czwartek, 3 lipca 2014

Rok VI Rozdział XIV Czarne Dni

następnego dnia jak już poszła fama, że Dumbledore nie żyje to Snape dostał jego stołek.
wszyscy chodziliśmy na czarno.
ja zrezygnowałam z glanów na rzecz czarnych wysokich trampek.

nie mogłam do siebie dopuścić tego, że spartoliłam robotę i nie postawiłam się ojcu.
chociaż wiedziałam, że mogłoby się to skończyć uszczerbkiem na zdrowiu Draco. dlatego tego nie zrobiłam. bo nie chciałam jego narażać.

roztarłam bliznę na szyi, była w kształcie toru spadającej kropli.
moja wina.
Draco też nie miał najlepszego humoru jednak chyba i tak miał lepszy niż ja.
szczególnie apetyt.    ja praktycznie nic nie jadłam a on trochę skubał z posiłków.
musiał mnie karmić żebym cokolwiek jadła.

teraz nie ufałam nikomu.
oczywiście Kastiel był zdruzgotany informacją o śmierci wuja, jednak kiedy mu wyjaśniłam jak bardzo się starałam by nie musiał oddawać głowy lekko się uspokoił i wmawiał mi, że to nie moja wina, że Dumbledore podjął własną decyzję.  decyzję o oddaniu głowy.

- nie. - spojrzałam na parującą czerninę. - nie chcę.
- Igni musisz coś jeść bo inaczej będzie akcja jak dwa lata temu.
- nawet jak będzie to co ? wywalą mnie i tyle.
Draco nie rozumiał mojej obojętności. wrzucił łyżkę z powrotem w miskę z zupą i wstał. - jak chcesz się głodzić, proszę bardzo, ale beze mnie.  odszedł z Wielkiej Sali.
rozumiałam jego priorytety, chciał bym przestała się truć, ale nie umiałam.
- jakbyś wrzucił tu dziesięciokrotną największą śmiertelną dawkę arszeniku byłoby lepiej. wymamrotałam i wyjadłam pięć łyżek zupy. tyle ile liter miało jego imię.

