piątek, 31 października 2014

Post na Halloween ... BO TAG

Hej hej Wizzy i nie tylko !

Mogłabym Wam zrobić miniaturkę na Halloween, ale musiałabym przekleić i udoskonalić okulistę (rok V rozdział VIII Co Cię Nie Zabije, To Cię Wzmocni) a niezbyt mam na to czas, ochotę i wenę, bo dla mnie ten rozdział jest nie do poprawienia, tak więc nie jest to miniaturka, od razu Was zmartwię.

Jest to post czysto przemyśleniowo-sytuacyjny.

Otóż, chodząc po swoim osiedlu, malutkim i "kochanym", a z okazji Halloween byłam nieudanym cosplayerem Freddy'ego Kruegera. 

Z koleżanką-trupo-poeto-siepaczem już trochę się znamy, i trochę już pochodziłyśmy po mojej okolicy.
W jednym z domów widzimy światło, telewizor chodzi, no i  kumpelą poszłyśmy zapukać.  Otworzył nam dzieciaczek ( lat około 5, nie więcej ) i mówi, że rodzice śpią, ale możemy poczekać to dostaniemy cukierki. Czekamy dwie minuty i, my jak to my, gadamy i się śmiejemy. Drzwi otwiera nam dzieciaczek i widzimy wypadającego na dół gościa w ręczniku i samej bieliźnie. Dał nam słodycze, osłaniając się tymże ręcznikiem ( a my już swoje wiemy, więc niezbyt potrzebnie ), ale pomijając,  dzieciaczek mówił, iż rodzice śpią.
Noo fajnie spali, przy włączonym głośno telewizorze, z jakąś bajką zapewne żeby synka zająć. Jedyne co nas zastanowiło to ten ów ręcznik na samym początku, gdyż ponieważ ten oto tatuś nie wyglądał jakby szedł pod prysznic, na zaspanego nie wyglądał, na oko miał jakieś 30 lat, więc też nie stary.  Zbiegał na dół w tempie dwóch minut, więc na pewno fajnie się mu spało.      
Tak, potem idąc dalej po osiedlu nurtowało nas jedynie pytanie : jak dobrze musiał być ów pokój do spania wyciszony, lub jak daleko był.

Jeśli ktoś czuje się tą anegdotką urażony, przepraszam, jednak to zdarzenie nie zostało wymyślone, to prawda.  Pozdrawiam i jeszcze wielu słodyczy.  Straszliwego Halloween kochani fandomowcy !

pozdrowienia od córeczki Czarnego Pana !

czwartek, 23 października 2014

Rok VII Rozdział XII Przenosiny (?)

Siedziałam w pokoju wspólnym, na razie nic nie wskazywało, że coś na górze jest nie tak.
Wyszedł na balkon Draco, wkurwiony jak szerszeń. 
- idę na polowanie. warknął.
- kocie, co jest ? - spytałam wstając. - co ? - zatorowałam mu drogę. - o co chodzi ? 
- nic. 
- Draco. 
- muszę przywyknąć. 
- grzeczny chłopiec. - pocałowałam go w policzek - zbierz dla mnie litr. spojrzałam na niego szczenięcym wzrokiem. 
- dobrze.
- idź, zabij góra 3 osoby. 
- tak jest pani kapitan. 

Wyszedł z zamku. 
Kaze wszedł na estradę, usiadł obok i mnie objął. Tak po prostu. Bez żadnego podtekstu, bez powodu. 
- neko. - tyknął ucho kota. - Wiatr nie kłamie.
zaśmiałam się, nie miałam nic jako odpowiedzi, on po prostu czymś tak prostym mnie rozbawiał. 
- czego dusza pragnie Kaze ?
- niczego neko. - przytuliłam się do niego. - herbata ?
- Draco poluje w Hogsmade. - odpowiedziałam - ale potem, czemu nie ?
- nie wiem. 
- ej - pacnęłam go w brzuch. Wyczuwalnie dobry brzuch. - chcesz iść czy nie ? 
Zaśmiał się, zawsze ludzie śmieją się z mojego zachowania a nie z mojego tekstu. Trudno. - no dobrze neko. 
- nio. - uśmiechnęłam się. Wstaliśmy z kanapy, narzucił na mnie kurtkę i wyszliśmy. - zimno. 
- nie lepiej powiedzieć po prostu żebym przytulił ? 
- nie. - uśmiechnęłam się, ale dostałam to czego chciałam, czyli przytulenie. - nioom. Tam gdzie zawsze ?
Przeszliśmy przez drzwi. 
Tak samo jak zawsze zamówiliśmy zieloną herbatę, jednak tym razem pigwową dla odmiany. 
Nie była zła, dla mnie po prostu dobra herbata. 

- neko.
- hmm ? 
- zrób wielkie oczy. 
- po co ? rozśmieszył mnie. 
- no nie bądź taka, zrób.
- a co w zamian ?
- jakaś ty bezinteresowna.
- bywa. ponownie się uśmiechnęłam. 
- zróób. 
- dobra. - zrobiłam minę wystraszonego kota. - masz. 
- oooo so kawaii. 
- nie.
- tak. I nie kłóć się.
- będę. 
- neko. 
- co ? 
- to. Wiatr na plecach, który mnie głaskał.
- mrru. - przytuliłam go. - milutkie. Dziękuję. 
- nie ma za co.
- pijemy herbatę i idziemy?
- dobrze. 

Po jakiejś godzinie wyszliśmy z herbaciarni.  Wróciłam do zamku oczywiście objęta przez Kaze. 
Draco nadal polował. Tyle wygrać. 

Kolejne dni powoli się przelewały. Listu od McGonnagall w sprawie brata nie było. A mecz z moim udziałem po stronie Gryffonów zawieszony czasowo. 
Pysznie, prawda ? 
Ale z drugiej strony przepadał mi miód. Miód na który czekałam od paru dobrych miesięcy. Draco powoli kończył rozwój ciała, tak jak wyglądał teraz miał zostać. Przynajmniej teoretycznie. 
 A mi było tęskno do widoku jego sylwetki w miodzie, z tym wzrokiem kiedy wtryniał mi do ręki słoiczek. 
Mrru ... milutkie wspomnienia. 


Postanowiłam jeszcze sobie podzielić czas między Kaze a Draco. 
Dopóki nie wchodzili sobie w drogę było idealnie. 
Jak wchodzili a akurat byłam blisko nich, nic nie miało miejsca. 
Jak zachowywali się za moimi plecami mnie nie obchodziło, miał być spokój jak ja na nich patrzę, a wyjść z ewentualnych starć mają bez ran i bez śladów. 


Kolejne dni płynęły, a ja zastanawiałam się nad przeniesieniem się na jakiś czas do domu Riddle'ów, miałam ochotę odkryć wszelkie zakamarki tej starej rezydencji, jednak odpychała mnie myśl o tym, że byłabym w tym wielkim majątku sama. 
Bo nikogo tam zabrać nie mogę. 
Dlatego tylko porzuciłam ten pomysł na chwilę obecną. 

Któregoś dnia wieczorem siedziałam w pokoju wspólnym nad zasadami gry w karty. Jednak po chwili doszło do mnie zrzucanie kufra na dół.

No i moje przeczucie o czymś złym się sprawdza. 

- ach, a było tak pięknie. - odłożyłam herbatę z westchnieniem na stół. - co jest kurwa ? wrzasnęłam w kierunku sufitu.
- przepraszam Naoto. - Kaze pokazał się na balkonie schodów. - nie zdążyłem tego zamortyzować.
- czemu do jasnej cholery zrzucasz czyjś kufer ?
- za mało miejsca.
- za mało !? - usłyszałam kolejny spadający kufer, a głos był Dracona. - teraz jest go w sam raz.

domyśliłam się, że Kaze zrzucił spakowane rzeczy Aryjczyka, a Ślizgon w odwecie odpowiedział pozbyciem się walizki Mistrza Wiatru. 

- jak wejdę do was na górę to polecą wióry. - cofnęłam obydwa kufry - co wam kurwa odpierdoliło ?
- przenoszę się do senseia, mam przyjść jak będę potrzebny.
- co !? - w sekundę byłam na górze. - czemu ? - przytuliłam się do niego. - nie jedziesz. Nie.
- wiem, że to ukrywałem, ale możesz jechać ze mną. Sensei może ciebie przyjąć. 
- Kaze ... Ja ... Ja nie mogę, noo - przytulił mnie do siebie - mam tu obowiązki, noo ... Chciałabym jechać, ale ... Ale nie mogę. - nie zorientowałam się, że mięłam mu koszulę. - no wiesz, że bym pojechała, ale moje miejsce jest tutaj. 
- rozumiem Naoto, ale będę czekać. Jak zmienisz zdanie, przyjmę cię u siebie. 
- dobrze, wpadnę na pewno. - odsunęłam się powoli, ze szklistymi oczami. Nie, jednak nie, przytuliłam go po raz ostatni z zaskoczenia, co sprawiło, że cofnął się pół kroku. - ale wpadniesz ?
Kaze lekko się zaśmiał. - na pewno jeszcze kiedyś się zobaczymy. Wpadnę, obiecuję. - pocałował mnie w czoło, do policzka musiałby się bardziej schylić. - do zobaczenia. 
- do zobaczenia. - wymamrotałam ciszej i puściłam go. Kaze błyskawicznie zniknął. A ja miałam ochotę pójść na górę i tepnąć się do łóżka żeby odchorować. Położyłam się na łóżku, twarzą trafiłam na jego koszulę. Karteczka "spóźniony prezent urodzinowy neko". Neko ... Uszy i ogon. No tak, temu Japończykowi nic nie umknie nawet fakt, że pasowało mi to miano. Kaze zresztą tylko przy Draco mówił do mnie oficjalnie czyli per"Naoto". Inaczej byłam nazywana neko. 


Przeniósł się, ja też bym mogła ale jednak mam TU w Hogwarcie swoje miejsce. 
Przeprowadzka Kaze bolała, popłakałam sobie jakiś czas nie wierząc, że już zaraz moje urodziny, a dodatkowo mój przyjaciel wyjechał. Ale z drugiej strony obiecał, że jeszcze się spotkamy. Nadzieja zawsze, nawet przy przenosinach na drugi koniec świata, umiera ostatnia. 

Poczułam mrowienie na Znaku, wiadomość od ojca w notesie. 
" z okazji twoich urodzin jest zebranie. Wypada idealnie w ich dzień, zacznie się o 21, potrwa zapewne do około 3. Ale, że nigdy nic nie wiadomo nie powiem ci dokładnie. Zamieszkasz u rodziny Malfoy na czas czekania na list od Pottera, wiem, że masz zakończoną edukację.  Wszystkiego najlepszego córciu. "

Przenosiny do Dworu Malfoy'ów ... Nie brzmi źle, a nawet brzmi bardzo dobrze. 

