piątek, 23 maja 2014

Rok VI Rozdział II Brniemy Dalej ...

niedługo po tym dotarło do mnie że powoli kończymy naukę.
w sumie chciałoby się powiedzieć "no nareszcie" ale z drugiej strony wiedziałam że już nic nie wróci mi lat z Hogwartu.
ale może to i lepiej.

list od Kastiela z PIERWSZYM BILETEM NA ICH KONCERT.
na lato tego roku.

skakałam ze szczęścia na wieść że im się udało w branży muzycznej.
kurde to teraz mam brata-rockmena. zaśmiałam się w myślach i usiadłam na łóżku.

ale szczęście prysnęło bo rozumiałam z czym się to wiąże, a poza tym na razie Harry robił trudności wystarczające by przyćmiewać radość z sukcesu Kastiela i "Music Machines"

palnęłam się pod kołdrę, niby muszę się wyspać.
ale oczywiście, tak jak przewidywałam, nie zasnęłam wcale.
jak to ja miałam w zwyczaju.


przeszłam około 3 cichcem do sypialni chłopaków.
widziałam ich jakby był jasny dzień.
przeliczyłam szybko łóżka, to "moje" było puste.
od strony ich łazienki słyszałam szum wody.  ale to do niego nie podobne.
o tej godzinie ...
chyba że ...  NIE Ignis, nie może spać. po co od razu zakładać czarne scenariusze.
ukryłam się sekundę przed otwieranymi drzwiami do ich sypialni.   Draco rzeczywiście, brał prysznic.
ale żeby o 3 ?

arystokrata położył się pod kołdrę, ale mnie nie zauważył. na szczęście. 
 cóż, patrząc na Draco oczy lekko zaskoczyły zieloną poświatą.

wyszłam z ukrycia kiedy już leżał i zasnął.
słyszałam coś jak Wezwanie.  był to rodzaj Przywołania, jeden ze słabszych, fakt,  bo wystarczyło jedynie wypowiedzieć imię osoby z którą dzieli się Naznaczenie, ale zawsze.

- Draco - zaczęłam cicho mówić mu na ucho - wpuść mnie proszę.
chłopak odsunął się minimalnie, na tyle bym mogła się wygodnie przy nim umościć i oprzeć o niego głowę.
położyłam się przy nim.
momentalnie poczułam się senna.

rano oczywiście zdziwił się moją obecnością.
- dzień dobry - pocałowałam go z lekkim uśmiechem. - trochę zaspałeś. ale niezbyt się dziwię, skoro dopiero o 3 brałeś prysznic.
na wzmiankę o kąpieli Draco zamilkł. - dzień dobry Ignis. wymamrotał jedynie i porwał rzeczy.

przewróciłam się na pościeli i wstałam.
lepiej nie być tu kiedy pobudzi się reszta.

zebrałam się ale od razu jak zeszłam na dół złapał mnie Tellus i Laurilel.
- o co chodzi ? spytałam miękko.
- o poranek. - zaczął elf po mojej prawej, tj. Laurilel. - czemu budziłaś się obok Draco ?
- zapomniałeś, że wampir musi mieć odpowiednią gamę zapachów by zasnąć. - odpowiedziałam luźno, co Tellus skwitował zaskoczonym spojrzeniem.  nosz kurna mać !  czy każdy, dosłownie KAŻDY  w tej szkole myśli w ten sposób ?  - Tellus ... czemu tak patrzysz jakbyś co najmniej Cerbera z Harpią zobaczył ?

elf nie udzielił mi odpowiedzi. jedynie odszedł bez słowa.
Laurilel jednak spojrzał mi w oczy, jakby za brata  - Dorian go tak "wychował" na podtekstach i wymyślaniu historyjek pod każde zdanie, które może okazać się dwuznaczne. - wypowiedział cicho. - rozumiesz chyba, że ci nie odpowie. -   pokiwałam głową i odetchnęłam.  miałam ochotę przywołać Dracona, pójść wtulona w niego na śniadanie i tak też spędzić resztę dnia. - Ignis - Laurilel pstryknął palcem przy moim uchu - co jest ?

poczułam drażniące uczucie jakby pełzania Znaku na moim ramieniu.  - nic. idę na śniadanie bo się spóźnię. a dać mi warzyć eliksiry na głodniaka to zły pomysł.
przez uśmiech przebłysnęły mi kły.
lepiej nie kusić mnie krwią Gryffonów na Eliksirach szczególnie. tyle noży, ostrzałek.

wyszłam na korytarz grubo przed posiłkiem i spojrzałam na Znak.
- o co chodzi ojcze ? wysyczałam w mowie węży.
^ Ignis. za tydzień jest zebranie. mam z tobą do omówienia kilka kwestii.^
- dobrze.  mam lecieć sama czy zabiera mnie wuj ?
^ masz lecieć z Severusem. zaufaj mi^
- oczywiście ojcze.  pokiwałam głową i przeszłam na śniadanie już w humorze i przywitałam ludzi wchodząc z otwartymi ramionami po bokach z których wylatywały co i rusz jakieś jaskółki z ognia.
ludzie ze Slytherinu oficjalnie przybili ze mną pierwszą piątkę, a miejsce Cirispina zajął Laurilel.

uśmiechnęłam się do elfa i oparłam beztrosko o Draco.
- podasz mi proszę tamto mięsko ? - spytałam go. arystokrata uprzejmie podał mi pod nos talerz z wędlinami. - dziękuję. - pocałowałam go, zamierzenie, w brodę. spojrzałam na zegarek. prawie bym się udławiła kawałkiem szybki parmeńskiej i salami. - o kurwa, ale późno. - wstałam pośpiesznie i pocałowałam Draco w policzek. - zaniesiesz mi torbę pod salę skarbie ? muszę iść sprawdzić Las.
- wczoraj miałaś obchód. - wymruczał sadzając mnie na swoich kolanach. - gdzie ci się spieszy ?
- po prostu jest późno. - spojrzałam mu w oczy, ale cholera nie umiałam kłamać. zmiażdżył mnie wyczekującym wzrokiem. - no dobra. mam pomysł.
- jaki ?
- chodź. - zabrałam go za nadgarstek z Sali na korytarz - zebranie za tydzień. - spojrzałam mu w oczy. - nie wiem o co chodzi. ojciec chce coś mi wyjaśnić. jeżeli zacznie gadać o tym że mam na ciebie uważać to chyba pod dywan wejdę. - wymamrotałam a Draco się zaśmiał. - co się śmiejesz, co ? zbliżyłam go do siebie.
- myślę, że jesteś na tyle dużą dziewczynką żeby wiedzieć gdzie jest granica.
- zatkaj buzię z łaski swojej - przejechałam palcem pod jego brodą. - chodź. pocałuj panie arystokrato.
- Księżniczko zaraz wyjdą ze śniadania.
- i co ? - spojrzałam Ślizgonowi w oczy. - nie raz się publicznie mizialiśmy.
- Ignis nie.
- och i tak wiemy - wspięłam się na palce, do jego ucha - że to zrobisz. - spojrzałam mu w oczy. - nie udawaj nieśmiałego chłopca. pozbyłeś się tego już po pierwszych miesiącach. chodź tu do mnie. - mięłam mu koszulę. - chodź. wiem, że lubisz jak proszę. chodź. widziałam w odbiciu swoich oczu tą mieszankę emocji, którą znał tylko Dracon.
walczył ze sobą ale koniec końców mnie do siebie porwał.
krótki moment i otworzyły się drzwi Wielkiej Sali a my na środku korytarza.
oderwał mnie od siebie.

przeszliśmy już normalnie na lekcje.
tam siedziałam cicho, jedynie opierając się o Draco i od czasu do czasu wymieniając słowa z elfami.

Fred i George dostarczyli mi nowość - te same gumy miętowe jednak z rdzeniem z lukrecji w środku. 
po zdarciu ich loga z jednej gumy i lekkim jej osłabieniu podałam ją Draconowi.
- czyje to słodycze ? spytał poruszając już rozrobioną gumą.
- em ... Weasley'e wymyślili je specjalnie dla mnie.
Draci prawie zakrztusił się słodyczem, słysząc kto go wymyślił. - na serio ? i nie zatruli go ?
zaśmiałam się. - nie. nie zrobili by tego ich największemu odbiorcy tego przysmaku.
- no cóż ... odpalisz mi chyba część tego przysmaku. 

przeszłam dalej do gabinetu Slytherina. nie wiem czemu ale miałam ochotę tam posiedzieć i porobić trucizny. 

Draco nie szukał mnie tak samo elfowie odpuścili przeszkadzanie mi w pracy. 
jak chciałam być sama i pracować to to wyczuwali i odsuwali się. 

może odrobinę tęskniłam do lat samotności, przed Kastielem, przed Aleksandrem,  przed Bonesem i przed  całym tym szajsem. tak, to były dobre, choć wypełnione bratem, lata. 

przesiedziałam w fotelu dziadka tak godzinkę zanim zaczęłam szukać ksiąg z wywarami starymi i zapomnianymi przez ludzi. 
odszukałam kilka ciekawych i postanowiłam podkraść składniki z Lasu. 
wybrałam się między drzewa i nic nie zapowiadało nagłego ryku i sideł, a konkretniej siatką wzmacnianą srebrem w której to teraz siedziałam zamknięta jak królik. ale brawa dla konstruktora, nie wyczułam pułapki. 

podeszli nieznani mi ludzie, najpewniej kłusownicy czy Łowcy Nagród. 
- no, no, no. kto nas odwiedził - jeden w starych i lekko pościeranych ubraniach w stylu arystokratyckim podszedł do mnie i podłożył mi długie ostrze cienkie jak papier, pod brodę - liczylośmy na jednorożca, ale widać mamy szczęście. - rzucił do kolegów i dostał kopa. owszem poraniłam sobie szyję ale miałam możliwość wyjścia. - słuchaj laleczko - zabiję cię - jesteśmy tu na wezwanie twojego ojczulka. ale skoro nie chcesz słuchać ... 

zza krzaków wyszedł zakapturzony ojciec i w pięknym nieczystym stylu z grymasem na twarzy rzucił na tego z nożem Avadę, tak samo na tych trzymających sidła. 
- liczyłem że cię zaprowadzą, ale widać słuchali plotek i cię uwięzili - zaczął cicho - za tydzień zebranie, ale to już wiesz. - machnął dłonią - musisz udowodnić mi swoją lojalność i zdolności aktorskie. jednym słowem, czeka cię test zdolności.
- kiedy tato ? spytałam ożywiona. 
- w swoim czasie córciu. - złagodził mój zapłon - dowiesz się na zebraniu a wykonasz w swoim czasie.  
- dobrze ojcze. powiedziałam po raz ostatni przytulając Riddle'a i poszłam do zamku robić trutki.

usiadłam w fotelu ponownie i przeglądałam księgi.
podniosłam się i tym razem bezproblemowo, poszłam po składniki do składziku wuja.
wybrałam je i wróciłam do "siebie"

usiadłam na podłodze, po zrobieniu ogniska w powietrzu oraz wyczyszczeniu kotła zaczęłam warzyć.
długo to zajęło, ale uzupełnłam wszelkie podstawowe trutki i zaczęłam maczać i nasączać w nich noże.
oczywiście większość miała tylko sprawiać niewyobrażalny ból, niż zabijać. w końcu od tego jestem ja.
niektóre były na wampiry, wypalały skórę do mięśni, albo po prostu miały ich uciszyć. krzyków nienawidziłam, chyba, że mugolskie czy szlam. tak oni wrzeszczeli na poziomie. ale wampir narobiłby rabanu, taki Bones czy Aleksander koniec końców darli się tak że uszy więdły.

poszłam na dół po fiolki. w końcu resztę trzeba schować na zapas, prawda ?

wpadłam na Draco rozmawiającego z wujem.
ukryli fakt rozmowy, Snape musiał wiedzieć o moim teście więcej niż ja.
ale wiedziałam, że Severus nie złamie słowa danego mojemu ojcu i mi nic nie powie.

przeszłam bez słowa dalej, jednak Ślizgon złapał mnie za nadgarstek i podciągnął w swoją stronę.
- gdzie byłaś ?
- w gabinecie. - odpowiedziałam spokojnie. - nie łap mnie za dłonie. robiłam trutki, resztki mogły zostać na skórze. - arystokrata cofnął dłonie profilaktycznie. - dobrze skarbie, ja muszę zapuszkować ten nadmiar co mi został i wracam do roboty. pocałowałam go w policzek i przywołałam odpowiednią ilość fiolek na resztki trucizn.

przeszłam do gabinetu z powrotem i napełniłam naczynka pozostałościami mojej pracy.
ostrza wysuszyłam i powkładałam w pochwy.
usiadłam i poukładałam trutki na półkach w skrzyneczkach nie większych niż te stare z cygarami.
po tej czynności zasiadłam w fotelu dziadka i splotłam palce.
oparłam brodę na mostek i chciałam iść spać.
jednak przy drzwiach wychwyciłam miękkie i pewne kroki.
jeden z dementorów, stojący po wewnętrznej stronie framugi drzwi zabierał się za oddech.
jednak powstrzymałam go gestem uniesionej ręki i zobaczyłam jak przez drzwi nietknięty przechodzi Draco.
- tu jesteś - stwierdził i zabrał mnie za ramię na górę. - kolacja.
nawet nie zaprotestowałam, pośpiesznie umyłam ręce i usiadłam obok niego.
Laurilel podał mi na desce bambusowej sushi i pałeczki.
Tellusa nie było. jak się dowiedziałam od jego brata, dostał pozwolenie na opuszczenie zamku i wrócenie do Doriana.

wpadły sowy, do mnie przyleciał kruk i zrzucił mi paczkę z nazwą "od "Borgina&Burkes'a" dla Ignis Morringhan Riddle Potter"  tu Riddle było zapisane maczkiem tuż przed nazwiskiem Potter.
otworzyłam i widziałam kilka mocnych noży.
najpiękniejsze nie były, ale kruszec był tak twardy że po odparowaniu ciosu miecza nie połamałyby się czy nie popękałyby.
schowałam je do butów.