siedział na ławce, na pustym korytarzu.  nic nie mówił, nic nie klął.  po prostu siedział.
- Draco - przytuliłam się do niego. - ja mam dosyć. niedługo będzie zebranie, na którym ojciec powie jaki to jest radosny z jego śmierci. że nie ma już przeszkód. - bez jego protestu otuliłam się jego ramionami. - chyba się na zebraniu nie pojawię choćbym i miała za zadanie dobić Bonesa jeżeli przeżył pożar dwa lata temu.
-  Ignis ... - Ślizgon spojrzał na mnie wzrokiem którego nie mogłam rozczytać. - tak jak powiedziałaś, trzeba o tym nie myśleć. idźmy dalej. Drops chciałby, żebyś została silna, tak samo jak Cirispin czy Laurilel.
- nie umiem ! - odpowiedziałam mu - nie wyrobiłam się, to przeze mnie musiałeś go zabić.
- to nie jest takie proste. - uciął. - twój ojciec i tak nawet jakby był jednym z nas to chciałby go zabić prędzej czy później. o to mu chodziło. żebyś nie dostała lipnej nadziei.
oparłam o niego głowę. - może i racja. Dumbledore przewidziałby coś tak banalnego. - otarłam oczy. - wracajmy na Salę, zaczną coś podejrzewać. zresztą wiesz, że Harry wszystko widział.
- pieprzysz bzdury.
- nie. wyczułam go jeszcze na korytarzach. to on puścił famę. i teraz odbije się to cholernym echem jeśli powie kto go zabił.
- i tak jego koledzy już wiedzą, im rozgadał pewnie już pierwszego dnia.
- pierdolą mnie jego koledzy, twoją dekonspirację jakoś zatuszuję i wyciszę, ale pomyśl jaką mamy siatkę wśród Ślizgonów. praktycznie wszyscy są nasi.
- mam się podłożyć ? spytał wkurzony.
- nic z tych rzeczy. - zaprzeczyłam spokojniej.  o tak, knucie i planowanie koiły moje nerwy. - wchodzę do ich grona, zbiorę odrobinkę o tym co gadają i wrócę a ewentualne skutki będę naprawiać.
- Potter cię między Gryffonów nie wpuści.  zauważył Draco.
- brat może i nie. ale Ron owszem. - spojrzałam na okno. - zresztą Harry lubi odrobinę dramatyzować, szczególnie jeśli winny jesteś ty.  ze mnie w tej opowiastce zrobił raczej zakochaną, ślepą na wszystko idiotkę która skoczy za tobą w Ogień.  a z ciebie zimnego zabójcę.
- korzystasz na tym, że mnie nienawidzi ? - widziałam ten błysk w jego oku. dawno go tam nie było. - nieładnie Igni.
- czasem trzeba. - odpowiedziałam lekko uśmiechnięta. - zrób mi tą przyjemność ...
pocałował mnie.    można by powiedzieć antidotum na wszystko, bo na chwilę obecną wróciły mi nerwy, zresztą chyba Draconowi też.
- twój limit ? spytał krótko. zrozumiałam, że chodzi mu o debet sprzed roku.
- limit wraca. - potwierdziłam i się do niego przytuliłam. - niedługo będzie tu Harry. - wtuliłam się cała w Draco. on nie miał ku temu jakichś protestów.  - nie wiem jak to będzie.
- wszystko się ułoży skarbie - odpowiedział mi blondyn cicho.  zauważył Gryffona. - czego tu szukasz Potter?
- morderca. - wyrzucił. - a ty nadal do niego się kleisz ?
- przykro mi, że to powiem, ale wal się. - odpowiedziałam kiedy Draco pogładził mnie po głowie. - nie twoja sprawa w kim znajduję pocieszenie.
- no w NIM na pewno znajdziesz. - rzucił. - on go zabił a ty do niego się przytulasz. powodzenia z takim pocieszeniem.
- nie słyszałeś, że siostra radziła ci spieprzać Potter ? - warknął. - Igni może wybierzemy się na Nokturn ?
- po co ? ją też chcesz zabić ?  Harry nadal się rzucał.
- Draco zaraz mnie szlag trafi. - wyszeptałam do Ślizgona. - możesz CHOĆ TERAZ odpuścić !? myślisz, że co ? że posiadanie JAKIEJKOLWIEK krwi na rękach jest zabawne ? nie jest.  więc jak zaraz się nie zamkniesz to obiecuję pójść na Wielką Salę i rozerwać gardła kilku twoim znajomym z domu. i to będzie twoja wina.
- Ignis hamuj się. - poczułam kilka zbawiennych dla nerwów ruchów palców na łopatkach. - po co ci tu krwawa łaźnia ?  Nokturn to twój teren łowiecki, tam nikt się nie pogniewa o kilku szaleńców mniej.
- słuchaj dopóki mój brat będzie mi rozpieprzał nerwy to krwawą łaźnię będę w stanie urządzić wszędzie i będzie mnie to gówno obchodziło.
- skarbie - szept.  ooo taaak, mów tak. zbliżyłam do niego ucho - zostawmy twojego braciszka w spokoju, chodź na Nokturn i tam się zrobisz sadystką.
- mrru a nie masz jeszcze jakiegoś słówka do powiedzenia ?
- Księżniczko. - wziął mnie za rękę i deportował wprost na bruk Nokturnu. - no i jesteśmy.
wyjęłam noże z pasów w rękawach. - nienawidzę śniegu. - warknęłam wbijając jedno ostrze w gardło jakiegoś chłopaka stąd. - naprawdę nienawidzę. - drugiego spotkało to samo. drobni kieszonkowcy nie mieli szans z moją szybkością. - tak więc niech do cholery jasnej przestanie sypać ! - jak na złość, z dachu spadła na mnie dość sporych rozmiarów hałda tegoż właśnie materiału. tego który mnie obsypał też zabiłam. z całej trójki spiłam krew. calutką jaką mieli, czyli łącznie jakieś osiemnaście litrów. - jak dostanę choćby śnieżką  to zatłukę. - widziałam przymierzającego się do tego czynu Dracona. - nawet o TYM nie myśl bo pożegnasz się z wizją widzenia mnie w Gaultierze.
- nie chciałem rzucić. - podszedł do mnie i natarł mi twarz. - chciałem zrobić to.
- och ciesz się cholero jedna że cię nie tknę. - naciągnęłam mu płaszcz łącznie z marynarką i koszulą. - bo - myślą zwaliłam na niego trochę śniegu, nie dużo, tyle ile mieściła jego śnieżka. - byłabym przy wbijaniu się w tą słodziutką szyję.
- peace and love młoda. - upomniał się Spade. - to koniec końców twój chłopak.
- wal się, co ? - rzuciłam żartem do palacza. - pan ładny nie potrzebuje adwokata.
- Cieniu można prosić - ktoś przebiegający popchnął mnie w bok więc prosto w ramiona Draco. - nie potrzebuje adwokata. chyba, że chcesz nim zostać.
- mam wysokie honorarium.
- proszę. - pocałował mnie.  czemu on musi być tak idealny !? - wystarczy na pokrycie twojej gaży ?
- wystarczy. - przytuliłam go. - no to tak, ja się już obłowiłam i względnie uspokoiłam. - przeszliśmy na Pokątną zostawiając Spade'a samemu sobie.  wzięłam Dracona pod rękę. - ale pytanie czy wracamy ?
nie musiałam słyszeć ani myśli ani słów Ślizgona, jego wzrok mówił jasno "nie."