Wszyscy się kiedyś przenoszą. Kaze wrócił do siebie teraz, a ja idę do domu, w którym będę mieszkała w przyszłości.  Świat lubi przenosić swoją akcję w różne miejsca, czemu ja mam z tym nie iść ? 



Rok VII Rozdział VIII Nokturnu Czas ? - Zgodnie z Zamówieniem !

Początek naszej uczty pozebraniowej był normalny.
Po prostu pocałunek na dobranox i zasnęłam obok niego.

Na kilka dni przed Halloween zabrałam Draco do Komnaty Tajemnic. Musiałam go nauczyć wybierać słodką, czystą krew. 
Trudno połamiemy zasady, zresztą Rada i tak przymknie na to oko, w końcu na ten rok nie opłaca się stawiać barier nowoprzemienionemu wampirowi i jego przewodniczce. 

Ojciec wyjaśnił mi cel mojego wyjścia ze szkoły. 
W noc powrotu razem z Aryjczykiem spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, mogliśmy się deportować, bądź wylecieć. 
Ale Ślizgon wybrał lot. 

Do Londynu dotarljśmy w kilka godzin, on na podstawie z Powietrza a ja na skrzydłach. 
Rozgościł się u mnie na Camden, mieszkanie ciasne, ale własne. 

Pod wieczór postanowiliśmy iść i sprawdzić tegoż zleceniodawcę. 
W klubie jednak nikt się do nas nie zgłosił, więc wieczór spędziliśmy na parkiecie. 

Rano dostaliśmy sowę od Snape'a, że zatuszuje nasze wyjście i wyjaśni je Ślizgonom i nauczycielom. 

Przedpołudnie spędziliśmy w Londynie, na drobnych sprawunkach. 
Popołudnie minęło mi pod znakiem włączenia kreskówek i położeniu się na siedzącym na sofie Draconie. 
Biedak musiał znosić mugolską sieczkę, a ja zasnęłam. 
On wyłączył telewizor i chyba też się położył. 

Po miłej pobudce zaczęłam się ogarniać. 
Po godzinie, kiedy oboje wyszliśmy ogarnięci,  zamknęłam mieszakanie i poszliśmy w miasto nieznające snu. 


Siedziałam z Draco w „Ukąszeniu”. Halloween spędziliśmy poza szkołą, ze względu na zadanie. Dziecinnie proste.    ( podobno ) Znaleźć zleceniodawcę na konkretny cel, otrzymać termin, posiedzieć w Londynie, wyczaić co i jak z ofiarą, potem zabić. Dał nam tydzień na całą operację, a wieczór w klubie spędzaliśmy już drugi. I nadal nic.

W końcu ktoś wszedł przez drzwi. Usiadł obok nas.
- układ jest taki. Pół teraz, pół po robocie. – zaczął cicho bez ogródek zleceniodawca. – cel to Sergiej Wudlicowy kupiec na czarnym rynku zajmujący się szukaniem amuletów, artefaktów, takiego można powiedzieć „magicznego szajsu”. Robi z nich potem bronie dla wrogów moich mocodawców. Jego głowa = wasza kasa, moje spokojne życie. W Londynie posiedzi jeszcze trzy dni. Interesy robi z nim – wskazał na zdjęciu Borgina. A to szczur. – miłego polowania i udanych łowów. Niech szczęście wam sprzyja.   Rzucił i odszedł.  Na stole zostawił sporą sakiewkę z kasą.

- na oko jakieś 10 tysięcy na głowę. – rzuciłam i przedzieliłam pieniądze. – to co ? dopijaj sok i idziemy.
- to zlecenie mi nie leży. – zaczął Draco już na Nokturnie. – po co mielibyśmy niszczyć kogoś kto może zaopatrywać Dumstrang, naszych ? bitwa wisi w powietrzu, po co czyścić dostawy broni ? – spytał. – co ?
- nawet jeśli tak jest, że zaopatruje naszych, to ojciec nie życzy sobie robienia targów za jego plecami. Gdyby tak nie było nie mielibyśmy go sprzątnąć. – wyjaśniłam miękko. – sprawa owszem powikłana, ale Borgin to MÓJ dostawca broni.
- no tak, tatuś chce, żebyś miała czysty rynek dla siebie. Rzucił żartem Ślizgon.
- wal się. Nie chodzi o to. – odgoniłam. – nie wiem jak ty, ale ja idę pomyszkować u Borgina. – spojrzałam na szyld. – rób co chcesz. Adres mojego mieszkania znasz.

Weszłam do sklepu, sprzedawca spojrzał na mnie zza Siergieja. Nie wyczuł naszej pracy, a chwilowo mieliśmy tylko zebrać informacje.
- to moja druga klientka, Ignis Riddle. – przedstawił mnie krótko Borgin. – czegoś potrzeba Ignis ?
- nie. Wpadłam zobaczyć czy nie masz przypadkiem czegoś ciekawego. – spojrzałam na Rosjanina. – miło poznać.
- miło. – odburknął. – Borgin, ja się zmywam. Towar na jutro.  Rzucił i wychodząc widziałam na jego ręce coś w rodzaju Pieczęci.
Nie handlował z naszymi, przekazywał wszystko kablem do resztek Zakonu Feniksa, albo jakiegoś nauczyciela w Hogwarcie.
- coś cię zaciekawiło Ignis ? spytał Borgin.
- Draco mógłbyś ? – Ślizgon wykonał jeden ruch opuszczając dłoń. Sklep wyglądał na zamknięty a szczur w pułapce. – posłuchaj stary tchórzu – złapałam mężczyznę za kołnierz. – nie chcesz chyba mnie wkurwić na tak piękny wieczór, co ?
- nie. Ależ skąd. Zaprzeczył piskliwie.
- więc gadaj lepiej co opychasz tamtemu. Bo na ręce ma znak który mi cuchnie zdradą.
- nic takiego. Zwykle chce jakieś stare kamienie, ręce Glorii, czy stare artefakty, które zabiły swoich posiadaczy.
- Draco czym ci to pachnie ?
- em … zbroją nie do przebicia przez zaklęcia czy broń.
- bingo. – zacisnęłam dłoń. Znak wyszedł na wierzch jeszcze mocniej. – więc słuchaj stary kutwo, jeśli nie chcesz mieć mojego ojca i wkurzonej mnie na karku to powiedz mi teraz ładnie na kiedy jest umówiony z tobą na kupno.
- na jutro.
- dokładniej. – warknęłam. – Draco podaj mi proszę srebro. – dostałam do ręki łyżeczkę do herbaty. Ale ostro zakończoną. – śpiewaj Borgin, bo cię tym zabiję. A wizja zostania zaciupanym łyżeczką do herbaty nie jest miła. 
- jutro, około północy ma przyjść po towar. Sam. – sprzedawca był wystraszony. Rozluźniłam rękę, łyżkę odrzuciłam Draconowi. – nie zabijaj mnie.
- jeszcze się z tobą dobrze współpracuje. – rzuciłam z uśmiechem. – do zobaczenia Borgin, na jutro załatw mi ciekawe noże !  pożegnałam mężczyznę i wyszłam razem z Draco, który ponownie „otworzył” sklepik.

- no i co ? nie mówiłem, że sprawa cuchnie ?
- to smród Nokturnu. – rozłożyłam z uśmiechem ramiona. – i smród zbliżającej się kasy.
Uśmiechnął się, objął mnie i zabrał do mojego mieszkania.

Zrobił herbatę jakby był u siebie. – Ignis …
- hm ? – spojrzałam na niego. Postawił napój na stolik, usiadł obok. – o co chodzi ?
- chyba będą kłopoty.
- kłopoty to moje drugie imię. – zażartowałam. – a wiesz ? zbieram cię do jakiejś knajpki. Nie mam zamiaru grzać tyłka w domu.
- może ja mam ? - zasugerował. – ostatnio dużo się rządzisz. Kiedy ostatnio spytałaś czy czegoś chcę ?
- było zgłaszać protesty. – odpowiedziałam miękko. – nic nie mówiłeś.
- myślałem, że się domyślisz. Ale widzę, że dużo łączy cię z Potterem.
- rozwiń myśl.
- on też nie słucha zdania innych i brnie w zaparte.
- brnę bo muszę. Rzuciłam ciszej.
- nie musisz. Upierasz się, że tak jest. Twój ojciec nie potrzebuje twojej pomocy, nie miesza cię w zadania bo wie, że potrzebowałabyś odpoczynku. A ty swoje, że się tobą nie interesuje, że myśli, że jesteś osłabiona.
- a jak ty odebrałbyś takie z dnia na dzień „hej, siema. Nie masz dzisiaj zadania bo tak.”
- jesteś zbyt pazerna. Jak Potter masz parcie na szkło.
- o nie. Nie mam go. Chcę pokazać, że jestem coś warta.
- czasami jest to równoznaczne z terminem „parcie na szkło”. – prychnął urażony Draco. – przemyśl to. Wstał i wyszedł.
- gdzie idziesz ? spytałam zaskoczona.
- przenocuję w jakimś hotelu. Cześć.   Pożegnał się i wyszedł zamykając drzwi.

Usiadłam na podłodze.  – nie, nie rób mi tego. – mamrotałam do siebie. – nie idź.

                                                                    * Draco *

Wyszedłem od Ignis.
Bardzo podobna do braciszka, nawet sama nie wie jak.

Nie wyszedłem ot tak, bo miałem kaprys. Wolałem przerwać to teraz, póki nie wyrzuciłbym jej gorszych rzeczy, miziania się z celami, wiecznego omotywania sobie mnie wokół palca czy brania mnie na litość.  

Ignis owszem była sobą, ale potrafiła mną kierować jak marionetką. Dopóki się nie pokłóciliśmy nie zauważałem tego. I nie chciałem jej wyrzucać takich bolesności, czasem lepiej nie wiedzieć. 

Ciężko było mi iść do hotelu mugoli, ale trudno.
Wszedłem do jednego z wyżej plasowanych budynków.
- jeden pokój. Na jedną noc.
- jednoosobowy kosztuje u nas 250 funtów za jedną noc. – podałem odliczoną kasę portierowi. Pieniądze nie grały roli. – pokój 213. jakieś specjalne życzenia ?
- jeśli wejdzie na recepcję ta dziewczyna – pokazałem mu mugolskie zdjęcie Ignis. – proszę jej nie zdradzać numeru mojego pokoju a mnie zawiadomić.
- oczywiście.

