowłosa dziewczynka.  patrzyła na młodego wuja, ( fakt faktem młody Snape był słodki )  i niezdecydowana patrzyła to na niego to na młodego Jamesa.  a wuj jakby cierpiał dla niej.

wtedy Harry wyszedł z wspomnień wuja.
- brawo Potter. teraz już wiesz jaki był twój ojciec. - warknął Snape. - i widzę że jesteś do niego podobny.
- nie obrażaj mojego ojca. - wypluł z jadem brat i wyszedł. - Ignis. a ty ?
- ja zaraz idę.  oddaliłam brata życzliwie.

wuj opadł na krzesło.
podeszłam do niego. - wuju ... - zaczęłam zaskoczona. - ja ... ja nie wiedziałam ...
- to nic Ignis. - odpowiedział mi. ale wiedziałam że nie chce nikomu pokazywać tych wspomnień czy się nimi dzielić.  - idź.
- nie. - nie bałam się ale jednak miałam pewne obawy.  przytulać nauczyciela. no ale raz się żyje. - przepraszam. odsunęłam się od wuja i wyszłam.

poczekałam na lekcje,  były Eliksiry, akurat mieliśmy sami.
oparłam się o Draco.
- chodźmy na przerwie na nasz korytarz. - zaproponowałam mu. - debet jednego pocałunku dziennie.
- jak nie chcesz mnie udusić to radzę nie teraz.  - odpowiedział mi lekko żartem. - jak to cholerstwo zrobić ...
- a pamiętasz pracę naukową ? - spytałam podsuwając mu przepis. - to ten od zacierania śladów. uśmiechnęłam się do Draco i wróciłam do swojej pracy.

wyważyłam trutkę ale zauważyłam na sobie spojrzenie Snape'a. popatrzył na jeden z noży a potem na ogień pod trutką. czyżby chciał mi zrobić tu kuźnię do robienia broni ?
pokiwał niezauważalnie głową.

po lekcji upewniłam się że wuj miał ten zamiar.
przytuliłam go ponownie i spytałam o zebranie, jednak i on nic nie wiedział.

wyszłam z klasy i zostałam znaleziona przez brata szybciej niż zrobił to Draco.
- Ignis. - zaczął Harry. - chodź.
- o co chodzi ...  zapytałam samą siebie.
podprowadził mnie pod dormitorium, Gruba Dama znowu wpuściła nas bez hasła.
- popatrz. - pokazał mi jakiegoś pierwszoroczniaka. Cyprian. płakał nad rękami. - to są metody tej suki. już nawet młodych nie oszczędza.
- jak tylko wyleci z tej szkoły to ją zabiję. - mruknęłam do siebie i podeszłam do malucha. - Cyprian - usiadłam przed nim. - Cyprian popatrz na mnie.

* Harry * 

Ignis nigdy nie okazywała wrażliwości.
ale ten mały jakoś ją ujmował. nie wiedziałem czemu.

- Cyprian - odwróciła go delikatnie. - daj mi ręce. nie będzie bolało, obiecuję. - uśmiechnęła się do niego życzliwie i troskliwie.  zachowywała się jak starsza siostra, ale nawet ze mną tak postępowała, jak z młodszym bratem. - jesteś bardzo dzielny. - zespoliła mu rany. - czy u niej płakałeś ? - pokiwał przecząco głową. - zuch. - poczochrała go. ale jak tylko wstała jej twarz przybrała wyraz kamienia. - ta suka przegięła. - spojrzała za okno. - chyba specjalnie naślę na nią Las.
- Ignis spokojnie. - McGonnagall pojawiła się bez ostrzeżenia. - nie ma po co wzbudzać kolejnej agresji.
- ale ta kobieta ma nierówno pod sufitem ! - Ignis pultała się. - trzeba powiedzieć dyrektorowi co ona robi. zresztą Dumbledore i tka pewnie o tym wie. Ministra. Ministra byłoby najlepiej.
- Ignis, pohamuj się. - profesorka położyła jej dłoń na ramieniu. Ignis musiała chyba policzyć do miliona. wzięła lukrecję. uspokoiła się. - nie zmienisz tego. możecie jednak nie wzbudzać w niej agresji.
- u niej mój widok wzbudza agresję. - prychnęła siostra.  ona zawsze jak rozmawiała z dorosłymi mówiła jakby była z nimi na równi ale z szacunkiem. nigdy tego nie pojmowałem.  - nie. przepraszam. u niej dźwięk oddechu wzbudza agresję. poprawiła się.
- Ignis, nie działaj pochopnie. - McGonnagall nie robiła sobie nic z poziomu rozmowy, chociaż nas już dawno by postrofowała. - uspokój się, wracajcie na lekcje.
- dobrze pani profesor. ale jak zobaczę jeszcze jakieś blizny u młodszych nie będę opanowana.  uprzedziła ją Ignis i wyszła.

* Ignis * 

pohamuj się, niedoczekanie.  jak tknie kogoś poniżej roku 3 nauki to wpadnę do niej na szlaban i narobię rabanu.i Draco ma tyle do powiedzenia co nic.

przeszłam na korytarz i Harry od razu mnie osaczył, tak samo jak Ron, Hermiona, Fred i George.  pilnowali żebym przypadkiem nie poszła i nie walnęła tej suki w twarz.
ale niestety jak liczyłam na zazdrośnika to był chłodny jak lód. trudno.  odwróciłam głowę od spojrzenia Ślizgona.

brat i jego towarzystwo mnie rozbawiało więc nie miałam chwili żeby skupić się nad Draco i myśleć o tym co mu zrobię jak go dorwę.
Fred i George dali mi gumę miętową więc miałam jako takie zajęcie kiedy ich nie słuchałam.

Harry przypomniał mi o treningu o tym że niedługo będziemy lecieli po Syriusza.
potwierdziłam to skinieniem głowy i zniknęłam im z oczu.

wymagano ode mnie odrobiny obecności w Lochach.
kuźnia sama się nie zorganizuje.

przeszłam do podziemi.
- czyli mogę wyrabiać tu broń ? spytałam wuja, stał obok niego Dumbledore.
- owszem. - potwierdził to dyrektor. - ale nikomu się tym nie chwal.
- mogę poznać przyczynę tej hojności ?
- dyrektor Dumstrangu, jak i pewnej innej placówki z którą utrzymujemy przyjazne stosunki, był zachwycony bronią którą podarowałaś Kharakovowi. dlatego poprosił o to byś zrobiła mu sztylet. oczywiście ozdobny.
- czy podał jakiś konkretny styl, czy motyw ? spytałam.
- zdaje się na ciebie. jednak chciał naznaczyć iż bardzo lubi  sępy.
- mam broń zrobić dzisiaj, na zaraz czy ...
- masz na nią tydzień. odpowiedział mi Dumbledore.
- a jak z lekcjami ? spytałam zaskoczona.
- masz usprawiedliwioną nieobecność.  chyba się cieszysz.
- wolę uniknąć odpowiedzi na to pytanie.  odparłam dyplomatycznie i zostałam sama ze swoimi myślami.

usiadłam na podłodze.
sępy ...  to padlinożercy .. czaszka, naga czaszka na rękojeści a na niej siedzący sęp.
ostrze ...  stal, twarda, zimna, bezwzględna dla ofiar stal.
jak ozdobić ostrze ...  rowek na krew, i może przy przejściu w rękojeść kilka trupów zjadanych przez sępy.
i tyle.
gdzie ja to zrobię ... piec, piec, piec.
ogień. ściana z Ognia mi wystarczy.
stal, znalazłam duży blok tego czystego metalu.
świetnie.pół to forma,zrobiłam ją bez większego oporu metalu.
narysowałam sobie projekt tego ostrza. zajęło mi to kilka godzin.
i patrząc za okno widziałam koniec lekcji.
ale nie zostawię roboty na ostatnią chwilę.
stopiłam resztę metalu i powoli wlałam go do formy.
ostrze zespoliłam i wybiłam młotem żeby były równe, płaskie i bez żadnych deformacji.
praca była ciężka ale warta.
następnie włożyłam klingę najpierw w ogień, potem w wodę z lodem.
potem znowu i znowu uklepywanie metalu trwające godziny.
i ponownie w Ogień i Lód.
ostrze w końcu było proste, cienkie, twarde i zahartowane.
zaczęłam tworzyć rękojeść i ozdoby.
a kiedy i one były gotowe wygrawerowałam sępy na początku ostrza.
teraz nie zostało nic jak tylko je przećwiczyć.
worki z piaskiem podwieszone o sufit stały się bardzo przydatne.
ostrze gładko przez nie przechodziło i rozcinało.
było idealne.

wyszłam z kuźni w Lochach i ludzie patrzyli na mnie dziwnie.
obejrzałam się w tarczy jednej ze zbroi.
brudna, osmalona, rozczochrana, w brudnych ubraniach i śmierdząca dymem z ogniska.

ale broń była gotowa.
jedna, jeszcze druga.

jednak na korytarzu zauważył mnie DUmbledore. - dla Kharakova nie musisz nic robić.  - zaczął. zobaczył broń - już ? - skinęłam głową. - minęły trzy dni. - zdziwił się. - pewnie pracowałaś dzień i noc. - znowu potwierdziłam skinieniem głowy. - idź się wyspać.  a Harry i Dracon cię szukali.
- dziękuję panie profesorze. - odpowiedziałam i wręczyłam mu ostrze. - proszę uważać, świeżo zrobione.
- jeszcze ciepłe. zaśmiał się dyrektor i zniknął.

weszłam do dormitorium i zostałabym prawie uduszona. chmura mojego ulubionego zapachu swoim uściskiem prawie by dokonała morderstwa na mnie. 
- Ignis gdzie ty byłaś ? nie ma cię trzy dni. Las nic nie wskazywał lub przynajmniej mi o tym nie mówiłaś ...
- to nic nie wiesz ? - spytałam zaskoczona. - byłam w Lochach, wyrobić sztylet dla jakiegośtam dyrektora. - Draco patrzył na mnie wielkimi oczami. - nie było mnie trzy dni i ile nocy ? 
- dwie. - odpowiedział - idziemy spać. 
- my ? - zlustrowałam go wzrokiem. - jeżeli już to ja. - zauważyłam na jego policzku ślad. próbował coś zakryć i owszem dla nich było to niezauważalne ale ja wyłapałam coś poza normą. na co Draconowi podkład ? - albo wiesz co chodź ze mną. - zabrałam go nagórę - co to jest ? - spytałam dotykając jego policzka. Draco nic nie odpowiedział, nie zmienił też miny ale wyczułam że zaciska lekko zęby - powiedz co to jest. - lekko pogładziłam skórę - powiedz sam albo liczę do trzech i wniknę ci do umysłu. zagroziłam. 
- nic takiego. próbował mnie okłamać. 
- Draco wiem że kłamiesz, powiedz sam albo liczę do trzech.
- nic takiego Ignis.  nadal łgał.
- sam mnie do tego zmusiłeś słonko. - wspięłam się na czubki glanów. - jeden. - powiedziałam wprost do ucha blondyna. - dwa - liczyłam powoli, nigdzie mi się nie śpieszyło. - dwa i pół ...