przeszliśmy się Pokątną. niedaleko do Świąt, niby było wesoło i tak dalej, ale widać że wszyscy przeżywali śmierć Dumbledore'a.
kilkakrotnie spotykaliśmy się z jemiołą, ale nie wychylaliśmy się z tym, że jesteśmy parą. buziak w policzek wystarczał. my wiedzieliśmy swoje.

przechodziły koło nas jakieś dzieciaki jeszcze poniżej wieku przyjęcia do Hogwartu.
Draco zabrał mnie do jakiejś kawiarenki o bordowych ścianach i kanapie w rogu na końcu niewielkiej sali.
zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na krześle,  on poszedł pod bar i zamówił coś do picia.
- dwie czekolady.  usłyszałam głos i Ślizgon zręcznie przyniósł dwa wielkie kubki.

- ty naprawdę chcesz żebym zeszła na cukrzycę. - wymamrotałam ale upiłam łyk.  była wielka, chemiczno-kakaowa, słodka i cholernie dobra. - ale chyba umrę szczęśliwa.
- cieszę się. - odpowiedział zdawkowo i miał wąsy z czekolady. zaśmiałam się widząc brązową ciecz na kontrastującej jasnej karnacji Draco. - co ci tak - obejrzał się do lustra za moimi plecami. - śmieszy cię to ? sama masz nie lepsze wąsy. - odwrócił moją głowę i tym bardziej się śmiałam. - czekolada to zły pomysł.
- owszem - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - niepotrzebnie brałeś dwie wielkie. - odparłam ze śmiechem. - przepraszam ale za dużo słodkiego łaskocze mnie w przełyku.
korciło mnie zadanie mu pytania "to jakim cudem ja się z tobą całuję" ale stwierdziłam, że zostawię to sobie.
- to jak wytrzymywałaś pogadankę z Krumem ?
- oj i tak wiesz, że najlepiej mi się z tobą tańczy. - przytuliłam się do jego boku. - właśnie. - zobaczyłam kopertę z herbem Rady pod moją szklanką z czekoladą. - oo, coś się kroi, - spojrzałam na list i zdębiałam. - Rada pisze do ciebie. - przekazałam mu papier. - powiedz co piszą.
- wygląda na to, że opłacają mi podróż do Włoch i zapewniają lokum. - zdziwił się. - ale wspominają, że zrobią to jeśli ty pojedziesz.
wpadła i druga koperta, tym razem do mnie.
od razu rozpoznałam odór Aleksandra.
- nawet tego nie czytam. jeżeli chcą cię widzieć, nie ma problemu, ale jadę z tobą.
- a co z - puknął w opakowanie z papieru. - twoim znajomym po kle.
- niech się pieprzy z Blaisem czy z każdym chłopakiem w Mieście byleby tylko zostawił ciebie i zwiedzających w spokoju. - prychnęłam. - na razie nie chce mi się o tym myśleć, do lata sporo czasu.
- Ignis - Ślizgon wskazał za okno. - coś mi się wydaje, że będzie tu coraz mniej śniegu.
- i super. nienawidzę tego cholerstwa. - stwierdziłam dopijając ciepłą czekoladę i zbierając swoje manatki. - idziemy czy jeszcze nie ?  bo pewnie wuj dostaje piany na ustach ...

- nie do końca Ignis. - usłyszałam Snape'a jak wchodził do lokalu. - cieszę się, że nie robisz nic głupiego. - podszedł do naszego stołu jednak nie usiadł a stał. - jednak zabicie trzech szlam na Nokturnie ...
- byłam wściekła, głodna i znerwicowana wuju. - usprawiedliwiałam się - nie cierpieli.
on tylko przejechał dłonią po twarzy. - pewnie powiesz, że się czepiam, ale czy to nie za dużo ?
- a tam za dużo. na wypaleniu głodowym zabiłam dla krwi jakąś pięćdziesiątkę mugoli, nic się nie stało.
mina wuja nie zmieniła się, jednak wyczułam jego zaskoczenie i "że co?" w myślach.
- w takim razie miłej reszty popołudnia Ignis. odszedł po chwili i zniknął.