Poszedłem na górę, pokój znalazłem.
Otworzyłem drzwi, standard naprawdę wysoki. Usiadłem na łóżku.
- może to ją trochę utemperuje.  Wymamrotałem i poszedłem pod prysznic.

Z hotelowego barku nie miałem zamiaru korzystać. Już i tak dużo zażyczyli sobie za noc.

Położyłem się spać. Pościel chłodna, puchowa, kompletnie inna niż ta u Ignis.
Zasnąłem.
Po chwili usłyszałem telefon hotelowy. Spojrzałem na godzinę, pierwsza w nocy.
- pan z pokoju 213 ?
- tak, o co chodzi ? warknąłem. Obudzili mnie. 
- em … dziewczyna pojawiła się, kazała dać sobie słuchawkę.
Ignis odebrała chłopakowi telefon. Słyszałem stłumione rzężenie. 
- skarbie … - zaczęła. – wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Ale pamiętaj, że twoje rzeczy nadal czekają u mnie w mieszkaniu. Adres znasz, a jakbyś chciał porozmawiać to masz mój numer. Zadzwoń.  Poprosiła i słyszałem ciszę.
- dziewczyna sobie poszła. Poinformował mnie łapiąc oddech portier. Musiała go poddusić.

Odłożyłem słuchawkę, chciałem zasnąć. Ale nie mogłem.
Dręczyło mnie pytanie, czemu Ignis nie wbiła się tu do mnie na górę, czemu tylko prosiła by zadzwonić, odezwać się do niej.

Rano wyprowadziłem się z hotelu i poszedłem na Camden.
Zadzwoniłem do jej drzwi.
Widziałem jej uśmiech. – po co dzwonisz, skoro tu mieszkasz ? – spytała lekko. – chcesz wejść i zabrać swoje rzeczy czy mam ci podać już spakowane walizki ?
- wolę wejść. – wpuściła mnie. Patrzyła w podłogę. – zrozumiałaś przekaz ?
Poczułem tylko jak mnie pocałowała i położyła na podłodze. – zostaniesz ?
- może.
- czyli tak. – przytuliła się do mnie. – przepraszam za bałagan, ale nie mogłam spokojnie zasnąć. – wszedłem do pokoju, który mi przypadł. Charakterystyczny dla Ignis nieład. Moje rzeczy leżały na łóżku, widocznie wśród nich znalazła sen. – miałam wziąć się za sprzątanie po śniadaniu. – wymamrotała. – reflektujesz ?
- owszem.
Chciałem jej jeszcze trochę posuszyć głowę za wczoraj. Dlatego odpowiadałem dość chłodno.
- weź kąpiel jeśli chcesz, przebierz się. Kawa czy herbata ?
- herbata.
- zielona, czarna ?
- czarna. Odpowiedziałem krótko.
Ignis zaczęła sprzątać, zapomniała chyba o mnie. Tuliła moje koszule, gładziła materiał. Patrzyła na mnie z westchnieniem.
Ciuchy zniknęły w szafie w takim porządku w jakim były.
- proszę panie perfekcjonisto. Idę zrobić śniadanie. – zatrzymała się przy drzwiach. – kocham cię. 
- ja ciebie też.  Zapewniłem ją.
Uśmiechnęła się.  Słyszałem jej krzątaninę w kuchni, na dole z głośników leciał rock.
Zszedłem na dół.
Śniadanie leżało na stole.
- proszę bardzo. – postawiła herbatę. – ja nie zjem. Wieczorem znalazłam sobie kolację.
Zrozumiałem jej aluzje.
- co robimy ze zleceniem ?
- a no tak, to dzisiaj. – westchnęła. – ale pójdę chyba sama, jeśli nie masz nic przeciwko.
- mam. – spojrzałem jej w oczy. – zadanie było dla NAS. 
- przytul mnie. – Ignis było wyraźnie przykro. Nie mogłem jej ot tak drażnić. Miałem serce, a ono mówiło jasno, że chce spać obok niej. Wstałem od stołu i ją przytuliłem i podniosłem. – mój kochany Draco. – potarła o moją szyję policzkiem. – nie będę się rządzić. Obiecuję.
- na pewno ?
- oj od czasu do czasu zabiorę cię gdzieś za mankiet, czy odbiorę kontrolę w pocałunku, ale nie będę się rządzić.
- wróciła stara dobra Ignis. – okręciłem ją. Śmiała się. – jak ze skokiem ? spytałem.
- och, znając mój psi fart – nie dokończyła. Przez okno wleciał kruk, usiadł jej na ramieniu, potarł o jej szyję łebkiem i podał jej wiadomość. – dzisiaj o północy. Pysznie, pora kolacji. – zatarła ręce, ale się zreflektowała. – dla ciebie też. – zapewniła mnie. – powinieneś przyzwyczajać się do takiej diety.
- chwilowo jeszcze nie mam siły. Odpowiedziałem jej.  Zabijanie dla krwi trochę mnie jeszcze jednak odrzucało.
- och zobaczysz, nabierzesz jej. A normalne jedzenie choć smaczne, to nie daje tyle ile krew. – pogładziła mnie po szyi. – choć i na krew nie można narzekać. Umiesz wybrać tą najsłodszą, czemu nie korzystasz ? nie jedna dałaby się pociąć żeby taki wampir ją pogryzł. Gdybym nie miała kłów i gdybyś nie przeze mnie miał to piętno, to byłabym pierwszą chętną.
- wystarczy. – odgoniłem ją. Zjadłem swoje śniadanie. – nie kuś – spojrzałem jej w oczy. Powstrzymała westchnienie. – no więc, dzisiaj o północy pod sklepem Borgina. I co wtedy?
- proponuję prosty strzał. Najczyściej. Bawić mi się dzisiaj nie chce, chyba że w klubie. – spojrzała na mnie pytająco. – poza tym chcą jego głowy i to dosłownie, więc dobrze by było jej nie uszkodzić.
- dobra. A co jak będą kłopoty ? spytałem retorycznie.
- ma być sam, nie ma wsparcia. To kupiec i przerzutnik. Nie będzie kłopotów. Raczej. Chyba, że chybimy.
- nie mam zamiaru. Zapewniłem ją.
- em … Draco … - spojrzała na mnie zmieszana. – wiem, że data jak zawsze mi umknęła, ale – podała mi pudełko. – spóźniony prezent urodzinowy.
- nie musiałaś.
- ale chciałam. – postawiła sprawę jasno. – to ty sobie spokojnie pomyśl, a ja pójdę do kąpieli, skoro ty nie reflektujesz. Pocałowała mnie w policzek i przeszła na górę.
Zostawiła mnie z paczką.
Otworzyłem prezent, był tam nowy nóż.
„ srebro, odrobinka stali. Prosty ale zawsze w modzie. Na wampiry słonko. ” 
Schowałem sztylet do pasa przy udzie.
Miałem ciche wrażenie, że dzisiaj się przyda.

* Ignis *

Draco wrócił, cóż chyba odezwał się w nim dusigrosz i nie chciał płacić wielkiego rachunku hotelowego.

Siedziałam w wannie, dzisiaj to cholerne zlecenie. Pysznie, dość niedaleko do „Ukąszenia”, można będzie potem tam wpaść.
Ale to wola Draco.

Usiadłam w wannie, westchnęłam. Miałam ochotę go nie mieszać w to zlecenie, ale dostaliśmy je wspólnie. Szczęśliwie albo i nieszczęśliwie. 

Usłyszałam podrzucanie ostrza, ciche przekleństwa i kilka inkantacji. Potem dalsze podrzucanie noża. 
Drasnął się magik, ale skoro idzie w Uzdrowicielstwo to sobie sam poradzi. 

Po sekundzie usłyszałam kroki na górze. Draco szedł do pokoju, szelest materiału upewnił mnie, że chce się przebrać, a potem wejść do łazienki. 

Mhmm ... Draco. Westchnęłam do siebie i zanurzyłam się pod pianę. Ciepło, nawet i duże ciepło mnie otaczało, ale nie było moim najbardziej ulubionym rodzajem temperatury. Owszem, ciepła kąpiel była dobra i przyjemna, ale najbardziej lubiłam czuć się otoczona ciepłem, a przy wypaleniach prawie że gorącą skórą Draco. Oj tak, skakała mu temperatura, choć ciut mniej niż mnie to jednak. I uwielbiałam to ciepło. Czuć jak się w nim rozchodzi, być tego prowokatorką.  I móc kontrolować odrobinę te skoki, w końcu od emocji wiele zależy. A ja lubiłam doprowadzać go na skraj, widzieć go na krawędzi, mieć go dla siebie. 

Usłyszałam kroki na korytarzu. 
- Ignis - pukanie do drzwi. - Ignis. 
- co ? wynurzyłam się z wody. 
- jest południe. - poinformował mnie - pora śniadania. 
- ty już jadłeś. - odpowiedziałam i wyszłam z łazienki już ogarnięta. - jak jesteś głodny mogę skontaktować cię z którąś z moich lodówek, nie będą narzekać. W końcu ... 
Draco zgromił mnie wzrokiem. - nie chcę lodówek. Szczególnie twoich. 
- och proszę cię, o płotki, które powali jeden cios nie będę zazdrosna, chyba, że zaczęłyby się do ciebie łasić. 
Ślizgon nabrał wody w usta. - gotowa krew ? 
Uśmiechnęłam się i przywołałam kieliszek po brzegi wypełniony płynem. - proszę cię bardzo. - podałam mu go do ręki. Draco wypił krew. - najsłodsza i najczystsza. Trochę muszę kombinować żeby je zdobyć ale - przytuliłam się. Chłopak nie spodziewał się tego. - postarałam się o nie dla mojego Księcia. 
Dracon zaniemówił, ale mnie objął, posiedziałam tak dopóki nie wypił kieliszka i nie wstał z kanapy by zacząć gospodarować zasobami kuchni. 
Zrobiłabym sobie sushi, ale to nie dla niego, więc sam Aryjczyk postanowił coś upichcić dla naszej dwójki. 

Pokazał mi się od tej strony z której widziałam go w zamku Rady, gdzie gotował. Jednak tym razem zaserwował mi pizzę z salami, pysznym sosem, oraz ogórkami kwaszonymi, na cienkim i kruchutkim cieście. 

Zajadał się nią ze smakiem, on jadł kulturalnie nożem i widelcem, a ja prosto i mniej elegancko ot tak rękoma. Po coś je w końcu mamy, no nie  ? 

Ja po spróbowaniu jej też zasmakowałam w tym daniu. 
To go chyba zaskoczyło.