- Draco - spojrzałam na Ślizgona - za tydzień.
pokiwał głową. - wiem. odpowiedział mi jedynie i patrzył pustym wzrokiem w ścianę.
nie chciałam go wybudzać, niech sobie porozmyśla.
wstałam i poszłam z powrotem w gabinet.
niedaleko miałam przejście do doków gdzie trzymali łódki dla pierwszaków kiedy nie były używane.

usiadłam na jedynym niskim pomostku z drewna i patrzyłam na wylot jaskini na jezioro.
była noc, a na zewnątrz panowała któraś z kwart Księżyca. która, nie wiedziałam, bo zawsze mi się myliły.

siedziałam tak, dopóki nie dołączył do mnie duch dziadka.
- czemu tak siedzisz dziecko ? spytał cicho.
- o, witaj dziadku. - przywitałam się z opóźnieniem. - a jakoś tak. stwierdziłam, że warto się tu wybrać. w końcu to jeden z mniej odwiedzanych zakamarków Hogwartu.
- owszem. - Salazar lewitował po mojej prawej. - to dobre miejsce do zadumy.
- o co chodzi dziadku ?  nadal nie mogłam się do tego miana przyzwyczaić, bo i ducha widywałam rzadko, jednak czułam, że jest on moją rodziną.
- och nic szczególnego. kiedy port był świeżo wybudowany często siadałem tu z twoim ojcem. rozmawiałem z nim tu jak był jeszcze chłopcem, siedział tam gdzie ty teraz.
uśmiechnęłam się pod nosem i wstałam powoli z miejsca.
- cóż, jeszcze wiele eliksirów przede mną do zrobienia. - otrzepałam delikatnie spodnie. - do zobaczenia dziadku.  pożegnałam ducha i zamknęłam się na klucz w jego gabinecie.

nie wiem ile czasu tam siedziałam, po prostu warzyłam różne draństwa które wydawały mi się w danej chwili użyteczne. 
                              * Draco * 

Ignis sama ustalała nam termin treningu, a mieliśmy zacząć dzisiaj wieczorem. ale jej nigdzie nie było. 
- no to co ? trening odwołany ? zaczął Blaise opierając się o miotłę. 
czułem się w obowiązku do zrobienia im harówki, bo w końcu jak Ignis nie było z nami to ja przejąłem jej obowiązki. 
- nie do końca. rzuciłem odwracając głowę w stronę zamku skąd wychwyciłem kroki.

Igni wbiegła na boisko spóźniona i w lekko wygniecionych szatach do gry. musiała się spieszyć. 

- co ? jak to możliwe że byłaś gdzieś z Malfoy'em a ogarnęłaś się później niż on ? zaczął ożywiony Zabini. 
- cicho siedź - wysyczała, wykonała kilka ruchów dłoni i nad głową zrobiła mu czarną chmurę. - jeżeli nie chcesz zobaczyć jak to jest przeżyć uderzenie pioruna to dobrze ci radzę, nie denerwuj mnie. 
- Ignis kto robi trening ?spytałem rzeczowo. 
- ty. - rzuciła luźno - i tak jeden ci wiszę. stwierdziła przypominając mi o niespełnionej obietnicy. 

                              * Ignis * 

kompletnie zapomniałam o treningu, zasiedziałam się przy Eliksirach. 
na szczęście w porę mi się przypomniało. 
albo może raczej to że Blaise zaczął rzucać podejrzenia wyrwało mnie z chwilowego Transu.

Trans to swego rodzaju medytacja, wyłączenie się i zbieranie Energii potrzebnej do poprawnego uspokojenia się kiedy indziej.

teraz siedziałam na miotle i dostawałam wycisk razem z resztą drużyny, nawet większy niż oni, za spóźnienie. Draco patrzył na mnie prowadząc trening, już teraz czułam, że mi nie odpuści.
uśmiechnęłam się pod nosem.   nareszcie arystokrata pokazał swoje prawdziwe oblicze.   widziałam, że potrafi prowadzić trening i zorganizować ludzi.  trzymał porządek i nacisk.
ale ja mu już po treningu ten jego ułożony świat rozwalę.

przysiadłam na ławce w szatni kiedy już wszyscy poszli.
- no i ? spojrzałam na niego.
- biegamy - rzucił jedynie a ja zrobiłam wielkie oczy. - no już.
- chyba się przesłyszałam. - jednak jedno spojrzenie na Draco mnie upewniło, że nie żartuje. ale już ja ci załatwię bieganie. - ile kółek panie trenerze ?
wyczuł mój podstęp i wolał przejść do sedna.  podeszłam do niego i sam mnie już przygarnął i pocałował.
no, ale jak to zawsze bywa, niezbyt długo się mogliśmy sobą nacieszyć.
tym razem wpadł do nas Harry.
- Ignis. - nacisnął na mnie, jednak Draco, jak zawsze, powoli kończył pocałunek. nie chciał mnie "oddać" bratu. bał się chyba, że, jak w zeszłym roku, odejdę od niego na rzecz Harry'ego. - Ignis. - brat nałożył większy nacisk, a Draci, hulaj dusza piekła nie ma, nadal mnie drażnił. ba, nawet bardziej mnie do siebie przygarnął prostując mnie jak strunę w gitarze i jednocześnie lekko zgniótł materiał pleców szaty do gry. trzymał nerwy Harry'ego przed cholernie cienką linią rozerwania nas.    - Ignis do cholery ! - brat już wrzeszczał a jedna dłoń Ślizgona zakryła bliższe bratu ucho.  kochana pierdoła.    - IGNIS ! - Draco już dał za wygraną i powoli się cofnął. - no nareszcie ! co Malfoy, spijasz z niej krew że tak się do niej przysysasz ?
- do twojej wiadomości Potter - zaczął arystokrata, a ja przecięłam językiem powietrze. - jej krew jest słodka.
- Ignis. - brat nie zwrócił na niego uwagi. - chodź.
- po co ? spojrzałam na niego badawczo.
- Dumbledore chce z nami pogadać. chodź. Harry zabrał mnie na siłę do zamku a Draco nawet nie zdążył zareagować kiedy byłam poza szatnią.

Harry na siłę zaciągnął mnie po schodach do gabinetu dyrektora. 
- Ignis - przywitał mnie kompletnie nieoficjalnie - herbaty, dropsa cytrynowego ?
- podziękuję za dropsy panie dyrektorze, ale z chęcią poprosiłabym herbatę.
- świetnie. zieloną wiśniową zgaduję ? - Dumbledore lekko zbliżył do siebie opuszki palców. - Harry, możesz iść. chciałbym pewne kwestie omówić tylko z Ignis. - podkreślił i nawet McGonnagall jak i Snape sobie poszli. Harry wyszedł pierwszy i zamknęły się drzwi. - Ignis, z twoim bratem już rozmawiałem. potrzebuję waszej pomocy.
- o co chodzi ? usiadłam wygodniej na sofie i wypiłam pierwszy łyk herbaty. spokojnie, bo nie było tam Veritaserum.
- sama wiesz, że jak jest zło musi być i dobro. jednak ja nie dam rady sam temu złu stawić czoła. a Voldemort nie podejrzewa nawet, że możecie mi pomóc. bo widzisz, on nie ma duszy jako takiej. owszem miał ją jak był jeszcze w szkole.
- a teraz ? zmarszczyłam nos.
- teraz Voldemort posiada coś co nazywa horkruksami. to przedmiot ...
- wnioskuję że z częścią duszy w środku.  przerwałam i skinęłam głową.
- Ignis - Dumbledore patrzył mi w oczy. - szukam ich po całym świecie by je zniszczyć. potrzebuję waszej pomocy, bo jak mnie zabraknie ktoś nadal musi to robić.
- rozumiem. - pokiwałam głową. - a ile ich jest i ile już udało się panu zniszczyć ?
- jeszcze żadnego. Harry, nieświadomie wtedy, zniszczył dziennik. - tak zniszczył, że mam go nawet tu przy sobie panie profesorze. wymruczałam w myśli. - diadem Roveny Voldemort sam zgubił, poza tym jest jeszcze pierścień i medalion Slytherina, kielich Hufflepuff ... - dyrektor wyglądał jakby chciał wyliczać dalej, jednak spojrzał na mnie poważnie. - obiecaj, że nie powiesz tego nawet bratu.
- o co chodzi ?
- ty wiesz. - Dumbledore gwałtownie wstał i zaczął krążyć po pokoju. - wiesz o horkruksach, wiesz, albo i nie, jakie one są. i zapewne wiesz co chciałem ci zdradzić ! - przyparł mnie jakimś niewerbalnym pod ścianę. - skąd masz tą wiedzę !? skąd !
ojciec wspominał mi o zadaniu na aktorstwo, może, a nawet na pewno, chodziło mu o Dumbledore'a.
- skoro się pan pyta, musi to wiedzieć. - odpowiedziałam ściągając z siebie zaklęcie. - i jednak, nie polecam rzucania na mnie zaklęć. nie lubię tego. - odeszłam i usiadłam na kanapie i kończyłam herbatę. - proszę powiedzieć co pan podejrzewa. zachowywałam spokój.
- jesteś po jego stronie !? - wykrzyczał i patrzył mi w oczy,  myślał chyba, że krzyk i demaskacja mnie przerażą. - odpowiadaj !
- nie panie profesorze. - rzuciłam spokojnie i pewnie znosząc jego świdrujące spojrzenie - nie jestem jedną z nich. wiedzę wyzyskuję poprzez Oklumencję.
dyrektor patrzył na mnie oczami szeroko otwartymi. - ty ... złamałaś jego bariery ?
pokiwałam głową. - owszem. - potwierdziłam spokojnie i sięgnęłam po lukrecje. - a teraz panie dyrektorze jeżeli pan pozwoli to już pójdę. - podniosłam się. - dobrej nocy panie profesorze.
- czekaj ! -  Albus zatrzymał mnie za nadgarstek - Voldemort może chcieć cię zabić, bądź wykorzystać. miej umysł zamknięty.

tak, mój ojciec będzie chciał mnie zabić.  mądre.

- nie będzie takiej konieczności panie profesorze - odpowiedziałam spokojnie. - mogłabym go bardzo łatwo namierzyć. poza tym mój umysł nie jest najlepszym miejscem do poszukiwań dla Voldemorta.
- czemuż to ?
- mam na to swoje sposoby. - uśmiechnęłam się pod nosem i przekroczyłam próg drzwi gabinetu Dumbledore'a - dobrej nocy panie profesorze.   rzuciłam i poszłam w korytarz.

wychodząc zauważyłam Snape'a rozmawiającego o czymś z Draco. odwrócili głowy w moją stronę i od razu przerwali rozmowę jak tylko otworzyły się drzwi.
- o Draco - przywołałam Ślizgona do siebie. podszedł - idziemy do dormitorium ?
- jak chcesz.
- choodź. - pocałowałam go w policzek i zabrałam za nadgarstek do podziemi.- mój Książę. przytuliłam się do jego boku.
- Ignis - Draco chyba był zaskoczony - jesteś chora ?
- owszem. - popatrzyłam mu w oczy - na bycie półwampirem. - pacnął mnie w nos - czo ?
- przestań tak gadać. - rzucił jedynie. - to denerwujące.
- już nawet żartów zabraniają. gorzej niż Umbridge normalnie. - zażartowałam i to był błąd. zaczął mnie łaskotać. - stop.
- odszczekaj. zażądał.
- a  mogę odmruczeć ? - spojrzałam na niego z uśmiechem. kurr dwa latka, prawie dwa i pół już stuknęło. - przepraszam.- przytuliłam się do Dracona i widziałam wzrok, jakby dumnego, Laurilela. - a ty co ? dumny jesteś ?
- szczęśliwy. owszem. nareszcie odkryłaś swoją drugą połówkę. o której dość długo ci z Cirispinem truliśmy.
zaśmiałam się - no dobra. mieliście rację. zadowoleni ?
o okno stuknął liść a Laurilel pokiwał głową. - widzisz ? nawet od Cirispina masz odpowiedź. 
popatrzyłam na ten listek - dzięki Łowco. pomogłeś. 
Laurilel i Draco się zaśmiali, co dziwne, w jednym czasie i z jednej rzeczy. 
ale co tam.

dostrzegłam liścik na stole.
od Slughorna.
" Ignis. masz spore zdolności oraz wiele ciekawych przepisów w archiwach. mógłbym prosić o kilka wywarów na lekcje ? sam mam wiele do zrobienia, nie zdążę ich sam przygotować. z góry dziękuję.  prof. Slughorn"

- pozwolicie że jutro zajmę się robieniem tylko i wyłącznie trutek przez cały dzień.
obydwaj się zdziwili. - czemu ? spytał Dracon.
- pomogę profesorowi Slughornowi. - wstałam. - co ? trzeba się dowiedzieć o jakie wywary mam się starać.
wyszłam i skierowałam się trochę w lewo od wejścia do doków.  tam wuj miał skład składników i niewielką pracownię, musiał ją pokazać nowemu nauczycielowi. chociaż, podejrzewam, że tak jak Snape wolał robić Eliksiry w Lochach zamku.

zobaczyłam go w pracowni nad biurkiem, przeliczającego składniki i pakującego je w sakwę ze skóry.
- co pan robi ? - spytałam spokojnie na co usłyszałam jeden głębszy oddech. zaskoczyłam go swoją obecnością. - chciałam zapytać jakie wywary chce pan uzyskać.
- och Ignis. kilka zwykłych, dla ciebie prostych czy wręcz, banalnych odtrutek. może uda ci się zrobić Veritaserum i byłbym rad pod koniec roku odebrać Felix Felicis.
- oczywiście panie profesorze. - pokiwałam głową i wyszłam. - a. składniki mam sama sobie zorganizować czy ... - wcisnął mi do rąk kilka sakiewek oprawionych małymi karteczkami na jaki wywar są dane składniki. oczywiście dość bezsensownie na mój węch, ale miło, że pomyślał. - dziękuję. do widzenia.

zawróciłam do Komnaty Tajemnic.
tam miałam spokój.
bazyliszek znowu z lekkim pluskiem zniknął w labiryncie korytarzy.

usiadłam i wyrósł mi stół a obok niego stał już nagrzany kociołek.
zajrzałam do przepisów.
dla wygody, nie chciało mi się szperać w głowie za przepisami.
choć czysto teoretycznie mogłam nakazać się składnikom wymieszać w poprawny sposób i stworzyć wywar, to jednak nie chciałam iść na łatwiznę.

odtrutki były banalne, tak jak mówił Slughorn.
Veritaserum sobie cicho pyrkało.
jednak cholera jasna, nie znałam i nie miałam w księgach przepisu na Felix Felicis !

poszłam do pokoju wspólnego.
na półce były księgi.

- cholero jedna wyłaź. - wymamrotałam otaczając się wiszącymi w powietrzu niedaleko mojej głowy pięcioma księgami i szukając w nich strona po stronie przepisu. nic. - dopadnę cię słonko. a wtedy jak dowiem się gdzie się kryjesz to zapamiętam i księgę i przepis.  dalej mamrotałam groźby.
ludzie w dormitorium patrzyli na mnie jak na dziwo.
no co ? przepisu szukam, to się wkurzam.

siedziałam dzień i noc przetrząsając wszystkie książki jakie były o Eliksirach w całym pokoju wspólnym, szperałam nawet w ostatnich podręcznikach.NIC ! kompletnie NIC !
w gabinecie dziadka również nie było przepisu.

w końcu zabrałam jakąś grubą na ponad  5000 stron cegłę do pokoju wspólnego.
- i jak go kurna tutaj nie będzie to nie wiem gdzie tego gunwa szukać. - trzasnęłam nią o blat pokoju wspólnego, co poskutkowało tumanem kurzu roznoszącego się po pomieszczeniu. od razu go cofnęłam. - amen. pora to przekopać.

ludziom wyszły oczy z orbit.
nie oddam wszystkich eliksirów jak nie znajdę przepisy na Felix pieprzone Felicis.
znasz właściwości, wiesz że warzy się pół roku co najmniej.  ale co mi po tym jak nie wiem jakie są proporcje i co z nimi zrobić.

była już noc.
kolejna bezsenna spędzona nad książkami się zapowiada.

pochyliłam się przy świecy nad książką.
musiałam najpierw rozpoznać i rozszyfrować pismo w jakim była zapisana.
wyjęłam pióro i kawałek papieru.
przepisywałam kolejne litery z rogu jednej ze stron.
były dziwne, zakręcane i dodatkowo pochyłe.
napisano je jakby utrwalonym węglem ale nadal nie wiedziałam co znaczą.

poczułam przewiew w pokoju i cichy chrobot zamka.
pewnie jakiś ostatni uczniak zamyka drzwi. pomyślałam i wróciłam do pracy.