* Draco * 

Ignis stała przy mnie i wiedziałem że jest w stanie spełnić swoją groźbę. jednak nadal myślałem że tego nie zrobi.

byłem z siebie jednak dumny, Potter po tej bójce zarobił oparzenie nadgarstka tak że blizny od Umbridge były praktycznie białe, do tego miał kilka siniaków na brzuchu.  a ja tylko jeden cios.

- i ostatnie moje słowo to jest trzy. - poczułem coś jakby łaskotanie od środka ucha. pięło się dalej.  poczułem jak Ignis wnika do najbardziej odsłoniętej części umysłu, czyli do wspomnień i marzeń. usłyszałem jej chichot kiedy zobaczyła jedno z nich. akurat to w którym całowała mnie po obojczykach. dostała to czego szukała. wspomnienie bójki. - co .... o co wam poszło ? kiedy to się stało ? wróciła do rzeczywistości.
- kiedy nie było cię drugi dzień. podszedł do mnie na korytarzu i jawnie mnie oskarżył o ... - nawet nie chciałem jej mówić o co mnie posądzał. - o uprowadzenie cię, ubezwłasnowolnienie i zrobienie sobie z ciebie zabawki. nie wytrzymałem, wygarnąłem mu i doszło do bójki.
- oberwałeś tylko raz, tylko w to jedno miejsce ? - Ignis patrzyła na mnie i metodycznie pozbywała się zakrycia. - a jego oparzyłeś ? - zacisnęła palce na moim nadgarstku. - żeby mi to był ostatni raz kiedy bawisz się Ogniem. - rzuciła chłodno. - twoją wizytówką ma być Woda, Ogień jest już zajęty. - pocałowała mnie w policzek. - a teraz ja idę spać.

zostawiła mnie przy balustradzie balkoniku na górze i zniknęła w sypialni dziewczyn.

* Ignis * 

przeżyję już fakt że się pobił.  za takie oskarżenia ze strony brata mu się nie dziwiłam że puściły mu nerwy.
może i za ostro potraktowałam go za użycie Ognia, bo powinien jednak ćwiczyć wszystkie Żywioły, ale ataki z Ognia były moją specjalnością.  on dostał ode mnie Wodę i to na niej powinien się najbardziej skupić.

Harry mnie szukał bo pewnie przegapiłam trening, trudno, jego koledzy jakoś to przeżyją, na pewno są szczęśliwsi.

Draco dostał tylko jeden cios na wiele jakie wymierzał mu Harry, ale był już trochę wyćwiczony. zebrania nie były przelewkami i doskonale o tym wiedział.  jednak musi dodatkowo trenować, zarówno walkę jak i Magię.
ziewnęłam i się przeciągnęłam.
rozstrzygnę to jutro, dzisiaj idę spać.

rano obudziło mnie słońce, i cholerny ból brzucha.
juhu witamy okres.
wampirzyce miały pod tym względem gorzej.  dwa razy do roku, ale najgorszy ból jaki mógł być.
żygać mi się chciało, byłam tak zbita jakbym dała się jako manekin do testowania nowych wściekłych tłuczków i miałam ogółem dość.

ale jak tylko przykryłam głowę poduszką wszedł do mnie Draco.
- Ignis wstawaj. - nic. nie ruszam dupy z łóżka, nie ma mowy. - Ignis wstawaj. - ponownie, jeszcze spokojnie i łagodnie, powtórzył.  wydałam z siebie nieokreślony dźwięk i nakryłam się dodatkowo kołdrą. - Ignis. - tracił powoli nerwy - wstawaj albo obleję cię wodą. - trudno, jestem zbyt padnięta. wystawiłam mu środkowy paznokieć. Draco już miał chyba dość bo zabrał ode mnie kołdrę i poduszkę. - jesteś spóźniona na OpCM. 
- mam tą sukę gdzieś. wymamrotałam i przewróciłam się na drugi bok.
arystokrata spojrzał na mnie już zły. 
- wstań albo nici z pocałunku. 
- jestem tak poobijana jakbym była testerem tłuczków, brzuch boli mnie jakbym dostała najgorszym Crucio jakie istnieje. czuję się okropnie, więc delikatnie mówiąc odpuszczę sobie buziaki, tylko daj mi spać. uświadomiłam Dracona.
- dobranoc Księżniczko. pożegnał mnie pocałowaniem w czoło.
- Draacoo ... - zatrzymał się. - jakbyś mógł zasłonić te cholerne okna ...
pstryknął palcami i wyszedł zostawiając mi półmrok idealny do spania.