- co ? - spytałam znad pustego i czystego talerza. - dobre było, zaskoczony ? 
- trochę. - wymamrotał - dawno jej nie jadłem. Jak byłem mały moja mama ją robiła na moje urodziny, bo taką sobie zażyczyłem. A potem jadłem ją kilka dni, bo nikt inny jej nie lubił. - zaśmiał się na wspomnienie - ale chyba tobie posmakowała. 
- owszem. - zabrałam mu ostatni kawałek pizzy sprzed nosa. - moje. 
Zaśmiałam się razem z nim. 
Tak oto minął nasz obiadek, a resztę dnia przeleżałam leniwie przed telewizorem oglądając coś o zwierzakach. Akurat o wilkach. 
Draco przyglądał się projekcji i sam zmienił się w wilka. 
Głaskałam go po pysku, łopatkach, pozwolił mi na zrobienie sobie z niego poduszki, a raczej ogrzewacza głowy bo nie leżałam na nim, a obok niego. 
Był cierpliwy dopóki mu się nie znudziło. Potem już się przekręcał by na koniec zeskoczyć z kanapy i zmienić się w człowieka. 

Przeleżeliśmy tak do ósmej wieczorem, więc wypadałoby powoli się pakować na zadanie. 
Zebraliśmy potrzebną broń, a ja sprawdziłam ilość kulek, powinno jeszcze  sporo ich zostać jeśli padnie jednym strzałem. 

Wyszliśmy ogarnięci, sporo czasu, a do Blrgina z "Ukąszenia" jest rzut kamieniem. 

Draco od razu przed wejściem na Nokturn,  musiał oczywiście przy mnie, wypachnić się perfumami. 
- zabiję, jak quiditcha kocham zabiję. - wymamrotałam do siebie, w odpłacie dostałam przytulenie mnie do świeżo perfumowanego materiału. - zatłukę.     Draco znał intencję takich moich "gróźb" wiedział, że nie spadnie mu włosek z głowy, a ja po prostu muszę sobie powyklinać na czuły nos.  
Zostałam jeszcze ciaśniej otulona. 
- i tak wiemy, że je lubisz. - odpowiedział kategorycznie. - chodź, bo każesz czekać swoim lodówkom. 

Byliśmy blisko klubu, słyszeliśmy już muzykę, musiał nas przenieść ciut bliżej. 

- nie chcę ich, wolę ciebie - zaczęłam się przy nim kręcić, stanął prawie tak ładnie jak w Mieście acz mniej oficjalnie, w jednym miejscu pozwalając mi krążyć i go głaskać, ale Draco mi też się odpłacał. - no skarbie, to może zabiorę nam kilka przekąsek, co ? 
- jeśli musisz.
- będę grzeczna. Pocałowałam go w policzek.

Wśród tłumu i muzyki wykradłam dla siebie jednego słodkokrwistego a dla Draco postarałam się o jedną ładną rudą,  miał prawo znać wszystkie smaki. 
Po minucie wyprowadziłam ich z klubu, Ślizgon zagarnął do siebie dziewczynę, skręcił jej kark i spił całą krew. To samo zrobiłam swojej lodówce. 

Po tym przeszliśmy na punkt strzału, byliśmy niewidoczni, ale my widzieliśmy wszystko.

Wudlicowy wyszedł od Borgina, Draco strzelił, ale niecelnie, bo kupiec sam sobie przesunął kulę. 
Ktoś nas otoczył, teraz ja strzeliłam, ale Wudlicowy tylko ugiął nogi, trafiłam w jego rzepkę. 

Jego goryle stali wokół nas, poderwali nas z ziemii. 
Oparłam się plecami o Draco, najpierw chcieli pokazać swoją przewagę, wystraszyć nas, a potem zaatakować. 

- słonko - szepnęłam i sięgnęliśmy po noże - kto wybije więcej, jest pieszczony. 
- wchodzę. wymamrotał. Nikt nas nie słyszał. 

Zaczęliśmy siekać zacieśniające się koło. Ludzie padali jak muchy. 
Wudlicowy klął po rusku i miotał się próbując wstać. 

- Draco, podaj mi srebro, proszę. - dostałam do ręki łyżeczkę do herbaty. - okulista wersja 2.0 - uśmiechnęłam się sadystycznie. Siergiej został przytrzymany przez Aryjczyka. Choć próbował uciec, mie miał jak, bo Draco połamał mu kończyny. Została mu tylko śmierć.  - uśmiechnij się towarzyszu, nie każdy testuje nowe metody śmierci - wydłubałam mu oko, znowu byłam zbrukana krwią. Wycięłam mu drugie oko, potem tylko wbiłam sztuciec w szyję rozcinając tętnice. I zostałby tak z podciętym gardłem, ale jeszcze rozcięłam pozostałe większe naczynia. Żeby nie czekać na jego zgon. Draco złapał się za ramię. Delikatnie zatoczył się do przodu, lekko wychwytywalny strzał. - Draco - wspólnik Siergieja strzelił mu w lekko skaleczoną rękę wkładając lufę broni. - ty też zginiesz - rzuciłam mu w szyję drugą łyżeczką do herbaty. - nie, nie dam ci iść. 

Draco przyjął dawkę mojej krwi, czystą Wodę, i tak kilkakrotnie. Kiedy już spał z zagojonymi ranami zabrałam go do siebie. 
Zleceniodawcy widzieli zabójstwo, jego cenę, a na progu czekała na nas potrójna stawka. W zamian za straty. 


Draco wyżył, wstał powoli z kanapy, spojrzał na mnie.
- wygrałaś. 
Pocałowałam go. - zgodnie ze stawką, życzę sobie dużo nalinek na urodziny. - przytuliłam go. - miałeś rację co do sprawy. 
- zgodnie z zamówieniem.  zaczął robić malinki, podgryzał mnie delikatnie. 
- czas na Nokturnie, krew na ulicy, wszystko tak jak sobie zamówili zleceniodawcy. - odpowiedziałam cicho. - mrru, a ty jesteś idealny. 
Draco się cicho zaśmiał. - nie przesadzaj. 

Odpowiedziałam mu pocałunkiem.

Wszystko zgodnie z umową. 
Nokturn, zlecenie, zabawa, no i trupy, które trzeba było zrobić, bo inaczej nie byłoby tak różoffo. 














Rok VII Rozdział VII Ciekawiść To Pierwszy Stopień Do Piekła (?)

Oczywiście nie mogłam przeboleć faktu, że czeka mnie gra przeciwko Draco. Nie umiałabym mu dopiec ... Chociaż nie, potrafiłabym, jednak chcieć a potrafić to dwie różne sprawy. Poza tym nosz kurwa za wygrany mecz była stawka, mocno kusząca. Miód nie trafiał się często, a tu bez możliwości odpowiedzi ... 
Mrru no trudno słonko, egoistycznie wygram bo chcę żebyś nacieszył się słodkością a ja chcę przyjemności. I to jak cholera. 

Na trening u Gryffonów zbłądziłam pod szatnię Slytherinu, oj no nie mogę popatrzeć na Draco?, akurat mi wolno.

Blondyn oczywiście mnie zobaczył, bo jakżeby inaczej, ale posłał mi uśmiech, i cholera by go wzięła, musiał na mnie spojrzeć jakby chciał zrobić wyjątek i zrezygnować z treningu na rzecz innej przyjemności. Ale drogę, ku mojemu zniesmaczeniu, wskazał mi Blaise.
- co ? zgubiłaś się ? prychnął złośliwie.
- pieprz się. - odburknęłam. - poczekam aż Draco się ogarnie. Wtedy mogę iść. 

Jak na komendę otworzyły się drzwi szatni i Aryjczyk ot tak, lekką ręką, wyszedł tylko w spodniach i koszuli do gry. Cienkiej, prześwitującej koszuli w roli ścisłości. 
- odprowadzić cię ? 
- i tak na razie to trening. - przytuliłam się do niego, blondyn widział na mnie szaty Slytherinu - na meczu przegrasz i to sromotnie skarbie. Przygotuj się na to. 
Draco się zaśmiał. - to Gryffoni polegną, a razem z nimi ty. Nie mogę się doczekać miodu, który mi obiecałaś. 
- proszę cię, ten raz z radością pogrążę Slytherin w grze. 
- nie umiesz przegrać meczu przeciwko nam. Jaki rodzaj miodu życzy sobie spijać moja Księżniczka ? 
- pff ... Draco to ty przegrasz. - naciągnęłam jego koszulę - do zobaczenia na meczu blondynku. Pocałowałam go w policzek przed wejściem do szatni Gryffonów. 
- do zobaczenia na meczu Igni. Draco odpowiedział mi tak samo i zniknął. 

Gryffoni spojrzeli na mnie znad zdjętych ciuchów. Bliźniacy nadal tak samo identyczni, Wood nie grał bo go nie było, Spinnet i jej koleżanka przebierały się ni to bez oporo a to ze wstydem. 

Otworzenie przeze mnie drzwi na pewno wyrwało biedaków z sielanki, pierwsze co to spojrzeli na moje szaty. Ślizgońskie oczywiście.
- nie zagrasz tak. - rzucił Fred. - grasz w szatach swojego brata. Powinny być okej, a jak nie to - pomachał bezsensownie rękoma - to zrób tam coś. 
Prychnęłam. - nie będę grać w jego szatach - niechętnie zmieniłam kolor szaty - kogo wam brakuje w składzie ? 
- obrońcy i szukającego. 
Zatarłam ręcę. - pysznie. - zabrałam miotłę Harry'ego. - co ? Miotła to co innego niż szaty do gry. 
Wyszłam na boisko jako pierwsza. 
- Harry chciał, żebyś poprowadziła drużynę. wymamrotała koleżanka Alice.
- jeszcze pyszniej. - uśmiechnęłam się. widziałam Dracona na boisku, och wyglądał zajebiście. - no dobra. Jak się ogarniecie, to zdążymy z nimi zagrać. 
- może nie chcemy ? zasugerował Fred. 