* Harry *

wszedłem do ich dormitorium. na szczęście Niewidka nie szwankowała a na dole była tylko ona.
widziałem jak Ignis zasnęła nad jakąś cegłą. 
położyła się na niej twarzą plackiem a pod dłońmi miała pióro i kartkę a drugą przewróciła kałamarz któy teraz zalewał papiery.

na dół zszedł ten jej goguś.

- Ignis - zaczął pukając ją w ramię. usłyszał nieokreślony jęk przytłumiony książką. - Ignis - spojrzał na biurko i zaraz zrobił się tam porządek.
 no tak, Ignis wspominała, że uczy tego tlenionego idiotę swojego rodzaju magii. - i znowu - odsunął jej krzesło,a siostrze upadła głowa ale nie obudziła się. nie reagowała. - chodź.  wziął ją na ręce i niósł na górę.
poszedłem za nim i złożyłem Pelerynę na podłodze, jednak zostawałem w cieniu drzwi.
widziałem jak kładł Ignis na swoim łóżku.

* Draco * 

- nie tykaj jej.   Potter, niewiadomo jak się tu znalazł, wyszedł zza drzwi i teraz stał z wyciągniętą różdżką wycelowaną we mnie.
- bo ? odpowiedziałem zasłaniając łóżko.   zapewne zaraz będzie chciał ją zabrać do Gryffonów.
- bo to moja siostra.
- no odkryłeś że smok ma skrzydła i zionie ogniem. - prychnąłem - no i co że twoja siostra ? moja dziewczyna.  - na te słowa Ignis lekko poruszyła się w pościeli w nieokreślonym kierunku. - spokojnie skarbie - zlokalizowałem jej głowę na swojej poduszce i dotknąłem jej policzka. - niedługo będie tu cisza.
- nie będzie tu ciszy dopóki nnie dasz Ignis spokoju ! - wrzeszczał Potter - ona nie jest dla ciebie. lepiej było kiedy chodziła z Kastielem. bo jemu przynajmniej można było jako tako zaufać. a ty ? ty podejrzewam pójdziesz do Łowców Głów czy Śmierciożerców żeby dostać za nią kasę !
Igni znowu się poruszyła tym razem bardziej przypominało to szarpnięcie konia wyrywającego się do biegu.
- zaraz będziesz miała ciszę i spokój. - powiedziałem do niej cicho - słuchaj Potter. nigdy bym jej krzywdy nie zrobił.
- tylko tak gadasz. przyznaj się Malfoy, Ignis śpi snem tak kamiennym, że nie wyrywała ci się z łóżka. powiedz prawdę, a nie łgaj.
jak uwielbiam Ignis, tak miałem ochotę go spalić. ale Igni nie popierała ataków z Ognia.
- ucisz się Potter - podszedłem krok bliżej. - ona śpi, ma tak czuły słuch że cię słyszy. a miałaby się wyrywać z łóżka ? ona bardzo lubi tu spać.
Buffon zrobiłby się czerwony gdyby nie fakt, że jeszcze się jako tako kontrolował.
- odszczekaj to.
- o prawda Potter. twoja kochana, młodsza siostrzyczka uwielbia spać w moim łóżku.
był już spięty i albo chciał miotnąć urok albo zadać normalny cios.
wyjął różdżkę i rzucił jakimś Niewerbalnym. zatrzymałem się i odszedłem w bok.
czar poszedł w ścianę robiąc dużo huku.

spojrzałem urywkowo na łóżko.
wiedziałem, że Igni już nie śpi.
i że będzie chciała rekompensaty za pobudkę.

kolejny Niewerbalny i tym razem rozpierdoliło szafę.

- nie umiesz celować Potter. - rzuciłem i tym razem przejąłem czar. - tego już nie nauczyła mnie twoja siostra. - wyczułem wzrok na dłoniach. była ze mnie dumna. - a dopóki nie chcesz rozpierdolić nam całego dormitorium i dostać od McGonnagall to stąd spieprzaj.
- pierdol się Malfoy. usłyszałem w odpowiedzi i otworzyły się drzwi.

wszedł Snape, zobaczył Pottera z różdżką w wyciągniętej ręce i udającą zdziwienie Ignis. ja stałem spokojnie.
- minus 40 dla Gryffindoru za wtargnięcie do dormitorium innego domu, bezsensowne niszczenie jego mienia i zakłócanie porządku ciszy nocnej.  wycedził jedynie chłodno i wyszedł zabierając za sobą Pottera.

- nawet nie pytam o co wam poszło - Ignis ziewnęła. - chcę tylko kurwa świętego spokoju. wracam do praa - znowu przerwał jej odruch pokazujący zmęczenie. - acy. - roztarła oczy podobnie do kota jednak położyłem ją na łóżku z powrotem. - jakie masz argumenty Draconie Lucjuszu Malfoy ?
przytuliłem ją do siebie i od razu czułem że Ignis odpływa. - taki może być ?
- przyjęty. znowu ziewnęła i zasnęła.

* Ignis * 

rano dnia następnego się obudziłam obok Draco.
pamiętałam, że siedziałam nad językiem książki, potem czułam przenoszenie, a następnie jakieś urywki ich kłótni, to już chyba było na górze, no i to że się obudziłam w sypialni chłopaków a potem znowu zostałam uśpiona przez Dracona.a teraz się obudziłam w jego łóżku tuż przy nim.

wstałam i przeszłam do biurka, teraz jednak, będąc na dole zrozumiałam, iż jestem w piżamie. 
długa tunika i krótkie spodnie pod nią nie były najlepszym strojem do pracy ale trudno. 

usiadłam i zaczęłam przyglądać się znakom. 
BAKA !  ułożone są pionowo jak zapisywany tak alfabet ! najciemniej pod latarnią jak to mówią. 
znowu przeczytałam kilka wyrazów jednak nic sensownego tu nie było. 

koniec, wnikam we wspomnienia tego kawała papieru. 

jak tylko przyłożyłam dłoń zauważyłam układające się na skórze wyrazy i numery stron. 
Felix Felicis, strona 6678. 
- no nareszcie !!! - opadłam na krzesło z radością, Draco był zdezorientowany tak jak reszta domu, jednak wydawało mi  się, że to Blaise najmniej z tego wszystkiego rozumie. - mam ! znalazłaam ! 

Laurilel patrzył na mnie przychylnie i spojrzał na księgę. - runy energetyczne. mogłem się domyślić że dodatkowo chronione tarczami. jednakże dziwi mnie że nie musiałaś z nimi walczyć.
- siostra Śmierci ma dostęp do każdego sekretu Laurilel. 
na tą wzmiankę Draco wyszedł. 
- co z nim ? spytałam Blaise'a. choć nie przepadałam za pałkarzem, był dość dobrym kolegą Draco. 
- nie wiesz ? - zdziwił się - on o tobie marzy i to ostro. 
- co proszę ? nie zrozumiałam przekazu. 
Zabini westchnął z politowaniem - on o tobie myśli. i to nie w kategoriach " jakie masz piękne oczy " wampir do cytatu udał rozczulony ton. 
- kurwa nie baw się w gierki słowne.
- Malfoy o tobie śni. - ukrócił moje "męki" Laurilel - i tyle w tym temacie.
wyszłam i od razu znałam drogę którą przeszedł Draco.
nos mnie nigdy nie mylił.
widziałam siedzącego na murku Ślizgona. wyklinał pod nosem.
- nie klnij skarbie - usiadłam obok niego. - o co chodzi ?
- o co ? - spojrzał na mnie - o to, że jak zawsze Ignis wie wszystko.
przekręciłam głową. - o czym ty mówisz ? myślisz, że co ? że wchodzę ci w umysł jak śpisz ? - spojrzałam na niego szukając podpowiedzi. - tak jak myślałam. teraz nie  jesteś pewny.  ale NIE robię tego. ufam ci, masz sekrety ? są twoje, nie moje. wpieprzać ci się do główki nie zamierzam. zapewniłam go szczerze.
- czyli ...
- raz jesteś genialny, a raz tak głupiś jak kilo gwoździ - stwierdziłam spokojnie. - ale takiego cię kocham.
- śniadanie mija.
- e pff ... mam masę lukrecji w kieszeniach. - machnęłam ręką - przeżyjemy bez śniadania. 
arystokrata zabrał mnie na końcówkę posiłku. 
elf siedział na miejscu Tellusa zostawiając puste miejsce Cirispinowi. 

- jeszcze 2 dni - rzucił do mnie Draco - pamiętasz ? 
- tak - stwierdziłam - ale dzisiaj ważę Felix Felicis. chcę żeby było gotowe pod koniec roku. 
- jak chcesz - rzucił obojętnie - to rób. ale dzisiaj mamy Eliksiry. 
- no super. - nie byłam zbyt z tego zadowolona - ale pracujemy razem. prawda ?
odpowiedział mi śmiech.

zabrał mnie na Eliksiry a ja posłałam do Lochów wprost na biurko fiolki które chciał.
usiadłam w ławce i czekałam na Slughorna.
- dobrze dzieci. - zaczął - wiecie co to jest ? - wskzał na kociołek na biurku. zalśniły mi oczy kiedy tylko wzięłam oddech. to pachniało jak połączenie zapachu płynnego złota, perfum Dracona i Kastiela oraz zapach palonego papieru w jednym.  wstałam i podeszłam do kotła. kły szczęknęły i same wyszły, tak samo zmienił się język.  jednak tuż przy biurku wymierzyłam sobie policzek. - Amortencja.
klasa patrzyła na mnie dziwnie. mieliśmy z Gryffonami.
- em Ignis może chcesz wyjść na świeże powietrze ? zaproponował zaaferowany Slughorn.
- nie, nie trzeba panie profesorze. wystarczy trzymać to cholerstwo z daleka ode mnie.
- przepraszam ? udał że się przesłyszał.
- ten wywar to jedna z gorszych trutek. słodki w smaku zabójczy w działaniu.
- Amortencja to wywar miłosny, nie trucizna panno Potter.
- owszem to trucizna. - upierałam się przy swoim. - jedna z paskudniejszych i powodujących zmiany psychiczne, narzucenie woli, można to tak określić.
- panno Potter, zaręczam, że Amortencja to nie trucizna.

widziałam w głowie historię ojca.
jego matka, moja babka, rozpaczliwie zakochana. dolewająca Amortencję szarmanckiemu czarnowłosemu mężczyźnie za którym szalały kobiety a on upojony wywarem "kochał" moją babcię.
z tej "miłości" zrodził się mój ojciec.
jednak kiedy babcia przestała podawać mu Amortencję, bo stwierdziła, że on ją naprawdę kocha, to dziadek, pożal się Salazarze, odszedł.
ojciec był już dojrzały, wkurwił się i znalazł dziadka i go zabił.
potem ukrócił cierpień babce.

a z żoną w ciąży wyprowadził się po tym zdarzeniu z domu.

- tak pan twierdzi ? - spytałam lekko - cóż, jednak zniszczenie cudzej psychiki i zatrucie jej swoimi chorymi wymysłami czy niechcianym uczuciem i karmienie tym złudzeniem przez lata, to trucizna.  i za to uznaję Amortencję.
- masz swoje racje, a ja mam swoje. zostawmy więc ten temat na koło dodatkowe jako pierwszy temat do dyskusji.
- dobrze. - przystałam na propozycję i usiadłam w ławce ocierając usta i wrócił we mnie dobry humor. - Draaco, chcesz odrobinkę Amortencji ?
- na ciebie zawsze - pogładził mnie po boku - ale wolę pocałunek.
- nie ma w tej sali miejsca na czułości panie Malfoy. - zauważył Slughorn. - no dobrze. możecie powąchać Amortencji, jednak ostrożnie. co czujesz panno Granger ?
- książki, zapach świeżo skoszonej trawy i pasty do zębów.
- co kto lubi. - odpowiedział neutralnie nauczyciel. - panie Malfoy ?
podszedł do kociołka i delikatnie wziął wdech. - to dość oczywiste. tarta malinowa, lukrecje i perfumy.
- możesz dokładniej ? spytał delikatnie Slughorn.
- perfumy Ignis, te które jej dałem. trochę kosztowały, ale warty wydatek. spojrzał na mnie.
- ta klasa to nie miejsce by przechwalać się majątkiem.  usiądź. odprawił Dracona profesor.
psor się odwrócił a Draco wymamrotał pod nosem "stary kutwa"
- minus 5 dla Slytherinu panie Malfoy. stwierdził ponownie nauczyciel.
zrobiłam wielkie oczy na Draco.
- Draco. - zgromiłam wzrokiem Ślizgona. - daruj sobie uwagi.
- chodź tu - przechylił moją głowę do siebie - Ignis. - spojrzał na moją szyję. - te perfumy.
- o nie - odsunęłam się od niego na kilka centymetrów. - nie teraz, nie dzisiaj.
zrozumiał że nie ma rozmowy i objął mnie spokojnie.

do przerwy przed Obroną przed Czarną Magią był spokojny.
jednak na przerwie przed lekcją Snape'a Draco zachowywał się bardziej podkreślając nasz związek.
no tak, lekcja z Harrym.
chociaż chyba chciał komuś innemu wybić z głowy moją obecność. i chyba wiedziałam o kogo mu chodzi.
Ron patrzył na to bardziej zawistnie niż Harry.

- Draco - spojrzałam na blondyna. - chodź - odchyliłam głowę. - Amortencja o którą prosiłeś.
- pozwalasz ?
- krótko i na temat. chcesz czy nie ?
- chcę. - pocałował szyję i znowu lekko zacisnął zęby na skórze. utrzymałam cudem równowagę, jednak czułam jak skrzydła wymknęły się spod pieczęci - więcej nie chcę. Ślizgon rozmasował mi łopatki i schował moje skrzydła.
- dziękuję. - czułam lekki rumieniec na policzkach. - czym zasłużyłam na ząbki ?
- wszystkim. - usłyszałam głos przy uchu. - jesteś Księżniczką.
- och to miano mi zarazem nigdy nie zbrzydnie jak i zawsze będę czuła że jestem na nie zbyt "duża".
- bywa.
przesunęłam głowę w stronę Draco i  wtuliłam się w niego. - jesteś zbyt wyrozumiały, ale na zebraniu się odkuję. rzuciłam "groźbę".
- sadystka. - stwierdził miękko i zabrał mnie na OpCM. - przepraszamy za spóźnienie panie profesorze.
- strona 134 panno Potter - nacisnął na mnie Snape - dla reszty klasy 23.
Harry i Ron zrobili wielkie oczy.  dostałam w plecy kartką. "jakim cudem ?"
odpisałam im "robię do przodu. ze wszystkiego, od roku II wyprzedzam"
" Dumbledore chce cię widzieć na przerwie"
"będę"  i skończyłam rozmowę z nimi.