zapadłam się w materac ale spokój nie był mi dany.
około południa, kiedy to przez mój półmrok przebijało się słońce, wpadł do mnie Snape.
przerzucałam się po raz enty na materacu szukając takiego ułożenia żeby jak najmniej czuć ból i jednocześnie było na tyle wygodnie by zasnąć.
- Ignis, masz gościa. - obwieścił mi nauczyciel. - zresztą. wstawaj.
- nie idę nigdzie. - położyłam się na brzuchu. - a gość niech się wypcha.
- no matki nie chcesz przyjąć ? - zaśmiała się Aollicep. - no już malutka, wstawaj bo będzie jeszcze gorzej. - na mój brak reakcji wzięła mnie za buty i wyciągnęła z pościeli. - no już. ubieraj się, wymyj, i chcę cię widzieć na dole.
zaklęłam pod nosem. - muszę ? spojrzałam na nią wpół śpiąca.
- musisz. stwierdziła twardo.
- pfff ... - wypuściłam powietrze z płuc. - ile mam czasu ?
- kwadrans. na wszystko. już. wyszła razem ze Snapem.

kurde teraz gratulowałam Draconowi cierpliwości do mnie.
zapamiętać :  uściskać Draco jak tylko nadarzy się okazja i pogratulować.

wstałam z podłogi, zabrałam rzeczy i poszłam pod prysznic.
po gorącym acz niestety szybkim obudzeniu się do życia stwierdziłam że mogło być gorzej.
ubrałam się w czyste rzeczy i wyszłam na korytarz.
spojrzałam  zbroję.  trzy dni do pełni. super. a ja wyglądałam i czułam się jak wrak, ale co tam.
Umbridge nadepnąć na odcisk zawsze trzeba, nie mam racji ?   uśmiechnęłam się do siebie i z nastawieniem popsucia tej suce reszty dnia przeszłam na korytarz gdzie czekała na mnie mama.

- no gratuluję słonko. - powiedziała luźno. - chodź. mamy coś ważnego do omówienia. - wzięła mnie za rękę a ja jakoś nie czułam się dziecinnie. no może trochę, ale w końcu miałam rodzinę.   zabrała mnie do Hogsmade do jednej z kawiarni. siedział tam chłopak w kapturze. - siadaj Ignis. - wskazała mi na miejsce pomiędzy sobą a nieznajomym, ale rozpoznałam tatę. - nie mamy wiele czasu.
- o co chodzi ? spytałam cicho.
- wiemy co planuje twój braciszek. - ojciec wypluł to ostatnie słowo. - chcemy cię uprzedzić o tym iż musisz oczywiście grać aktorsko, specjalnie dobrałem grupę do tego celu. ale uważaj na Lucjusza i Bellatrix. tylko oni będą mieli tam czystą krew, wyczujesz ich bez trudu. resztę możesz ranić. na nich nam nie zależy.
- rozumiem. - skinęłam głową. - a co z tym - pokazałam czoło. - mam polegać na bracie czy iść za węchem ?
- on wie gdzie ma iść córciu. ty masz tylko oddać nam jego przepowiednię. lub może raczej pomóc. - sprostował tata. - nie Aollicep, to jest jedyne wyjście w którym Szlamotter odda kulę po dobroci.
- o co chodzi ? spytałam ponownie.
- w "zastaw" idziesz ty. - to mnie zaskoczyło. - oczywiście dopilnuję tego że jeżeli coś ci się stanie poważniejszego niż tylko skaleczenie to nie obędzie się bez kary.
- kto ma mnie "zastawić" ? spytałam konkretnie.
- prawdopodobnie zrobi to Lucjusz lub Bellatrix. okaże się jednak w wirze walki.
- Tom ona jest jeszcze dzieckiem ...
- przykro mi mamo ale już od dobrych kilku lat nie. - przytuliłam się do niej. - dzieciństwo nie trwało więcej niż 5 lat. potem już zaczęto nas traktować jako służbę. - prychnęłam. - ale nie mam na razie na co narzekać.
- Tom, wiedziałeś o tym i nic z tym nie robiłeś ? oskarżyła go mama.
- mamo, o nic. - spojrzałam Aollicep w oczy. - uodporniłam się. poza tym, jak tylko Rada zmieni mnie całkowicie nie zostanie z nich więcej niż kości.
 mama się uśmiechnęła i poczochrała mnie. - widać że jesteś moją córką.
- możliwe. - do taty też się przytuliłam. - a co z Ministerstwem ?
- kiedyś będzie. - zapewnił mnie z lekkim uśmiechem. - już ci się spieszy żeby ją zabić ?
- ta suka zabroniła chodzenia w glanach. - prychnęłam. - poza tym gnębi młodszych niż 3 rok. tato widziałeś efekty pracy naukowej prawda ?
- widziałem. mama zresztą też. - potwierdził. - ja nie mam za wiele czasu. właściwie muszę już iść. zostawiam was. pocałował mnie w policzek a z mamą pożegnał się czule i wyszedł. albo może raczej deportował się.

- no malutka. weź sobie jakąś słodką kawę bo nie będzie za fajnie. - kelner przyniósł na tacy dwie wysokie, parujące kubki z kawami. - pij. nie zwracaj uwagi na chemię. pij. naprawdę dobrze ci zrobi.
sięgnęłam po szklankę i było mi już wszystko jedno jakie licho w niej siedzi.
wypiłam kawę, przesłodka, przeczekoladowo-karmelowa, przechemiczna.
jednym słowem : to czego potrzebowałam bo było mi jakby cieplej i najważniejsze że chwilowo zapomniałam o bólu.
mama zabrała mnie jeszcze na spacer i drobne zakupy.  głównie chodziło o zapas słodyczy.
podobno słyszała że Rada znowu za sprawą Aleksandra będzie chciała odciąć mnie od zapasów.

wróciłam do szkoły i przeszłam do dormitorium Gryffonów. do Draco nie miałam na razie siły.
Harry mnie przytulił a razem z nim Hermiona i Ron.
- Ignis. Malfoy nic ci nie zorbił ?
- co ? - zaśmiałam się. - chyba was pogięło. - spojrzałam na nich. - robiłam prezent dla jakiegoś dyrektora.
- ale czemu Malfoy się tak drażnił ? - Harry zaczął mnie oglądać, - przecież tyle cię nie było.
- no ale siedziałam w Lochach. - odpowiedziałam mu. - pracowałam tam dzień i noc.
- ale jesteś pewna że ...
- Harry. - westchnęłam z politowaniem. - on nie miał z tym nic wspólnego.
- dobra, - zgodził się Harry. - a co z treningami ?
- przyjdę dzisiaj. - obiecałam. - a jak tam u was ?
Hermiona zauważyła moje złe samopoczucie. - wszystko okej ? spytała cicho.
- okres. - szepnęłam. - wszystko okej.  potwierdziłam głośno.
- czyli dzisiaj o 11 ? - upewnił się Ron a  ja skinęłam głową. - siadaj. - wskazał na fotel. podał mi herbatę. uśmiechnęłam się. zaskoczył mnie ten gest ze strony Gryffona. - proszę.
- dzięki Ron. - przyjęłam kubek a od brata koc. - ludzie nic mi nie jest. - zaśmiałam się.- ale dziękuję za troskę. - obdarzyłam ich uśmiechem. - dzisiaj wieczorem macie trening. i dostaniecie wycisk.
- dobrze Ignis. - zgodził się Ron. - ale tym razem mnie tak nie kieraszuj.
- postaram się. ale pod warunkiem że przytrzymasz Harry'ego od bójek z Draco. tak wiem o tym. - zgromiłam brata wzrokiem. - i nie miałeś prawa go o coś takiego oskarżać. - zganiłam brata. - jak mogłeś go o coś takiego posądzić ? - spuścił wzrok. - zresztą, dobra. kij z tym. nie chcę słyszeć ani widzieć efektów waszych bójek. jasne ?
- Malfoy mnie poparzył. - pokazał mi nadgarstek. - i co ?
- dostał już za to karę. - zapewniłam go. - skoro już wszystko wiemy to może pójdę.
- nie no zostań. - zatrzymała mnie Ginny i Hermiona. - nie wyganiamy cię.
- no ale ... - dziewczyny jak i Harry dały mi do zrozumienia że mam zostać, ale musieli mieć jakiś powód. - o co chodzi ? podniosłam się.
- Ignis, podejrzewamy że Malfoy klei się do Pansy. obwieściły mi.

ha, ...
chyba nie.

- niemożliwe. - odpowiedziałam im niemal błyskawicznie. - nie. - zaprzeczyłam im ponownie. - wyczułabym zapach tej szczurzycy. za bardzo by się do niego kleiła a nie umiałaby się pohamować.
- czyli nie wierzysz ?
- nie. - potwierdziłam. - wyczułabym to. - usiadłam i wypiłam napar. byłam po nim spokojniejsza. - to bzdura.
- jak uważasz. - odpowiedziała mi prymuska. - ale żeby potem nie było że cię ostrzegałyśmy.
- " i guess i die another day "  - odparłam tekstem z piosenki. - dobra. do 11 mam u was wakat czy mogę iść ?
- jak chcesz.  chyba widzieli że mnie tu nie dadzą rady zatrzymać.
- do zobaczenia. wyszłam życzliwie zostawiając koc i kubek po herbacie.

Draco złapał mnie od razu na korytarzu i pocałował. - mówiłaś że nie wstaniesz.
- bo nie planowałam pobudki. - odpowiedziałam. - ale obudziła mnie mama. albo może raczej zmusiła do wyjścia z łóżka. - sprostowałam a on zrobił wielkie oczy. - tak Draco. odwiedziła mnie, zabrała do Hogsmade na kawę i na spotkanie z ojcem.- arystokrata zrobił wielkie oczy. - tak. widziałam go. powiedział mi o szczegółach pewnych operacji. - szeptałam mu na ucho. - a teraz bądź tak dobry, obejmij mnie czule i idziemy do dormitorium.
- a co z lekcjami ? dobił się Draco.
- mam dość wiedzy na dzisiaj. - uśmiechnęłam się słodko. - idę do dormitorium. pocałowałam go w policzek i poszłam.
nie czułam zapachu Pansy, ani kropli, ani nawet najmniejszego śladu.

przeszłam do pokoju dziewczyn ale nie dane mi było zasnąć.
czekał tam na mnie Snape z górą prac domowych.
przyjęłam papiery w milczeniu i od razu zabrałam się do roboty.
a kiedyś narzekałam na brak roboty ...
i miałam rację.
zajęcie nie było trudne więc cieszyłam się z roboty do wieczora.
po raz pierwszy w życiu chciało mi się robić lekcje.

spojrzałam na zegarek.
10 wieczorem.
sprawdźmy czy zmienił mi się Patronus.
ostatnio był to niedźwiedź, zobaczmy.
- Expecto Patronum. - mruknęłam skupiając się na pocałunku z Draco na urodzinach Kastiela. wilk. zmienił postać. no tak ... Kastiel ... - wilk. albinos idę o zakład - zaśmiałam się do siebie i zniknęłam stwora. czysto teoretycznie nie potrzebowałam tego zaklęcia. - koniec psot. jest kwadrans po 10.  ech tych żółtodziobów przydałoby się nauczyć choć podstaw walki na miecze czy szpady. - mruknęłam do siebie i spojrzałam na skrzynię z bronią. - nie. nie poświecę was, spokojnie. - zaśmiałam się do siebie. - nie ma co gadanie zarówno do siebie jak i do broni nie jest dobre.  znowu zachichotałam do siebie i wyszłam z pokoju.

Harry'ego złapałam na korytarzu i doprowadziłam do Pokoju Życzeń.
- słuchajcie mnie. - spojrzałam na ludzi. - mamy niewiele czasu. pora was nauczyć choćby podstaw szermierki i walki bronią białą. - spojrzeli na mnie zaskoczeni. - no co ? każdy patyk, pręt, czy szeroki odłamek szkła wtedy może się wam przydać i służyć jako broń jak nie będziecie mieli różdżek. - pokiwali głowami na słuszność. - do szeregu. - ustawili się powoli i ociągale w linę. - ręce przed siebie. - wyciągnęli niepewnie dłonie. zrobiłam im szpady ze zestalonego Powietrza. - a teraz patrzcie. - wyciągnęłam rękę i miałam w niej katanę. manekiny zaczęły ze mną walczyć i każdy był pocięty. - ale dla was najpierw nauka potem potrenujecie z nimi. - patrzyli na mnie okrągłymi oczami. manekiny to normalka i podstawa. - dobra. po kolei. - zakryłam ostrze. - lekki rozkrok, tak żebyście się utrzymali i żeby było wam równocześnie wygodnie. - każdy się rozsunął. - pamiętajcie o jednym. miecz to przedłużenie ręki. ma działać płynnie, szybko i pewnie. jakbyście wymierzali komuś cios dłonią. - pogratulowałam sobie. - Harry wyjdź do przodu. - brat wystąpił krok naprzód. - szybki cios. - brat zaatakował ale łatwo wybroniłam i skontrowałam. - brawo, ale polegaj na swoich nadgarstkach. - zaatakowałam. Harry odbił cios. - ładnie. a teraz wybierz sobie kogoś do pary. - mój wzrok padł na Rona. - przykro mi. pojedynkujcie się. - wyznaczyłam im pary. - a teraz skoro się już zaznajomiliście z bronią manekiny. - pierwszy oczywiście ćwiczył z nimi Harry, potem Ron i Hermiona a po nich już każdy. - dobra, orłami nie jesteście ale chyba coś umiecie. - stwierdziłam na koniec - dobranoc. wyszłam a oni wyprowadzali się po kolei. 

w dormitorium czekał na mnie Draco z kubkiem herbaty, kocem i zdenerwowaniem o moją nieobecność.
kiedy już opatuliłam się kocem i wypiłam napar postanowił mnie opieprzyć.
- Ignis. - zaczął. - czemu cię nie było ? mówiłaś że dzisiaj nie chcesz się z nimi widzieć.
- zaskoczyło mnie to, poza tym wisiałam im o jedno spotkanie. postanowili zrobić je dzisiaj. - odparłam. - poza tym chcieli mi wmówić że raz, kręcisz z Pansy, a dwa że coś jednak mi zrobiłeś. - na wzmiankę o przyjaciółce Draci lekko zesztywniał. - powiedziałbyś mi gdybyś nie chciał prawda ?
- jasne. - zbiło mnie to z tropu. - ale o Pansy to nawet zapomnij. ja już jestem zajęty.
- czyżby jakiś buntownik zabrał ci serce ?
- ukradł. - potwierdził żartem i pogładził mnie po ramionach. - a ktoś tu miał spać. lub powinien.
- ach mówisz o sobie. - oddaliłam lekko. ale zabrał mnie ze sobą na górę. - rozumiem że nie zaśniesz bez przytulanki ? zadrwiłam ale Draco nie przyjął tego do wiadomości tylko położył się, mnie przygarnął i zasnął.
a ja razem z nim.

rano, obudziło mnie światło. a Dracona nie było. za to na jego szafce nocnej kartka. " i tak pewnie jak to czytasz to jestem w środku lekcji. mam nadzieję że dobrze ci się spało. śniadanie jak zawsze przegapiłaś. "
położyłam się w pościeli i zakopałam pod kołdrą w celu spania dalej.  
w końcu za dwa dni szturm na Ministerstwo, trzeba zebrać siły.

Diva. ten cholerny kocur rozdrapał mi policzek jak tylko położyłam głowę na poduszce Draco.
- ty cholerny mały pchlarzu. - warknęłam na kota. od razu spotulniała. - won stąd. - wyskoczyła z pościeli jak oparzona. - i zostań na glebie.
kiedy to już kot został wygoniony a rana się zasklepiła położyłam się i zasnęłam.

przespałam, z tego wynikało całe 24h, bo kiedy spojrzałam na bok widziałam Draco oblanego słońcem.
- wstawaj śpiochu. - lekko dźgnęłam go w brzuch. wymamrotał coś pod nosem - wstawaj. pocałowałam go w policzek.
- dzień dobry Igni. - przywitał mnie. - jak się spało ? wypoczęta ?
- bardzo. - odpowiedziałam wesoła. - chodź bo się spóźnimy.

zeszłam na dół i na korytarzu powitał mnie Harry razem z przyjaciółmi.
a biedny Draco został z niczym.

dzień minął bez niespodzianek, we w miarę dobrej atmosferze.  lekcje minęły jakoś rutynowo i mechanicznie a przerwy śmiałam się z Fredem Georgem i resztą kolegów Harry'ego.
wieczorem poszłam jako kot na przeszpiegi, bo plan zakładał że wymykamy się kominkiem Umbridge.
ubrałam najgorsze ciuchy jakie miałam. ( a i tak było mi ciężko się z nimi rozstać. ) i zmieniłam się w czworonożną wersję siebie.
Draco słonko jak weźmie mnie na ręce chcę lukrecje.

weszłam do pomieszczenia bez problemów, głównie dlatego że nie zamknęła drzwi, i rozejrzałam się.
nie było jej i nie zapowiadało się by szybko wróciła.  więc korzystając z chwili swobody zaczęłam przeglądać biurko.
papiery.
" Hermiona Granger, status krwi : szlama.  status w sprawie : podejrzana."  i tak opisanych było więcej teczek.
zaraz, zaraz, jest i Draco.
" Dracon Lucjusz Malfoy, status krwi : czysta. status w sprawie : pomocnik, szpieg."
a obok tego zdjęcie moje i jego na którym zakreślono moją głowę na czerwono ( dobrze że nie na różowo ) i podpis "najbardziej podejrzana".
juhu.

ale do rzeczy Ignis. w szpiega pobawisz się potem.
oczyściłam szuflady i ułożyłam w nich wszystko jak było.

kominek. sieć Fiuu na pewno działa. proszek trzymała w pojemniku który wyglądał jak różowa, przesłodzona kocia łapa.
aha ...  dobra.

po oględzinach mogłam wyjść i zostałabym zdemaskowana, gdybym nie przypomniała sobie że w końcu jestem kotem. uspokoiłam się i wyszłam z jej gabinetu w porę by nie zostać wzięta na ręce i wytarmoszoną przez to babsko.

jutro wielki dzień, wyprawa do Ministerstwa.
znowu lekcje mechanicznie odbębnione.
wylot : godzina 9 wieczór. czas akcji :  jakieś 3 góra 4 godziny z komplikacjami.
wybił czas wylotu.

wpuściłam po kolei znajomych Harry'ego, deportowali się.  ja miałam lecieć na końcu.
wszedł już Harry do kominka i wylatywał kiedy usłyszałam kroki tej suki.
wzięłam błyskawicznie brata za rękę i uzupełniłam jej proszek Fiuu żeby się niczego nie domyśliła.

wylądowaliśmy.
Ministerstwo powitało nas chłodnymi murami.
Harry prowadził nas do podziemi bo znał drogę.
ja już stąd czułam krew Lucjusza i Bellatrix.

weszliśmy do podziemi, zapach krwi czystych czarodziei był bardzo wyraźny.
- pamiętajcie. zostajemy w grupie, każdy ma oko na każdego. - przypomniał im Harry. - nikt się nie oddala.
- jasne jak słońce.
- a jak się ktoś oddali niech wypowie moje imię, na pewno je wychwycę i po was podejdę. zapewniłam ich.
- czyli jednak idziesz z nami Ignis, to miło. zawsze tak sobie pomagaliście ?  spytała Luna.
- od zawsze. zawsze mieliśmy tylko siebie, i tylko nas siebie mogliśmy liczyć. odpowiedziałam jej uprzedzając Harry'ego.
- to dość przykre, ale zrozumiałe. teraz już wiem czemu pocałował cię w czoło rok temu.
przemilczałam tą kwestię.

weszliśmy do pokoju z przepowiedniami.
były wielkie żelazne jakby półki. na nich rządkami ustawione alfabetycznie kule.  każda litera alfabetu, każde nazwisko, każda osoba.

znalazłam przepowiednię Harry'ego i ukryłam ją w sakiewce.
ludzie powoli zaczynali znikać, pojawiał się pierwsze zaklęcia.
- Harry ! - krzyknęłam w ciemności. brat podszedł do mnie i podał mi rękę. wcisnęłam mu w nią szkło. - tam. - wskazałam na podłogę. leżał Syriusz. - wujku. - podbiegłam do animaga. - wujku, to my. - obraz. obraz się rozpłynął. - mówiłam że to pułapka. - wyrzuciłam sama sobie. naraz usłyszałam z 10-krotnie powtórzone cicho swoje imię. - nie zostawię cię bracie. idź tam. - wskazałam mu drzwi - będziesz bezpieczny. - zaprzeczył mi i zabrał mnie ze sobą. - czemu to robisz ?
- chce wróżby ? ale za wszystkich moich przyjaciół.
rozpętało się jeszcze gorsze piekło.
każde chyba Zaklęcie Niewybaczalne padało z 10 razy na sekundę.
w końcu dotarliśmy do obelisku z czymś co przez niego przepływało.  wyczułam Energię.
- Harry Potter. - głos Lucjusza. wstałam w ochronie brata.  z każdej strony wyszedł jakiś Śmierciożerca z naszymi przyjaciółmi w garści. - nie radzę Ignis. mamy przewagę liczebną i jakby to powiedzieć, taryfową.
- chcesz ich zabić ?  spytałam otwarcie.
- jeżeli mnie do tego zmusicie. - parę szlam miało oparzone nadgarstki, broń wyślizgiwała im się z rąk. teraz pojawił się Syriusz, Kingsley, Arthur Weasley, Moody i jeszcze kilku innych czarodziei rozpoczęło walkę.
wyswobodzeni ludzie także zaczęli walki.
ja zostałam na polu z Lucjuszem.
zagrał nieczysto, i choć musiałam na o pozwolić, podłożył mi nóż pod gardło.
- no Potter wybieraj. - zaczął Lucjusz. większość Śmierciożerców zniknęła, nasi wybawcy również. - ona, albo przepowiednia. Czarnemu Panu jej życie jest obojętne.


- Harry, daj mu czego chce. zaczął cicho Syriusz.
- do...
- Avada Kedavra ! - zaklęcie wykrzyczała Bellatrix, znudzona najwyraźniej pertraktacjami.  Harry'ego jednak zasłonił wuj. którego ciało zmieniło się w pył a dusza wpłynęła w obelisk. - co tak stoisz Potter ? oddaj ją.
- Harry nie rób tego. - Lucjusz delikatnie przycisnął ostrze. - nie rób.
- zabije pan jedyną dziewczynę która spojrzy na pana syna ? spytał bezczelnie Harry.
- Dracon to dobra partia, na pewno znalazłby sobie jakąś dziewczynę na jej miejsce.
- pana syn zabiłby się gdyby zniknęła. on bez niej godziny nie wytrzyma.
- zdziwiłbyś się chłopcze. - Lucjusz ponownie docisnął ostrze. - wybieraj. albo ona, albo ta kula. nie chcesz chyba stracić siostry, co ?
brat widząc że Lucjusz nie żartuje rzucił kulę, jednak szkło rozprysło się o kamień.

potem już resztę przepowiedni ja rozhuśtałam tworząc zasłonę do naszego wyjścia.
Harry'ego jednak zaczęła boleć blizna.
- Harry, pamiętaj o tym co mówił Snape. - spojrzałam na niego. - nie daj mu wniknąć do umysłu.
brat nie uległ i szedł dalej.
albo może raczej gonił na łęb na szyję za rozśpiewaną Bellatrix, która wykrzykiwała na cały pusty hol "zabiłam Syriusza Blacka, zabiłam Syriusza Blacka."  przy okazji śmiejąc się do tego serdecznie.

Harry powalił ją na ziemię zaklęciem, stanął nad nią i z wyciągniętą różdżką w dłoni stał jak ten kołek.
- zrób to. - pojawił się i ojciec. - znasz przecież zaklęcie. zrób to.
- on nie jest do ciebie podobny ! - warknęłam. - on nie jest bestią.
Bellatrix z paniką ale i zdziwieniem popatrzyła na Voldemorta.  jej spojrzenie mówiło "po tym wszystkim panie ? po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłam ty chcesz mnie zabić ?"

Harry odwrócił różdżkę i pomimo bólu odrzucił od siebie Voldemorta.
nie wiadomo z jakiej paki pojawił się Dumbledore, a ojciec jak widać rozochocony możliwością pozbycia się dwóch wrogów na raz zaczął pojedynkować się ze starym dyrektorem.

Bellatrix zbiegła jak tylko dano jej spokój.

jednak tarcza jakiej użył Dumbledore rozprysnęła go na kawałki, i to tak drobne jak popiół.
- Harry. Ignis. - zaczął starszy pan. - wszystko w porządku ?
- stary głupcze. - przerwał mu Harry, jednak nie swoim głosem. - ja jeszcze wrócę, to była niewielka potyczka w całej tej bitwie. ja wrócę i dopadnę ciebie i ich też.
potem brat już się nie odzywał ale stracił przytomność.

- zabierz go do szkoły Ignis. poprosił mnie uprzejmie dyrektor i zniknął.

tak jak mi kazano położyłam Harry'ego w jego łóżku, ponownie pozbawiłam koszuli, obłożyłam siniaki Lodem i czekałam aż do rana.
kiedy już miałam pewność że wszyscy zasnęli, usiadłam na brzegu łóżka brata i czekałam aż się obudzi.

o świcie się już ocknął a ja go przytuliłam.
- teraz już wiem co czułeś widząc mnie tak po drugim i zeszłym roku.
- to nic. - odpowiedział mi praktycznie już na chodzie Harry. - która godzina ?
- wpół do komina - odparłam żartem. - wszyscy cali i zdrowi. ani jednego śladu wczorajszych wydarzeń. no ... oprócz wuja.
- wiem Ignis. - przytuliliśmy się. na znak wsparcia. - a już mieliśmy rodzinę.
- tak to już jest Harry. odpowiedziałam mu smutna.
- ja idę chyba jeszcze spać. obwieścił mi brat.
- dobranoc. będę tu jak się obudzisz.  uśmiechnęłam się życzliwie i Harry zasnął.

tyle poszlak ...  ani jednego prawdziwego śladu czy tropu.
jeden zgon.
oto do czego doprowadziły poszlaki ze snów, pogłosek i opinii.

no ciekawe co będzie pod koniec roku.