Coraz pyszniej, przebiegła mi przez głowę dość chamska stawka. 
- w takim razie będę się przebierać u Ślizgonów. - wzruszyłam ramionami. - już w powietrze nie mam zamiaru się cackać. - warknęłam. Nie znałam ich wytrzymałości ale widząc ich zajazd chyba byłam zbyt chamska. Trudno, Draco skarbie. - to rozgrzewka. Jeszcze próbny mecz. - skinęłam na Dracona. Jak na komendę drużyna ustawiła się w iście bitewny trójkąt z Aryjczykiem na czele. Ślizgoni dali im wycisk, ale mnie to nie ruszyło. Byłam przyzwyczajona a poza tym liczyłam, że bardziej ich zmęczą. Jednak teraz trapiło mnie zadanie od ojca na Halloween i doszły wątpliwości, bo widziałam Draco, reszta dziewczyn też ślepa nie była, a on wybrał akurat mnie. Postanowiłam to sobie potem sprawdzić. Miałam pomysł jak, tylko musiałam znaleźć ku temu stosowną okazję. Aryjczyk zabrał mnie do szatni Slytherinu, tam się przebrałam. - no to słonko, do zamku. 
- oczywiście. - potwierdził i przeprowadził mnie pod Lochy. - co jest ? nie w humorze po treningu ? 
- nie, nie o to chodzi. Po prostu ... - westchnęłam - idę się zamknąć wśród trutek. - pocałowałam go w policzek, dość stonowanie, ale trudno. - dobrej reszty dnia. 
- a co z lekcjami u młodszych niedługo ? 
- pogadam z wujem, zobaczymy czy uda mi się wykręcić z tych lekcji. 
Zamknęłam za sobą Lochy, Alceto i Amycus podrzucili mi na karę jakiegoś młokosa. 
Oddał dobrowolnie 250ml krwi i miał wolne. 

A ja oddałam się robieniu trutek, z tą cholerną Amortencją na czele. 
Ale wszystko co do re szybko się kończy, trutki w końcu też były zrobione. 
A ja ciągle chciałam iść na Nokturn i kogoś zabić w paskudny sposób.

Nadal nurtowało mnie pytanie, czemu Draco, skoro wyglądał tak dobrze, wybrał akurat mnie. Znaczy niby wiedziałam, ale nie rozumiałam czemu. 

Ojciec dał mi znać przez Znak, że niedługo, to jest za dwa dni, będzie zebranie. Ot takie proste, dla mnie i Draco podanie zleceniodawcy, a potem szukanie go. Poza tym ojciec chciał uczcić święto dementorów wypadające kilka dni przed Halloween na cześć Morringhan. 

Do tego momentu siedziałam w Lesie, miałam takie prawo, w końcu byłam Łowcą Hogwartu. 
Wśród drzew widziałam Cirispina na naszej polance. 
- no Kapturku co tu robisz ? spytał. 
- ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - zeskoczyłam do niego. - jak tam ? 
- żyję, twoja siostra chciała ci przekazać pozdrowienia. - oświadczył miękko - a to - uścisnął mnie, odwzajemniłam gest. - ode mnie, Kapturku. 
- Cirispin ... - wyleciałam na jego dawne drzewo-czujkę. - potowarzysz mi ? 
Chłopak zaśmiał się. - jasne, to moje zadanie. -  Wspiął się na gałąź wyżej ode mnie. Zaczął obserwować teren, ale ja nie miałam zbyt fajnego humoru. Ja chciałam po prostu posiedzieć. - co jest ? Kapturek nie ma humoru ? 
- niezbyt. 
- to idź na dół a ja posiedzę. Dawno mnie tu nie było. 
- dzięki Cirispin. - uśmiechnęłam się do byłej bestii - dobranox. 

Przeszłam do dementorów, oni już teraz świętowali. 
Przyjęli mnie jak królową, obsypali mnie bukietem czarnych, lekko zamarzniętych róż i peleryną z kretów. Ciepłe, czarne jak smoła futro, cholernie mięciusie i milusie. 
Opatuliłam się nim, po kilku litrach krwi poszłam od nich żegnana życzeniami. 
Było około północy a ja poszłam spać otulona krecim płaszczem. 

Na szczęście do Halloween było niedaleko, a do meczu trochę jednak dalej. 

Weszłam do Dworu i zajęłam swoje miejsce. Ku mojemu zaskoczeniu ojciec przywołał odrobinę wina, potrawy, świece. No i "gościa" dla mnie. 

Draco mnie obejmował i szeptał mi do ucha plan na krwistą kolację, kiedy ojciec rozmawiał z Severusem na temat lekcji i meczu. 


Ojciec potajemnie podał mi miejsce gdzie mogę znaleźć zlecenie dla mnie i Draco, nie chciał nam przerywać sielanki. 


Na noc miałam wybór, zostać z Draco w jego domu, albo iść do Hogwartu. Stwierdziłam, że mam swoją okazję, więc zostaliśmy. 
Po buziaku w policzek położyłam się przy Draco i zasnęłam otulona jego zapachem. 


Następnego dnia postanowiłam sprawdzić powiedzenie "niedaleko pada jabłko od jabłoni". 

Rano w salonie Dworu znalazłam włos Lucjusza dość banalnie, bo przy kieliszku po wczorajszym winie, które pił na "świętowanie" urodzin Morringhan. 

Wniknęłam we włos, chciałam sprawdzić jak jemu układało się z matką Draco kiedy był w naszym wieku. 

Była wtedy zima, chyba okolice Balu Bożonarodzeniowego, a oni byli na szóstym roku. Widziałam w tłumie na korytarzu młodego Lucjusza w szkole, już wtedy chodził z laską w której trzymał różdżkę. 
Narcyzę poznałam ale z trudem, zachowywała się bardzo otwarcie, flirtowała ze wszystkimi. 
Lucjusz szedł dumnie i spojrzał na nią, ona oddaliła adoratorów i podeszła do niego, zaczęła go głaskać po futrze na kołnierzu płaszcza, zabrała z niego okrycie i się nim otuliła ukazując samą koszulę i marynarkę. 
Kobieta coś szepnęła mu coś na ucho z uśmiechem, on poszedł za nią na pusty korytarz i to ONA zaczęła go całować i pozbawiać koszuli i marynarki. ( jakbym widziała sekundy po zebraniu między mną i Draco ) Lucjusz położył futro na podłodze i ułożył na nim matkę Draco, a ona tylko pozwoliła mu przejąć kontrolę w pocałunku.

To NARCYZA była tak otwarta w młodości ? Myślałam, że to Lucjusz był szkolnym flirciarzem !


Ale to by wyjaśniało czemu Draco szukał sobie dziewczyny takiej jak ja. Szablon, ale może i też sam chciał spróbować ułożyć sobie dziewczynę. 

Dracon podszedł do mnie cicho i spojrzał mi w oczy. 
- ojciec mi nie mówił, ale wiedziałem o tym od matki. - wyjaśnił krótko - i nie jest tak jak myślisz, to nie przez popełnienie tych samych błędów co ojciec - pogładził mnie po szyi - chciałem takiej dziewczyny. szepnął. 
- mrru - odwróciłam głowę, a on mnie pocałował. Pieszczotliwie, długo i leniwie. - jesteś kochany. 
Aryjczyk tylko się uśmiechnął. - powtarzasz się. naznaczył cicho. 
- mi wolno - odpowiedziałam tak samo i go pocałowałam. Wielkie szczęście, że było trochę czasu przed powrotem do szkoły. Miałam czas na przebranie go w inną koszulę, albo raczej na zmuszenie go do tego. W końcu nie pokaże się w pomiętej koszuli przed uczniami o wychodzącym z domu Lucjuszu nie wspominając. - co pewnie teraz mi powiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła ? 
Dracon się uśmiechnął - owszem. 

poniedziałek, 20 października 2014

Rok VII Rozdział X Dwóch Mistrzów !?

Obudziłam się rano już w szkole. No tak, zabrał mnie Draco. Ale jego już nie było pod kołdrą.

Wstałam, ogarnęłam się jakby nigdy nic i zeszłam na dół.

Widoczna na szafce czaszka Cosia, skaczący kominek, oraz tajemniczy kolega Japończyk siedzący na deskach przy herbacie.

- można się dosiąść ? - spytałam, lekko zdziwiona brakiem obecności Dracona na dole, ale nadal miękko. - chyba, że pozwolisz mi poznać swoje imię na początek.
- Kaze.
- Ignis. - wstał z miejsca, podając mi rękę ukłonił się lekko. Odpowiedziałam tak samo. Zwęszyłam coś dziwnego, pod osłoną całkiem dobrych, choć ciut za mocnych perfum. - Mistrz Żywiołu ?
- owszem. - pokazał mi węża z Powietrza. - byłem wychowankiem żony senseia Tsenga.
- miło poznać. - usiadłam obok niego na podłodze. - ale czy nie jest tak, ze Mistrzowie Żywiołów są pojedynczy ?
- nie, nie koniecznie. - odpowiedział. - widzisz, z nami jest tak, że większość żywiołów takich jak Woda czy Powietrze się powielają i jest nas więcej, jednak mówi się oficjalnie tylko o tych Mistrzach, którzy są najmocniejsi, żeby księgi nie były wypchane niepotrzebnymi nazwiskami.
- aha, to ciekawe Kaze, a mogę spytać czemu masz tak jasne włosy ? Myślałam, że w Japonii nie ma już blondynów.
- kolor to cena za kontrolę żywiołu. Moją specjalnością jest wiatr jako taki, więc po prostu można powiedzieć, że barwnik wywiało.
Zaśmiałam się krótko co mojemu rozmówcy się udzieliło. - no dobrze, więc może odpowiedz na jeszcze jedno pytanie. Mianowicie, dlaczego tu jesteś ?
- nawet u nas wiemy, że Bitwa tutaj wisi w powietrzu, jako uczeń żony senseia Tsenga zostałem przez niego wysłany tutaj by was wesprzeć. Albo raczej wesprzeć twoją sprawę.
- jestem ci za to wdzięczna, oraz oczywiście senseiowi Tsengowi za przysłanie tu ciebie. Liczę, że się dogadamy.

Na dół zszedł Draco, spojrzał na kolegę o tym samym kolorze włosów co on dość krytycznie i podszedł do mnie.
Na dzień dobry mnie przytulił co poskutkowało posłania mojego nosa "up to heaven" z powodu jego perfum.
- Ignis, może przestawisz mnie koledze ? nacisnął.
- Kaze, to jest Draco, mój chłopak. Draco, to jest Kaze, został tu przysłany z ręki senseia Tsenga, żeby mi pomóc na Bitwie.  - uścisnęli sobie chłodno dłonie. No tu będzie zabawnie. - skoro się znacie, to może pójdziemy na śniadanie ?  zasugerowałam im.

Napięcie, wręcz wyczuwalne, na chwilę znikło.
Draco objął mnie ciasno, otulił mnie nawet swoją marynarką, co tak częste nie było.
- o co chodzi ? - spytałam zatrzymując go wpół kroku. - marynarkę od ciebie dostałam sama nie pamiętam jak dawno temu, co jest ?
- nic. Pilnuję, żeby moja Księżniczka była jasno pokazana jako moja.
to tu jest pies pogrzebany. Typ urody, to go boli.
- słonko, zapewniam ci, jesteś jedynym Aryjczykiem, który mi się podoba. Poza tym, on ma ciemne oczy. Wolę patrzeć w błękit. - zaczęłam się bawić jego koszulą, mi wolno. - nie wierzysz mi ?
Wymamrotał coś pod nosem i pogładził mnie po skrzydłach. - wierzę.
- no, postawa godna Śmierciożercy. - uśmiechnęłam się i weszłam dumna na Wielką Salę pod ciut za dużą, marynarką Draco. Ludzie patrzyli na mnie zaskoczeni, były wieści o masakrze w zamku w Siedmiogrodzie. - jak zawsze. - podniosłam ramiona, usiadłam między Ślizgonami i zaczęłam myśleć nad tym kiedy pojadę do Spade'a po dziary. Tak, chciałam dwie, ale to już inna sprawa. - co dobrego ludzie ?

Nikt mi nie odpowiedział, więc zerknęłam na tytuł "Proroka" "Wielka masakra na zamku w Siedmiogrodzie. Dwie bestie zabiły członków Rebelii z nadania Korony. Czy spisek jest udziałem Ignis ?" krzyczał nagłówek. 

Niby jest przysłowie " nie ważne co o tobie mówią, ważne, że mówią." ale to jest przesada. 

No niby był to mój udział, ale no kurwa, nie tylko ja. Draco też maczał w tym palce. I był zarąbisty w tej masakrze. Ciut przerażający, ale nadal zarąbisty. 

- nie martw się gazetami - zaczął Draci cicho - przejdzie im. 
- wiem. - zapewniłam spokojnie kończąc sushi, ale jeden ostatni mak wyfrunął do Kaze, który perfidnie go zjadł. - moje śniadanie. 
- wolny kraj. odpowiedział żartem. Taa. ... Ale sushi jest moje. 

Draco oddał mi jabłko, oczywiście, jak zawsze, nadgryzione. 
- stare dzieje - uśmiechnęłam się - ale dobre. Bardzo dobre. 
Draco tylko się uśmiechnął. - czasy kiedy twój braciszek miał się dopiero o nas dowiedzieć. 
- Książę - oparłam się o niego - chodźmy już. 
Aryjczyk zabrał mnie poza Wielką Salę, tam też usiedliśmy na marmurowym korytarzu. 

Było dobrze tak jak jest. Choć myśl, że mogłabym być uczona przez kogoś innego niż Aleksander pozwalała gdybać co by było jeśli Mistrzostwo zdobyłabym u Kaze. 


Draco sobie coś czytał, a ja zaczęłam słuchać muzyki. 
Do rytmu mój glan od razu zaczął bić o podłoże, ja byłam w świecie nut. 

W oczekiwaniu na lekcje Alceto i Amycusa. Zapowiada się ciekawie, nie ma co, pewnie dostanę karę już od razu.
Rodzeństwo, choć popierało ojca z własnej woli, to mnie niezbyt lubiło. Uważali mnie za znajdę i pewnie też manipulantkę z domieszką kłamcy. 
Na pewno jak im się postawię, będą próbowali mnie lekko pognębić. 
Nie za mocno, ojciec ma mieć swoje pozory, że to dla przedstawienia, ale nękanie zostanie nękaniem. Choć z ich strony nie brałam go za poważnie, mogę ich równie dobrze w tych murach zabić, czy oddać do bazyliszka. Ale niestety jeszcze nie teraz, ale po Bitwie się zobaczy. Usunę sobie przeciwników, zostawię zwolenników i będzie fajnie.

Równo z dzwonem wstałam z miejsca, a Draco odłożył książkę, albo może raczej teleportował ją w Wodzie do pokoju.

Alceto i Amycus od razu spojrzeli na mnie krytycznie, gorset bez szat. Ale za to w kolorze domu !

Usiadłam w ławce obok Draco. Oni zaczęli mówić o Zaklęciach Niewybaczalnych, potem tylko wywołali mnie do obronienia się przed wszystkimi z nich. Po pokazie zaczęli tłumaczyć ewentualne skutki nieudanej obrony. No przy Crucio no to wiadomo, poboli i tak, Imperio wtedy tylko lekko otumaniało, a śmiercionośny czar albo ranił poważnie, albo zabijał.

Ziewałam trochę na ich wykładzie, ale wyciągnęli Blaise'a ( Crucio, niech to będzie Crucio. ) z ławki, bo przysypiał i Amycus w swojej postawie rzucił na niego delikatne ( szkoda, że lekkie, ale zawsze jednak jakieś ) Crucio.
Wampir wił się w bólu, widać, że Aleksander nie nauczył go walki.

Draco spojrzał na mnie zaskoczony.
- co ?
- to twój służący.
- ale nie jestem jego niańką.
Wzrok Aryjczyka był dość nieznoszący sprzeciwu.
Westchnęłam, wstałam i złamałam zaklęcie. Zabini nie cierpiał, a Amycus spojrzał na mnie. Kara.

- Alceto !  - kobieta wyciągnęła jakiegoś młodego, z góra czwartego roku. - panno Potter to twoja kara. Pokazać zastosowanie jednego z Zaklęć Niewybaczalnych, z wyłączeniem oczywiście, uśmiercającego.
- dobrze. - wstałam i rzuciłam na Amycusa i Alceto czar Imperio. Mieli wymienić się różdżkami, kazać mi skopać glanami Blaise'a a potem nic nie pamiętać. - oto ono. I po wszystkim. Zabini leżał skulony na podłodze i pluł krwią, Draco wyszedł z lekcji jako jeden z ostatnich, bo zbierał kolegę, a Kaze patrzył na to z dezaprobatą i też pomógł Blaise'owi wstać z marmuru.  Już wiedziałam, że koleżeństwo będzie ciężkie w tłumaczeniu.

Co zrobiłam Japończykowi ? Ach, no tak, jestem sobie wcieleniem sadyzmu.
Bywa, przeżyjemy.

Blondyni mieli chwilowo do mnie dystans, ale nic nie trwa wiecznie.
Draco od razu chciał mnie do siebie skierować, kiedy widział jak rozmawiam z bliźniakami.
Odwrócił mnie do siebie, w momencie kiedy uśmiechałam się do rudzielców.

- chodź panno Riddle. - wyszeptał i mnie do siebie przytulił. - twoje miejsce jest w Pokoju Życzeń.
- czyżby ? Niby z kim ?
- zobaczysz.
- nie mam ochoty. - odgoniłam go. - najpierw obowiązek a potem przyjemności. - Draco jednak odetchnął na moją szyję. Odgięłam się lekko w bok, bardzo lubiłam jego gierki, ale nie teraz. - daj sobie spokój, nabawimy się jeszcze.
- co ty taka obowiązkowa ? zdziwił się.
- po prostu ... nie mam ochoty. - rozejrzałam się po korytarzu, Japończyk jakby znikł. - idę powarzyć trutki, daj im kit, że siedzę w Lesie.  Wymyśl coś.
- zostaniesz tutaj. - usłyszałam za sobą głos Kaze. - chyba, że mam iść z tobą do Lasu.
Draco mnie objął. - nie licz na to. - zaśmiałam się lekko. - może wyjdziemy na herbatę, będzie prościej.
- a ja ? upomniał się o mnie błękitnooki.
- pograsz z Blaisem w szachy, tylko nie daj się namówić na partię rozbieranego pokera. - odsunęłam się i zabrałam okrycie z Dracona. - do zobaczenia skarbie. pocałowałam go w policzek, a z Japończykiem opuściłam Hogwart.

Oj Draco będzie wkurzony o to wyjście.

- ciekawa metoda opuszczenia budynku. zagaił roześmiany Kaze. Cała sytuacja chyba go bawiła.
- taa ... - śmiałam się z nim. - ale dostanę po uszach jak wrócę.
- nic ci nie zrobi. Najwyżej zapewnię ci azyl u senseia Tsenga.
- dzięki, nie skorzystam. - nadal nie mogłam wyjść z zaskoczenia, że ktoś praktycznie obcy umie mnie rozbawić. - on i tak mnie znajdzie i zabierze.
- aż tak źle ? dopytywał się rozbawiony.
spojrzałam w stronę zamku i oblizałam kły. - powiedzmy, że wilki to stworzenia cholernie terytorialne. - odwróciłam się z powrotem do Japończyka. - zapraszam cię na herbatę, więc pijemy na mój koszt. - wskazałam dłonią knajpkę. Ciasna, mało odwiedzana, ale przytulna. Pachniało herbatą, kawą i czekoladą. - zapraszam.
Co mnie zdziwiło dostałam otworzone przede mną, nie wiatrem a ręcznie, drzwi. - panie przodem.
- azjatycki szacunek. - korzystając z tego, że się lekko skłonił zmierzwiłam mu włosy. - wiem, że jesteście bardzo dystansowymi ludźmi, ale jednak nie robimy interesów.
- przyzwyczajenie. - zabrał moją, albo raczej Dracona, marynarkę i ją powiesił. - w takich chwilach wraca. - zaczął się śmiać. - co dla ciebie ? spytał kiedy już wyczułam zbliżającą się kelnerkę.
- zieloną jaśminową.
- dla mnie to samo. - przekazał dziewczynie. odnotowała  to i poszła za ladę robić napój. - a mogę wiedzieć co twój kolega robi udając niewidzialnego za oknem ? - teraz dopiero lekko wyczułam perfumy Draco. - wiatr zdradza wszystko, jeśli wie się jak spytać.
- no ... muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. - pokiwałam głową z uznaniem przed jego kunsztem. - on ... - westchnęłam. - on próbuje sprawdzić, co ma tu miejsce.
- pozwolisz ? - wyszeptał coś w języku brzmiącym dość dziwnie. Nie był to japoński, ani żaden z języków Azji. Zapewne mowa w której porozumiewał się z Wiatrem.  Coś zawiało na zewnątrz. Draco został odesłany z powrotem do szkoły. - cenimy sobie prywatność.

Dziwne, nawet cholernie dziwne, ale od razu poczułam sympatię do Kaze. Byłam w stanie nazwać to przyjaźnią od pierwszego żartu. Jego poczucie humoru po mistrzowsku wstrzelało się w moje gusta. A jego umiejętności były godne podziwu, pomimo faktu, że mogłam twierdzić, że wiele widziałam, to rozmów z Wiatrem jeszcze nigdy.

- a powiesz mi może Kaze czemu aż tak mi pasujesz w towarzystwie ? spytałam.
- może po prostu jestem mistrzem ? zasugerował.

Kelnerka przyniosła herbatę, wypiliśmy ją powoli, bo nie mogłam się nie uśmiechać w jego towarzystwie. Co dziwne, nawet jego głos to u mnie powodował. I to nie ze względu na kunszt jego wypowiedzi, po prostu był mistrzem w byciu sobą.
Dzień minął nam na tej jednej herbacie oraz lekkim spacerze po Hogsmade.

Draco po moim powrocie pod ramieniem Japończyka, bo nie oszukujmy się, perfumy po lekkiej stracie swojej mocy były nieziemskie, a poza tym, że słodko to wyglądało, to jeszcze było praktyczne, nie moczyłam marynarki Aryjczyka,   wściekł się.
- co to ma znaczyć ?
- twoja  dziewczyna  w stanie nienaruszonym. Zatroszczyła się nawet o to, żeby oddać ci suchą marynarkę. zameldował się Kaze a mnie znowu rozśmieszył. Nie za dobrze, bo przy Draco, ale nie mogłam się powstrzymać od tego.
- nie pytam się ciebie Azjato.
przewróciłam oczami. - Draco, po prostu się z nim zaprzyjaźniłam. - podeszłam do Ślizgona. - a marynarka sucha, pomimo pluchy na dworze.
- ale śmierdzi.
Westchnęłam. Cofnęłam z niej zapach perfum Kaze i oddałam ją właścicielowi. - proszę bardzo Książę.
- dobrze, że do mnie tak nie ćwierka. - zaśmiał się Japończyk. - czułbym się dość zawstydzony.  spojrzał na Draco. Aryjczyk tylko dumnie prychnął.
- jeśli mówi ci coś słowo "miłość" to powinieneś coś o tym wiedzieć, Chinolu.

Chciałam otworzyć usta ze zdziwienia. Oj pomieszać Japonię z Chinami czy Koreą to grzech.
Nawet ja, genji, o tym wiedziałam.
- możemy się kłócić o nacje, ale zapamiętaj, że jestem JAPOŃCZYKIEM. 
- zjadacz ryżu. 
- powtórz. - duma Kaze została lekko draśnięta. - żabojadzie.
Anglia z Francją, no nie ... pozabijają się.
- wolę jeść żaby niż mieć skośne oczy. - rzucił jadowicie Draco.   To ja sobie pójdę, wy się pozabijajcie.   Cofnęłam się o kilka kroków. - Ignis, o co chodzi ?
- Chiny i Japonia to dwa światy, zrań dumę Japończyka a dowiesz się co to furia. - wiedziałam, że jeśli to co ja widziałam, było kroplą w morzu umiejętności Kaze, to to co będzie miało tu miejsce przy jego pełnej koncentracji będzie jatką. - Anglii z Francją też wolałabym nie mylić. - powiedziałam patrząc na Japończyka. - a więc ja sobie po prostu pójdę ...
- zostań Naoto, tobie się nic nie stanie. zapewnił mnie nowy kolega. 
- po moim trupie dam ci ją drasnąć, Chinolu. 
- pomarzysz jeszcze o śmierci żabojadzie. 

Kaze mamrotał inkantację, chyba chciał zrobić tornado. Draco stał i czekał. 
Trąba powietrzna z ultradźwiękiem skręcającym uszy wilków, bo moje mój przyjaciel mi zasłonił, uderzyła na Draco, który zdekoncentrowany jak i uderzony Powietrzem upadł na podłogę. 
Chciałam się wyrwać, ale Kaze zatrzymał mnie ramieniem. 
- nie idź Naoto, jeszcze ma siły i szykuje odwet. powiedział cicho. 
Słyszałam powarkiwanie. - Kaze - zaczęłam lekko spanikowana, jeśli on się na niego rzuci jako bestia, a on odpowie Wiatrem to z Hogwartu już teraz zostaną strzępy. - słyszałeś o masakrze w Rumunii, prawda ? 
- tak. Co z tego ? 
- on był jedną z bestii - Draco rzucił się w stronę Japończyka, który najpierw mnie odsunął, a potem skontrował. - tą silniejszą, na dodatek. 
- spokojnie Naoto, walczyłem z gorszymi maszkarami. - zapewnił mnie Azjata. A Draco traktując to jako kolejną obelgę szarżował dalej. Ten pojedynek opierał się chyba na tym, że Kaze szukał sobie sposobności do kontry, a Draco jak drażniony na corridzie byk atakował bezustannie. - widzisz ? Kaze w jednej chwili oplótł go czymś w rodzaju łańcucha. 
- eem, Mistrzu Wiatru ja nie chcę psuć tryumfu ale - w tej sekundzie Draco się zmienił w ludzką, w podartych ciuchach, postać i tym razem korzystał z zaklęcia. - no to.


Mieli tłum gapiów, który się powiększał. Moje nieuczestnictwo brało się z tego, że nie wiedziałam po stronie którego z nich się opowiedzieć, bo do obu czułam sympatię. Zresztą tak jak uczniowie, na ich bitwę patrzyłam ze strachem i fascynacją. Szło tu tyle Energii, która do nich wracała po każdym trafionym uderzeniu. 

Miałam pomysł jak tego dokonać. Jak nie dopuścić do, większych niż obecnych, zniszczeń i jakichkolwiek ofiar. 

Weszłam między nich tuż przed momentem walki wręcz. 
- obydwaj jesteście mistrzami w tym co robicie. - spojrzałam po nich - Kaze, jeśli jesteś tu dla mojej ochrony przestań walczyć, bo dojdzie do rozlewu krwi. - Japończyk posłusznie cofnął się i skinął głową. - Draco do cholery spójrz na siebie. Od kiedy to masz w nawyku rozwiązania siłowe ? - Aryjczyk milczał, ale też cofnął się. - ten raz w Hogwarcie jest trzech Mistrzów, może przydałaby się między nimi zgoda? Inaczej dojdzie do tego, że Hogwart zostanie ruiną jeszcze w latach świetności.
- gomennasai Naoto. Kaze zwyczajem senseia Tsenga przeprosił mnie po japońsku. 
- w porządku Kaze - skinęłam głową. - Draco (?) 
- sorki. 

Po kilku dniach docinek typu "żabojad" i "zjadacz ryżu" wszystko wróciło do normy. 

Draco powoli zaczynał się z Kaze dogadywać, powstawała z nas naprawdę dobra klika, a dwóch Mistrzów na razie się nie kłóciło i nie rozpierdalało zamku. 

Moja znajomość z Kaze bardzo szybko zmieniła się w przyjaźń i wiedzieliśmy o sobie praktycznie wszystko, a cokolwiek co zrobił powodowało mojego banana na twarzy. 

Draco się przyzwyczajał do tego, że mam cieszymichę jak wychodzę z Kaze na herbatę i że nie jest jedynym, którego mogę przytulać do upadłego, a że dodatkowo ciut poznał Japończyka, to walki szybko przeszły w żarty. 

Na razie obydwaj Mistrzowie, zarówno walk, Żywiołów jak i zajebistości w byciu sobą, byli spokojni i akurat teraz graliśmy w karty. 
Oczywiście z moim "talentem" przegrywałam kolejną partię, ale co tam. Grałam dla zabawy, a oni o jakąś tam stawkę. 

Ziewnęłam, przeciągnęłam się i pocałowałam Draco w policzek. 
- idę spać. - rzuciłam karty na stół, oczy dwóch pozostałych graczy wyszły z orbit. - dobre karty ? - pokiwali głowami - dopóki nie nauczę się grać nie będzie z nich pożytku. - zapewniłam ich żartem. - dobranox Książę. Dobrej gry Kaze. 

Poszłam na górę i położyłam się pod kołdrą po prysznicu. 
Dwóch Mistrzów spokojnych, a trzeci ma pewne wątpliwości co do tej sielanki. 
Ale na razie wszystko gra, choć czułam, że niedługo coś im się spierdoli. 
Postanowiłam się nie martwić, tak długo jak było spokojnie, tak długo nie był to mój problem. 

I tak oto miałam przy sobie dwóch Mistrzów. Tylko na jak długo ???












sobota, 18 października 2014

Rok VII Rozdział XI Ciąg Dalszy Nastąpi (?)

Dopóki byłam sama z Draco wszystko grało, jednak kiedy pojawiał się przy nas Kaze nie było żadnych szans na buziaka.
A że Japończyk bardzo lubił nasze towarzystwo to pocałunek na korytarzu graniczył z cudem. 
Dodatkowo nasz nowy przyjaciel uwielbiał nam to jeszcze bardziej utrudniać, do tego stopnia, że był w stanie robić nam uwagi co do biologi podczas tegoż jak i wielu innych sposobów okazywania uczuć. 

Draco powoli miał tego dosyć, ja, choć sama w to nie wierzyłam, coraz bardziej się śmiałam. Co nie wpadało zbytnio w gusta mojego chłopaka. 
Jednak Kaze cieszył się jak świnka w błocie, wychodziło na to, że spędzałam z nim coraz więcej czasu rezygnując z siedzenia w zamku. 

Powoli miałam wrażenie, że odżywam, w końcu był dla mnie prawie tak bliski i przyjazny jak Kastiel. Ale i tak nic nie zastąpiłoby mi towarzystwa czerwonowłosego metala. 

Cóż a Draco powoli miewał tego dosyć, w końcu poświęcałam czas komuś innemu. Ale w sumie czemu się dziwić, skoro z Kaze mogłam pogadać na każdy temat pod Słońcem otwarcie i na luzie. 

Któregoś wieczoru jak wróciłam do zamku Aryjczyk się wściekł. 
- co tak wcześnie ? spytał zaskoczony. 
- przestań. - chciałam go przytulić ale nie chciał. - o co ci chodzi ? 
- o co ? O to, że spędzasz czas z jakimś Azjatą a nie ze mną. 
- po co ta afera ? - spojrzałam na niego zaskoczona. - możesz z nami wychodzić jeśli coś podejrzewasz, nie zabraniamy ci tego. - odesłałam kurtkę na górę - a z resztą - usiadłam na kanapie - tobie chodzi o to, że z nim przesiaduję, że niby sobie w nim szukam drugiego ciebie, prawda ? 
milczenie było dla mnie potwierdzeniem.
- siedzisz z nim nie ze mną. To dość logiczne.
Westchnęłam. - Draco słońce - usiadłam mu na kolanach - nie jestem nim zauroczona. To dobry przyjaciel i tyle. - skorzystałam z okazji, że Kaze miał jeszcze sprawunki do załatwienia i stwierdziłam, że wrócę sama. - a ciebie mi nikt i nic nie zastąpi. - spojrzałam mu w oczy. - wiesz o tym. - oparłam ręce o jego ramiona. - jestem spragniona, może mi pomożesz ? 
Ślizgon lekko i dość narcystycznie się uśmiechnął. W końcu prosiłam o pocałunek.  - no dobrze. - wielki łaskawca, ale za to jak głaskał sobie moje plecy. - chodź. 
Uradowana z możliwości zniknięcia w jego prywatnej sypialni we Dworze zaczęłam pocałunek. 
No chodź wilczku, zabierz mnie do swojej kryjówki. 

Draco nie dał się długo przepraszać. Bardzo szybko zabrał mnie do Komnaty Tajemnic, a tam już ułożył mnie na materacu i pozwolił sobie rozpiąć koszulę. 
- mhmm Draco. - oblizałam usta. - choodź, nie daj się prosić.
- może dam się prosić, może nie. - dał mi do zrozumienia, że to on sobie wybierze kiedy ma mnie pocałować ponownie. - Ignis.
- no choodź. - pogładziłam go po karku. - póki nie mamy go na głowie możemy się wymknąć.
- a co byś powiedziała na coś bardziej wyszukanego niż klub ?
- restauracja z bankietem ? - spojrzałam na niego zaskoczona. Nie miałam zbyt dobrych wspomnień z ostatniego. - powiedz, że nie bankiet.
- nie. - pomachał mi biletami przed oczami. -  wybrałem coś co powinno cię mile, mam nadzieję, zaskoczyć.
- co może być dla mnie zaskoczeniem - zaczęłam się zastanawiać. - co opera ? - Draco wyklął w myśli mój umysł. - zgadłam  ?
- owszem. - pogładził mnie papierami po policzku, bo nadal nade mną wisiał. - "Upiór w operze".
- dzisiaj ? jęknęłam uświadamiając sobie, że nie posiadam kreacji, ostatnią trzeba było ciąć, a materiał przesączony krwią Śmierci jest jak czarna perła na czarnym rynku, dlatego wolałam odesłać suknię do dementorów.
- tak. - wskazał na szafę od siebie stojącą w Komnacie. - znajdziesz coś odpowiedniego, zadbałem o to. - cholera jedna. Wstałam i dostałam do ręki wieszak z odkupioną chyba suknią identyczną jak ta, którą miałam na sobie na bankiecie. - proszę, odebrałem dementorom, odnowiła ją moja mama.
- a co z  - pomachał mi przed oczami również i kolią z czarnych pereł. - moja krew ? - pokiwał głową. - jak je założę to odsłonią prawdziwy wisiorek. - wyklęłam jego zdolności. - co tam jest, co ? 
- nic. 

Taak, już ja znałam to jego "nic". 
No trudno. 

Ubrałam się w sukienkę, a Draco zapiął na mnie perły z mojej krwi. Od razu wchłonęła je skóra pokazując mi prosty wisiorek ze srebra a na nim kryształowe serce jaśniejsze na środku. 
Nałożył na mnie jeszcze pelerynę z futrem i mogliśmy iść. Draco musiał tylko zmienić koszulę. 

Zabrał mnie do opery.
 Przedstawienie było genialne, rozkochał mnie w tej formie rozrywki. Choć nie miałam przyjemności wcześniej być w operze, to byłam tym wszystkim oczarowana. Aktorzy, gra, śpiew, muzyka.


Do zamku wróciliśmy dość późno, Kaze krążył po pokoju wspólnym. Chyba zdenerwował się moją, bądź moją i Draco, nieobecnością. 

- co tak późno ? Musiałem powiedzieć Snape'owi, że polujecie. 
- pfff karmiliśmy się sztuką. odpowiedziałam lekko.
- co w muzeum byliście ? - zmierzył mnie wzrokiem - chyba, że karmiliście się inną sztuką. 
- byliśmy w operze. - prychnął Draco. - jak podobał ci się spektakl Igni ? 
- jestem pod wrażeniem. Te światła, śpiew, atmosfera. - chwilowo wróciłam na miejsce w czerwonym, miękkim fotelu. - aktor grający główną rolę ... 
- no fakt, niezły był.  zgodził się ze mną Draco. 
- nie wiedziałem, że jesteś bi. 

- aktorsko Kaze. - ucięłam. - wiesz czasem jesteś zajebisty, ale czasem tak denerwujący, że mam ochotę cię wywalić do Zakazanego Lasu. 
- ktoś musi cię denerwować. uśmiechnął się. 

Skapitulowałam i po powiedzeniu mu "dobranox" poszłam na górę. Za mną był Draco.

- topór wojenny chyba odkopany. - wymamrotał cicho, bardziej chyba do siebie, niż do mnie.  Pocałował mnie w policzek. - dobranoc.
odpowiedziałam mu tym samym gestem. - słodkich snów.

Aha, czyli mam na głowie dalszy ciąg ich przepychanek. Świetnie. Zapowiada się ciekawa reszta roku, a niedługo w końcu moje urodziny. Zostały do nich jakieś dwa tygodnie, pora zacząć przygotowania.

Nie mogłam zasnąć, poleciałam więc do Londynu. Trzecia nad ranem to idealna godzina na imprezę.
Miałam w głowie ideę na oficjalne zaręczyny, i choć nie mogłam tego jeszcze wykorzystać dobrze byłoby ogarnąć. Choć zaznajomić się technicznie z tym, czego potrzebowałam.
Zadzwoniłam do Raula.
- hej, to ja. - zaczęłam prosto. - słuchaj, mam pewien pomysł.  Masz w swoim lokalu jakieś tancerki, nie ?
- mam, a co ? Chcesz do nich dołączyć, żeby zrobić mi w klubie jeszcze większą aferę ?
- nie. - prychnęłam. - masz czy nie ?
- mam, spokojnie.
- super. Gdzie trenują ?
- w podziemiach "Ukąszenia".
- poproszę o klucze.
- czyżbyś zmieniła orientację ?
- na za pół godziny klucze Raul. warknęłam i rozłączyłam się.

Po czasie pod "Ukąszeniem" właściciel podał mi pęczek kluczy, pouczył jak mam wejść do podziemi oraz co mogę tam znaleźć. Dziewczyny lubiły sobie popić a potem pobawić się między sobą. Ale co mi tam, miałam mniej lat widziałam kolegów gejów, którzy się całowali.

Na dole nie było dziewczyn, był dym, były głośniki, był sprzęt, ale nie dziewczyny. Na stole kartka "każda z nas ma klienta Raul, idziemy. Studio zamknięte na klucz. Wpadnij potem jak będziesz chciał"

Taaa ...  odpaliłam sobie cicho muzykę, w sumie nie wiedziałam co mi się przyda. Chociaż ...   "World On Fire".  Tak, to jest moja piosenka. Wybrana do jednego z bardziej szczytnych celów, dla Draco.

Postanowiłam teraz ją przesłuchać, ewentualnie ułożyć układ.
Wyczułam odpowiednie dla siebie momenty, wyznaczyłam sobie odległości do przebycia. Wszystko cacy, tam gdzie był cienki metal, tam miałam zobrazowaną w głowie kolumienkę ozdobioną czymś co paradoksalnie przypominało winorośl a w niej węże.
Wiedziałam co zrobię, gdzie są akcenty, które mi się przydadzą. Wszystko zapowiadało się cacy, choć i tak pewnie pójdę na żywioł.

Wyszłam z podziemi, wszystko zostawiłam tak jak było, a ja wyszłam na miasto.
Telefon do Spade'a.
- hej, masz może wolny termin ?
- wsiadaj. - usłyszałam za sobą motor i widziałam na nim perkusistę. - no to co dziarasz ?
- wiesz, mam pomysł, ale to nie zwykły tatuaż.
- zamieniam się w słuch.
- myślałam o - pokazałam mu obraz, oraz ewentualną metodę wykonania. - co ty na to ?
- da się zrobić. - stwierdził. Po kwadransie jazdy, kiedy to Spade połamał wszelkie ograniczenia,  byliśmy w jego studiu. - no, skoro na plecach to rozbieraj się młoda.
- jasne maestro. - zrzuciłam kurtkę i top. Usiadłam do niego plecami. - mógłbyś nie wyżywać się na nich ? Czeka mnie jeszcze wylinka.
- no problemo. - wyjęłam skrzydła na wierzch. Spade zręcznie spowodował wcześniejszą zmianę piór, choć teraz nic nie poczułam. Potem zabrał się za dziaranie. Ósemką wokół podstaw skrzydeł, tworzył bardzo powoli i boleśnie, ale też i pięknie, bo widziałam efekty, wplatał tam węża, czarną mambę, schowaną w krzakach czerwonych róż. Na jednym z płatków umieścił czerwone Insygnia, symbol tego, że trzeba moją Siostrę odciążyć i je znaleźć. Wąż był prawdziwy, Cień mamrotał przy muzyce stare jak świat inkantacje, pozwalające mu tam żyć i się chować, a mi przyjmować ciało tej bestyjki i wyjść gdzieś niezauważoną.  Spade powoli kończył, a ja starałam się nie myśleć o bólu, myślałam o Draconie, o tym jak musi teraz słodko spać. - i gotowe.
- dzięki. - obróciłam z trudem głowę, dzieło na całych plecach spowodowało też obolałość karku. - mógłbyś mnie ubrać i odesłać do szkoły ?
- jasne młoda. - Spade lekko się roześmiał na dość zabawną sytuację w której się znalazł, oraz na to, że jednak ma mnie ubrać po tym jak mi coś zrobił. - proszę bardzo. Nie kładź się na plecach, wąż musi się zadomowić. Aha, powiedz koledze wilkowi, że nic nie miało miejsca.
- dobranoc, dzięki. - przytuliłam przyjaciela. - rzuć fajki.
- młoda !
- hmm ?
- to chyba nie jedyny twój pomysł na dziarę.
- nie ostatni. Ale co do reszty się zobaczy.
- mam nadzieję, że podołam twojej fantazji ozdabiania ciała.
- dobranoc Spade. pożegnałam się i zostałam deportowana.

Byłam padnięta, a to jeszcze nie koniec.
Mambie trochę zajmie zadomawianie się, oraz przywyknięcie do pobierania pokarmu poprzez gryzienie mnie i spijanie krwi.

Halloween za mną, a przede mną, urodziny, zebrania, zadania, wyjazd do braciszka. Ech, no żyć nie umierać. A potem jeszcze Bitwa do wygrania.
Ale ... to jeszcze daleko, daleko przede mną.
Ciąg dalszy przedstawienia nastąpi, proszę nie spać w trakcie jego przeżywania.