Draco dopił swój napój i wyszliśmy na Pokątną.
- Ignis. - zaczął - jedziemy do Rady.
- czego oni od ciebie chcą. - zaczęłam zachodzić w głowę. - hmm ?
- tam pisało coś na temat twojego zdania, że jestem najlepszym tancerzem. odpowiedział spokojnie.
- trening taneczny ? - zdziwiłam się. - no cóż, może i tak. - potarłam o jego ramię policzkiem. - ale ty nie potrzebujesz treningu.
- zdziwiłabyś się. wymamrotał pod nosem.
- wiem, że nie - zaśmiałam się i przeszliśmy na zaułek Nokturnu. - zabierajmy się do szkoły.
- jak sobie życzysz. - udał dworską etykietę i w sekundę staliśmy w płonącym kominku dormitorium. - no i jesteśmy.
westchnęłam wypuszczając powietrze z płuc. - nie wiem jak tobie, ale mi się po tej czekoladzie chce spać. - przekręciłam głową. - kazałeś barmanowi dorzucić do mojej porcji Słodki Sen - ziewnęłam. tak, to na pewno przez miksturę. - policzę się z tobą pierdoło. zobaczysz. zagroziłam idąc na górę śnięta.
- dobranoc skarbie. Draco pożegnał mnie krótkim pocałunkiem tuż przed drzwiami do mojej sypialni.

padłam na skórę przy łóżku już nawet nie na materac.
zasnęłam na kilka godzin w mojej ocenie, ale otworzyłam oczy i widziałam nad sobą pysk Pansy i głowę Draco obok wuja.
- podałeś jej za mocny wywar Malfoy. - skarcił Ślizgona Snape i pomógł mi wstać. - teraz miej ją na głowie. - wcisnął mu do ręki fiolkę. - ja umywam ręce.
- dobrze panie profesorze. - schował buteleczkę do kieszeni marynarki. - chodź Ignis - objął mnie w talii i zszedł ze mną po schodach.  dopiero na dole odzyskałam pełną świadomość miejsca i czasu. - no nawet antidotum ci niepotrzebne. - wyprostowałam się i poczułam jak Draco mnie łaskocze. dostał po brzuchu. delikatnie i pieszczotliwie. - zdrowa.
- co znaczyło "zbyt mocny wywar" ? spytałam.
- nie rozcieńczyłem go odpowiednio, dlatego tak cię powaliło. przyznał się do winy.
- nic się nie stało. po prostu twardo zasnęłam. - uśmiechnęłam się do niego lekko. - chodźmy.

zabrał mnie na śniadanie, tym razem nie musiał mnie karmić, jedynie obejmować.
Severus wstał i podszedł do mównicy dyrektorskiej.
- wiem, że to dla was szok. jednak kiedyś należałoby wygłosić pierwszą mowę. - cała Wielka Sala na niego patrzyła. - strata dyrektora Dumbledore'a jest niewyobrażalna. był wyjątkowym człowiekiem i bardzo silnym magiem. mam jednak nadzieję, że w niewielkim stopniu uda mi się go zastąpić.
- NIE UDA SIĘ ! - podnieśli wrzask Gryffoni - NIC NIE ZASTĄPI DUMBLEDORE"A !
- proszę o spokój. - obrzucił ich stół lekko jadowitym spojrzeniem. - jako, że stoimy w obliczu takiej tragedii ...
- TO NIE TRAGEDIA A MORDERSTWO ! wykrzyczał Fred i George.
- minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru za niesubordynację. - odpowiedział im Snape. - w obliczu takiej tragedii nie mam zamiaru ciągnąć dalej tej przemowy. to wszystko. możecie iść.   zakończył zdanie i poszedł do siebie.

wyszłam niedługo po wuju i poszłam do jego gabinetu, którym teraz było lokum Dumbledore'a. 
- o co chodzi ? - przywitał pukanie drzwi oschle jednak ja bez żadnej zgody czy protestu z jego strony po prostu tam weszłam i przytuliłam się do wuja płacząc. - Ignis co ty tu robisz ? czemu płaczesz ? 
- bo to moja wina wuju. 
- to nie twoja wina. Dumbledore wiedział że tak czy siak by zginął z ręki twego ojca. 
- nie chciał żebym się łudziła, wiem. 
Snape posadził mnie na kanapie i podał herbatę. - jeśli chcesz możesz tu zostać. 
- nie. zaczną się plotki. - odmówiłam propozycji wagarów - co ja mam z tym wszystkim zrobić wuju ? 
- przetrwać te czarne dni. odpowiedział i widząc, że wypiłam już napar z ziół, wypuścił mnie do ludzi.

oczywiście melancholijnie chodziłam, już w glanach, z Draco.
ja powoli odchorowywałam, ale wiedziałam, że jemu jest ciężej.
zwykle zabijał z ukrycia, częściej w walce, ale to byli złodzieje i wampiry z Nokturnu.
nie niewinnego nauczyciela.

musiałam go wesprzeć, ja dla krwi zabiłam wielu niewinnych, ale wampir to inna sprawa.
otrząsnęłam się.  owszem spieprzyłam sprawę, ale jemu to ciążyło bardziej.
obudził się z koszmarem i to za jakiś czas wróci byłam tego pewna.

spojrzałam na niego już zdrowo myśląca. pstryknęłam go w ramię i odwrócił wzrok.

* Draco * 

widziałem w jej oczach, że wróciła do normy.
ale co ją do tego skłoniło ?

- Ignis ... - dotknąłem jej czoła.  wiedziałem, że nie mam szans znaleźć gorączki. - co jest ?
- nic. - odpowiedziała spokojnie i otarła się o mój bok policzkiem. co jest nie tak ? nigdy nie była taka delikatna. - po prostu - widziałem że nie ukrywała uszu. - chcę być miła.
- em Igni ale jesteś pewna, że wszystko okej ? - spojrzałem na nią podejrzliwie. ona tylko się zaśmiała krótko i cicho. - Ignis ...
- jest okej. naprawdę nic mi nie jest. po prostu - przytuliła się. - chcę się poprzytulać. to źle ? 

Merlinie co tu jest nie tak !? Igni zwykle zachowywała się jak przyjaciółka czy kumpela a teraz jak kot któremu dano za wiele kocimiętki.

- no nie - wydukałem zaskoczony - ale jesteś pewna, że wszystko w porządku ? 
- Draco - zabrała mnie za rękaw w odosobniony korytarz - nie truj się jego śmiercią. wiem, że krew na rękach ciąży ale - weszła pod moje ramiona i się nimi otuliła - przetrwamy to razem, tak jak zawsze. możesz na mnie polegać, ale proszę przetrwaj te czarne dni. 
patrzyłem na nią zdziwiony. - Igni ale ...
- cicho - odebrała mi głos miłym i życzliwym tonem. nie tym dla żartu zimnym - popatrz na mnie skarbie - spojrzałem w jej oczy - przechoruję to z tobą. tylko powiedz, czego byś chciał. 
Ignis czekała na odpowiedź. 
- możesz ... - trochę kuło mnie to, że muszę ją o to prosić, jednak koszmary mnie przemęczyły już do cna możliwości - możesz zasnąć obok mnie ?
- oczywiście Książę - pocałowała mnie w policzek - jest coś jeszcze co ci pomoże ? 
pokiwałem przecząco głową, widok Dumbledore'a się upomniał o pamięć i Igni wyczuwając to przytuliła mnie mocniej. 
- wszystko się ułoży Książę. naprawdę się ułożyły, ale przetrwamy razem te czarne dni. obiecuję. pocałowała mnie krótko. 

* Ignis * 

Draco względnie się uspokoił. 
- wracajmy - zarządził a ja czując się w obowiązku bycia neko-przytulanką tylko grzecznie z nim poszłam przytulona do niego. w dormitorium u nas nikt nie rozpaczał po dyrektorze, oprócz mnie i Dracona, nikt. - zagramy? 
- jeśli chcesz. zgodziłam się i wzięłam czarne pionki.
gra nie została rozstrzygnięta. nie można było wyłonić zwycięzcy.

po partii poszłam z nim po cichu na górę i już w piżamie położyłam się obok Draco, należał mu się sen.  był wycieńczony od kilku dni.  pewnie nie sypiał za dobrze albo wcale nie zaznał snu.
potarłam o niego policzkiem. - dobranoc.
- dobranoc.  odpowiedział i mnie objął.

ja nie mogłam spać, ale Draco zasnął i spał jak dziecko.
nie miał koszmarów, nie obudził się w nocy.   zadbałam o jego dobry sen. i obiecałam sobie, że dopóki wszystko nie wróci do normy to będę tu sypiać albo czuwać nad snem Dracona.
postanowiłam że nie ruszę się spod jego ramion do rana.
przerzuciłam się na jego brzuch i dopasowałam się oddechem do jego rytmu.
był słodki jak spał.
położyłam głowę obok jego i czekałam tak do rana.

obudził się i widział mój delikatny uśmiech.  - jak się spało ?
- dobrze. - zeszłam z niego i zaczęłam się ogarniać. - a ty ?
- nie zasnęłam. - powiedziałam życzliwie. - stwierdziłam, że tobie się bardziej przyda sen niż mnie.
on mi nie odpowiedział, jedynie wynalazł świeże rzeczy i poszedł do łazienki chłopaków.

ja kopnęłam się do pokoju dziewczyn i od razu wychwyciłam szepty i spojrzenia w moją stronę.
- co ? - rzuciłam luźno. - o co chodzi ?
- o nic. odpowiedziała jakaś koleżanka Pansy.
- to jak o nic to nie gapcie się na mnie jak na jednorożca i nie gadajcie za moimi plecami. - rzuciłam i zebrałam swoje manatki. w Ogniu zabrałam się do Komnaty i tam ogarnęłam. - głupie są, ale co ja zrobię. - bazyliszek sam zszedł z ramienia i pogłaskałam go po pysku. - zajmę się tą sprawą kiedy indziej. - zabrałam go na rękę z powrotem i wróciłam tą samą metodą do dormitorium. - pora chyba na śniadanie. - zeszłam na dół w niezawiązanych glanach. - Draco - przyjęłam ramię blondyna jako miejsce na dłoń. - chodźmy, co ?
- idziemy. zapewnił mnie i wprowadził na Wielką Salę.

usiedliśmy bliżej siebie niż zwykle. ja zjadłam błyskawicznie i teraz w formie kulek piłam sok marchewkowy.
- Draco - do otwartych ust blondyna wleciała taka kuleczka. - dobry sok, no nie ?
- bardzo. - potwierdził gładząc mnie po policzku. - ale lepiej chyba by smakował z twoich ust.
- o nie, nie teraz. kiedy indziej. - odgoniłam go.  ale nigdy wcześniej nie mówił takich rzeczy. cóż, chyba pora zacząć się przyzwyczajać, że z każdą przelaną przez niego kroplą krwi będzie coraz bardziej podobny do mnie. to bestii którą chciałam zatuszować.  - dopisz to do prezentu na Święta.
on tylko się uśmiechnął i spojrzał tak łobuzersko na mnie.  - oczywiście. dopiszę do rachunku.
- cieszę się. - odpowiedziałam mu tak samo. - zjedzone ?
- myślałem, że jeszcze nic nie tknęłaś.
- zjadłam szybciej niż to zauważyłeś. - pocałowałam go w policzek. - chodź.
zabrał mnie na lekcje i nie puszczał mnie od siebie na krok.
u Kastiela trochę czasem kuła mnie ta jego zazdrość i zaborczość, ale u Draco nie.  on był teraz dla mnie najważniejszym i przyjacielem, i bratem, i doradcą.  byłam mu w stanie prawie wszystko wybaczyć, ale nie zapomnieć.

jednak na te jego gierki "jesteś moja"  przymykałam oko, bo bez względu na brata, było to przyjemne wiedzieć, że ktoś tak bardzo cię kocha, że nie chce nawet mianować cię tak jak wszyscy.    trochę dziwne jest słyszenie lekkiego uprzedmiotawiania ale jemu naprawdę to wychodziło i nie był tak zaborczy by mnie nie wypuszczać ze szkoły.  jedynie podkreślał kim dla niego jestem.

usiadł obok mnie na korytarzu.
- Ignis ...
- o co chodzi ?
- jak myślisz, długo to jeszcze potrwa ?
- nie wiem. wuj chciałby pewnie jak najszybciej wszystko wrócić do normalnego stanu.  wzruszyłam ramionami.
- zobaczymy.
zadzwonił dzwon i znowu poszliśmy na lekcje.


czarne dni, bo tak określiliśmy sobie dni żałoby, zajęły jeszcze trzy dni.  potem wszystko wróciło do normy. zapewne za sprawą wuja.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz