środa, 23 lipca 2014

Rok VI Epilog

Aleksander, na szczęście lub też nieszczęście, zabrał Blaise'a na przód wozu i dopiero po długim pocałunku odpalił silnik. a oczywiście lusterko nastawił tak, bym dokładnie widziała jak się migdalą.
chciało mi się rzygać i nie dlatego, że nie lubiłam gei, tylko dlatego, że Dean i Micheala nawet Tellus i Dorian całowali się bo okazywali sobie uczucie i ich pocałunki były szczere a ci tu robili to na pokaz.

zawiózł nas na lotnisko i ku mojemu rozczarowaniu usiadł niedaleko mnie i Draco. oczywiście nieodłącznie z Blaisem.
- Draco - oparłam się o Ślizgona, który patrzył za okno kiedy już lecieliśmy. - napatrz się.
- przecież mogłabyś samodzielnie polecieć.
- do twojego domu owszem, tam trafię w kilka godzin. ale tu miałabym jednak dystans do Włoch. mogę latać tylko w nocy, żeby nikt nie widział. a podróż zajęłaby do rana. a to jest już za duże ryzyko.  - wytłumaczyłam mu - a poza tym, co to za lot jak nie mam twojego towarzystwa.
- gołąbeczki - uciął Aleksander - ty - zwrócił się do Draco - żeby nie było wątpliwości, jesteś kamerdynerem Ignis, a że Rada chce waszą dwójkę podszkolić w tańcu to inna sprawa.
- stul dziób Aleksander. - uciszyłam wampira. - a ciebie widzę zdegradowali. - uśmiechnęłam się a Draco delikatnie naznaczył swoje zadowolenie. - za co ? za sprowadzanie kłopotów na opinię Rady ?
- aż mnie dziwi czemu ciebie za to nie zniżyli.
- bo ja jednak coś robię DLA Rady, wybijam szkodniki. chociaż czekaj - spojrzałam przymrużonymi oczami na twarz Aleksandra - widzę tu jednego.
Blaise się oburzył. - odczep się, co ?
- ostrzegałam cię. - uniosłam ręce. - najwyżej też się poparzysz.
- zobaczymy. wysyczał i został wielce czule objęty przez wampira. się dobrały dwie pijawki.

- Ignis nie trać nerwów. - popatrzyłam w oczy Draco. - idę o zakład, że w Mieście nic się nie stanie.
- to już z góry ci mówię, że przegrałeś. - położyłam głowę na jego ramieniu. - mamy jeszcze kilka godzin lotu, tak więc dobranoc.
- nie śpij. spałaś całą drogę w pociągu.
- wiem i co z tego ? - on tylko pokazał mi szachy. - rzygam nimi. pograj z - po co odwracałam wzrok !? od razu zacisnęłam powieki. Blaise pozbywał się okrycia Aleksandra. - Draco, masz może lek na ślepotę ?
- zapraszamy Ignis. - rzucił krótko wampir. - miejsca starczy.
- to ja może wylecę sama. na tej wysokości nikt mnie nie zobaczy.
- zostawisz mnie ?
- chodź. - zabrałam go do innej części pokładu. cisza, spokój, drzwiami odgrodziliśmy się od tamtego chorego przedstawienia. - moje oczy umarły.
- proszę. - podał mi wodę i przetarł mi nią twarz. - działa ?
- sekundę - popatrzyłam mu w oczy. - trochę lepiej, ale nadal nie idealnie. - z tamtej części słychać było wyraźny jęk. - nie no kurwa za co !? czemu jak ktoś musi trafić do psychiatryka  z tą cholerną dwójką, zawsze to MI się trafia oferta all inclusive !?
- siedzimy w tym razem. - podkreślił niechętnie Draco. - aha, ojciec prosił żeby ci przekazać podziękowania. powoli wraca do siebie.
- jeśli mojemu ojcu znowu coś nie odwali to wróci. - wymamrotałam. - kocham tatę Draco, ale tego nie mogłam zrozumieć.
- więc zapomnij.
wyciszyłam pokój tamtej parki od siedmiu boleści. - to mi pomóż.
on tylko się uśmiechnął i mnie pocałował.

ktoś zaczął walić w drzwi.
- czego ? warknęłam.
- powoli dolatujemy, radzę usiąść. rzucił zimno Aleksander.
- zajebiście.  odetchnęłam i razem z Draco usiedliśmy na podłodze. lądowanie do najprzyjemniejszych nie należało, ale Mistrzostwo Powietrza było bardzo przydatne i praktyczne w zastosowaniu.
- szykuj się na ciepły, słoneczny klimat, oraz dobrą kuchnię i warunki. Rada dba o swoich gości. szepnęłam do Dracona kiedy już wyszliśmy z puszki na skrzydłach i przesiedliśmy się, ku mojemu zaskoczeniu, do powozu konnego.
- Ignis, to też jest normalne ?
- ja jechałam autem, ale jak widać, arystokratów dowożą inaczej. - zaśmiałam się i zostałam pacnięta w nos. Draco od razu rozwiązał krawat. - za gorąco ?
- i tak go wcześniej czy później rozwiążesz.
- raczej później niż wcześniej. zawiąż go. dla Rady.  - pfuffnął i z powrotem go założył. - no, a teraz skarbie - wskazałam mu za okno. pojawiało się Miasto. - ślicznie tu, nie ?
zdziwił się, ale kiedy przyszło wysiadać w 40 stopniowym upale odechciało mu się pobytu tu, to było widać.
a mi wręcz przeciwnie. było ciepło, a ja pal sześć że w czarnym, pod Płaszczem Maga.
Dracon zresztą też był tak ubrany.
- Ignis. - naczelnik mnie przytulił. - Draconie. witamy wśród Rady.
- cała przyjemność po mojej stronie proszę pana. przywitał się dość chłodno.
- na cóż, Ignis zaprowadź go na górę, wasze bagaże już czekają w pokojach, a i oddaj go na odprawę do Blaise'a, on mu wyjaśni co i jak.
- oczywiście. - skinęłam głową i weszliśmy do środka. - a mogę zapytać, o której godzinie kolacja ?
- tak jak zawsze, za jakąś godzinę. - skinęłam głową. - aha, zaszły pewne zmiany. Aleksander mieszka w skrzydle przeznaczonym dla służby, co jest ściśle powiązane z jego przewinieniami. a to oznacza że komanta obok twojej jest przeznaczona dla twojego gościa.
- jeśli mogę spytać przyjacielu, co takiego zrobił Aleksander, oprócz wiadomych mi spraw.
- handlował na czarno z kilkoma osobami. żonglerka zleceniami. oczywiście wykryliśmy to i w krótkim czasie uniemożliwiliśmy. oprócz tego stał się bezczelny oraz okrutny dla służby. teraz jest spokojniejszy i nadzorowany. poza tym sądzę, że w twojej obecności nie zrobi nic złego.
- to już się okaże. - odpowiedziałam spokojnie. - tak więc, do zobaczenia za godzinę na kolacji. skinęłam głową i zabrałam Dracona na górę.

- tu mieszkam ja - pokazałam mu mój pokój a zaraz w ścianie drzwi - a tam ty.
- chyba mieszkamy. - podkreślił - to co z tą odpra
- Draco. - Blaise pojawił się i wskazał mu drzwi jego pokoju. - odprawa.

* Draco * 

poszedłem za Blaisem a on wyciszył pokój.
- po pierwsze, jesteś kamerdynerem u Ignis, Rada wymaga byś przy nich nie okazywał jej uczuć a zwracał się do niej po staremu czyli per"Księżniczko".  oczywiście spełniasz jej życzenia typu "podaj" "przynieś" et cetera.- pokiwałem głową. - poza tym masz spełniać przysługi dla Rady.
- jasne.
- co do innych rzeczy, - ciągnął - uprzedziłem ich, że nie jesteś do, jak to ujęli, "pożyczania". mają pojęcie jak Ignis jest mocna i wiedzą, że jak się o to wkurzy mogą im głowy razem z koronami pospadać. - zaśmiał się na myśl o masakrze - co do obowiązków, jesteś przy robieniu posiłków, budzisz Ignis, sprowadzasz ją na posiłki, no i  jesteś na jej zachcianki. co się tyczy stroju to Rada narzuca na ciebie gajer, ale to chyba jasne i oczywiste ?
- jasne.
- ponadto oczywiście Rada uparła się, żeby ciebie i Ignis przetrenować w tańcach, bo - zaśmiał się cicho - widzą w was swoich następców.
zdziwiło mnie ostatnie zdanie. widzą w nas swoich następców ...
- i tyle. zaraz masz być na dole. rzucił i zniknął.

wyszedłem z pokoju.

* Ignis * 

słyszałam całą ich rozmowę.
no i co ? miałam farta.  oczywiście, niepisaną zasadą, o której Blaise nie raczył wspomnieć, było to, że mogłam go zwolnić z pewnych obowiązków na rzecz spełniania moich zachcianek.
- a - zatrzymałam go kiedy był przy drzwiach. - gdzie się wybierasz ?
- na dół.
- a kto mnie pocałuje ? - uśmiechnął się, cofnął zamykając drzwi i usiadł obok mnie. - nie myśl sobie, że będę się tobą wyręczać. moją jedyną zachcianką będą pocałunki.
- wierzę. - zapewnił mnie i krótko, ale zawsze, mnie pocałował. - muszę iść.
- idź, idź. ja sobie odpocznę. - znowu był przy drzwiach - a i zapytaj naczelnika kiedy chce zacząć treningi. proszę.
- oczywiście Księżniczko.  stwierdził dość żartem, ale zbiegł na dół wyklinając zarówno temperaturę jak i dress code narzucony przez Radę.

na szczęście mi nic nie narzucali. chyba domyślili się, że prędzej czy później chodziłabym jakby mi się podobało. ale Draco miał pecha, nie zazdrościłam mu tego, acz z drugiej strony ładnie mu było tak jak się ubierał. oficjalnie.
po jakimś czasie zeszłam na dół. z szafy, jako osłonę na ramiona zgarnęłam pelerynę Rady i narzuciłam ją na ramiona. wybrałam wersję zimową, czyli podbijaną na kołnierzu futrem, bodajże, norek.

widziałam krzątających się młodszych którzy rozkładali talerze, a Draco w kuchni, robił chyba jakieś ciasto, bo podwinięte rękawy i mąka na dłoniach na to wskazywały.
popatrzył się na chwilę w górę, jednak główna kucharka puknęła go drewnianą łyżką po głowie, ale zwróciła wzrok w moją stronę i skinęła głową. zniknęła a po chwili stała obok mnie.
- Ignis Riddle, cała przyjemność po mojej stronie. - zaczęła życzliwym, lekko schrypniętym głosem. - nazywam się Greta, jestem tu główną kucharką.
- miło mi panią poznać. - uśmiechnęłam się i podałam jej rękę. przyjęła ją niepewnie ale uścisnęła równie serdecznie jak wyglądała.  przypominała trochę Molly Weasley, chociaż nigdy z tą rodziną nie mieszkałam, oprócz chwili na Mistrzostwach Świata, to z opowieści Harry'ego, Greta była bardzo do niej podobna, jednak nie była ruda. - wyczuwam słodkości na kolacji. co to takiego ?
- to będzie biszkopt z kremem malinowym.
- na pewno wyjdzie pyszny. uśmiechnęłam się i przeszłam na dziedziniec.

słyszałam muzykę i widziałam nieudolne próby Aleksandra by nauczyć Zabiniego tańczyć.
- skarbie - zaczął z lekkim grymasem kiedy to, chyba po raz enty, Blaise nadepnął mu na stopę. - może ty po prostu nie umiesz tańczyć.
- nauczę się. musisz iść ze mną na ten bankiet. wypada w połowie sierpnia, nauczę się.
- nie w tych butach. - lamentował wampir. - Ignis, naucz go tańczyć. mi już stopy puchną.
- twój chłopak to twój problem nauczyć go tańca. - wzruszyłam ramionami. - a Blaise, mówisz kiedy ten bankiet ?
- w połowie sierpnia, konkretniej w nocy z 15 na 16.
- pysznie. - zatarłam ręce. - wolisz obserwować i potem powtarzać, czy od razu próbować ?
- obserwować. stwierdził Zabini.
- masz metodę - rzuciłam do białoskórego wampira. - najpierw mu pokaż.
- ale ja prowadzę, nie znam kroków na tą drugą stronę.
- czego go próbujesz nauczyć ?
- walca.
- którego ?
- wiedeńskiego.
- no i zajebiście. - stanęłam przodem do byłego pałkarza. - patrz. - Aleksander chciał mnie zabrać do ramy ale mu się wyrwałam. - sama go nauczę, skoro ty nie potrafisz. - syknęłam. - patrz. - pokazałam mu powoli podstawy. - daj ręce - wzięłam jego dłonie - i idziemy - powoli go poprowadziłam. patrzył w stopy ale łapał. - zgaduję, że kazałeś mu patrzeć sobie w oczy. - zganiłam Aleksandra. - najpierw niech patrzy na kroki. a potem jak już się nauczy to niech patrzy gdzie ci się żywnie podoba.

zostawiłam ich tam i przeszłam na schody przed zamkiem.
- piękny wieczór. - usłyszałam Tellusa. - nie rzucaj mi się na szyję. jestem tu przejściowo. wracam do Laurilela.
- a co z Dorianem ?
- jedzie ze mną. starsi się zgodzili.
- no to gratulacje. - przytuliłam go. - ale napisz kiedyś.
- napiszę Ignis, spokojnie. - zapewnił mnie i odwzajemnił uścisk. pojawił się Dorian z walizkami. - na mnie już czas. do zobaczenia !
- do zobaczenia elfie terapeuto. pożegnałam go lekko przybita.
jednak co to za dzień bez niespodzianki, zostawił mi kartkę z kilkoma nazwiskami. cele. cały Tellus, nie zostawi mnie bez roboty. z dopiskiem "możesz się wyżyć"
czemu by nie skorzystać, prawda ?

wyczułam już końcówkę gotowania w kuchni i wróciłam do pałacu.
Draco przyniósł ciasto i postawił je na środku stołu.
- i co ?
- trening od jutra rana. a z kamerdynerem to podpucha. owszem, mam spełniać twoje zachcianki i od czasu do czasu przysługi dla Rady. ale nie mam żadnych obowiązków z pomaganiem w zamku. - szepnął mi na ucho. - Księżniczko.
- zrobisz mi tą przyjemność i usiądziesz obok mnie ?
- z wielką chęcią. uśmiechnął się i zajął miejsce.

Rada zeszła się i zaczęła się kolacja. Draco, jak na kamerdynera od zachcianek przystało, karmił mnie jedzeniem oraz zrobionym przez siebie ciastem.  było pyszne, ale wiedziałam, że ma smykałkę do gotowania.
Rada już skończyła jedzenie i rozmowy.
- Draco - spojrzałam mu w oczy. - ja idę na górę. jeśli chcesz chodź ze mną.
przeszłam do siebie a Ślizgon tuż za mną pojawił się przy moich drzwiach. - Ignis - popatrzył na mnie. - mamy wieczór.
- Amerykę odkryłeś. rzuciłam prześmiewczo.
- co chcesz robić ?
- szczerze ? - spojrzałam na niego. - mam pytanie. jesteś zmęczony ?
- nie.
- to zmieniaj ubrania na lżejsze. pokażę ci Miasto, którego nie da ci poznać Rada.
- to znaczy ?
- nie gadaj tylko się przebieraj. tam gdzie chcę cię zabrać obcy nie z Miasta w garniturach są zwykle pozbawiani w najlepszym wypadku tylko kasy.
Draco błyskawicznie zrzucił marynarkę i poszedł do siebie. ale geniusz nie zamknął drzwi, widziałam jego plecy.
- nieładnie podglądać Księżniczko.
- mi wolno. - odpowiedziałam ze śmiechem. - no, gotowy ? - przytulił mnie. - mhmm - odetchnęłam. - no, to idziemy.
- a ty ? - popatrzył na mnie i widział gorset i spodnie ze skóry. - no tak.
- a co myślałeś ? - zabrałam go na zewnątrz. - chodź.
wyszliśmy z zamku i od razu walnęło nas chłodne powietrze.
- Ignis ale gdzie idziemy ?
- zobaczysz - przeprowadziłam go w kilka tutejszych zaułków i podeszliśmy pod "Ukąszenie" - proszę bardzo. oto tutejsze "Ukąszenie". trzymaj się mnie. - objął mnie - no chodź. wpuszczą nas bez kolejki.
- tutaj też znasz właściciela ? spytał Draco kąśliwie.
- nie tu jeszcze nie zdążyłam poznać. - odgryzłam się i nas przepuścili. - a teraz pozwolisz, że zajmę miejsce przy barze. tobie radzę zrobić to samo. - dosiadł się obok mnie. - krwawą Mary.
- dla niego też ?
- nie, tylko dla mnie.  - odpowiedziałam na pytanie barmana i dostałam kieliszek z krwią. - no co ? zabijać mi się dzisiaj nie chce.
- nie chce ci się zabijać ? - zdziwił się nad colą. nigdy jej chyba nie próbował. - co tu jest nie tak ?
- spróbuj. - namówiłam go i skosztował napoju. - jak smakuje ?
- dziwny. - stwierdził patrząc na bąbelki w szklance. - ale wypiję do końca.
- nie musisz. - zapewniłam go. - ja sama dawno nie piłam chemii, jeśli ci nie posmakuje mogę "wyzerować".
Draco nie odpowiedział, wypił duszkiem resztę coli i zabrał mnie na parkiet.
od razu mnie praktycznie w siebie wtulił. a ja rozkoszowałam się jego perfumami i obecnością. a to, że tańczył genialnie to już sprawa kompletnie inna.
obrócił mnie do siebie plecami a ja odwracając się z powrotem pogładziłam go po karku z lekkim uśmiechem.  znowu mnie do siebie przyciągnął. - Ignis.
- o co chodzi ? - kątem oka rzuciłam spojrzenie na drzwi. wspięłam się na palce. - nie ruszaj się słonko. - przechyliłam się do tyłu. widziałam jego zaskoczenie w oczach kiedy popatrzył na moją sylwetkę. wyjęłam z buta nóż i wróciłam do pozycji stojącej. - ile dajesz, że jeden nóż załatwi całą trójkę ? szepnęłam mu na ucho.
- pocałunek. bez koszuli. odszepnął.
nawet wampir w takim tłumie i w tak hałaśliwej imprezie nie wychwyciłby naszych głosów. nie podejrzewali też, że mam broń.
- przyjmuję skarbie. - popatrzyłam mu w oczy. - kiedy ?
- tu i teraz. podbił wysoko.
- wchodzę. - odpowiedziałam. - obróć mnie. nóż wyleci i nikogo nie porani, nikt też go nie zauważy.
- dobrze skarbie. - wykonał szybki obrót a ja precyzyjnie rzuciłam. padli od razu, cała trójka. a nóż wrócił do mnie - ładny rzut. po co ?
- cele od Tellusa. ostatni. - spojrzałam na Dracona przymilnie. - sam się jej pozbędziesz, czy mam ci z tym pomóc, co ?
Ślizgon bardzo powoli, w rytmie muzyki pozbył się okrycia. ach i to jest to.
fakt faktem, wielu chłopaków było tu w ten sposób rozebranych, ale mnie obchodził tylko tors Dracona.
- Ignis. - sama się do niego przykleiłam. był mój. - nie zadrap mnie.
- cicho. - odebrałam mu głos - pocałuj.
Dracona nie musiałam namawiać dwa razy, przytulił mnie do siebie jeszcze bliżej i zatopił we mnie usta. przechylił mnie oczywiście w iście teatralnym geście nadal kontynuując buziaka.  podniósł mnie powoli i powoli rozłączył pocałunek.
- zadowolona ? mogę się ubrać ?
- phi nie licz na to. - prychnęłam. - zostajesz tak. ale - zabrał mnie do kolejnego tańca. - niedługo musimy wyjść, jutro trening tańca.
- trudno. - DJ puścił Slasha. - Ignis.
przewróciłam oczami i tańczyłam z nim. oczywiście jak trzeba coś Slasha puścić to teraz było to "World On Fire" nie znałam tekstu, ale od razu polubiłam numer. nie mogłam sobie odpuścić lekkiego drażnienia Dracona. musiałam to zrobić. po prostu musiałam.
- " just try it, you'll like it, i'll give you more. i think it's time to set this world on fire "  - szepnęłam mu na ucho. - zmywajmy się.
- chyba nie rzucisz tu zapalniczką, co ? spytał nadal mnie obejmując w talii i wyprowadził mnie z klubu.
- nie mam zamiaru. - podałam mu koszulę. - myślisz, że zostawiłabym ją w lokalu ? - zareagowałam na jego zdziwienie. - chodź panie ładny. powoli dochodzi druga nad ranem. a ty wstajesz skoro świt.
- czemu ?
- bo robisz mi jutro biszkopty czekoladowe na śniadanie.
- Ignis. nie zrobię ich.

* Draco * 

uśmiechnęła się. - proszę. - powiedziała z tym swoim proszącym wzrokiem. - proszę Draco.
- nie.
- proszę - nadal się upierała. - biszkopty czekoladowe. wiem, że dasz sobie z tym radę.
- Igni, nie umiem ich zrobić.
- Greta cię nauczy, o to się nie martw. - zapewniła błyskawicznie - proszę.
- nie.
stanęła na palcach. - jak przekroczymy mury pałacu Rady jesteś moim kamerdynerem. - szepnęła. - a więc wedle tego co powiedział ci Blaise, jesteś na moje zachcianki typu "przynieś, podaj" - zaatakowała szeptem drugie ucho. - a ja chcę jutro na śniadanie robione ręcznie, przez ciebie osobiście, biszkopty czekoladowe. - patrzyła mi w oczy - o odpłatę za to się nie musisz martwić, to moja gestia. - uśmiechnęła się patrząc na mój brzuch. - albo wiesz co ? wstań rano, zrób mi biszkopty, a teraz wystarczy mi słowo, że tak zrobisz. - nie rozumiałem. - zapłata dzisiaj, a jutro dostanę na śniadanie swoje czekoladowe ciasteczka.
pokusa odpłaty już teraz była dość przekonująca.
- zgoda.
Ignis tylko się uśmiechnęła, przytuliła się do mnie i poczułem jak całuje mnie nad sercem. jednak szybko zorientowałem się, że coś mnie ukłuło. to coś weszło pod skórę, nie głębiej, nie raniło do krwi, i szybko się wysunęło z ciała. okazało się, że Igni mnie podgryzła. oblizała usta i kły.
- popatrz - wskazała mi dwa ślady po jej zębach, zaczęły się zmieniać, barwiły się na czerwono i zmieniły kształt na dwa małe serca. - nie bolało ? - stałem jak ten słup nie wiedząc co jej powiedzieć. - chodź panie ładny bo jeszcze znajdą się amatorki twojego torsu - zabrała mnie na placyk niedaleko fontanny. - aż żal to mówić, ale ubierz się.

* Ignis * 

Draco w końcu uległ namowom o te biszkopty. no i dobrze, on będzie miał zajęcie, a ja się w miarę wyśpię.
nie mogłam się powstrzymać przed delikatnym podgryzieniem go. jego skóra była warta tego ryzyka.

przeszliśmy do zamku. objął mnie i odprowadził do mojego pokoju.
- mam zostać czy sobie iść ? - zadał idiotyczne pytanie. po mojej minie znał odpowiedź. położył się obok mnie. leżałam bokiem, a on za mną. - dobranoc. przytulił mnie i położył głowę na moim ramieniu.
zasnęłam spokojnie otulona przez niego.

* Draco * 

rano ktoś otworzył drzwi. rozpoznałem twarz Blaise'a.
- wstawaj ! powinieneś być od kwadransa na kuchni ! wydarł się.
- nie widzisz że ona śpi ? chcesz ją wkurzyć od rana ? - syknąłem i powoli się podniosłem. - a po drugie CHCIAŁA żebym tu spał. - Igni otuliła się kołdrą i cicho przez sen wyszeptała moje imię. - śpij Księżniczko.
- Draco ... znowu zaczęła.
Zabini stał i patrzył na mnie zaskoczony. - no, no widzę, że pani kapitan wzmiankę o zachciankach wzięła do siebie. - rzucił pół żartem. - co się tu musiało dziać ...
- wróciliśmy o drugiej z klubu. - uprzedziłem jego myśli. - nie budź jej.
- no ładnie. nie dziwię się, że wyglądasz niewyraźnie. wypiło się.
- spieprzaj. - przejechałem dłonią po policzku. trochę bolał od ułożenia ale przejdzie. - co się tak gapisz ?
- ktoś cię chyba ugryzł. i chyba oboje wiemy kto.
przeszedłem po rzeczy i się przebrałem. Zabini nadal stał w pokoju Ignis. - co ? spytałem rozdrażniony.
- idziemy.

widziałem jak Ignis podbiera sobie poduszkę na której byłem oparty, obraca ją do pionu i się do niej przytula. cała Igni.  okryła się szczelnie kołdrą.

* Ignis * 

jeśli Draco myślał, że wbicie Blaise'a mnie nie obudziło, był w błędzie. ale dobrze, wstanę niedługo i będę miała swoje obiecane biszkopty. nawet lepiej, że ściągają go później niż resztę, będą jeszcze ciepłe po wypieku.
ale przytuliłam się do poduszki i kołdry żeby choć na tą godzinę zasnąć.
względnie mi wyszło.

jednak około 7 na oko wparował ponownie Zabini.
- wstawaj.
- pieprz się.
- wstawaj. powtórzył z uporem.
- Draco ma mnie budzić. jak nie to - wystawiłam mu środkowy palec. - nigdzie się nie ruszam.
- ma karny czas w kuchni. - wyjaśnił czarnoskóry. - wstawaj. mam lepsze zajęcia niż wyciąganie cię z łóżka.
- jak na przykład ... niech zgadnę ... migdalenie się z Aleksandrem ? spytałam wkurwiona.
- zazdrosna ? - spytał myśląc, że chodzi o sam fakt obecności wampira. - zawsze możesz dołączyć.
- ten skurwiel zaraz cię zostawi.  jego reakcji się nie spodziewałam. rzucił się do łóżka i wyciągając mnie za nogi powalił mnie na podłogę. próbował bić, ale kiedy go kopnęłam, złapał mnie za kostkę. podniosłam krzyk. on stał wryty w ziemię. a akurat przechodził przez schody naczelnik Rady.
- Ignis. - zgromił wzrokiem ex pałkarza. - Zabini co to ma znaczyć ?
- ona, ona próbowała mnie kopnąć panie.
- musiała mieć powód. - podkreślił wampir w gronostajach. - a to jak to wygląda tylko ją usprawiedliwia.
za naczelnikiem i resztą Rady przybiegł Draco z tacą biszkoptów w ręce. - Ignis. - przepchnął się przez tłum. - wszystko w porządku ?
- tak. - odpowiedziałam spokojnie. - lepiej jest podnieść rumor zanim coś się stanie.
na słowo "coś" Aryjczyk rzucił wściekłe spojrzenie na kolegę. - jesteś pewna, że wszystko gra ?
- tak. - podniosłam się, bo zszokowany Blaise puścił w końcu moją nogę widząc niezadowolenie naczelnika. - wszystko w porządku Draco. - zapewniłam blondyna. - och, moje śniadanie. - uśmiechnęłam się do niego czule. - dziękuję, że pamiętałeś.
- specjalnie dla mojej Księżniczki. - objął mnie i nakarmił jednym z ciastek. - nadal ciepłe.
- są fenomenalne. - pochwaliłam jego talent. - mam je zjeść tu, czy na dole ? spytałam Radę.
- jak wolisz Ignis. odpowiedział mi naczelnik i oddalił się z udającym skruchę Blaisem.
oczywiście na koniec wpadł Aleksander i dał czarnoskóremu w twarz. - jak mogłeś ? mówiłeś, że tylko ja się liczę.
- to, to nie moja wina Al. - zaklinał się Blaise. - Al, czekaj.
ale na urażonego wampira nie ma rady. Zabini poszedł za Aleksandrem za zgodą przewodnika Rady i tyle go widziałam.

Draco nakarmił mnie wszystkimi biszkoptami i po takim śniadaniu popitym szklanką tutejszego mleka poszłam się ogarnąć.    bo czekał nas trening tańca.

jak się okazało, miałam na razie mojej kreacji nie ubierać, jedynie dres, czy luźniejsze rzeczy wystarczały. no i dobrze, ubrałam bluzkę a'la koszulową i spódniczkę, na której kupno namówił mnie Draci.  ale miałam mieć szpilki, na szczęście mama mi je dodała razem z suknią.
ubrałam je, dało się w nich wytrzymać, Draco miał być na czarno. zszedł w swoim zwyczajnym garniturze jaki nosił w szkole. nic nowego. poza nauczycielem, rozpoznałam Anonimowca. 
- od dzisiaj mówicie do mnie panie trenerze. - zaznaczył - co ? zdziwiona ? 
- no tak, szło się domyślić. postawa tancerza, a pod biurkiem sobie wybijałeś rytm.
- wykryłaś mnie - rozłożył ramiona - a teraz, pozwolicie, że zanudzę was wykładem. - ustawił nas do ramy, puścił muzykę. Draco tańczył odrobinę sztywnie, jakby się obawiał, że za uczucia dostanie karę. - no właśnie, tego się spodziewałem. - odwrócił jego głowę tak, zę patrzył mi w oczy. - patrz na nią tak, jakbyś zaraz miał ją pocałować. no dalej, wiem, że potrafisz na nią patrzeć jakbyś miał się zaraz na nią rzucić. wczoraj dałeś bardzo dobry przykład. - Ślizgon spojrzał mi w oczy. od razu widział mój wzrok skierowany na niego. ja nie ukrywałam tego, co do niego czułam. ba, w tańcu MUSI to wyjść na zewnątrz. - no, chociaż tyle - zbliżył nas do siebie. - nie trzymaj jej sztywno, ma być w ramie, ale nie sztywno jak Dumstandczyk przy odebraniu orderu za najbrzydszą mordę. - zdegustowany Anonimowiec poprawił jego dłonie. - i jeszcze jedno - puścił muzykę. Draco powoli mnie zabrał do tańca. nadal nie tak, jak życzył sobie tego Anonimowiec. - do cholery ! - zabrał mnie w swoje ręce. poprowadził. tańczyło się dobrze, ale wolałam te iskierki kiedy nakręciło się Draco. - masz z nią tańczyć jakby cię o to prosiła przy westchnieniach. - poprawił go po raz kolejny. - albo - puścił piosenkę z klubu. - macie zasłonięte okna, mam zbyt wrażliwy wzrok by trenować o tej porze w pełnym słońcu, tańcz z nią jakbyś był z nią na imprezie. udawaj, że mnie tu nie ma.  -  Draco niezbyt chętnie, ale zabrał mnie powoli do tańca.  nie rozmawialiśmy, ani słownie, ani telepatycznie, wszystko wyrażały oczy.   oczywiście niezbyt pewnie stawiał kroki, ja byłam bardziej "nauczona" otwartości. przytuliłam się do niego jakby to rzeczywiście był klub.  on powoli się oswajał. wolno bo wolno, rozkręcił się na tyle, by naprawdę prowadzić mnie tak jak zwykł.  - no dobra, bo mi się tu rozbierzesz. - oddalił go. - tyle po teorii. - stwierdził - Ignis, odsuń się pod drzwi. to co pokażę twojemu przyjacielowi będzie pierwszą rzeczą jaką będę chciał go nauczyć.  - odeszłam. po co ? odległość kilku metrów.  - podbiegnij i wyskocz. nie wysoko. mi nad głowę. - no dobra, zaufajmy mu. dał mi mieszkanie, zapewnia pracę, niby tancerz, czemu nie.  rozbiegłam się i wyskoczyłam. złapał mnie delikatnie w talii. rozłożyłam ręce. - no. oczywiście najpierw z rozbiegu bo trudniej, a potem. - odstawił mnie, zatańczył kilka kroków i też podniósł. - z tańca, nie gubiąc rytmu. - oddał mnie pod Draco. - jak ją upuścisz stoisz kwadrans o tak - stanął sztywno. - jak Dumstrandczyk na odprawie obsługiwany przez tanią zdzirę, nie ruszasz się, nie mówisz, nie poruszasz oczami. jasne ?
- tak panie trenerze.  wydukał Draco.
- no to teraz próbuj. - odsunęłam się odrobinę mniej. - Ignis z dalszego będzie lepiej, najwyżej wyskoczysz wcześniej, umiesz latać. - wyskoczyłam. Draco utrzymał mnie na sekundę, potem upuścił, ale na siebie. sam się przewrócił. - pierwszy kwadrans. jeszcze raz. - tym razem wytrzymał kilka sekund, i znowu upadł. - drugi kwadrans. od nowa. - tym razem jakieś dwadzieścia sekund, ale Anonimowiec klepnął go pod kolanami i znowu zleciał. - trzeci kwadrans. wstawaj Malfoy, nie mamy całego dnia.
Draci owszem podniósł się, otrzepał, mnie też postawił do pionu, przeprosił i poszedł w kierunku drzwi. - miałeś nasz nauczyć tańca ! tak to jest bezsensowne gadanie ! warknął i chciał wyjść, ale mój zleceniodawca z grymasem zatarasował mu przejście.
- za pyskówki do mnie, bo nie jestem z tobą na równi, w każdej chwili mogę cię pozbawić tego płynnego złota, które w tobie płynie, zamiast 45 minut postoisz na baczność ... - spojrzał na mnie - ile średnio trwa twoje wypalenie ? pewnie długo, co ?
- a bo ja wiem ... skupiam się na przyjemności, a nie na czasie ... ale jakby liczyć ... ze trzy godziny ?
- tak więc zamiast godziny postoisz sobie tak trzy. - Draco lekko się na mnie obraził. - oczywiście, sam upał to za łatwe zadanie - ciągnął mój zleceniodawca, wyraźnie dumny z siebie, że może mu dopiec. - Ignis ma pełne prawo cię drażnić, ale - tu zwrócił się w moją stronę - nie ma : rozbierania go, drażnienia tak mocno że musiałby sobie ulżyć, nie ma drapania i gryzienia, chyba że twój przyjaciel to lubi, oraz BEZWZGLĘDNY zakaz pocałunków. te trzy godziny na słońcu to kara a nie nagroda, owszem możesz go całować, ale nie wpychaj mu się z językiem do ust. - pokiwałam głową. - ale - naznaczył - możesz próbować go przesuwać z miejsca, zabierać ręce zza pleców, jednak w twoim interesie, Malfoy, jest zatrzymanie ich na miejscu, bo za każdy błąd do którego ona cię namówi, stoisz sobie kolejne 10minut więcej, jasne ? - pokiwał głową. miał mi chyba za złe powiedzenie czasu, ale trudno. - aha, pijesz co pół godziny po pół litra. raz przyniosę ci to ja, raz Ignis, ale oczywiście nie możesz zmienić pozycji stania, jedyne co, to otwierasz usta. - spojrzałam prosząco na zleceniodawcę. - niech stracę, Ignis podaje ci wodę, ale nie ma lizania. upomniał mnie. 

po tej przemowie zaprowadził go na dziedziniec, Anonimowiec ukrył się na galeryjkach wokół. naprawdę musiał mieć wrażliwy wzrok.

* Draco * 

stałem jak ten idiota sobie zażyczył, prosto, ręce splecione za plecami. na baczność, w pełnym słońcu. już teraz było mi gorąco. a woda za pół godziny. Ignis odpuściła pierwszy kwadrans, chyba po to, żebym się przyzwyczaił do temperatury. ale jest rano, a będzie jeszcze gorzej. zapowiadało się, że mam tak sterczeć do południa.
zajebiście, po prostu zajebiście.

zobaczyłem Igni. sukienka bez ramiączek, do połowy ud. czarna, prosta.
- och skaarbiee - przytuliła się. - jesteś słodki wiesz ? - krążyła wokół mnie. - posąg, chłodny posąg. - pocałowała mnie w szyję. zaczęła krążąc poruszać po mnie swoją dłonią. głaskała brzuch, ale na krótko. potem zjechała do początków początku podbrzusza.  ^ Igni ja cię proszę ^   usłyszałem w głowie świdrujący głos tego cholernego kreta. ^ zero telepatii. widzę, jak rozszerzają ci się źrenice.^  pouczył mnie. - nic mi nie zrobisz ? nic nie powiesz ? jaka szkoda, a ja chciałam dać ci buzi. - och cholera jasna, Ignis mająca ochotę na pocałunek. - albo wiesz co ? - pogładziła moje usta swoimi. - najchętniej bym się chciała przymilić na całego, ale nie da się. - potarła o mnie policzkiem. - nie możesz drgnąć, choćby o milimetr. - pogładziła mnie po policzku. - posąg. mój posąg. mogę ci śpiewać, głaskać cię a nic nie możesz odpowiedzieć. czyż to nie jest ironia losu ? - jak ja ci odpowiem jak tylko miną te trzy godziny. zazgrzytałem zębami w myśli. - ale pyszna w skutkach, mogę cię podgryzać. - stwierdziła i delikatnie zrobiła tak z moim uchem. przyjemne uczucie. - no, otwórz usta, pora na tą twoją wodę. - zrobiłem to co chciała.  poczułem jak powoli wlewa mi ciecz do ust. odrobina poleciała na szyję. - to nic, zaraz wyschnie. - pogłaskała mnie po głowie jak małe dziecko. - ale wiesz, fajnie jest tak z tobą sobie pogadać. - coś usłyszała. - muszę iść. pocałowała mnie w policzek i zniknęła.

czas dłużył mi się jak cholera, miałem wrażenie że zaraz spłonę od tego cholernego słońca.
Ignis znowu wróciła na dziedziniec. - Draco słońce - uśmiechnęła się. - mógłbyś już mu zakończyć karę. zrozumiał. - zwróciła się do galeryjek. - z mojego poręczenia. będzie grzeczny na treningach, ale on niedługo zemdleje. - Anonimowiec wyszedł bliżej barierek. - no weź.
- dobra Malfoy, ustałeś na własnych siłach dwie godziny. starczy ci. tą godzinę psiakrew ci odpuszczę. - zwolnił mnie. - teraz możesz się jej odpłacić. masz kwadrans. znowu zniknął.
Igni nawet nie zdążyła odwrócić głowy. sam ją okręciłem i pocałowałem. należało się jej, za to co robiła, jak i za to, że mnie uwolniła.
Igni nie protestowała, uległa i prosiła o pieszczotki pomimo, że sama dawała mi przyjemność.

* Ignis * 

skończyło się to jego piekło.
- no już słońce. idziemy. - zabrałam go na salę. - pora na trening. - przytuliłam go, ledwo utrzymywał równowagę. - och skarbie - dotknęłam jego policzka, wychłodziłam go. - lepiej Draci ? 
- lepiej - pocałował mnie w policzek - odwdzięczę się w pokoju. zapewnił mnie cicho. 

Anonimowiec widział, że wrócił do siebie. - no dobra, idziesz jeszcze raz, to dopiero rozgrzewka. - zatarł ręce na dalsze czepianie się Draco - a ty Ignis, idź ubrać coś lepszego na treningi tańca. - odesłał mnie, Draco poszedł za mną, pomógł mi z wiązaniem kreacji. koedy ją zobaczył był zaskoczony. zeszliśmy na dół i Anonimowiec zagwizdał - wyglądasz pierwszorzędnie, jak na moją pracownicę. rzucił zgryźliwie dla żartu. 
- wygląda idealnie. odgryzł się Draco. 
- chcesz dostać tą godzinę ? akurat jest południe. - warknął mój zleceniodawca - Ignis poszła ci na rękę, uszanuj to. -prychnął zły - ale wracając, masz znowu ją złapać - tym razem Draco się zaparł, nawet uderzenie pod kolana go nie powaliło, ale się męczył. - no nareszcie Obrażalski zrobił to o co proszę. - rzucił złośliwie - stoisz sobie tak pół godziny, potem spróbuj ją zabrać na jedną dłoń, tylko połóż ją płasko na środku jej brzucha, inaczej może się obrazić. - pouczył go i podszedł do drzwi - co ? myśleliście, że będę stać i patrzeć ? idę pogadać z Radą.  no i nas zostawił, po prostu kurewsko zostawił. 

Draco popatrzył na mnie 
- przynajmniej możemy gadać. - rzuciłam zadowolona. on chyba wolał milczeć. - Draco ... - nadal nic - Książę ... 
- co ? spytał krótko. 
- mrru no nic, nie można już do ciebie mówić ? - pogładziłam go po ramieniu - co ? 
zaśmiał się, lubiłam słuchać jego śmiechu. - liczyłem na coś konkretniejszego Ignis. 
- dobrze, kocham cię - poruszył palcami. - o dziękuję. 
- ja ciebie też - odpowiedział mi - a teraz powiedz czy ten stary idiota ma minutnik w głowie ? 
- ma. - odparłam - ale to chyba dobrze. 
- chyba tak. rzucił cicho i markotnie Draci.  
- czemu siedzisz cicho ? masz mi za złe te podchody ? - przechyliłam głowę. on znowu złapał równowagę. - przejdź kilka kroków. - poprosiłam go. zrobił to powoli, patrząc pod stopy. - a teraz wybierz sobie punkt na ścianie. - ustawiłam mu głowę prosto. - i spróbuj. - poszedł. odrobinę niepewnie, ale szło mu coraz lepiej. powoli chyba przyzwyczajał się do ciężaru, chodził coraz szybciej, w końcu osiągnął odrobinkę szybsze niż jego normalne tempo. - no brawo skarbie. - widział to i Anonimowiec stojący przy drzwiach. - a teraz bądź tak milutki i mnie opuść. - zrobił to bardzo delikatnie. a ja się w niego wtuliłam. - no Książę, wyszło. 
- wyszło. - potwierdził Anonimowiec niezbyt radośnie. - dobra, do ramy. ale tak jak cię uczyłem. - Draco ośmielony jego złamaniem. - no, a teraz przyciągnij ją do siebie - Ślizgon zrobił to jednym znaczącym gestem. pokazywał mu, jest moja. - i prowadź. - puścił muzykę. - kroki nie są ważne, mają być do rytmu, ale masz pokazać jak na ciebie działa muzyka. i patrz się jej w oczy do cholery - klepnął go w plecy. Draco popatrzył. i cholera, jaki to był wzrok. a wypalenie by się przydało niedługo. - no. w miarę nie dacie plamy na bankiecie. nawet mogę powiedzieć, że będziecie jednymi z lepszych. - spojrzał na Draco. - muszę przyznać, że ruszasz się dobrze. tylko zwolnij hamulce opinii na swój temat, wtedy będziesz luźniejszy, a Ignis będzie się lepiej tańczyło. i wykorzystaj to na numer finałowy.  Anonimowiec po tym zdaniu wyszedł, po prostu zniknął. jak stał tak go nie było. 

po tym cholernie męczącym treningu przeszłam pod prysznic. Draco zrobił to samo. po tej zbawiennej kąpieli poprosiłam go o pocałunek. oczywiście go dostałam. i to idealny. 

po nim do okna zastukała sowa. z listem. od ... senseia Tsenga !? ale przecież nie widziałam go odkąd miałam Mistrzostwo Ziemi czyli jakieś 3 lata ! 
pisał oficjalnie, o to czy skorzystam z możliwości trenowania jazdy na smokach. oczywiście nie szło się nie zgodzić. trening miał mieć miejsce w jakiejś wysokogórskiej miejscowości gdzieś w Azji, jednak sensei zapewniał, że z moimi umiejętnościami ukończę trening w góra tydzień a potem wrócę tu, do Włoch. 
Draco niezbyt chętnie się zgodził, ale NIE miał innego wyjścia. cóż, pojechałabym tak czy siak, taka okazja rzadko się trafia, to inna sprawa.
puścił mnie niechętnie na lotnisko w ręce Japończyka, ale w dniu wylotu wyściskał mnie, wygłaskał i pocałował na do widzenia. zapewnił, mnie również, że do bankietu i po nim mieszkam kilka dni u niego. 
oczywiście z chęcią przystałam na warunek. było to bardzo miłe z jego strony, że przekonał ku temu rodziców, bądź też miał przekonać. w końcu Lucjusz nie odmówi córce swego Pana gościny, a dodatkowo byłam dziewczyną Draco.      

przeszłam do senseia. przywitał mnie krótkim uściskiem dłoni i bez większych ceregieli zabrał mnie na pokład malutkiego samolotu. niezbyt wygodny, ale szło zasnąć. 
oczywiście Dracon pozbył się kolejnej koszuli.  no co ? jedną na rok wolno mi chyba mu podebrać, oprócz tej z Balu dwa lata temu.   

przysnęłam, niedługo ale zawsze.  pan Tseng obudził mnie delikatnie. - jesteśmy w połowie drogi, zbierz katanę, plecak lekki i butelkę wody. dzisiaj do dojo raczej nie wrócimy. 
- hai sensei. - skinęłam głową i wybrałam potrzebne rzeczy. - czy mogę wiedzieć gdzie idziemy na resztę dnia i nocy ? 
- do lasu. - wskazał ręką za okno. - musimy najpierw znaleźć smoki. widziałem je tam niedaleko gór. do dojo to kilka dni drogi pieszej. ale mam niewielką chatkę w tamtym lesie, jednak wątpię by była bardzo bezpieczna. ale zawsze to dach nad głową. - skinęłam głową ponownie. - oczywiście cały trening odbędzie się tam, potem wrócimy do dojo na kilka dni odpoczynku a następnie wrócę cię do Włoch. 
- nie będzie potrzebna twoja fatyga na lotnisko sensei. dolecę sama. jest to kilka godzin drogi, myślę, że dam sobie radę przez całą noc bez przerwy. 
- jak uważasz Naoto. 

na tym rozmowa się skończyła, sensei był rozmowny bardziej trzy lata temu. 

dolecieliśmy po kilku godzinach, konkretniej dwóch z hakiem, przed ten średniej klasy drewniany domek w lesie. przypominało mi to Bonesa ale odgoniłam od siebie te myśli. przecież go ubiłam. Tseng powiedział, żebym po prostu zostawiła co niepotrzebne, czyli resztę rzeczy których nie nakazał mi zabrać do lasu. 

góry były strome, skaliste, porośnięte lasem, bardzo ładna okolica, choć, z tego co opowiadał mi nauczyciel, równie mocno niebezpieczna.  ale trudno, trening musi być. 
co mnie zdziwiło, sprowadzał się on do biegania po górach i szukania tropów smoków. nic nie znaleźliśmy do nocy. wtedy sensei zadecydował o tym, że rozbijamy obóz w górach. 
rozpaliłam ognisko na drewnie które zebraliśmy wśród drzew. nie zjadłam nic, w porównaniu do mojego nauczyciela, wypiłam wodę, zastawiłam sidła, po kilku minutach złapał się królik, którego humanitarnie pozbawiłam krwi.  sensei patrzył na to z pochwałą, widział, że zabijam by się pożywić, ale chyba nie liczył, że tak humanitarnie. a tu proszę, nawet wampir może zaskoczyć. 
- prześpij się sensei, ja popilnuję ognia i obozu. zaproponowałam. 
- nie trzeba Naoto. - zaśmiał się. - nie jestem jeszcze senny, ale dziękuję za propozycję. jednak mam lepszą, ty teraz pójdź spać, a za trzy godziny się zmienimy. będziemy równie wyspani. 
- hai sensei. - skinęłam głową, weszłam do namiotu i nie wiedziałam czemu, to pewnie przez zapach lasu, zasnęłam bez większych trudności. śnił mi się trening z Cirispinem, który obserwował Laurilel i Tellus. och tęskniłam do czasów kiedy Łowca mnie trenował, karcił jak na swoim poziomie a naprawdę byłam dzieciakiem. - szkoda, że tylko sen. - wstałam kwadrans przed zmianą. - ja już odpoczęłam sensei, twoja kolej. - nauczyciel podniósł się z uśmiechem i wszedł do namiotu. - ja popilnuję obejścia.   usiadłam przed ogniskiem i westchnęłam. do rana sensei spał, a ja nie wyczułam nic nadzwyczajnego. 
sensei wstał o świcie, przeciągnął się zebrał obóz i poszliśmy, bądź pobiegliśmy dalej.  po kilku godzinach dotarliśmy w miejsce nad strumieniem. widziałam kilka tych stworzeń. 

- idziesz tam sama. smok złapie z tobą kontakt wzrokowy, wyrwie się i będzie chciał cie zabić, znaczy się chce być została jego jeźdźcem, czy może raczej, Smoczym. sensei wypchnął mnie do przodu. 

przeszłam zostawiając całą broń na ziemi. zdziwiło go moje działanie, ale nie zrobił z tym nic. 
znalazł mnie smok, lung najpewniej, długi, pazurzaste łapy. praktycznie biały z wypustkami z tyłu głowy które wyglądały jak koralowce w odcieniach szarej zieleni.   spojrzał mi w oczy, skinął łbem i rzucił się na mnie. 
obeszłam go, wyskoczyłam i po jego ogonie wdrapałam się na jego grzbiet. zacisnęłam na nim nogi, poderwał się do góry pędem. jak z procy wystrzelony.  wyrobił beczkę, ale nie dałam się zrzucić. 
wylądował już spokojny, dał się pogładzić po pysku. - jesteśmy związani, co ? - uśmiechnęłam się patrząc bestyjce w oczy. - zostaniesz tu, nie ? - skinął głową. - do zobaczenia. zwierzę pokiwało głową na znak pożegnania.  
sensei patrzył na to zaskoczony, a myślałam, że Japończyków mało co zaskoczy. 
zabrał mnie bez słowa do chatki, podał herbatę i śniadanie.  miał mięso, dzięki Salazarze, myślałam, że będę zmuszona żywić się krwią królików. 

nie odzywał się. cicho zjedliśmy śniadanie, wskazał mi pokój, obwieścił, że jutro od rana jestem tam gdzie są smoki i trenuję kontrolę lotu stworzenia.  nie zostało mi nic jak pogodzić się z planem treningów od świtu do zmierzchu, ale mi to pasowało.  dawno nie trenowałam. 


zasnęłam równie szybko co w namiocie. obudził mnie następnego dnia przed świtem.
byłam szczęśliwa. umyłam się, ogarnęłam, wyszłam na śniadanie, zjadłam i hajda w las.

dotarliśmy do smoków równo ze świtem.
jednak wyczułam jeszcze dziesiątkę innych ludzi.

sensei nakazał mi iść do przodu, do smoka więc poszłam i tym razem bez broni.
smok mi się spłoszył kiedy chciałam na niego wejść, poderwał się do góry, zaryczał i opadł ciężko.
pogładziłam go po pysku jak konia. - co jest malutki ? co czujesz ? - przecięłam językiem powietrze. - według mnie czysto maluchu, nie świruj. dzisiaj latamy. - dosiadłam go z trudem, ale nie chciał wylecieć. a byłam zdana na siebie, sensei jak sam stwierdził, muszę wyczuć go sama. - ej, co jest ?  zeszłam żeby spojrzeć bestii w oczy. odwzajemnił wzrok, jakby się uspokoił. wyleciał posłusznie w górę,

przelatałam kilka godzin, kiedy zdecydowałam się na przerwę i wylądowałam  smok zaryczał, wybiegł wężowo metry w przód, kilka osób go raniło. przywołam broń i zabiłam dwójkę, trójkę, dziesiątkę ludzi. ale schodzili się gromadami.
- wyjdź zza smoka a nic mu się nie stanie. zagrozili. zależało mi na bestyjce, szybko go spętali, a ja wyszłam.
jeden z nich chciał rzucić nóż, drugi strzelić srebrną kulą. smok wyszedł z więzów, oplótł ich, zgarnął nóż w połowę swojej długości, reszta rzuciła się próbując utrzymać go w miejscu, ale odepchnął się i spadł w dół obwieszony tymi bandziorami jak choinka bombkami.
zaryczał smutno, na pożegnanie.  stałam na klifie licząc, że się wynurzy, ale nie.  musieli go przedziurawić jak ser szwajcarski, bo w końcu odejść z tego świata zabitym przez smoka to banalne, ale odejść RAZEM ZE smokiem, to nie plama na honorze.

usiadłam, albo może raczej kucnęłam, i sypnęłam garść kamieni.
sensei patrzył na mnie smutnym wzrokiem. - nadal możesz utrzymywać więź ze smokami, ale nie tak wyjątkową jak z tym jednym. - pocieszył mnie. wielce cholera !. - chodź Naoto. szkolenie zakończę, jeśli dosiądziesz jednego ze smoków i nie zrzuci cię przy beczce. - wykonałam polecenie. wybrałam sobie smoka, wsiadłam. potulnie ruszył, wzleciał, wykonał nie jedną a pięć beczek zakończonych ósemką. - jesteś Smoczą Naoto. - podał mi rękę. - do zobaczenia.  

nagle stałam na brukowanej uliczce miasteczka gdzie mieszkał Draco.
w dłoni ściskałam łuskę mojego smoka zawieszoną na długim rzemyku. wtopiłam ją do obroży ze skóry bazyliszka. jako amulet.

przykryłam się płaszczem, zaczęło padać.   podeszłam ze wszystkimi tobołami pod drzwi Dworu.
- kto tam ? - spytała dość opryskliwie Bellatrix przez bramę. nie widziałam jej jedynie słyszałam głos.  po sekundzie się pojawiła przy drzwiach - tak szybko Ignis ?
- tak. - potwierdziłam krótko. pojawił się za ciotką Draco, gdy kobieta otworzyła bramę on mnie przytulił, podniósł i okręcił, postawił i zabrał bagaż. - ej, dam sobie radę.
- jesteś tu gościem Igni. - pogładził mnie po policzku. - będziesz odpowiednio traktowana.
- już jestem słonko, a teraz bądź tak miły i oddaj mi  moje  bagaże. - nie oddał. - dobra, będziesz czegoś chciał.  udałam obrażenie, ale tylko mnie pogładził po boku i zaprowadził do mojego pokoju.  za ścianą miałam jego sypialnię, kwestia spania jasna, tak jak w zeszłoroczne wakacje.

Narcyza naszykowała obiad, oczywiście przywitała mnie serdecznie, to samo zrobił i Lucjusz, oraz oficjalnie Bellatrix i Draco. 
wszyscy dorośli wypytywali nas o pobyt u Rady a mnie o trening na smokach. nie miałam przed tą rodziną tajemnic, powiedziałam im jasno i klarownie co się stało. wszyscy żałowali straty smoka, ale pocieszał ich fakt, że mi nic nie jest. 
ale mniejsza, obiad był przepyszny, podziękowałam Narcyzie za trud jaki sobie zadała i za ich pozwoleniem poszłam do siebie na górę. 
położyłam się, na łóżku Draco, żeby zasnąć.   nawet mi się udało. 
przeniósł mnie delikatnie do mojego pokoju.  nie chciało mi się go szarpać za rękaw żeby został. musiałam odespać. ale Draco był tak uprzejmy, żeby pójść zdjąć koszulę i wrócić.  przytulił mnie do siebie.   no i tak można spać.  
zamruczałam i zostałam jeszcze otulona kocem. 

obudził mnie następnego dnia rano. 
poinformował mnie życzliwie, że jutro bankiet. 

oczywiście wypakował mi rzeczy do szafy, podał pod nos śniadanie na tacy, nawet zabronił mi z łóżka wychodzić.  stwierdził, że po całym treningu, mam jeden dzień kompletnie wolny, że mogę schodzić na dół tylko na posiłki jeśli najdzie mnie ochota na tak wielkiego lenia. 
ale mój leń ograniczył się do przespania śniadania, potem zwlokłam się z łóżka na prysznic i chciałam wyjść na miasto, ale nadal lało jak z cebra, więc musiałam iść z powrotem na górę. znowu poszłam spać.  tak, perfumy Draco bardzo dobrze działały w roli chloroformu, przynajmniej w moim przypadku.  potem zeszłam na obiad, znowu co tknęłam klamki to zaczęło lać. poszłam spać ponownie.  na kolacji dotknęłam drzwi, nic, ale Narcyza i Lucjusz stwierdzili, że lepiej tu nie wychodzić, bo jak się zgubię trafią się chętni na kradzieże. 
tak więc i w tym, kolejnym przypadku tego dnia, poszłam spać. 
tak, to zaiste przespany dzień.

obudził mnie, ku mojemu zaskoczeniu, kilka godzin przed bankietem. tłumaczył się, że nie chciał mnie budzić, żebym była jak najbardziej wypoczęta na wieczór. zjadłam w przelocie śniadanie i miałam tyle czasu, żeby znaleźć ubrania, zabrać ze sobą do łazienki, ogarnąć się, przebrać, wymalować i wyjść.

Draco czekał na mnie w garniturze, wziął mnie pod swoje ramię i zabrał do Ministerstwa.

szłam obok Dracona dumnie i pewnie, w sukni od niego otulona płaszczem Rady. wypadało go zabrać, o tytule magicznym już dawno wiedzieli.
przeszliśmy wieczorem na Salę, Draco ze mną pod rękę, a Narcyza z Lucjuszem szli przed nami. za nami, Bellatrix i Rupert  też udawali dobraną, szczęśliwą parę. w teorii, szli chłodno obok siebie, widać było przy bliższym kontakcie, że nie żywią do siebie uczuć małżeńskich.

usiedliśmy przy stole. jako, że Ministerstwo uchodziło za „światowe” były różne wykwintne potrawy. wśród gości wychwyciłam senseia Tsenga, który w tym roku pokazał mi jak dosiadać smoki, obok jego osoby stało sushi i sake. alkohol mnie nie interesował, ale jedzenie już tak.

zauważył mnie i podniósł kieliszeczek wódki ryżowej, ja odpowiedziałam mu odrobinką wina z sokiem wiśniowym. posłał mi sushi na podstawce w kształcie kwiatu lotosu, oczywiście z Ziemi.
- arigatou gozaimasu sensei Tseng.  skłoniłam głowę w stronę Japończyka.
- doitoshimashite Naoto. Odpowiedział tak samo.
nałożyłam odrobinę ( kilka maków i futomaków ) i odesłałam sushi, tym razem jako przesyłka na grzbiecie lunga chińskiego.  skamienił go i schował do kieszeni marynarki.

Draco patrzył akurat w inną stronę, ale wymianę języka słyszał. nie był zaskoczony zbytnio tym, że powiedziałam do byłego nauczyciela po japońsku.

Położył mi dłoń na ramieniu. – ja idę sprawdzić jak wygląda sala balowa. zaklep mi to miejsce.  pocałował mnie w policzek i wyszedł.
oczywiście bardziej mnie próbowano KOMPLETNIE odciągać od stołu, niż zajmować jego miejsce, ale trudno, taki szczegół.  no ale to jego wina, nie moja. sława kosztuje, niestety.
odgoniłam wszystkich amatorów, ale wrócili po minucie jak szarańcza. Draco podszedł w końcu łaskawie do stołu i pocałował mnie w policzek. – no skarbie, widzę, że jeszcze nie wyszłaś na parkiet. – rzucił jakby WCALE nie PLANOWAŁ mnie zostawić na ich pastwę. zniknęli kiedy tylko zobaczyli, że całuje mnie w policzek. – wielu się pchało ?
- od cholery. – potwierdziłam i odetchnęłam z ulgą. – mam cholernie mocną ochotę wyjść potańczyć.
- w sumie już są gotowi, a jak widzisz przy stole są tylko ci co mają jakieś interesy, albo są za leniwi by tańczyć. bo poczęstunek teraz to wstęp do wstępu. po toastach dopiero zacznie się tu wszystko oficjalnie i wtedy też większość będzie podbijała targi z innymi. wtedy radziłbym iść na parkiet. a teraz – spojrzał mi w oczy – może porozmawiamy Księżniczko?
- o czym ? – odpowiedziałam patrząc mu z lekkim uśmiechem w tęczówki. – co ?
podał mi różę. oczywiście wplotła się w ramię. – zapomniałem, przepraszam za nietakt. – pogładził mnie po skórze, przez płatki kwiatów. – możesz je że tak powiem, wyjąć ?
- owszem. – zaśmiałam się. – ale najpierw musisz mi obiecać, że dasz mi miesiąc odpoczynku zanim dostanę kolejne kwiaty. rozumiesz, skóra musi odpocząć, a ja będę wyjmować kolce …
- obiecuję. – pocałował mnie w dłoń. och jak zawsze uwodzicielski. – a teraz je wyjmij.
pozbyłam się kwiatów, opadły na stół i podłogę. razem ze wszystkimi kolcami. Draco je zebrał w jeden wielki bukiet i wręczył  mi do rąk. – miałeś nie dawać mi kwiatów …
- wypada chyba jakoś uczcić pominiętą wcześniej rocznicę. – wypomniał mi. czemu niby mając genialną pamięć to o tym zawsze zapominam ? – spokojnie mi nie musisz dawać kwiatów.
zaśmiałam się. – wiem. ale wiecznie mi to wypada. może dlatego, że każdego dnia cieszę się, że mam w tobie oparcie. – położyłam głowę na jego ramieniu. – pewnie z tego powodu nigdy nie pamiętam.
Draco widział, że ludzie się schodzą. Lucjusz powoli sączył kolejny kieliszek wina, a cóż, bankiet to bankiet. niech wypije ale nie za dużo, bo wedle informacji od Ślizgona jego ojciec był chwilowo czysty. ilość kontrolowała Narcyza.

- no dobrze, pora na toast. – podniósł się Pius Thickens, aktualnie Minister Magii. – za każdego znamienitego gościa na tym bankiecie. oraz za lepszą przyszłość. – wszyscy podbili toast.. – czy jest ktoś kto chciałby wznieść swój własny toast ?
- ja panie Ministrze – podniosłam się z kieliszkiem. – cóż, jednej z osób tu na Sali nie ma, jednak i tak chcę wznieść toast za dwóch naj…  poczułam uderzenie. opadłam na rękach na czysty obrus. bolały mnie plecy. jak cholera. zacisnęłam palce. ale nie zdołałam się już podnieść.
- nie powinnaś być z moim synem ! – usłyszałam przez mgłę głos Lucjusza. Coś dzwoniło mi w uszach. – zasługuje na więcej. – kątem oka w moim srebrnym talerzu widziałam, że Śmierciożerca się zatacza. a w ręce miał potłuczoną butelkę. – zapewne zdradzasz go z tym – wskazał na Blaise’a który stał w tle. – no dalej uświadom mojego syna !   Narcyza zabrała męża poza salę, najpewniej do Dworu.
Draco stał, złapany za nadgarstek. krew sobie spływała po jego dłoni w dół. musiał chcieć zatrzymać ojca. poza tym płonął wstydem za niego.
- niech ktoś wyjmie ze mnie to szkło. wymamrotałam.

* Draco *

widziałem ojca, próbowałem go zatrzymać, ale na mnie rozbił kieliszek.

w sumie nie wiadomo za co Igni chciała wznieść toast, za dwóch najlepszych czy  najgorszych, najbardziej kochanych czy najbardziej znienawidzonych, najmilszych czy najbardziej chamskich.   ze słowem naj można połączyć wszystko.

wymamrotała prośbę o szkło. jednak powoli się podniosła. – przepraszam za to zaćmienie. – uśmiechnęła się przepraszająco do zebranych. – chciałam wznieść toast za dwóch najbardziej kochanych chłopaków jakich spotkałam w życiu. jednym z nich jest mój brat, Harry Potter, którego nie ma tu na Sali, a drugim jest Draco Malfoy. – spojrzała na mnie czule. – kocham cię.  wyszeptała.

no Rita będzie miała używanie na dzisiejszym bankiecie.  nie ma co.

Igni złapała mnie za dłoń. – wiesz co chcę zrobić. – sięgnęła ręką do tyłu, z grymasem bólu wyjęła z siebie jeden odłamek i rozcięła usta. pocałowała mój nadgarstek, który momentalnie wyrzucił odłamki szkła i zaczął się zrastać. – zabierz mnie stąd. proszę.  wymamrotała i zemdlała.

rozciąłem suknię na jej plecach tak by kończyła się poniżej linii skrzydeł. większość odłamków wyszła razem z materiałem. ale kilka utkwiło głęboko w jej ciele. widziałem jak krew która wypływa najpierw jest czerwona a potem, przy kontakcie z jej skórą robi się czarna i smolista.
- Zgredku !  - pojawił się. zaparło mu dech widząc plecy Ignis w takim stanie. – zabierz ją do Dworu, do mojej sypialni. i przygotuj na szafce nocnej pęsetę i – przecież Igni nie rozstawała się ze starą zapalniczką, prezentem od Spade’a ! – i wyjmij z jej buta zapalniczkę. – skrzat zrobił to o co prosiłem i zabrał nas do domu.  mama próbowała posadzić w salonie na kanapie ojca.  odwróciłem wzrok, wiedziałem, że powinienem jej pomóc, ale Igni miała gorszy problem.  jej krew barwiła się na czarno tylko wtedy gdy było naprawdę źle.  – no już. – położyłem ją na brzuchu. odetchnęła spokojniej, ale nadal słyszałem ból w jej oddechu. – Igni …
- jeden utkwił w podstawie skrzydła. – wymamrotała przez zęby. – drugi rozciął mięsień i też się wbił. reszta to płotki – kolejny zbolały oddech. – wyjdą same.
znalazłem te zguby. – Igni muszę rozciąć.
- rób co chcesz, mnie obchodzi żeby przestało mnie to napieprzać gorzej niż wkurwiony Spade w perkusję. wysyczała. 
wziąłem nóż, również z jej buta i naciąłem skórę. odłamek numer jeden, który utkwił w mięśniu widziałem jedynie jego niewielki czubek.  sięgnąłem po pęsetę i przymierzyłem się. złapię go, ale czy się po drodze nie rozwali ?
- Igni, mam jeden. wyciągam go na trzy. ale licz.
- raz, - złapałem go, starałem się to zrobić jak najdelikatniej. – dwa. – pociągnąłem go o milimetr w górę, syknęła z bólu. – trzy ! – wyszedł jak przez masło. krew w tamtym miejscu zaczęła robić się czerwona. a ja patrząc na szkło zdębiałem. jak można było coś takiego wbić Igni w mięśnie ?!  wpuściłem tam ognik z jej prezentu. odetchnęła czując swój żywioł czyszczący i zasklepiający ranę. – jeszcze tamten. wysyczała.
rozciąłem i tam skórę. widziałem go jeszcze mniej. – na cztery ?
- chuj mnie to obchodzi na ile. – wymamrotała. – jeden. – delikatnie go złapałem, ale się ześliznął. drasnąłem Ignis po mięśniu. – dwa – złapałem go. – trzy. – wyciągnąłem go odrobinę, dla pewniejszego uchwytu. – i cztery. – wyszedł ciężko, po minucie powolnego ciągnięcia go w górę, ale wyszedł. Igni opadła zmęczona, była cała spięta. znowu wpuściłem do rany iskierkę. to musiało zadziałać, z ran też poszedł Ogień, złączył się z dwoma iskrami i zaczął pozbywać się reszty szkła. – wtapia go w pióra. – wytłumaczyła. – będą mocniejsze. jest tam już srebro i stal, oraz jady, a teraz dojdzie jeszcze szkło. – z dołu usłyszałem krzyk ojca. Czarny Pan odpłacał się za poranienie córki. – idź na dół. odwiedź mojego ojca, powiedz, że pragnę mu przypomnieć moje słowa. odgoniła mnie.

z nożem na gardle zszedłem na dół. owszem kochałem tatę, ale się staczał. a kara mu się należała, jak nie ja bym ją wymierzył to właśnie ojciec Igni. – Panie … zacząłem.
- wiem z czym przysyła cię moja córka. – spojrzał na moje dłonie. całe w krwi. – masz smykałkę do Uzdrowcielstwa, mało kto by wyciągał z niej szkło w tak dobry sposób.  – pochwalił mnie ? tak. pochwalił mnie. za to na ojcu stosował Curcio. mama patrzyła na to z bólem ukrywanym za spokojem. – jak się czuje Ignis ?
- chyba lepiej Panie – podszedłem bliżej. – czy … czy możesz Panie …
- myślę, że już pojąłeś swój błąd i pyszałkowatość Lucjuszu. – rzucił do mojego ojca wygórowanie, on jedynie zebrał się na klęczki z podłogi. – Draco czy zgadzasz się z opinią wygłoszoną na bankiecie przez swojego ojca ?
- Ignis to najlepsze co mnie mogło spotkać, Panie – odpowiedziałem pewnie. popatrzył mi w oczy. nie odwróciłem wzroku, mówiłem prawdę. – jeśli mogę Panie to pójdę do Ignis.
uśmiechnął się, chociaż to był raczej grymas.  – z chęcią odwiedzę córkę. prowadź. – poszedłem do siebie a On za mną. – Ignis, - zmienił twarz, podszedł do mojego łóżka, teraz ubrudzonego krwią, i spojrzał troskliwie na nią. – córciu …

niby nie po raz pierwszy słyszałem to zdrobnienie, ale myślałem że używa tego tylko wśród Śmierciożerców.
- tato – Igni odetchnęła. – przepraszam, że się nie podniosę, ale lekko mnie zamroczyło od tego … chciała się tłumaczyć.
On tylko wziął jej dłoń. – odpoczywaj córciu. – ON POTRAFI BYĆ MIŁY !? – mam nadzieję, że po tej drobnej operacji Dracon dobrze się tobą zajmie. – spojrzał na mnie. – prawda ?
Igni się zaśmiała. – on już dobrze się mną zajmuje tato. – wskazała na szafkę gdzie leżało to szkło. – wyjął to cholerstwo, pomógł mi zabliźnić rany, no i jest tu ze mną. – spojrzała na mnie czule. – nie potrzeba mi więcej. – zaprosiła mnie wzrokiem obok swojego ojca. niepewnie podszedłem krok bliżej. – Draci nie bój się, nic ci się nie stanie. – usiadłem na brzegu łóżka. wyciągnęła ku mnie drugą dłoń. przyjąłem ją i gładziłem. – tato … - próbowała podnieść się na rękach, ale opadła. pomogłem jej usiąść, oczywiście oparła się o mnie całym ciężarem. – czemu znęcałeś się nad Lucjuszem ?
- bo nie zostawię tego, że cię tak potraktował bez echa.
- ale tato … mówiłam ci, a ty się zgodziłeś, że przejmuję na siebie wszystkie kary za ich niesubordynację.
- ale TEGO nie mogłem odpuścić. – uparł się. – zrozumiesz córciu dopiero jak doczekasz się własnego dziecka. – pogłaskał ją po głowie !? nie no ja chyba mam omamy, Czarny Pan miłym i kochającym ojcem.! – zdziwiony Draconie ? – rozczytał mnie. ale był rozbawiony. – wbrew pozorom mam uczucia. – fuknął. ale Igni popatrzyła na niego miło. – no cóż córciu ja mam jeszcze kilka spraw, trzeba sprostować sprawę z bankietu z Piusem, oraz powiedzieć Ricie co ma napisać. – pocałował ją w czoło. – do zobaczenia.
- cześć tato. - pożegnała go słabo.  a ja patrzyłem jak Czarny Pan się deportuje jak kołek. – och czemu on choć raz nie zostawi spraw w spokoju. – westchnęła opierając się na mnie bardziej. – wiesz na co mam ochotę Draco ? – zbliżyłem się. – nie, bo jeszcze zemdleję. – zażartowała. – mam ochotę na coś słodkiego.
- na co moja Księżniczka ma ochotę ?
- na tiramisu. – spojrzała na mnie lekko speszona. – mógłbyś ? masz bardzo dobre wyczucie co do słodyczy. proszę.
pocałowałem ją w policzek. – powiem mamie, ona robi najlepsze.
- podziękuj jej od razu za fatygę. – odpowiedziała materializując drobne pudełko. – to za te problemy, oraz za to, że zgodziła się mnie przyjąć. – przekazała mi je. – nie otwieraj. to ma dotrzeć do Narcyzy. skarciła mnie lekko rozbawiona.
- dobrze skarbie. dotrze. – zapewniłem ją.  zszedłem na dół. pomagała ojcu, obkładała go lodem, opatrywała rany. – mamo … może pomóc ?
- co z Ignis ? dobrze się czuje ?
- tak, wszystko z nią w porządku. – zapewniłem. – prosiła, żeby ci to przekazać. – podałem mamie na stół pudełko. ojciec syknął z bólu. – mogę ?
- skoro dałeś sobie radę ze szkłem to poradź coś na drzazgi. – odsunęła się. otworzyła pudełko i zamarła. – ale … ale ona jest pewna, że to do mnie ?
- tak. – odpowiedziałem unieruchamiając ojca. – oddaj to tato. – zabrałem mu z ręki kieliszek, ale dostałem wymierzony policzek. – chcesz iść jutro normalnie do pracy ?
- bezczelny gówniarz. warknął.

do obelg kiedy był pijany było łatwo przywyknąć, jak wytrzeźwiał oczywiście przepraszał, mówił że to ostatni raz.
ale nie zachowywał się jak ojciec.  
od czasu do czasu się mu pomiesza w głowie i uderzy w twarz, czy laską po plecach jeśli chciało mu się zabrać ukochane wino,  ale i do tego szło się przyzwyczaić. 
czasami, właśnie w takiej chwili jak ta, zazdrościłem Igni tego, że o nią ojciec, choć sadysta, to się troszczy jak o księżniczkę.  że ją chwali, pociesza, że jeśli jest sekunda czasu to z nią porozmawia.
a mój ? nic tylko po pracy wino, siąść w fotelu i potem posłać Zgredka po kolejne kieliszki.
mamy też powoli nie szanował, nie wyzywał jej i nie bił fakt, ale wysługiwał się nią. nie pamiętam kiedy ostatni raz powiedział jej coś miłego, ba nie pamiętałem kiedy ostatnio się całowali, bo chyba w ostatnim czasie i mama zaczynała wątpić czy go jeszcze kocha.

- o Draco – usłyszałem śpiewny głos na górze. zacisnąłem ostatni bandaż.  Igni powoli, bardzo powoli, schodziła ze schodów. oparta o poręcz, ale szła. – tu jesteś skarbie, tak jak podejrzewałam. – złapałem ją w talii przy ostatnim schodku. – dziękuję. – pogładziła mnie po policzku. – wiesz, ode chciało mi się słodkości, ale jakąś herbatą bym nie pogardziła. – bawiła się guzikiem koszuli. – byłbyś tak uprzejmy ?
- jasne. – chciałem pomóc jej dojść do krzesła, ale delikatnie odepchnęła moje ręce. – owocowa, czarna, zielona, czerwona, biała ?
- zielonej Książę, jeśli to nie problem. – uśmiechnęła się. postawiłem przed nią filiżankę. pocałowała mnie w policzek. – dziękuję.
coś mi tu nie pasowało. – Ignis, dobrałaś się do Eliksiru Euforii, prawda ?
- może. – uśmiechała się dalej. – ale spokojnie, to tylko kilka kropel, chciałam zapomnieć o bólu. – odetchnąłem i policzyłem do dziesięciu. – a że pachniał twoimi perfumami i smakował wybitnie doskonale, to inna sprawa. – wypiła łyk herbaty. przestała się uśmiechać. – widzisz, przechodzi. umiem dawkować Euforię, a poza tym Draco, to zapominasz, że mało który wywar działa na nas długoterminowo. – zobaczyła Lucjusza na sofie. wypiła herbatę duszkiem, chciała się do niego odezwać, ale zasłoniłem jej widok. – mru, a jak twoja ręka ?
- dobrze. nie ma śladu. – odpowiedziałem. – Igni …
- hm ?
- skoro miałaś siły, żeby tu zejść to może wrócimy na górę ?.
- Draco. mama ofuknęła mnie zaskoczona.
- no nie wiem, mówiłam ci, jak mnie teraz pocałujesz to nie wiemy czy a)nie zemdleję, b)nie będzie przeskoku aury.
- Igni widzę, że chcesz – zbliżyłem się do niej. – nie okłamiesz mnie.
- wiem, wiem. – zgodziła się. – ale krótko. wolę nie stracić przytomności, to jest delikatnie mówiąc co najmniej niefajne przeżycie. – pocałowałem ją.  widać, jej tego brakowało. tak jak chciała, krótko, ale pieszczotliwie. – mhmm … no i to jest to do czego było mi tęskno.

mama patrzyła na nas szczęśliwa. pojawiła się ciotka z mężem. upita. – siostrzyczko, my idziemy na górę. – oznajmiła rozbawiona. – może niech Draco przenocuje gdzieś indziej dzisiaj. – popatrzyła kokieteryjnie na wuja, który wziął ją na ręce. – no nie tak od razu. jeszcze zdemoralizujemy Ignis.
A o mnie to zapomnieli.
- Draco, może ciocia ma rację, idźcie na noc do jakiegoś hotelu …
- nie trzeba proszę pani. – wcięła się Igni. – mogę przenocować Dracona u siebie.
mama wiedziała, że ma własne drobne mieszkanie na Camden, ale niezbyt była pewna. – mamo, naprawdę będzie lepiej, kasa zostanie a …
- pieniądze nie grają roli Draco. – upomniała mnie życzliwie. ona jedyna, oraz od czasu do czasu ciotka, strofowały mnie miło. oprócz Ignis oczywiście.  – ale dobrze, skoro wolisz na tą jedną noc iść do Ignis …
- NIE ZGADZAM SIĘ ! wrzasnął nadal pijany ojciec.

Igni pacnęła się w czoło. – mogę od niego odebrać upicie. – zamknęła oczy jak ktoś kto czeka na razy. – przepraszam, że teraz dopiero o tym pomyślałam.
- nic się nie stało. – mama uspokoiła ją miło. – zabierz od niego ten alkohol, będzie lepiej.
Igni po prostu pstryknęła palcami a ojciec momentalnie wytrzeźwiał.
- Ignis ja … ja przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło … zaczął się jąkać jak tylko ją zobaczył.
- pańskie przeprosiny na chwilę obecną są zbyteczne panie Malfoy. – odparła spokojnie i dość zimno. – a to – spaliła winiarnię. alkohol który się tam warzył trafił szlag. – chyba się panu już nie przyda. – stwierdziła zimno, ojciec próbował oponować ale widział jej nieugięty wzrok. – prawda ?
- tak. – wymamrotał. – może będzie lepiej.
podała mi do ręki sakiewkę z pieniędzmi. – to wartość całego wina które tam było oraz budynku i zaopatrzenia winiarni. – oddałem woreczek mamie. – a teraz, Draco, skoro ma być tu głośno, a za kilka dni szkoła …
podałem jej rękę. – chodź. – zabrała mnie do siebie. – Igni …
- sz. – przytuliła mnie. – nie wiem jak mam ci dziękować za to cholerne szkło. – patrzyła uśmiechnięta. – albo wiesz, chyba wiem jak. – pogładziła mnie po brzuchu. – podbijemy rachunek ?
- tak. – zgodziłem się. od razu zostałem położony na sofie i pozbawiony koszuli. do tego czułem te genialne w wykonaniu pocałunki krążące po brzuchu. Igni umiała je wykonać tak by były pieszczotliwe ale nie sugerowały nic więcej. po prostu przyjemność. – starczy kiciu.
- mrru, jak uważasz, ja bym jeszcze cię dopieściła, ale skoro mówisz stop, to kończę. – podniosła się. to w niej było najbardziej zaskakujące, potrafiła nawet kiedy jej przerwałem zachowywać się dalej równie miło. – ja idę na górę. przydałoby się spłukać ze skrzydeł to wszystko.
- jak nie zużywasz całej ciepłej wody będę szczęśliwy.
pacnęła mnie w nos. – arystokrato, bo cię wygonię za drzwi.

* Ignis *

przeszłam się myć.   skóra wyrzuciła zbyteczne szkło, a skrzydła wywaliły zaschniętą krew.
och dzięki ci Draco za wyzbycie się tego szkła z moich piór. przypomnę ci o tym.

wymyłam głowę i wróciłam do niego w piżamie.
on czekał, gotowy do wejścia do łazienki.
- śniadanie ? spytałam krótko, pokiwał głową.  
zrobiłam śniadanko, przyszedł na dół i zastał zastawiony stół.
zjadł ze smakiem to co mu przygotowałam i zabrał mnie do Dworu.   czekał tam na mnie, paradoksalnie, Severus.

* Snape *

- Ignis możemy zamienić słowo na osobności ?
- nie mam przed Draconem tajemnic, wuju. – jakby weszła mi do umysłu. ^wiem z czym przychodzisz wuju, Dracona też chciałam tym związać, rozmawiałam z nim o tym, zgodził się. ^  przekazała mi, a ja, lub też mój obraz skinął głową. – proszę, możemy porozmawiać.
poszliśmy do altany w ogrodzie, choć może trafniejszym określeniem był park. 
nadal nie rozumiałem jak pensja Lucjusza nawet z pieniędzmi z zadań Dracona jest w stanie pokryć to wszystko.

- mów wujku, w końcu po to nas tu poprosiłeś.
- wszystko jest z barierami ? – spytałem ostrożnie. nigdy nie wiadomo. Ignis skinęła głową. – to dobrze.
- wiem o co chodzi. – wmieszał się Draco. – Ignis nie raz mi tłumaczyła, tak jak ty mam barierę na tą część pamięci, której nawet On nie przebije. – spojrzał na nią czule. – mam złożyć Wieczystą teraz czy potem ? spytał. ale chyba pytanie kierował do Ignis.
- na umizgi będziesz miał jeszcze czas Draconie. – upomniałem go. – najpierw to co trzeba, potem …
- to co można, wuju. wiemy. – odwróciła policzek blondyna. – ty już się wystarczająco przymiliłeś. – skarciła go. – do rzeczy. – wróciła na ziemię. – to nie byle jaka Wieczysta Przysięga Draco, znasz termin Pakt Trojga. – zrobił wielkie oczy, mnie to nie zaskoczyło. Ignis mi o nim wspominała jak tylko w moim gabinecie powiedziała o wiedzy Draco. 
wiedział tyle ile ja, znał tajemnicę kolekcjonowania horkruksów, poznał jej plany i strategie. 
– więc. – ciągnęła Ignis, wyłożyła dłoń i biały nóż. – każde z nas jest gotowe do przyjęcia warunków ? – skinąłem głową, Harry i ona to jedyna nadzieja, Draco myślał tak samo, za Ignis skoczyłby w ogień. – prawe ręce proszę. – każdy z nas naciął jej skórę dłoni, potem ona i Dracon mi, a na końcu ja i Ignis jemu. złączyła nitkę Energii od siebie, z nitką od Draco i nitką ode mnie, którą z trudem udało mi się zmaterializować. wystarczyłaby jedna od tego który inicjował przysięgę, ale trzy zapewniały trwałość i skrytość śladów jej złożenia.  po krótkiej chwili bólu i niemocy wszystko wróciło do normy. – Pakt podpisany, nić spleciona, teraz czas brnąć w przysiędze.  spojrzała na nas.

Draco pobladł patrząc w przód. Ignis rozejrzała się, przed jego twarzą wisiała kobra królewska. Ślizgonka  wysyczała coś, zabrała gada na ramię, oplotła jak sznur miażdżąc kobrze żebra i uśmiercając ją. kły nadal dawały jad, wbiła go w swój przegub, potem w mój, a na koniec w rękę Dracona. 
- pierwsze jadowite stworzenie, które się pokaże odda truciznę która przypieczętuje na dobre Przysięgę.  wspomniałem uprzedzając Ignis.
- dziękuję wujku. – uśmiechnęła się. – Draco, czemu siedzisz jak kołek ? po wszystkim. – spojrzała mu w oczy. – och, zapomniałam o twoim wstręcie do gadów. – złośliwie pokazała mu prawdziwy język. – ale z tym gadem to się całujesz. – wskazała na siebie. – Draco …
- Ignis, może ja już pójdę. mam parę ważnych spraw. – podniosłem się. – niedługo szkoła. masz podręczniki, tak jak chciałaś, na studia Uzdrowicielskie oraz te która przysłała mi Rada.
- dziękuję. – przytuliła mnie i sięgała do buta. jednak oddaliłem jej rękę z sakiewką. – łożysz na moje książki. – wcisnęła mi ją do ręki. – to równowartość podręczników.
- razy dwa. – wymruczałem niezadowolony. Ignis miała jedną wadę, osobom bliskim i rodzinie wciskała nawet za takie błahostki jak podręczniki dwa razy więcej niż naprawdę kosztowały. – nie jestem biedny.
- wiem wuju – przytuliła się. – ale to za te wszystkie lata łożenia na moją edukację.
- i jeszcze będę na nią łożył. – odpowiedziałem. – a teraz bądź tak dobra i zajmij się jego szokiem.
- wyżyje, widział jak z mojej ręki wychodził bazyliszek to siedział potem dobę cicho, dopiero potem zaczął gadać. – zaśmiała się. – wiem, że datę jak zawsze przegapiłam, ale – zakryła mi czymś oczy. 
niedorzeczność. wiedziała, że nie lubię prezentów. poczułem jak wiesza mi coś na szyi. – to na urodziny. – odsłoniła mi oczy. medalion był w kształcie księgi, otwierając go na każdej stronie z metalu było włożone inne zdjęcie. najpierw ja, nie wiem kiedy, bądź skąd wykradła tą fotografię, potem ona jako niemowlę z Lily, jej matka i ojciec, a na koniec zlepek tych zdjęć w jedno niby rodzinne zdjęcie. – nie gniewaj się. - Lily, słodka Lily.  było to zdjęcie gdzie trzymała Ignis na rękach. musiało być zrobione niedługo przed śmiercią. – byłam w Dolinie Godryka, znalazłam lekko nadpalone zdjęcia, wróciłam je do poprzedniego stanu i pomniejszyłam. – wskazała na fotografię. – nie znałam tej kobiety a chciała mnie wybronić. – uśmiechnęła się i westchnęła. – podoba ci się ?
przytuliłem ją. – nie odbierz tego źle. Jesteś podobna zarówno do niej jak i do matki.
- wiem, że za nią tęsknisz. – zapewniła mnie. – Siostra nie chce jej wrócić do życia, przynajmniej na razie, ale obiecała mi, że pozwoli mi ją zobaczyć i z nią porozmawiać niedługo. – powiedziała cicho. – oczywiście zapraszam cię do tego. żebyś mógł ją pożegnać. to druga część prezentu.
- Ignis jesteś naprawdę do niej podobna. – powstrzymałem się od emocji, ale moja chrześnica i tak wiedziała co to dla mnie znaczy. – ja was już zostawiam. do zobaczenia.
- do zobaczenia wujku. pożegnała mnie.

pożegnać Lily, zapewnić o ochronie Harry’ego, na powiedzenie jej tego co do niej czułem i czuję się nie zdobędę,  POŻEGNAĆ Lily …

* Draco *

Udawałem szok. Ignis dała Snape’owi prezent urodzinowy, z którego wyraźnie się ucieszył. ale nie to mnie zdziwiło, najbardziej byłem zaskoczony, że i Snape siedzi w tym co Ignis.
jednak szok się przydał, Igni usiadła mi na kolanach, gładziła mnie delikatnie po policzku.
- Draco, co jest ? – spojrzała mi czule w oczy. – Draco …
- wszystko okej Igni. – zapewniłem ją cicho. – ale ten wąż …
- och zapomnij o tej kobrze, bo zobaczysz, zacznę się zmieniać w czarną mambę. – zagroziła mi żartem i się przytuliła. – wiedziałam, że udajesz. – szepnęła mi na ucho. – a teraz bądź tak miły i daj mi buziaka.
dostała to czego chciała. 

* Ignis * 

po buziaku Draci zabrał mnie do domu na obiad. oczywiście Narcyza dziękowała za prezent, Lucjusz nadal się kajał, a Bellatrix jak i Rupert siedzieli z niewyraźnymi minami. kac ich dopadł po wczorajszej popijawie. 
w sumie i dobrze. pili jak smoki, im kaca nie miałam zamiaru zabierać. 

po zjedzonym obiedzie, mój gospodarz zabrał mnie na spacer po miasteczku. 
oczywiście zapewnił o tym, że powtórzymy na tych wakacjach jeszcze kolację tylko dla nas. 
och żyć nie umierać, takie wakacje. 

reszta tego cudownego czasu minęła mi we Dworze, pod czułym okiem Dracona, który pilnował, żeby plecy nie dostały takiego ciosu ponownie. ale Lucjusz nie pił.
chwilowo.

Kastiel zapewnił mnie, że dostanę bardzo dobry prezent na urodziny w ramach rekompensaty za to, że na wokal wkroczył ponownie Lysander.
ale nie przeszkadzało mi to, nawet dobrze, nie musiałam tak wyjeżdżać i go ranić.

Draco zabrał mnie na Kings' Cross.  witamy ponowny rok szkolny. ostatni, najważniejszy.
























Rok VI Rozdział XX Własny Kąt

Anonimowiec zapisał mi na kartce adres mieszkania, oraz "przezornie" rozpisał jeszcze 3 kopie.
tak jakbym chciała zaprosić kogoś do siebie.

drzwi otworzyłam bez problemu, po przejściu przez próg miałam wrażenie że jestem raczej w starym, klasycznym, amerykańskim barze dla Harley'owców.
w salonie oświetlonym lampą z wiatrakiem był na środku pokoju stół bilardowy, w prawym rogi wieża, a kilka kroków przed stołem stała sofa sporych rozmiarów i telewizor, a na ścianach coś a'la stare deski.
idąc dalej była otwarta kuchnia z dość długim stołem, wysokimi szafkami przyczepionymi do ścian, no i okno na ulicę oświetloną latarnią. ściany kuchni, i jednocześnie niewielkiej jadalni, były utrzymane w kolorze ciemnej kawy. naprzeciwko była niewielka łazienka w kolorze morskim z białymi meblami, była tam jedynie umywalka i ubikacja, prysznic pewnie spotkam na górze.

przechodząc przez salon zauważyłam skręcone schody na górę, czarne i lekko stromawe. przeszłam przez nie na górę, a tam zauważyłam naprzeciwko grube, drewniane, mocne drzwi a za nimi był ciemno bordowy pokój, z dość sporym łózkiem otoczym z trzech stron czarnym, fantazyjnie splecionym a'la ogrodzeniem. obok łóżka stała wysoka komódka z książkami a na jej wierzchu stała kolejna, mniejsza niż w salonie, wieża, oraz kolekcja płyt.
na ścianie naprzeciw widziałam szkice, rysunki, malunki i graffitti projektów czasek, węży, karykatur niektórych gitarzystów. na ścianie naprzeciw drzwi było wielkie okno z widokiem na plac w środku tej kamienicy. a na prawo od okna było drewniane biurko a zaraz obok kilka regałów z książkami.
pokój był mój. obok były drzwi do trochę mniejszego oraz skromniejszego ale nadal świetnie urządzonego pokoju gościnnego.  na końcu wąskiego dość korytarza w głąb domu były ostatnie drzwi. łazienka. prysznic, umywalka, pralka oraz kolejna toaleta, tak jak na dole ściany morskie a meble jasne.

usiadłam na sofie w salonie.
- mój własny kąt. - uśmiechnęłam się. - ale pora wracać. - spojrzałam za okno. - nom. trzeba wracać. - podniosłam się i deportowałam w Ogniu do Hogwartu. rzuciłam się Draconowi na szyję, a ten zaskoczony stał i głaskał mnie po głowie. - nie uwierzysz.
- co się stało ? spytał troskliwie.
- patrz - pomachałam mu przed oczami kluczami. - Anonimowiec, jako nagrodę dał mi mieszkanie. własne. z dala od zgiełku centrum.
- dostałaś MIESZKANIE w zamian za zabicie ? - spojrzał na mnie zdziwiony - żartujesz.
- nie. - przekręciłam głową. - mogę ci je pokazać, ale kiedy indziej.
- gdzie je masz ?
- głowy nie dam, ale sądząc po okolicy trafiło mi się mieszkanko na Camden Town.
- trafił w sendo widzę. - Draco się uśmiechnął. - masz gdzie kupować gorsety.
- i może nawet broń. - zatarłam ręce - dobra lokacja, nie ma co.
- wierzę. - uciął. - a jak tam z ocenami ?
- nie zachowuj się jak wuj. - zaśmiałam się. - wszystko okej.
- mi się szykują same wybitne. - pochwalił się. - a tobie ?
- ja o to nie dbam. zdać rok na przyzwoitych stopniach, to mi wystarcza. wzruszyłam ramionami.

ojciec napisał o kolejnym zebraniu, tym razem początek kwietnia.
ucieszyłam się. pora kolejnej roboty od Anonimowca była mi nieznana.

minął nam marzec na spokojnej rutynie. Harry nadal musiał odchorowywać. w zeszłym roku Syriusz a teraz Dumbledore. rozumiałam ból brata, ale nie mógł się wiecznie tym załamywać.

pierwszego kwietnia postanowiłam zrobić mu dowcip, a konkretniej napisałam mu na kartce " Rada chce wcielić w swoje szeregi Dracona. cieszysz się ?"   a na odwrocie maczkiem "Prima Aprilis" oczywiście rozczytał liścik podany przez Rona, wstał na Wielkiej Sali i odwrócił głowę do naszego stołu.
- mam nadzieję, że zrobią z ciebie magazyn krwi Malfoy.
- nie. mam zapewniony wakat jako pomoc dla Ignis. - on też wiedział co naszykowałam bratu. - a ty chyba nie odwróciłeś karty.
brat spojrzał na drugą stronę papierka i wyskoczyły tam wielkie oczy na sprężynie i napis "Prima Aprilis Harry, spokojnie Draco nie zostaje wcielony przez Radę."
jak się wkurwił o żart. podszedł do naszego stołu i był bliski dania Draconowi w twarz.
- Harry - złapałam go za uniesiony nadgarstek i wskazałam mu na stół nauczycielski - raz, to mój chłopak. a dwa nie rób afery o jeden durny żart.
- to jego pomysł. warknął oskarżycielsko.
- nie mój, bo jakbyś nie zauważył było wyraźnie napisane "Harry" ja bym napisał "Potter" w najlepszym wypadku - podkreślił trzy ostatnie słowa - to pomysł twojej siostry. więc jeśli komuś chcesz dać w twarz to raczej do niej pretensje. - widział moje zaskoczenie - ale - ciągnął - tylko ją tknij a kumple cię nie poznają.
uspokoiłam się jednak nadal widoczna była opcja bójki.
- pieprz się.
- nawzajem Potter. - prychnął blondyn i usadził mnie tuż przy swoim boku - nie zna się na żartach.
- oj wielki znawca się odezwał - połaskotał mnie melancholijnie. - no co ?
- cicho Igni. udał że grozi ale nic nie zrobił.

zebranie w jego rezydencji oczywiście się odbyło.
usiadłam między Śmierciożercami, nikt nie chciał otworzyć ust do rozmowy. dziwnym trafem Lucjusz trzymał w ręce kieliszek wina. w ogóle zmienił się. wychudł, pobladł, jakby się wysuszył.
- Lucjuszu - spojrzałam na ojca Draco życzliwie, on jakby obudzony z letargu nad winem podniósł wzrok i zaczerpnął powietrza, jakby się bał. - źle wyglądasz, coś się stało ?
- nie Ignis. - zaprzeczył cicho i życzliwie. jednak miałam rację, bojaźliwie. - dziękuję za troskę.
- ojcze - popatrzyłam na twarz Czarnego Pana - mogłabym się czegoś tu dowiedzieć ? bo mam wrażenie, że odbyło zebranie ale mnie o nim nie poinformowano.
- owszem Ignis. - potwierdził ojciec. - jednak nie chciałem cię w to mieszać. odbyło się, jednak krótko trwało. - popatrzyłam się na Draco. patrzył w stół. - owszem, Dracon też był na nie proszony.
- czemu ? spytałam spokojnie, choć tak naprawdę chciałam wstać od stołu i zrobić masakrę.
- gdyż decyzje tu podjęte nie dotyczyły ciebie i Draco ci to potwierdzi.
- nie chcę potwierdzenia ojcze, a wiedzy.
- to nie jest sprawa dla ciebie Ignis. - powtórzył uparcie - a teraz bądź tak dobra i wyjdź na spacer po okolicy.
- z całym szacunkiem ojcze, ale nigdzie nie idę. - odpowiedziałam mu spokojna - i tak wychwyciłabym przebieg tego zebrania.
- Draco - Ślizgon się obudził. - zajmij mojej córce czas.
- oczywiście Panie.
- Draco - spojrzałam na niego - zostań. - stał w wyraźnej rozterce. - tato o co tu do cholery jasnej chodzi ?
- to NIE jest twoja gestia Ignis.
- nie wyjdę z tego domu dopóki nie dowiem się prawdy.
ojciec wstał a Śmierciożercy pobladli. - idź stąd Ignis. to NAPRAWDĘ ciebie NIE TYCZY.
- zostaję. uparłam się.
- Draconie - nacisnął na Ślizgona ojciec. - zabierz ją stąd.
nie wiedział co powiedzieć. otworzył delikatnie i zamknął usta. - Ignis, chodź.
- kocham cię Draco ale nie. - pogładziłam go po policzku. popełniłam błąd a mianowicie nie zwróciłam uwagi na Lucjusza który różdżką mierzył w plecy Draco. - zły ruch panie Malfoy.  ostrzegłam go.
- Ignis proszę nie każ mi tego robić.  wymamrotał ojciec arystokraty.
- KTOKOLWIEK powie mi co tu się do jasnej cholery i stu zabitych szlam do kurwy nędzy dzieje czy będzie siedzieć jak te matoły !? - wrzasnęłam na ludzi. - nie chciałam tego robić - sięgnęłam do butów - ale jeśli będzie trzeba poobrywam wam palce jeśli macie siedzieć cicho !
- Lucjuszu ... - ojciec czekał na reakcję Śmierciożercy, ale on się wahał. - Lucjuszu !
- nie ... nie mogę Panie. - odłożył różdżkę. - nie mogę.
- szlama ! - Lucjusz się skurczył. - z tobą rozmówię się później. Draconie.
- ojcze ! - zasłoniłam Dracona i jego rodzinę. - o co tu chodzi ? - urywkowo zobaczyłam minę właściciela domu. strach. strach przed karą. - co zrobiłeś tej rodzinie ?
- do tej pory nic. - odpowiedział mi tata, ale wyczułam że łgał. - Ignis proszę wyjdź.
- wyjdę to oczywiste, ale jak się dowiem o co tu chodzi ! powoli nad sobą nie panowałam.
ojciec to zauważył. - Ignis, jeśli musisz wiedzieć, przy jednym z zadań Lucjusz zawiódł. i to w tak banalny sposób że się tego nie spodziewałem.
- kazałeś mi zabić dzieci Panie. - wymamrotał skruszony Śmierciożerca. - nie potrafiłem ich pozbawić życia.
- sierociniec to NIE JEST życie. - podkreślił ojciec. - nie wykonałeś zadania.
- do jasnej pieprzonej cholery ! - wydarłam się ojcu w twarz. - od kiedy chcesz zabijać niewinne dzieci z sierocińca ? rozumiem niechęć do takich miejsc, ale do kurwy nędzy one nic nie zrobiły ! - Riddle'a wmurowało. matka siedząca po jego prawej patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - uroczyście zbieram na siebie winy CAŁEJ rodziny Malfoy. - obwieściłam. - a tobie Draco - spojrzałam w wystraszone oczy blondyna - przysięgam, że każdy kto w mojej obecności podniesie na ciebie rękę ją straci. - skinęłam do niego głową. - Lucjuszu - starszy Malfoy podniósł na mnie wzrok z pełnego kieliszka wina. - zostaw to cholerstwo. - jedną myślą zniszczyłam wszystkie jego zapasy oprócz jednej, napoczętej już, butelki tego trunku. - masz rodzinę do cholery.
- wiem o tym Ignis. - potwierdził cicho. - obiecuję ci.
lekko się uśmiechnęłam. - jeszcze jakieś pytania ? - omiotłam wzrokiem salę, jednak wszyscy byli zbyt zszokowani i zbyt przerażeni by zgłaszać wątpliwości. - w takim razie to już koniec zebrania. - rozgoniłam ich. rozeszli się zanim ojciec zdążył usta otworzyć. - Draco słońce - Ślizgon wstał niezbyt pewnie. - oj tobie nic nie zrobię. - pocałowałam go w policzek. - zmywajmy się.
- Ignis ! - usłyszałam głos ojca. odwróciłam głowę. - zostań. musimy porozmawiać.
- leć. - odprawiłam cicho Draco - spotkamy się w dormitorium Książę.
- do zobaczenia. pocałował mnie w policzek i wyszedł z własnego domu.

- o co chodzi tato ?
- nie możesz mi się sprzeciwiać przy nich - zaczął. - choćbyś nie popierała zadań nie możesz.
- wolność słowa tato.
- poza zebraniami możesz mi zrobić opinię największego sadysty, ale nie w ich trakcie. - ciągnął. - zrozum. dziedziczysz Zakon, muszą widzieć, że jesteśmy zgodni. - wyklarował. - jest to jasne ?
- jak słońce tato.
- a co do sprawy Lucjusza. - wrócił do powodu kłótni - miałem powody by go karać.
- ale nie kazać mu rzucić urok na własnego syna ! - nadal tego nie rozumiałam. - tato to jest tak, jakby mama rządziła, zastraszyła cię, zrobiła "pranie mózgu" i kazała ci rzucić na mnie Cruciatusa. - wytłumaczyłam prosto z mostu. - to nie jest fair. nawet pomijając fakt, że kocham Dracona to kazać ojcu podnieść rękę na WŁASNEGO SYNA ? - patrzyłam mu w twarz ze łzami. - nie rozumiem tego i nie chcę.
- Ignis !
- Tom - uspokoiła go Aollicep - ma trochę racji. to, że Lucjusz wtedy przejął winę Dracona jak i karę na niego tylko pokazuje jego ofiarność wobec syna. nie miałeś prawa robić czegoś takiego.
- mój ojciec nie miałby oporów. - wymamrotał pod nosem a ja stałam jak wryta i usiadłam na deskach salonu we Dworze załamana. płakałam. - Ignis ...
- to - podniosłam głowę - to, to zadanie było Dracona !? - ojciec zbliżył się. ale podejście do mnie kiedy byłam w takim stanie kiedy nie było się blondynem było BARDZO złym pomysłem. wstałam. już nawet nad sobą nie panowałam. - JAK ? JAK MOGŁEŚ ?
- nie byłem pewny czy jest mi lojalny czy jest tu tylko ze względu na ciebie.
- jakby był to co ci to za różnica ! - patrzyłam na niego - ON jest oddany i lojalny. ale, że czasem tego nie widzisz bo zaślepia cię żądza zdobycia Insygniów na własność, to już nie mój problem. - nie wierzyłam w to co mówię. dotarło to do mnie po sekundzie po wypowiedzianym zdaniu. ojca i mamę wmurowało w podłogę. - zaręczam ci tato. Draco to robi bo JEST lojalny. jeśli mi nie wierzysz to nie wiem komu byś UWIERZYŁ.  po tym  wyszłam z salonu rodziny Malfoy i deportowałam się we łzach.

trafiłam prosto w ramiona Draco. - co jest ? uderzył cię ?
- nie - zaprzeczyłam - dzisiaj chyba spędzę noc w prezencie od Anonimowca.
- lecę z tobą. - zapewnił mnie głosem nie znoszącym sprzeciwu. - tak ?
- jak chcesz to zapraszam. - uśmiechnęłam się delikatnie i po minucie staliśmy w zaułku placyku kamienic. - oto Camden nocą. jedyna okazja dla ciebie by go zobaczyć - wprowadziłam go do siebie. - witam w moich skromnych progach.
rozejrzał się i instynktownie przeszedł na górę, do mojego pokoju. - ładnie cię urządził. - stwierdził i położył się na łóżko. - obok siebie się nie pomieścimy. - rzucił. - góra czy dół ?
- obojętne skarbie. rzuciłam ze śmiechem. przygarnął mnie więc na dół.

zasnęłam i śniło mi się że chodzę po Dworze. krążyłam po salonie, przy stole siedział ojciec i Aollicep.
- Ignis, - zaczynał po raz enty chyba tata - przepraszam. nie umiałem ci tego powiedzieć w twarz.
- obiecanki cacanki a głupiemu ser. - wymamrotałam pod nosem. - nie chodzi mi o przeprosiny tato, a o obietnicę żebyś nie karał więcej rodziny Malfoy. w szczególności Lucjusza, Dracona i Narcyzy.
- Narcyza nie należy do Zakonu.
- jednak zbiera informacje. - odparłam. - jak przysięgłam, wszystkie kary które chcesz na nich kierować ciskaj na mnie.
- Ignis - mama przejęła głos. - usiądź z nami, zjedz coś. - namawiała. - ojciec naprawdę nie miał niczego złego na myśli.
- wiem mamo - odpowiedziałam. - ale przeprosiny we śnie to jedno, a powiedziane w twarz to drugie.
- dostajesz je w twarz córciu. - odparł tata - proszę cię jedynie o ich przyjęcie.
przytuliłam i jego i mamę. - niedługo świta, sprawdź czy wszystko jest tak jak to zostawiłaś. szepnęła konspiracyjnie mama i obudziłam się pod Draco, nie ciążył mi, specjalnie ułożył się tak by mi nie ciążyć i jednocześnie nie mieć możliwości ruchu we śnie.
- skarbie - otworzył oczy na moje słowa. - wstajemy śpiochu.
- jeszcze minutę.
- nie ma - oblałam go kubłem zimnej wody. - wstawaj.
- IGNIS ! - podniósł głos ale widział moją reakcję. sama byłam mokra to raz, a dwa no jak tu na niego nie patrzeć.  - wstawaj.
- nie śpię. chyba. zażartowałam i opryskał mi wodą twarz. po czym zszedł z łóżka i poszedł do łazienki.
ja ogarnęłam się w pokoju i po kilku minutach przeteleportowaliśmy się do Hogwartu.

oczywiście od razu była afera wśród Ślizgonów o moją wczorajszą kłótnię z ojcem.  nie wyjaśniłam im tego, przeszłam na śniadanie i w takim też spokoju przebiegło kilka dni.
w mojej opinii kilka dni.

nawet nie zauważyłam kiedy pisałam końcowe SUMy i odebrałam Wybitne. tak samo jak Draco, zawstydziliśmy Granger.
przyszedł i koniec roku. aż żal było opuszczać szkołę, poczułam, że wreszcie mam gdzie wracać. taki swój własny kąt.
oczywiście nie wykluczałam własnego mieszkania, domu rodzinnego u ojca, mieszkania matki  i Dworu jako miejsca przestoju na wakacje, ale Hogwart miałam praktycznie cały rok.

- Draco. - spojrzałam na blondyna kiedy znów wygraliśmy Puchar Domów. oczywiście Snape wręczył go mnie. - zabiorę cię na lotnisko.
- musimy użyć mugolskich środków transportu ?
- musimy, wymóg Rady. - pocałowałam go w policzek. - ale nie bój się, przecież umiemy latać.
- ty masz skrzydła. - wymamrotał i pacnęłam go w brzuch ze śmiechem kiedy weszliśmy do pociągu. - mamy cały dzień dla siebie.
- nie do końca - wtrynił się Blaise - jedziecie ze mną gołąbeczki. Rada chce mieć pewność, czy aby przypadkiem nie planujecie zawczasu przejąć tronu. tu czarnoskóry popatrzył na mnie.
- wal się. nie mam po co tego robić.
- nie moja gestia, rozkaz Rady. tak więc przykro mi, zero migdalenia się. przeżyjecie dzień.

tak więc podróż spędziłam śpiąc z głową na kolanach Draco głaskana od czasu do czasu po boku czy czaszce. oczywiście pozorowałam sen i blondyn o tym wiedział, ale Blaise się nie domyślił.
- zabieram was - wskazał na czarne Porsche - Al ! zawołał do szoferki.
- kurwa. zaklęłam pod nosem. Draconowi też ta podróż się nie uśmiechała.
zapowiada się dłuugii kurs tańca.