Snape wkurzył się na Harry'ego i Rona, bo rozmawiali. złapał ich za kark i trzepnął ich głowami o podręczniki.
uśmiechnęłam się pod nosem.
jednak Hermiona to zauważyła i powiedziała to od razu bratu. który jedynie rzucił krzywe spojrzenie na Draco.
taaa ... bo o wszystko wina Dracona. najlepiej.

westchnęłam pod nosem i pstryknęłam powodując to, że z miotły nie spadła pani Hootch, trącona na boisku przez tłuczka.
a gdyby tak przejąć umysł ptaka ?
akurat na wieży przysiadł kruk.
popatrzył mi w oczy, a ja jemu i wniknęłam i "zajęłam" jego ciało.

wzleciałam i krążyłam nad boiskiem, potem wleciałam w Las umykając trollowi górskiemu.
z szybkością o którą nikt nie posądzałby zwykłego kruka wrróciłam na boisko i usiadłam na wieży równo z dzwonem.
opuściłam kruka i wróciłam na swoje miejsce.

Draco zabrał mnie z sali, jednak wiedział że mam do odbębnienia u Dumbledore'a.

weszłam do jego gabinetu i widziałam dyrektora na sofie z parującym drugim kubkiem zielonej wiśniowej herbaty i dropsami cytrynowymi.
- Ignis, dobrze, że jesteś. przemyślałem to co ci ostatnio powiedziałem i chcę cię prze ...
- nie musi pan panie dyrektorze. - odgoniłam to wszystko. po co mi ta szopka ? - dowiedziałam się czegoś ostatnio. czegoś bardzo ciekawego.
- słucham.
- zamknięte drzwi są wyciszone, prawda ? - dyrektor skinął głową, ja na umysł nałożyłam mocne pieczęci. - otóż, ostatnio wdzierając się do myśli Voldemorta odkryłam, że chce pana zabić. jednak twierdzi, że można tego uniknąć.
- nigdy nie przejdę na jego stronę ! nigdy !
odetchnęłam. - nie musi pan. on jako warunek chce mnie i Harry'ego w zastaw, że nie będzie pan mu przeszkadzał w działaniach.
- nie po to jesteście w Hogwarcie, nie po to wasi rodzice zginęli ! jego niedoczekanie że was wystawię.
- wszystko rozumiem panie profesorze, jednakże on nas NIE chce w swoich szeregach. jedynie Wieczystej Przysięgi. ode mnie i Harry'ego by nic nie wymagał. jedynie pańskiego "zastawu".
- nie mów mi, że z nim się targujesz ! - wstał gwałtownie i rozlał herbatę. - jednak jesteś po jego stronie !?
- nigdy. - odparowałam spokojnie i pewnie. - nie targowałam się z Voldemortem. jedynie wykrył moją obecność, że się tak wyrażę, w swoim umyśle i postawił ewentualne warunki. wie, że ani ja, ani Harry nie chcemy pana śmierci. chce jedynie mieć pewność, że wszystko zostawi pan w spokoju, jako warunek pana życia.
- NIGDY !! dyrektor zaczął krążyć po pokoju.
- proszę się nie unosić. - złagodziłam stojąc przy nauczycielu. - rozumiem pana zdenerwowanie, zdziwienie i oburzenie, jednak ... - wzięłam oddech - jednak radzę przemyśleć ten układ.
- prędzej pozwolę się zabić. - wypowiedział chłodno Dumbledore. - jest jeszcze jedna sprawa Ignis, powód mojego zaproszenia cię tutaj.
- słucham.
- mam podejrzenia gdzie jest pierwszy horkruks, jednak jeszcze dokładnie muszę tego wywieść.
- dobrze. - skinęłam głową. - proszę mnie powiadomić, jak pan czegoś się dowie.
- oczywiście, że to zrobię Ignis. - staruszek uśmiechnął się spod okularów. - miłego dnia.
- panu profesorowi również.  odpowiedziałam mu i wyszłam.

znowu widziałam Snape'a z Draco.
- niedługo. musi spaść śnieg, wiesz o tym.
- wiem. nie raz mi to wałkował. odpowiedział, lekko bezczelnie, Draco i rozmowę urwali.

wuj popatrzył na mnie a potem na drzwi.
przywołał  mnie gestem ręki kiedy Dracon już zniknął za rogiem korytarza.
- o czym z nim rozmawiałaś ?
- wiesz wuju, że domyśliłam się planu ojca. - skinął głową. - nie chcę śmierci Dumbledore'a. próbowałam go przekonać do zmiany strony.
- ten starzec jest uparty. - odpowiedział mi wuj. - nie dasz rady go przekonać.
- dam. muszę jedynie poprosić ojca o więcej czasu.
- nie da ci go Ignis. - Snape nadal zaprzeczał. - On bardzo cię kocha i szanuje twoje zdanie, jednak nie da ci czasu. już większość Śmierciożerców przegłosowało śmierć Dumbledore'a. tylko ty chcesz go przeciągnąć.
- co z tego ? - rozejrzałam się po korytarzu, gdzieś niedaleko był Harry. - posłuchaj wuju. wiem co mówię. dam radę.
- Ignis, nie rozumiesz. - Snape stał przede mną, dłonią opierał się o mur niedaleko mojego ramienia. - nie masz szans.
- czemu ?
- bo ci nie zezwolę. - uniósł się. - nie rozumiesz. twój ojciec ci tego nie zdradził. przez kilka dni mieszkałaś u mnie, to ja się tobą zajmowałem, jako że jestem twoim chrzestnym. twój ojciec potem ponownie cię odebrał z tej opieki, wtedy doszło do tego pożaru. jeśli myślisz, że skrzydła masz od Cruciatusa to się mylisz. masz je po matce. po odesłaniu do Potterów, czyli tuż po przemianie twojego ojca, Aollicep kazała mu wykasować sobie pamięć o tobie, aż do momentu w którym skończysz 11 lat. bała się, że twój ojciec, jako, że się zmienił, może chcieć zrobić ci krzywdę w nieświadomości, a potem żałować i targnąć się na własne życie. dlatego jak rzucał na ciebie urok, nie myślał nawet, że jesteś jego córką. nie widział skrzydeł. dopiero wtedy otworzyły mu się oczy, przypomniał sobie że cię zranił, tym samym aktywując skrzydła a ciebie uodparniając na Cruciatusa.
- czyli ... - spojrzałam Severusowi w oczy - żyłam u ciebie w domu, wuju ?
Snape jedynie skinął głową. - jesteś bardzo podobna i do Aollicep i do Lily. nie pozwolę ci igrać z ogniem.
- to już będzie moja decyzja wuju. - odsunęłam się. - dobranoc. przytuliłam wuja kiedy już miałam pewność że Harry jest dostatecznie daleko by nie mógł tu zawrócić i dotrzeć w krótkim czasie.
- dobranoc Ignis. wuj oddalił się ode mnie i wrócił do swoich zajęć.

uśmiechnęłam się i wyczułam łzę spadającą po policzku.
wuj. on naprawdę traktował mnie jak swoją córkę, i to nie przez strach przed ojcem, ale dlatego, że mnie naprawdę kochał.

przeszłam do dormitorium i usiadłam przed ogniem.
znowu zaczęłam go formować, potrzebowałam tego. nie wiem czemu, ale tak po prostu.
Draco siedział z herbatą i podobnie do Laurilela patrzył na płomyki które formowałam.
elf podziwiał scenę z polowania z parapetu, a arystokrata z sofy.   nie jestem w stanie powiedzieć, który miał lepszą perspektywę.
a wszystko było wymyślone tak : w jednym miasteczku rozwieszono ofertę tysiąca sztuk złota za trofeum z niedźwiedza który zabijał ludzi w lasach niedaleko i zjadał bydło. zgłosił się po nie młody łowca, w ciemnym płaszczu i na ciemnym koniu. długo tropił miśka w lesie. nareszcie go znalazł. jednak bestia nie chciała się poddać i uciekała od precyzyjnych ciosów miecza, by czmychnąć i zaszyć się w lesie. i w końcu z konia, jeździec przeszył niedźwiedzia grotem strzały.
obdarł martwe zwierze ze skóry w którą się przyoblekł i pojechał w takim płaszczu do miasteczka. a tam, wzięli go za człowieka w niedźwiedziej skórze, który przjdzie i porwie dzieci po to by zaspokoić swoją żądzę krwi. "rozsądni" mieszkańcy spalili ich wybawcę.
i tak oto skończyła się moja historyjka.

spojrzałam na zegar.
- Laurilel, zagramy w szachy ?
- z wielką rozkoszą Ignis. - elf zręcznie zeskoczył z parapetu i podał mi drewniane pudełko. każda figurka była rzeźbiona na kształt elfa na z różną bronią. - te z łukami to gońce, z prostymi mieczami w dłoni to pionki. na koniach, łatwo się domyślić, że konie szachowe.te które mają tylko tarczę to wieże. król ma wielki wieniec i siedzi na jeleniu. królowa stoi sama w pięknej sukni.  - spojrzał na mnie z uśmiechem. - ja na takich figurach gram od dzieciństwa, tobie tłumaczę, żeby nie było nieporozumień w trakcie starcia.
- spokojnie kolego, po ustawieniu bym doszła do tego który jest który.
- Ignis - wtrącił się Draco znad herbaty - gracie o ...
- podobno masz kołczan strzał runicznych księżycowych. Laurilel patrzył na mnie życzliwie.
- jak przegram są twoje, a jak wygram to ...
- niespodzianka. ćwierć-elf nadal się uśmiechał.
- wchodzę. ale potem grasz z Draco.
- jeśli będzie chciał, zgoda.
- nie dzisiaj Ignis.  coś wyraźnie go gryzło.
- jak wolisz. uśmiechnęłam się do niego.

gra z elfem okazała się bardzo ciekawą gimnastyką dla umysłu. musiałam wiecznie uważać by się nie potknąć, grał od dzieciństwa i był uczony innych technik niż nasze czy czarodziejskie.
dlatego było to bardzo interesujące wyzwanie.
w końcu jednak dopięłam swego i wygrałam.

- no Lauriel ..
ku mojemu zaskoczeniu elf wstał i odsłonił kark z długich włosów.
miał tam pieczęć. nie znałam jej.
- to pieczęć która była na grobie Cirispina. nieświadomie ją ułożyłaś. to rodzaj blokady. - wytłumaczył mi Laurilel. - podejdź bliżej. - zachęcił. wstałam i zobaczyłam wokół niej napis  " Ignis, Cirispin, Lauriel. jak trzej bracia, na każdego przyjdzie czas. "  piękną kaligrafią.  - tatuował mnie taki śmiertelnik w cylindrze i okularach, jednak od razu rozpoznałem w nim Cienia. kiedy zobaczył twoje imię wymamrotał coś pod nosem, był to język twojej siostry.
- tatuował cię Spade ? - zaczęłam się śmiać. - o Siostrzyczko ... dzięki.
- a ja ? - usłyszałam dźwięk gaszonego peta. - mi ni podziękujesz za ładną robotę ?
- przestań palić to cholerstwo. - przytuliłam go.- idź już. pewnie macie dużo prób. w końcu koncert i te sprawy ...
- będzie nam cię brakowało na wokalu, ale damy radę młoda. - rozczochrał mnie - Kastiel przesyła pozdrowienia i uściski. chciał dołączyć do tego oblanie cię wodą jednak mnie byś chyba za to zabiła. - zażartował i zapalił kolejną fajkę. wypuścił z ust kółko z dymu - na mnie już czas młoda. trzymaj się. a i pozdrów swojego lodowee - spojrzał w bok i urwał, bo widział Draco - serwus. uchylił cylindra i zniknął jakby w chmurze kurzu.

Laurilel popatrzył na mnie - Ignis, mogę mieć do ciebie niecodzienną prośbę ?
- jaką ?
- zawiążesz mi włosy ? jest dość trudno z nimi funkcjonować,  ale to obowiązek jeśli żyje się wśród czarodziei.
- spokojnie - zebrałam białe włosy. - co z nimi zrobić ?
- wszystko oprócz ścinania. - zażartował i zaśmiał się perliście. - co ci wena przyniesie, byleby było usuwalne.
zaplotłam mu na nich warkocz i umocniłam go kilkoma kosmykami, jednocześnie nadając bardziej staroświecki wygląd.
- powinno się dość dobrze trzymać.
- masz zręczne ręce Ignis. - pochwalił Laurilel, na co Blaise zachichotał. - o co chodzi ? powiedziałem coś nie tak ?
- nie patrz na tego dupka Laurilel. on ma sieczkę zamiast mózgu.
- nie obrażaj mnie ! warknął Zabini.
- ekhem, dajesz mi ku temu powody raz, a dwa zapominasz, że panuje tu wolność słowa. pijawko.
tu już czarnoskóry się na mnie rzucił i był gotów rozszarpać mi gardło gdyby nie różdżka Dracona na plecach.
- odpuść Blaise.
- co ? teraz to nagle to ty jej bronisz ? - widziałam w oczach wampira głód. - może i ciebie mam załatwić ?
- odpuść jej. powtórzył Draco.
Laurilel przy twarzy Blaise'a, a konkretniej przy jego skroni, trzymał naciągniętą na cięciwę łuku srebrną strzałę. przeszłaby na wylot z takiej odległości.
- aryjczyk dobrze mówi. zostaw ją. - odpowiedział elf. - czujesz, że to srebro.
Blaise wyrwał się i rzucił się w stronę Draco odrzucając Laurilela na biurko.
- tak nie będzie - otarłam policzek po ciosie. sięgnęłam do buta po srebny nóż i wbiłam go w udo wampira. - pasuje ? - chory z bólu i wściekłości Ślizgon zostawił plany jedzeniowe, skupił się by mnie unieszkodliwić. uwięziłam go w bryle ze srebra. - zadowolony ?
- wystarczy ! - wparował Snape.    teraz widziałam swoje wyostrzone rysy, wysunięte kły oraz całe dormitorium pochowane po kątach.  Draco był cały a Laurilel wyjmował z ran drzazgi i kawałki drewna. - co narobiliście !
- ichi, ni, san, yon, go, roku, nana, hachi, kyuu, jiuu. - odliczyłam po cichu. rysy wróciły do normy, odrzuciłam nóż na ziemię, Blaise'a uwolniłam i rzuciłam mu worek z krwią. moją ulubioną na niefart, ale czymś musiał się zatkać. - przepraszam panie profesorze. wymamrotałam i posprzątałam bajzel myślą.
Laurilela uleczyłam na odległość, miał na rękawie kilka kropel mojej krwi, wpełzły w jego rany i je oczyściły i zamknęły.
- nie będę tolerował bójek i rozboji w jedynym słusznym domu w Hogwarcie. czy to jasne !?
- tak panie profesorze. powtórzyłam równo z Blaisem.
- minus 10 za bójkę. wymamrotał wuj i wyszedł.

- wszystko twoja wina ! - wysyczałam do Zabiniego. - jeśli nie chcesz mieć potem problemów lepiej siedź w tym domu cicho.
- bo co ? sama mówiłaś, że panuje wolność słowa.
- pyskówki do przełożonego. rodzina chyba nie będzie zadowolona. - spojrzałam z góry na czarnoskórego - mała Riv również nie będzie.
- zostaw moją siostrę w spokoju ! warknął.
- ja zostawię, ale czy Nagini zostawi to zależy od ciebie.
- przepraszam pani kapitan. wymamrotał pod nosem i ze spuszczonym wzrokiem.  był zbyt dumny by przepraszać.
- mądra pijawka. pamiętaj kto rozdaje karty w tej partii. poradziłam mu i podeszłam do Draco.

- mną też będziesz tak pomiatać ?
- jak mnie weźmiesz w ramiona - przytulił mnie do siebie. nadal byłam nagrzana od Ognia. - tobą. ciężko mi powiedzieć Draco. ale na razie póki mamy jasną sytuację - spojrzałam mu w oczy - pozwolę się pokierować na górę.
Ślizgon zabrał mnie na poziom dormitoriów i pogładził po ramionach.
- no więc pani kapitan ...
- jutro już zebranie - oparłam głowę o mur. - pamiętaj, że nie wolno ci zostać, kiedy ojciec wszystkich wyprosi.
- czemu ? spytał cicho.
- będzie chciał ze mną omówić to coś. - spojrzałam na niego. - nie wiem co to, ale lepiej, żebyś był wtedy gdzie indziej.
- u siebie w pokoju ? zasugerował.
- oo nie. za blisko, mógłbyś podsłuchiwać.
- jeżeli twój ojciec obiecałby że przyśle cię później na górę, wyciszyłbym całe piętro.
- och przestań. - zrobił krok w moją stronę. - nie uwierzyłby w takie bajeczki.
- całe piętro. - upierał się Draco. - pomyśl. mogłabyś bez przeszkód wzdychać.
- przestań.
wiedział jednak że to tylko gra.  - oboje wiemy że byś wzdychała gdybym całował cię po szyi.
- Draco - wiedziałam że oczy są już zielone w cholerę. - nie przeciągaj struny.
- wzdychałabyś. i nie musiałabyś się martwić o głośność.
- koniec gadania - podszedł blisko, naprawdę blisko. - pocałuj mnie na dobranoc.
lekko się uśmiechnął i spełnił żądanie. - dobranoc Księżniczko.
- dobranoc. uśmiechnęłam się do niego i odsunął się powoli.

wyrównałam oddech i wygasiłam oczy.
przeszłam do dormitorium i usiadłam na łóżku. - śpij słodko Draco. wymruczałam bardziej niż powiedziałam i wgramoliłam się pod kołdrę.

nad ranem pobudka, to już chyba standard. 

przeszłam do Lasu na obchód. po Centaurach nie było śladu, jedynie porwane więzy Umbridge i strzępy jej ubrań.   różdżki, jak na złość, nie mogłam znaleźć.
usłyszałam w Lesie krzyczane jej głosem Crucio i rżenie Centaura, tego samego który był mi tu przewodnikiem.

wybiegłam do źródła dźwięku i jednym ciosem rękojeści wybiłam jej różdżkę z dłoni. wiedźma popatrzyła na mnie nienawistnie.
- proszę, proszę. buntowniczka broni istot swojego pokroju. - zadrwiła. - to nie twoja sprawa dziecko, oddaj mi różdżkę. - spojrzałam na Magiczne Stworzenie, nie miał siły by z nią walczyć. - no więc ...
- pierdol się ! - wrzasnęłam i w wyskoku, oddając jej kopa w plecy, rozłożyłam skrzydła i doleciałam do Centaura - przyjacielu - otworzył ludzkie oczy - będzie dobrze. - rozcięłam sobie ramię i krople krwi zmieniałam w kule które wpadały do ust i wcześniejszych ran stworzenia. odzyskiwał siły, jednak bardzo powoli. - popatrz na mnie przyjacielu. - Centaur odwrócił wzrok i od razu, choć był za słaby, z wrzaskiem poderwał się i wybiegł przede mnie. upadł przed Umbridge na kolana swoich końskich nóg, a wiedźma, która niespodziewała się takiego obrotu sprawy, przebiła jego tors zamiast moich pleców. - ty szmato ... - spojrzałam na, nadal piękne i zadziwiające, jednak martwe ciało Centaura. - tutaj mam prawo do zadania ci śmierci. - z trzaskiem wysunęły się kły a ja w ręce miałam zapalniczkę. ramię nadal krwawiło. teraz jednak krew zmieniała się w benzynę. - będziesz o nią błagać gwarantuję  wyplułam z jadem.
usłyszałam jednak za sobą kroki i ktoś skutecznie acz nader delikatnie mnie unieruchomił. wuj, a za nim szedł dyrektor. - Ignis, wypuść z ręki zapalniczkę, chyba że mamy zginąć wszyscy. - zaczął łagodnie Dumbledore - Dolores, co się ciebie tyczy, wysyłam cię do Azkabanu. - dyrektor nie widząc mojej reakcji, skinął na Snape'a który zgasił zapalniczkę i zabrał ją z mojej dłoni. rana się zamknęła. - Ignis wracaj do zamku.
- to chyba żart, panie dyrektorze. - rzuciłam spokojnie. - nie mogę ot tak wrócić do zamku kiedy zabito mojego przyjaciela i przewodnika a ta  - wyrwałam się w stronę Umbridge - przepraszam za wyrażenie, szmata zostaje przy życiu.
- Severusie. Albus skierował wzrok na wuja i jakimś cudem zachciało mi się spać. dopiero w świeżo zamkniętej ranie widziałam igłę z probówką wypełnioną czystym Eliksirem Słodkiego Snu którego dawka normalnie powodowałaby śpiączkę.

powoli oczy same mi się zamknęły.

* Snape * 

- weź ją do zamku. i radziłbym wezwać do tej sprawy Dracona. rzucił miękko Dumbledore.
- wiem co robić Albusie - odpowiedziałem spokojnie. - czemu jednak nie pozwolimy jej zabić ?
- bo takie są zasady. - odpierał nadal opanowanie - wiesz przecież ile gimnastyki zajęło przekonanie Umbridge do tylko kilkumiesięcznego wydalenia. a to była zwykła bzdura.  tutaj Ministerstwo nie byłoby tak łaskawe, nawet mając jasny zapis ich prawa.
- owszem, jednak Ignis jej nie odpuści Albusie, wiesz o tym. - ciągnąłem. - nawet osadzoną w Azkabanie znajdzie i uwolni tylko po to by ją zabić.
- dlatego proszę o Obliviatte z dzisiejszej nocy. niech widzi Umbridge, ale uciekającą po Lesie i deportującą się zbyt szybko by mogła ją złapać.
- a śmierć Centaura ?
- zrzućmy wszystko na kłusowników, którzy się tu zapuścili z Gór. - Dumbledore nadal był opanowany. - a nasze pojawienie wyjaśnij jej rozpaczą i niechęcią powrotu do zamku.
- oczywiście. - skinąłem głową i zabrałem śpiącą Ignis do zamku.  drzwi mojego nowego starego gabinetu otworzyły się same, położyłem ją na sofie.   miałem wątpliwości czy jej to zrobić, czy nie.  jednak, Dumbledore miał rację, tak będzie lepiej. - Obliviatte.  czar wszedł do jej umysłu i nastawił wydarzenia w jej pamięci.

przeszedłem do dormitorium Ślizgonów. - Draco. - chłopak wstał i poszedł za mną aż pod drzwi. - chodzi o Ignis. - otworzył drzwi sam i od razu usiadł przy niej. - wydarzyło się wiele rzeczy w Lesie, umarł jej przewodnik Centaur, rzucała się żeby nie wracać, tak więc teraz jest pod działaniem Eliksiru Słodkiego Snu. zabierz ją do siebie i zadbaj by po przebudzeniu czuła się dobrze.
- On wie ?
- nie jestem pewien ale pewnie już wie. - Dracon wziął Ignis na ręce jednym zręcznym ruchem. - spokojnej nocy.
- wzajemnie panie profesorze.  odpowiedział mi oficjalnie i wyszedł.

czasem wydawałoby się, że za dużo spada na Ignis, jednak zawsze potwierdzała, że przeniesie wszystko.
ale zadanie od jej ojca mogło ją przerosnąć, byłem pewien że tak będzie.

* Draco * 

nawet dzień się na dobre nie zaczął, a tu już problemy.
no, ale Ignis miała talent by się w nie pakować. chociaż ona pewnie twierdzi, że to one się rzucają na nią.
czasem nie rozumiałem, jak osoba wychowana na ofiarę i która się z tego podniosła, może w przyszłości w niektórych kwestiach nadal chcieć być ofiarą.
ale to już sprawy psychologów.

Ignis przesunęła głowę bliżej mojego ramienia.
- już niedaleko.  - zapewniłem ją jak weszliśmy, no wszedłem z nią na rękach, no dormitorium.   wszyscy patrzyli na to jak na ufo, jednak milczeli.  położyłem ją u siebie. - dobranoc.
ona jedynie wtuliła się w poduszkę i opatuliła kołdrą.

na dole Blaise nie próżnował szukając wyjaśnień.
poczynając od rzeczywistego obchodu w Lesie, zręcznie przeszedł do spekulacji co się tam dzieje.
grupka słuchaczów powiększyła się z wieścią, że podobno jej towarzyszyłem i nikt nie wie co się działo.

- Blaise - spojrzałem na niego. - zabito jej przewodnika Centaura, a Umbridge zniknęła więc Ignis nie dała rady jej zabić. dlatego daruj sobie.
- a co ? bawiliście się w Lesie, że nie dała rady jej zabić ?
- pierdol się.
- no, widzę, że jednak umiesz kląć. - prychnął Blaise - bo co mi zrobisz ?
- wolisz nie wiedzieć.
- oo już się boję. - tłumik spojrzał na mnie i Zabiniego. - no chodź Malfoy.
coś trzasnęło na górze, Ignis wyszła na dół, jednak prawie wypadłaby przez barierkę na dół.  prawie, bo złapała się jej oburącz.
szła jakby była pijana.  zbyt wcześnie się wybudziła i Eliksir nadal trochę ją trzymał. powoli zeszła na dół.
- mam - ziewnęła - nadzieję, że macie - kolejna oznaka zmęczenia - bardzo dobre wytłumaczenie by mnie budziiić. roztarła nieprzytomnie oczy.
- no Malfoy, nieźle chyba musiało się kurzyć w Lesie.
- Blaise - rzuciła Ignis, a on spojrzał na nią. wymierzyła, nawet na wpół śpiąco, siarczysty policzek. - zamknij się, bo mnie szlag trafi. - popatrzyła na mnie sennie. - pieprzyć wszystko, daj mi moją sakiewkę. - wyciągnęła dłoń. - no już Draco. - objąłem ją i przechyliłem. - Draco. - pocałowałem ją. no i musiałem odnieść na górę. - Draacoo. - Ignis miała błędny wzrok. - ja nie chcę spać.
- musisz. - odpowiedziałem a Zabini na mnie patrzył prześmiewczo. - poczekaj chwilkę skarbie. - miotnąłem Blaise'a i wypełniłem mu płuca Wodą. - idziemy.

położyłem Ignis na łóżku i zakryłem okna.
-śpij. dzisiaj zebranie, pamiętasz.
- yhym. - rzuciła półspiąca - muszę zebrać siły.
- śpij. pożegnałem ją zamykając drzwi.


* Ignis * 

obudziłam się koło południa, sądząc po słońcu.
wstałam i otarłam oczy.
pamiętałam co się stało jak przez mgłę.

wstałam z łóżka Draco i przeszłam do dormitorium dziewczyn.
poszłam pod prysznic i przebrałam się.

dzisiaj zebranie. nareszcie dowiem się czego żąda ojciec.
chciałabym z nimi pojechać na wakacje, jednak wiedziałam, że to skrajnie niemożliwe.
ale pomarzyć zawsze można.

odświeżona i w miarę żywa wzięłam do ut lukrecje.
lepiej, o wiele lepiej.

zeszłam na dół, było tam pusto.
no tak, mają zajęcia, a ja zaspałam na ich większość.
trudno się mówi.

usiadłam plecami do kominka tak, że ogień który skakał oplatał moje plecy.
-zapowiada się ciekawe zebranie, ojcze. - zacisnęłam pięść. - szkoda, że pewnie nie dasz mi jej zabić.
usłyszałam szelest za sobą i widziałam w płomykach twarz taty.  - kto tak twierdzi ?
- cóż, jakbym chciała ją zabić zajęłoby to wiele godzin, a nie chcę brukać jej cholernie brudną krwią podłogi w domu Malfoy'ów.
- obiecuję, że na twoje osiemnaste urodziny dostaniesz ją zamkniętą w klatce.
- nie mogę się doczekać tato - zaśmiałam się cicho - co chcesz mi na zebraniu wyjaśnić ?
- zobaczysz córciu - odpowiedział spokojnie i znikał - do zobaczenia na zebraniu. dzisiaj masz zadanie specjalne.
- do zobaczenia ojcze.  odsunęłam głowę od Ognia i usiadłam ponownie do niego plecami. musiałam zebrać siły. nigdy nie wiadomo co się trafi na zebraniu.

w końcu coś koło obiadu ludzie zeszli się do pokoju wspólnego a Draco usiadł przede mną.
- wszystko okej ?
- w najlepszym porządku - odpowiedziałam wesoło. - pójdziesz ze mną na obiad ?
spojrzał na Crabbe'a i Goyle'a. - pójdź sama. nie zaśniesz chyba w połowie drogi. pocałował mnie w policzek i poszedł.

trudno, jem sama.
usiadłam na swoim miejscu w Wielkiej Sali i jako jedna z ostatnich zaczęłam jeść.
widziałam kątem oka opychającego się Rona i Harry'ego oraz Hermionę którzy siedzieli po bokach rudzielca i na niego czekali.
zauważyli mnie a Gryffonka do mnie pomachała i podeszła bez żadnej krępacji.
- co jest Ignis ? widzieliśmy jak Snape wnosił cię do zamku, co się stało ?
- nieważne - rzuciłam spokojnie i zaczęłam wstawać. - miłego dnia.
- Ignis - dziewczyna złapała mnie za prawy nadgarstek. - o co chodzi ?
- zabito Centaura mojego przyjaciela. w Lesie siedziała Umbridge, niestety mi się wymknęła. wątpię by to kłusownicy z Gór załatwili tą istotę. oni się nie pastwią, po prostu odcinają głowy. a Centaur był poraniony, musiał przjeść męki. Umbridge się zemściła. ja również mam zamiar, jednak nie zdążyłam. mogłam rzucić nóż, jednak byłam za daleko by w ogóle w nią trafiło, ostrze zapewne upadłoby obok niej przy aportacji. cholera !
podszedł Ron i Harry. - Ignis spokojnie. niedługo bankiet u Slughorna.
- pieprzę to jak mam być szczera. - wymamrotałam pod nosem. - po co mam się tam niby pchać ?
- wiesz ... - Hermiona zaczęła. - wiemy, znaczy podejrzewamy, że zaprosi ciebie, Harry'ego i zapewne Malfoy'a. w końcu jego ojciec ma stołek.
- taki stołek że kiedyś od niego oślepnie - prychnęłam. - nawet jeśli i Dracona zaprosi to ja jakoś nie przepadam za siedzeniem na bankietach.
- skąd wiesz ? Harry zainteresował się moją ewentualną obecnością na tego typu imprezach.
- jestem uprzedzona. na takich spotkaniach siedzisz przy stole, pijesz, podjadasz, pogadasz. ewentualnie wstaniesz od stołu na kilka chwil by zatańczyć wedle kanonu.  nie moje klimaty. wolę siedzieć w głośnym klubie i przeżyć już palaczy a się wybawić i znaleźć darczyńcę.
- mówisz o krwi ? - spytała Hermiona a ja skinęłam głową. - ale nawet jak Malfoy by poszedł to by ci się nie chciało ?  przecież miałabyś towarzystwo, a on by się zmył gdyby ciebie nie było.
- ma dość oficjalnego stylu. - uśmiechnęłam się krzywo. lepiej nie myśleć co by się stało jakbyśmy tańczyli. oj nie byłby to chyba kanon. - dobra, my tu gadu gadu, a trzeba zebrać Centaury i wyprawić pogrzeb. otrzepałam spodnie i wyszłam.

wyszłam pod Las. juz tu słyszałam lamenty Centaurów. u nic też musiał stać wysoko.
weszłam między nich ubrana w czerń.
- Centaury, moi przyjaciele - widziałam jak krążą wokół zmarłego, nawet nie mogłam patrzeć na to co z nim się stało. - nie znam waszych obyczajów, fakt, jednak i dla mnie wasz brat i przyjaciel był kimś bliskim. należy mu się pochóek na waszych tradycjach, ale pragnę wam pomóc.
- ty ? - zmarszczył nos jeden z wysokich - ty jesteś jedynie Łowcą.
- spokojnie - powstrzymał go Centaur o czarnym tułowiu konia, kontrastowo jasnej skórze człowieka pokrytej bliznami i czarnych włosach. - on był jej przewodnikiem, przyjacielem. dajmy jej brać w tym udział.
- jak udowodni.
- daruj sobie. musicie się kłócić nawet dzisiaj. - urwał brunet o tułowiu w jakby krowie brązowo-białe łaty. - niech pomoże, dobrze jej z oczu patrzy.
- dziękuję. skinęłam głową na znak szacunku.

przygotowania trwały do zachodu słońca.
dopiero wtedy, kiedy słońce znikało, Centaury wykopały grób głęboki na kilka metrów. dół wysypały trawą, trochę kwiatami i żwirem. jak mówił czarnowłosy - by wedle ich wierzeń przejść na tamten świat, trzeba "śnić" na miejscu gdzie się "zasnęło" bez względu czy to "sen" wywołany naturalnie czy przez kogoś.
potem zasypali to ziemią i mchem. na koniec usypaliśmy kurhan i wyłożyłam tam kilka zaklęć a na koniec do ostatnich promieni słońca pogalopowała podobizna zmarłego Centaura z Ognia.
i tak oto zakończył się pogrzeb.
reszta tych istot się rozbiegła w cztery świata strony, a ja weszłam do jeziorka Salazara i przy okazji kąpieli zmieniłam strój na adekwatniejszy.
czyli czarny gorset z ćwiekami czaszkami jako ozdobami, czarne lekko podziurawione dżinsy a Płaszcz Maga przybrał kolor czarnego atramentu.

wyleciałam do Dworu Malfoy'ów.
dotarłam tam jako ostatnia, ojciec już się niecierpliwił.
- Ignis, już myślałem że nie pojawisz się dzisiaj.
- przepraszam ojcze, jednak Centaury zaczęły pogrzeb później niż myślałam. - powiesiłam pelerynę na wieszaku przy wejściu do salonu. - ale jestem.
- cieszę się ogromnie Ignis - wskazał mi miejsce obok siebie - twoje dzisiejsze zadanie to coś większego niż zwykle. - spojrzał na mnie poważnie - kilku wampirów. wiem jednak że sobie poradzisz.
- Nokturn czy gdzieś indziej ojcze ?
- spokojnie Ignis. - położył mi dłoń na ramieniu. - są jeszcze pewne sprawy do omówienia. otóż, słyszałem, jak mówiłaś Albusowi Dumbledorowi o pewnym "zastawie" tak więc na zasadach demokracji rozstrzygnijmy spór. kto jest za tym by pozbyć się tego starca ? - większość rąk poszła w górę, najpierw, oczywiście, wyrwała się Bellatriks, za nią inni. jedynie ja i Draco mieliśmy opuszczone dłonie. - kto jest za tym, by go przeciągnąć na naszą stronę co graniczy z cudem ? - podniosłam rękę, a reszta zgromadzenia podjęła gorączkowe szepty. - a ty Draco ?
- jeżeli nie jest to konieczne panie - Ślizgon miał spuszczony wzrok - wolałbym nie wypowiadać się na ten temat.
- tak bardzo upodobałeś sobie moją córkę, że nie chcesz jej mówić, że pomysł któego chciała się podjąć jest niemożliwy, i że prędzej ten starzec da się zabić. - ojciec miał na ustach uśmieszek - ale spójrz na mnie Draconie, nie jestem bazyliszkiem. - reszta sali, głównie Dołohow, zachichotała. Draco podniósł wzrok i wiedziałam, że jest pod Legilimencją.

* Draco * 

 - upodobałeś ją sobie. - ciągnął Czarny Pan, jego głos słyszałem w głowie - tak, widzę to. nie tylko pod względem charakteru, jak widzę. - walczyłem ze sobą by nie przepuścić go dalej, jednak był zbyt silny - całe piętro - wspomnienie wyostrzył ale zaraz z niego wyszedł - ostrzegam cię Draconie i twój ojciec i matka moimi świadkami, że jeśli dzisiejszej nocy chciałeś ją zranić to bym to usłyszał. a wtedy zakończyłbyś tu, na tym stole. a  wiedz, że mam dla Ignis kilku innych kandydatów do jej względów. Wiktor Krum, silny i porywczy. w rękach Ignis, jako marionetka, niebezpieczne narzędzie. - widziałem jak Krum się z nią mizia gdzieś w kajutach statku którym przypłynęli na Czarę - Bones czy Aleksander, to dla mnie płotki, jednak w rękach mojej córki, owinięci wokół jej palca ... - widziałem ich trójkąt. Igni pomiędzy wampirami, wśród trupów, całująca się raz z jednym, raz z drugim. - a wiesz, że idealnie wyważona Amortencja to silny Eliksir. obraz Igni co rano pijącej herbatę w towarzystwie jakiegoś wyimaginowanego chłopaka a po chwili już w jego objęciach.
teraz miałem przed oczami salę.
szukająca wstała gwałtownie z miejsca - wystarczy ojcze ! usłyszałem bardziej rozpaczliwy nakaz Igni, niż prośbę.
jednak uniósł dłoń i sam zakończył poszukiwania.

oparłem się dłońmi o stół. byłem wykończony.

* Ignis * 

złapałam Dracona za nadgarstek. był prawie że wrakiem.
- jednak to nie wszystko. - ojciec przeszedł przez długość stołu. - Draconie - widziałam jak ojciec staje za jego plecami. Ślizgon się odwrócił. - dostąpisz zaszczytu o którym nikomu tutaj się nie śniło. - ciągnął lekko tata - kiedy minie nów po pierwszych śniegach masz zabić Dumbledore'a.
- ale ojcze ! - zaprotestowałam. - daj mi tyle samo czasu, a będzie po naszej stronie. po co go zabijać ?
- Ignis, widzę, że przywiązałaś się do tego starca. - odwrócił do mnie głowę - może ty podejmiesz się tego zadania ? - milczałam, nie wiedziałam co odpowiedzieć ojcu. po prostu, nie umiałabym go zabić. - tak jak myślałem, wkradł się w twoje łaski. ale i dla ciebie mam zadanie.
- jakie ojcze ?
- do czasu zabicia go, masz być wobec niego taka jak do tej pory, próbuj negocjować przejście. jak ci się uda, nie będzie potrzeby by go zgładzić. jeśli jednak zawiedzie twój sposób, przykro mi, Dumbledore umrze.
- rozumiem ojcze - powiedziałam z zamkniętymi oczami. - przepraszam, że się uniosłam.
- nic się nie stało. miłość to specyficzne szaleństwo które wiele wybacza. - poklepał mnie po ramieniu. - tak więc do roboty.  spojrzał na Śmierciożerców a oni rozpierzchli się na swoje zlecenia.

przeleciałam na Nokturn.
widziałam tam grupkę sadystów przed klubem.
dręczyli jakąś dziewczynę niechętną do zabawy z nimi.
zakończyło by się to pewnie gwałtem.
- ej, może pobawicie się z kotką chętną do zabawy ? - podeszłam do nich ujawniając uszy i ogon. - hm ? nie lepiej ? dajcie jej spokój.
ich przewodnik, bo tak odebrałam chłopaka z niewielkimi tunelami w uszach i kolczyku we brwi, uśmiechnął się. - co taka jak ty może o tym wiedzieć ?
- widzisz, mogę. jestem chętna do zabawy. po co macie dręczyć jakąś idiotkę i słyszeć wrzaski. - jego koledzy popatrzyli po mnie. - ale, oczywiście bawimy się po kolei.
- a czemu nie razem na raz ?
- przeszłość nie rozpieszcza takich jak ja. - uśmiechnęłam się. - grupa punków prawie by mnie skatowała jak miałam jakieś 7 lat.  dlatego udawajcie grzecznych chłopców do czasu aż przyjdzie wasza kolej a nie pożałujecie.  obiecałam im.
- wchodzimy. - uśmieszek wstąpił na twarz tegoż chłopaka z tunelami. wyczułam podstęp.  utworzyli szybko zacieśniający się okrąg.  z głośników w klubie słyszałam charakterystyczne brzmienie finlandzkiego Lordi a powtarzające się słowa " Bite It Like A Buldog " naprowadziły mnie an tytuł. dobry rytm do walki.  - chodź kiciu. - chcieli mnie złapać, każdy ze swojej strony. jednak sorki. nie dam się. przewdonik dostał kopa w głowę, jego koledzy chcieli się odegrać. czwórka mnie trzymała a uderzony zaczął okładać.      warto było się podłożyć, czysto teoretycznie dość mocno fatalne złamanie otwarte żebra nie pozwalało mi wziąć oddechu. - no i co ?
- pierdol się. masz rękę w mojej krwi - pstryknęłam palcami i zapłonęła jak pochodnia. przy okazji krew zaczęłam zmieniać w benzynę, a pod butami pozostałych też trochę jej było. - Accio zapalniczka przywołałam ją do ręki i odpaliłam wypuszczając na ziemię.
- nie trafiłaś.
- spójrz w dół. - Nokturn wypełniał swąd palącej się skóry i ludzkiego ciała. do tego podpaleni rzucali demoniczne wręcz cienie na ściany. - do zobaczenia chłopcy. - posłałam buziaka z ręki i , no pięknie prawda, w uliczce stał mój Harley. zdobyty. - Mori masz gości.  rzuciłam patrząc w niebo i odpalając silnik.

spojrzałam na żebro. zrastało się wchłaniając krew. ślicznie.
zabrałam jeszcze zapalniczkę od Spade'a dopiero teraz zauważając na niej czaszkę i kruki. wyczucie wzoru. zaśmiałam się w duchu.

podjechałam tak od strony mugolskiej Londynu, mocno łamiąc przepisy, na motorze aż pod dom Draco.
- jestem ojcze - rzuciłam jedynie ubierając pelerynę - są z nich piękne pochodnie na Nokturnie.
- wiem o tym Ignis. - uśmiechnął się ojciec. - wiesz już wszystko. zastrzegam ci jednak, że wiem iż on nie chce z nami współpracować. a dla ciebie mam zadanie jeszcze jedno. jeszcze ważniejsze niż gra z tym starcem.
- słucham.
- mówił ci o horkruksach. musisz je znaleźć razem z tym głupcem i zduplikować tak by o tym nie wiedział. - patrzył mi w oczy - wiem, że masz wiedzę jak je połączyć i zebrać z powrotem w całość moją duszę.
- oczywiście ojcze. - pokiwałam głową. nie, nie mogę mu powiedzieć o Harrym. to by tylko go jeszcze bardziej naraziło. - jednak nie gwarantuję skuteczności.
- rozumiem zagrożenia dziecko. - odpowiedział spokojnie - ale nalegam na ich kolekcjonowanie.
- czemu ?
- ich wykonanie zabiera wiele energii, a ja nie mam już ochoty wiecznie ich chronić, zakładać kolejne zaklęcia. chcę normalnego życia, z tobą i Aollicep.
uśmiechnęłam się. - obiecuję je znaleźć ojcze. znaleźć i chronić przed innymi. skinęłam głową i, staroświecko, lekko dotknęłam ustami jego dłoni. znak był staroświecki i może trochę nie na miejscu, jednak tata wiedział, że czułam powinność zrobienia tego.

po tym już wyleciałam do szkoły.
usiadłam na dywaniku przed ogniskiem.

nie ma co Ignis. weszłaś w tą grę, dałaś słowo w niej wytrwać. musisz brnąć w niej dalej choćby droga miała zostać zalana krwią.







































sobota, 17 maja 2014

Rok VI Rozdział I Na Początek ...

cóż, dopiero następnego dnia na śniadaniu dotarł do nas nowy profesor.
już na początku posiłku skinął na mnie dłonią Snape, na znak że mam do niego podejść i porozmawiać.
Slughorn zabrał mnie do swojego gabinetu w którym niegdyś urzędował wuj.

nowy nauczyciel wyglądał na takiego miłego, życzliwego i wesołego starszego pana. ubrany był w stylu Moody'ego, czyli w płaszcz,kamizelkę, koszulę i spodnie z podobnych materiałów,  jednak widać było że ubrania były wysokiej jakości i świeżości.

mężczyzna od razu rozpoznał we mnie Łowcę Hogwartu i po krótkim uściśnięciu dłoni zaczął opowiadać o starych uczniach szkoły.
od razu rozpoznałam w nim swego rodzaju "kolekcjonera"  każdego z uczniów wyprowadzał i część z nich zostawała sławnymi czarodziejami różnych dziedzin.
do "kolekcji" zapewne chciał też dołączyć Harry'ego i mnie.

- em panie profesorze w karierze każdego nauczyciela są milej i gorzej wspominani uczniowie, czy pan też takich posiada ? spytałam niby mimochodem. 
- cóż moje dziecko ja staram się pamiętać wszystkich swoich uczniów od tej dobrej strony. 
- słyszałam że podobno uczył pan Voldemorta. czy to prawda ? zadałam mu pytanie na które czekałam. Slughorn zamarł nad swoją poranną herbatą. - ale po co ci to wiedzieć ? 
- och z czystej ciekawości - odparłam miękko balansując na palcach - jestem dosyć zainteresowana historią tej szkoły. chcę po prostu wywieść skąd u licha można zostać tak złym człowiekiem. 
nauczyciel popatrzył na mnie - cóż ... owszem uczyłem go gdy był jeszcze w szkole, jednakże wtedy zachowywał się normalnie, jak każdy dorastający chłopak. 
- nie podejrzewał pan ..
- że zostanie tym kim został panno Potter ? - dokończył za mnie nauczyciel - cóż, nikt się chyba tego po nim nie spodziewał. - oderwał się od jakby mrocznych wspomnień. - jednakże panno Potter, jest jedna ciekawa kwestia. podobno zostawił on po sobie potomka. potomkinię w roli ścisłości.
- jeżeli pije pan do pytania czy prawdziwe są pogłoski o tym, że jestem jego córką to owszem ze względu biologicznego ma pan rację. jednak nie jest on dla mnie ojcem.
po tym zdaniu wyszłam.

przeszłam na korytarz i od razu, jeszcze przed Draconem, pojawił się przy mnie Laurilel.
co oczywiście blondyna zaskoczyło, ale za to elf się nie przejął.
- Ignis - białowłosy podszedł do mnie podając mi broń. - wszystko skatalogowane na górze. każde ostrze czyste.
- dzięki Laurilel - spojrzałam na niego z uśmiechem. - a co z Tellusem ?
- odchorowuje przyjazd tutaj. wiesz, Dorian i te sprawy. zniżył głos do szeptu.
- aha. - potwierdziłam cicho. - a czemu to zrobiłeś ....
- zapomniałaś, że przyjechałem jako pomocnik Łowcy. Laurilel się uśmiechnął i zobaczył jak Draco do mnie podchodzi i całuje w policzek równo z objęciem. 
- nieładnie tak uciekać. niby mnie upominał.
- czy ja uciekam ? spytałam patrząc mu w oczy. 

elf patrzył na nas okrągłymi oczami ale tak jakby miał "aniemówiłem"
- no proszę, nie ma nas trzy lata a wy gruchacie do siebie jak dwa gołąbki. stwierdził jedynie. 
Draco poczuł się chyba urażony. - nie było cię wtedy kiedy cię potrzebowała.
- nie chciałem tego. - odpowiedział, tak jak to miał w zwyczaju elf, spokojnie. - czy to że chcę z twoją przyjaciółką spędzić czas cię drażni ?
Ślizgon nie odpowiedział, jedynie zagarnął mnie do siebie. - nie twój interes.
- Draco - odparłam na jego złośliwość lekko zdziwiona - wiesz doskonale, że nie widziałam go trzy lata.
- do zobaczenia Księżniczko.  rzucił jedynie i ponownie pocałował mnie w policzek. i poszedł.

Laurilel wyczuł to co ja,  Draco był zdenerwowany, zaskoczony i może odrobinę zazdrosny.
- czemu on jest taki ? spytał cicho elf.
- długa historia Laurilel - spojrzałam za Ślizgonem - cholernie długa.
- opowiedz. - elf raczej proponował, niż prosił czy kazał. - będzie lżej.
spojrzałam Laurilelowi w oczy i przekazałam mu wspomnienia z pamiętnego wieczoru.
- rozumiem że jest zdenerwowany. jednak pomimo tego jest pewny twojego uczucia. tego nie pojmuję.
- cóż czysto teoretycznie wie, że lubię kiedy jest lekko zazdrosny i zaborczy.
- to dość sporo wyjaśnia, jednak nie powinien się denerwować o MNIE.
zaśmiałam się pod nosem. - to jest Draco. nigdy nie wiadomo co odwaa - poczułam jakby ktoś pogładził mnie po karku. - och a się obrażałeś. a teraz co ?-  wymruczałam pod nosem. 
Draco umyślnie przejechał delikatnie po moim boku. chciał żebym się wygięła uciekając od łaskotek. - tylko przekrocz próg szatni cholero jedna - wysyczałam groźbę i znowu się odgięłam tyle że w przeciwną stronę. - koniec magii bo zostaniesz testerem moich pieczęci. 
Draco przesunął dotyk na ramiona, delikatnie kreślił kręgi. czyżby chciał mi je wypalić na skórze i oblec mnie naraz wszystkimi Żywiołami ?
nie wiem, było przyjemnie. chciał mnie chyba udobruchać. 

Laurilel spostrzegł idącego ku nam Tellusa a jego brat patrzył jak wiję się pod koncentracją Dracona. 
- co z nią ? spytał czarnowłosy. kolor musiał mu podpasować. 
Laurilel nic nie odpowiedział, jedynie odszedł ode mnie po "do zobaczenia potem" jego krewny jednak nadal patrzył. 
Draco przejechał delikatnie kilkoma palcami po linii mojej talii. 
- zatłukę cię. wymamrotałam. Ślizgon nic sobie z tego nie robilł. 

przeszedł Harry i widział mój dziwny "taniec" ale nic nie zrobił. 
poszedł dalej, pewnie stwierdził że to nie jego sprawa. 

w końcu na dziedziniec wszedł i Draco. 
- podobało się ? spytał jedynie. 
nie odpowiedziałam mu nic. jeżeli tak ma wyglądać początek roku ... 
arystokrata poczuł się chyba wygrany bo objął mnie i zabrał na lekcje. 

weszliśmy spóźnieni na nie i zajęliśmy bez słowa pierwszą ławkę. 
McGonnagall nic nie powiedziała i kontynuowała swoją pracę z uczniami. 

niespecjalnie słuchałam, wuj nadal kontynuował "tradycję" uczenia mnie wyżej niż poziom. w tym toku początek materiału na rok siódmy.
nie ma to jak nadrabiać materiał i robić do przodu.

przeszłam na korytarz i od razu dostałam obstawę w postaci Laurilela i Tellusa. do tego korowodu dołączył się Draco i zaczął od objęcia mnie.
- idziemy Igni - rzucił jedynie wyrywając mnie od nich. - co ?
stałam przy elfach.  niestety nie rozumiał jak mogę stać.
- Draco, daj mi z nimi pobyć. - odpowiedziałam przy próbie wzięcia mnie za rękę, którą wywinęłam od niego. - nie widziałam Laurilela 3 lata. nie rozumiesz że mogę chcieć z nim pobyć ?
- rozumiem ale czemu akurat teraz kiedy mamy lekcje ?
- Draco ... - spojrzałam na blondyna - proszę cię. jeżeli nie chcesz się spóźnić, to idź. ja dotrę potem.
wyklął chyba moje kocie uszy i otworzone szeroko oczy.
objął mnie ponownie i wplótł się w rozmowę. rozmawiał z nimi jakby byli to jego normalni koledzy, tacy jak Zabini czy Vincent.   nie czułam że robi to wymuszenie, czy sztucznie.  nie, był całkowicie naturalny.
po dzwonku zabrał mnie błyskawicznie na lekcje.

jakoś godzina mi minęła, OpCM w wykonaniu wuja był pół prakyczny, pół teoretyczny.  jednak i tak największą wagę przywiązywał, podobnie do Moody'ego, na Zaklęciach Niewybaczalnych, oraz, co było dla nich nowe, na Oklumencji i tym jak się przed nią bronić.

po tej lekcji czekał na nas Slughron z lekcją organizacyjną a po tym już raczej nam odpuszczali.

oczywiście nowy profesor od razu zaznaczył swoją tradycję wydawania bankietu dla wybranych przez siebie uczniów. oczywiście mówił o tych "najlepszych" czyli tych co do których ma pewność że mają szanse zostać sławni.
ale to pomińmy.

nauczyciel pokazał nam mniej więcej jak chce by jego lekcje wyglądały i w sumie tyle.

na początek roku jest dość monotonnie. zobaczymy co dalej.














sobota, 3 maja 2014

Rok VI Prolog

O~^~O

nie wypadało przeszkadzać wujostwie podczas snu, tak więc poszłam sobie na Nokturn żeby pobyć w tutejszym "Ukąszeniu" do rana. 
i co z tego że zamykali.  
- Raul ! - wydarłam się do środka kiedy nie chciano mnie przepuścić.  właściciel wciągnął mnie do środka jednocześnie instruując tych gamoni że mnie się wpuszcza. - dziękuję. 
- co tu robisz ? o tej godzinie nikogo nie wpuszczamy. 
- słuchaj daj mi się tu przeciułać do 8 rano. - spojrzałam w oczy wampira. - słuchaj nie będę nawet brać krwi, tylko zaszyję się gdzieś tu i nic nie będę robić. 
- dobra. nie zabraniam ci niczego mała ale nie wbijaj tak o tej porze. 
- to jedyny taki numer Raul. zapewniłam wampira i wbiłam się w tłum. 

dostałam od barmana krew i wbiłam się z naczyniem pod stolik ze szklanym, przezroczystym blatem i usiadłam. 

myślami byłam przy śpiącym Draco, który wczoraj już pewnie wrócił z Egiptu. 
wyglądał słodko jak leżał na boku a jedno z drobnych uszu wilka oklapło na bok. 
nie mogłam powiedzieć że na pewno niczego nie mamrotał ale i tak był słodki.

przy moim boku ni z gruchy ni z pietruchy wyrósł Spade. 
 - co tu robisz młoda ?
- Spade cholero nie strasz mnie - wymówiłam uspokajając oddech i tętno. - co TY tu robisz ?
- ja ? - spojrzał zdziwiony - jak widzisz ja jestem żeby się zabawić. a ty ?
- ja tu jestem żeby poczekać do 8 rano i wyjść.
- nie wypuszczają wtedy. - zaczął perkusista - ilu wejdzie tylu zostaje.
- jesteś tego pewien ? - spytałam zdziwiona - dobra, my tu gadu gadu a jesst godzina ...
- 4 nad ranem. - sprostował chłopak. - a co ?
- och mam jeszcze 4 godziny do wyjścia, tyle mnie obchodzi. - rzuciłam luźno. - gdzie moje maniery, siadaj Spade, nie tak stoisz.
- do zobaczenia młoda. pożegnał mnie pstryknięciem w ramię i wskazał mi na wejście.

ale nie było tam nic zaskakującego oprócz gęby Zabiniego, który jakby nigdy nic dosiadł się do mojego stolika. 
- no to oficjalnie jestem w Radzie - zaczął luźno - a ty ile siedzisz ? połóweczko ? dodał złośliwie. 
- czy ty jesteś ...
- pełnym wampirem - dokończył potwierdzając - a ty połówką. dziwi mnie że tobie dali czas. 
- jakbyś zapomniał jestem tylko nabijaczką renomy Rady. nie mogli pozwolić żebym została wiecznym dzieckiem.
- ach no oczywiście - potwierdził Zabini - a nie masz nawet własnej służby.
- nie potrzebuję służby.
- każdy z Rady MA służbę, choćby i jednego kamerdynera.
- ups. tradycja jest dla normalnych - odparłam spokojnie. - po co mi służba ?
Blaise wyraźnie zrezygnował z tłumaczenia mi po co - posłuchaj, połóweczko - zaczął złośliwie - nie wiem czemu tu jesteś ale ostrzegam cię że nie wyjdziesz stąd tak łatwo.
- taa jasne - wymamrotałam pod nosem i dopiłam krew. - po co TY tu jesteś, nie wiem i nie chcę wiedzieć, ale ostrzegam cię że obszar Nokturnu to całkowicie mój teren.
- wiem. rzucił jedynie Ślizgon i poszedł w parkiet.

do rana przesiedziałam przy stoliku obserwując gości i ich zabawę.
słuchałam Depeche Mode których to muzykę grali do rana i podśpiewywałam teksty.

o 8 wstałam z miejsca i widziałam że wampiry zabierają za drzwi nawet po 5 osób na łebka i słyszałam krzyki mieszające się z nieokreślonymi jękami i błaganiami.
ja się tak nie bawię, wyszłam z klubu wypuszczona przez bramkarza i otuliłam się płaszczem Maga Kręgu Natury.
na Nokturnie od rana nie próżnowali drobni złodziejaszkowie i sprzedawcy na siłę wciskający swe towary. 

na Pokątnej było gwarno a popóźnieni uczniowie szukali ostatnich podręczników. mieli na to jeszcze 3 godziny. na peronie powinno się być o 11:30. 

przeteleportowałam się w Ogniu do domu przy Privet Drive na stryszek. 
czekał tam na mnie spory bukiecik róż. część była stara a część kwiatów bardziej świeża. 
- Draco wydasz kiedyś majątek na te róże - zażartowałam i usiadłam obok kwiatów - mam pomysł - odnalazłam w szufladach wszystkie stare kwiaty i je ożywiłam a obecny na stole bukiet zmieniłam w kolejne "tatuaże" na ramieniu z bazyliszkiem. - no i każda kolejna trafi tu - pogładziłam lekko obolałą skórę. - i zobaczymy czy nadal będziesz tak rozrzutny - zaśmiałam się i założyłam łańcuszek od Dracona ze zniczem. - no i jest 9. pora śniadania. 

zeszłam do łazienki i się wypłukałam ze wszystkiego. 
kąpiel dobrze mi zrobiła i poszłam do kuchni już do życia, wyśpię się w pociągu, na kolanach Draco. usprawiedliwiłam się i zjadłam zdawkowe śniadanie. ale po takiej ilości wypitej krwi na wakacjach nie byłam głodna.

przeszłam na górę, jedną myślą odświeżyłam wszystkie rzeczy w kufrze i zabrałam się z majdanem na dół.
wujostwo zauważyło "tatuaże" na ramieniu ale nic nie powiedzieli.

podwieźli nas na dworzec King's Cross i pojechaliśmy do naszego "nieistniejącego" peronu.
od razu wychwyciłam Dracona w tłumie, słońce rozjaśniło mu włosy jeszcze bardziej więc nie dało się go nie zauważyć, i pomachałam mu na powitanie.
pożegnał się z rodzicami i podchodził do mnie.
Harry poszedł do Rona i Hermiony dzięki czemu zostałam sama.

- jak wakacje ? - spytał przytulając mnie do siebie. dostałam buziaka w policzek kiedy już usadowiliśmy się w odpowiednim przedziale - a ty oczywiście nie wiesz, że mamy nowego starego nauczyciela Eliksirów.
- ja mam coś wiedzieć ? ciekawy pomysł Książę, ale mam lepszy - spojrzałam mu w oczy. - przekaż mi całą wiedzę. - chyba myślał że go pocałuję, ale oparłam o niego głowę - a nie zostanę dłużna.
- dobrze. stary dyrektor wymyślił sobie że zatrudni Horacego Slughorna, staruszek uczył twojego ojca. - czułam jego oddech na uchu. - nie wiem po co, ale Snape przejmuje OpCM.
- och jak suodko. - rzuciłam patrząc w oczy Dracona - wujek dostał krzesło o którym marzył. a suka wywalona na zbity pysk - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek - właśnie. mówiłam ci że uwolniłam się chwilowo od Aleksandra ?
- kto to zrobił ? zabiłaś go ?
- nie. - zaczęłam się śmiać nadal do końca nie wierząc w szczęście - twój kolega Zabini go zamknął.
- o czym mó - przerwał mu wyraźnie zarysowany tłumiony jęk, byłam tego pewna, Aleksandra. - że Blaise ...
- aha - pokiwałam głową. - jest chwilowo z tym dupkiem. ale jak Aleksander się znudzi to znajdzie sobie innego chłopca do towarzystwa.
- nie no to nie jest możliwe. - zaczął Draco chcąc się podnieść ale go zatrzymałam. - nie uwierzę.
- uwierzysz w szkole - zabrałam go za ramię - ale ja chcę się całować.
- Ignis - Ślizgon spojrzał mi w oczy jawnie zaskoczony - no tak, nie było powitania.
dopięłam swego i zostałam pocałowana. i kij z tym, że praktycznie leżałam na nim na fotelach. ja chciałam się przywitać.
- no - ziewnęłam. - skoro już jesteśmy po buziaku to ja idę spać.
- nie - odgonił mnie od tego zamiaru i podniósł do siedzenia - wiesz coś o zebraniu ?
- nic, ojciec nic mi nie mówił. - rzuciłam luźno - Draco daj mi spać.
- przecież jest rano. - zdziwił się. - czemu chce ci się spać ?
- kurna jestem 24h na nogach. daj mi spać. - rozłożyłam się bez pytania tak że jego kolana robiły mi za poduszkę. - dobranoc.
- nie - podniósł mnie, co mnie zdziwiło - nie idziesz spać.
- ale ... - próbowałam protestu ale zostałam uciszona pocałunkiem. szybkie tempo, Draco wyraźnie chciał mnie obudzić lub uniemożliwić mi przytulenie się do Morfeusza. - ale jak ci się przekręcę jutro to masz za swoje.
- tak, tak jasne - odpowiedział luźno - a teraz pora chyba na jedzenie.
wskazał mi worek lizaków na przeciwległych siedzeniach.
- to - pokazałam na słodycze wymownie - to wszystko jest dla mnie ?
- owszem - potwierdził spokojnie ale pocałowałam go w szyję kilka razy - nie ma za co.
uśmiechnęłam się do niego i ponownie delikatnie go pocałowałam - jesteś dla mnie za dobry.
chciał mi chyba odpowiedzieć, ale się powstrzymał.

dotarliśmy do połowy drogi i zaczęłam się skręcać.
czy oni muszą być tak głośno ?

- Draco za pozwoleniem - wyciągnęłam odtwarzacz już machinalnie - mogę ?
- tylko z wokalem. rzucił "wybrednym" tonem z lekkim uśmieszkiem.
wywróciłam oczami ale dobra, chce to niech ma. ja za skutki uboczne nie odpowiadam.
cóż, nie miałam za bardzo się czym przejmować, wiedziałam, że nie przejdzie to bez echa.
w końcu już nie wytrzymał, przywołał mnie ze świata muzyki i poczułam jak gładzi mnie po plecach.
- ostatnia piosenka - patrzył mi w oczy. - ostatnia.
- o nie - odparłam hardo - ktoś tu zapomniał zaatakować kiedy miał okazję - wyklął w duchu że mnie nie pocałował, teraz, cóż krawat Ślizgoński poszedł papa. - a jest taka zasada w warcabach, za nie bicie tracisz życie - pocałowałam go. Draco pomimo "przegranej" był wygrany w tej odpłacie. pozwoliłam zamknąć się w jego ramionach, choć prawdę mówiąc, chciałam się w nich zamknąć. - remis skarbie. - patrzyłam mu w oczy - i bardzo mnie to cieszy. pogładziłam go po policzku.
Draco jedynie się uśmiechnął i pogładził mnie jeszcze trochę po łopatkach.
kilometry mijały a ja siedziałam na jego kolanach i patrzyłam mu w oczy.

- obowiązują szaty  rzucił kto młodszy, ale zobaczył wyższy rocznik. nas obowiązywał raczej luźniejszy mundurek.

wyszedł a w przedziałach ludzi ubywało.
- Ignis poczekaj na mnie na peronie, nie spóźnię się zbytnio. odprawił mnie Draco.
wyczułam coś dziwnego ale stwierdziłam że to nic takiego.

* Harry * 

durny pomysł z siedzeniem na górze ale musiałem mieć pewność w dwóch rzeczach.
pierwsza to czy Malfoy nie próbuje przypadkiem przekabacić Ignis na stronę Voldemorta a druga, choć siostra mówiła mi że mam się nie mieszać,  to czy nie próbuje jej tknąć.

- idź skarbie - pogładził ją po policzku. - nie chcesz chyba widzieć mnie w bieliźnie, co ?
siostra uniknęła odpowiedzi jednak podniosła się po sekundzie. - skoro tak twierdzisz Draco to - pocałowała go w policzek - poczekam, ale w gabinecie Salazara.
- tym lepiej. - odgonił ją. - do zobaczenia. - wychodziła - Ignis.
- hmm ? siostra obróciła i przechyliła lekko głowę.
- kalkulacja na wypalenie wypada ...
- och nawet o tym nie myśl. jeszcze wytrzyma. - jedną nogą była na korytarzu pociągu - ale - spojrzała na niego - nawet nie wiedząc dasz sobie radę.
- przeceniasz mnie Ignis. - rzucił jedynie Malfoy - idź skarbie - zaczął pozbywać się naprędce marynarki i jakby tego było mało zrzucił ją na fotele zabierając się za koszulę. - kiciu nie bądź niegrzeczna. idź. znajdę cię.
Ignis lekko się spięła - to brzmi jak groźba. rzuciła na odchodnym i wyszła.
usłyszałem trzask drzwi które zamykała.

Malfoy się odwrócił i rzucił zaklęcie.
leżałem jak kamień na podłodze, zdarł ze mnie Pelerynę. - za popsucie mi roku Potter - nadepnął mi na nos w tych swoich cholernie drogich butach. - przystanek King's Cross.
narzucił na mnie materiał.

nie wiem ile leżałem ale obudziłem się pod nogami Luny Lovegood.
- jak mnie znalazłaś ? wszyscy są już w zamku.
- och gnębiwtryski mnie naprowadziły. pełno ich tu. - powiedziała spokojnie i wyszliśmy na błonia, przed bramę. - miło się szło, jakbyś był moim przyjacielem.
- przecież nim jestem ! - odpowiedziałem zaskoczony rozkojarzeniem Luny - naprawiałaś kiedyś kości ?
- nos ? - pokiwałem głową. - nie. ale palce tak. co to za różnica ?
- nie, nie ma różnicy. - rzuciłem pół żartem. - naprawisz go ?
- jasne - dziewczyna sięgnęła po różdżkę i wymamrotała Episkey. nos wrócił do normy - ale wtedy wyglądałeś lepiej.
- dzięki.

* Ignis * 

wiedziałam, że coś było nie tak. nie wyganiałby mnie tylko dlatego że się przebiera, to było po każdym treningu.
wyczułam coś dziwnego a tu proszę, Harry.  i to z drobnymi obrażeniami, naprawionymi, ale jednak dla mnie widocznymi.

- to za złamanie mu nosa - pacnęłam Dracona w brzuch. podawał przedmioty do inspekcji, w tym i laskę Lucjusza - a to - pocałowałam go w policzek - za zemstę. nieudaną, ale za chęć odpłaty. 
Ślizgon obejrzał się i zobaczył mojego brata, objął mnie zaborczo. - opcja z gabinetem nadal aktualna ? 
- owszem - potwierdziłam i poczułam delikatne głaskanie na talii - och no chodź. 
Filch przyjrzał się Draconowi - na co ci ta laska chłopcze ? przecież nie kulejesz. 
- poręczę za Dracona - wtrynił się wuj a Harry podszedł do bramy którą domknęli dementorzy. - a teraz idźcie już. kolacja czeka. 

Harry zniknął z Luną. no, no braciszek widzę ma dziewczyn na pęczki. 

Draco objął mnie podając mi laskę Lucjusza. szłam z nią w ręce i różnie nią machałam w powietrzu dla zabawy.
chłopak jedynie uważał, żebym jej nie zniszczyła.

Harry widział jak przy stole zostaję pocałowana w policzek. nie podobało się to bratu. już czułam, że po kolacji będzie draka.

odetchnęłam i zabrałam się za "jedzenie" powietrza i przeszkadzanie Draconowi w posiłku. co ? nie można już  być złośliwym ?
on oczywiście zrozumiał że robię to dla żartu i odpowiadał mi drobnymi acz znaczącymi atakami łaskotania.
odpłacę się jak tylko odzyskam stołek kapitański.  obiecałam sobie.

- Ignis - pomachał mi odznaką przed nosem - coś twojego.
wzięłam ją do ręki. - dostanie ci się.
- za co ? zdziwił się, lub przynajmniej udawał.
- za wszystko - odpowiedziałam wrednie i znowu to zrobił. - prosisz się o przegraną w szachy.
Draco nic nie odpowiedział, jedynie zręcznie wyszedł z sali zabierając mnie ze sobą.

Harry wyszedł zaraz po nas.
oho kłopoty.
- Malfoy ! - zaczął a Draco niezbyt chętnie się odwrócił. - na co ci ten badyl ? co, ojczulka tu sprowadzisz ?
pogładziłam Ślizgona przed nadgarskiem który miał w kieszeni i zaciskał go na różdżce. - nie twój interes Potter. - wysyczał. - może to po prostu prezent dla Igni, a w środku jest ukryta szpada ? - widziałam jego potwierdzenie.   zmieniłam zwykły trzonek różdżki w srebrne cienkie i okrągłe ostrze. - pokaż skarbie. - wyjęłam broń - od czasu trzeba dać jej nowe miecze do zabawy.  stwierdził sucho a ja jak na komendę schowałam ostrze i z powrotem stało się różdżką w środku laski.
- Draco obiecałeś coś. - spojrzałam na blondyna. on jedynie lekko się uśmiechnął. - chodź.
- Ignis - Harry zagrodził nam drogę. - twój kolega złamał mi nos.
- wiem. - odpowiedziałam twardo - dostał za to nauczkę. a mogę wiedzieć czemu ?
- są słuchy, że rozwalił Ministerstwo. i oczywiście, no  bo któż by inny, zrobił mi z wakacji piekło. - wmieszał się Draco. - i tak ciesz się że to tylko nos Potter.
- Draco - spojrzałam w stalowobłękitne oczy Ślizgona. - nie drażnij mnie nawet. - dodałam raczej wyczuwalnie pół serio. - cóż Harry, gratuluję jednego. - brat chyba liczył, że rozpieprzone wakacje Dracona będą mi na rękę. - gratuluję zrycia już pierwszego dnia szkoły. - wzięłam Ślizgona pod rękę. - chodźmy.
- zmieniłaś się.  wymamrotał pod nosem Harry.
- mówiłam ci, że nic nie będzie takie jak dawniej bracie. - powiedziałam patrząc mu w oczy. - i nie traktuj tego jako groźby. a jako zjawisko zastane po fakcie.
- ten - wskazał palcem na Draco - gość nie jest dla ciebie odpowiedni ! to przez niego się tak zmieniłaś !
- rzucaj oskarżenia dalej Potter - blondyn odwrócił mnie do siebie - ale czy jakbym nie był odpowiedni to czy pozwoliłaby - nie, nie zrobisz tego ! - na to ? - pocałował mnie. ech zabiję go. jak quidditcha kocham, zatłukę.   ale musiałam przyznać, umilał mi to może odrobinkę bardziej niż normalnie, bez świadków. - co ?
Harry nie chciał na to patrzeć i po prostu odszedł.

Draco poczuł się wygrany i zabrał mnie do pokoju wspólnego. usadził mnie na swoich kolanach na parapecie.
- no Ignis. - pogładził mnie po ramionach. - i co ?
- och co mam powiedzieć ? - spojrzałam przez ramię mu w oczy - lepiej będzie w gabinecie. - Zabini znowu zachichotał. - co ? 
- nic. po prostu brzmi to tak jakbyś chciała go przelecieć. tak samo chyba jak cele. - zaczął czarnoskóry. - co ? 
spojrzałam na niego z chęcią zabicia go. - zatkaj się - wysyczałam - ty lepiej pisz do Aleksandra bo cię zostawi tak jak mnie. odpowiedziałam mu zawistnie. 
Draco podniósł mnie z siebie i zabrał mnie za nadgarstek na korytarz. 

no i zostałam oparta o ścianę i pocałowana. Draco zabrał mnie na błonie, do szatni.
- Ignis ..
- o co chodzi ? - Dracon spojrzał mi w oczy - co jest ?
- chciałem zobaczyć cię w szatni - przez drobne okno ukazał się księżyc, była pełnia. - jesteś śliczna.
- przestań słodzić. - ukróciłam. - chodź tu - szarpnęłam jego koszulą i dostałam buziaka. i w końcu niestety musiałam go puścić. - do zamku czy chcesz spać w szatni ?
- jeszcze są wakacje. - Draco wymamrotał cicho ściągając ze mnie krawat - chyba mi wolno. pani kapitan.  podkreślił złośliwie.
- spadaj na Wierzbę Bijącą - rzuciłam żartem i dostałam buziaka w szyję. - nie, naprawdę nie Draco. chodźmy do zamku.
wymamrotał coś pod nosem ale poszedł ze mną.
kiedy pozbyłam się peleryny zobaczył na mojej skórze oprócz, nieukrywanego już, bazyliszka również róże.
- Ignis. co to jest ? spytał dotykając kwiatów, cóż pieczęć dobrałam tak, by było czuć dotyk kwiatów na skórze, tak więc Draco, można powiedzieć, "zanurzył" rękę w mojej skórze by dotknąć właściwego naskórka.
- och to - machnęłam w duchu ręką na róże. - to są wszystkie kwiaty od ciebie, oraz każda nowa róża trafi tutaj. - wskazałam mu ramię. - wydajesz na kwiaty majątek słonko. może to cię oduczy. zażartowałam na co Draco oczywiście pacnął mnie po nosie.
- czy dziewczynie nie należą się kwiaty ? żachnął się.  dżentelmen wielki.
- nie - powiedziałam twardo. - ech idę do Lasu, trzeba tam ogarnąć.

weszłam przez granicę i usłyszałam czyjś krzyk.
kobiecy krzyk.
z przyzwyczajenia, bądź odruchu, na pewno nie z obowiązku,  pobiegłam w stronę źródła. stał tam na górze Harry uważnie obserwując sytuację.
- co tu robisz !? to jest Las ! - on jedynie odwrócił moją głowę na dół.  Centaury, baardzoo wkurwione, obwiązały, nie no muszę mieć omamy !, Umbridge jak baleron i ciągnęły ją w głąb lasu. - kurwa. co tu robić. z jednej zajebiście że się nią zajmą a z drugiej to mój obowiązek ją ratować.
- nie rób nic Łowczyni - przyszedł dobrze znany mi Centaur, - przekroczyła granice, ponadto obrażała naszych braci.
przywlekli Umbridge pod nasz osąd.
- skoro złamała zasady dobrowolnie, to niestety ale za niesubordynację czeka kara. - uśmiechnęłam się do Umbridge która leżała spętana przez Centaury. - do widzenia Dolores. pomachałam tej suce na do-widzenia.

odetchnęłam i wyszłam z Lasu gwiżdżąc pod nosem "Freedom at 21".
tak teraz byłam szczęśliwa.

ktoś zasłonił mi oczy i wyczułam jakby dwie inne dłonie.
- Ignis - przywitał mnie chórek stworzony przez braci. - co ?
- zatłukę was - uściskałam ich obu. - chodźcie, robi się zimno. zabrałam elfów do szkoły.

rozsiadłam się na parapecie okna a po moich bokach Laurilel i Tellus.
niestety Draco nie miał jak usiąść obok mnie. nie podobało mu się to.

no jeżeli elfy mają tu zostać to chcą nadrobić stracony czas.  Laurilel w szczególności będzie chciał się widywać.
no a to nie uszczęśliwi Dracona.

nie ma co, w tej szkole nigdy nie czeka mnie normalny rok szkolny.