sobota, 12 lipca 2014

Rok VI Rozdział XVII Wściekłość Na Cały Świat

spędziłam na mieście z Draco jakąś godzinkę, bo oczywiście tu jemioła, tam jemioła. a on tradycjonalista rąbany zawsze zalazł sposób by mnie namówić na krótkiego buziaka. jakbyśmy nie mieli nic lepszego do roboty niż całowanie się pod jemiołą !
rozumiem, Święta, zazdrośni chłopcy wokoło. ale co 100 metrów jemioła.

- Draco, skarbie. jeżeli jeszcze raz zobaczę nad głową jemiołę to ją spalę. - uprzedziłam go. - nawet nie próbuj.
uniósł dłonie i objął mnie w talii. zwykle wolał otaczać mnie na linii ramion, ale zmiana nawet bardzo mi pasowała.

zaciągnął mnie za to do jakiejś kawiarenki i kupił mi herbatę. jaką lubiłam więc zieloną wiśniową z dwoma łyżeczkami cukru.
knajpka miała przytulną atmosferę i dobrze nam się w niej siedziało.
widzieliśmy kilka znajomych twarzy, ale oni nas już nie.
znaczy się konkretniej to kilku Gryffonów nas zauważyło i pokazali kolegom że też tu jesteśmy.
ale ja byłam bardziej zajęta Draconem niż ich gadaniem.
a ich opinie nie były zbyt przychylne, opowiadali o prezencie w postaci gorsetu od Gaultiera jako zaliczce czy zapłacie.

nawet Draco puścił to mimo uszu, przynajmniej tak mi się wydawało zanim zobaczyłam uciekających stamtąd Gryffonów.
widziałam, że wieją przed wężem z Wody i Powietrza. idealnie odwzorowana Nagini, nie ma co.
- kooloor skarbie.
- biały.
- chyba zajęty.
- w takim razie błękitny.
- mówisz masz. - pstryknęłam palcami. on nigdzie nie ruszał się bez płaszcza Maga. - a teraz jeszcze Ziemia ci została. Energii ci nie dam.
on nic na to nie odpowiedział. dopił w spokoju swoją herbatę, pocałował mnie w policzek i zapłacił za mnie wyprowadzając mnie z budynku.

oparłam się o nowo upieczonego Mistrza Powietrza i rozkoszowałam się jego perfumami.
wróciliśmy do jego rezydencji, bo tak teraz prawnie i poprawnie można było określić rezydencję którą zajmowała jego ciotka.

usiadłam na kanapie w salonie już na boso i poczułam jedynie jak ktoś zasłania mi oczy.
- nie otwieraj. - Draco przysłonił mi i nos. - otwórz. - widziałam na stole niewielki torcik w kształcie znicza. - podoba się ?
- urodzinowy ? - spojrzałam na niego zdziwiona. on tylko zmieszał się. rzuciłam mu się na szyję. - spóźniony ale genialny. - podałam mu kawałek. - nie zjem go póki nie skosztujesz.
- nie.
- czemu nie ?
- bo to przyniesie pecha. - wymamrotał. - sam go piekłem. wolę nie ryzykować.
- aha i dlatego dajesz cały mi ? - zażartowałam. - jesteś niemożliwy. - zjadłam kawałek. czekoladowy, prosty, ale zajebiście dobry. - ale zarąbiście gotujesz. - zaśmiał się, wiedział, co chcę powiedzieć. - i doskonale o tym wiesz.
milczał ale pomógł mi pozbyć się tego czekoladowego geniuszu.

popołudnie spędziłam wylegując się na jego łóżku, a co się będę.
nie protestował, pozwolił mi cieszyć się lenistwem.

kolejne trzy dni minęły na błogich spacerach po uliczkach i kolejnych buziakach pod jemiołą.
nie chciało mi się wracać do szkoły, szczególnie, że Draco w ostatni wieczór zrobił mi na szyi wiele malinek które układały się w kształt wielkiej róży.

ale dotarliśmy do zamku.
niedługo miał być kolejny mecz. w zimnie. ale na szczęście śniegu nie było.

Harry oczywiście na korytarzu, pierwsza przerwa po kolacji mnie zaciągnął siłą za sobą.
- czemu cię nie było w domu tylko siedziałaś u Malfoy'a ? nie kłam, że byłaś u Kastiela. on nie zrobił by ci tego cholerstwa - wymownie spojrzał na moją szyję. - na karku.
- po pierwsze nie cholerstwo, a malinki. - nacisnęłam. - a po drugie co cię to obchodzi ? jakoś nie zapraszałeś mnie szczególnie, a Draco owszem.
- on by tylko chciał cię do siebie zapraszać. - prychnął brat. - na pewno by się do ciebie dobrał.
- Harry - ofuknęłam go. - on nie jest taki. może u was to normalne, że jak tylko dziewczyna zaśnie obok swojego chłopaka to ten od razu chce czegoś więcej. rozumiem zazdrość o Ginny ale kurwa wyżywaj się na kimś innym nie na mnie. - brat tylko otworzył usta i je zamknął. - wiesz co, skoro nic więcej nie chcesz powiedzieć, to ja idę.

przeszłam do Dracona. potem czekał nas trening do meczu.
- co jest ? spytał krótko.
- nic skarbie. - otarłam o niego policzek. - nic.
- czego chciał ?
- a jak zawsze myśli, że mnie wykorzystasz jak tylko trafi ci się okazja. - wzruszyłam ramionami. - ale wiem, że tak nie zrobisz.
- nie podniósłbym na ciebie palca, chyba że w ten sposób.- połaskotał mnie - albo tak jak na wypaleniu, kiedy trzeba cię przełożyć.
- wypalenie to inna sprawa. - odburknęłam cicho. - ale - spojrzałam mu w oczy - ja mam to zdjęcie. spokojnie skarbie, nie będę się z nim obnosić. moje i tylko moje.
- to dobrze. - rzucił i mnie przytulił. - a trening kiedy zrobisz ?
- dzisiaj. musimy ostro trenować bo do meczu niezbyt wiele czasu.
- tak jest pani kapitan. - stwierdził lekko złośliwie i puścił mnie na górę. - do zobaczenia.
- do zobaczenia. - pocałowałam go w policzek. - Książę.
mianem pożegnałam go po cichu.
bo w sumie nadal nie wierzyłam, że go mam. był dla mnie najważniejszy a równocześnie był tak kochany jak naprawdę nikt inny. nadal nie rozumiałam czemu bestia może dostać taki prezent od losu. Draco był teraz moim oczkiem w głowie i jedyną osobą, którą nawet kiedy byłam w złym humorze potrafiła mnie rozśmieszyć.

położyłam się na łóżku i przypomniałam sobie z każdym szczegółem jego wygląd w miodzie, był taki słodki. cały mój i dla mnie.  tylko dla mnie.   ale z tego życzenia i on miał dużo przyjemności. wzrok kiedy wciskał mi słoik miodu do ręki, zniecierpliwiony, z nerwami na krawędzi.
och to był mój Draco. nikt poza mną nie wiedział o nim tego co ja.

wieczorem zarządziłam im trening.
- słuchajcie, ferie feriami, ale mecz z Gryffonami nas czeka niedługo. nie mam zamiaru owijać w bawełnę, to będzie harówka. pogoda się zapewne pogorszy, może dojść do śnieżycy albo burzy z gradem, albo i tego, i tego.  oni trenowali więcej, ale to nadrobimy. nie dam im satysfakcji z wygranej.
- a co ? twój braciszek cię tak wkurzył ? - spytał nonszalancko Blaise. - wypytywał się o Święta ?
w szatni zapadła grobowa cisza. - do twojej zakichanej wiadomości Zabini, mam na twoje miejsce kilku dobrze prosperujących pałkarzy do przetestowania, jak ci się nie podoba w drużynie, droga wolna, idź. ale nie wracaj.
- pytam z ciekawości. chcesz dokopać bratu bardziej niż zwykle, bo cię wkurzył ?
Draco złapał mnie za nadgarstek. - daj se spokój Blaise. odparował.
- czyli tak. wszystko idealnie słychać Ignis. nie zapominaj, że zamek ma dobrą akustykę.
- wróć ty może do Miasta jako ten zasrany kamerdyner i idź pieprzyć się z Aleksandrem. będzie więcej pożytku.  odgryzłam się.
- wkurwił się o tą różę na szyi - ciągnął arogancko a ja miałąm ochotę go wywalić. - a no i o to gdzie spędziłaś czas.  nie próżnowałeś Draco.
- wypierdalaj. - wskazałam na drzwi a wszyscy jak jeden mąż patrzyli na mnie wielkimi oczami. - wypierdalaj. - powtórzyłam w stronę czarnoskórego. - wypadasz z gry. nie masz czego szukać w szatni.
Blaise otworzył i zamknął usta. - jeszcze popamiętasz. opowiem Potterowi jak to piłaś miód na Święta.
- wiesz, ja rozumiem, że jestem urocza, ale ty jesteś gejem. chyba że o czymś nie wiem.  jeżeli masz zamiar mnie śledzić wolałabym mieć pewność czy jesteś zdrowy umysłowo.
- jestem zdrowy, a ty jesteś suką. i tak kocham Aleksandra, no chłopaki, jestem gejem. zajebiście się was oglądało. rzucił i wyszedł.
wszystkich zamurowało, a ja prychnęłam. - palant. - rzuciłam za nim. - a zawsze znajdzie się chętny do gry jako pałkarz.
- Ignis, może powinnaś go z powrotem wcielić. - zaczął Draco. - jest trochę w składzie.
- no i co z tego ? - rzuciłam - jak mam szacunek do służby u Rady, tak jego węszenia nienawidzę. jeśli nie rozumie, że nie toleruję żadnego mieszania dwóch spraw jakimi są gra i sprawy osobiste, to ma pecha. odszedł i tyle.
- Ignis - zaczął Peter, jak na złość było ich dwóch. jeden był z nami wcześniej jako pałkarz, a ten był jako ścigający. - on ma rację. fakt faktem Blaise to ciota ale dobrze gra.
- szukającego mamy, ja mogę zostać drugim pałkarzem.
- tak czy siak potrzebujemy jeszcze jednego.  podkreślił.
- nie wezmę Blaise'a chyba, że zmądrzeje na tyle by przeprosić. ale tego nie zrobi, tak więc ..
- ale zna strategie, nie da się zrzucić z miotły i nie będzie piszczał jak baba na widok tłuczka. - spierał się Peter. - bez urazy pani kapitan. - wymamrotał rozumiejąc nietakt. - jest potrzebny do meczu z Gryffonami.
- przetrwamy mecz jak będę jedynym celem ich tłuczków. - odbiłam piłkę. - zresztą koniec gadania. już na boisko ! pogoniłam ich.

wyszli i dostali ode mnie zapieprz delikatnie mówiąc. Blaise obserwował to z trybun, nie wiem czy go to ruszyło czy nie. nie obchodziło mnie to, miałam poprowadzić drużynę więc to zrobię.  bez niego było mi nawet lżej. nikt nie odstawiał pyskówek, nikt nie wytykał mi rzeczy osobistych, a i chłopaki mieli luz, nikt nie obserwował ich jak się myli po treningu.

ja miałam święty spokój, to widział też Draco, nie użerałam się z nikim, a atmosfera dość widocznie się poprawiła, na treningach byłam spokojna i bardziej życzliwa dla ogółu niż cięta.
w sumie kolejne dni zajmowały nam tylko treningi, ciężka praca przed meczem.
potrzebowaliśmy tego treningu, zdrowego zmęczenia i oczywiście spokoju od uwag Zabiniego.
chłopakom też to pasowało. czuli się wbrew pozorom swobodniej. bo gdybym go zaprosiła z powrotem po wyznaniu że jest gejem byłoby niezręcznie.

w końcu dzień meczu.  chłopaki czekali tylko żeby dowalić Gryffonom.
zresztą nie oni jedni, mną też rzucało.

Hootch wyrzuciła wszystkie piłki do gry.
rzuciłam się z pałką do góry.
- to niewiarygodne, Ignis nie wybija tłuczków, jedynie pędzi z niewyobrażalną szybkością na miotle wokół trybun. - Lee Jordan nadal był naszym komentatorem. - co ona robi ? - zawiesiłam się w powietrzu. - Ślizgoni są chyba bez pałkarza. - leciały na mnie obydwa tłuczki. - nie mogę patrzeć, ale muszę. wy możecie zamknąć oczy. - stałam na miotle jak cyrkowiec na linie podczas występu. jeden, dwa, TRZY.  zeskoczyłam z miotły w którą rąbnęły wszystkie tłuczki i rozbiły ją na kawałki tworząc chmurę igieł.  jednak deportowałam się po cichu na drugi koniec boiska. a tłuczki zamknęłam w kuli z drewna. - to NIEWIARYGODNE ! - sięgnęłam po pałkę i wybiłam kulę na Freda i George'a. ja byłam na skrzydłach, a oni na miotłach.  rozwaliłam kulę i tłuczki poleciały na nich a ja zmaterializowałam miotłę po którą wyleciałam jak z procy i wsiadłam na nią z taką samą szybkością. - Ignis Potter znowu zaskakuje swoją szybkością i zdolnościami. wynik meczu to 100:30 Gryffoni nie chcą oddać rozgrywki bez walki. - Draco wyleciał za plecami brata i przechwycił znicza zanim brat zdążył mrugnąć. - i 450:30 dla Slytherinu.  to niesamowite, że nawet z jednym pałkarzem Ślizgoni wygrywają kolejny mecz. brawa dla Ignis która ich prowadzi. takiego szybkiego rozstrzygnięcia nikt się nie spodziewał.

po meczu oczywiście zabraliśmy się do szatni.
oni szybko się ogarnęli, zostawiając mi ostatni prysznic.  z niego też skorzystałam. krótki i gorący strumień wody zamknęłam jako ostatnia. w pomieszczeniu zostałam sama z blondynem.
- Ignis - Draco stał oparty o ścianę - nie cieszysz się ?
- oczywiście, że się cieszę. - podeszłam do niego i zostałam objęta. - ale chyba świętowanie mamy za sobą. on tylko się zaśmiał i zamienił nas miejscami.
pocałował mnie i sam z siebie pozbył się koszuli.
naszego buziaka przerwał trzask drzwi. myślałam że to któryś z naszych czegoś zapomniał, odgoniłam go gestem dłoni która szybko została zabrana i głaskana przez palce Draco.
- IGNIS ! - brat. podszedł i byłby nas rozerwał, gdyby nie bańka stworzona przez Ślizgona naprędce w celu ochrony naszego pocałunku. - IGNIS !

blondyn powoli przekonany jego biciem w barierę, lub może raczej zmuszony ku temu, odczepił się ode mnie bardzo powoli. jednak przed ostatecznym rozejściem się delikatnie musnął moje usta i tak jak ja kilka dni temu też lekko je oblizał.   - do zobaczenia skarbie. wymruczał mi do ucha i wyszedł.
- do zobaczenia. odpowiedziałam mu i tyle go widziałam.

- Ignis co to było ? spytał wkurzony brat.
- o co ci chodzi ? odbiłam piłkę.
- o mecz. - spojrzał na drzwi. - mogłaś ich zabić gdybyś nie zmaterializowała miotły.
- nie zabiłoby ich to. - odpowiedziałam mu spokojnie. - coś jeszcze ?
- a Malfoy ? wyglądało to tak jakby zaraz miał cię zaliczyć.
- co proszę ? oczy miałam wielkie jak spodki.
- nie znasz opinii na jego temat. - odparł niby zdziwiony. - uchodzi u nas za takiego co podejdzie, poderwie, prześpi się i zostawi.
- u was. - podkreśliłam. - a Gryffoni nie mają o nim zbyt dobrego zdania, prawda ?
-Ignis nie o to chodzi ...
- wydaję mi się że o to.raz, przegraliście sromotnie mecz. a dwa jesteś zazdrosny o Ginny, ale wiesz, że Ron nie chciałby cię z nią widzieć. poza tym nienawidzisz Draco i wydaje ci się, że wiesz o nim wszystko i dlatego wytykasz mi to, że z nim jestem. dlatego więc wyładowujesz się na mnie i moim związku oraz na reszcie świata. tak więc - rozłożyłam ramiona. - jak masz zamiar wściekać się tak dalej na cały świat o te sprawy to nie mamy o czym rozmawiać. a tak poza konkursem : spieprzyłeś nam pocałunek. oskarżyłam go i wyszłam z szatni wnerwiona jak pogryziona przez osy Umbridge nie w humorze.

Ślizgon zauważył moje rozdrażnienie.
- oho braciszek ją wkurwił. - wymamrotał Blaise i rzucił karty na stół. - do zobaczenia.
- a ty gdzie. - szarpnęłam nim z powrotem na krzesło, zagrodził mi przejście a teraz posłusznie siedział. - z tobą pogadam kiedy indziej. teraz spływaj. - odprawiłam go gromiąc Zabiniego wzrokiem. zniknął na górze. - Draco ...
podał mi lukrecje - rozmawiałem z nim. jest w stanie przeprosić cię ale poza drużyną.
- wali mnie to. - prychnęłam i zaczęłam ssać draże. - Harry kiedy ty sobie poszedłeś tak jak to on ma w zwyczaju wkurwił się na cały świat.
- o co tym razem ?
- a o to, że mogłam zabić Weasley'ów, że jestem z tobą, że przegrali mecz. jak to on ma w zwyczaju, o wszystko na raz i wyżywa się też na mnie za to, że boi się oznajmić Ronowi "siema, podoba mi się twoja siostra, mogę się z nią umówić?". - blondyn mnie przytulił. - no i mnie też wkurwił.
- nie myśl o tym. on niech się wścieka, ale nie ty. - stwierdził. - Ignis zagrasz w szachy ?
- nie chce mi się. mam ochotę na zebranie i to takie, żeby mieć zadanie. albo najlepiej, podpisać umowę z jakimś trzecim zleceniodawcą. tak. to by było piękne.
- nie masz na razie propozycji pracy ? - spojrzał na mnie. pokiwałam przecząco głową. - to kicha, nie gryź.
- ach a ty jak zawsze tylko o tym, żebym cię nie gryzła. - westchnęłam. - dobra, daj te szachy.  zaczął cicho bębnić deszcz i gra doczekała się końca, tym razem wygrał Draco.
- nie wściekaj się.
- nie mam nawet ochoty. - odpowiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek. - dobranoc. wstałam od stolika i przeszłam na górę.

może i ma rację, po co mam kopiować błędy Harry'ego i wściekać się na cały świat o błahostki.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz