Rok Pierwszy

Część   Pierwsza 

Rozdział   Pierwszy    ZOO

Obudziłam się na podłodze komórki pod schodami.
Za jakiś miesiąc Harry kończy jedenaście lat a ja jak zawsze te parę miesięcy młodsza.
Chociaż różnica nie była tak widoczna bo jak zawsze mój wybuchowy temperament był widoczny i to na wiele sposobów.
Brat był spokojny i cichy a ja wręcz przeciwnie. Ale łączyła nas miłość do książek i gier logicznych.

Dzisiaj kolej Harry'ego na robienie śniadania. Uspokoiłam się i ubrałam w normalne rzeczy.
Od kąd pamiętaliśmy mieszkaliśmy u wujostwa które traktowało nas prędzej jak służbę niż rodzinę. Byliśmy dla nich czymś w rodzaju dziwactwa które trzeba tolerować i wyżywiać.
Zeszłam na dół w zwykłych luźnych rzeczach.
- spóźniłaś się Ignis.  Zaczęła chłodno ciotka. Chociaż i tak mnie traktowali odrobinę lepiej niż mojego brata. Ale to tylko zbliżało nas do siebie i zacieśniało więzi bo broniłam go przed ich zdenerwowaniem.
- wiem ciociu ale musiałam jeszcze zająć się pokojem.  Rzuciłam wymówkę.
Chociaż prawdę mówiąc nie było co ogarniać. Jakieś 10 metrów kwadratowych, jedno łóżko, wspólna szafa i szafki z figurkami i książkami. Wszystko to wiecznie było czyste i w idealnym stanie.
- no tak mieszkasz z nierobem. Zaśmiał się wuj.
- mamo czy Piers może przyjść na obiad ? Dudley siedzący na kanapie jak król, objadający się jajecznicą spytał rodziców.
- ależ oczywiście kochanie. Tylko nie zróbcie zbyt wiele zamętu Dudziaczku. Ciocia Petunia się wtryniła.
Shit … urodziny Dudleya nie zwiastowały niczego dobrego.
- no ale oni nam popsują zabawę. Dudley wskazał na nas.
- to co robimy ? wuj Vernon się zasmucił.
Bo jak by ich zostawił z nami to kicha wyjdzie a zły humor Dudleya był ich zszarganymi nerwami.
- (…) 34 , 35 , 36 … jest ich 36. Dudley się załamał.
- no ale kilka jest droższych niż poprzednie.
- mam to gdzieś. Jest 36 a było 39. Kuzyn upierał się na swoim.
- słuchaj Vernonie i tak mieliśmy gdzieś z nimi pojechać a ich samych nie zostawimy tylko dlatego ze Figg złamała nogę.
Mała notka : pani Figg nasza sąsiadka. Zadzwoniła coś koło 8 rano że złamała nogę kiedy ściągała kocią karmę z półki.
Zapalona miłośniczka persów i innych ras która zwykle wychwalała je pod niebiosa, kiedy wujostwo gdzieś jechało to zostawiało nas u niej, teraz lekko na nie narzekała.

- no to możemy pojedziemy do ZOO ??? zaproponowała ciotka.
Dzwonek do drzwi i wparował do nas Piers.
Mysi blondyn o twarzy szczura i inteligencji minus 1000. Świetny kolega dla Dudley'a.
- hej D. przywitał Dudley'a
- siema P. - myśleli że są fajni. – słuchaj chcesz jechać do ZOO ?
- no spoko. Zgodził się kolega naszego grubego jak beka kuzyna.
- no to chodźmy. Wuj pogonił towarzystwo. Ja ubrałam sandały i wyszliśmy do samochodu. 
Mnie i Harremu przypadło zaszczytne miejsce pomiędzy Dudley'em i Piersem.  Harry po prawej miał bekowatego kuzyna ja jego kolegę.
Po jakiejś półgodzinie jazdy dotarliśmy do ZOO.
Tłoczno jak w każdy weekend.
Ja i Harry szliśmy przy wujach żeby uniknąć bójek i polowań.
Dotarliśmy do gadów.
Mnóstwo terrariów a idioci poszli szukać okazów które się ruszały bo tylko takie uznawali za ciekawe.
Moją i Harrego uwagę przykuł boa na dnie klatki z mini oczkiem wodnym. Leżał spokojnie i nie zwracał uwagi na turystów.
- zobacz Harry. Śliczny jest. Stanęła przy szybie terrarium.
- nie możesz być jak inne małe dziewczynki i fascynować się tygrysami i lwami ? spytał zdziwiony.
- nie. Lubię być inna i dobrze o tym wiesz. Uśmiechnęłam się.
może i nie rozumiałam pewnych rzeczy ale byłam otwarta na wszystkie dyskusje.
- popatrz Ignis. -Wskazał na klatkę. Wąż wyraźnie na nas patrzył. – jak myślisz co on o nas myśli ?
- najpewniej to że mamy szczęście że nie siedzimy w klatce. Ale mamy równie dobrą sytuację co ty. - Rozmawiałam z nim przez szkło. – nas też tak trzymają kiedy nikt nie patrzy.
- on jest z Birmy.  Ciekawe jak tam jest …  Harry zaczął się zastanawiać. Zwierzę jakby nas słysząc wskazało ogonem na tabliczkę przy szklanym więzieniu.   „WYCHOWANY W NIEWOLI”
- ej to tak jak my. Nas też tak traktują wiemy co ci dolega.
- wypuśćcie mnie młodzi. Tkwię tu od kąd pamiętam. Wydawało nam się czy wąż nam odpowiedział ?
- ale jak ? spytał go Harry.
- normalnie młodzi. Wiem że umiecie. Mam dość tej klatki.
- TAAATOOO !!!! ten gamoń się obudził i się rusza!!!! Dudley wpadł i mnie odepchnął a Harry'ego posłał na podłogę Piers.
Nienawistnie spojrzałam razem z Harrym na szybę. ^A żeby tak poczuli jak to jest być w niewoli. ^ rzuciłam, najpewniej razem z nim, wściekłą myśl. Szyba zniknęła jak ręką odjął a dwaj nasi oprawcy wpadli do brudnej wody w mini-akwenie w terrarium. 
Boa wypełzł z klatki.
- wiedziałem że dacie radę młodzi. Dziękuję. A teras adios. Lecę do Birmy. Pożegnał nas a na podłodze zostawił małą srebrną krętą podobiznę węża.
- Dudziaczku. Co wam się stało ? ciotka teraz przybiegła na zamieszanie razem z wujem.
- to … to oni tato. Wydukał Dudley przemoczony kiedy już obsługa ZOO ich stamtąd wyciągnęła. Przerażony Piers patrzył na nas oczami okrągłymi jak spodki. Podobnie zachowywał się nasz kuzyn.
Dojechaliśmy do domu jak tylko po godzinnej aferze u dyrektora ZOO doszło do wniosku że to przez wadliwy system. Ale wujostwo wolało na nas zwalić ten fakt.
- co to miało być ? wysyczał przez zęby wkurzony wuj jak tylko przekroczyliśmy próg domu.
- nie wiemy. Upieraliśmy się. złapał nas za głowy i boleśnie nimi potrząsnął.
- co to miało być pytam się.
- my nic nie zrobiliśmy. Szyba była a potem zniknęła jak … jak zaczarowana. Odpowiedzieliśmy mu zgodnie.
- do komórki. Bez jedzenia przez tydzień. - Warknął wuj i wrzucił nas do ciasnej klitki zatrzaskując drzwi. – nie istnieje cos takiego jak czary. Rzucił na koniec i odszedł od drzwi.
- Harry ale to było prawdziwe. Prawda ? spytałam zdziwiona.
- no tak. widziałem to samo co ty.
- Harry …
- tak ? spytał brat troskliwie.
- wyjdziemy kiedyś z tego bagna prawda ?
- no jasne Ignis. Nie będą nas tu trzymać wieki. Objął mnie.
- mam nadzieję. Oparłam o niego głowę. Byłam bliska płaczu.
- co cię tak smuci co ?
- nic. Po prostu jakoś tak przygnębiająco tu. siedzimy w klatce u cerbera.
- hej siostrzyczko wypuściliśmy boa dusiciela z klatki robiąc zamęt w całym ZOO.
- no niby tak ale jednak brakuje mi tutaj czegoś.
- czego ? coraz bardziej udzielał mu się mój smutek.
- rodziców. Takich którzy by nas kochali.
No i uwolniłam łzy.
Na każdą wzmiankę o rodzinie w szkole czy poza nią robiło mi się smutno.
Ja miałam Harry'ego a Harry mnie. Nikogo więcej nie mieliśmy.
 Wujostwo traktowało nas gorzej niż prześladowcy w szkole.
- mamy siebie. przytulił mnie mocniej.
- tylko siebie.
- no ale dajemy radę. popatrz na Dudley'a. Rodziców ma ale sam sobie butów nie zawiąże. A my jesteśmy sami i umiemy wszystko. Harry starał się mnie pocieszyć.
- no niby racja.
- no to co ? po smutku ?
- mniej więcej.
- jutro już do szkoły.  Przypomniał już spokojny Harry.
- tak wiem Harry. Odpowiedziałam mu i zgarnęłam rzeczy do mycia.
Półgodziny w gorącej wodzie i zeszłam na dół.

- to niemożliwe Petunio. Skąd wiedzieliby gdzie ich szukać ?
- nie wiem Vernonie. Ale to na pewno ich sprawka.
Kim byli „oni” ? czego od nas chcieli ? dlaczego wujostwo o nich mówi ze strachem ?
te wszystkie pytania miałam zamiar rozszyfrować rano.

- dobranoc Ignis.  Harry spał na materacu na podłodze. Teraz moja kolej żeby zająć łóżko. Ścisły grafik został ustalony już kiedy zaczynaliśmy mieć te trzy latka.
- dobranoc Harry. Zgasiłam niewielką lampkę i starałam się zasnąć.

W środku nocy obudziłam się z niewiadomo jakiego powodu. 
 Miałam wrażenie że ktoś jest i nas obserwuje. Ale nie wzrokiem prześladowcy tylko kochającym i troskliwym spojrzeniem.
- Liliann. Wyszeptałam imię nie wiedząc z jakiego powodu i ponownie położyłam się z powrotem na poduszce.    Lekko się uśmiechnęłam i zasnęłam.
   

Rozdział  Drugi   Niespodziewana Znajomość 

Obudził mnie Harry stwierdzając fakt ze teraz ja idę pomagać w kuchni. Błyskawicznie się ubrałam i wypadłam do kuchni przed ciotką. Na szczęście.
- Harry …
- hmm ??? spytał półsłówkiem przeglądając pocztę.
- miałeś wrażenie ze ktoś się na nas patrzy ?
- nie. Czemu pytasz ? odparł zdziwiony.
- nieważne. Oddaliłam temat. Nie chciałam żeby wiedział o ty co mi się przydarzyło.
Na dół zszedł Dudley, zaspany wuj w garniturze no i ciotka. Cała „rodzina” w komplecie.
- poczta. Wuj wyciągnął do Harry'ego.
- proszę bardzo. Podał mu wszystko oprócz jednej żółtej koperty.
Cztery herby zlane w jeden. Pod nim wstęga a wszystko wyrysowane czarnym atramentem.
- tato, tato ! list do Harry'ego !!! Dudley się wydarł.
- kto by do ciebie pisał ? wuj spojrzał pobłażliwie na mojego brata ale kiedy zobaczył kopertę wyrwał mu ją i wrzucił do ognia.
- to moje ! chciał to przerwać Harry ale bez skutku. Widział jak list płonie i nie mógł z tym nic zrobić.
- już nie. - Odpowiedział uparcie wuj. już spokojniejszy zmienił temat.  - no już do szkoły.
- ale wujku … żachnął się Harry.
- już do szkoły. Biegiem !!! wrzeszczał wujek.
- chodź Harry. Nie ma co płakać nad tym listem. Pociągnęłam brata w stronę drzwi. Zgarnął niechętnie plecak i wyszliśmy na ulicę.
Do szkoły szliśmy na piechotę bo wuj stwierdził że na tak niewielki dystans nie będzie nas podwoził kiedy Dudley'a zabierał autem na ten kilometr drogi.
Niesprawiedliwe no ale co mogliśmy zrobić.
Dotarliśmy do szkoły i od razu kilka głów się na nas popatrzyło. „Szkolne dziwadła”- już się do tego miana przyzwyczailiśmy.
Pożegnaliśmy się przy szatni i rozeszliśmy się pod sale.
Mnie dopadła Amber szkolna gwiazdeczka i plotkara. Szóstoklasistka o inteligencji Dudley'a uwielbiająca znęcać się nad młodszymi i słabszymi.
- no co dziwaczko masz coś na śniadanie ?
- nie.      Chciałam iść.
Przy jej docinkach a to ja byłam jej kozłem ofiarnym mój umysł był o poziom wyżej niż przeciętna.
- zaczekaj młoda. To kasa. Jesteśmy bez śniadania. Jej koleżanka dołączyła się
Chciałam im odpowiedzieć lub staranować ale ktoś mnie ubiegł.
- anorektyczki.- Zrobił to metal z 6 roku. Mieszkał niedaleko nas bo na końcu Privet Drive i miał własny zespół. Tylko po co się im naraził? – jak nie jecie śniadania to wasz problem ale żeby nękać 3 klasę ??? zatkał im gęby. poszły sobie. Najnormalniej w świecie poszły.
- nic ci nie zrobiły ? spytał.
Stałam jak wryta w ziemię. Nie wierzyłam w to co się wydarzyło ale nikt chyba by w to nie uwierzył.
- nie. Już się przyzwyczaiłam do tych ich docinek. Dzięki za pomoc ale wybrnęłabym. Odpowiedziałam życzliwie.
- tak przy okazji : jestem Kastiel. Jakby znowu się czepiły to mnie znajdź. Zaoferował się.
- Ignis. Spoko jak będę mieć z nimi problem to cię poszukam. Odparłam.
Nie dość że przystojny to jeszcze troskliwy. Mało kto stawiał się Amber i nawet równy rocznik był przez nią sterroryzowany.
A on … on wykraczał poza szablon i nie tylko się jej sam stawiał to jeszcze bronił innych gnębionych.
- nie dajesz im po sobie skakać co ? uśmiechnął się.
- nie dam się zastraszyć.
- mieszkasz w okolicach Privet Drive no nie ? zagadnął.
- nom. To ty masz ten zespół na końcu ulicy ? odpowiedziałam na pytanie.
- słyszałaś nas ? zresztą i tak nie idzie. Kastiel odparł lekko zasmucony.
- słyszałam i chcę słuchać dalej. Patrzyłam na oryginały waszych coverów i jesteście na takim samym poziomie.
- nie przesadzaj młoda. Kilka udanych prób na tysiąc nieudanych. Widać było że spodobała mu się pochwała.
Ale nawet nie musiałam kłamać. Byli świetni.
- te twoje kilka to chyba wszystkie. Mogę kiedyś przyjść i zobaczyć jak gracie ? pomysł wyszedł sam z siebie. kompletna spontaniczność.
- Kiedyś na pewno. popytam ludzi i zobaczymy może już w ten weekend ich poznasz.
- dzięki.
- no Ignis pędzikiem na lekcje. Rzucił po dzwonku.
- nauczycielka ma tempo żółwia oblepionego smołą. Nie spóźnię się spokojnie.
- ale ja już tak. pobiegł na schody i wprost na trzecie piętro. 
Wydawało mi się czy nie chciało mu się iść na lekcje ?
 musiałam pogadać z Harrym na ten temat. Albo lepiej nie. Zacznie wydziwiać.
Nie to zostaje u mnie i Kastiela.

Miałam praktycznie motyle w brzuchu.
Chłopak mnie nie znał a wybronił przed Amber, mało tego wygarnął jej. dodatkowo słodki, troskliwy i zabawny.
Jeżeli ktoś powie że przyjaźń z różnicą tych trzech lat jest do kitu to niech spojrzy jeszcze raz na to co się mi dzisiaj przydarzyło.

Poszłam na pierwsze piętro niechętnie. Nauczycielki nadal nie było za to Amber z koleżankami postanowiła chyba zerwać się z lekcji. Teraz się odwróciły w moją stronę i podeszły.
- nie myśl że on cię będzie wiecznie bronił dziwaczko. Zapomnij. Nie twój poziom i wiek.
- on ci się podoba. Palnęłam. Po prostu powiedziałam.
- nie. On po prostu nie jest dla ciebie. odpowiedziała jadowicie Amber. Ale ja już wiedziałam swoje.
- rozmazałaś się. rzuciłam na odchodnym i poszłam pod klasę. Nauczycielka dopiero teraz do nas przyszła. Moje prześladowczynie spojrzały na Amber ale nie zauważyły żadnych mankamentów tapety.
Syknęły pewnie coś w stylu „odwdzięczymy się” ale puściłam to mimo uszu.
Angielski jakoś minął potem mieliśmy mieć matematykę ale że pani zachorowała mieliśmy dodatkowe angielskie.
Nudy.
Na długiej przerwie postanowiłam wyjść na dwór.
Na boisku oczywiście Amber z koleżankami spojrzała na mnie z wyższością kiedy skakałam na skakance.
Oczywiście sama ale to mi nie przeszkadzało.
Może i miałam odrobinę zbyt dużą wyobraźnię ale lubiłam sobie wyobrażać że koło mnie jest piękny feniks czy jednorożec i mi towarzyszy.
W pewnym momencie podeszła do mnie Amber i wyrwała mi sznurek.
- ups … moja kolej żeby skakać.
- oddaj jej to Amber. Znowu Kastiel tym razem z kolegami.
- co z tego będę mieć ?
- brak guza. Rzucił jakiś jego kolega w cylindrze.
Już lubiłam całą tę bandę
- pff … weź to sobie dziwaczko. Twój poziom.  Plotkara oddała mi skakankę.
- dzięki ale na serio nie trzeba było. Zwróciłam się do chłopaka w cylindrze.
- nie ma za co młoda. Kastiel nam już mówił co Amber ci urządza. Jestem Spade. Uchylił lekko kapelusz pod którym były jeszcze okulary.
- grasz ? spojrzałam zaciekawiona.
- no …
- perkusja ?
- skąd wiedziałaś ? Spade był zaskoczony moją dokładnością.
- bo twoje wrzaski na brak rytmu słychać na drugim końcu ulicy. Powiedziałam szczerze na co reszta trupy Kastiela się zaśmiała.
- no stary ona ma rację. Drzesz się tak jakbyś chciał nas ogłuszyć.
- zabawne Micheal. Pilnuj klawiszy. Odgryzł się Spade chłopakowi w raybanach.
- ej, ej, ej ludzie ogar. Trzymajcie poziom. - Uspokoił kumpli Kastiel. - Amber masz się od niej odczepić. To tylko dzieciak.
-  ten twój tylko dzieciak mnie nastraszył. Odgryzła się blondynka.
- znowu się rozmazałaś. O… tu. dotknęłam czoła dziewczyny o trzy lata starszej. Na palcu został mi puder.
- nie dotykaj mnie. Rzuciła agresywnie.
Teraz to nawet Kastiel się śmiał. 
Amber poszła gniewnie do kibla.

- no młoda masz charakter. Pokaż ile warstw się odkleiło od tego plastiku. Micheal zagadnął ze śmiechem.
- na oko z 10. Pokazałam palec na co jego koledzy wpadli w jeszcze większy śmiech.
Chyba zaczęli mnie lubić.
- nosz kur …. Kurcze. Tak kurcze. Kastiel ugryzł się w język.
- nie demoralizuj młodej bo się jeszcze nauczy. Spade sprawił mu złośliwość.
- nauczyłeś się jednego mądrego pojęcia i teraz używasz go na okrągło. Zmień płytę. Odgryzł się metal.
- leć na lekcje młoda. Pędzikiem bo się spóźnisz. Pośpieszył mnie Spade.
- może i jestem młodsza ale nie jestem na tyle głupia żeby lecieć pod klasę równo z dzwonkiem. W minutę dobiegnę do sali.
- uuu … nie prześcigniesz go młoda. Micheal odpowiedział jeszcze przed perkusistą na wyzwanie.
- nie jest okej. Chce się ścigać to proszę. Ale nie dostaniesz forów. Rzucił Spade.
- dobra.  Pochyliłam się przed linią pomiędzy liderem zespołu a klawiszowcem.
- 3 … 2 … 1 … START ! rzucił Kastiel.
Wystartowałam w ułamku sekundy mając za sobą Spade'a a jeszcze dalej w tyle resztę członków osiedlowego zespołu. 
Do klasy dobiegłam w minutę i stałam na korytarzu kiedy na jego końcu zamajaczył zziajany Spade.
- dałem jej fory. Wydyszał.
- tak Spade. Dałeś jej fory. Wsparł go Micheal.
- niezła jest. Pokiwał głową z uznaniem Kastiel.
- to były fory. Dyszał perkusista.
- wmawiaj to sobie dalej. Nikt nie oszczędzał mu złośliwości.
- nosz ... kurcze. Chłopaki ewakuacja na piętro. Dyra idzie. Zarządził Kastiel.
- cho ... choroba jasna. Lepiej się zmywać. 
- do zobaczenia Ignis. My musimy iść. Ale może z nami wrócisz.
- dobra. Tylko że wzięłabym brata.
- to nie problem. To po szkole będziemy czekać. Rzucił na koniec i wbiegli po schodach na górę.
Okazało się że nauczycielka zachorowała dzień wcześniej i mieli nas rozdzielić do innych klas. 
Trafiłam do biblioteki razem z trzema innymi dziewczynami.
W klasie też nie miałam zbyt wielu koleżanek. Taka przypadłość że jak ktoś jest narażony u Amber to lepiej z nim nie trzymać.
Poszłam między półki ale nie znalazłam tam nic ciekawego.
Usiadłam i zaczęłam rysować w zeszycie. Pełno tam było podobizn ognia, smoków, feniksów czy jednorożców ale teraz zajęłam się krajobrazem.
Dzwonek obwieścił koniec lekcji.
Teraz przyszedł do mnie Harry. - hej. Przywitał się.
- cześć. Słuchaj mam pytanie.
- mów. Przyjął to spokojnie. Nie raz mogłam na niego liczyć.
- czy jak outsider się troszczy o kogoś słabszego to czy to coś może znaczyć ?
- dlaczego pytasz ? zdziwił się.
- bo … bo jest jeden w tej szkole i już dwukrotnie się za mną wstawiał. Chcę po prostu wiedzieć.  Powiedziałam mu prawdę.
- zależy.
- no weź Harry. Obraziłam się.
- pogadamy w domu. Chodź bo musimy iść. Wyciągnął mnie z biblioteki. Wyszliśmy ze szkoły.
- Ignis ! Kastiel stał przed budynkiem z kolegami i czekał.
- cześć. To jest mój brat Harry.
- a to ciebie wiecznie Dudley ściga. Uśmiechnął się Micheal.
- śmieszy cię to ? odparował Harry.
W tym czasie Kastiel zgarnął mnie do przodu tej grupy. Byliśmy kilka metrów przed resztą.
- Ignis.
- hmm ???
- wpadnij jutro. Dam ci kilka tekstów a jak się nauczysz to przyjdź na próbę i zobaczę czy warto przekonywać chłopaków do zmian.
- na serio ? spojrzałam na niego zdziwiona.
- serio, serio. Ale cicho. To tajemnica.
- dzięki Kastiel. To serio miłe. Byliśmy daleko przed nimi. Przytuliłam głowę do jego boku.
- nie ma za co młoda. No już odklejamy się. odsunął się o krok lekko zdziwiony. 
- sorki ale oprócz brata jesteś dla jedyną miłą osobą. Odpowiedziałam mu i cofnęłam się do Privet Drive 4.
- jutro przyjdź po teksty. Przypomniał mi Kastiel.
- nie zapomnę. Pożegnałam go.

* Kastiel *
Słodka jest to fakt ale to jeszcze dzieciak nieznający świata.
Tyle ze w tym dzieciaku było coś powyżej jej poziomu. Wytrzymywała Amber, odgryzała jej się i robiła z niej żarty. Czyli wszystko to czego nikt inny oprócz nas nie praktykował.
Może i to głupie ale chyba zakochałem się w tej młodej.

- stary co to było co ? został jedynie Spade. Reszta mieszkała w okolicy więc sobie poszli.
- nie wiem stary.
- ja wiem. Zabujałeś się w dziewczynie o trzy lata młodszej. Spade odparł filozoficznie.
- nie przesadzaj stary. Okej lubię ją ale nie zabujałem się. to jeszcze dzieciak.
- ten dzieciak ci namieszał w głowie. Upierał się.
- masz rację ale ona jako jedyna młodsza ma odwagę by nadepnąć Amber na odcisk i nie zwiewa tylko przekręca to na swoją korzyść.
- czyli dzieciak o naszym poziomie intelektualnym.
- tak ale nie mam pojęcia co robić. ona mogłaby być moją siostrą a nawet jakbym coś do niej czuł a nie czuję to nie wiedziałbym co robić.
- podpowiem ci stary. Spade mnie wspierał jak zwykle. Znaliśmy się od piaskownicy i wiele razem przeszliśmy. Mogliśmy na siebie liczyć.
- słucham. Usiadłem na schodach ganku. Byłem w kropce.
- pokaż jej jak to jest być jednym z nas. Jednym z członków zespołu Kastiela. Częścią grupy „stop Amber”. Zmień ją na prawdziwie nasz poziom. Wiem ze to chamskie bo odbierzesz jej część „słodkiego dzieciństwa” ale daj jej taką propozycję. tak będzie lepiej. I dla niej bo pokażesz jej ze ci zależy i dla ciebie bo przekonasz się co ona ma w głowie.  Spade był podporą której nic nie zedrze.  Pomagał mi nie raz ale teraz miał wyjątkowo trafione rozwiązanie tej zagadki.
- dzięki stary. Na serio pomogłeś.
- dobra Kastiel ja muszę spadać.
- siema.
- trzymaj się.
Wszedłem do domu i poszedłem od razu na górę.

 * Ignis *
Po co mi było go przytulać ?
teraz miałam wyrzuty sumienia.
W końcu zachowywał się jak starszy brat.
Chociaż miałam już jednego to akurat Kastiel bardziej rozumiał sprawy poświęcone nielubieniu Amber i jej obstawy.
Okej z Harrym też mogłam gadać bez końca ale jednak Kastiel to Kastiel.

Słodki zapach perfum Kastiela nadal kręcił mnie w nosie i zostawał w pamięci.
Nie do końca wiedziałam co robić.
Chociaż z jednej strony wiedział że go lubię a z drugiej wolałam żeby o tym nie miał pojęcia. ciężka sprawa ale czas pokaże jak to się potoczy.
Wzięłam słuchawki od starej mp3 po Dudley'u. Oczywiście kable zostały zmienione a że urządzenie nie miało na sobie praktycznie żadnych piosenek napakowałam je wszystkim czego słuchałam i miałam coś własnego.
Wyszłam do ogrodu a za pozwoleniem wujostwa puściłam muzykę głośniej niż zwykle czyli prosto na głośniki. Miałam zamiar wytańczyć z siebie to wszystko.
Wczułam się w muzykę i trawa stała się jednoosobową sceną.
Nie usłyszałam kiedy ktoś wkradł się do ogrodu i na mnie patrzył.
Tym kimś okazał się powód mojego wyrazu który po skończonej jednej piosence zagwizdał.
- nie wiedziałem że można aż tak bardzo kochać muzykę. Zaczął rozmowę.
- jeżeli masz nuty w sercu zawsze znajdą drogę na zewnątrz. ty grasz a ja tańczę albo śpiewam.
- ja właśnie w tej sprawie. Możemy pogadać ?
- jasne. Już i tak tu jesteś więc mów.
- tak sobie pomyślałem że jakbyś chciała to w weekend mogłabyś ze mną i chłopakami zabrać się na miasto. Spade chce poszukać czegoś na cylinder więc jakbyś chciała gdzieś zajrzeć to nie widzę problemu.
- chętnie z wami pojadę. Tyle że nie wiem czy Spade i reszta to zaakceptują.
- przeżyją. Zresztą i tak rozchodzimy się po całym mieście a spotykamy o danej godzinie. Micheal na pewno będzie chciał zobaczyć okulary a Dean nasz wokalista na pewno z nim pójdzie. Ja zabieram się ze Spadem a on nie będzie widział problemu.
- na serio nie będę przeszkadzać ? nie wierzyłam w to co on do mnie mówi.
- jeżeli nie czepisz się różowych rzeczy to przeżyjemy. Zażartował.
- nienawidzę różowego a z Amber bić się o ciuchy nie zamierzam. Odpowiedziałam mu w tym samym duchu.
- dobre. Zaśmiał się.
- dobra tylko jak z tekstami bo miałam je odebrać. Przypomniałam mu.
- mam je teraz. Podał mi drobny pliczek kartek.
- ten znam. Ten też … - poprzerzucałam z połowę tego zbioru. – a tego nawet nie słyszałam.
- bo to mój własny twór.  Nic wielkiego.  Rzucił skromnie.
Przejrzałam wzrokiem linijki. – ja tu widzę świetne dzieło Kastiel. Na serio.
- nie przesadzaj. Spuścił wzrok ale wiedziałam że podoba mu się docenienie. Może nie na jego poziomie ale zawsze.
- podaj melodię. Poprosiłam siląc się na spokój. Zanucił balladę.
Powoli oswajałam się z tekstem a z każdą nutą miałam wrażenie że ten utwór jest dla konkretnej osoby.
- ślicznie. Rzucił kiedy już skończyła się ta piosenka.
- pogratulowania powinny iść do autora nie do wykonawcy.
- ale jednak wiele zależy od wokalu. Dean próbował coś sklecić ale mu nie wyszło. Ja nie mam głosu do śpiewów a to jest jedyny tekst jaki napisałem. A ty zaśpiewałaś to tak jak słyszałem to w głowie.
Postanowiłam zaryzykować po raz kolejny. Może i Amber miała rację to nie mój poziom ale spróbować zawsze można.
Teraz już wiedziałam ze się zakochałam.
Pocałowałam go w policzek.  Tak po prostu poczułam ze powinnam. – do jutra. Pożegnałam go.

* Kastiel *
Zakochałem się.
po prostu i po ludzku.
Zakochałem się.
głupio brzmi nawet jako myśl ale taka prawda.
Chciała mnie żegnać ale nie chciałem jeszcze iść. Ona zaryzykowała więc ja też miałem zamiar.
Pocałowałem ją w usta. Tylko je musnąłem. – do jutra. Zobaczyłem w jej oku łzę. Ale uśmiechała się. płakała ze szczęścia.
- do jutra. Przytuliła mnie.
Jej poziom myślowy i uczuciowy był na równi z moim.
Też przechodziłem ciężkie chwile z powodu bycia innym i ją rozumiałem. Ale Ignis mając lat 10 miała mózg na poziomie 12 latki.
- do jutra. Odsunąłem się od niej ostatecznie.
- kocham cię. Czułem że Ignis zna powagę tych słów.
Mieszkała u rodziny która traktowała ją jak służbę, w szkole miała Amber na głowie a jej brat nie miał lepiej. Też był gnębiony tyle ze przed tę świnię w ludzkim ciele bo tak ochrzciliśmy Dudley'a.
- ja ciebie też.  Odpowiedziałem jej zdając sobie sprawę z tego co mówię.
Zrozumiałem znaczenie tych słów teraz.
Kiedy zobaczyłem ją przed Amber coś we mnie drgnęło a teraz miałem przed sobą praktycznie dojrzałą emocjonalnie dziewczynę.
Już nie była „dzieciakiem” i nigdy więcej nim nie będzie.
* Ignis *
Zniknął za płotem a ja odprowadziłam go wzrokiem do samego końca ulicy.
Miałam ochotę latać ze szczęścia. Wiedziałam ile znaczą wypowiedziane przeze mnie słowa i byłam ich w pełni świadoma.
Kastiel …
 może i te dwa lata w górę ale nie było zbytnio widać różnicy. No może jedynie mój wzrost zdradzał ile mam lat. Ale poza tym nie można było powiedzieć czy nie mam tych dwunastu.
Koło 19:30 wieczorem. Spojrzałam na dom i widziałam ze jest obsiedziany przez sowy. Obróciły głowy w moją stronę i patrzyły zamyślonym wzrokiem.
Skinęłam głową.
Zawsze miałam szacunek do wszystkich zwierząt, no może z wyjątkiem naszego kuzyna.
Sowy patrzyły z szacunkiem w oczach a jedna podleciała w górę jakby chcąc ustąpić mi miejsca do oglądania przedstawienia.
A działo się wiele.
Pokój był zalany żółtymi listami a pośród nich Harry starał się znaleźć dla siebie choć jeden.  Wuj spalał, darł i wyrzucał listy a kiedy mój brat wyłowił jedną nietkniętą sztukę wuj mu ją odebrał i z całą resztą wrzucił do kubła na makulaturę.
Weszłam przez frontowe drzwi i jedyne co usłyszałam to „nie przyjmujemy poczty, listonoszy czy kurierów” mi poczta była rybka bo i tak nic bym nie dostała.
Gorzej z Harrym. On nie dostanie ani jednego listu.
Do moich uszu doszły jeszcze wieści że za kilka dni odwiedzi nas ciotka.
Otworzyłam drzwi do komórki a z niej też wysypały się listy.
Nosz kurcze.

Wuj od razu wyłapał je garściami i wrzucił do kominka.
Bezsensu. Starczyłyby jako opał na całą zimę a on je spala na raz.
Kiedy już wuj nam oczyścił komórkę z listów usiadłam na podłodze szczęśliwa jak nigdy.
Oczywiście moją euforię zauważył Harry i pytając o powód odpowiedziałam mu jedynie   „Kastiel”.
On nie rozumiał o co chodzi ale domyślał się że pewnie pożyczył mi płytę czy teksty.

*Kastiel*
Usiadłem na schodach ganku. Nie rozumiałem jak mogłem zakochać się w dziewczynie którą znam tak krótko.
Dopadł mnie Spade.
- zgaduję. Byłeś, dałeś teksty a po balladzie palnąłeś słowo na „k”. rzucił filozoficznie.
- mógłbyś mnie uprzedzać jak masz zamiar pojawiać się bez ostrzeżenia ? spytałem ostro. Odrobinę za ostro.
- stary … mówiłeś że słowo na „k” czy „m” jest zarezerwowane tylko dla muzyki.
- powiedz mi co mam robić. mruknąłem cicho. Rzadko prosiłem o pomoc i dokładne wytyczne.
- głośniej panie zakochany. Wymagał Spade.
- powiedz mi co mam robić. Ignis ma rozwój nawet o rok dla nas do przodu. Nie wiem co robić żeby jej nie zranić a jednocześnie żeby trzymać te resztki inteligencji.
- zakochałeś się ??? ciągnął zdziwiony Spade.
- tak stary zakochałem się. ale jak chlapniesz Michaelowi czy Deanowi to zabiję.
- siedzi to tylko u mnie. Zapewnił mnie unosząc dłoń jak do przysięgi.
- to panie psycholog masz jakieś pomysły ?
- zabieramy ją ze sobą i zobaczymy czy jest coś do zmiany. Ale wygląda mi na to że po tym waszym buziaku świata poza tobą i muzyką widzieć nie będzie. Spade palnął spokojnie.
- skąd do ciężkiej cholery wiesz … spanikowałem.
- widziałem. I muszę przyznać że myślałem że to ty wyjdziesz jej naprzeciw a nie ona tobie. Ale i tak gratuluję pomysłu.
- czy jest w tym mieście coś o czym nie wiesz ?
-  zależy. Zniknął bez słowa.
Wszedłem do domu i od razu napełniłem szklankę z wodą.
Musiałem się napić.
Ale Spade po części miał rację. Zwykle myślałem ze to ja wyjdę z inicjatywą a Ignis zrobiła to zanim zdążyłem pomyśleć.
* Ignis *
No i się stało.
Pierwsze zakochanie i pierwszy pocałunek.  
po praktycznie dniu znajomości zakochałam się w Kastielu i jeszcze mnie pocałował.
Niby zbyt krótko go znałam żeby móc się zakochać na poważnie ale niby wszystko jest możliwe.
Weszłam do przedpokoju nawet nie zwracając uwagi na nieład wywołany przez listy.
- ciociu … mogłabym jutro wyjść na miasto ? spytałam spokojnie.
- z kim i o której godzinie ?
- z koleżankami ze szkoły. Po obiedzie bym do nich poszła i pojechałybyśmy razem.
- dobrze ale nie wydaj wszystkiego co masz.
- nie wydam ciociu.  Zapewniłam ją i szczęśliwa jak nigdy poszłam do komórki.
Rozwaliłam się na podłodze i zaczęłam się śmiać. Po prostu śmiać. Nie wiedziałam z jakiego powodu ale nie mogłam zatrzymać śmiechu.
- co jest Ignis ? spytał Harry zaskoczony moim zbyt szczęśliwym nastrojem.
- jadę jutro na miasto.
- powiedz że nie z tymi dziwakami z którymi wracaliśmy …
- nie są dziwni tylko po prostu inni.  Odparłam lekko oburzona.
- są dziwni.
- tak samo jak i my Harry. Nie wszyscy muszą być tacy jak reszta szkoły czy tacy jak my. Są w porządku.
- trzy lata w górę. To ze spodobał ci się ten ich lider to nie znaczy że będziesz tam mile widziana.
- nie zrozumiesz. Rzuciłam zrezygnowana.     Ale po prawdzie nawet ja po części nie rozumiałam i byłam pewna że i Kastiel ma z tym problemy.
Trzy lata w górę. Co z tego ?
- idę spać. Po długiej ciszy oznajmiłam bratu i położyłam się na skórze. Zabawne ale tylko na niej jakoś spałam.
Znowu sen.
Twarz uśmiechającego się Kastiela. Podał mi rękę a kiedy ją przyjęłam splótł dłonie i poszliśmy przed siebie.

Obudził mnie budzik.     Przeciągłe wycie budzika wyrwało mnie ze snu.

Zerwałam się jak oparzona.
Porwałam czarne rzeczy i rzuciłam się do łazienki.
Błyskawicznie się ogarnęłam i zbiegłam na dół na długo przed resztą.
Po co mi się tak śpieszyło jak miałam przed sobą cały dzień do spotkania ?.
Powlokłam się do kuchni i ogarnęłam wszystko co trzeba było do śniadania.
Posiłek był gotowy kiedy nasz otyły kuzyn zwlekł się na dół za zaraz za nim podążało wujostwo z Harrym.
- no widzę że siostra zrobiła wszystko za ciebie nicponiu. Wuj upomniał brata.
- to dzisiaj była jego kolej ? spytałam pół rozbawiona swoją pamięcią a pół zdołowana.
- no tak ale ty zrobiłaś to wszystko sama więc masz tu nagrodę. – wuj podał mi jeden banknot. Wartość mojego dwutygodniowego kieszonkowego czyli jakieś 30 funtów.- a ty nierobie masz jeden dzień więcej.
- ale wujku … zaczął dyskusję Harry i jednocześnie ją skończył bo wpadł do skrzynki kolejny list. Ten sam żółty zapisany czarnym atramentem. Tylko jeden na szczęście.

Czas do obiadu zagospodarować chciałam w sposób albo wyjścia na dwór, albo rysowniczy.  Wybrałam to drugie.
Może i nie miałam zbyt wielkiego talentu ale postanowiłam z pamięci narysować portret Kastiela.
Skończyłam go bez większych problemów. Tyle ze z jedną drobną zmianą.
Jedno czerwone pasmo wplotłam pomiędzy jego ciemnobrązowe włosy.

Zbiegłam na dół z pastelowym dziełem w torbie i zakładałam buty. Nie zapomniałam o niczym. Portfel pełen oszczędności miałam, rekompensatę też, a no i świetny humor. Wszystko co miało być znalazło swoje miejsce i wyszłam na dwór mówiąc że idę.
Na drugim końcu ulicy zobaczyłam już grupę gotową do wyjścia.
Kojarzyłam wszystkich może oprócz ubranego w staroświecką chustę, nie sorki to był fulwar ( staromodna męska apaszka którą dawniej nosili wielcy eleganci ) , i dość oryginalne ciuchy chłopaka o jasnych włosach. Przedstawiono mi go jako Lysandra. A no tak Kastiel wspominał o wokaliście.
Trochę dziwnie bo wszyscy byli starsi a ja taka jakaś ni z gruszki ni z pietruszki.

do miasta pojechaliśmy metrem no i okazało się że świetnie się z nimi dogaduję a jako jedne z niewielu rzucanych przeze mnie uwag rozśmieszały wokalistę o iście kamiennej twarzy i chyba równie tajemniczym usposobieniu. Patrzył w okno a od czasu do czasu rzucał spojrzenie na mnie czy Kastiela.
Wysiedliśmy na rynku i od razu umówiliśmy godzinę.
Mieliśmy kupę czasu bo jakieś dwie godziny z okładem. Rozeszliśmy się tak jak wspominał mi Kastiel. Micheal zabrał milczącego Deana a Spade rozłożył ręce idąc pomiędzy mną a Kastielem.
- no to co … gdzie najpierw ?
- Ignis ? spojrzał na mnie gitarzysta.
- ty wybieraj. Odbiłam piłkę.
- no dobra wy nie zadecydujecie to powiem. Do tego miejsca. – pokazał sklep z ubraniami.- co wy na to ?
- spoko. Odpowiedziałam praktycznie w tym samym momencie co Kastiel.
- jaka zgodność. Rzucił złośliwie Spade przed wejściem.
W głośnikach rozpoznałam brzmienie Guns n Roses i od razu zaczęłam się rozglądać. Pierwsze co mi wpadło w oko było ciemne, ćwiekowane i co dziwne tanie.  No jak na czarną bluzkę na ramiączkach ozdobioną na kształt róży.
Widziałam urywkowo jak Kastiel rozmawia ze Spadem i weszłam sprawdzić jak leży top.
Ktoś powie ze powinnam chodzić na różowo wyklejona naklejkami z Pony to go wyśmieję.
Stwierdziłam że wygląda obiecująco. Spojrzenie gitarzysty mnie w tym utwierdziło a Spade pokiwał z uznaniem głową.
Poszłam po jakieś cienkie rzeczy i znalazłam krótkie obszarpane spodnie . założyłam je do bluzki i wyglądało to świetnie.
- nie dałbym jej 10 tylko jakieś 13. Rzucił cicho perkusista do kolegi.
Zapłaciłam i razem z resztą wyszłam ze sklepu. Wpadł tam na mnie młody chłopak z dziwnym nakryciem głowy .najwyraźniej szukający czegoś.
- przepraszam ale … o ja …. Jesteś Ignis. Ignis Potter, ta Ignis Potter.
- uważaj następnym razem. Odpowiedziałam spokojnie.
Pokiwał głową i pobiegł przed siebie.
- co to za jeden ? znasz go ? spytał zdziwiony Spade.
- to już nie pierwszy taki dziwak którego mijam. I nie. Nie znam go. Odparłam nie wychodząc z równowagi.
- Spade chciałeś poszukać czegoś  na cylinder. Kastiel przypomniał koledze.
- tak. ale pójdę sam. Odprawił nas perkusista.
- jak chcesz stary. To za godzinę na stacji. Rzucił za nim Kastiel.
- to co robimy ? spytałam spokojnie.
- na co ci ta torba ?
- bo mam coś dla ciebie. kilka dni temu miałeś Uro …
- nie musisz. Już dostałem prezent. Przerwał mi.
- a ja chcę żebyś dostał jeszcze jeden. Tyle ze bardziej oficjalny.
- pokaż co tam masz Iskierko.  Najwyraźniej zapomniał ugryźć się w język.
Wyjęłam teczkę z dziełem i delikatnie mu ją wręczyłam. – od Iskierki.
Wyjął pastel i zamurowało go.  – I… Ignis … sama to wszystko rysowałaś ?
- tak wiem że kijowy.
- to … to jest świetne. A to – wskazał palcem na czerwone pasemko - czy to sugestia że mam takie zrobić ? spytał już normalnie i lekko ciekawsko.
- może. Odpowiedziałam i się uśmiechnęłam.
- to najlepszy prezent jaki dostałem. No może poza wczorajszym.
- cieszę się że ci się podoba. 
- no już. – objął mnie. Najnormalniej w świecie objął.- a teraz idziemy na lody.
- nie chcę ci psuć humoru ale Amber jest gdzieś niedaleko.
- niech się buja. Przygarnął mnie bliżej a purpurowa z zazdrości plotkara podbiegła.
- no proszę dziwaczko. Ile mu zapłaciłaś za objęcie ? rzuciła kąśliwie. Ale ukrywała złość i smutek.
- nic. Odpowiedział jej Kastiel spokojnie.
- aa… wzięła cię na litość. Słabe zagranie dziwaczko.
Chciałam się jej odgryźć ale Kastiel znowu mnie wyprzedził. – Amber ona nie jest dziwna. To najlepsza dziewczyna ze wszystkich.
- ty mnie odrzucasz dla jakiejś 3klasistki ?
- tak. odpowiedział jej pewnie.
- poczekaj do poniedziałku to wszyscy się dowiedzą. A wtedy będziesz jadł mi z ręki.
- aha, aha. Jasne. - Uciął tę rozmowę i odwrócił się do mnie.- Iskierko chodź. Nie ma po co marnować nerwy.
- sorki Amber. Uśmiechnęłam się złośliwie i odwróciłam się razem z Kastielem.
Weszliśmy do cukierni.
- na co masz ochotę ? spytał już spokojny.
- na to. pocałowałam go w policzek.
- Ignis …
- hmm ? spojrzałam zaciekawiona.
- nawzajem. Oddał mi buziaka.
- jakie to urocze. - Mruknęła do siebie ekspedientka. - coś podać ? spytała życzliwie.
- dla mnie jedną gałkę lodów cytrynowych. Odpowiedziałam miło.
- dla mnie to samo. poparł mnie Kastiel
- wychodzi razem 5 funtów. Odpowiedziała mi życzliwie kiedy podała nam porcje. Podałam jej jeden banknot 5funotwy i wyszliśmy z cukierni razem z deserem.
Zobaczyłam grupkę dziwnie ubranych ludzi. Ludzi w pelerynach. Ludzi w pelerynach którzy przecierali oczy kiedy patrzyli w stronę gdzie stałam z Kastielem. Tych ludzi w pelerynach.
- to ona. To Ignis. Rzucali do siebie szeptem.

- co ty zrobiłaś Ignis co ? spytał mnie cicho Kastiel.
- co miałabym zrobić ? spojrzałam na niego zdziwiona.
- no nie wiem nie wiem. Lekko się uśmiechnął.
Puknęłam go w bok. - weź przestań.
- no żartuję Igni. Odgryzł się z uśmiechem.
Obok nas przeszedł zimno wyglądający platynowy blondyn z zaczesanymi do tyłu włosami i równie chłodnymi co obycie błękitnymi oczami. Szedł koło, sądząc po wyglądzie, ojca.
- Ignis ... blondyn lekko się uśmiechnął wypowiadając moje imię i z narcystycznym uśmiechem poszedł dalej.
- znasz go ? spytał zaskoczony Kastiel. Widać było że nie pasuje mu takie zachowanie.
- pierwszy raz go na oczy widzę. – uniosłam dłonie w obronnym geście. – czemu się tak denerwujesz ?
- bo on wygląda jakby z ciebie żartował. A nie lubię tego.  Odsunął się i spojrzał wrogo na lodowego chłopaka.
- czego od niej chcesz ? wysyczał Kastiel do tego nieznajomego.
- jedynie poznać. Czemu się tak ciskasz ? odparł spokojnie przechodzień.
- ja się ciskam bo to moja przyjaciółka. A dlaczego chcesz ją poznać ? ciekawi mnie co taki młody jak ty chce od niej uzyskać.
- powiedziałem że chcę ją poznać ? powiedziałem. I to chyba powinno ci wystarczyć. Mugolu.
- jak mnie nazwałeś ? Kastiel się spiął.
- Kasti spokojnie. Odpuść mu. chciałam to załagodzić. Oj on był w stanie go pobić a ten nieznany chłopak nie miałby z nim szans.
- Iski przykro mi to mówić ale jesteś na to za mała. Odtrącił mnie Kastiel.
- dlaczego tak uważasz ? myślisz że nie wiem że każdy błąd ma swoją cenę ? sorki ale to Amber wbija mi do głowy od początku.
- jaki błąd ? nowy zmarszczył nos zdziwiony.
- wyzwisko. Odpowiedział niewzruszony Kastiel.
- wracając do tematu. Myślisz że tego nie wiem ? wtryniłam się ponownie.
- dobrze Iski. Musiałem cię odsunąć żeby cię nie pokiereszować.
- co ty chcesz zrobić mojemu synowi ? wmieszał się ojciec blondyna i patrzył wygórowanym ale spokojnym wzrokiem w oczy Kastiego. 
- dowiedzieć się czego chce od mojej przyjaciółki. Powtórzył jak katarynka metal.
- przecież powiedział że chce ją poznać. Może daj mu na to szanse ? zasugerował dorosły.
- dostanie ją ale pod jednym warunkiem. Uparł się Kastiel.
- nie jestem towarem na targu. Wmieszałam się.
- dostanie szansę jak mi powie dlaczego chce ją poznać.
- dobra. Chcę ją poznać bo mam o niej pewne zdanie. Odpowiedział wymijająco blondyn.
- jakie jeżeli można wiedzieć ? spytał złośliwie mój przyjaciel.
- akurat moja opinia to nie twój interes.
Pokazał mu kaszkiet. - może jednak mój ?
- zostaw. – odpowiedziałam wyrywając, no bądź co bądź, broń. – chodź. Odciągnęłam go na krok.
- ale nie skończyłem. Wyrwał się.     ostateczność najwyraźniej musiała zostać doprowadzona do skutku. Trudno sam mnie do tego zmusił.   Złapałam go za rękę z kaszkietem i przekręciłam tak żeby go wypuścił a dłoń miał splecioną z moją.
- a teraz pójdziesz ? spytałam jak spojrzałam mu w oczy.
- nie odpuszczasz mi młoda. – zaśmiał się ale potrząsnął dłonią jak ją ode mnie odebrał. – mocna jesteś. bolą mnie palce.
- zmusiłeś mnie do takich metod. Ale pytanie nadal to samo. idziesz czy zostajesz ?
- idę Iskierko. Idę tylko nie prowadź mnie tak brutalnie.
Oddaliliśmy się od dziwnych przechodniów. Miałam przeczucie ze nie raz ich jeszcze zobaczę. 


Rozdział  Trzeci  Kolejne Kroki 

- nie żeby coś ale następnym razem będę wykręcać ręce.  Uprzedziłam go.
- nie Iski proszę. Jeżeli tak mnie urządziłaś teraz to wolę nie myśleć co zrobisz jak naprawdę będziesz chciała żeby bolało.
- zmusiłeś mnie to masz.
- no przepraszam ... spojrzał zmieszany w kostkę brukową.
Pogładziłam go po, cóż  nie zdziwiło mnie to, dobrze wyrysowanym ramieniu. - oj no nic się nie stało ale nie bądź taki brutalny.
- brutalny jeszcze nie byłem. Odpowiedział mi Kasti.
- wiesz o co mi chodzi. Nie załatwiaj spraw przez bójkę. Bo jeszcze coś się stanie i co?
- nie dramatyzuj młoda. Kastiel odpowiedział mi lekko rozbawiony
- nie dramatyzuj, nie dramatyzuj, zawsze tak jest a potem jest „ a nie mówiłam ” nie chcę po prostu żeby coś ci się stało.
Przytulił mnie do siebie z uśmiechem na twarzy. - słodka jesteś.
-  oj przesadzasz. Odparłam lekko zawstydzona.
- no właśnie nie. pogładził mnie o ramieniu.
- chodź gdzieś ... zaczęłam zamulona.
- a mocno się urazisz jak zaproponuję sklep z płytami ?
- nie.  czemu miałabym być obrażona ?
- bo uwielbiam oglądać płyty. Odpowiedział mi weselszy.
- mam nadzieję że odrobinę mniej niż moje towarzystwo.
- na pewno. - pocałował mnie w policzek. - jesteś o wiele, wiele, wiele lepsza niż płyty. No bo na przykład płyty nie pocałuję a ciebie chyba mogę?
- zależy. odparłam z uśmiechem.
- oj wiem że tak. - zbliżył się do mnie i nachylił nad uchem. - a wczoraj kto zaczął ?
- wiesz co Kasti ... - odwróciłam się do niego twarzą. - czasami jesteś niemożliwy.  Ale i tak cię kocham. Pocałował mnie krótko i lekko dotknął mojego języka. Spodobało mi się i chciałam odrobinę to przedłużyć ale Kasti się odsunął jak zawsze odrobinę zmieszany.
- sorki ... ja ... ja chciałem spróbować ... wydukał
- nie łam się Kasti. - Pogłaskałam go po ramieniu. - było przyjemnie.
- naprawdę ? spytał zaskoczony.
- aha. - potwierdziłam pewnie. - musisz wiedzieć że jesteś słodki. Powiedziałam do niego konspiracyjnie.
- jesteś dla mnie za dobra Iski wiesz ? zaśmiał się i mnie poczochrał.
- prędzej ty dla mnie Kasti. Uśmiechnęłam się i przytuliłam do jego boku.  Ponownie jego słodki zapach zakręcił mi się w nosie.
- chodźmy do mnie. Odechciało mi się płyt. Wyskoczył z tym.
- dobra. Ale pocałujesz jeszcze raz ? spojrzałam na niego prosząco.
- spoko. Widzę że polubiłaś całowanie się.
- z tobą, zapomniałeś to dodać. Rzuciłam uzupełniając.
- oj no ze mną, ze mną. I mam nadzieję że tak zostanie. Odpowiedział mi radosny.
Dotarliśmy na stację na czas i okazało się że wszyscy na nas czekali.
- no proszę są i nasze gołąbeczki. - zaśmiał się Spade na co odeszłam od Kastiela na krok a on oczywiście znowu mnie przygarnął. - no co chłopaki nie mam racji ?
- każda róża choćby najpiękniejsza ma kolce. Stwierdził filozoficznie Lysander.
- w tłumaczeniu : choćbyś nie wiem jak się starał zatuszować różnice i tak będą przeszkadzać.  Sprostował Dean a Micheal potwierdził kiwaniem głowy.
- jak na przykład ? Kastiel chyba udawał że nie rozumie.
- najprostsza i najboleśniejsza dla ciebie to pocałunki.  Odparował spokojnie Spade. Kasti spiął się i chciał mu to wyklarować. Jednak spojrzałam na niego wyrażając że to nasza tajemnica, bo chyba lepiej żeby tak zostało.  Metal uspokoił się.
- jestem w stanie to sobie darować. Odpowiedział na zaczepkę Spade'a który zapewne wiedział swoje.
- poczekamy zobaczymy. - rzucił wyluzowany perkusista i wsiedliśmy do metra.
 Do chłopaków z którymi siedział w przedziale dał jakąś wymówkę i wyciągnął mnie od Kastiela.
- słuchaj młoda. Wiem o tym co się działo. Dlatego proszę żebyś nie odciągała go od siebie. jak ostatnio któraś z jego przyjaciółek przed swoim wyjazdem gdzieś indziej go rozwaliła mówiąc że jej się podoba to nie wychodził z domu przez tydzień. Więc powtórzę : zostań z nim. cieszę się że ze sobą jesteście itd., itp., ale przy nas i w szkole zachowujcie się jak przyjaciele. My nie piśniemy nikomu ale przekaż Kastielowi że poza naszym gronem macie się nie ujawniać.
- WOW. - spojrzałam na kapelusznika zaskoczona. - Po raz pierwszy słyszałam od ciebie taki długi wywód.
- nie zmieniaj tematu młoda.
- okej powiem mu. ale dlaczego się tak o to martwisz ?
- zrozumiesz. Z resztą chyba już pojęłaś. Ten blondyn jest odpowiednim przykładem.
- nie do końca rozumiem twoje rozumowania.
- Kastiel jest jaki jest młoda. Stara się być twardy ale jak poczuje się urażony, czy ubzdura sobie ze ktoś obraża kogoś z nas, ciebie na przykład to wpada w furię i pierwszy wyjdzie do bójki. To coś jak ... przyczajony grzechotnik. To jest jego agresja a obraza to mysz która przemknie niedaleko niego. I co się dzieje ? grzechotnik zabija mysz w ekspresowym tempie. Wytłumaczył mi Spade.
- czyli jeżeli dobrze zrozumiałam. Trzymać go z daleka od idiotów to raz, a dwa zachowywać się jak przyjaciele kiedy Amber moze obserwować.
- dokładnie młoda. Pokiwał głową Spade.
- a czemu się cieszysz ? w końcu zabieram mu czas który mógłby spędzić z wami jako paczką czy poświęcić muzyce.
- nie tylko muzyka jest ważna a z nami spędza wszystkie lekcje, większość weekendów i wypady takie jak ten dzisiejszy. Zrozumiesz. Ulotnił się. 


Rozdział Czwarty  Zmiany 

Wróciłam skołowana do Kastiela ale moje miejsce zajęła Amber a jej koleżanki starały się robić za mur.
- aha. - powiedziałam do siebie i odetchnęłam. - zrobicie mi miejsce czy mam je sobie sama zorganizować ?
- na pewno cię nie przepuścimy dziwaczko. Odpowiedziały rozbawione.
- aha. No to życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Przeszłam po nich w swoich glanach jednocześnie je rozpychając na boki.
- I ... Igni ... zaciął się Kasti zdziwiony moim postępowaniem które do złudzenia przypominało jego metody.
- Amber pójdziesz stąd sama czy mam cię potraktować tak jak twoją obstawę ? spytałam na luzie plotkary.
- nic mi nie zrobisz dziwaczko. Rozparła się na miejscu zahaczając dłonią o ramię Kastiela.
- ostatnia szansa. - odpowiedziałam ukrywając złość.
- spadaj. - pocałowała Kastiela w policzek na on zerwał się jak oparzony, uderzył ją (!) i wyszedł z przedziału.
Dopiero teraz zorientowałam się że mam w dłoni ogień. Ale o dziwo on nie parzył a jedynie ogrzewał.  Okej ... to dziwne  ... 
- przepraszam Iski. - Kastiel przybity i obrzydzony pogłaskał mnie po ręce z ogniem który momentalnie zgasł. - nie sądziłem że posunie się tak daleko.
- nic się nie stało ale wyszoruj ten policzek bo masz tam chyba tonę błyszczyka.
dotknął twarzy i cofnął rękę ze wstrętem. - o kur ... - zaczął przeszukiwać kieszenie. - masz może papier ścierny ?
- proszę bardzo. - podałam mu chusteczki. - nie oddawaj ich. Uśmiechnęłam się na co i Kasti lekko się zaśmiał i zaczął ścierać z siebie obrzydlistwo.  Wyrzucił papier do kubła i objął mnie.
Wyszliśmy na najbliższej stacji od Privet Drive. Skierowałam się razem z Kastim do jego domu.
Przywitali nas jego rodzice którzy dopiero dzisiaj mnie poznali.
- mamo, tato. To jest Ignis. Przedstawił mnie Kastiel.
- to ty ... Kastiel dużo o tobie mówił ... zaczęła szczebiotać jego mama.
- mamo. - zmieszał się metal na co jego mama zamilkła. - Ignis może chcesz coś do picia ?
- szklankę wody jakbyś był tak miły. Odpowiedziałam mu grzecznie.
- poczekaj na mnie w pokoju. na samej górze na pewno odgadniesz które drzwi. Uśmiechnął się i poszedł do kuchni.
Ja skierowałam się na piętro i dotarłam na stryszek. Miał rację. Drzwi trudno było nie rozpoznać. Kilka szkiców czaszek, parę plakatów z zespołami, dość sporo przypiętych naszywek no i tabliczka

„ UWAGA    TOKSYCZNE ODPADY  ”

Weszłam do pokoju i od razu mi się spodobało. Ciemne ściany a na nich dużo plakatów, mnóstwo półek z książkami, wieża i szafka pod nią zawalona płytami,  stare drewniane biurko,  płaskie, duże wyro i najwyraźniej duma Kastiela gitara elektryczna stojąca oparta o jeden z regałów na przeciwko wejścia.
Usiadłam na materacu i czekałam na gospodarza tego pokoiku.  Po kilku minutach pojawił się z dwiema szklankami z wizerunkiem czaszki i sporą butelką wody.
- Kastiel ...
- tak Iski ? spytał zainteresowany stawiając to wszystko na podłodze z desek.
- sam urządzałeś ?
- taa ... wszystko po mojemu. Zapomniałem cię uprzedzić że nie lubię porządku.
- e tam. nie jest tak źle.
- Ignis ...
- o co chodzi ?
Lekko mnie objął. - o to. mogę ?
- oj Kastiel nikt by się nie spodziewał że jesteś taki przyklejak.
- przy ... kto ?
- przyklejak, przylepa, no wiesz o co chodzi.
- pozory mylą Iski.
- wiem. Ale u ciebie na mocny pozytyw. - odetchnęłam i znowu zakręciło mnie w nosie. Sięgnęłam po wodę i wypiłam szklankę. - ja już muszę iść Kasti. Powiedziałam smutna.
- to cześć. Odpowiedział mi nadal mnie obejmując.
- to cześć. Musiałam wstać zeby wyjść i to zrobiłam.
Ze smutkiem bo ze smutkiem ale odeszłam od Kastiela i przesłałam mu całusa. Złapał go i schował.
Wyszłam na ulicę i trafiłam na drobną sprzeczkę kilku osób. Starszych. Dwóch starszych ludzi w pelerynach.
- (...) nie możemy Albusie.
- ależ Minerwo możemy.
Kobieta nazwana Minerwą odwróciła w moją stronę głowę i zaskoczona uchyliła kapelusza, to samo zrobił jej towarzysz.
- dobry wieczór państwu. Przywitałam ich życzliwie i poszłam dalej.
- dobry wieczór Ignis. odpowiedziała mi kobieta a kiedy się obróciłam już nikogo tam nie było.


Rozdział Piąty  Urodziny  Harry'ego 
  
Minął miesiąc od dziwnych wydarzeń i wszystko toczyło się swoim normalnym rytmem. No może oprócz tego że były jedenaste urodziny Harrego. Po obiedzie byłam u Kastiela na próbie a zaraz po niej wróciłam do domu i zacznę od tego momentu.
Wujostwo posłało nas na górę i tam przez chwilę rozmawialiśmy o wszystkim a Harry wciąż wypytywał się czy jestem pewna że bycie z chłopakiem o 3 lata starszym to dobry pomysł. z początku się opierał ale jak opowiedziałam mu wszystko powoli się przekonywał. Ale nadal na pewno ukrywał wątpliwości co do niego. Ostrzegał mnie ale ja znałam Kastiela lepiej niż on.
- KOLACJA !!! wrzasnęła z dołu ciotka.
Zwlekliśmy się i kiedy ja praktycznie nic nie zjadłam Dudley zgarnął rzeczy które były przeznaczone dla mnie po zapytaniu „mogę” a ja nie oddałam mu odpowiedzi.
Wróciliśmy na górę i ogarnęliśmy się do spania. O północy podałam Harremu paczkę na narysowany na kurzu tort.
- wszystkiego najlepszego bracie. Uśmiechnęłam się.
Harry otworzył paczkę  i mnie przytulił. - dzięki Ignis. nie musiałaś. 
- ale chciałam braciszku.
- a teraz pora na życzenie. - odpowiedział, przełożył pudełko z tortu z kurzu i chciał dmuchać na wyrysowane świeczki.
- czekaj. - podałam mu muffinkę z jedną świeczką. - więcej się nie zmieściło.
- życzenie.  - zamknął oczy i zdmuchnął płomyk. W tym samym czasie usłyszeliśmy łup i do strychu przez dużą dziurę w dachu wpadł ktoś. Ten ktoś miał czarne włosy, czarnę rozczochraną brodę i ciemne drobne oczy. Harry wpadł za łóżko a ja schowałam się przy kominku. Do pokoju wpadł wuj z ciotką i Dudley.
- się naprawi spokojnie.
- proszę wyjść. To włamanie.
- zamknij się Vernon co ? - spojrzał na niego  - a Harry chodź. Byłeś berbeciem jak cię przyniosłem i od tego czasu przybyło ci kilogramów.
- H ... Hary to ja proszę pana. Harry wyszedł z kryjówki.
- a no jasne. Oczy po matce. Mam coś dla ciebie. - olbrzym podał mu pudełko i list w kopercie. - na pudełku udało mi się usiąść ale chyba smaku nie zmieni. - Harry otworzył paczkę i zobaczył różowy lukier na wielkim torcie i zielone, koślawe pismo „wszystkigo njlepszego Harry” - a tu masz list bo jak wiem żaden do ciebie nie dotarł.
- on nigdzie nie jedzie. zaparł się wuj. 
- oj bo dasz radę go powstrzymać przed wyjazdem Vernonie. jesteś mugolem. 
- mugol ? spytałam na równi z bratem. 
- nie-czarodziej. sprostował Hagrid. 
- że niby ja jestem czarodziejem ? spytał zaskoczony brat. 
- oboje jesteście. dobrymi chociaż przyda wam się szkoła. 
- pomylił się pan. jesteśmy tylko rodzeństwem. 
- po pierwsze Hagrid. po drugie czy jakoś nigdy nic się nie działo jak się denerwowaliście czy złościliście ? - odpowiedzieliśmy mu milczeniem bo teraz to tłumaczyło wiele zagadek. - no więc właśnie. jesteście czarodziejami. i to dobrymi choć jak już mówiłem przyda się szkoła.
- nie będę płacił jakiemuś świrowi za uczenie ich jakiś tandetnych sztuczek ! wydarł się wuj. 
- w szkole uczy największy czarodziej jakiego znam, poza wami oczywiście. - obruszył się olbrzymi gość. - nie obrażaj Albusa Dumbledore'a w mojej obecności ! nigdy Vernon, jasne ? - machnął parasolem w stronę naszego grubego kuzyna, który zjadał odłożony tort, i sprawił mu ogon. chciałam to uwiecznić dla Kastiela którego koledzy nazywali Dudley'a świnią w ludzkim ciele. - no i ma na co zasłużył. - skwitował Hagrid. - ale nie wspominajcie nikomu bo nie za bardzo mogę to robić. - poprosił nas a kiedy równo z bratem skinęliśmy głowami na znak potwierdzenia lekko się uśmiechnął, podał Harry'emu list i zwrócił do niego radosną twarz. - no co ? zostajesz tu czy idziesz do szkoły ?
- Hagrid wyjaśnisz nam coś ? spytałam. 
- o co chodzi Ignis ?
- czemu my tu jesteśmy ? nie znamy rodziców, nic. 
- a to jest paskudna historia Ignis. naprawdę paskudna. nie wiem czy chcecie ją usłyszeć. odpowiedział mi Hagrid. 
- chcemy dowiedzieć się prawdy o rodzicach. ja mam znamiona na plecach a Harry bliznę. wujostwo wmawiało nam że rodzice zginęli w wypadku samochodowym kiedy tylko pytaliśmy. 
- James i Lily Potter w wypadku samochodowym ? - oburzył się a jednocześnie rozbawił Hagrid. - nic lepszego nie wpadło wam do głowy ?
- coś musieliśmy powiedzieć. odpowiedziała mu ciotka Petunia.
- słuchajcie dzieciaki. - Hagrid się do nas odwrócił twarzą. - wasi rodzice byli czarodziejami i to świetnymi. ale sprzątnął ich zły gość który po tym jak się na nich zasadził to zniknął. opowiem wam to dokładniej ale nie tutaj. - podał nam po wielkiej dłoni. - na razie idziecie razem ale do szkoły trafia tylko Harry. takie przepisy Ignis. od 11 roku życia. 
trochę mnie to zabolało ale cieszyłam się szczęściem brata. przynajmniej on się stąd wyrwie. - no trudno. ale zobaczę się z tobą na feriach i wakacjach Harry. 
- no raczej siostrzyczko. - drugą dłoń brat podał mi jak wtedy kiedy byliśmy zupełnie mali. - chodźmy Hagrid. nic tu po nas. 
olbrzym wyprowadził nas z domu na zewnątrz.   zimne nocne powietrze uderzyło nas w twarze a że akurat dzisiaj spaliśmy w ubraniach ( łącznie z obuwiem )  to byliśmy gotowi do wyjścia. 
- dzisiaj zanocujecie u przyjaciół. jutro rano wyjdźcie na ulicę równo o świcie to was zabiorę. 
- ale gdzie ... Harry zaczął się zastanawiać. 
- w sumie ja znalazlabym nocleg ale co z tobą bracie ?
- chcesz spać u Kastiela ?! zaskoczony Harry podniósł głos.
- co to za jeden ? spytał Hagrid. 
- to ... to mój przyjaciel. ale jest tak późno że ...
- żaden problem. powiedz który dom a ja was tam wtrybinię. odpowiedział olbrzym.
- tamten na końcu ulicy. - wskazałam na dom Kastiego. w minutę później wylądowaliśmy u niego w sypialni. na nasze pojawienie się podskoczył jak oparzony. - cześć Kasti. przywitałam go z lekkim zakłopotaniem bo u niego w pokoju było gorąco a on spał bez koszulki. 
- Iski co ty tu robisz ? - pogłaskał mnie po głowie. - no powiedz. co jest ?
- mogę ... - Harry odchrząknął dla przypomnienia. - czy możemy u ciebie zostać na tę jedną noc ?
- jasne. - wstawał z łóżka. - ja kimnę się na podłodze.
- nie no bez przesady. - zatrzymałam go. - jedno z nas zajmie deski. 
- nie Ignis. uprzedził mnie brat ale too late.  
   ściągnęłam glany.  - mogę ? nie widziałam nic dziwnego w swoim zachowaniu a lekko zaskoczony Kastiel odsunął się na bok i mnie do siebie wpuścił.  objął mnie a ja zasnęłam przytulona do jego boku i pod jego kołdrą. 
Harry spał na podłodze i miał najwygodniej bo cała podłoga była dla niego. 


Rozdział  Szósty   Dziurawy Mur i Taki Sam Kocioł

o świcie obudził mnie Harry.  - koniec wylegiwania się. zakomenderował i sam był już gotowy. 
odłożyłam na bok ramię lekko uśmiechniętego Kastiela i pocałowałam go w policzek. - śpij Kasti. pożegnałam go i razem z bratem cicho wymknęłam się z jego domu. 
na Privet Drive czekał na nas Hagrid . - jak w zegarku dzieciaki. zażartował i zabrał nas na ulice Londynu.  
weszliśmy do jakiegoś zapomnianego pubu o nazwie "Dziurawy Kocioł" i przeszliśmy przez większą jego część.
- witaj Hagrid to co zawsze ? spytał radośnie barman z nad kontuaru. 
- nie tym razem. jak widzisz wprowadzam rodzeństwo w nasz świat. odpowiedział mu olbrzym. teraz  wszystkie rozmowy zostały przerwane i wszyscy odwrócili głowy w naszą stronę. 
- na brodę Merlina to oni. - wyszeptał cicho barman. - witamy w naszych skromnych progach. długo na was czekaliśmy. 
- Bathilda Bagshot. nie sądziłam że doczekam dnia kiedy was zobaczę. cudowna dwójka. odsunęła się jakaś kobieta. 
wszyscy się zbliżyli jakbyśmy byli niewiadomo kim. na szczęście Hagrid nie dał nas zadeptać. - spokojnie. dajcie im oddychać. uspokoił tłum. 
- w ... witaj Hagridzie. przywitał go jakiś mężczyzna w turbanie. 
- a Qiurrell. - odpowiedział mu życzliwie olbrzym. - dzieciaki to jest profesor Quirrell. będzie was uczył Obrony przed Czarną Magią. 
- n ... naprawdę fajne zajęcia. chociaż wy ich nie potrzebujecie to jednak mam nadzieję że was zainteresują. - zacisnął zęby jakby z bólu. - przykro mi ale muszę już iść. 
jak się odwrócił mnie lekko zabolały plecy a sądząc po wyglądzie brata, Harry'ego blizna na czole. 
- biedaczysko. po tym jak prawie został zabity boi się własnego cienia. ale cóż ... jakoś się pozbierał.  skwitował Hagrid. 
- Hagrid wczoraj nam o paskudnej historii naszych rodziców. o co chodzi ? wróciłam do tematu. 
- dobra słuchajcie dzieciaki. nie będę owijał w bawełnę. był gość. zły do szpiku kości. nazywał się ... Hagrid zwiesił głos. 
- może napisz ? zaproponował Harry. 
- to nic nie da. no dobra. facet nazywał się Voldemort. powiedział cicho. 
- Voldemort ? powtórzyłam razem z bratem. 
- cicho. - uspokoił nas Hagrid. - no więc Voldemort zbierał sobie kolegów a jak ktoś nie chciał dobrowolnie zgodzić się na współpracę to ginął. zaproponował to samo waszym rodzicom którzy odmówili. wpadł do waszego domu jakiejś nocy i zabił Jamesa waszego ojca. Lily uciekła na górę z tobą Harry i oddała za ciebie życie stąd ta blizna. to nie zwykłe skaleczenie tylko wskaźnik na piekielnie złe zaklęcie. - wskazał na jego czoło. - podobno usłyszał potem płacz z drugiego pokoju i tam wszedł. rzucił drugi czar, jedni twierdzą ze jeszcze gorszy i się z nimi zgodzę,  i tak Ignis ty masz to naznaczenie na plecach. para kruczych skrzydeł.
- czyli ten cały Voldemort nam zostawił blizny kiedy zabijał rodziców ? spytałam o sedno.
- tak. potwierdził Hagrid znad jakiejś zupy. 
uderzyłam dłonią w blat. - nienawidzę go. - wezbrała we mnie złość i bezsilność. zrobiło mi się gorąco a Harry patrzył na mnie jak na widmo. spojrzałam na zaciśniętą pięść którą walnęłam w stół. został tam wypalony ślad mojej ręki a dłoń płonęła ogniem. uspokoiłam nerwy błyskawicznie bo wściekłość zastąpiło zaskoczenie. - jak to ... - ogień zgasł. - jak to ... 
- no i tu jest cały pic. nawet Dumbledore nie wie jak to możliwe. odpowiedział mi Hagrid. 
- Ignis ... nie mówiłaś ze coś takiego potrafisz. zaciął się mój brat. 
- ja ... ja sama nie wiedziałam Harry. jakbym miała pojęcie to bym ci powiedziała. odparłam zaskoczona ale i szczęśliwa ze swojego odkrycia. 
- dasz radę jeszcze raz ? spytał Harry. 
mając zamknięte oczy spróbowałam się skupić na feniksie i kiedy usłyszałam krótkie "WOW" od Harry'ego otworzyłam oczy i zobaczyłam pięknego ptaka z ognia który rozświetlał pomieszczenie latając w kółko nad naszym stołem. 
zaczęłam się śmiać.  
do pubu wszedł znajomy blondyn który kilka tygodni temu wpienił Kastiela. 
- tato .. - nie wiem czemu ale słyszałam ich pomimo gwaru tłumu i odległości. wskazał na feniksa który nad nami krążył i który w końcu usiadł mi na ramieniu. - to ona. Ignis. 
- spokojnie Draco. zachowaj pozory. 
- ale zobacz tato. feniks. - pociągnął ojcowski rękaw a jego opiekun zwrócił twarz w naszą stronę i na chwilę okazał zaskoczenie lecz szybko wróciła mu powaga. - mówiłem. 
- jeżeli chcesz to proszę bardzo idź ale i tak pewnie zobaczysz ją na Pokątnej.
blondyna opanowało zdenerwowanie bo jedyne co zrobił to posłał mi narcystyczny uśmiech i usiadł przy stoliku daleko od nas. jednak co chwilę patrzył na feniksa z niemym ukrywanym podziwem. 
- Hagrid kto to ? wskazałam na nich ale zasłonił nam barman. 
- co dla państwa Potter ? jakieś specjalne życzenia ?
- dla mnie kubek gorącej gorzkiej czekolady jeżeli można. - powiedziałam życzliwie a mężczyzna się uśmiechnął i skinął głową. poszedł sobie a ja ponowiłam pytanie.- Hagrid kto to ? - ponownie wskazałam na zimno wyglądającego ojca i takiego samego syna. jednak junior spojrzał na mnie z zainteresowaniem kiedy zorientował się że o nich pytam. 
* Draco * 
Ignis. Ignis Potter. w tym samym pubie, w niezbyt wielkiej odległości i co najlepsze pytająca o nas. jakby sama nie mogła podejść i się zapytać. a zaraz ... podnosi się z krzesła i idzie razem z feniksem w moją stronę.          spokojnie. nie okazuj zainteresowania. bądź zimny. 
- hej mogę wiedzieć czemu co 5 sekund chcesz się zbliżyć do skręcenia karku ? spytała zaskoczona i lekko rozbawiona. 
- pierwszy raz widzę feniksa stworzonego wolą. tylko tyle. a co ? odpowiedziałem jej spokojnie. 
- nie no pytam się bo jakoś masz twarz kamienia a jak mnie zobaczyłeś to się uśmiechnąłeś. tyle. czysta ciekawość. - wzruszyła ramionami. - skoro już każde z nas zna powody to może powiesz mi swoje imię ?
- nazywam się Malfoy. Draco Malfoy. wyciągnąłem rękę. przyjęła ją i z niespotykaną siłą zacisnęła palce. 
- to drobna rekompensata za podpuszczenie mojego przyjaciela. uśmiechnęła się odbierając dłoń.    

 zielone oczy ... stop. uprzedziłem sam siebie.   nie.  nie.   ona nie może mi się spodobać.  to pierwsza lepsza dziewczyna, nawet nie wiem czy czysta krwią a poza tym złośliwa i zimna. 

- tego mugola ? spojrzałem na nią znudzony. 
- nie pachniesz jak większość ludzi tutaj więc wnioskuję ze masz wysokie mniemanie o swoim pochodzeniu. - rzuciła wyluzowana. 
- pachnę ? spytałem złośliwie. 
- jak każdy. - wzruszyła ramionami.widać nie lubiła się bawić w gierki słowne więc i nudziara. 
- Ignis ! zawołał Harry Potter. 
- do zobaczenia Draconie Malfoy'u.  pożegnała się oficjalnie i zimno i poszła.

* Ignis *
dziwny typ. pewnie uważa że nie rozumiałam jego ciętych, złośliwych odpowiedzi w których ukrywał wątpliwości.  
zimny, opanowany ponad miarę i złośliwy.    
normalny cwaniaczek jakich pełno na tym świecie. 
myśli że jest fajny poniżając innych i używać określeń z "tego świata" zamiast powiedzieć tego zwykłego chłopaka.   
idiota. żałuję że podeszłam. 

poszłam za Harrym na koniec baru i wyszliśmy na niewielkie podwóreczko za pubem. 
był tam tylko kubeł na śmieci i mur. 
Hagrid wziął parasol i stuknął w kilka cegieł. w ciągu kilku sekund pojawiła się brama. brama z poprzestawianych w magiczny sposób cegieł. 
- to ja nie mam pytań. - przetarł oczy Harry. - ale jak ?
- witamy na ulicy Pokątnej w Londynie. znajdziecie tu wszystko do szkoły. Hagrid rzucił najwyraźniej dumny. 
- ale dlaczego i mnie to pokazujesz skoro nie jadę ?
- jedziesz ale w przyszłym roku. odpowiedział mi Hagrid. 
- a po co jestem tu już teraz ? nie rozumiałam.
- pewne rzeczy kupisz już teraz takie jak szaty, kilka podręczników, kufer, sowę a no i różdżkę. odparł wielkolud. 
- aha. - zrozumiałam.- no ale nie mamy kasy .. 
- macie. tu jest - wskazał na gigantyczny marmurowy i krzywy budynek z szyldem "Bank Gringotta" ponad drzwiami. - wasi rodzice mieliby zostawić was bez pieniędzy na wydatki ? - spojrzał na nas. - no chodźcie. -  pospieszył nas kiedy zobaczył że stoimy jak oniemiali. 
       poszliśmy za naszym przewodnikiem bo co mieliśmy zrobić ? bez niego byśmy się pogubili a ja nie miałam zamiaru użerać się z wygórowanym zimnym jak lód Malfoy'em jakbyśmy go gdzieś spotkali. 

weszliśmy do bbudynku Banku i wewnatrz był on jeszcze bardziej wielki niż na zewnątrz. na długich na cały korytarz kontuarach światło dawały poobklejane pajęczynami lampy których nikomu nie chciało się przecierać, wszędzie leżały wielkie grube jak deski księgi z jakimiś liczbami a obok nich stał kałamarze i pióra. ale najdziwniejsi byli bankierzy. małe, drobne, stworzenia o długich uszach i równie imponujących paznokciach, ubrane w garniturki i w okularach. 
- to gobliny dzieciaki. niezbyt miłe jeżeli nie idzie o złoto czy jakikolwiek inny zysk. uprzedził nas Hagrid. 
przeszliśmy cały długi hol w milczeniu i dotarliśmy do największego biurka naprzeciw drzwi gdzie urzędował jeden goblin który siedział pochylony nad jakimiś rachunkami. 
- państwo Potter chcieliby dotrzeć do swoich skrytek. - powitał go glośno Hagrid i podał mu list z napisem "ściśle tajne" - i jeszcze to. 
- rozumiem. - stworzenie pokiwało głową. - ale czy państwo Potter mają swoje klucze ? 
- gdzieś je miałem cholibka - Hagrid zaczął grzebać po kieszeniach i znalazł wielki plik kluczy gdzie zaczął szukać. znalazł dwa. - mam je.  podał kluczyki goblinowi który po oględzinach pokiwał głową twierdząco i zszedł z krzesła i wziął lampę naftową. 
- za mną proszę. - wsiedliśmy do jakiegoś wagonika górniczego który został uruchomiony przez goblina. w mega szybkim tempie przejeżdżaliśmy najróżniejsze korytarze, zakręty i zaułki. widzieliśmy błysk ognia w jednym z korytarzy co mnie i Harry'ego zaskoczyło. cała podróż nie trwała więcej niż kwadrans i skończyliśmy trasę. Hagrid nie wyglądał najlepiej.  - krypta 513 państwo Potter. 

wysiedliśmy z wózka a goblin wsadził nasze klucze do dwóch zamków w drzwiach a kiedy je otworzył  z mgły wyłoniła się góra złotych monet. gdyby wujostwo się dowiedziało zabrałoby nam wszystko. 

- prosta kalkulacja : te złote to galeony, 17 sykli, te srebrne, to 1 galeon a 21 knutów, tych brązowych, to 1 sykl. weźcie trochę.  powiedział nam Hagrid. 
Harry wziął garść monet i włożył je do kieszeni spodni. ja zrobiłam to samo z tą różnicą że ja wsypałam troszkę do butów.  
- wsiadajcie. - ponaglił nas goblin. wsiedliśmy kiedy on zamykał drzwi. stworzenie też weszło do wózka a Hagrid smętnie oklapł. nie pasowała mu szybka jazda. - teraz do krypty 713. 
- można wolniej ? spytał olbrzym słabo. 
- wózki mają jedną prędkość. - odpowiedział mu goblin i ruszyliśmy z miejsca. kolejne minuty w wózku mijały jak sekundy. - krypta 713. 
stworzenie które nas powadziło tymi korytarzami przeciągnęło palcem po drzwiach i Hagrid wstał z miejsca. wszedł za goblinem do pomieszczenia owianego zieloną mgłą. wziął coś stamtąd to pewne, szybko to coś schował i wrócił do nas.  wsiadł niemrawo do wagonika górniczego i zaczęliśmy jazdę z powrotem. 
 wróciliśmy na powierzchnię i opuściliśmy Bank. 
- no to dzieciaki idźcie po różdżki. to tam. - Hagrid wskazał nam miejsce z szyldem "Ollivander. różdżki od 49r. p.n.e" - ja mam coś innego do załatwienia. Hagrid poklepał marynarkę i odszedł. 
skierowaliśmy kroki w stronę szyldu i weszliśmy do sklepu. 

- dzień dobry ... - przywitaliśmy się z powietrzem. jednak po minucie usłyszeliśmy hałas przyjeżdżającej drabiny. podskoczyliśmy w miejscu. - dzień dobry. pan pewnie jest Ovllivander, prawda ? odzyskałam mowę kiedy zobaczyłam staruszka który wydawał się na sympatycznego człowieka. 
- tak i serdecznie witam rodzeńśtwo Potter. - uśmiechnął się. - przeczuwałem że się dzisiaj zjawicie. - zszedł z drabiny. - pamiętam jakby to było wczoraj jak wasi rodzice kupowali u mnie różdżki. - położył na kontuarze kilka pudełek. - które pierwsze ? - na nasze milczenie jeszcze  szerzej i jeszcze życzliwiej się uśmiechnął. - no dalej różdżki nie gryzą. 
- ja. - zgłosił się Harry. dostał do ręki różdżkę. 
- no machnij. poinstruował go staruszek. 
Harry wykonał ruch różdżką ale straciął wazon. - nie ta. - Ollivander podał mu kolejną. - może ta ? - brat znowu machnął różdżką i wyleciały pudełka z półek i regałów. - nie ta. a może ... - podał mu następne pudełko. Harry machnął i spowodował mały pożar kart. już jakoś odruchowo ugasiłam ogień wyjmując go od stron i kula wylądowała mi na dłoni którą zacisnęłam w pięść. - nie ta. a widzę że tobie Ignis nie potrzebna jest różdżka. bardzo dziwne i jeszcze rzadsze niż niecodzienne. 
- nie wiem jak to przyjąć panie Ollivander. odpowiedziałam zaskoczona. 
- to tylko pokazuje jak wielką masz moc. więc jako komplement niż ujmę. będzie ci ciężko to pewne ale jestem pewny ze wytrzymasz. pokrzepił mnie słowami właściciel sklepu z różdżkami. 
- dziękuję proszę pana. - odpowiedziałam. - ale chyba pora wrócić do Harry'ego bo to jemu przyda się różdżka.
pan Ollivander zagłębił się w regałach i z zastanowieniem patrzył na jedno z pudełek. - a może ??? - spytał sam siebie i wziął je jakby było najdroższą porcelaną a on chodził po węglach. - spróbuj tą. 
Harry tylko dotknął różdżki która wypuściła światło i odsłoniła bliznę brata. 
- ciekawe. - skomentował pan Ollivander. - pamiętam wszystkie różdżki jakie wytwarzałem czy sprzedałem i bardzo interesujące że jest pisana panu różdżka która ma bliźniaczkę. tu w rdzeniu jest pióro feniksa ale ten ptak oddał dwa pióra więc i stworzył dwie bliźniaczki.
- co się stało z tą drugą różdżką ? spytał lekko zdenerwowany Harry. 
- bliźniaczka tej różdżki wykonała wiele wielkich rzeczy. strasznych ale jednak wielkich.
- to znaczy ? zainteresowałam się. 
- Harry jest stworzony do wielkości ale musi uważać kogo uważa za przyjaciela. 
- ale różdżka proszę pana. co z nią ? wróciłam do pytania.
- bliźniaczka tej różdżki wykonała znak na twoim czole i blizny na plecach twojej siostry. - odpowiedział mu. - należy jak się domyślacie do najsilniejszego czarnoksiężnika w historii.
- Voldemorta.- wypowiedziałam to imię na równi z Harrym a pan Ollivander wystraszył się i obejrzał w obawie czy przypadkiem nie stoi on za nim. - dlaczego ludzie nie wymawiają jego imienia ? spytałam właściciela sklepu. 
- bo się boją. boją się że wróci. - odpowiedział mi. jednak ponury nastrój z niego uciekł i wróciła życzliwość.- wróćmy do różdżki. należy się 25 galeonów. 
Harry podał sprzedawcy 25 złotych monet i wyszliśmy ze sklepu. 
- może po szaty ? - spojrzałam na brata. pokiwał głową odrzucając myśli o różdżce. - to chyba tam. - wskazałam na szyld. - na pewno tam. chodź. 

przekroczyliśmy próg sklepu  "Madamme Maklin - szaty na każdą okazję " i wzbudziliśmy zainteresowanie kupujących. jednak starsza, nadal ładna kobieta w eleganckich ubraniach spojrzała na nas życzliwie. 
- do Hogwartu kochaneczki prawda ? spytała. 
- tak. potwierdziliśmy. 
- no jest jedno wolne miejsce. które z was idzie pierwsze ? zadała pytanie kobieta. 
- ja. - zgłosiłam się na ochotnika i od razu pożałowałam. niedaleko był lodowy Malfoy Junior a pod szybą jego ojciec. ściągnęłam bluzę a pod nią miałam bluzkę odsłaniającą plecy więc i skrzydła. weszłam na podest i kobieta zaczęła mierzyć. 
- tato jak myślisz gdzie trafię ?
- to jasne że do Slytherinu synu. to dom dla najlepszych. odpowiedział mu ojciec.
Draco teraz ogarnął ze nie jest sam po tym jak jego ojciec dyskretnie na mnie wskazał kiedy kobieta wykonująca pomiary kazała mi się odwrócić plecami do siebie.
- znowu się widzimy Draconie. przywitałam go chłodno gdy już spojrzałam na jego twarz..
- witam z powrotem Ignis. - odpowiedział równie miło.  - ty też w tym roku do szkoły ? spytał od niechcenia. 
- w następnym. ale co cię to interesuje ? 
- nic po prostu się pytam. sądzisz ze do przyszłego roku nie urośniesz ? spytał złośliwie.
- najpewniej nie zresztą co ci do tego ? odpowiedziałam lekko zła.
- nie gryź spokojnie. po prostu pytam. - obronił się. - a jak myślisz do jakiego domu trafisz ? spytał po chwili milczenia. 
- nie wiem. odpowiedziałam mu. 
- bo ja na pewno będę w Slytherinie. zadarł nosa. 
- a co za różnica gdzie trafisz ? bardziej ważne jest czy będą fajni ludzie.  nie rozumiałam jego zarozumialstwa. 
- może i tak ale ja wolę tradycję najpierw a później dopiero przyjaciół. odpowiedział. 
- Draco chodź już. - ponaglił go ojciec. - do widzenia. pożegnał nas ozięble.
- do widzenia. - wyszedł. - oby nie. 
- no chodź tutaj kochaneczku. - kobieta poprosiła na podest mojego brata. w minutę zrobiła pomiary, uszyła szaty i podała nam po kilka kompletów. - łącznie wychodzi 20 galeonów. 
ja dałam sprzedawczyni 10 monet i to samo zrobił Harry.  wyszliśmy ze sklepu z szatami zapakowanymi w worki. 
dostrzegł nas wysoki jak drzewo Hagrid. - dzieciaki ! - ryknął i podał nam dwie klatki z sowami. - po jednej dla każdego. znają się więc będą wiedziały gdzie, co i jak z pocztą. to prezenty urodzinowe. wybierzcie którą chcecie. 
- ja chcę śnieżną. powiedział Harry. 
- czyli dla ciebie Ignis zostaje puszczyk. też dobrze.  odpowiedział Hagrid wskazując czarną sowę. 
- a co z resztą rzeczy ? mam różdżkę, szaty ale nadal brakuje nam kocio ... - Harry spojrzał na to co Hagrid wiezie na czymś w rodzaju wielkiego płaskiego wózka. dwa otwarte kufry pełne książek i dodatkowo na wózku leżały dwa zestawy kociołków. - wszystko. dzięki Hagrid. jesteś najlepszy. Harry przytulił się do nogi olbrzyma. 
- no już Harry. puść mnie. zarządził nasz przewodnik.
- jest już 13. chyba pora na obiad. zasugerowałam.
- racja. cholibka ale ten czas szybko leci. - Hagrid wziął wózek i zaprosił nas do tej samej gospody co wcześniej. - zjemy obiad i odstawiam was razem ze sprzętem do domu. 
- okej. dzięki Hagrid. to miłe że się nami no w sumie zajmujesz. poparłam brata w dziękowaniu olbrzymowi. 
- nie no przestańcie dzieciaki bo się zarumienię. - odpowiedział zawstydzony. kiedy już złożyliśmy zamówienia panowała cisza. - nie macie jakiś pytań ? spytał Hagrid nie znosząc już milczenia.
- w sumie to czym się zajmujesz ? zapytałam znad zupy.
- Rubeus Hagrid Strażnik Kluczy i gajowy w Hogwarcie. lekko skinął głową.
- drugie pytanie. czemu ludzie nas znają ? odbiłam piłkę pytań.
- to przez tę paskudną historię. nie zdarzyło się żeby ktoś nie umarł od zaklęcia zabijającego szczególnie tego przez Niego rzuconego a krążą plotki że jak kogoś torturował to ofiary po sekundzie popełniały samobójstwo wyrywając sobie serca. dlatego wszyscy was znają. oboje przeżyliście coś niemożliwego do przeżycia i wyszliście z tego tylko z drobnymi bliznami. odpowiedział mi Hagrid.
- aha. potwierdziłam tempo. 
znaczy się rozumiałam o do mnie powiedział i przyjęłam to do wiadomości ale nie wiedziałam co można mu powiedzieć po czymś takim. 

przyszedł nasz obiad, zjedliśmy dość szybko bo był naprawdę dobry i wyszliśmy z gospody. 
Hagrid wprowadził nas do metra a widok kucającego olbrzyma który i tak ledwo mieścił się w wagonie musiało być dziwne dla mieszkańców Londynu. przy naszym przystanku jeszcze raz mu podziękowaliśmy i pożegnaliśmy. 

Rozdział  Siódmy  Impreza  Życia

wróciliśmy do "domu" a wujostwo najwyraźniej postraszone przez Hagrida nic nie powiedziało a tylko zaprosiło nas na obiad. ale trudno my nie byliśmy głodni więc też nic nie zjedliśmy.

- ciociu mogę pójść do Kastiela ? spytałam spokojnie. 
- idź ale wróć przed zachodem słońca. odprawiła mnie. 
pobiegłam przez ulicę do Kastiego. otworzył mi drzwi na próbie generalnej przed urodzinami. przytuliłam go od razu. - cześć. przywitałam go radosna. 
- co ty taka w skowronkach młoda ? niedługo nasz występ a Lysander ma problemy z głosem. zahamował mnie Spade. 
- wait. powtórz. nie wierzyłam w  to co słyszę.
- Lysander ma problemy z głosem a nam brakuje wokalu. a tylko ty ogarniasz teksty. więc ...
- niemożliwe. zatrzymałam perkusistę.
- możliwe. masz jedną szansę żeby pokazać ze się nadajesz. więc wchodzisz w to czy nie ?
- jasne że tak. odpowiedziałam nie myśląc.
- no to już. idź się ogarniać bo masz wyglądać na poziomie a nie ma dużo czasu. - odprawił mnie Spade. - a i rozgrzej głos.  rzucił jak ja w biegu rzuciłam się do domu. 

wybrałam czarne rzeczy i po raz pierwszy w życiu ogarnęłam makijaż. lekko szarawy cień i nic więcej, no może oprócz odrobiny czerwonego błyszczyka na ustach.  
w glanach, czarno-szarych rurkach których wzory przypominały pajęczynę i dodatkowo ciemnym topie z różą który kupiłam będąc z chłopakami na zakupach. lekko poruszyłam głową i miałam swój śliczny artystyczny delikatny nieład na głowie. 
wyszłam tak na ulicę i od razu zauważyłam spojrzenie Kastiela czy aby to ta sama dziewczyna. z resztą pozostali chyba zadawali sobie to samo pytanie.
- Iski ... - Kastiel się zaciął. - przerastasz moje oczekiwania. dodał po krótkiej przerwie.
- dziękuję Kasti. - uśmiechnęłam się. - no to co ? jakiś repertuar czy wszystko wychodzi w praniu ?
- wszystko w praniu. plus coś specjalnego. - uśmiechnął się przebiegle Spade. 
wiedziałam o czym mówił. przez ostatni miesiąc rozmawiał ze mną o prezencie na urodziny dla Kastiela. wybrał mi piosenkę którą miałam zaśpiewać kiedy Kastiego nie będzie przy gitarze a zastąpi go Dean. wtedy też zrobię dla niego drobny pokaz na przyjęciu. - no to co młoda ? gotowa na pierwszą domówkę ? spytał radośnie.
- jak najbardziej. 
zacierałam ręce ale jednak się stresowałam.
 no bo mogłam zapomnieć tekstu, a przed dużą publicznością nigdy nie śpiewałam a byłam pewna że na urodziny Kastiego przyjdzie sporo osób. 

weszliśmy do jego domu gdzie wszystko było gotowe. łącznie z gośćmi. 

odebrało mi mowę i zrobiło mi się gorąco kiedy wchodziliśmy na scenę. miałam wrażenie ze wszyscy mnie obgadują.  
wychwyciłam Amber i jej widok tylko te reszteczki pewności siebie zabrał. ale nie. nie dam się jej zastraszać. pokażę jej że ta 3-klasistka jest coś warta.  
tłum wybrał numer " Welcome to the Masquarade" i Spade zaczął od rytmu. 
zamknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam ze stresem.  
ale kiedy usłyszałam znajome nuty i wydałam z siebie pierwsze słowa wszystko się odwróciło. 
scena była moja a strach i stres zniknęły. 
 widziałam w oczach Amber zazdrość, złość i co najlepsze zaskoczenie. 

kolejne piosenki szły jak woda i w końcu Kastiel zszedł ze sceny a ja minutę po nim. 

weszłam na piętro schodów niezauważona i korzystając z okazji ubrałam coś co kupiłam specjalnie na teraz. gorset. nie miał mi kto pomóc z zawiązaniem więc pomyślałam i postarałam się skupić nad wiatrem który jak ręce profesjonalnie i ciasno go zawiążę. i stało się. 

po chwili strój był zawiązany a ja z kapeluszem na głowie i mikrofonem w ręce czekałam na znak od Spade'a.
- a teraz coś specjalnie dla ciebie stary. piosenka specjalnie dla ciebie. ku przestrodze na przyszłość 

rzucił te kilka słów w mikrofon i zaczął grać numer "Maneater" który sam mi wybrał, oczywiście przerobiony odrobinę żeby i gitara mogła grać.  schodziłam ze schodów i śpiewałam jednocześnie. zaskoczony Kastiel poznał głos ale nie wierzył.  
 po tym miałam jeszcze "Rum and Rybans" bo to zażyczył sobie Dean wielki fan tych okularów. no co miałam zrobić ? zaśpiewałam. 
Spade chciał "Living la vida Loca" więc i to się znalazło na liście. 
przy piosence dla Spade'a nie wytrzymałam i zaczęłam tańczyć. posypały się gwizdy chłopaków z wyższych roków co tylko mnie ucieszyło a Kastiel nie wierzył swoim oczom i uszom. 

 * Kastiel * 
to nie ta sama Ignis. 
ta jest na scenie jak pantera. wygrywa wszystko.  
        o jej głosie wiedziałem ale nie sądziłem że się tak rozkręci. 
kilku ludzi zaczęło gwizdać na znak ze jest niezła a ona nie zareagowała tylko bawiła się na scenie jak na własnej zamkniętej imprezie a jednak zostawała otwarta i śpiewała dla nas. 

- a może 1D ? spytała Amber ponad tłum. 
Igni spojrzała na mnie badawczo. pokiwałem głową nieznacznie. 
nawet taka pusta lalka jak Amber zasługuje na zabawę pomyślałem. 
- da się zrobić chociaż nie przepadam. potwierdziła Igni czym tylko ją zdenerwowała ale zaczęła śpiewać.

do piosenki dla Deana nie był przygotowany ani Spade ani sam proszący o numer więc śpiewała do pustego podkładu puszczanego na głośniki. znalazła podkład do  jakiejś ich piosenki i śpiewała.  jej wykonań tego zespołu mogłem słuchać ale oryginałów nie tykałem.
- "Beautiful Dangerous" - teraz to ja wyraziłem prośbę. znała ten numer tak samo jak kapela. - ale ze mną na gitarze. wszedłem na podwyższenie sceny. 
- okej. zgodziła się z uśmieszkiem. planowała sobie poflirtować. no dobra. 
Spade puścił w ruch perkusję a ja gitarę. Igni śpiewała patrząc mi w oczy i poruszając się pantera krążąca wokół ofiary którą w tym przypadku byłem ja. potem sobie pokrążyła po wszystkich ale kiedy już zdążyłem się uspokoić wróciła do mnie. 
piosenka się skończyła. 
- wszystkiego najlepszego Kastiel. powiedziała do mikrofonu i pocałowała mnie w policzek. przy wszystkich znajomych ujawniła że traktujemy siebie poważnie. 
Amber w tej sprawie nic nie zrobiła a teraz niektórzy skandowali "całuj" uległem tłumowi i odłożyłem instrument opierając o bębny Spade'a. 
- no chyba nie odmówisz tłumowi co Igni ? spytałem ją cicho. 
widziałem jak wyłączyła mikrofon a ja ją do siebie przygarnąłem i bez żadnego wstydu zacząłem się z nią całować. pamiętając jej słowa od razu zacząłem pocałunek na języczki. nie dawałem jej tych 11 lat tylko 15. 
tłum szalał z radości a jedynie Amber wyszła trzaskając drzwiami. 
 Igni odsunęła się ode mnie z uśmiechem. - najlepsza impreza w życiu.- powiedziała do mnie cicho i krótko. wzięła upuszczony mikrofon i włączyła. - no to co ludzie ? impreza trwa dalej !!! pora się bawić. powiedziała do ludzi którzy jeszcze bardziej się ucieszyli.  jakaś lolita z kręgu megafanek anime rzuciła tytuł "change" na co Igni przystała z radością. ja też go znałem na pamięć więc postanowiłem jej pomagać. 
dziewczyna kiedy usłyszała swój ukochany język zaczęła piszczeć bo nie sądziła ze spełni się jej życzenie. a w wykonaniu Igni brzmiało pięknie.   dotarliśmy do duetu i Igni przekazała mi mikrofon na kilka chwil by pochwalić się talentem tanecznym.  nie mieliśmy choreografii a jednak improwizowaliśmy i wiedzieliśmy ze ludzie nagrywają występ.   wykonała parę akrobacji z moją pomocą i złapała podrzucony przez Spade'a mikrofon w locie i kontynuowała piosenkę.  każdy utwór ma swój koniec więc i ten sie skończył. 
Igni zebrała jeszcze 5 zamówień które wykonała i nadszedł czas na numer ostatni z ostatnich. 
- dla was ludziska. nie zapominajcie że Amber można pokonać i starajcie się to robić. dla wszystkich "Troublemaker" 'ów tutaj. 
pożegnała ich kolejnym azjatyckim numerem i ludzie się rozeszli. 

* Ignis * 

odetchnęłam a kiedy nie było ludzi oparłam się o ścianę. - Kastiel ... zaczęłam radosna. nie ma to jak piękny pocałunek przy tłumie.pomyślałam.
- tak Igni ? spytał zainteresowany. 
- urządzisz mi urodziny przed początkiem roku ? spytałam rozbawiona na co on też się roześmiał.
- nie wiem czy moja chata wytrzyma takie dwie domówki rocznie. odpowiedział mi ale skapnął się ze mówię serio. 
- i tak teraz pomagam sprzątać a jakbyś zajął się organizacją posprzątam sama i jeszcze pokryję ci ewentualne zniszczenia.  odparłam. 
- no skoro nalegasz ... - roześmiał się i zakrył mnie przed resztą. - ale zaliczka już teraz. 
- no nie wiem, nie wiem. masz wysoki cennik. 
- no chodź młoda. - zaczepił mnie. - wiem że lubisz całowanki.
- no dobrze. - pocałowałam go krótko. - a teraz ? 
- bardzo mocno przemyślę sprawę Igni. odpowiedział uśmiechnięty. 
- nie skończyłam. - pociągnęłam go za koszulkę. - to było za przysługę. teraz zaliczka. - pocałowałam go drugi raz. - a to za tak genialną imprezę. - tym razem dostał całusa w policzek. - i jesteśmy kwita. 
- oj młoda, młoda ... zaśmiał się Kastiel. 

- gołąbeczki wy moje. - od boku pojawił się Spade. - sprzątać nie słodzić. będziecie mieli jeszcze czas na końskie zaloty. 
- ale jest czysto. - rozejrzałam się. - czego chcesz ? 
- idźcie do pokoju. my już pozbieramy graty. - odprawił nas perkusista. - a Kastiel. twoja gitara.  przypomniał mu.
- zanieś ją na górę. machnął ręką Kasti.
- what, what, what ? pozwalasz mi jej dotknąć ? co ty mu zrobiłaś młoda ? zwykle na nią patrzeć zabrania. 
- Igni ... - Kastiel spojrzał na mnie prosząco. - odbierz mu ten zaszczyt. 
wzięłam delikatnie gitarę Kastiela razem z całym sprzętem i szłam na górę razem z jej właścicielem. 
- widzisz Spade młoda ubiegła cię w zaszczycie niesienia mi gitary. skwitował rozbawiony Kastiel i wpuścił mnie w drzwiach. 
położyłam ją przy komodzie a kable schowałam niedaleko niej. 
usiadłam na łóżku Kastiela i od razu zostałam objęta. - no Igni muszę ci powiedzieć że to co odstawiłaś na scenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu że jesteś świetna. 
- dołączasz do tej listy pocałunek czy nie  ? 
- nie. pocałunek to moja słodka tajemnica. 
lekko się zarumieniłam. - oj no weź ... nie jestem wcale taka dobra w te klocki ... 
- jesteś Iski.uwierz mi. pierwsze pocałunki miałem z tobą i co ? na pewno ich nie zapomnę. 
- przestań Kastiel ... - zawstydzał mnie jeszcze bardziej. - miałam dobrego nauczyciela. pogładziłam go po ramieniu i spojrzałam w jego ciemne oczy.
- no to kolejna lekcja. - lekko zaczął krótki pocałunek. - uwierz w siebie. skończył swoją wypowiedź. 

- brawo stary. - pochwalił go Spade z ukrycia. podskoczyłam na miejscu i odsunęłam się od Kastiela. - no co ? przy wszystkich całowaliście się bez wstydu a teraz ... ech młoda ... westchnął Spade. 
- nie strasz człowieku. - odpowiedziałam mu uspakajając oddech i ciśnienie. - co się dzieje ? 
- chciałem wam powiedzieć że my już idziemy bo wszystko ogarnięte. odpowiedział mi Spade i się ulotnił. 

- co za kumpel. psuć coś takiego. - mruknął pod nosem Kasti. - na czym skończyłem ? a no tak. - pocałował mnie w policzek. - ślicznie śpiewasz, świetnie tańczysz i genialnie całujesz. 
- daj spokój Kasti ... 
- lubisz pochwały jak każdy. - pocałował mnie w drugi policzek. - pokażę ci coś. jak się nie spodoba lub nie będziesz chciała zostawię to w spokoju. okej ? 
- okej. - zgodziłam się bo mu ufałam. przez chwilę patrzył mi w oczy by potem lekko pocałować szyję. czułam jak  przylega do skóry i lekko ją napina. po kilku sekundach odszedł i pokazał mi lusterko a na szyi w miejscu jego ust był lekko czerwony ślad. - jak ty to ... 
- malinki Iski. - pogłaskał mnie po ramieniu. - chcesz spróbować ? 
- m ... mogę ? spytałam zaskoczona.
- tak.  uśmiechnął się lekko zniecierpliwiony bo najwyraźniej chciał zobaczyć jak to jest.  też popatrzyłam w jego ciemne oczy i lekko pocałowałam wybrane miejsce. po kilku sekundach również się od niego odsunęłam. 
- i jak ? - podałam mu lusterko. - może być ?
- ślicznie Iski. - pocałował mnie w policzek radosny. - najlepsze urodziny w historii. 
- najlepsza impreza w życiu. powtórzyłam i i lekko dotykając jego ust pożegnałam swojego pierwszego chłopaka. 


Rozdział  Ósmy     Ostatnie  Chwile i Niedowierzania

Podrozdział Pierwszy Niedowierzania

Wujostwo nie ogarnęło że wróciłam po 23 do domu bo spało. tak samo Harry. 
                     weszłam szybko do łazienki, zmyłam makijaż, przebrałam się w piżamę i poszłam spać.  
 jednak przed snem zastanawiałam się co zrobić. w końcu musiałam kiedyś powiedzieć Kastiemu że jestem czarodziejką zanim wyjdzie to na jaw w inny sposób. 
ale jeszcze nie teraz. odczekam żeby wszystko po imprezie się wyciszyło i dopiero wtedy z nim pogadam. 
tak. 
tu zgodziły się  i rozum i serce. 
trzeba było mu powiedzieć i to jak wszystkie emocje opadną.

 minęło planowane przeze mnie kilka dni i wyszłam w skórze, glanach, jakichś dżinsach i tym samym co na urodzinach Kastiela gorsecie. zapukałam do jego domu rozważając najgorsze scenariusze jak się dowie. 
otworzył mi drzwi. - cześć Iski co się dzieje ? 
- musimy pogadać Kasti. ale nie w domu. chodź na spacer. poprosiłam go. 
- dobra. - wziął swoją kurtkę i wyszedł z domu. - okej. jesteś ładnie ubrana, mówisz mi że musimy pogadać i proponujesz spacer. co jest nie tak ? spytał kiedy szliśmy ulicą. 

* Kastiel * 

- ja ... muszę ci coś powiedzieć. powiedziała zestresowana.

 nastawiałem się na to ze powie mi "adios" i pożegna zostawiając samego. 
ale nie. Igni nie jest taka. 
kochała mnie swoją dziecięcą miłością i mogło to trwać jeszcze bardzo długo. 
nie tu na pewno nie chodzi o rozstanie.

- mów Iski. przyjmę wszystko. zapewniłem ją. 
- bo widzisz mój brat i ja ... 
tylko nie mów "jesteśmy razem" proszę nie. powtarzałem w duchu. 
- jesteśmy - nie,nie,nie. - czarodziejami. 
kamień z serca ale co ? 
- Igni magia nie istnieje. odpowiedziałem jej rozbawiony. 
- właśnie że tak. ja i Harry jesteśmy czarodziejami. on za kilka tygodni jedzie do szkoły Magii i Czarodziejstwa. ja pojadę tam za rok. a kilka dni temu poznaliśmy olbrzyma o imieniu Hagrid który wszystko nam powiedział i ...
- Igni magia nie istnieje. - przerwałem jej spokojnie. - nie rób sobie ze mnie żartów tylko powiedz o co naprawdę ci chodzi. upierałem się przy swoim. 
- jeżeli magia nie istnieje to ja też nie. - odeszła na krok w bok. nie chciałem takiego obrotu spraw. - wiedziałam że tak zareagujesz, że pewnie uznasz mnie za smarkulę wierzącą w niewiadomoco. 
- nie uważam cię za taką. - powiedziałem do niej ale Igni odchodziła dalej i dalej. - skarbie nie idź. wymsknęło się bo wymsknęło ale teraz mogła to być moja deska ratunku. 
- jak mnie nazwałeś ? - wzruszyła się. 
- skarbie. powtórzyłem. Igni rzuciła mi się na szyję jednak szybko się odkleiła i posmutniała. 

- magia istnieje Kastiel. znasz przecież stare porzekadło" w każdej legendzie jest ziarnko prawdy" , prawda ? tu jest tak samo. te wszystkie opowieści o smokach, czarownicach, jednorożcach i feniksach to prawda. upierała się. 
- Igni nie rób sobie ze mnie żartów. - odpowiedziałem jej spokojnie. - powiedz prawdę. 
lekko się rozpłakała. - przecież mówię. chcesz dowodu ? 
- jak zobaczę to uwierzę. ale prawdziwą magię nie wyciąganie królików z kapelusza. odpowiedziałem jej a ona rozejrzała się na boki i zobaczyłem jak jej prawa dłoń płonie. płonie ogniem. 
wyciągnąłem telefon ale mnie uprzedziła ze swoim uśmiechem. - widzisz ? to prawdziwy ogień. ale mnie nie parzy tylko ociepla. Hagrid powiedział ze napisze do dyrektora tej szkoły profesora Albusa w tej sprawie. on natomiast po wymianie ze mną kilku listów powiedział że napisze do kogoś kto się zajmuje szkoleniem czegoś takiego i ta osoba wszystko mi wytłumaczyła. to działa na zasadzie płynów ustrojowych. 
 - czego ? użyła nieznanego mi pojęcia. 
- no czegoś takiego jak krew. - wyjaśniła. - i to jest tak. ty jak się skaleczysz to krew płynie kilka minut i zasklepia ranę. a u mnie - wzięła kamyk i się rozcięła. - rany zasklepiają się błyskawicznie bo w moich żyłach zamiast krwi jest płynny pierwotny żywioł czyli Energia. to z niej wychodzą wszystkie cztery : Ogień - nakreśliła płomyk na ziemi. - Woda - trzy fale naprzeciw ognia. - Powietrze. - pomiędzy ogniem a wodą - i Ziemia - z drugiej strony. - wszystko to - narysowała krąg zgaszoną i całą i zdrową ręką. - łączy Energia. - spojrzała na mnie pewnie. - a teraz patrz. - wstała i podniosła rękę a koło podniosło się razem z tym. 
wstąpił we mnie lęk. 
ręka mogła być trikiem ale tego nie da się sfałszować. 

pobiegłem ale przewróciłem się i kamień wbił się w kolano. 
bolało jak niewiadomoco. 
- daj pomogę. - Igni usiadła nade mną ale chciałem się podnieść i iść dalej. jednak noga w kolanie nie była posłuszna. - nie miotaj się Kasti. kamyk wbił ci się płytko w mięsień. pomogę ci. zaoferowała się ponownie Igni. 
    - nie. idź.  odprawiłem ją. 
- nie zrobię ci krzywdy kochanie. zapominasz że cię kocham. zaufaj mi Kasti. proszę. patrzyła na mnie spokojnym ale zatroskanym i proszącym wzrokiem. 
- okej. zgodziłem się. 
nakreśliła to samo koło na wierzchu dłoni a wnętrze rozcięła. przybliżyła ją do mojej rany a kamyk wyszedł z nogi. trochę bolało ale na pewno mniej niż przedtem. teraz Igni przyłożyła ranną dłoń do mojego rozwalonego kolana i po sekundzie poczułem jak coś jakby wchodzi do rany i ją od środka zasklepia. potem już tylko widziałem skaleczenie i to jak Igni delikatnie przeciąga po powierzchni skóry palcem a rana się zasklepia zostawiając jedynie bliznę. tak samo złączyła nogawkę moich spodni. 
teraz jej wierzyłem. 
* Ignis *

- rozumiem jeżeli nie będziesz chciał mnie widywać, jak mnie zostawisz dla innej czy pójdziesz do A ... zasłonił mi usta dłonią.
- nie mów tego zdania i nawet o tym nie myśl. nie zostawię cię Iski. zatrzymał moje słowa. 
lekko pocałowałam jego dłoń. - dobrze. - powiedziałam przytłumionym przed jego rękę głosem. 
zauważyłam Amber na horyzoncie a Kasti nie zamierzał ściągać ze mnie dłoni.- nie mów jej o tym co miało miejsce. to ma zostać naszą tajemnicą dobrze ?
- dobrze Iski moja ty czarodziejko. odpowiedział rozbawiony i odjął dłoń. 
- a widzę że ją uciszasz. nareszcie się dowiedziałeś ze to dziwaczka. zaczęła złośliwie Amber. 
- odczep się od mojej dziewczyny co ? warknął Kastiel w mojej obronie. 
zrobiło mi się miło. znowu ratuje mnie z opresji. 
- wiesz kwestią czasu jest że przejrzysz na oczy i pójdziesz po rozum do głowy. a wtedy na mnie nie licz. odgryzła mu się plotkara.
- spokojnie nie mam zamiaru. odpowiedział jej na odchodnym Kastiel który mnie objął. 
kiedy już Amber sobie poszła lub może raczej my od niej poszliśmy Kasti chciał zacząć rozmowę. - jak długo jesteś czarodziejką ?
- Hagrid mówił że się takimi urodziliśmy więc pewnie tak jest. a o tym - pokazałam mu płomyczek na koniuszku palca. - dowiedziałam się jak poznałam prawdziwą wersję wydarzeń co do moich rodziców. i nie chcę ci jej opowiadać bo to boli. jak już się z tym pogodzę to ci powiem jak było dobrze ?
- jasne jak słoneczko Iski. - odpowiedział mi spokojnie Kastiel. - chodź Iskierko. odprowadzę cię do domu jeżeli w ogóle chcesz być z takim głąbem jak ja.
pacnęłam go w bok. - nie jesteś głąbem i nie mów tak o sobie. jesteś po prostu niemagiczny. ale dla mnie i tak idealny. 
- może na lody ? - pokiwałam głową na potwierdzenie i wtuliłam się w niego. - chodź. ja płacę. 
zabrał mnie do pobliskiej lodziarni i tak jak mówił zapłacił za deser. 
przy okazji dopytywał się o wszystko co było związane z moimi zdolnościami a ja w miarę własnej wiedzy udzielałam mu odpowiedzi. 
- koniec pytań Kasti. - po 15 zapytaniu ucięłam ich dalszy ciąg. - wracajmy już.
- dobrze skarbie.  objął mnie i wszyliśmy. odprowadził mnie pod sam dom i tam pożegnał buziakiem w policzek a ja odpowiedziałam mu tym samym. 

Podrozdział  Drugi  Ostatnie  Chwile

za kilka tygodni Harry jechał do Hogwartu.
chciałam spędzić z bratem czas w jak największym stopniu bo widziałam go dopiero na przyszłe wakacje.  
więc wychodziłam  z nim na miasto, do parku czy gdziekolwiek chciał a wujostwo się nie angażowało w nasze wyjścia. 
    od czasu do czasu ale rzadko szedł z nami Kastiel bo jednak i na jego towarzystwie mi zależało to wiedział że potrzebuje tego brat i godził się na dłuższe a jednak rzadsze spotkania. 

- Harry. - zaczęłam któregoś kolejnego nudnego poranka. znowu był skwar. - co chcesz dzisiaj robić ?
- basen. odpowiedział bez zastanowienia. 
- głupie pytanie, nie ? uśmiechnęłam się.
- tak trochę. potwierdził. 

poszliśmy ze sprawą do wujostwa które wstępnie powiedziało że możemy iść ale sami organizujemy sobie wszystko bo już i tak jesteśmy "drodzy w utrzymaniu" co było oczywiście kłamstwem bo rzadko kiedy dawali nam rzeczy nie po kuzynach i to samo było w kwestiach innych sprawunków. grunt że przynajmniej oszczędzaliśmy z kieszonkowego i mieliśmy tego wystarczająco sporo żeby zrzucić się na wejście. 

wybraliśmy się więc z Harrym na basen.  

jednak rozpoznałam krzyki Spade'a który wrzeszczał o "stop" o czymkolwiek mówił. 
a jak był Spade to i pewnie reszta jest gdzieś niedaleko. 
miałam szczęście że Harry poszedł na zjeżdżalnie żeby zobaczyć jak to jest nie będąc zrzucanym ze schodów przez Dudley'a jeżeli w ogóle nas zabierał. 

- co jest ? - podpłynęłam i zobaczyłam jak Kastiel z kimś się bije. weszłam między nich bez zastanowienia. - Kastiel.  - ofuknęłam metala. - po co ci problemy ?
- on mnie obraził i ciebie również. bronił się. jednak wiedział co myślę o bójkach. 
- to bij się na słowa a nie na pięści. - odpowiedziałam mu niezbyt spokojna. - a wy ? - spojrzałam na resztę jego kolegów. - czy którykolwiek pomyślał żeby ich rozdzielić ?
- n ... no nie. no ale sorki młoda każdy z nas kiedyś próbował i każdy z nas miał potem obrażenia. tylko ty wychodzisz bez szwanku z takich akcji. odpowiedział mi Dean. 

napastnik, albo może raczej ofiara Kastiela uciekła korzystając z okazji.

- brak słów. ja wchodzę w bójkę a 5 chłopaków starszych o 3 lata nie robi nic. zaczęłam wracać.

 - no ... Igni ...  - zaciął się Kastiel. - co mam niby zrobić ?
- młoda ... on cię prosi o radę. rozumiesz to ? Spade zaskoczył się i cofnął o kilka kroków. 
- idź, znajdź go i rozwiąż sprawę pokojowo. 
- że niby ... mam go ... przeprosić ? spytał przybity Kastiel. 
- nie. nie każesz mu tego robić. zaśmiał się Spade który znał Kastiego dłużej ale wiedział też że sama doświadczyłam braku jego chęci w wyciąganiu ręki.
- każę. - odpowiedziałam twardo. - jeżeli nie to ja spływam. 
- Igni ... muszę ? Kasti spytał przybity jeszcze gorzej. 
- musisz. potwierdziłam z uporem. 
- no weź. - zbliżył się do mnie i spojrzał w oczy. - nie puścisz tego płazem ? 
- nie jedź na swoim uroku bo to na mnie nie działa. - poklepałam skołowanego Kastiela po ramieniu. - masz wybór. 
- idę. - powiedział to tak jakby szedł na ścięcie. - chłopaki ... 
- ta jest. poszli za nim. 
      po kilku minutach wrócili. - jestem i żyję ale czuję się masakrycznie. obwieścił wlekąc się w wodzie Kastiel
- będzie dobrze. - pocieszyłam go i spojrzałam na gigantyczny zegar. - no cóż ja się zmywam.
- ale mówiłaś ... ciemnooki chłopak nie rozumiał nic a nic. 
- do domu geniuszu. jeszcze się spotkamy. uprzedziłam jego czarne myśli.
- do zobaczenia. dodał spokojniejszy i weselszy. 
- do zobaczenia. odpowiedziałam mu i poszłam do szatni. 

z Harrym spotkałam się przy wejściu. - jesteś siostrzyczko. zaczynałem się zastanawiać co cię zatrzymało. 
- drobna sprzeczka. nieważne.  a jak było na zjeżdżalniach ? zmieniłam temat. 
- dobrze. genialnie się zjeżdżało. odpowiedział mi.  

do "domu" wróciliśmy pieszo.
dopiero w klitce pod schodami wyszło ze mnie przygnębienie.
 - Harry ... 
- hm ? spytał półsłówkiem. 
-  będę tęsknić. mam coś dla ciebie. - sięgnęłam pod skórę i wyjęłam drobne pudełko. - to nasze zdjęcia żebyś przypadkiem nie zapomniał że masz siostrę która czeka u cerbera. 
- nie zapomnę Ignis. - przytulił mnie na pocieszenie. - nie mógłbym. 
- dzięki. uśmiechnęłam się ale jedna łza spadła sobie na podłogę. 
- nie smuć się. będę pisać codziennie. pocieszał mnie. 
- a dostanę jakieś zdjęcia twoim przyjaciół ? 
- jasne. opiszę ci każdego przyjaciela jakiego znajdę. i osoby których nie będę lubił również. 
- okej. ale chcę dokładny opis tego co się dzieje u ciebie. okej ?
- tak Ignis wszystko jasne. - przytulił mnie ponownie. - no a teraz kolacja i spać. 
- słyszałam od Hagrida że pokaże mi peron. a potem wrócę do cerbera. odpowiedziałam mu.
- no to nie tak źle. jeszcze się nie żegnamy. odparł Harry na pokrzepienie . 
- no niby tak ale nie będę miała okazji tego zrobić więc wolę teraz. 
- dziewczyny ... nie rozumiem was. powiedział żartem brat. 
- chodź na kolację.  lekko się roześmiałam i na chwilę smutek zniknął. 
po posiłku wróciliśmy na górę.
- no to dobranoc Harry. powiedziałam do niego kiedy już się kładliśmy. 
- dobranoc Ignis. 

 rano. 
ostatnie wspólne śniadanie.
 tyle wspomnień, tyle rzeczy które razem wykombinowaliśmy i tyle dni spędzonych w areszcie w komórce.  to wszystko robiliśmy razem a teraz zostawałam z tym sama. 

pojechałam z Harrym i Hagridem na dworzec. - tu masz bilet Harry. peron 9 i 3/4 . nie zgub go a pociąg masz za niedługo. nie mogę was zaprowadzić bo Dumbledore czeka na ... coś. 
wręczył Harry'emu bilet i zniknął.
- no ale nie ma peronu 9 i 3/4. zaparł się Harry. ale nikt mu nie odpowiedział bo Hagrida nie było.
- najwyraźniej jest. wiesz mnie już nic nie zdziwi. może zapytamy ? podeszliśmy do pracownika dworca. 
- dzień dobry szukamy peronu 9 i 3/4 ... zaczął brat. 
- 9 i 3/4 naprawdę dobry dowcip mały. ale nie zawracaj mi nimi głowy bo mam poważne rzeczy do zrobienia. oddalił nas. 

usłyszeliśmy rodzinę pełną rudych ludzi która żywo rozmawiała na jakiś temat. 
wychwyciliśmy słówko mugole i poszliśmy za nimi. 

- no Percy już. - ponagliła pulchna kobieta. jakiś wysoki, rudy i lekko pryszczaty chłopak pobiegł w stronę ściany i zniknął. - Fred. - kobieta spojrzała na jakiegoś rudzielca w szarym swetrze. 
- nie jestem Fred tylko George. odparł zapytany.
- i ty kobieto mówisz że nas rozróżniasz. poparł go drugi identyczny chłopak. 
- nie obrażaj się George. 
- żartowałem. dobrze rozróżniłaś.  jeden bliźniak jednojajowy pobiegł na ścianę i też zniknął. 
- George.  kobieta ustalała kolejność. 
- idę mamo. i drugi bliźniak zniknął. 

- p ... przepraszamy ale czy to jest wejście na peron 9 i 3/4  ? spytałam nieśmiało. 
- tak kochani. a wy też pierwszy raz do Hogwartu ? ach nie przejmujcie się Ron też. - wskazała na syna który był najbliżej niej. - posłuchajcie wystarczy przejść przez ścianę. można iść ale jak się denerwujecie to lepiej biec. - poradziła nam życzliwie. - a gdzie twój kufer szkolny kochana ? spytała spokojnie bez jakiejkolwiek złośliwości. 
- ja jadę w przyszłym roku. odpowiedziałam miło. 
- Ginny też. - spojrzała na córkę która trzymała ją za rękę. - Ron nie ociągaj się. 
- dasz radę. dodałam mu otuchy i rudzielec pobiegł. 
- no siostrzyczko chodź. - wbiegłam razem z Harrym na ścianę przekonana że nabijemy sobie niezłego guza i nic z tego nie wyjdzie. 

ale przebiegliśmy i wylądowaliśmy po drugiej stronie gdzie wisiała tabliczka " Express Hogwart : Peron 9 i 3/4 "  dotarliśmy. cali, zdrowi z kufrem Harry'ego. 

- idź już. może poznasz kogoś ciekawego. - puściłam go siląc się na spokój. ale nie wytrzymałam. przytuliłam go i kilka łez poleciało na jego ramię. - będę tęsknić Harry. 
- ja też.  odpowiedział mi brat. 
-  napisz jak dojedziesz.poprosiłam go. 
- napiszę spokojnie. wszedł do pociągu i chwilę go nie widziałam. - do zobaczenia za rok siostrzyczko ! pomachał mi a pociąg ruszył. 
- do zobaczenia. odmachałam mu i idąc za matką rudych wyszłam na dworzec.  potem weszłam do metra i wróciłam do domu bez szwanku. 
smutna weszłam do pokoju na stryszku  i spojrzałam na sowę. patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "nie łam się" więc posłuchałam i starałam się nie załamywać wyjazdem brata. 

Rozdział  Dziewiąty     Oczekiwania(e)

poszłam na ulicę i to prosto do domu Kastiela. wiedziałam że tam będzie i otworzył mi drzwi. 
- Harry ... Harry już pojechał. zaczęłam smutna. 
- cicho. - przytulił mnie. - no chodź. - wciągnął mnie przez próg. - idź do pokoju ja przyniosę ci wodę. 
- nie chcę wody. - odpowiedziałam mu z łzami. - chcę normy. 
- to że Harry wyjechał nie zwala ci świata na głowę. - uspokoił mnie. - idź na górę, usiądź na łóżku a ja przyjdę za minutę. okej ? 

poszłam do jego pokoju i  zobaczyłam szkic czarnej gitary leżący na podłodze. 

wzięłam czerwone, pomarańczowe i zółte farby żeby dorysować płomienie. zrobiłam wzór ognia i dodałam rozłożone skrzydła. 
 -  Igni zosta ... - Kastiel zawiesił głos kiedy odebrał mi szkic i na niego spojrzał. - wow. to jest świetne. wiem że jest ci ciężko ale czy chcesz to narysować na oryginale gitary ? 
- mogę ? - spytałam zaskoczona. pokiwał głową pewnie. - okej. postaram się. stwierdziłam.

wzięłam nowe pędzle i dostałam nowe, mocniejsze farby. najpierw wyprowadziłam sobie myśl o tym jak to powinno wyglądać. stwierdziłam że okej fajny pomysł więc zaczęłam maziajać farbami. Kastiel patrzył na to z napięciem i kiedy wstałam z podłogi pokazałam mu płomienie narysowane na gitarze. - mogą być ?
- chodź do mnie Iski. - pocałował mnie w policzek. - piękne. a pokażesz mi swoje ?
zapaliłam drobny płomyk na palcu. - podoba się ? spytałam się Kastiela. 
- śliczny. - pocałował mnie w drugi policzek. - schowaj pazurek z ognia. - pogładził mnie po ramieniu a płomyk zgasł. - no chodź Iski. usiadł na swoim  łóżku  a ja się dosiadłam. 
- nie gniewasz się ? w końcu to twoja gitara ... 
- nie przejmuj się Iski. brakowało jej tego czegoś a teraz to ma. sam kiedyś chciałem na niej namalować płomienie ale nikt  nie narysuje ich lepiej niż moja czarodziejka. - poczochrał mnie. - a teraz powiedz mi Iski. jak to przeżyjesz ?
- dam sobie radę ale spotkamy się prawda ?
- no jasne Iski. - spojrzał na mnie rozbawiony. - pozwolisz że wezmę cię do miasta ? 
- oczywiście. odpowiedziałam mu z uśmiechem. 
- masz wszystko do 4 klasy ? 
- nie. wszystko kupuje wujostwo i zapewne kupi to pierwszym miesiącu szkoły żeby było używane i tańsze. - a wiesz że ja do gimnazjum prawda ? napomknął.
- wiem. i nie wiem jak twoja nowa klasa będzie cię gnębić za fakt że jesteś z 4-klasistką. - kicham na nich. to co się działo ostatnio na pewno otworzyło ci oczy. ten nasz drobny pocałunek z języczkiem ... 
- nie mów. - odsunęłam się speszona. 
- ale było słodziutko. upierał się żeby mi przypominać o tym co się działo kilka dni temu. 
- zostaw. 
- ale podobało ci się. mówił mi to na ucho. 
- zostaw Kastiel. 
- powiedz że to prawda. podobało ci się i dodatkowo sama całowałaś dwa razy. 
- zostaw. odpierałam jego zaloty. 
- wiem swoje. - pogładził szyję. miał ciepłe gładkie palce których gładkość została wypracowana przez struny. - to nie wzięło się przez przypadek. 
- zostaw. 
- a co jeżeli nie ? spytał otwarcie Kastiel. 
- zostaw. 
- nie drocz się Iskierko. wiem co przeżyłem. upierał się przy swoim. 
- zostaw Kasti. lekko się uśmiechnęłam odsuwając głowę. 
pocałował mnie w szyję. - no chodź Iski. daj jeszcze jedną malinkę. 
- zostaw Kastiel. - pocałował jeszcze raz. - no Kasti ... - kolejny całus. - zostaw. 
- e e.  - przytulił mnie. - nie oddam. - wyszłam z jego objęć i uderzyłam go w twarz żeby ogarnął. - Iski ... - teraz widać włączył myślenie. - przepraszam no ... nie wiem co we mnie wstąpiło ... 
- masz więcej nie robić takich akcji.  do pewnego momentu było miło ale potem zrobiłeś się natrętny. 
- będę kojarzył gdzie jest granica. tylko daj mi to naprawić. - patrzył na mnie prosząco i lekko załamywał ręce. - proszę Iski. 
- dobrze. - usiadłam z powrotem. i zostałam objęta. - ale kiedy wiesz ze nie żartuję mówiąc stop przestań. 
- dobrze Iski. - pocałował mnie w policzek. - nie gniewasz się  ? 
- gniewać się nie gniewam ale nie całuj mnie jutro.
-dobrze Igni. - zgodził się. - a mogę ci coś powiedzieć ? zapytał Kastiel.
- możesz. 
- masz mocny cios. mówiąc dosadnie cholernie mocny. 
- to chyba dobrze. ktoś musi sprowadzać cię na ziemię. 
- no ale może nie tak boleśnie, co ? zażartował. 
- zobaczymy. odpowiedziałam nie wprost. 
- chodź na miasto. - wstał z miejsca. - chcesz wyjść czy zostajemy ?
- zostańmy. - zostałam na miejscu. Kastiel się dosiadł i mnie objął. oparłam o niego głowę. - wiesz ze będziesz musiał też mnie zgarniać do kupy kiedy będę smutna, będziesz musiał mnie rozśmieszać i dodatkowo pokazać Dudley'owi że ma mnie zostawić w spokoju ? 
- teraz wiem. spokojnie Iski postaram się stanąć na wysokości zadania. zapewnił mnie. 
- cieszę się. - odpowiedziałam szczerze. - Kasti ... 
- tak Iski ? odgarnął mi kosmyk włosów z czoła. 
- wiesz że cudownie całowałeś wtedy przy tłumie ? 
poczochrał mnie. - zostaw tę sprawę dla siebie Ignis. 
- dobrze Kastiel. zgodziłam się z nim od razu i bez kłótni. 
- no weź. miałaś się kłócić. zepsułaś nastrój. 
-niby jaki ? 
- nieważne młoda. oddalił temat. 
- chłopcy ... westchnęłam jak Harry kilka dni temu.
- dziewczyny ... odpowiedział mi tak samo Kastiel. 
- no dalej Kasti. daj buziaka. 
- proszę bardzo Iskierko. - pocałował mnie w policzek. - no jest 21 skarbie. musisz chyba iść spać. 
przytuliłam go. nadal nie przyzwyczaiłam się ze mnie tak traktuje. - w takim razie dobranoc Kasti. 
- dobranoc Iski. no już. - próbował mnie odsunąć. - odsuń się.- poprosił. nic. - zabierasz mi powietrze a nie chciałbym się udusić młoda. - zaśmiał się a ja odsunęłam się. - dobranoc skarbie. 
- dobranoc ... kochanie. znowu posłałam mu z dłoni całusa a Kastiel ponownie go złapał i schował przy koszulce. 

wyszłam na ulicę i zatrzymał mnie Piers - kumpel Dudley'a.  
- no hej malutka. co tak późno wracasz ? i od kogo ? spytał złośliwie krążąc na rowerze. 
- po pierwsze nie "malutka" po drugie co cię to obchodzi i po trzecie nie twój interes od kogo. odpowiedziałam spokojnie idąc dalej. 
- widzę że od tego - uniósł mi twarz w brutalny sposób. - od tego idiotycznego buntownika. 
uderzyłam od boku w nadgarstek Piersa. - nie nazywaj go tak. 
- widzę że się rzucasz. a co mi zrobisz ? poskarżysz mu się ? wyśmiewał mnie. 
opony jego roweru się stopiły i przykleiły do asfaltu. - sama potrafię się bronić.- odeszłam na krok ale korciło mnie żeby uderzyć. kopnęłam go w kostkę. - nie obrażaj go i nie waż się mnie tykać Piers.  - czułam teraz to co Kastiel kiedy tak rozwiązywał sprawy. satysfakcjonował mnie jego ból i to jak na mnie patrzy ze szklistymi oczami łapiąc się za nogę. uśmiechnęłam się chłodno i pomachałam na pożegnanie. - dobranoc. odwróciłam się i poszłam do siebie. 

położyłam się spokojna i zasnęłam.  

obudziłam się o świcie i zobaczyłam jak biała sowa Harry'ego lekko dziobie mnie w ucho z listem w łapce.

- od Harry'ego. no zobaczmy. 


" Kochana Siostro !
jestem w Gryffindorze. To jeden z czterech domów tutaj. 
Jest świetnie.  poznałem dwójkę świetnych ludzi. 
Hermiona - mądra ale jednak denerwująca Gryffonka zjadła chyba wszystkie podręczniki. brunetka, o ciemnych oczach, i drobnej postawie. wiecznie nosi książki. 
drugi to Ron. ten sam którego widzieliśmy na dworcu. miły i pomocny. 
a i jest jeszcze jakiś Malfoy. wygórowany, zimny, wredny i zadzierający nosa z powodu tradycji i kasy, blondyn o błękitnych oczach.  MASAKRA z nim. 

ale ogólnie idzie wytrzymać. nauczyciele są spoko i atmosfera u nas też. 
 mam nadzieję że do nas trafisz jak będziesz w szkole. 

trzymaj się tam. 
                                      Harry "


wzięłam pióro i kartkę. 

" Bracie ! 
Cieszę się że u Ciebie wszystko w porządku. 
ja jakoś żyję i trzymam się.
Malfoy ... nie musisz mi opowiadać. miałam nieprzyjemność żeby z nim gadać ... 
cieszę się że masz przyjaciół i cieszysz się ze szkoły. 
ja poczekam ale nie mogę się doczekać przyszłego pierwszego września. 

Pozdrowienia z  klatki u Cerbera 
      Ignis "

podałam to jego sowie która zabrała ze sobą moją jakby pokazując jej drogę. 

poszłam na śniadanie.  
zjadłam błyskawicznie i usłyszałam dzwonek do drzwi. 
porwałam kurtkę i wyszłam. chciałam przytulić bo myślałam że to Kastiel a to był Spade. 
- zaskoczona młoda ? spytał rozbawiony. 
- em ... trochę ? odpowiedziałam. 
- jest sprawa. zgarniamy cię. zabrał mnie przeciągając przez drzwi za ramię. 
- mów. co się dzieje ?
- bitwa kapel. co roku bierzemy udział a Lysander nam się sypnął bo ma mocne problemy z głosem. ale jak zobaczył nagrania twojego występu i usłyszał wokal stwierdził ze powoli go przerastasz. 
- wait. czyli mam z wami iść na tą bitwę kapel ? 
- no tak. wszyscy wyrazili zgodę nawet na piśmie - pokazał mi 5 skrawków zapisanego papieru. - tylko pytanie : czy chcesz ?
- jasne. - zgodziłam się. lekko przytuliłam się do Spade'a. - ty też się zgodziłeś, dzięki. 
- ej, ej, ej bo Kastielowi się to nie spodoba. oddalił mnie.
- przeżyje. roześmiałam się. 
- ej Spade odsuń się od mojej dziewczyny. - Kastiel wciął się jak zobaczył jak się odsuwam od Spade'a. - myślałem że jesteśmy kumplami a ty mi odbijasz Igni. 
- oj no weź ... - pogładziłam go po tym dobrze zarysowanym ramieniu. - wiesz doskonale że nie zostawię cię jeszcze przez dłuuugi czas. - spojrzałam mu w oczy. - poza tym Spade ... no weź Kasti. serio ? 
- ej młoda czuję się urażony ... Spade udał że się oburzył. 
- przeżyjesz. odpowiedziałam mu spokojnie. - mówił coś o bitwie kapel ... 
- a no tak. - jednak Kastiel odwrócił się do kolegi. - już chlapnąłeś stary ? to ja chciałem ją ucieszyć.zepsułeś moją niespodziankę. 
- sorki. przeprosił go spokojnie Spade. 
- dobra. - zgodził się Kastiel. - a teraz przeproś za uścisk. 
- no weź ... - pogłaskałam go po ramieniu i spojrzałam w jego oczy. - pocałuję cię w policzek. 
- no proszę. - nadstawił policzek i lekko się schylił. delikatnie go dotknęłam. - no może ci przebaczę. 
- oj no weź. - pogłaskałam go po dłoni. - nie bądź taki. - pogładziłam go po policzku. - Kasti ... 
- oj Iski ... - lekko się uśmiechnął. pocałował mnie w policzek. - no dobrze. wybaczyłem. zaśmiał się. 
- no to mów co  z tą bitwą kapel. ponagliłam ciekawa. 
- no dobrze widzę że palisz się żeby dowiedzieć. więc jest tak. to jest na koniec każdych wakacji a na początek roku. co roku bierzemy udział. zawsze jest tak : 5 piosenek zespołowych, 1 lub 2 duety i 1 piosenka solowa dla wokalisty. repertuar idzie z naszych idei więc mamy pomysł : zespołowe to "Welcome to the Masquarade" i reszta piosenek z urodzin które graliśmy razem. duet masz ze mną i to jest "change" i "troublemaker" a twoja to "Beautiful Dangerous". i ewentualnie "My Prerogative". co ty na to ? spytał Kastiel. 
- jasne że się zgadzam - spojrzałam na zespół. - mogę ? - popatrzyłam na Kastiela który skinął głową. - kochanie.  przytuliłam go a Kastiel się uśmiechnął.
- moja dziewczyna. rzucił do kolegów. najwyraźniej dumny. 
- Kasti ... - wtuliłam się w jego ramię. - kocham cię. 
- ja ciebie też kocham Iski. odpowiedział mi i lekko dotknął moich ust. tym razem bez większych ozdobników. 

- słodkie ale ogarnijcie coś innego niż siebie. - upomniał się o gitarzystę Spade. - młoda oddaj go. 
- ja go oddam ale czy chce. odpowiedziałam mu. 
- nie chce. - Kastiel się uśmiechnął. - sorki Spade. poczekaj. 

- Dean ... - Spade spojrzał na chłopaka w okularach ale ten, jak ja ogarnęłam, szeptał coś na Michealowi który odpowiedział mu uśmieszkiem i pocałował go w policzek. - ej ! przy mnie czy Kastielu okej ale jest tu młoda ! wydarł się perkusista. 
- czy dobrze widziałam żeby Micheal ... - nie ogarniałam. - pocałował Deana ? 
- tak Ignis. oni ... oni to ... para. nie ogarniesz bo jesteś za mała.- wytłumaczył mi zmieszany całą sytuacją Kastiel. - co wam mówiłem ? nie robicie scen przy Ignis. zero buziaków. i teraz macie. ofuknął ich metal.
- ale jak ... jak do tego doszło ? nie rozumiałam sytuacji.
- wyszło że jedna dziewczyna rzuciła jednego, druga drugiego. wtedy się wzajemnie wspierali i zostali bliskimi przyjaciółmi. ale że każdy ich start kończył się tak samo to stwierdzili ze mają dość dziewczyn. no i wyszło że jeden o drugim myśli nie jak o przyjacielu. - wyjaśnił mi w skrócie Kastiel. - a teraz masz babo placek. proszę bardzo geniusze. 

- ej stary nie czepiaj się. my nic nie mówimy chociaż nie raz nas korci żeby was zatrzymać. mamy być szczerzy ? nie pojmujemy jakim cudem zakochałeś się w niej i nie rozumiemy tego. ale pewnie teraz powiesz że ty przynajmniej w dziewczynie a my ci odpowiemy że nie każdy musi być nastawiony jak reszta. i będziemy w punkcie wyjścia. odpowiedział mu spokojnie Dean kiedy już zostawił włosy Micheala w spokoju. 

- no ale ... to jak wy się całujecie ? nie rozumiałam ich z czysto "technicznego" punktu widzenia związku.

 okej. obdarzyli się uczuciem i fakt że innym niż większość ale to urok miłości, każdy ma na nią inny pogląd. ale jak oni się całowali ... że się nie brzydzili całować ze sobą ... 

- nie. - zatrzymał ich Kastiel. - nie będziecie podpuszczać mi Iski. 
- Kasti - złapałam go za rękę. - nie podpuszczą. jak ty nie do końca ich rozumiem ale co zrobić ? serce nie sługa, nie zawsze się słucha. 
- oj poetka z ciebie Iskierko. - westchnął Kastiel. po chwili w której pewnie się namyślał znowu nabrał chęci do rozmowy. - okej. - zgodził się z ciężkim sumieniem. - pokażcie jej. - rzucił zgnębiony. - ale bez przesady. uprzedził ich. cokolwiek miał na myśli. 

Dean i Micheal spojrzeli sobie w oczy i przytulili do siebie zupełnie jak ja i Kastiel. 
tak samo się pocałowali i widać było że sprawia im to przyjemność.

nie rozumiałam tego ale co zrobić nie cały świat można pojmować.


 - starczy.  po chwili Kastiel ich rozdzielił jak jedna ręka Micheala znalazła się na plecach Deana.

 - normalnie jak widzisz. - zwrócił się do mnie Dean. - trochę się wam przyjrzeliśmy kiedy pocałowaliście się przed tłumem i odrobinę zgapiliśmy technikę. 

- okej. - chociaż nadal było dla mnie szokiem że widziałam dwóch całujących się bez przeszkód czy wstrętu chłopaków już odrobinę ochłonęłam oparta o ramię Kastiela. - to jak z występem ? kiedy ? gdzie ? 
- w gorącej wodzie kąpana. - mruknął Kastiel. - za dwa dni na osiedlowym boisku. o 19. zawsze gramy jako ostatni i jeszcze nie zdarzyło się żebyśmy przegrali. więc oszczędzaj głos bo jak zrobisz takie show jak na urodzinach to wygraną mamy pewną. 

- dobra stary. my ci dopiekliśmy to pewnie ty nam niedługo dowalisz. skomentował Micheal.

- nie przesadzaj Kasti ..- zmieszałam się.- nie było tak dobrze. muszę dociągnąć przeciągnięcia i wejścia do piosenek. 
- guzik prawda. śpiewasz lepiej niż ci się wydaje. - odpowiedział. - i równie dobrze całujesz.
- mówiłam zostaw. 
- nie zostawię bo sama zaczęłaś dwa buziaczki. - nadal się ze mną kłócił dla żartu.- i obydwa nadal śnią mi się po nocach. 
- zostaw. nie jest dobrze. 
- jest. - upierał się. - chcesz się przekonać ? 
- tak. żeby ci udowodnić że się mylisz. 
- no to siup. - uśmiechnął się i pocałował mnie tym razem już z ozdobnikami. szybko jednak skończył. - i nadal perfekcyjnie. no co z ciebie za uczennica skoro nie ma co poprawiać. 
- mam dobrego nauczyciela. uśmiechnęłam się i wróciliśmy do rzeczywistości. 

 - dowaliłeś.  skomentował Dean na równi z Michealem. 

- no gołąbeczki próba. raz, raz.  pogonił nas Spade. 
    - tak jest kapitanie kapelusz.  potwierdziłam żartem i przeszłam razem z chłopakami do otwartego garażu.  

zaczęli normalną próbę a ja nadal miałam przed oczami Deana i Micheala razem w objęciach. 
po godzinnej próbie tylko się przytulili i poszli razem. 
- nara. pożegnał nas Spade. 
- do zobaczenia kapitanie kapelusz. pożegnałam go żartem na co on oczywiście swoje "młoda, młoda" i rozczochrał mi włosy i poszedł. 

- Kastiel ... zaczęłam kiedy on polerował swoją gitarę.
- tak Iski ? spytał. 
- ty mi czegoś takiego nie zrobisz prawda ? 
- co ty ... ja ? z chłopakiem ? - wzdrygnął się. - jak mi jeszcze powiesz że ze Spadem to chyba ci włoski powyrywam. 
- obiecujesz ? spojrzałam na niego. a Kastiel mnie objął i pocałował w policzek.
- obiecuję Ignis. - potwierdził. - jutro początek roku ... jak mi się nie chce. 
- myślisz że mi się chce ? spojrzałam na niego zaskoczona. 
chciałam zadać pytanie ale widać rozpoznał moje myśli. - obiecuję ci że nie zostawię cię dla jakiejś gimnazjalistki. 
- kochany jesteś. - oddałam mu wcześniejszego buziaka w policzek. - do zobaczenia. pożegnałam go. 
- do zobaczenia. odpowiedział mi.

jutro też była bitwa kapel.
     cieszyłam się na występ ale nadal łapała mnie trema. na pewno będzie jeszcze więcej ludzi niż u Kastiela w domu. 

poszłam do siebie na obiad i do kolacji nie ruszałam się poza cztery ściany stryszku. 

stwierdziłam ze poczytam podręczniki na pierwszy i na drugi rok. 
zagłębiłam się w lekturze choć w pierwszej chwili wydało mi się to niemożliwe. jednak wtedy wracały wszystkie wspomnienia związane z Hagridem, goblinami czy nawet moimi zdolnościami. 

pamiętam jak odłożyłam na stos kolejny podręcznik i sięgałam po drugi ale potem już musiałam zasnąć bo obudziło mnie słońce. 

od samego rana się stresowałam. no bo będzie tam tłum ... 

zeszłam na śniadanie, zjadłam bez apetytu i wróciłam na górę. 
ale wujostwo kazało mi iść na dwór a jak na złość Dudley też szedł spotkać się z Piersem który jak na złość czekał na ulicy. 
wyszłam minutę za kuzynem i zobaczyłam jego minę kiedy podszedł do mnie Kastiel i jakby nigdy nic przytulił.
- zrobiłam Piersowi wczoraj jazdę. powiedziałam cicho do metala. 
- rozumiem że mam wyjaśnić sprawę ? zaśmiał się. 
- chyba chcesz się dowiedzieć czemu go kopnęłam w glanach. odpowiedziałam mu z uśmiechem. 
- Piers. - przywołał szczurowatego chłopaka Kastiel. - co zrobiłeś mojej dziewczynie ?
- nic. zapierał się ale lekko się zestresował. 
- gadaj. Kasti lekko zacisnął pięść. 
- no zagadałem. taki problem ? odpowiedział mu kolega Dudley'a. 
- tereferekuku. złapał mnie za brodę i boleśnie podniósł mi głowę. nie pamiętasz Piers jak go wyśmiewałeś i mnie przy okazji też? zaatakowałam. 
teraz Kastiel się mocno zdenerwował. - co zrobiłeś Ignis ? - wysyczał przez zęby. - ale pogruchotała ci kostkę jak widzę. - spojrzał na buty Piersa. - dobra robota Igni. - pochwalił mnie metal. - jednak Spade stwierdziłby że mam na ciebie zły wpływ. 
- czepiasz się. - odpowiedziałam mu spokojnie.  - chodź. potem się posprzeczasz.  odciągnęłam Kastiela.
- no jak na pierwszy raz to i tak zrobiłaś mnóstwo. nie sądziłem że aż tyle. zaśmiał się. 
- dobra lepiej powiedz ile masz czasu do szkoły. bo ja mam godzinę. 
- ja też tyle samo. odpowiedział mi Kasti. 
- to gdzie idziemy ? spytałam go. 
- trenujesz głos. - zabrał mnie do swojego garażu gdzie była już reszta. - widzę że z wami. 
- dobra jest ta i jeszcze jedna plus twoje ćwiczenia przed występem więc lepiej się zbierz i śpiewaj. przywitał mnie Spade. 
- tak jest kapitanie kapelusz. -  stanęłam przed mikrofonem. - od czego zaczynamy ?
- twoje występy. za duety posypią się maksy, za zespołowe też. Lysander dostawał tylko połowę przy solowych a chyba chcesz się pochwalić maksymalnymi notami ? prawie nikt ich nie dostaje. 
- aha i wy liczycie na mnie ? - spojrzałam na nich zaskoczona ale widziałam ich poważne spojrzenia. - nie pomagacie mi. 
- przeżyjesz młoda. uśmiechnął się Spade. 
- "My Prerogative" może być ? 
- ta jest. dawaj. z show od razu. ponaglił mnie Dean. 
kiedy się zaczęło wszyscy patrzyli na mnie jak na UFO. nie wiedziałam czy się cieszyć czy też nie ale zostawiłam do na ostatnie sekundy.  
no i po piosence spojrzałam na nich pytająco. - zgaduję bardzo mocno źle. 
- ile ty masz lat ? spytał Spade. 
- w listopadzie 11. odpowiedziałam mu spokojnie.
- śpiewasz lepiej niż 13. 
- lepiej niż Lysander. dokończył Kastiel za przyjaciela. 
- okej. "Beautiful Dangerous" też z show ? 

Dean spojrzał na Micheala.
 - co ? spojrzał na niego jego zaskoczony przyjaciel. 
- nic. po prostu sprawdzam. 
- ale co ? 
- czy jeszcze żyjesz czy już zlasowało ci mózg. odpowiedział mu Dean. 
- jak widzisz żyję. ty chyba też Di.

- z. zarządził Kastiel. 
- ta jest.   odetchnęłam. 
po kolejnym wykonaniu ćwiczyliśmy już te zespołowe i wokale na duety. 

- leć już bo się spóźnisz. odprawił mnie niechętnie Kastiel. 
- o nie. zostaję. 
- czemu ? - spytał zaskoczony. - nic specjalnego nie robię tylko muszę znieść garnitur 
- nie wyobrażam sobie ciebie ubranego na galowo. dlatego. 
- Spade ... Kasti szukał pociechy u przyjaciela. 
- nie licz na mnie stary. mam to samo piekło. - zostawił go perkusista i poszedł. - powodzenia. rzucił na odchodnym i zniknął.
zrezygnowany Kastiel zrobił "pff" i spojrzał na mnie. - dobra. chodź. 

wszedł do pokoju i bez niczego zrzucił T-Shirt. 
otworzył szafę i wyrzucił koszulę i marynarkę. 
założył jedno i drugie z dodatkowo krawatem i zrobieniem kitki z włosów.  
wyglądał fajnie ale to nie był Kastiel. 

- zadowolona Iski ? spytał patrząc mi w oczy. 

- wygląda spoko ale widać że to nie ty. dla mnie i tak najlepiej ci w glanach, spranej koszulce i dżinsach. 
poczochrał mnie. - idź się ogarnąć i potem wróć. odprowadzę cię. 
- narobisz sobie wstydu. odpowiedziałam mu zaskoczona 
- tym strojem ? za późno.  a ty musisz mieć należytą eskortę. 
- skoro nalegasz. - pocałowałam go w policzek. - za 5 minut będę. 

wpadłam do "domu" i wyjęłam z szafy białą bluzkę koszulową i czarne spodnie. ubrałam się i w ukochanych butach wróciłam do swojego pierwszego chłopaka.  
- zadowolony ? 
- bardzo. tylko jeszcze jedna rzecz ... - znalazł w odmętach szafy jakiś krótki, prosty czarny krawat. - na mnie za mały a dla ciebie w sam raz. 
- jak jesteś taki mądry to go zawiąż. - odpowiedziałam mu na co dostałam po minucie gotowy do założenia węzeł. przerzuciłam go przez szyję i widać Kastiel był szczęśliwy. - potowarzyszę ci w niedoli. 
- to też mnie cieszy. i to nawet bardziej. - pocałował mnie w policzek i zszedł ze mną na dół. można było nas uznać za rodzeństwo. - mamo i tak mamy sporo czasu więc odprowadzę Is ... Ignis do szkoły. okej ? 
- tak ale szybko wróć. zgodziła się jego mama i wyszliśmy z domu. od razu mój towarzysz mnie objął.

pod szkołą widziałam Amber która szkoliła jakąś swoją przyjaciółeczkę z obecnej 6 i pokazała na mnie palcem uśmiechając się złośliwie. ale zrzedła jej mina kiedy zobaczyła Kastiego obok mnie i to w podobnym stroju. 
- do zobaczenia młoda. o 16 u mnie na próbie. 
- a można wprowadzić zmiany do repertuaru ? chciał iść ale go zatrzymałam.
- można ale jakie. 
- zamiast "Beautiful Dangerous" "I Love Rock n Roll" niech piosenka Slash'a zostanie tylko tak na imprezy. 
- jasne. masz farta bo Lysander to bierze co roku więc znamy jak własną kieszeń. myślisz że dasz sobie radę ? spytał lekko zdziwiony moim wyborem.
- się zobaczy Kasti. na pewno nie będzie gorzej niż "My Prerogative" czy "change". 
- to wiem. i liczę że zgarniesz maks. - pocałował mnie w policzek. - do 16. 
- do 16. odpowiedziałam mu tym samym i przeszłam obok osłupiałej Amber i jej koleżanki. 

rok jak rok. znowu to samo, godzina przynudzania, w tej samej nudniejszej niż wcześniej szkole. szkoda że nie poznałam Kastiela wcześniej ale cóż tak musiało być i tyle. ale grunt że miałam go obok siebie. 

wyszłam i pierwsze co zrobiłam to pobiegłam prosto na swoją ulicę. 
koleżanka Amber próbowała mnie zatrzymać ale wiatr na mój fart tylko popychał mnie do przodu. 
- dzięki. rzuciłam będąc przy kolejnym skrzyżowaniu. 
miałam wrażenie że w szumie wychwyciłam coś jakby "nie ma za co" i poszłam dalej. 
 jednak ze szkoły miałam kawałek a całości nie zamierzałam biec. 

spotkałam wracającego Kastiela. - i co ? spytał.
- nudy. a u ciebie ? jak szkoła ? 
- mogło być gorzej. szkoda że nie podniosą cię do gimnazjum. chociaż jest u nas parę konkursów muzycznych i można przyjść z zespołem którego członkowie są z innych szkół. zadziwiłabyś ich. 
- nie przesadzaj co ? odpowiedziałam mu.
- a co u mojej czarodziejki ? aż tak strasznie ? 
- przestań żartować Kasti. ta koleżanka Amber próbowała mnie złapać już pierwszego dnia. pomógł mi wiatr. 
- nie dają ci spokoju. - zaśmiał się pod nosem. - a jak krawat ? pasuje ? 
- tak. jest świetny, bo po tobie. 
- jest twój. 
oddał mi go. oddał. po prostu oddał. - żartujesz ? 
- nie skarbie. - znowu mnie rozczulił. - jest twój. 
- słodki jesteś. - pocałowałam go w policzek stojąc na palcach, czyli jak przy każdej tego typu operacji. - naprawdę ? 
- tak. - dostał drugiego całusa. - no już bo się rozkleję. o 16 Iski. pamiętaj. 
- dobrze kochanie. - znowu wspięłam si na palce. - do 16. 
- leć już. poczochrał mnie i kiedy się odwróciłam on też poszedł. 

wróciłam do cerbera, pozbyłam się bluzki galowej i założyłam czerwony top no i krawat.  zostałam w domu i rysowałam. ale miałam za dużo czasu żeby cały poświęcić rysunkom. 

przejrzałam podręczniki jeszcze raz i stwierdziłam że wszystkie przeczytałam. ale jak ? w jedną noc wszystkie ? przecież zasypiałam sięgając po kolejny. na podłodze leżał jeden tom. 
"Tayniki Alchemii"  przewróciłam kilka kartek i zobaczyłam zostawioną zakładkę. połowa. 
wzmianka o Nicholasie Flamelu. w sumie niezbyt potrzebna bo lubiłam tę postać i dość dużo o nim wiedziałam. ale przeczytałam z ciekawością bo no wiadomo że w "naszym" świecie nie ukrywają żadnych faktów.  

minął mi czas do obiadu na który tradycyjnie zawołała ciotka. nie chciało mi się pomagać i tym razem zwolniła mnie z tego obowiązku bo wujostwo niewielką odrobineczkę bardziej mnie lubiło niż Harry'ego. 
zeszłam, zjadłam i była 2 po południu. miałam dwie godziny więc spakowałam kufer dwuwarstwowo. pod spód książki na drugi rok i kociołki na wierzch te na pierwszy i szaty.  to zajęło mi pół godziny tego czasu co mnie z lekka przybiło bo liczyłam na więcej. 
narysowałam kolejnego już kruka tym razem z różą w dziobie. dopracowałam wszystko i zabrałam szkic razem z kurtką. 

- jestem. - wpadłam jako, co mnie zdziwiło, jedna z pierwszych. poza mną był tylko Kastiel i Spade. położyłam kurtkę na głośniku obok rzeczy chłopaków i widziałam jak o czymś cicho rozmawiają. Spade się uśmiechnął pod cylindrem i do mnie podszedł. - co jest ? 
- zmiana planów. zarządzenie jest takie że się wymieniamy. ty na perkusję ja na wokal. 
- Spade chyba cię pogięło. 
- albo to albo robisz adios naszemu zespołowi. upierał się. 
- tak jest kapitanie kapelusz. - powiedziałam bez zapału. usłyszałam tytuł i choć jak patrzyło się na same bębny to kręciło się w głowie to znając piosenkę i dźwięki przebrnęłam a Kastiel patrzył na mnie zaskoczony znad gitary. - wiesz Spade lepiej ty ogarniaj perkusję. 
- jak ty to ... zdziwił się kapelusznik. 
- samo wyszło. - oddałam mu pałeczki. - oddaj mikrofon bo ciebie się słuchać nie da. 
- masz, zabieraj to ode mnie i trzymaj z daleka. - posłusznie zwrócił mi "mój" sprzęt. - aha. to był dowcip. Kastiel chciał sprawdzić jak bardzo zależy ci na swoim miejscu w zespole. 
- Kastiel ... - spojrzałam na niego zła. - co on powiedział ? 
- no Iski ... - podeszłam do niego a metal cofał się. uderzył plecami o ścianę. - nie gniewaj się. 
- nie gniewaj ? prawie ogłuchłam, zagrałam beznadziejnie i ty mi mówisz że dla żartu ? - wywinął się w bok i biegł przez ulicę - jak ja cię dorwę to nie będziesz odróżniał co jest czarne a co białe. wysyczałam i pobiegłam za nim.
 Kastiel uciekał długo ale w końcu udało mi się go dogonić. - ty ... - przyparłam go do ściany. - po co ci to było ?
- żeby sprawdzić czy chcesz z nami grać. bronił się.
- doskonale wiesz że chcę więc mów lepiej po co naprawdę była ci ta jazda. 

- chciałem coś sprawdzić. 
- znaczy się co ? 
złapał mnie za ramiona i obrócił tak że teraz to on stał na moim miejscu. - czy puścisz to w niepamięć. to był tylko żart Iski. 
- ten twój żart kosztował mnie słuchanie Spade'a na wokalu. coś zbyt dużo jak na żart. 
- powiem ci że i tak się starał.- nachylał się. - miałaś farta że chociaż to zrobił. 
- chyba jednak nie. - odburknęłam. - masz mnie natychmiast przeprosić za uszkodzenie słuchu. 
- przepraszam że wpadłem na tak idiotyczny i denny pomysł. - lekko się uśmiechnął. - jakiej oczekujesz rekompensaty ? 
- dodatkowe "Living la vida Loca" na konkursie. 
- dostaniesz. - pogłaskał mnie po policzku. - a teraz chodź. wracamy. 
- nie. - zatrzymał się. - ja będę pierwsza. pobiegłam zostawiając go skołowanego z tyłu. zerwał się i mnie gonił. 
złapał mnie dopiero przy Spadzie. obrócił mnie do siebie i trzymał za ręce patrząc w oczy. - i co teraz Iskierko ?
- zrobię to co iskry robią najlepiej. 
- czyli ? 
- wzniecę pożar.  podniosłam się na palce i go pocałowałam. chwilę stał skołowany ale zaczął wprowadzać ozdobniki.
- w takim razie ja jestem wodą. 
- czemu ? 
- bo ugasiłem pożar. - pocałował mnie w policzek. - spokojna ?
- jak dostanę mikrofon. - Kastiel mi go podał - teraz już tak. 
- od czego zaczynamy ? spytał metal kiedy już wziął swoją gitarę. 
teraz ogarnęłam że jest tu też Dean i Micheal a nie tylko Spade. 
- co jest ludzie ? takie UFO ? spytałam zaskoczona. 
- Spade nam mówił o tym zakładzie. i ... jak ? skoro nigdy nie grałaś ... Dean zabrał głos. 
- nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - mamy próbę czy główkujecie ? zażartowałam a Kastiel się uśmiechnął to samo zrobił Spade który wrócił już do siebie. 
teraz podszedł Lysander. 
nie wyglądał dziwniej niż kiedy go ostatnio widziałam ale kiedy się przywitał widać było że mowa sprawia mu ból a co dopiero śpiew. 
- może pisz ? - podałam mu duży blok w którym był rysunek kruka. przyjął ołówek. - co się dzieje ?
" Przyszedłem zobaczyć jak sobie radzisz. " pojawiło się na kartce drobnym, czytelnym i lekko staroświecko kaligraficznym pismem. 
- od czego zaczynamy ? - Dean i Micheal nadal nie ogarniali rzeczywistości. - ludzie jak się nie zbierzecie to do 20 będziemy tu siedzieć. podziałało. otrząsnęli się i zabrali się do instrumentów. - "Welcome to the Masquarade" może być ? 
- tak. pokiwali głowami i zaczęli grać. widziałam poważną minę Lysandra a po piosence spojrzał na mnie z lekkim uznaniem. 
" dobra jesteś. ale jak mówiłem chłopakom. powoli mnie przerastasz. zrób takie show jak na nagraniach z urodzin a wygracie. " 
- Ignis spróbuj "I Love Rock n Roll" zobaczymy czy pyknie.  zdziwienie Lysandra wzrosło.
- okej. zgodziłam się i zaczęli grać kolejną piosenkę. 
" masz już maksymalne noty w kieszeni. jeszcze tylko show i będzie genialnie." odpowiedział mi piśmiennie chory głos tego zespołu.
- czyli są szanse na wygraną ? 
" na 100% macie ich 199% " lekko się uśmiechnął. " muszę iść. ale na występie będę. " 
- to do zobaczenia.  pożegnałam go. 
- jest 17 : 30. o 18 zbieramy się tutaj i idziemy na boisko. przekazał mi Kastiel. 
- idę. 
- po co ? 
- a mam być w ubraniach z próby ? - spojrzałam na niego zdziwiona. - a to - oparłam na palcu węzeł. - biorę na szczęście tak czy siak. 
- masz pół godziny. - roześmiał się Kasti. - Iski ... - odwróciłam głowę w jego stronę. - nadal się gniewasz ? 
- nie. ale zatrzymując mnie tylko skracasz mi czas. 
- jestem liderem zespołu. chyba mogę ? zapytał złośliwie. 
- daj mim się ogarnąć.  poszłam do siebie.  
wzięłam ubiór ze swojego występu i oczywiście na szyi był krawat na szczęście. 
wróciłam do pokoju po 15 minutowym wiązaniu które zaowocowało wyglądającą na starą sztukę, imponującą kokardą.  
przed wyjściem lekko zmierzwiłam włosy i jak na urodziny Kastiela użyłam odrobiny czerwieni na usta i szarości na oczy. 
wyszłam na ulicę i usłyszałam gwizd. to Spade zrobił hałas jak mnie zobaczył. - no Kastiel nie wiem jak ty ale dla mnie to my już wygraliśmy. 
- stary przypomnę ci że to moja dziewczyna. - odpowiedział Kastiel. - ale racja. ja już czuję się wygrany i to bardziej niż ty. - długowłosy chłopak wyciągnął do mnie dłoń. - chodź Iskierko. wyglądasz ślicznie i potrzebna ci eskorta. 
- nie chcesz mnie zgubić ? spytałam prześmiewczo. 
- nie. - objął mnie. - nie mam zamiaru. 
doszliśmy na boisko i zżarła mnie trema. tylu ludzi w życiu nie widziałam w jednym miejscu. odetchnęłam głęboko na co zareagował Kastiel. - spokojnie Iski. spokojnie, nie masz się czego bać. pamiętasz jak śpiewałaś u mnie ? też się bałaś a jak weszłaś do nas na scenę było świetnie. 
- ja ... ja chyba nie dam rady Kasti. 
- dasz. mam dla ciebie patent. pomyśl że w tłumie masz Amber która próbuje mnie poderwać. będziesz chciała jej dopiec prawda ? 
- to jest całkiem niezły pomysł ale jeszcze się zobaczy. mówisz ze wchodzimy na deski jako ostatni ? 
- tak. cały czas siedzimy za kulisami. a potem czekamy na wyniki. 
- nie obrazisz się jak powiem że nie ruszasz się z miejsca obok mnie ? 
- nie Iski nie obrażę. - pogładził mnie po ramieniu. - nie obejrzysz się jak szybko minie ci czas. pocieszył mnie. 
- okej. - odetchnęłam jeszcze raz i weszłam razem z nim za kulisy.  było mnóstwo zespołów a ja za sceną odzyskałam pewność siebie. 
komentowałam wokale które słyszałam i widziałam ludzi o wiele ode mnie starszych którzy schodzili ze sceny płacząc i byli tam chłopacy. 
- no a teraz ostatni z naszych występujących. czempioni z poprzednich lat oto " Music Machines".  ludzie łącznie z Kastielem się podnieśli więc i ja wstałam. 
weszłam na scenę i zdjęła mnie trema. wzięłam kilka głębokich oddechów i wyobraziłam sobie na środku publiki Amber. tak mocno sobie ją wyobraziłam że nawet nie miałam pewności czy jej tam naprawdę nie ma. 
zaczęli grać "Welcome to the Masquarade" i kiedy rozpoczęłam śpiewać poczułam jak podnosi mi się ciśnienie a trema znika.  poruszałam się bez przeszkód i piosenki zespołowe poszły jak woda. 
- teraz część duetowa.
rzuciłam spojrzenie w stronę Kastiela który razem z mikrofonem w ręce pokiwał głową. 
- "Troublemaker"  powiedzieliśmy zgodnie. 
piosenka pozbawiona była reszty zespołu i na scenie byliśmy tylko my.  zrobiło się więcej miejsca i można było pokazać odrobinę choreografii która była improwizowana. Spade zza sceny gwizdał do rytmu dodając nam otuchy. spojrzałam  tył i zobaczyłam podniesione oba kciuki a pod sceną zaskoczonego Lysandra który też wyrażał nieme uznanie. miał w rękach kartkę " gdybym mógł krzyczeć już dawno bym zaczął wiwatować" 
- macie drugą piosenkę ? spytała jakaś kobieta z jury. 
- tak. 
- prosimy. 
zaczęło się "change" czyli nasz kolejny duet tym razem z paroma wybiegami. kiedy Kastiel śpiewał ja zajmowałam się dopasowaną nadal improwizowaną choreografią i sytuacja też się odwracała. gdy śpiewaliśmy razem lub była sama muzyka oboje coś wymyślaliśmy tak ze nigdy nie staliśmy bezczynnie
na scenie czułam się coraz bardziej pewnie ale lekko stresował mnie mój solowy występ. no bo w końcu taka publika a muzyka poleci z głośników nie od zespołu. 
- prosimy piosenki solowe. 
zostałam sama i rzuciłam spojrzenie w stronę znikającego, uśmiechniętego, wspierającego mnie Kastiela. 
- są dwie. powiedziałam zestresowana. 
- od czego zaczniesz ?
- " My Prerogative" . odpowiedziałam. 
- zaczynaj. 
poleciała muzyka a ja odetchnęłam i zaczęłam śpiewać. 
teraz zwizualizowałam sobie obraz Amber przyklejającej się na siłę do Kastiego.  miałam motywację żeby w myślach ją odkleić i pod koniec piosenki wyszło. 
- jaki jest drugi tytuł ? 
- "I Love Rock n Roll" odpowiedziałam nadal tej samej kobiecie która prosiła o duety. 
- proszę bardzo. 

poleciała muzyka a ja wiedziałam komu dedykuję tę piosenkę. i osoba której był "oddany" ten numer też miała taką świadomość.

Lysander spod sceny wydał z siebie krótki cichutki wiwat a Kastiel po skończonej piosence nie wytrzymał i wbiegł na scenę by mnie przytulić. 
- wiedziałem że dasz radę Iskierko ty moja. wiedziałem. - mówił do mnie cicho. podleciała reszta zespołu i też się przytuliła. - a nie mówiłem chłopaki ? warto. 
- brawo młoda. pogratulował mi Spade. 
- ja nie mogę ... młoda ...  Dean i Micheal łącznie zgodzili się z pozostałymi. 
Lysander wdrapał się na scenę. - brawo ... powiedział cicho. 
- no chyba nikt nie ma wątpliwości bo jury było jednogłośne co do wygranych. wygrywają "Music Machines" i ponownie zabierają nagrodę.

znalazłam swoje miejsce na przeczekanie tego roku.

w tłumie za kulisami wyłowiłam Hagrida który najwyraźniej nie został przez nikogo zauważony. 
 nie wiedziałam co on tu robi.
- komu tutaj ufasz ? - spytał ale tylko ja go słyszałam. wskazałam wzrokiem na Kastiela. - przyprowadź go.
- Kastiel ... - zaczęłam jak już posadził mnie sobie na ramieniu i dał trofeum. - Hagrid chce cię poznać. szepnęłam. 
- chodźmy. - pocałował mnie w rękę. weszliśmy za kulisy i kiedy chłopacy się rozeszli został tylko ze mną otrząsnął się kiedy zobaczył Hagrida. - o ja ... Iski mi mówiła że jest pan olbrzymem ale nie sądziłem że aż tak 
- w sumie jestem pół-olbrzymem. sprostował gajowy.
- zapomniałam Hagrid. trochę przekłamałam. przeprosiłam wielkoluda. 
- dzień dobry panie ..
- mów mi po imieniu cholibka. jeszcze stary nie jestem żeby do mnie mówić "panie". zażartował Hagrid i śmiał się tak że jego wielki brzuch trząsł się bardzo mocno. 
- dobrze ... Hagrid. - zaczął Kasti. - po co tu jesteś ?
- jak to po co ? zabieram Igni do szkoły. 
- ale ... - Kastiel spojrzał na mnie smutny. - mówiłaś w przyszłym roku ... 
- byłam pewna że w następnym. - odpowiedziałam mu bliska płaczu. - nie okłamałabym cię. 

- no młoda żegnaj się. mam twój kufer więc chodź. pospieszył Hagrid. 

- do przyszłego roku. wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
- zadzwonisz ? spytał Kastiel.
- z tym będzie problem kochanie. - pogłaskałam go po ramieniu. - nie będzie działać. napiszę. i nie zdziw się że to sowa.
- nie zdziwię Iski. 
- do przyszłego roku. rozpłakałam się i znowu go cmoknęłam w policzek. 
- do przyszłego roku skarbie. odpowiedział mi tym samym.

odeszłam ze łzami i posłałam mu buziaka którego złapał i miałam wrażenie że pozbył się jednej łzy. ja ryczałam jak bóbr idąc za Hagridem razem z nagrodą jako pamiątką. 



Część    Druga  

Rozdział  Pierwszy   Za Wcześnie 
- otrzyj łzy Ignis. 
- nie chcę. - przytuliłam statuetkę i powąchałam krawat. materiał na szyi pachniał Kastim. - jak już miałam czekać to nie. zabierasz mnie do szkoły. 
- ej, ej, ej. ty się ciesz. psor Dumbledore specjalnie dla ciebie nagina zasady. upomniał mnie Hagrid. 
- kij z tym. ja chcę wrócić. do niego, do zespołu ... 
- nie ma opcji. - złapał mnie za ramię i jakimś cudem porwał w powietrze. wylądowałam nad brukiem w jakimś zamku i skrzydła się rozłożyły (?!) ułatwiając mi lądowanie na podłożu. 
wstałam i Hagrid wprowadził mnie do jakiejś Sali z mnóstwem osób. 
byłam jedyną osobą która teraz przychodzi. 
- teraz tak Ignis. tam - Hagrid wskazał na podwyższenie. - jest Tiara Przydziału. ona wskaże ci dom.
rozległy się szepty "to Ignis"  i zobaczyłam ją na stołku. 
- SLYTHERIN !!!  wykrzyczała czapka. 

zobaczyłam jak Harry opada na miejsce zrezygnowany a stół z ( nie !! ) gdzie siedzi Malfoy podnosi wielki krzyk. " mamy Potterkę"  i nawet sam Malfoy przyłączył się do wiwatu. 

usiadłam przy ich stole a niestety jedyne wolne miejsce było obok zimnego Malfoy'a.  
- witamy w Slytherinie. przywitał mnie chłodno ale czuć było w jego głosie ekscytację z powodu mojej obecności w tym domu. 
- super. - odpowiedziałam bez emocji. jednak Malfoy gapił się jak zjadam mięso. - co ? spytałam kiedy odłożyłam kawałek  jedzenia na talerz. 
- musisz być Księżniczką.  odpowiedział mi złośliwie.
- co ? nie rozumiałam o co mu chodzi. 
- no musisz być Księżniczką. - uśmiechnął się pod nosem. - w końcu sam dyrektor nagiął dla ciebie regulamin a tego nie robi się dla byle kogo. Księżniczko. - zaśmiał się prześmiewczo a jego koledzy mu zawtórowali. - tak na poważnie Księżniczko. nazywam się ... 
- Malfoy. Baka-san Malfoy. - przerwałam mu. spojrzał na mnie zaskoczony. - nie martw się brat zrobił ci reklamę nietolerancyjnego,  zadzierającego nosa idioty. nie masz co się starać. 
- twój brat popełnił błąd. - spojrzał na mnie pojednawczo. pod blatem wyciągnął dłoń. - ty go chyba nie popełnisz. patrzył na mnie wyczekująco tymi swoimi zimnymi błękitnymi oczami. 

roześmiałam mu się  w twarz. - najpierw byś musiał wypchać się sianem i znormalnieć żebym chociaż od niechcenia się do ciebie odezwała. spojrzałam na niego pewnie. zdziwiło go że go zbyłam. 
znowu wróciła we mnie tęsknota za Kastielem więc gapiłam się pustym wzrokiem w talerz. 
- co się dzieje Księżniczko ? - spytał Malfoy z udawaną troską - no nie. nie możesz mi powiedzieć bo jestem tylko sługą. kolejna salwa złośliwego śmiechu rozeszła się po stole. 

w pewnym momencie wszyscy z naszego stołu się podnieśli więc ja też.  
przeszliśmy niewiele bo tylko w lewo i na dół schodami a obok widziałam uchylone drzwi gdzie jakiś mężczyzna cały na czarno pochylał się nad garnkiem. 
- kto to ? spytałam jakąś dziewczynę obok siebie. 
wyglądała trochę jak szczur. 

- to profesor Snape. opiekun naszego domu i nauczyciel eliksirów. - odpowiedziała chłodno ale kiedy się rozejrzała obróciła się do mnie z ciekawością w oczach. - jak to jest ?
- co ? 
- zrobić takie wejście. - odpowiedziała żywo. - no weź Ignis. jestem Pansy.- też wyciągnęła dłoń. od biedy ją przyjęłam bo też nie miałam pewności czy nie ma zbyt długiego języka. - no powiedz. 
- normalnie. - wzruszyłam ramionami nie rozumiejąc jej entuzjazmu. 
- chodź. - szarpnęła mną na schodach a że baka-san był niedaleko to potknęłam się o jego stopę, lekko na nią nadepnęłam i dodatkowo wylądowałabym na głowie gdyby nie fakt że w porę oparłam się na rękach. - przepraszam Ignis. Pansy próbowała pomóc mi wstać ale speszyła ją obecność Malfoy'a w pobliżu. 
- nic się nie stało. - odepchnęłam się od stopnia. - chciałeś mnie podhaczyć ? spojrzałam na lodowego blondyna. 
- ja ? ja Księżniczko ? - popatrzył na mnie zaskoczony. - nie. szedłem na górę. ale myślałem że Księżniczki zawsze i wszędzie trzymają równowagę. dodał złośliwie. 
- zatkaj się.  ominęłam go i poszłam na górę za trajkoczącą Pansy. 
- chyba nie wypada Księżniczkom się tak wyrażać. zażartował. 
- słuchaj Malfoy. - odwróciłam się gwałtownie. - nie denerwuj mnie. 
- wtrącisz mnie do lochu ? śmiał się.
koniec. na palcu zatańczyła iskra. - bo spłoniesz Malfoy. nie denerwuj mnie.  baka-san odsunął się z lekkim strachem i puścił mnie na schodach. tak samo Pansy. 
mam tu swoją Amber i jej obstawę. pomyślałam i padłam na łóżko gdzie były moje rzeczy. 

Rozdział  Drugi     Tęsknimy  Jeszcze  Mocniej

wzięłam papier i długopis. miałam zamiar napisać do Kastiela. 

"  Kastiel  Kochanie
Pierwszy dzień i już mam tu swoją nową "Amber" tym razem to chłopak. jeszcze gorszy niż ona. 
nie masz pojęcia jak bardzo za Tobą tęsknię. Krawat nadal pachnie a ja nadal nie mogę uwierzyć że wygraliśmy a poza tym że jesteśmy razem. 
Odliczam sekundy do końca roku i TĘSKNIĘ za Tobą. 
Napisz jak najszybciej. 
                     Twoja           Iskierka.    "
podałam kartkę sowie i wypuściłam ją za okno.    teraz mogłam tylko czekać jak wróci. 
- powinnaś go przeprosić. znienacka pojawiła się Pansy. 
- kogo ? 
- no Dracona. odparła spokojnie. 
- dostał to na co zasłużył. nie mam zamiaru. 
- ale odrzuciłaś jego propozycję. mogłaś być wśród jego kolegów. - patrzyła na mnie zaskoczona. - czemu to odrzuciłaś ? może jak przeprosisz to ci przebaczy i wpuści do swojego grona. 
- odrzuciłam bo to wypudrowany idiota i nie mam zamiaru się z takimi zadawać. nie będę go przepraszać bo to baka-san. 
- kto ? 
- idiota. odpowiedziałam jej pewnie. 
- przemyśl to. odparła na pożegnanie i poszła do, najpewniej, łazienki. 
kiedy wyszła zrobiłam to samo co Pansy i weszłam do największej łazienki jaką w życiu widziałam.   
duży  prysznic z kurkami i słuchawką w kształcie węży, wykładany białymi i zielonymi kaflami z szarymi konturami. ślicznie wyglądała i dodatkowo mrocznie. 
puściłam wrzątek i stwierdziłam że muszę coś sprawdzić. 
chciałam rozłożyć skrzydła i wyszło. 
czarne, lśniące, grube pióra przypominające krucze. 
 uśmiechnęłam się do siebie i schowałam je tak samo jak je rozłożyłam, czyli myślą wyrażającą chęć ich zamknięcia bądź, też tak jak na początku, otwarcia. 
 wróciłam do sypialni i położyłam się na swoim łóżku by zasnąć. ale za nic nie umiałam. 
wiecznie przypominał mi się Kastiel i czułam że czegoś mi brakuje. czegoś co zapełniłoby te pustkę. po prostu kogoś komu można by to wszystko wygadać i się wyżalić.


Rozdział   Trzeci    Pierwsze Lekcje ( Życia w Szkole )

poszłam na dół i zobaczyłam Malfoy'a siedzącego na parapecie. 
czyli nie jesteś taki zimny jak się wydaje ... pomyślałam. 
- co tak siedzisz ? spać nie możesz ? spytałam w miarę cicho na co on podskoczył. 
- co tu robisz ? zapytał zaskoczony.
- nie mogę spać. a ty ? 
- też. odpowiedział mi zwięźle Draco. jednak widziałam że coś go trapi. 
- co jest nie tak ? usiadłam na kanapie. 
- koszmar Księżniczko. najzwyczajniejszy w świecie koszmar. - odparł spokojnie. - a ciebie co tu sprowadza ?
- nie mogę zasnąć. odpowiedziałam mu spokojnie. niespodziewanie dosiadł się do mnie. 
- czemu ? 
- bo tęsknię za wszystkimi którzy są na moim osiedlu. a tobie co się śni ?
- koszmar który widziałem.  - przeczesał włosy - nic nadzwyczajnego. 
- super. odeszłam od niego i wróciłam na górę. 
nie mogłam zasnąć tak czy siak ale nie chciałam z nim siedzieć. 

* Draco * 

dlaczego ona poszła tak o ? 
nie rozumiałem tego ale to był jeszcze dzieciak. 

dzieciak pełen wad 
dzieciak który tylko przez fart trafił do Slytherinu.
 dzieciak który był denerwujący i robił zamieszanie by zostać zauważony.  
dzieciak z kompleksem niższości bo wychowywał się przy Potterem. 

choć odrobineczkę jej było żal bo jednak miała życie w cieniu brata ale jednak była denerwująca, złośliwa, mała i mocno przereklamowana. 
 czyli taka mała gwiazdka.

poszedłem na górę i zasnąłem bez oporów.

* Ignis * 
 nie zasnęłam przez całą noc. a następnego dnia lekcje szły z buta. nie czułam zmęczenia czy chęci pójścia spać po nieprzespanej nocy. wstałam kilka minut przed resztą ze swojego łóżka, ogarnęłam się i wyszłam do pokoju wspólnego, czyli tego na dole z tego co mi wyklarowano,  i usiadłam na kanapie czekając na resztę. 
pierwsze lekcje nie były fajne bo wszyscy nauczyciele wymagali czegoś z różdżką a ja ... ja byłam bez niej. i pomimo faktu że pan Ollivander u którego Harry nabył to coś mówił że to nadzwyczajne i powinnam być dumna to jednak trochę się wstydziłam jej braku. 
- gdzie twoja różdżka Księżniczko ? - spytał złośliwie na którejś z przerw Draco. - czyżby była tak droga i wspaniała że nie chcesz się nią chwalić przed służbą ? zadrwił.
- zamknij się.  odburknęłam nie w humorze. 
jednak jego goryle otoczyli mnie i złapali za ręce a Malfoy bezczelnie sprawdzał torbę. odwrócił ją do góry dnem tak że wszystkie podręczniki wysypały się na trawę łącznie z piórem i pergaminem. nie znalazł jej. - co ? nie ma ? gdzie ją schowałaś Księżniczko ? a może ... - zbliżył się. - może ty jej nie masz ? może stary dyro umieścił cię tu żeby szerzyć tolerancję dla mugoli. zwykłych bezwartościowych, niemagicznych idiotów. 
wyrwałam się jego kumplom i jemu wymierzyłam policzek.
Malfoy cofnął się o kilka kroków zaskoczony i tym ze podniosłam na niego rękę i tym że 10latka byłą w stanie mocno uderzyć.    złapał się za twarz, syknął coś a jego goryle mnie popchali ale kiedy spojrzeli na mnie odrobinę się uspokoili i zebrali baka-sana do kupy i poszli.
zebrałam książki i wszystko co leżało obok torby.
 "Tayniki Alchemii" które dostałam od Hagrida również bo się z nimi nie rozstawałam. 
podeszłam pod lochy gdzie Malfoy coś komuś opowiadał przykładając lód do policzka. 
uśmiechnęłam się nie tylko na twarzy ale i w duchu gdy pomyślałam co  Kastiel zrobiłby jakby zobaczył jak go policzkuję.  
dzwon ogłosił kolejną lekcję i jak weszłam do klasy to zamaszystym krokiem wchodził też profesor Snape, opiekun domu. 
- zero różdżek, jak zobaczę zaklęcia jest minus 10 punktów dla domu. na tej sali pracuje umysł a nie formuły, czy to jasne ? spytał oschłym ostrym tonem.
- tak panie profesorze. potwierdziła mu klasa.
w sumie jedyny plus był taki że wszyscy chowali różdżki kiedy ja nie miałam co ukrywać. bez względu na trudność tych zajęć Eliksiry na razie były moim ulubionym bo bez-różdżkowym przedmiotem.
Snape pomimo swojego wyglądu nie był taki zły.  dało się wytrzymać, a za dobre odpowiedzi jak wszędzie indziej szły punkty jednak u niego widać było że faworyzuje swój dom. 
po lekcji zaczepił mnie Harry i jego przyjaciele.
- hej Ignis. jestem Hermiona. dużo o tobie słyszałam. zaczęła brunetka o owalnej twarzy i falowanych włosach. 
- miło mi Hermiona. brat mi o tobie trochę mówił. odpowiedziałam życzliwie na co dziewczyna oblała się rumieńcem. 
- jestem Ron. przedstawił się rudy chłopak z piegowatą twarzą.
- miło. o tobie też Harry wspominał. dowiedziałabym się więcej z listów gdyby nie fakt że jestem tu tak jakby przed terminem. 
- nie martw się siostrzyczko. - pokrzepił mnie Harry. - słyszeliśmy o tym ze uderzyłaś Malfoy'a. to prawda ?
- a dlaczego ma czerwony policzek a na nim ślad mojej dłoni ? z kosmosu UFO mu przyniosło ? zażartowałam na co brat i jego przyjaciele się zaśmiali.
 już ich lubiłam.
- Ignis niedługo lekcje latania. chodź. pójdziesz z nami. zaoferował się Ron.
-okej. poszłam za nimi.
dotarliśmy na wielki dziedziniec gdzie były miotły i praktycznie wszyscy uczniowie którzy mieli być.
 energicznym krokiem dołączyła do nas kobieta o krótkich jasnych włosach, goglach na czole i szatach, jak mówił Ron, do sędziowania quidditcha czymkolwiek był quidditch.
- zacznijmy od tego ze nazywam się Hooch i będę uczyć was latania.
- dzień dobry pani Hooch. przywitaliśmy ją.
- dobra formalności za nami. nikt nie wsiada na miotłę nim nie powiem że można bo wyleci. jasne? 
- tak pani profesor. 
- dobra. stańcie tam gdzie są miotły. - ustawiliśmy się w dwie równoległe linie. - wyciągnijcie prawą rękę nad trzonek i powiedzcie "do mnie" a miotła powinna znaleźć się w waszej dłoni. 
- do mnie. usłyszałam głos Harry'ego który za pierwszym razem miał miotłę.
- do mnie. powtórzyłam i również podleciała do góry wprost do ręki. 
poza nami było jeszcze kilku uczniów którym się udało w tym i Malfoy. 
- dobra. usiądźcie na trzonku tak jak w siodło. - okej, dziwnie to wygląda ale wykonaliśmy polecenie. - na mój znak odepchnijcie się nogami od podłoża. 
jakiś grubszy chłopak wyleciał za wcześnie i widać było że to miotła nim kieruje a  nie on miotłą.  
pani Hooch miała problem ale w końcu chłopak sam spadł na ziemię. 
- nikt się nie rusza dopóki nie wrócę ze Skrzydła Szpitalnego jasne ? powiedziała zwięźle i wzięła go za sobą do szkoły. 
- no widać że tłuszcz ułatwił mu lądowanie. - zaczął wrednie Malfoy jak tylko nie było nauczycielki. - zgubił coś dodatkowo.
- to nie jest twoje. przypomniałam mu razem z Hermioną.
- pożyczę sobie. schował jakąś szklaną kulę do kieszeni swojej szaty. 
- nie możesz. 
- a właśnie że mogę Księżniczko. - uprzedził mnie i wyleciał w górę. - ten dureń pewnie ma lęk wysokości więc schowam to wysoko. 
- oddaj to. dołączył się mój brat.
- nie. Malfoy wznosił się.
- pójdę po to. - wsiadłam na miotłę i wyleciałam w górę. a za mną brat. - Harry nie jestem dzieckiem, dam sobie radę.
- nie chcę żeby coś ci się stało. pomogę ci. 
Malfoy niespodziewanie podleciał i zrzucił mnie z miotły. ale nie spadłam. skrzydła uratowały mnie o tyle że się rozłożyły i teraz nawet nie myśląc wykonywały miarowe ruchy utrzymujące mnie w powietrzu.
- co ty ... Malfoy się zaciął. albo ze strachu albo z podziwu. ale raczej to drugie ukrywane raczej pod tym pierwszym.
- Ignis nigdy nie mówiłaś ... zaczął Harry.
- teraz to nie ma znaczenia bracie. - odpowiedziałam mu. - sama dowiedziałam się tutaj w szkole. 
- ale co z miotłą.
wyciągnęłam dłoń.spróbować zawsze warto  - do mnie. powiedziałam cicho. miotła podleciała wprost pode mnie a kiedy usiadłam skrzydła zniknęły, najpewniej w znamionach które miałam od zawsze na plecach. 
- oddaj to co zabrałeś Malfoy. powiedziałam twardo. 
- nie. - odleciał a ja i mój brat za nim na miotłach.
 wiatr gwizdał w uszach a pęd powietrza i to jaką prędkość osiągnęliśmy byłoby niemożliwe do uwierzenia dla Kastiela.  
brat przylgnął do Malfoy'a z lewej ja z prawej strony i tak otoczony baka-san wyrzucił przed siebie to co wziął a sam wylądował. 
razem z bratem pędziliśmy dalej i tuż przed oknem na piętrze wywinęliśmy się obrotem i hamowaniem w bok. nie wiedziałam jakim cudem ale to nie było ważne. ważne było to że własność kolegi Harry'ego miała zostać zwrócona właścicielowi. 
zeszłam razem z Harrym na ziemię i oboje trzymaliśmy w ręce kulę. 
- oddaj ją potem temu chłopakowi. powiedziałam do brata i wróciłam na swoje miejsce. znaczy się chciałam wrócić ale przyjaciele Harry'ego mi to uniemożliwili zasypując i jego i mnie pytaniami jak my to umiemy. kiedy już dostali odpowiedź że po prostu wyszło wpadli do nas profesorowie. do brata wysoka, starsza kobieta w szpiczastym kapeluszu do mnie Snape.
zabrali nas do szkoły i najpierw wyklarowali pani Hooch co miało miejsce, a potem kiedy zostawili biedną psorkę otępiałą i pełną niezrozumienia rozeszliśmy się z Harrym. on poszedł za swoją nauczycielką na górę ja za Snapem na dół do jego gabinetu.
- widziałem ten "wyczyn" panno R ... Potter. przed drzwiami jest Markus Flint kapitan naszej drużyny. on też był świadkiem tego co zrobiłaś i jestem w stanie się zastanowić czy nie zostaniesz jednym z członków drużyny. tylko pytanie czy chcesz ?
- chcę ale oczywistym jest że dzisiaj po raz pierwszy dotknęłam miotły.
- to pokazuje jedynie twój talent panno Potter. Markus. - drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł wysoki, mocno napakowany chłopak o niezbyt miłej twarzy. - to jest Ignis. wstępnie się zgodziła ale jeszcze nie w tym roku. teraz trenuj ją i może w przyszłych semestrach weź na pierwszy mecz. 
- dobrze panie profesorze. - skinął głową z chłodnym oficjalnym tonem. odwrócił się do mnie. - cześć młoda. widzę że chcesz zabrać się za quidditcha. jednak ostrzegam gra jest brutalna a byłabyś jedyną dziewczyną w naszej drużynie w całej historii więc i pierwszą osobą do tzw, odstrzału. 
- wiem co to znaczy. - potwierdziłam. - pierwsze ataki jak nie wszystkie będą na mnie. o brutalność gry się nie martw dam sobie radę. 
- jak sobie chcesz młoda. - uśmiechnął się. - no dobra to nie pogrzeb. piątka na dobry początek. - wystawił dłoń. przybiłam z nim piątkę i wyszliśmy z gabinetu Snape'a. - gratuluję. ja tego nie potrafię a ty twierdzisz że pierwszy raz miałaś miotłę w ręku. i jeszcze te skrzydła  znikąd ... jak ty to zrobiłaś ?
- skrzydła są na moją wolę jakby były częścią mnie. a o miotłę się nie pytaj bo sama nie wiem jak. 
- no dobra. po lekcjach przychodzę po ciebie i idziesz na boisko.  Markus szedł już w stronę swojej klasy.
- nie mam własnej miotły. przypomniałam mu.
- a skrzydła ? rzucił na odchodnym i poszedł już na dobre.
    wróciłam na lekcje. 
Malfoy się nie odezwał nawet pozbył złośliwości a nauczyciele pytali mnie o wszystko. 
wszystko minęło aż za szybko. 
ubrałam luźniejsze rzeczy i poszłam do pokoju wspólnego gdzie czekał na mnie Markus i kilku jego kolegów.
- chyba żartujesz . powiedział któryś z nich.
- cierpliwości. uspokoił ich Markus. 
- no to na boisko. przywitałam ich. 
poszłam za nimi na boisko.  zostałam zaprowadzona do skromnej szatni
- okej chłopaki. to Ignis. - wskazał na mnie dłonią Markus. - młoda zainteresowała się quidditchem. 
- to niech pokaże co potrafi. 
- ej hola Peter. najpierw może zasady. - uspokoił zapał Markus. - jest tak 4 piłki, 10 zawodników. 2 piłki to tłuczki ich unikaj jak tylko się da. kafel jest jeden nim się nie przejmuj. ciebie obchodzi złoty znicz. szybki, mały i trudny do złapania. dwóch pałkarzy zajmuje się ochroną zawodników, 7 ścigających łapie kafla ciebie to też nie obchodzi, ty jesteś jedna.
- jasne. potwierdziłam.
- no to siup. - Markus otworzył drzwi do szatni i wszyscy wyszli na boisko. słońce świeciło i było całkiem przyjemnie na dworze. - ty na skrzydłach. popisz się.
wsiadł na miotłę jak reszta drużyny ale najpierw wypuścił wszystkie piłki. 
wystrzelili w powietrze a ja rozłożyłam skrzydła i chciałam się wznieść w górę. 
poszłam jak torpeda w górę. tłuczki krążyły jak wściekłe osy a Markus starał się jak najmocniej je podawać w moją stronę. pomimo jego starań nie wychodziło mu to. po paru latach z Amber nękającą mnie nawet po szkole umiałam być szybka. w pewnym momencie zobaczyłam zdziwione miny chłopaków kiedy w końcu dosięgnęłam złotej kuli którą był znicz. 
usiadłam na ziemi szczęśliwa ale padnięta. - już lubię treningi. 
- ale jak ... przecież skrzydła były szerokie na metr a ty Flint w żadnym wypadku nie trafiłeś. poza tym ... skąd one się wzięły ?
- nie widziałeś jej ? szybka jest. muszę pogadać ze Snapem może uda się go namówić na mecz jeszcze w tym semestrze.
poszłam na górę i napisałam do Kastiela długi list w którym opowiedziałam mu wszystko 
" (...) i tym sposobem stałam się częścią drużyny.     Tęsknię            Ignis "  
podałam pergamin sowie którą wypuściłam za okno. 

położyłam się na łóżku które zajmowałam i poczułam że ktoś mnie obserwuje. nie widziałam nikogo ale wyjrzałam za okno i w sumie też nic nie zobaczyłam w słońcu dnia ale miałam wrażenie że to stamtąd pochodzi wzrok. 
no trudno. kolejna zagadka do rozwiązania. pomyślałam i powlokłam się na dół. 

późne popołudnie  wróżyło mnóstwo osób na dole ale co zrobić ...  
usiadłam na kanapie z notatnikiem pełnym rysunków i od razu wzbudziło to zainteresowanie paru chłopaków. 
Malfoy w pewnym momencie wyrwał mi notes i latał z nim po pokoju.wybiegł na korytarz a ja za nim. w końcu złapałam go za kołnierz i mocnym szarpnięciem zatrzymałam.
- idioto oddawaj notes. 
rzucił go na podłogę w taki sposób że jeszcze sunął po kaflach dość długo. 
nachylił się nad nim jakiś starszy chłopak z kłem w uchu i otworzył. spojrzał na zawartość, uśmiechnął się i podszedł do mnie. 
- to chyba twoje. podał mi zeszyt.
- dzięki. przyjęłam własność od tajemniczego chłopaka który już się gdzieś ulotnił. 
kolejna rzecz do zrobienia.  ogarnąć jak on zniknął.   dopisałam to do listy w głowie i wróciłam do pokoju wspólnego. 
- a z tobą Malfoy policzę się następnym razem.  rzuciłam na odchodnym kiedy szłam na górę.

idiota, baka-san, rozpuszczony bachor, złośliwiec oj mnóstwo epitetów było żeby mu nawrzucać. a we mnie wrzało. 
zapaliłam iskrę na palcu i spojrzałam na nią. - pamiętam jakby to było wczoraj jak Kastiel mi nie ufał a ty mu pomogłaś. - rozpłakałam się z uśmiechem na wspomnienie. wspomnienie z nim. a on był teraz tak daleko. - Kastiel ... dlaczego cię tu nie ma ? jestem sama, brat chyba mnie nie potrzebuje ... a ty jesteś daleko i pewnie masz już jakąś gimnazjalistkę ... więc też pójdę w odstawkę ...
- młoda co jest ? - zobaczyłam obok siebie tego samego chłopaka który podał mi notes na korytarzu. - czemu się rozłamujesz ?
- jak tu jesteś to pewnie słyszałeś. odpowiedziałam nieznajomemu.
- no słyszałem. ale gadanie do siebie ci nic nie da. posłuchaj jeżeli chłopak cię kocha to zostanie i poczeka na ciebie i twój powrót. bratem się nie przejmuj, to że ma nowych przyjaciół nie znaczy ze cię nie potrzebuje. - okrył mnie swoim płaszczem. - no już. nie rycz. 
- jak ci na imię ? spytałam w puste miejsce. miałam tylko płaszcz.
pod kołnierzem było imię "Cirispin" .  
- Cirispin ... więc tak się nazywasz. szepnęłam i otuliłam się okryciem.
nie zakochałam się w nim ale jego postawa przypominała starszego brata. tyle że ten starszy brat nie chciał pokazywać tego że się nade mną opiekuje. 
spojrzałam na zegar.  niedaleko 18. a mi się tak nudziło ... 
zeszłam na dół z płaszczem. 
- te Cirispin skąd ona to ma ? spytał jakiś chłopak. 
- nie wiem. - podszedł i odebrał swoją własność jakby mnie nie znał i nie pocieszał. - to płaszcz Łowcy.  powiedział do mnie chłodno.
- kim jest Łowca ?
- pilnuje żeby w Lesie nie było zbyt wiele bestii. - odpowiedział. wskazał na półkę z czaszkami. - widzisz to ? - pokiwałam głową. - to dlatego że ja i moi poprzednicy pilnujemy Lasu. każda zabita bestia tu trafia. oczywiście te największe i najpiękniejsze sztuki bo tak to by miejsca nie starczyło.
- czyli zabijasz potwory. 
- dokładnie. potwierdził dumny Cirispin. 
- to okropne. 
- nie tak jak to co zrobiłyby ci bestie gdyby mnie nie było. - pokazał mi ręce i kark. pełno blizn. - widzisz ? to wszystko z Lasu. wszystko żeby chronić takie berbecie jak ty. 
poczułam zapach krwi. dotknęłam jego ramienia. skrzywił się z bólu.- otwarta, ropiejąca rana. dlaczego nie dasz tego do Skrzydła ?
- bo gdybym tam poszedł Pompfrey zostawiłaby mnie tam na miesiąc a w tym czasie Las by zdziczał. 
- mogę ci to zasklepić. 
prawie parsknął śmiechem. - jak ?
pstryknęłam palcami i przeskoczyła iskra. - choćby tak. 
wszyscy patrzyli na mnie jak na UFO ale z lekkim podziwem. - nie używam różdżki bo pan Ollivander powiedział że jej nie potrzebuję. właśnie - kolejny raz pstryknęłam palcami. - z tego powodu. 
- a wyczyścisz mi ranę i dasz gwarancję że od razu będę mógł ćwiczyć ? spytał zainteresowany Cirispin.
- owszem. potwierdziłam.
Cirispin zrzucił szatę a że miał z koszuli poobcinane rękawy więc widać było opatrunek na jego, muszę być szczera, umięśnionym ramieniu. 

kilku starszym dziewczynom wyrwał się pisk jak go zobaczyły.

- będzie bolało. - delikatnie jak tylko mogłam odkleiłam bandaż od jego skóry. - to niestety też ale to konieczne żeby prawidłowo się zrosła. - 
drobny płomyk otoczyłam kroplą wody. 
siłą woli i niczym innym.
 rana była głęboka więc delikatnie wsunęłam koniuszeczek palca w jego skórę. syknął z bólu.
 ale działało. 
wyciągnęłam stamtąd brud myślą że powietrze też musi byś świeższe. 
zanieczyszczenia, a było ich sporo bo rana musiała być stara,  spopieliłam.  
- okej - wyjęłam palec. ale wpadł mi do głowy pomysł bo miał też nadszarpnięte mięśnie. - masz może jakiś sztylet przy sobie ?
- nie rozstaję się z bronią. jest w lewej kieszeni płaszcza. - wyjęłam nóż. - co chcesz zrobić młoda ? - nie odpowiedziałam tylko rozcięłam sobie palec i wpuściłam do jego oczyszczonej rany kilka kropel swojej krwi. 
po prostu poczułam ze powinnam to zrobić.  
tłumik podszedł bliżej a rana od środka się zasklepiała. 
rozniosły się szepty. 
- jak ? spytał Cirispin z jeszcze otwartym skaleczeniem.
- nie wiem. - oddałam mu nóż który miał czyste ostrze a mój palec też się zrósł. - teraz chyba druga najmniej przyjemna część. zasklepienie rany. - stworzyłam płomyczek i przyłożyłam go do skóry Łowcy. znowu syknął z bólu ale po minucie rana była już zasklepiona. - proszę bardzo. ramię jak nowe, zdrowe i gotowe do użytku.
- pani Pompfrey musi to zobaczyć. -zimny głos profesora Snape'a sprowadził mnie na ziemię. - nie wiedziałem że uzdrawiasz. tego nie zrobi najlepszy wywar.idziemy panno Potter. podniósł mnie i wyciągnął na korytarz. 
poprowadził mnie do kolegi brata, tego samego który złamał sobie rękę na lekcjach latania.
- pani Pompfrey proszę skończyć faszerowanie tego chłopca bzdurnymi lekami. zarządził chłodno nauczyciel Eliksirów.
- panie profesorze zna pan lepsze metody ? uniosła się pani nazwana Pompfrey.
- owszem. - wskazał na mnie. sekundę potem wprowadzono Cirispina z odsłoniętą blizną. - ten chłopak miał 2 tygodniową, ropiejącą głęboką ranę na ramieniu. ona - znowu Snape wypchnął mnie do przodu - wyleczyła ją w kwadrans.
- to niemożliwe do tego potrzeba tygodni ... 
- pokaż jej sztuczkę Ignis. tym razem to Cirispin mnie wystawił.
pstryknęłam palcami i przeskoczyła iskierka. pani Pompfrey zrobiła wielkie oczy. - w takim razie czego ci trzeba ?
- jak nazywa się chłopak ? 
- Neville. 
- przykro mi Neville ale muszę mieć nóż. 
Cirispin zawczasu wyciągnął ten którym jego wyleczyłam. - jest twój młoda. 
- dzięki Cirispinie Łowco. przyjęłam ostrze ostrożnie. 
- na co ci ono ?  dopytywała się p.Pompfrey.
- nie wiem czy to się uda bo to zwariowany pomysł ale skoro krew pomogła Cirispinowi miejscowo to może uda się jej dotrzeć do twojego złamania i je naprawić.
- to nie głupie. - teraz zauważyłam Malfoy'a w drzwiach. - jak na złośliwego bachora. tylko jak chcesz wpoić w niego swoją krew ? dożylnie ? zaśmiał się.
- wystarczy drobne naczynie i zamknięte oczy Neville'a. baka-san. 
- dlaczego miałbym zamknąć oczy ? wmieszał się gruby chłopiec z ręką w gipsie.
- a chcesz świadomie pić krew ? 
- to jedyne wyjście ? spytał z nadzieją.
- albo to albo boleśnie rozcinam ci rękę aż do kości i tam działam. 
- wolę wypić. 
- też wolę tę opcję. zgodziłam się z pacjentem.
wzięłam nóż a od pani Pompfrey dostałam niewielki kieliszeczek, taki sam w jakich nasza ciotka Marge pijała Brandy kiedy nas odwiedzała,    rozcięłam kilka palców i krew spływała po ostrzu i z ręki napełniając naczynie. musiałam co minutę pogłębiać cięcia bo rany zamykały się. 
kiedy naczynie było pełne a ja byłam pewna że moje mięśnie wyglądają jak ryba na sushi podałam Neville'owi płyn który chłopak wypił jednym szybkim łykiem. 
- nie tak źle. - chwilę poruszał językiem w ustach. - smakowało jak krówki. 
- pokaż to idioto. - przepchał się Malfoy i spił ostatnią kroplę krwi wprost z mojego palca. - co ty bredzisz. lukrecje. czarne lukrecje. 
- ej. - spoliczkowałam go. - po pierwsze : nie rób tak. po drugie : nie masz się do mnie zbliżać na mniej niż 10 metrów. po trzecie : nie denerwuj mnie bo nie ręczę za ogień.
- dobrze już dobrze Księżniczko. - cofnął się z uniesionymi dłońmi. oczywiście dla żartu. - przepraszam. wystarczy ?
- spadaj. nie chcę cię widzieć.  rzuciłam zdenerwowana i wyszedł mrucząc coś pod nosem.
Cirispin spojrzał na mnie wymownie. - co ? spytałam zdziwiona jego wzrokiem.
- nic młoda. nic. - chciał iść. - mogę mój płaszcz ? jednak wolę uniknąć pisku dziewczyn na korytarzach. - rzuciłam mu go w twarz. - dziękuję. do zobaczenia młoda. znowu zniknął.
zostałam przy Neville'u którego ręka już najwyraźniej się zrosła. - dzięki Ignis. - uściskał mnie ale odsunął się speszony. - dziękuję.
- przekażesz coś mojemu bratu ? spytałam go.
- jasne. co ?
- powiedz mu że jednak chciałabym się z nim spotkać nawet jeżeli o mnie zapomniał. a i nie mów mu o tej ręce.  tylko o tyle proszę.
chłopak wybiegł ze Skrzydła Szpitalnego i tyle go widziałam.
powlokłam się do pokoju wspólnego Slytherinu i weszłam do sypialni dziewczyn bez żadnej pozytywnej energii. 
i tak wiedziałam że owszem przekaże mojemu bratu wiadomość ale też rozpowie na całą szkołę jak uleczyłam mu rękę. 
usiadłam na swoim łóżku i spojrzałam za okno. siedziała tam moja sowa z paczuszką.
wpuściłam ją do siebie. 
" Iskierko !
dziękuję za historię dni w szkole. 
a tego całego Malfoy'a przetresuj żeby mu się poukładało w głowie.  
u mnie wszystko w porządku, nadal jestem sam i od razu Cię uprzedzę : nie. nie podoba mi się żadna z rocznika czy ze szkoły. 
3maj się tam Iskierko i pamiętaj : kocham Cię. może i jestem daleko ale  to jedno się nie zmieni. 
PS  nie smuć się.  na pewno nie jest tam aż tak źle. 
PPS    paczuszka to prezent urodzinowy. wysłałem teraz bo jak ty będziesz miała urodziny nie będzie mnie w domu i wolałem dać Ci go teraz. mam nadzieję że Ci się spodoba Iskierko.
  Kastiel "

otworzyłam drobną paczkę. był tam łańcuszek z otwieranym medalionem. 
w środku było jego zdjęcie a z drugiej moje.  z dopiskom  "dla mojej Iskierki" 
rozpłakałam się ze wzruszenia a że chciałam mu odpisać nie umiałam normalnie chwycić pióra. 

" Kasti 
nie wiem jak Ci się odwdzięczyć za prezent ( najlepiej byłoby pocałunkiem ale jesteś za daleko )  
łańcuszek jest prześliczny.  wzruszyłam się jak go otworzyłam. 
co do Twojego listu : cieszę się że jednak na mnie czekasz i też Cię kocham. 
nie mogę się doczekać wakacji. 
przy okazji : nadal mam Twój krawat i oczywiście statuetkę z bitwy kapel. 
krawat ciągle pachnie i kiedy jestem smutna pomaga mi się do Ciebie zbliżyć. nie w ten fizyczny sposób ale mam wrażenie że jesteś wtedy obok mnie. ( wiem dziecinne )
TĘSKNIĘ !!!     
Iskierka"

podałam to sowie która jakby uradowana wyleciała za okno i tyle ją widziałam.
rzuciłam się na materac i do momentu kiedy już dziewczyny się zeszły do sypialni i poszły spać, do tego momentu leżałam i myślałam o Kastielu. 
dopiero kiedy one były gotowe ja zaczęłam się ogarniać i szykować spać. 
minął kolejny dzionek w szkole. super. 

Rozdział   Czwarty   Żarty Malfoy'a ( Granice )  i Tajemnice Szkoły

znowu nie mogłam zasnąć. ponownie poszłam do pokoju wspólnego i ku mojemu pechowi był tam baka-san. 
tym razem wyglądał jakby się pozbierał po czymś smutnym. 
no co miałam zrobić ? serca z kamienia nie mam a dziwnym widokiem był smutny Malfoy, w końcu on raczej nie miał uczuć. 

dosiadłam się na kanapę. - co się dzieje Malfoy ? to drugi raz kiedy cię tu widzę.

- kot nam zdechł.  - odpowiedział siląc się na spokój. - a dostałem go na Gwiazdkę ... 
- ej no nie załamuj się. - spojrzałam na niego niechętnie. - pomyśl sobie że teraz jest mu lepiej. a jeżeli go pamiętasz to zawsze będzie z tobą. - coś chciało przytulić go na pocieszenie ale cofnęłam się na górę. - idź lepiej spać i na razie nie myśl o kocie. 
- Księżniczko ! - zatrzymał mnie. obróciłam się w jego stronę. - nie jesteś taka zła. 
- idź spać. zbyłam go chłodno. 
wróciłam do siebie i zobaczyłam siedzącą na swoim łóżku Pansy.
- z kim rozmawiałaś ? spytała zainteresowana.
- ty też. spać. 
- no powiedz. chciała wiedzieć to ma.
- baka-san nie może spać. 
- jest na dole ? spytała ożywiona Pansy.
usłyszałam jak zamykają się jakieś drzwi. - nie. już wrócił do dormitorium. 
- szkoda. ciekawe jak wygląda bez szaty ... 
- co !?  zaskoczyła mnie. 
- no jak wygląda kiedy nie nosi szaty. 

oddychaj Ignis.
 to że Dean i Micheal są razem to był szok ale że ktoś chciałby oglądać baka-sana bez ...
 blee ... 
         rozumiałam Kastiela okej, chociaż i tak był ze mną.
 ale  Malfoy'a ... 
fuuu ...

zasłoniłam palcami oczy. pomyślałam o tym jak dostałam krawat od Kastiego. 
lepiej. od razu lepiej. 
- idź spać Pansy. 
- nie będziesz się rządzić bo nawet starsza nie jesteś a nawet przeciwnie.odpowiedziała mi.
-  rób jak chcesz. 
zeszłam na dół i patrzyłam w ogień.  potem usiadłam na parapecie i podziwiałam Księżyc.  gdzieś tam daleko Kastiel pewnie słodko śpi nieświadomy że ktoś patrzy na lunę i myśli o nim.

kiedy zaczynało świtać poszłam wziąć zimny prysznic i się przebrać.
potem wróciłam na dół i podziwiałam słońce.  
zaczął się kolejny dzień w szkole. 

ludzie zeszli zaskoczeni ze nie spałam. 
najpierw przywitał mnie Cirispin. - nie śpisz młoda ?  czy w ogóle zasnęłaś ?
- nie. nie mogę spać odkąd tu przyjechałam. zwykle po bezsennej nocy odsypiam cały dzień ale tutaj nawet nie czuję zmęczenia.
- dziwne ale okej. no to marsz na śniadanie. 
zaprowadził mnie na Wielką Salę, jak ją określił opisując mi wszystkie znane mu pomieszczenia. 
- zapraszam. - wskazał na miejsce przy stole Ślizgonów. - też tu jesz.
- to ... to tłumaczy dlaczego byłeś wczoraj w pokoju wspólnym.
- szybko łapiesz. zażartował.
- daj mi spokój. mam dość. 
- czego ? zainteresował się znad talerza pełnego jedzenia.
- ludzi z domu, no ty i drużyna jesteście jedynymi normalnymi,  wiecznego gadania Malfoy'a, do tego dorzuca się jeszcze ta cała Pansy, ... jestem kilometry od przyjaciół ... 
- em a nie przyszło ci do głowy pytanie dlaczego Malfoy ci dopieka ? zasugerował. 
znałam tę sugestię. - nie. - zaśmiałam się. - to chory żart. Malfoy ... - znowu parsknęłam śmiechem. - dobry żart Cirispin. pierwszy żart który naprawdę ci wyszedł. gdzie zgubiłeś wzrok ? Malfoy to idiota bez uczuć. 
- nieważne. - oddalił temat kiedy baka-san pojawił się na Sali. - dzięki za ranę. ja znikam młoda.a jeszcze coś. - poczochrał mi włosy-  pilnie trenuj loty. 
- dzięki. a jak znowu będziesz miał problem z raną to mnie znajdź. 
- zapamiętam młoda. zapamiętam.  jakby mi zagroził i poszedł. znowu zniknął.

- jak się spało Księżniczko ? - spytał złośliwie Draco. - a zaraz ty nie śpisz. Księżniczka pilnuje żeby ogień nie zgasł. prawda Iskierko ? 
tego za wiele. przeżyję "Księżniczko" wypowiadane z lekceważeniem i złośliwością. ale miano od Kastiego jest zbyt osobistym ciosem. 
- oo patrzcie. Iskierce skończył się ogień. 
- zamknij się ! - zdeptałam mu stopę i wbiłam widelec obok jego dłoni. szkoda że brakło milimetra. - nie będziesz sobie z tego słowa robił żartów. jasne Malfoy ? - zdjęty strachem baka-san niemo pokiwał głową. - spytałam czy to jasne. 
- j ... jak słońce I ... Księżniczko. 
- super. wyszłam z Sali zostawiając go nastraszonego. 
za mną poszedł Harry i jego przyjaciele. 
usiadłam pod jakimś gobelinem na schodach. 
Harry tyknął mnie w ramię. - bezczelny. słyszałeś jak mnie nazwał ? 
- a nie mó ... ooo ... tak mówił do ciebie Kastiel zgadłem ?
- tak. - lekko się uśmiechnęłam. - byłam jego Iskierką, nawet teraz w listach mnie tak nazywa.
- kto to Kastiel ? spytał Ron zaskoczony. 
- ktoś bliski. odpowiedziałam mu wymijająco.
- jej pierwsza miłość. sprostował Harry. 
- daruj sobie bracie. - odgryzłam mu się bez życia. - o co chodzi ? czemu za mną wyszliście ?
- mocno rzucasz Malfoy'em. chcieliśmy ci pogratulować. jego mina jak wbijałaś widelec ... bezcenna. odparł Ron.
- dzięki. lekko się uśmiechnęłam.
- słuchaj Ignis jest sprawa. - zaczęła Hermiona. spotkała wzrok Harry'ego i Rona. - co ? 
- jest za mała. uciął brat.
- lepiej powiedzcie o co chodzi. zainteresowałam się.
- dobra. no bo w szkole jest 3 piętro. to zakazane. przypadkiem tam na coś trafiliśmy i nie umiemy tego określić. - odpowiedział mi Ron. - znaczy się Hermiona nie wie.
- czym jest coś ?
- trzygłowy pies. palnął Harry.
- cerber. - odpowiedziałam w ciągu sekundy. - przepraszam ale uwielbiam mitologię grecką a tam właśnie strażnikiem wejścia do Tartaru był cerber - trzygłowy pies Hadesa- pana śmierci. 
- no tak. dlaczego na to nie wpadłam. 
- coś jeszcze ? spytałam.
- jak było z tym ogniem ? i ze skrzydłami ? nic nie mówiłaś że coś takiego umiesz. zainteresował się tematem brat.
- ogień ? - pstryknęłam palcami. - i nie tylko. woda też. - zrobiłam to samo i zobaczyli kroplę wody. - powietrze chyba również. - tym razem wywołałam wiatr. sekundowy i słaby ale wiatr. - ziemia - grudki czarnej ziemi spadły na podłogę szkoły. - to tak. a skrzydła ? - rozłożyły się. - sama nie wiem jak. po prostu chcę żeby były albo żeby znikły. a one jakby tego słuchają.
- WOW. palnął Ron. 
- to wręcz niemożliwe nawet jak na świat czarodziei. wydukała po krótkiej przerwie Hermiona. 
- przykro mi ale wzywają mnie Eliksiry. obwieściłam im kiedy zadzwonił dzwon. 

lekcja minęła mi bez złośliwości Malfoy'a który po akcji na śniadaniu chyba zrozumiał że nie warto mnie denerwować. 
w ogóle zaczął traktować mnie jak powietrze jakby to była kara, a dla mnie to było to na co czekałam.         jakby nie wiedział że mam go dość i chcę świętego spokoju.
    po lekcji zatrzymał mnie profesor Snape. 
- nie życzę sobie sztuczek na korytarzu.
- to nie były sztuczki panie profesorze i doskonale pan o tym wie. wczoraj uleczenie rany Cirispina i naprawienie ręki Neville'a to nie były sztuczki. 
- nie tym tonem panno Potter. słyszałem jak rozmawiałaś z trzema Gryffonami na temat 3 piętra, co knujecie ?
- nic. po prostu zadali mi jedno pytanie o nazwę czegoś. nic więcej.
- to twój brat i pewnie chciałabyś go wspierać. więc masz moją zgodę ale pod jednym warunkiem. informujesz mnie o waszych poczynaniach. jasne ?
- tak panie profesorze.
- aha jeszcze jedno. nie bądź tak brutalna wobec Dracona Malfoy'a. 
- dobrze panie profesorze ale on sam mnie do tego prowokuje. 
- porozmawiam z nim na ten temat. a teraz idź już.
w minutę wbiegłam do sali z Transmutacją. spóźniona.
- przepraszam ale zatrzymał mnie profesor Snape. 
- wiem o tym Ignis. powiedziała łagodnie profesor McGonnagall, wychowawczyni Gryffonów. 
to również tłumaczył mi Cirispin.

zajęłam swoje miejsca na nie fart koło baka-sana który już na wstępie rzucił uwagę "Księżniczka". ale jedno moje spojrzenie wystarczyło żeby się ogarnął. 

- dobrze więc. znacie zaklęcia i sposób wykonania. zmieńcie przedmioty. 
wszyscy zaczęli próbować z zaklęciem którego zapomniałam więc próbowałam improwizować. 
mieliśmy zmieniać pióro w coś.      nie było powiedziane w co. 
- Fenix. - mruknęłam do siebie i pstryknęłam palcami. z pióra powstała miniaturka miniaturki ptaka który dodatkowo płonął i latał i w ogóle zachowywał się jak żywy. - bingo. 
- Ignis. jak ? zaskoczyła się nauczycielka. 
-  moim sposobem pani profesor. - prowadząca lekcje podeszła do mojego biurka i fenix usiadł jej na ramieniu. - widać panią polubił. 
- zmień go  z powrotem w pióro. - poprosiła McGonnagall. spełniłam prośbę i na ramieniu miała tylko pióro. zwykłe, w stanie nietkniętym najzwyczajniejsze pióro. - 15 punktów dla Slytherinu za popisową transmutację.

dzwon ogłosił Obronę przed Czarną Magią.

pierwsze zajęcia, po raz drugi widziałam nauczyciela i zabolały mnie plecy.  
nie zbyt mocno ale wystarczająco żeby wybić mnie z rytmu.
- Ignis. zaczął profesor. - coś nie tak ?
- nie wszystko w porządku panie profesorze. teraz zorientowałam się ze tylko w połowie siedzę na krześle. prawie leżałam na stole. 
- widzę że coś jest nie tak może ci pomóc ? 
-nie, nie trzeba. usiadłam prosto jak struna. 
pomimo bólu który narastał z każdą sekundą wytrzymywałam i dopiero na koniec lekcji wybiegłam z klasy. 
jednak ból obezwładnił mnie w połowie korytarza. 
upadłam. 


* Cirispin * 

chciałem wejść do pokoju wspólnego bo nie miałem zajęcia w Lesie a na podłodze widzę młodą rozłożoną jak placek. 
widziałem jej zaciśnięte, krwawiące wręcz piąstki i słyszałem jak dyszy. 
- cholera ... - zakląłem jak zobaczyłem jej plecy. krwawiły ale to coś wcale nie wyglądało na krew. to co wypływało i brudziło materiały było czarne. - Ignis ... Ignis wszystko okej ?
- plecy. bolą tak jakby mi je ktoś rozcinał od środka. 
- pokaż. - rozciąłem jej szatę i koszulę.  
zobaczyłem te osławione znaki na jej plecach. to były te skrzydła które zostawiło Crucio Sam-Wiem-Kogo.  
to jakby z nich wypływała ta ciecz. - Ignis. mam pomysł. rozłóż skrzydła jeżeli możesz. - pokiwała słabo głową i rozłożyła je.
 to co zobaczyłem budziło największy wstręt. 
najgorsza na świecie rana. 
skrzydła miała pocięte i podziurawione aż do mięśni. - Ignis muszę odkazić ranę alkoholem. będzie boleć bo cięcia są głębokie. - pojawiła się butelka spirytusu a nade mną głowa profesora Snape'a. 
- to nie zwykły spirytus panie Doches. jest tam eliksir który pomoże. 
- Ignis trzymaj się. - polałem jej rany i ku mojemu zaskoczeniu wszystko co było skropione płynem jakby zasuszyło się, zwęgliło i odpadło. oblałem jej całe plecy i po kwadransie widziałem tylko biel dwóch łukowatych kości które trzymało skrzydła. - gotowe. 
nie poruszyła się. straciła przytomność. 
- Draconie ! - Snape przywołał Malfoy'a który na widok padłej, nieprzytomnej Ignis zbladł. - jest pod twoją opieką dopóki się nie obudzi. 
- ale panie profesorze ... 
- nie ma ale Draconie. miej ją na oku. 
mnie wezwał Las a Snape się ulotnił. 

* Draco * 
miej ją na oku ... 
po kiego grzyba ?  
dzieciakiem jest ale chyba nie wypadnie z łóżka jak się ją położy. 
zresztą nie ruszała się wcale. 
 jakby umarła. 
o jednego rozwydrzonego bachora mniej. 

zaniosłem ją z trudem do pokoju wspólnego który był pusty. najpewniej Snape zarządził. 
położyłem ją na kanapie twarzą do góry. 
nieprzytomna, ale żywa. 

kiedy patrzyłem na jej zamknięte oczy coś we mnie drgnęło.
 trochę zrobiło mi się jej żal.
 w końcu nic nie zrobiła złego a jakimś cudem leży nieświadoma. 

była denerwującym bachorem ale jakby jej nie było nie miałbym komu dogryzać. 

- Draco ... cicho wypowiedziała moje imię.           ucieszył mnie fakt że żyje ale zdziwiło mnie czemu nie woła mnie po nazwisku. 

wydawało mi się ze słyszała wszystko co się działo ale jakby nie była tego świadoma. 

 w sumie lepiej było że myśli zostawiłem dla siebie.

- tak ? spytałem zaskoczony.
- zimno. odpowiedziała słabo. 
narzuciłem na nią koc w ślizgońską, tj. zielono-szarą, kratę. 
- dzięki.  wyszeptała i zwinęła się w kłębek.
najpewniej zasnęła. 
 zaniosłem ją do sypialni dziewczyn na jej łóżko i tam ją zostawiłem. 
jak wychodziłem rzuciłem ostatnie spojrzenie na to jak leży. 
- dobranoc. Księżniczko. rzuciłem złośliwie i wyszedłem. 

* Ignis *

najlepiej byłoby zapomnieć o tym co się wydarzyło. 

ale nie mogłam.  

Malfoy mi pomógł.  i to było faktem. 
ale to nie zmieniało faktu że nadal był idiotą.  idiotą bez żadnej dobrej cechy.   
bo to że mi pomógł na pewno zostało mu narzucone. 
na pewno.   
on nie zrobiłby czegoś takiego z własnej woli.
nie.  baka-san  zostawiłby mnie krwawiącą na korytarzu gdyby to od niego zależało.

przykryłam się kocem i zasnęłam już na dobre. 


Rozdział  Piąty    Lekcje, Zajęcia i Co jeszcze ...

obudziłam się z rana i zobaczyłam nad sobą profesora Snape'a.
- zostań ten jeden dzień w łóżku. wywar który ci podałem był mocny.
nie rozumiałam czemu bo czułam się świetnie. 
podniosłam się z łóżka jakby wczoraj nic się nie zdarzyło co zaskoczyło nauczyciela. 
- jestem pewna że jestem w stanie pójść na lekcje. odpowiedziałam życzliwie wychowawcy.
- przecież wywarł mógł pozbawić cię przytomności na tydzień i przewidywałem że tak się stanie ... jak to możliwe ? 
- nie iem panie profesorze ale ja czuję się świetnie. 
- tak czy siak ktoś musi pilnować cię żebyś nie zemdlała gdzieś na korytarzu. Dracon będzie miał cię na oku. 
- z całym szacunkiem panie profesorze ale wolałabym jeszcze raz  znaleźć się w stanie z wczoraj.  - odpowiedziałam mu dość bezczelnie. - z resztą on również nie ma ochoty mnie pilnować.
- już ustalone. 
powlokłam się na dół i zobaczyłam równie chętnego do pilnowania mnie baka-sana. 
- idź pierwsza. jak znowu zaczniesz mdleć na widok tego Łowcy to spowolnię twój upadek na deski Księżniczko. zaczął złośliwie.
- słuchaj Malfoy. tutaj jest jeden wspólny haczyk. nie znosimy się. więc  10 metrów za mną i zapomnijmy o wczorajszym wieczorze.
- zgadzam się.  powiedział chłodno i puścił mnie w drzwiach. 

i wszystko w normie.   on złośliwy, chamski, i nadal idiota. 
 tak.  norma.

zatrzymałam się żeby podziękować Cirispinowi za to że mnie zauważył i poprosił o pomoc Snape'a

Malfoy wyminął mnie i wszedł na śniadanie jako pierwszy.  
      weszłam na Salę w odpowiednim momencie żeby zobaczyć jak mnie parodiuje. 
- i wtedy zobaczyła Cirispina. - położył rękę na czole i zamknął oczy. - słabo ...  wyszeptał przesłodzonym cienkim głosem. 
zaczęli się śmiać. 
gotowało się we mnie ale postanowiłam obrócić to na swoją korzyść. 
- co pokazujesz im swoją reakcję na jego obecność ? spytałam kiedy podeszłam. 
ludzie parsknęli śmiechem.    
spojrzałam wygrana na Malfoy'a. 
- do twojej wiadomości Księżniczko pokazywałem kolegom twoją reakcję. - uściślił.
to ma wojnę skoro się o nią prosił.
 - ale no tak ... - ciągnął niezrażony. - zapomniałem że jesteś tak wstydliwa że jak większość dziewczyn wolisz żeby o tym nie wiedział. 
postanowiłam go tak zaatakować żeby go to dotknęło. 
jak się wkurzy pokaże co w nim siedzi i się dowiedzą jaki z niego idiota. 
  - do twojej zakichanej wiadomości Malfoy mnie kocha ktoś oprócz rodziców. chociaż nie dziwię się że wybrali internat dla ciebie. 
przez stół rozeszło się "uuu" oznaczające wyzwanie. 
- moi rodzice mnie kochają. a wiesz czemu ? bo jeszcze żyją. 
- są dwie rzeczy wieczne Malfoy. miłość i nienawiść. i powiem ci z ręką na sercu nienawidzę tej obrzydliwej maski którą nosisz ... a nie chwila ... to twarz. 
kolejne śmiechy i chichoty przeszły przez stół Slytherinu a Gryffoni słysząc całą tą konwersację aprobowali śmiechem moje uwagi.
-  ja przynajmniej używam różdżki a nie korzystam ze sztuczek. 
- zapominasz ze te - pstryknęłam palcami i pojawiły się iskry. - twoje "sztuczki" to prawda. mam ludziom powiedzieć jaką masz minę kiedy cię nimi nastraszyłam ? a no tak ... wyglądałeś żałośnie. zgrywasz wielkiego arystokratę a tak naprawdę jesteś tylko zwykłym chłopakiem. nic więcej. - zwróciłam się na chwilę do reszty. - przepraszam was, chłopaki. - znowu odwróciłam głowę z zimnym spojrzeniem w stronę baka-sana. - zero inteligencji, zero poczucia humoru jedynie zimno, wygórowanie i wredota. nic. nic szczególnego. 
- złośliwy bachor. rzucił wściekły.
- powiedz mi Malfoy. - usiadłam na luzie. - nie masz lepszych docinek ? bo mój kuzyn który jest niemagiczny potrafi wymyślić więcej. a trzeba przyznać ze jest tępy jak kilo gwoździ. widać myliłam się że nie można przebić jego poziomu a tu proszę. od początku pokazujesz że jesteś jeszcze niżej. 
ludzie znowu się zaśmiali a Harry najbardziej. 

- no ja podziękuję za śniadanie. podniosłam się z miejsca i chciałam iść.
- Potter ! - Malfoy wezwał mnie po nazwisku. celował we mnie różdżką. odwróciłam się ze złośliwym uśmiechem. - ty złośliwa, wredna, szlamo. 
- mam ci złamać tę różdżkę Malfoy ? obawiam się że oprócz różdżki uszkodziłoby ci to też rękę a ja problemów nie chcę mieć. wystarcza mi fakt ze codziennie muszę ciebie znosić. 

odeszłam od stołu zostawiając go otępiałego. 

podeszłam pod salę do Transmutacji i czekałam na dzwonek.  
i kolejny dzień w szkole z dyńki.  

nic specjalnego nie miało miejsca.
ani na lekcjach ani na przerwach. 
Malfoy, wielce urażony,  znowu traktował mnie jak powietrze myśląc że zmięknę i go przeproszę. 
niedoczekanie.

po obiedzie kiedy usiadłam na swoim łóżku w sypialni dziewczyn dostałam sowę. Kastiel. 

" Iskierko !
Mam dla Ciebie złą wiadomość. 
nie możesz do mnie pisać przez jakiś czas bo wylądowałem w szpitalu. 
  
czuję się dobrze ale i tak mnie boli. 
wiem że gdybyś tu ze mną była znalazłabyś sposób na wyleczenie mi tego w sekundę ale nie ma obok mnie mojej czarodziejki więc muszę siedzieć parę tygodni w tym miejscu.

wracając do tematu listów : nie pisz bo sowa lądująca na parapecie i robiąca wszystko żeby wejść przez okno to dziwny widok. 

i tak za Tobą tęsknię i Cię kocham. 
Kastiel"


Kastiel w szpitalu, na kilka tygodni ... co się stało ?

musiałam z nim POROZMAWIAĆ  a nie napisać list.   na pewno jest opcja żeby wyjść ze szkoły na jakiś czas a potem wrócić. 

dyrektor ... no tak. muszę z nim pogadać a może mnie puści. 

wyszłam na korytarz i jakby od razu dostałam się schodami na właściwy korytarz i znalazłam drzwi. 
zapukałam i usłyszałam życzliwe "proszę"
- dzień dobry panie dyrektorze ...
- ach witaj Ignis. - przywitał mnie siwobrody, długowłosy i stary mężczyzna w okularach-połówkach. - wiem po co przychodzisz i znam twoją historię. 
- jeżeli pan wie panie dyrektorze to czy ...
- oczywiście ale pod jednym warunkiem. - podał mi starą kartę telefoniczną. no nic mnie już nie zdziwi. - masz trzy godziny i nie możesz jej wykorzystać żeby dostać się do Gringotta czy na Pokątną. jasne ?
- tak ale co ...
- żeby się przenieść do miejsca wygnij ją w prawo i wypowiedz miejsce lub osobę do której chcesz trafić.  masz trzy godziny a jak sama się nie pojawisz karta i tak cię tu ściągnie ale będziesz mieć poważne kłopoty. 
- no a jak wrócić ?
- w lewo i czekasz aż staniesz w murach Hogwartu. - dyrektor Dumbledore lekko się uśmiechnął. - miłość ... co też ona robi z człowiekiem. 
- s ... skąd pan wie ?
- mówiłem że znam twoją historię.  no idź już bo Kastiel się zniecierpliwi. ponaglił mnie z uśmiechem i konspiracyjnym oczkiem.
- pan ... pan mu powiedział że przyjdę ?
- dość gadania. idziesz albo zostajesz. 
przegięłam karę w prawo i powiedziałam słowo "Kastiel". 

w sekundę stałam przed salą gdzie leżał. 
akurat czytał jakąś książkę a przyczyną jego pobytu w szpitalu była złamana noga. 
no na szczęście nic aż tak poważnego. pomyślałam i zapukałam do drzwi. 
       same się otworzyły a Kastiel spojrzał na mnie z takim uśmiechem jakby na mnie czekał.
- Iskierko ! jego radosny głos tylko mnie wzruszył. 
przytuliłam go najmocniej jak mogłam.
 - no już Iski bo mnie udusisz i co ?
- przepraszam ale tak dawno cię nie widziałam - pocałowałam go w policzek. - jak usłyszałam ze wylądowałeś w szpitalu miałam same czarne scenariusze przed oczami a tu tylko noga w gipsie. jak ty to zrobiłeś co ?
- rower. skakaliśmy ze Spadem na takich górkach niedaleko.  upadłem przy lądowaniu i znalazłem się na glebie. puściłem kierownicę roweru jeszcze w powietrzu i rower spadł tyle że na mnie. 
- oj Kasti, Kasti ... - rozejrzałam się. nikogo nie było. - wiem jak cię stąd wyciągnąć. 
- jak ?
- zamknij oczy. 
Kastiel posłuchał i zasłonił oczy powiekami. 

rozcięłam palec i do drobnej szklanki ( na szczęście miał sok na stoliku )  wlałam krew.  na mój fart sok który był jego ulubionym po przelaniu do kubka czy szklanki też był czerwony więc przykrywka była. 
schowałam nóż a palec zrósł się błyskawicznie. 

- wypij. podałam mu pełną szklankę.
- ale to sok ... 
- wypij a powiem ci co to jest. tylko masz mi przysiąc że nie powiesz o tym nikomu. 
Kastiel opróżnił szklankę w minutę. gips zniknął w sekundę a on poruszył nogą. 
zdrowa i gotowa do użytku pomyślałam.
 - co to było ?  spytał zaskoczony.
- nie będziesz robił odruchu wymiotnego ? 
- nie Igni ale powiedz. 
- moja krew. - zaśmiał się krótko. - to prawda Kasti. 
- ale przecież to i kolorem, i zapachem i smakiem było identyczne jak sok. 
- bo smakuje jak ulubione jedzenie. - powiedziałam mu wniosek. spojrzał na mnie poważnie. - nie okłamałabym cię Kasti i doskonale o tym wiesz. 
- załóżmy że wierzę i co ? u pielęgniarki zostawiasz litr krwi żeby każdy chory mógł się wyleczyć ? 
- nie. - zaprzeczyłam spokojna. - daję to tylko w sytuacjach wyjątkowych lub kiedy chorują czy są ranni moi przyjaciele. 
- a chłopak ? usiadł na łóżku.
- ty już szczególnie. - spojrzałam mu w oczy z uśmiechem. ale musiałam mu powiedzieć o rzeczy mniej przyjemnej. - wiesz że tu nie zostanę. puścili mnie tylko żebym sprawdziła czy z tobą wszystko w porządku. 
- wiem Iski. - pogłaskał mnie po głowie. - wiem. - powtórzył cicho. - dlatego daj mi buziaka żebym bardzo miło cię zapamiętał. 
- wiesz że nie umiem. 
- dobrze. ja zacznę. - pocałował mnie.  
 w swojej bajce niestety nie gościłam długo.      
 - i to jest moja Iskierka. 
 dałam mu buziaka w policzek.
 - zadzwoń do rodziców że wszystko okej. - wstałam i trochę zmierzwiłam mu włosy. - do zobaczenia w wakacje. kochanie.  pocałowałam go w drugą stronę twarzy i pomachałam mu na pożegnanie wyginając kartę w lewo. 

w sekundę stałam na korytarzu a karty nie było. 

dziwny dzień ...  przemknęło mi przez myśl.

wróciłam do dormitorium i zaczęłam bawić się nożem od Cirispina. 
podrzucałam go, oglądałam, czyściłam.  zabijałam nudę. 

po kolacji poszłam się wymyć i położyłam się spać. 

znowu nie mogłam spać ale tym razem nie poszłam na dół. 
czekałam na nowy dzień w dormitorium gapiąc się w jego sufit. 


Rozdział  Szósty   Cirispin Coś Ukrywa


ubrałam się jak zawsze przed resztą dziewczyn i zeszłam na dół.  spojrzałam na pokój wspólny i zobaczyłam coś na podłodze.   coś jakby paczka. 

adresowana do mnie. 
otworzyłam i zobaczyłam sztylet z wężem. 
  przy nim była kartka zapisana niezbyt wyraźnym pismem.  
 " cieszę się że kontynuujesz rodzinną tradycję. 
      to należało do twojego dziadka. 
            nie pokalecz się. "
obejrzałam nóż.  
srebrny,  i chociaż się nie znałam idealnie wyważony.  
spojrzałam na niego uważniej. 
wąż. 
"kontynuujesz rodzinną tradycję"  mogło się odnosić tylko do domu.  
 czyli rodzice i dziadkowie byli Ślizgonami. 
ale ... w takim razie czemu Harry jest w Gryffindorze skoro "dziedziczymy" dom po rodzicach ??
                  nie. 
na pewno byli z różnych domów. 
tata był z Gryffindoru a mama ze Slytherinu.
to było jedyne logiczne wytłumaczenie. 
        ale pojawiało się pytanie dlaczego jest wzmianka o dziadku ? 
                 mogło też być na odwrót z domami.
ale wtedy to raczej Harry wylądowałby tutaj a ja tam gdzie on. 

moje rozmyślania przerwał Cirispin który pojawił się  znikąd. - co to ?
- podobno należał kiedyś do mojego dziadka. - odwróciłam się ze sztyletem w ręce. Łowca lekko zbladł a źrenice mu się skurczyły. bał się. - wszystko okej ?
- tak ale ... muszę iść.   wyminął mnie błyskawicznie i wręcz wybiegł z dormitorium.

poszłam na śniadanie z nożem w kieszeni.
nikt nie zwrócił na to uwagi, Malfoy nie robił złośliwości, nic.  
wszyscy nie zwracali na mnie uwagi.  byłam dla nich powietrzem. 
i w sumie fajnie. 
ale oni zachowywali się jakby mnie nie widzieli a nie ignorowali. 
postanowiłam to sprawdzić. kopnęłam Malfoy'a w kostkę. 
- au Księżniczko nie kop mnie bez powodu. 
- czyli jednak mnie widzisz. szkoda że ciebie nie można usunąć z wizji. - kopnęłam go ponownie. 
 - a to za co ?
- za wczorajsze genialne uwagi i praktycznie wszystkie docinki od początku. 
-a to pierwsze ? 
- po nic. po prostu chciałam sprawdzić czy poczujesz mój but. 
- poczułem i to dwukrotnie. wystarczy ci ? spytał wyraźnie zły o kostkę. 
 - na razie tak. odpowiedziałam mu z uśmiechem. 
- Markus a gdzie Cirispin ? spytałam kapitana który siedział naprzeciw mnie. 
- Las. ale wyglądał na zmartwionego czymś. nie wiem. musiałabyś zapytać. 
- kogo skoro on jest w lesie ?
- jest jeden. tamten. - wskazał mi na jakiegoś gościa który nic a nic nie jadł, siedział prosty a jednak opierał się o stół i toczył po swoim pustym talerzu kulkę czegoś. - tylko z nim Cirispin gada. 
- okej dzięki. a gdzie go złapię ? 
- najczęściej siedzi przy oknach. chyba ma coś nie tak z głową. przekazał mi kapitan drużyny i ulotnił się.
Malfoy poszedł razem z kolegami a za nim szczebiocząca coś Pansy. 

- hej. przesunęłam się obok tego dziwnego.
- hej. odpowiedział bez emocji. 
- podobno rozmawiasz z Cirispinem Łowcą, to prawda ?
- tak. to mój przyjaciel. lekko się uśmiechnął jakby jego wspomnienie było bardzo miłe. 
- powiedz czy mówił ci może coś dzisiaj ? 
- mówił. coś o jakiejś dziewczynce ze sztyletem rodowym, że nie rozumie jak on wpadł w jej ręce czy coś w tym stylu.
- a opisywał nóż ?
- bardzo dokładnie. mówił że srebrny, ze szmaragdowym wężem, mnóstwem grawerunków i ozdób na rękojeści. 
- a mówił czemu się tak tym przejął ?
- bo nóż rodowy zwykle wybiera Łowcę na następną kadencję, to jest rok. a on mówił ze przyglądał się tylko tej dziewczynce ale nie wie skąd u niej sztylet. 
- a nie wiesz może kiedy wróci do szkoły ?
- kto pyta ? spojrzał na mnie zaskoczony. po raz pierwszy podczas tej rozmowy oderwał wzrok od kuli na talerzu. 
teraz widziałam że spod białych włosów jedno oko miał zielone a drugie niebieskie jak morze.  
- dziewczynka od sztyletu. - pokazałam mu ostrze. - dostałam je dziś rano bo niedługo są moje urodziny, było coś o kontynuowaniu tradycji i widziałam po Cirispinie ze coś wie o tym nożu tylko nie chce mi nic powiedzieć. 
- Cirispin jest bardzo tajemniczy. nawet przede mną ma sekrety o których myśli że nie wiem.
- i tak dziękuję ci za pomoc. chciałam odejść.
- mam na imię Laurilel jakbyś chciała wiedzieć. 
- imię przypomina trochę muzykę. 
- moja mama była pół-elfką i chciała żebym zachował pamięć o korzeniach. 
- miło mi Laurilelu nazywam się Ignis. 
- twoje przypomina dźwięk spalania czegoś. 
- bo oznacza ogień po łacinie. uśmiechnęłam się i skinieniem głowy pożegnałam przyjaciela Cirispina. 

podeszłam na lekcję nadal mając ukryty nóż. 
ale na korytarzu coś mnie zatrzymało. 
zaklęcia. dwóch dorosłych miotało zaklęcia. 
wbiegłam na schody w przeciwną stronę a stał tam tłumek uczniów.
pojedynkowali się to złe określenie.  Snape miotał czary w Quirrell'a jak oszalały a biedny nauczyciel Obrony przed Czarną Magią starał się uciekać gdzie pieprz rośnie, jednak nie chciał mieszać się w tłumek żeby nikogo nie uszkodzić. 
rozwiązanie było jedno.  zabrać lub wytrącić różdżkę. 
zabrać nie miałam jak bo nauczyciel Eliksirów zbyt szybko się poruszał. 
wytrącić prędzej jednak też nie ... 
nadarzyła się okazja. 
wyjęłam nóż i złapałam go za ostrze bo nie chciałam kaleczyć Snape'a. 
stres była le zaciskałam rękę żeby się uspokoić.    nie zauważyłam kiedy się zacięłam. głęboko. 
 albo to albo profesor Quirrell zejdzie na zawał za minutę. 
znowu zdarzyła się okazja, wyciągnęłam rękę i rzuciłam. 
nóż wyrobił parę kółek w powietrzu i uderzył rękojeścią w rękę wychowawcy. 
Snape zauważył krew na ostrzu jak skapnął się że tylko go to uderzyło. 
przywołałam różdżkę nauczyciela. 
teraz wychowawca Slytherinu zobaczył że z mojej dłoni cieknie krew. 
- czy nauczyciele nie powinni dawać nam przykładu negocjacji słownych? spytałam Snape'a  oddając mu jego własność.
- czy uczniowie pierwszego roku nie powinni być na lekcjach ? oddał mi pytanie.
- lepiej było zakończyć ten spór i się spóźnić niż czekać aż profesor Quirrell dostanie ataku serca. 
- już cię znielubiłem Potter. odparował Snape i zniknął. 
- I ... Ignis . idź z tym lepiej do pielęgniarki. - wmieszał się atakowany. - dziękuję za to co zrobiłaś. wymagało to odwagi i poświęcenia. 
- nic wielkiego.   nauczyciel zniknął.

w tłumie był też Harry i jego koledzy.
 - Ignis ! zawołała mnie Hermiona. 
- tak ? 
- wiesz co zrobiłaś ? zatrzymałaś ..
- wkurzonego na maksa Snape'a który teraz będzie się wyżywał na uczniach. tak Hermiono wiem co zrobiłam.
- uratowałaś Quirrell'a. nikt tutaj by tego nie zrobił a odebrać różdżkę nauczycielowi ...
- daj spokój Hermiona. oddaliłam temat. 
- Ignis jak ty to zrobiłaś ? no w sensie tym nożem. wplątał się Ron. 
- dostałam go dzisiaj rano, Cirispina, no wiecie Łowcę,  to trochę wybiło z rytmu i muszę z nim pogadać bo on na pewno coś wie o tym ostrzu. 
- przecież gadałaś z jego kolegą. 
- tak. napomknął coś o tym ze to nóż rodowy czy coś ... 
Hermiona zbladła.    - one wybierają kolejnego kandydata na Łowcę. 
- to też mówił. dlatego muszę pogadać z Cirispinem jak pojawi się na zamku. 
- nie no jasne ale co z resztą. słyszałem że trenujesz quidditcha ze Slytherinem. Hermiona sprawdzała archiwa. nie było tam żadnej dziewczyny od początku szkoły.
- wiem. Markus, kapitan drużyny, powiedział że jak zacznę grać to muszę bardzo mocno uważać na tłuczki. 
- ty ... na poważnie ? spytał Harry.
- tak bracie na poważnie. na razie nie mam piór na skrzydłach więc mogę jedynie obserwować treningi.
- jak to nie masz piór ? zainteresowała się Hermiona a jak Markus to usłyszał to podszedł i spojrzał na mnie zaskoczony.
- co to znaczy młoda ? 
- to znaczy tyle że na razie nie mogę trenować na skrzydłach bo są same kości. zero mięśni czy piór. wczoraj wieczorem ... - nie chciałam mówić o wymuszonym życzliwym geście Malfoy'a. - Cirispin mnie znalazł na korytarzu a plecy bolały mnie tak mocno że zawołał Snape'a i okazało się że ... - szukałam porównania. - że tak jak ptaki zmieniają upierzenie na lato czy zimę ja też muszę. dlatego przykro mi Markus ale przez tydzień najmarniej sobie nie polatam. 
- dostaniesz miotłę. w meczach tak czy siak będziesz z niej korzystać chyba że ci ją złamią lub zrzucą cię z niej.  zapewnił mnie kapitan.
- dzięki. odpowiedziałam mu. - sorki ludzie ale lekcje. 
- do zobaczenia Ignis ! pożegnali mnie.


* Harry * 
zmieniła się. 
niewiele ale jednak. 
spojrzałem na Hermionę. - myślicie że ona na poważnie o quidditchu ? przecież będzie grała przeciwko mnie ... to moja siostra. 
- Harry wiemy ze to dla ciebie szok ale my też się dziwimy. na meczu nie myśl że to twoja siostra tylko przeciwniczka w grze. potem z nią pogadasz. chodź. 
- ale ... to moja MŁODSZA siostra Hermiona. to nie jest fajne uczucie wiedzieć ze mogę przeciwko niej grać w ... to. - nie umiałem im tego wytłumaczyć. - no bo jak wygra to ona będzie się cieszyć ale dom mnie obarczy. a jak ja wygram to ona będzie miała na pieńku z ludźmi. a remisu się nie da zrobić. poza tym jak coś się jej stanie ...
- nie myśl o tym Harry. - uspokoił mnie Ron. - to twarda sztuka. sam mówiłeś o całej historii z Amber którą przeżyła. a po szkole chodzą plotki o tym jak uleczyła Neville'a i Cirispina. da sobie radę na boisku.  poza tym Hermiona ma rację co do meczu : nie myśl wtedy ze to twoja siostra. 
jego słowa podniosły mnie na duchu i pobiegliśmy na lekcje.


* Ignis *

wiedziałam że Harry się martwi ale nie ma o co. 
jestem na tyle mądra żeby wiedzieć co robić podczas gry. 
jak dobrze pójdzie wygramy i ludzie będą się cieszyć ...
i dziwić że to dzięki mnie.
zawsze na ulicach najpierw ludzie zauważali brata a potem dopiero wiązali koniec z końcem. 
teraz, kiedy nie jestem w tym samym domu co on,  mogę pokazać że też jestem coś warta.

na wszystkich lekcjach jak zawsze kilo prac domowych które napisałam przed treningiem mając dwie godziny czasu. 
       dziwne ale wszystko co zadawali można było napisać tylko i wyłącznie uważając na lekcji 
a większość szukała po podręcznikach wszystkiego. 
owszem też parę rzeczy sprawdzałam ale raczej żeby się upewnić a nie czytać czy spisywać. 

położyłam na swoje łóżko pergaminy i przeczesałam ręką włosy. 
Kastiel pewnie ma o wiele mniej zadawane niż ja. 
a ja mam lat 10, za 2 miesiące 
(można łatwo obliczyć kiedy mam urodziny jak teraz był 12 września ) 
jedenaste urodziny i tyle ile Kasti robił przez miesiąc nauki.

zeszłam na dół zgnębiona. nawet wizja treningu nie poprawiała mi humoru.

brakowało mi go.  tęskniłam za Kastim.
    przypominałam sobie wczorajszy pocałunek. 
wtedy na jego ustach nadal czułam jego ulubiony napój. 
sok o smaku owocu granatu.  

nie zauważyłam kiedy ktoś w mojej samotności 
( nikogo już nie było w dormitorium bo na dworze była piękna pogoda ) 
dosiadł się do mnie. 
- co się dzieje Księżniczko ? spytał znajomy, zwykle uszczypliwy i pełen złośliwości, ironii i sarkazmu, głos.   
głos Malfoy'a. 
     
musiał czekać na to aż zostanę sama. 
sama ze swoimi problemami. 

musiałam mieć omamy. wstałam.  - co cię to interesuje Malfoy ? odpowiedziałam zła o to że ktoś przerywa mi tęsknienie za Kastielem. jedyną osobą która czeka na mnie na Privet Drive. 
- no co nie można spytać ? siedzisz sama, masz godzinę do treningu

wait. czyli kilo na godzinę. no Kastiel byłby dumny.  pomyślałam ze słabym półuśmiechem na ustach.

na 99% myślał że  jego towarzystwo jest powodem mojego uśmiechu. 
narcyz . 
doszło do na razie niekończącej się listy jego wad.
- słuchaj Malfoy. - wstałam z miejsca. - wyjaśnijmy sobie coś.  uśmiechnęłam się na myśl o chłopaku który czeka na mnie kiedy wrócę. - zdębiał. - tak baka-san. taki stan umysłu nazywa się zakochaniem.   ale ty tego nie zrozumiesz bo nie masz za grosz pozytywnych cech w swoim złośliwym charakterze.  
- skąd ta pewność to po pierwsze.  po drugie chciałem wybaczyć ci odrzucenie pierwszej propozycji i dać następną szansę ale widzę że jednak nie jesteś na tyle dojrzała żeby ją przyjąć.
- odezwał się chłopak który w kufrze trzyma stary koc. - odgryzłam mu się. - poza tym zrozum Malfoy. nie każdy chce zidiocieć przebywając w twoim towarzystwie. więc żegnam, ty się zgub i nie wracaj, mam cie dość, ie zbliżaj się do mnie i najlepiej też nie odzywaj. dziękuję. dobranoc. 
wyszłam zamykając drzwi dormitorium. 

* Draco * 

co ją ugryzło ?
próbowałem być miły i załagodzić sprawę tak jak radził mi tata 
ale ona nie chce rozejmu tylko wojny. 
 dostanie ją. 
złośliwy, humorzasty, durny, płaczliwy bachor.  pożegnałem ją myślą.

postanowiłem iść na trening żeby się z niej ponabijać. 
jej umiejętności pewnie ograniczały się przy Flincie i reszcie. 
potrafiłą jedynie gwiazdorzyć.

wyszedłem na boisko i widziałem jak Markus celuje w nią tłuczkiem. 
szkoda że mu umknęła. 

jednak kiedy patrzyłem jak lata nie miałem się niestety czego czepić. 
ale i tak wymyślałem dla niej złośliwości. 
jednak efekt był taki że przelatywała obok mnie w tym samym momencie kiedy leciał za nią tłuczek. 

trzeba było przyznać ze ma talent i chociaż nawet w głowie robiłem to niechętnie to jednak przyznałem to raz. 

zastanawiałem się czy nie kibicować Krukonom w pierwszym meczu. 

weszła do szatni razem z resztą zawodników a po treningu jeszcze gadała o czymś z Flintem. 
potem weszła do zamku i tyle ją widziałem. 

* Ignis * 

co Malfoy robił na treningu guzik mnie obchodziło.   rzucał złośliwości na prawo i lewo tak jak każdy narcystyczny idiota jego pokroju.

ale kiedy widział tłuczka bladł jak ściana.
fajna wskazówka na mecz. 
lecieć niedaleko widowni kiedy pałkarze Gryffonów będą we mnie celować, a na pewno i to nie raz będą próbowali we mnie trafić. 

na szczęście pióra miały odrosnąć w kilka dni góra tydzień a mecz był za dwa. 

nie mogłam się tego doczekać a jednak.
jednak nie dawało mi spokoju pytanie Malfoy'a który na sekundę znormaniał. 
ale ...
nie. wzdrygałam się na samą myśl.
nie zostanę jego koleżanką czy, o zgrozo, przyjaciółką.
za nic. 
( pocałunek Kastiela był kwestią sporną w słówku "za nic" odkąd po raz pierwszy dał mi buziaka ) 
 za nic. za nic. za nic. 
nigdy nie będę tolerować takiego idioty, narcyza i wredoty jak Malfoy. 

 ale ...
no właśnie. 
ale polegało na tym że jak się postarał to był bliżej niż dalej do normy. 

NIE. 
absolutnie nie. 
Malfoy to ( patrz myśli wyżej ) no właśnie.  Malfoy to Malfoy. 
i choćby się starał nie osiągnie normy.  
na pierwszy rzut oka był idiotą i nim się okazał. 
i nie zmieni tego pierwszego wrażenia choćby padł na kolana i prosił, 
( ha komedią byłby widok klęczącego Malfoy'a )   
czy nawet błagał o przyjęcie propozycji bycia jego  z n a j o m ą. 
ale mógłby tak spędzać godziny bo ja i tak wiedziałam że to idiota. debil. skończony głupek.

po treningu poczułam się lepiej szczególnie po krzepiących słowach Flinta. 
zamierzałam czekać do końca roku jak przystało na normalną uczennicę. 

po kolacji na której znowu jadłam znikome porcje poszłam do dormitorium i położyłam się.
ten raz, jeden jedyny raz zasnęłam.
chociaż szczerze mówiąc wolałabym już nie spać.

 śnił i się ten sam od lat koszmar.  
dom, zielone światło, krzyk mamy i śmiech mordercy. 
teraz jednak jakby pokazywał mi wspomnienie i mówił że ja i Harry skończymy jak oni. jak rodzice. 

obudziłam się zlana potem, ale wściekła i smutna. 
z jednej strony koszmar nadal był bolesny nawet jeżeli widziałam go tyle razy. 
byłam wściekła że Voldemort decyduje za nas czy damy się zabić czy nie. 
a ja nie miałam zamiaru dać mu wygrać. 
o nie.   rodziców zabił, nas próbował ale nic mu z tego nie wyszło. 
więc i tym razem mu się wywiniemy. 
dlaczego my ?
bo byłam na 250 000 000 %  pewna że Harry'emu śniło się to samo i teraz też myśli tak samo jak ja.


Rozdział  Siódmy   Pierwszy Lot

nie zauważyłam minięcia tych dwóch tygodni i doczekałam się meczu. 
pierwszego zagranego na poważnie meczu quidditcha. 
w zielonych szatach i białych spodniach wyglądałam, na moje oko, świetnie. 
na śniadanie weszłam pośród drużyny w wolnym, luźnym tempie. 
nie stresowaliśmy się bo wierzyliśmy że wygramy.
Gryffoni uważali nas za pozerów, 
Puchoni za zbyt dumnych,
a Krukoni za idiotów niedoceniających przeciwnika. 
ale wszyscy wiedzieliśmy jak oni grali. 
i wszyscy wiedzieliśmy że banalnie nie będzie. 
po śniadaniu poszliśmy do szatni jeszcze ostatni raz omówić taktykę i dostać parę krzepkich słów od Snape'a.
- pamiętaj młoda. oczy dookoła głowy i ... Markus dał mi wystawioną pięść do "żółwika"
- i nie daj zrzucić się z miotły.  przybiłam.
 zaczęło się. 
trybuny pełne, ludzie nabuzowani pozytywną energią na dobry mecz a pani Hooch dała znak że się zaczęło. 
wystartowało. 
obserwowałam całe boisko krążąc, jakby to określił Kasti, jak kot przy myszy. 
zobaczyłam znicza i tłuczek był bliziutko.
poczułam pęd powietrza jaki wywołał. siłę i szybkość przedmiotu. 
Markus mówił że często to nie samo uderzenie jest pechowe ale jego szybkość. 
wygram to. powtórzyłam sobie w myślach. 
zobaczyłam złotą kropkę przy trawie. 
przy niej zrobił się tłum ścigających uważających na tłuczki Markusa. 
musiałam albo je wyminąć 
albo .... 
zanurkować. 
 cofnęłam się na miotle pochyliłam, zmierzyłam odległość i wystartowałam z prędkością o którą niepodejrzewałabym starej miotły. 
wbiłam się przez tłum ale był za mną ich szukający. 
udałam że znicz jest nizej niż istotnie, przy samiutkiej ziemi i wywinęłam się muskając trawę szatą. 
chłopak za mną nie miał tyle szczęścia bo dałam mu się odepchnąć na bok i biedny Krukon miał rozwalony nos. 
- sorki. gra jest brutalna. rzuciłam mu na pocieszenie i wybiłam w górę. 
równo ze mną tłuczek od pałkarza Krukonów. 
leciałam na lini trybun a znicz był coraz bliżej. 
podsunęłam się do przodu i miałam go złapać w palce kiedy tłuczek walnął w miotłę i drzazgi wbiły się w brzuch. płytko bo płytko ale jednak poczułam ból. 
tłuczek również wyniósł mnie na metr w górę i puścił. 
rozłożyłam skrzydła i zanurkowałam po znicza. 
wygrana Slytherinu. 
złapałam znicza. 
Ślizgoni na trybunach łącznie z baka-sanem śmiali się, klaskali i wiwatowali. 
wylądowałam na ziemii i spojrzałam na szatę. 
czerwona w miejscu drzazg. 
zaraz ... drzazgi to drewno, drewno to drzewo, drzewo rośnie w ziemi. 
wyjęłam je jedną myślą i poleciało ciut więcej krwi. 
jednak wróciła do ciała z materiału szaty i wszystko miało swój najlepszy porządek. 
Flint który wylądował wziął mnie na ramię i nosił po murawie z wrzaskiem " Slytherin" którym nakręcał Ślizgonów. 
wszyscy Ślizgoni , dosłownie wszyscy  razem ze Snapem i z pielęgniarką szkolną, zbiegli na murawę i otoczyli mnie i kapitana. 
to był świetny mecz. 
nawet brat i jego koledzy pomimo przeciwności domu dołączyli się do gratulacji. 
wróciłam do dormitorium z poczuciem że jednak nie jest tu tak źle i dla meczy warto zostać do końca roku. 
Minął cały wrzesień i większość października. 
nie sądziłam że wszystko zleci tak szybko. 

Rozdział  Ósmy  Noc Duchów Pełna Wrażeń

a teraz w szkole ludzie mówili tylko o nocy duchów która była w Halloween.
 postanowiłam podenerwować Malfoy'a mocniej ze względu na tę właśnie okazję. 
Halloween dla mnie oznaczało przebrania i szukanie ludzi z cukierkami a wygląd baka-sana nadawał się idealnie do drwin. 
- te Malfoy wiesz że straszy się w Halloween ? spytałam przy okazji jakiejś zwykłej wymiany zdań czyli drobnej sprzeczki z nim.
- no właśnie. w Halloween. czemu więc pokazujesz się przed nim ? odparował. 
- ja w porównaniu do ciebie jestem urocza. - uśmiechnęłam się słodko. - i nie muszę nosić worka na głowie żeby lustro nie pękło kiedy obok niego przechodzę.
- ja mogę przechodzić obok. ty musisz trzymać się kilometr od niego a i tak pęka.  odgryzł mi się. 
- a mówisz o sobie. - zaśmiałam się. - no tak. to przykre kiedy trzeba codziennie kupować nowe lustra. 
- kłócicie się jak stare małżeństwo. zauważył Cirispin znad gazety. 
- uuu ... - wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Flint tylko się zaśmiał a kolega Cirispina pokiwał głową na potwierdzenie słów przyjaciela. - za 1 000 000 lat za nic. wolałabym kobrę plującą. 
- wiesz że one plują na jakieś 3 metry nie ? rzucił Łowca już znudzony naszymi kłótniami.
- wiem. przynajmniej dałoby się z nią wytrzymać bo byłaby milsza niż Malfoy. 

- dobra dość mam słuchania waszych kłótni dzień w dzień. - Flint wziął nas na korytarz. - mówcie. co jedno ma do drugiego. 
- narcystyczny, wredny, zimny, wygórowany, nie-rozumiejący, rozpuszczony ... 
- dość. - przerwał mi wyliczankę Markus. - nie o to mi chodziło. chociaż jestem pod wrażeniem słownictwa. 
- to o co ? 
- Malfoy ... spojrzał na baka-sana.
- co ? nie mam z nią o czym rozmawiać. jest niedojrzałym bachorem. 
- ten bachor wygrał mecz z Krukonami manewrem Wrońskiego. przypomniał mu Flint.
- co z tego ? - odparł bezczelnie Malfoy. - to jest dzieciak bez rozumu. 
- nie dogadacie się tak więc inaczej. - westchnął Markus podobnie do Kastiela znoszącego kłótnie reszty zespołu. - czy wy się w sobie nie zabujaliście ? 
musiało to do mnie dotrzeć.  
co ?  flint podejrzewa mnie o ...
 -  fuuu ... - wzdrygnęłam się. - Markus dobrze wiesz że .
- tak wiem. kochasz Kastiela. - skończył za mnie oklepany temat pogadanek. - Malfoy. to samo pytanie. 
- odpowiedź brzmi za nic na świecie. gdzie masz oczy ? na plecach ?
lekko się roześmiałam. 

* Draco * 
ona zaśmiała się z mojej uwagi ???  
ona zaśmiała się z mojej uwagi !!! 
czemu ? 
dobre pytanie. 
równie dobre co : co miał ten śmiech oznaczać. 
aprobowała czy śmiała się ze mnie. 
- co ? coś nie tak Księżniczko ? spytałem złośliwie
- nie. wyobraziłam sobie pałkarza z oczami na plecach. znowu zachichotała. 
prawdę mówiąc jej śmiech może i był zabawny ale na pewno szczerszy niż jej "hahahaha" na moje żarty. 
- wait. - wmieszał się Markus puszczając mimo uszu fakt że go obraziłem. - śmiejesz się z jego uwagi ?
- jeden, udany, bezczelny dowcip który ma zabawne przeniesienie na realia. sorki ale stań w lustrze i wyobraź sobie pustą głowę w miejscu oczu i ruszające się na wszystkie strony ręce i oczy na plecach. wygląda to dość komicznie. 
- nie chodzi mi o to. zaśmiałaś się. 
- i co z tego ? to przestępstwo ? spytała go bardziej po mojemu. 
czy ona ... przejmowała mój charakter ?
- jedno zaczyna potem drugie. - Markus zasłonił dłonią oczy. - idźcie sobie. 
- okej.  Ignis poszła pod salę lekcyjną.

* Ignis * 

no przepraszam bardzo ale jeden jedyny raz Malfoy nie spalił żartu. 

nie można zaśmiać się z własnej wybujałej wyobraźni ?

usiadłam pod ścianą z marmuru i czekałam na kolejną nudną jak reszta lekcję.
 po korytarzu pętał się Cirispin. 
- podobno chciałaś ze mną pogadać. słyszałem od Laurilela co zrobiłaś. opierał się o ścianę nade mną i wisiał nad moją twarzą.
- chciałam ale jakbyś siedział. odpowiedziałam mu.
- w każdej chwili może mnie wezwać Las. nie mogę usiąść. uśmiechnął się. 
- super. no to powiedz czemu tak się zestresowałeś kiedy się dowiedziałeś. 
- wiesz doskonale że powiedział ci to już mój ...
- Cirispin ! - zawołał go przyjaciel. - nieładnie się tak spoufalać. 
- stwierdził ze nie posadzi czterech liter na podłodze więc rozmowa potoczyła się tak. odpowiedziałam Laurilelowi. 
- nieładnie Cirispin. to może podchodzić pod zainteresowanie dziećmi. 
- Laurilel co się dzieje ? spytał go Łowca.
- Las. odpowiedział mu krótko przyjaciel. 
- no to już wiesz. Cirispin pożegnał mnie uśmiechem i zniknął. 

serio ?  
nawet jednego słowa wyjaśnienia i już znika. 
Łowca ... 

lekcje potoczyły się jak przewidywałam czyli najnormalniej w świecie.
jedynymi osłodami dni w szkole były :  Eliksiry i treningi. 
a szykował się mecz z Gryffindorem. 
Markus jeszcze mocniej na mnie cisnął na nich ( treningach )   bo wiedział że będę grać przeciwko bratu. 
- pamiętaj młoda. chciał wbić mi do głowy to samo po raz chyba milionowy.
- słuchaj Markus. doceniam że chcesz wygrać ale nie dam bratu ot tak zgarnąć znicza. ten mecz jest wygrany.  taktykę znamy wszyscy, determinację mam i ja i chłopaki. wygramy. 
- no dobra. ale jak zawalisz będzie na ciebie.  odpowiedział mi. 
- jasne jak słoneczko. 

jednak przed meczem była jeszcze Noc Duchów. 

Hermiona złapała mnie na korytarzu. - pomożesz nam. 
- okej.  zgodziłam się z pytaniem w głosie.  nawet nie zapytała czy mam na to ochotę.
- słuchaj chodzi o trzecie piętro. coś tam jest. 
- ten cerber. wiem mówiliście. 
- ten cerber czegoś pilnuje. podejrzewamy co ale nie widzimy związku ze szkołą. zaczęła konspiracyjnie Hermiona. 
- co podejrzewacie ?
- Kamień Filozoficzny.  szepnęła.
- związek jest taki. kamień = Flamel.  a jakbyś zapomniała to nawet na kartach od czekoladowych żab jest że nasz kochany dyrektor z nim korespondował jeszcze w latach młodzieńczych i nadal utrzymują kontakt. 
- nie udawaj przemądrzałej. chciałam się upewnić.  burknęła obrażona. 
- tak jasne. a jestem z Gryffindoru. zaśmiałam się.
- masz coś do nas ? spytała agresywnie.
- tylko tyle ile mam do ciebie. - odpowiedziałam spokojnie znosząc jej wzrok. - za dużo czytasz a za mało żyjesz. 
- odczep się ode mnie. Ślizgonko.  nie lubię cię. rzuciła na odchodnym. 
chciała jeszcze na pożegnanie uderzyć mnie jakąś książką ale podniosłam ją wolą. - klasyczny błąd. - uśmiechnęłam się do niej nie widząc co ja jej zrobiłam.  odpowiedziałam na jej pytanie a ona pewnie teraz pójdzie do Harry'ego i powie ze to wymyśliła. - bądź tak dobra i powiedz chłopakom że to ja na to wpadłam. 
- lecę. 
chcesz ? okej. spróbowałam ją podnieść. wyszło.  - no to leć. zaśmiałam się kiedy ją opuściłam na ziemię.  w powietrzu na wysokości zaledwie 15 cm spędziła góra 30 sekund ale i tak była czerwona ze złości.
- nie popisuj się. ale wszyscy jesteście tacy sami. popisujecie się gdzie się da.  
- słuchaj mnie Hermiona. mogłabym ci powiedzieć co myślę o większości Gryffonów i o tobie ale nie robię tego. ty też trzymaj język za zębami. 
- a co mi zrobisz ? 
ha wolałabyś nie wiedzieć co chciałam jeszcze sprawdzić. 
- ja nic. przynajmniej fizycznie. 
-  spadaj.  pożegnała mnie ostatecznie i poszła. 

poszłam na uroczystą kolację w dniu Nocy Duchów. 

nie przeszkadzała mi ich obecność ale większość czuła się dziwnie w ich pobliżu. 
dziwiło mnie czemu skoro mogli nam tyle przekazać o historii tego zamku.
kończyłam rozmowę z Krwawym Baronem  
( wbrew opinii większości jeżeli umiało się prowadzić rozmowę z szacunkiem do niego dało się pogadać. )

kiedy na Salę wpadł zestrachany Quirrell. 
mówił coś o jakimś trollu w lochach zamku. 

rozejrzałam się po stołach. 
wszyscy u Krukonów, Puchonów, u nas.  
ale brakowało w Gryffindorze Hermiony. 
spojrzałam na nasz stół. 

Cirirspin w Lesie więc ktoś musi to ogarnąć.  nóż trafił na mnie.  
trzeba pokazać że warto.  
pomyślałam i wybiegłam z Sali. 

- uciekaj Księżniczko.  rzucił złośliwość Malfoy.  puściłam ją mimo uszu. 

kierowała mną chęć pomocy dziewczynie bez względu czy jej się to spodoba czy nie.
Harry i Ron pobiegli za mną. 
dotarliśmy na korytarz i zatrzymaliśmy się. 
troll był wielki, pokryty brodawkami, no tak jak trolle w mugolskich legendach. 
kierował się do łazienki dziewczyn a tam na pewno była i Hermiona znając jej fart. 
- chodźcie.  wyciągnęłam chłopaków i biegiem weszliśmy do pomieszczeń gdzie troll na razie zauważył tylko szlochającą Hermionę. 
- chowaj się. już. - rzuciłam ostro. - chłopaki ja zajmę się trollem. wy bierzcie Hermionę i wiejcie. rozwiązanie nasunęło się samo. praktycznie naturalnie. 
- ale nie zostawimy cię ... - troll rozwalił maczugą umywalki. Harry widział mój zacięty wzrok. - ale ...
- słuchaj sorki ze to powiem ale wasze różdżki i proste zaklęcia jakie macie w głowach nie starczą. daj mi działać ten raz. 
troll rozwalał kabiny a Hermiona z nich wyszła. 
na podłodze leżały dwa jakby bliźniacze miecze. wzięłam je bez wahania. 
- co ty robisz ? chcesz ją zabić ?
- jeżeli będzie to konieczne to troll nie wyjdzie stąd żywy.  wśliźnijcie się tam i weźcie ją. a potem wiejcie.  jak nie wrócę w ciągu godziny powiedzcie nauczycielom. 
- dobra. - Harry ruszył jako pierwszy potem Ron. wzięli swoją roztrzęsioną koleżankę a ja rzuciłam szatę szkolną na podłogę. trzeba było przetestować pióra. - powodzenia siostrzyczko. rzucił brat tak jakby miał mnie nie zobaczyć. 
- dzięki bracie.  pokiwałam głową ze świadomością ze raczej na pewno nie wyjdę żywa. 
- ej ! - rzuciłam czymś w trolla. odwrócił wielki łeb. sięgnął po maczugę i zamierzył się. skrzyżowałam ostrza i z trudem odparłam cios. 
pot ściekał mi z czoła bo było trudno. 

zamierzył się raz jeszcze ale rozłożyłam skrzydła i podleciałam. 

jednak nie doceniając szerokości maczugi strzaskał mi tam kości i upadłam na podłogę z krwawiącymi piórami. kość wyszła na wierzch. 

bolało. dosadnie mówiąc cholernie mocno bolało. 

zacisnęłam zęby. - wkurzyłeś mnie wielkoludzie. - zobaczyłam ze dłonie płoną ogniem i to samo napotyka miecze. - nie tykaj skrzydeł. - zaczęłam biegać i rozcinać go po nogach w końcu ukląkł. związałam mu ręce sznurem z ziemi, wody, ognia i powietrza i wspięłam się na szyję. - pożegnaj się. - wzięłam miecze za ostrza i stuknęłam rękojeściami w skronie trolla. padł. ogłuszony. - dobranoc wielkoludzie. 

zeskoczyłam z niego do tyłu, nie wiem jakim cudem ale wyszło mi salto w tył i uklękłam na kaflach ledwo żywa. 

do łazienki wbiegła profesor McGonnagall, Snape i Cirispin. 
- panno Potter to pani robota ? ten troll ? spytała rozemocjonowana wychowawczyni Gryffonów. 
- jaka kara mi się należy ? spytałam z ciężkim oddechem.
- kara ?  udowodniłaś że masz odwagę lwa broniąc panny Granger. jednak nie przeczę że musiałaś mieć też sporo szczęścia. 
- jeżeli szczęściem uznaje pani roztrzaskane na wiór kości w skrzydłach kiedy mogłam uważać i wyjść bez szwanku to tak. szczęście.  odpowiedziałam jej dość bezczelnie ale cóż taka moja natura. 
- Ignis ! - zawołał Snape. - nie widzę tu szczęścia pani profesor a jej umiejętności. poza tym należy się chyba nagroda za uratowanie pani uczennicy. 
- 20 punktów dla Slytherinu.  powiedziała na odchodnym McGonnagall kiwając do mnie z uznaniem głową i lekkim uśmiechem. 
- ode mnie 30 punktów dla Slytherinu za ten wyczyn bo tak można to określić. dorosły troll górski. rzucił Snape.  
teraz zauważyłam że na nodze ma głęboką ranę ciętą. widział że chciałam ją uleczyć. - nie trzeba Ignis. uprzedził mnie i ulotnił się. 

Cirispin gapił się bez słowa to na trolla to na mnie.  - sznury z żywiołów, powalony od cięć na nogach, ogłuszony. jak młoda ? jak, do cholery jasnej jak ?! spytał zaskoczony. 
- nóż. ciebie nie było to ktoś musiał tak ? - spytałam. pochyliłam się. - skrzydła. - przeżyłam tam najgorszą minutę w swoim życiu. niemiło było czuć jak w ekspresowym tempie wszystkie odłamki kości wyrywają się z mięśni i wracają na swoje miejsca by się scalić. jednak tempo ekspresowe szybko minęło. odetchnęłam głęboko. - miejmy nadzieję że jak nowe. - rozłożyłam je dla testu. wyglądały jakby kwadrans temu nie dostały maczugą trolla. - jak nowe. 
Hermiona pomimo moich oczekiwań rzuciła mi się na szyję. - dzięki. gdyby nie ty ... nie jesteś taka jak Ślizgoni. 
- dzięki. - odwzajemniłam uścisk. - ale z tymi książkami ... nie gniewaj się ale na serio za dużo w nich siedzisz. 
- nieważne. - uśmiechnęła się. - chłopaki muszę wam coś powiedzieć. to co wam mówiłam ... było prawdą ale ... to Ignis na to wpadła. nie ja. Ignis. 
Harry i Ron nic nie powiedzieli ale się rzucili do uścisku który Kastiel określiłby mianem kanapki na stojąco.
 - żyjesz, nic ci nie jest. super. Ron ograniczył się do tego krótkiego zdania po czym zarumienił się kiedy po raz drugi mnie przytulił i odsunął się.   brat powtórzył za nim wielce długi monolog ale on bez żadnej reakcji mnie uściskał. 

- młoda. na słówko. - zarządził Cirispin kiedy miał przy boku Laurilela któremu pokrótce opowiedział co się działo. - z jakiej paki są tu MOJE  miecze ? 
- nie wiem. pojawiły się na podłodze ... zaczęłam niepewnie jakby mnie oskarżał. 
- Laurilel ... Cirispin spojrzał na niego. 
- na mnie nie patrz. nie tykałem ich chyba ze do czyszczenia. dzisiaj ich w ręku nie miałem. zaparł się przyjaciel. 
- czyli to czego się obawiałem. - westchnął Łowca. - druga sprawa : jak ?!
- sam wiesz jak. nie wiem czemu się mnie o to pytasz. 
- ma talent Cirispin. sam widzisz że broń się jej słucha. sztylet rodowy też jest. wszystko jest całością.  zauważył ćwierć-elf. 
- jest za młoda. odpowiedział ostro Łowca. 
- trenuj ją w tym roku i za rok. za dwa lata dopiero kończy ci się wakat. a ona jak widzisz może. odparł mu przyjaciel. 

a ja jak zawsze w ich rozmowach za nic nie wiedziałam o co chodzi. 

- może mi to wyjaśnicie co ? spytałam w końcu. 
- wakat Łowcy. - zaczął Laurilel - Cirispin dostał go na 4 lata. za dwa się kończy. a ty, jak widać, możesz być następna. dwa lata treningu i nikt ci nie dorówna a tym co dzisiaj pokazałaś widać ze nawet ...
- nie mów tego. - uciął rozmowę Cirispin. złapał się za głowę. - gdzie jest to czego mi trzeba w takiej sytuacji ?  miotał się w poszukiwaniu ukojenia.
- nie rozumiem. spojrzałam na nich ale nie było już Łowcy który za dwa lata szedł na "emeryturę". 
- i nie chcesz. - zapewnił mnie ćwierć-elf kładąc mi dłoń na ramieniu. - ja już muszę iść ale gratuluję ci.
- dzięki. 
- Cirispin tak samo ale nie dociera do niego że ... dziewczyna zajmie jego miejsce. pożegnał mnie. 
- oj żeby do mnie to dotarło. zaśmiałam się ale nikogo w miejscu gdzie stał Laurilel nie było. 

po tym całym dniu położyłam się spać. 


Rozdział   Dziewiąty  Kły, Pazury i ... 

następnego dnia jak weszłam na Wielką Salę spóźniona.  
     
 tak po raz pierwszy udało mi się tu zaspać. 

wszyscy patrzyli na mnie jak na dziwadło. 
ups.  jakbym się nie przyzwyczaiła. ... 

ludzie którzy szli do stolików rozstępowali się. 
      Malfoy  w obawie o swoje zdrowie przezornie usiadł na drugim końcu stołu. 

fajnie było w końcu być po drugiej stronie tej machiny chociaż wiedziałam jak on się czuję to jednak należało mu się to jak psu miska. 
- dzień dobry Księżniczko. przywitał mnie mniej złośliwie niż zwykle. 

piękne uczucie wiedzieć ze odgoni się go jednym spojrzeniem. 
- co z nimi jest ?  spytałam Cirispina który, jak zawsze, czytał tę samą gazetę. 
"Prorok Codzienny" ...  

 ja do niej nie zaglądałam ze względu na brak ciekawych rzeczy. 
jak raz się zdarzyło to Rita Skeeter odpowiedzialna za ten artykuł spaprała sprawę doszczętnie. 
więc od tego czasu nie czytałam tej gazety.

- z uczniami ?  to że rozwaliłaś w pień trolla górskiego i to całkowicie sama.  większość się boi, a ci drudzy wolą unikać.  tak spójrz na swojego kolegę Malfoy'a. ucieka gdzie pieprz rośnie. 
- po pierwsze to nigdy nie był, nie jest i nie będzie mój kolega. po drugie ... - uśmiechnęłam się zatarłam ręce. trudno. myślę jak Amber. - to da się wykorzystać. 
- zrobisz z niego swojego tragarza i chłopca na posyłki ? wmieszał się Markus. 
- aha. i nie będzie mógł złośliwego słowa pisnąć. - zatarłam ręce. - Malfoy. - zawołałam go. - podejdź. 
- tak Księżniczko ? spytał lekko zdenerwowany tym czy zrobił coś źle. 
- mam dla ciebie propozycję. zaczęłam uśmiechnięta. 

* Draco * 
czyżby zmądrzała ? 
nie. na pewno nie. 

ale tata zawsze mi powtarzał : "jak masz z kimś na pieńku daj się mu wysłowić żeby lepiej wiedzieć gdzie jest słabość. "
i teraz postanowiłem wysłuchać chociaż jak ona z łatwością powaliła na kolana trolla górskiego to bałem się o zdrowie. 

- jaką propozycję Księżniczko ?
- raczej układ. - spojrzała na mnie z wyższością. a to ja byłem starszy. rozparła się na moim pustym miejscu. - idzie to tak : nosisz mi torbę, robisz to o co cię poproszę. - zamurowało mnie. zauważyła to. - tak Malfoy pomimo faktu że myślisz o mnie w kategoriach najgorszych to znam to słowo. - kontynuowała spokojna. - wracając. robisz to o co cię poproszę, nie robisz mi złośliwości większych niż dzisiaj, a ja postaram się przemyśleć twoją starą propozycję. 

zaraz. 
jak dobrze pójdzie to mnie przeprosi. 
ba poprosi o to żebyśmy się  zakolegowali. 
cóż ... 
kusząca opcja.  i warta zmarnowania jednego dnia nerwów na rzecz sztucznych wymuszonych uśmiechów, równie naturalnego bycia miłym i noszenia jej cholernych rzeczy.

- zgoda Księżniczko. ale chcę mieć pewność że przeprosisz mnie za wszystkie złośliwe uwagi na mój temat. 
- powiedziałam przemyślę Malfoy. - spojrzała na mnie twardo. - co nie zmienia faktu że znam zasady dyplomacji i przyjmuję warunek jeżeli ewentualność mojej zgody nastąpi. 
- czegoś potrzebujesz Księżniczko ? spytałem już jako "na stanowisku". 

zaciskałem zęby z tego że muszę się przed tym bachorem płaszczyć ale mogła mnie przeprosić co zwiastowało moją wygraną.

* Ignis * 
przewidywałam że tak zrobi. 
że będzie chciał przeprosin niewiadomojakich. 
ale co tam. 

- tak Malfoy. nalej mi wody, proszę.  
zamurowało go że użyłam w  stosunku do niego takiego słowa. ale jak się ocknął, 
( jego mózg pracował sekundę na dzień i czas się skończył )  
posłusznie nalał mi wody do kubka, ba podał mi go do ręki. co mnie zaskoczyło. 
ale cóż ... martwił się o swoje siedzenie,
- proszę bardzo Księżniczko.  skłonił się lekko. dla żartu. 
- dziękuję możesz wracać na miejsce.  odprawiłam go. 

Markus patrzył na to zdębiały kompletnie. 
- jak ???  jesteś dla niego MIŁA. on dla ciebie też..  JAK ?!?   spytał kiedy wszystko do niego doszło.
- on się płaszczy Markus. mam jeden dzień wolnego a zyskałam chłopca na posyłki i tragarza. 
- za to pod wieczór upomni się o przeprosiny i to tobie każe się płaszczyć. zauważył Markus. 
- powiedziałam przemyślę. nie sugeruje mu to łatwej wygranej a i ja raczej nie mam zamiaru się zgodzić. 
- czyli haruje za nic ?  - zaskoczył Cirispin z wrednym uśmiechem na ustach. pokiwałam głową a Łowca powstrzymywał żeby się nie roześmiać. - młoda. genialne. wystawił mi dłoń do żółwika. przybiłam z wielką radością. 
- jednak 4 lata z Amber trochę się przydały. zaśmiałam się potajemnie znad szklanki wody. 

jednak stwierdziłąm ze picie prosto ze szklanki jest za łatwe i warto poeksperymentować. 
wyjęłam z naczynia wodę i zmieniłam ją w kulę.  zbliżyłam ją do twarzy i z niej spijałam napój. 
wzbudziło to zainteresowanie wśród nauczycieli szczególnie u dyrektora.
- Ignis Potter ! - krzyknął z mównicy - po śniadaniu do mojego gabinetu.  skończył życzliwym, jakby naturalnym dla siebie tonem. 
nie czekając na odpowiedź usiadł. 
- Malfoy. - zawołałam go.  on ze sztucznym, wymuszonym życzliwym uśmiechem podszedł. - weź ze sobą moją torbę. nie wiem czy nie wrócę na którąś z lekcji. 
- a co jeżeli Księżniczka nie wróci ? mam to nosić przez cały czas ? spytał zaskoczony.
- dokładnie. nie wiem też czy nei trafię na przerwę. a wtedy rzeczy będą czekać pod salą pilnowane przez ciebie. 
zaklął pewnie w duchu i wypomniał sobie swoją głupotę że się na to pisał.   - dobrze Księżniczko. jak sobie życzysz.  uśmiechnął się i wziął moją torbę.
- tylko pilnuj jej jak oczka w głowie. 
- dobrze Księżniczko. potwierdził i zniknął. 

oj jak fajnie było się nim wyręczać. 

a do końca dnia daleko. 

zresztą można by go zwerbować na tydzień. 
ale by cierpiał. 
"biedak" ... zaśmiałam się w duchu. 

podeszłam pod drzwi do gabinetu dyrektorskiego. 
- wejdź Ignis. zaprosił mnie dyrektor. 
przekroczyłam próg i zobaczyłam jakiegoś bladego, wysokiego mężczyznę w płaszczu. 
- Ignis to jest Markus. - gość wstał podszedł do mnie i przyjmując dłoń pocałował ją.  nie spodziewałam się takiego jeszcze staroświeckiego gestu. - Markusie to jest Ignis o której ci opowiadałem. 
- sam wiele o tobie słyszałem panienko. podobno masz pewne zdolności które wykraczają poza kompetencje szkoły. 
- można to tak określić panie ...
- mów mi po imieniu panienko. aż tak stary nie jestem. uśmiechnął się pokazując końcówki kłów. 

były za długie na ludzkie. 
słyszałam i uwielbiałam czytać o wampirach jeszcze na Privet Drive ale nawet mugole wiedzieli ze nie można im ufać. 

cofnęłam się na krok. Markus lekko się zmieszał ale wyciągnął życzliwie dłoń. - spokojnie Ignis. owszem jestem tym za kogo mnie uważasz i dziwi mnie twoja szybka reakcja. jednak nie zrobię ci nic. Radzie nie wypada zabijać kiedy jesteśmy zapraszani. 
- jakiej Radzie Markusie ? spytałam zdziwiona. 
- ach. na starość robię się zapominalski. - skarcił sam siebie. podał mi pudełko. otworzyłam je i zobaczyłam tam medalion ze smokiem wokół szmaragdu. - jak napomknąłem wcześniej masz zdolności wykraczające poza kompetencje szkoły. jednak Rada jest w stanie wprowadzić cię w ich tajniki i w Mistrzostwa w Żywiołach.  po rozmowie z dyrektorem Dumbledore'em stwierdziłem że nie będziemy przenosić cię do naszej prywatnej placówki a jedynie spotkasz co wakacje jednego z uczniów który zaprowadzi cię do Miasta i tam będziemy cię szkolić. jak przyjmiesz medalion zostajesz naszą wychowanką.
- jakie są koszta ?  spytałam rzeczowo. 
- nie ma. za to ty i twoja cała rodzina macie zapewniony pobyt we Włoszech żebyś mogła czuć się komfortowo.
- nie mam rodziny jako takiej. mam tylko brata i przyjaciół. 
- przepraszam za nietakt Ignis. - skinął głową. - więc ty i twój brat jak i opiekuni macie pobyt we Włoszech.  ale wszystko zależy od ciebie. sama zatrzymasz się w miejscu w jakim teraz jesteś jeżeli chodzi o zdolności. możemy cię wiele nauczyć. 
- zgadzam się.    przyjęłam ofertę. 

decyzja Harry'ego mnie nie obchodziła bo on wreszcie wyjedzie na wakacje i będzie się cieszył. 
to ja miałam się uczyć. nie on.

- w takim razie witamy wśród wychowanków Rady. bardzo miło widzieć że jesteś rozsądną młodą dziewczyną. 
- dziękuję za miłe słowa Markusie. pożegnałam go skinieniem głowy kiedy wychodził 

- no Ignis a teraz to po co ja cię tu sprowadziłem. wtrącił się dyrektor.
- słucham. 
- gratuluję ci wyczynu z wczorajszego wieczoru i chciałbym cię o coś zapytać. 
- proszę pytać panie dyrektorze. zgodziłam się.
- posłuchaj Ignis ja wiem że wy, znaczy się ty i twój brat jak i jego przyjaciele, chcecie zbadać Trzecie Piętro. wiem że odradzanie wam tego nic nie da, ty i twój brat macie upór po ojcu,  ale zaklinam was nie idźcie tam. 
- chroni pan Kamień Filozoficzny dla swojego przyjaciela Nicholasa Flamela, prawda ? spytałam wprost. 
- tak Ignis. ale nie idźcie tam, nie próbujcie niczego. każdy nauczyciel dorzucił się do jego ochrony i nawet jeżeli wejdziecie do pierwszego pomieszczenia to możecie nie wrócić. nie chcę tracić uczniów.  przekaż to bratu. i nie próbujcie tam wchodzić.
- dobrze panie profesorze. przekażę informacje bratu. 

wyszłam na korytarz i zaskoczył mnie fakt że Ślizgoni wracają z Wieży Północnej która była niedaleko. to zjawisko oznaczało koniec dnia. 

- Księżniczko ! - zawołał mnie Malfoy i podbiegł do mnie  z moją torbą. - twoja własność. namyśliłaś się już ? 

pękłam. 
miałam już po prostu dość jego przesłodzonego, przemiłego tonu, wiecznego drwiąco-głupkowato-życzliwego uśmiechu i jego przereklamowanej życzliwości. 
wolałam jak był złośliwy bo przynajmniej się nie narzucał ( okej był denerwujący i męczący ale nie tak jak lokaj-Malfoy ) 

odebrałam torbę i spojrzałam na Malfoy'a. - wiesz co ? nie zniosę twojej życzliwości. no dalej. nawrzucaj mi.  wiem że korci cię od rana. 
- Księżniczko wydawało mi się że umowa obowiązuje do wieczora. uśmiechnął się widząc moją przegraną.
- nie. - spojrzałam na niego. - nawrzucaj mi teraz. tu i teraz. 
- nie mogę. upierał się żeby zniszczyć mnie do końca.
spoliczkowałam go. - a teraz ? 
- złośliwa, bezmózga, niedojrzała, głupia jak but, chamska, niewychowana ... 

mam być szczera ?  zrelaksowałam się słysząc te słowa. 
jego bycie miłym było bardziej upierdliwe niż jego złośliwości.

- no i wszystko po staremu. załamał się Markus. 
- a myślałeś że co ? wiecznie to tak będzie ?  zażartował Cirispin.
- wiesz Cirispin nie odzywaj się. ty tu jesteś raz na kilka dni a ja dzień w dzień 24h na dobę 7 dni w tygodniu.  - załamał się Markus. - dlaczego nie mogli dać mi choć jednego tygodnia takiej sielanki ? dlaczego ?
- no to masz ślicznie przerąbane Flint. ja mam robotę.  Łowca go zostawił. 

biedny Markus. 

- ty mnie słuchasz Księżniczko ? spytał wkurzony Malfoy. 
- nie. uśmiechnęłam się złośliwie. 
chciał coś powiedzieć ale chyba stwierdził ze tylko się wkopie. 
nabrał wody w usta i poszedł. 

podszedł do mnie Harry. - spoliczkowałaś go Ignis. 
- miałam go dość to dostał. odpowiedziałam. 
- podobno byłaś u dyrektora. i co ? spytała Hermiona.
- nie tutaj. - zabrałam ich w cień daleko od ludzi. - tak byłam u niego. słuchajcie kazał mi wam powiedzieć że mamy się od tej sprawy trzymać z daleka. 
- ale Snape chciał wykraść kamień kiedy ty walczyłaś z trollem.  rzuciła Hermiona.
- bzdura. - odparłam jej zarzut. 
można było Snape'owi wiele nawrzucać ale tego nawet ja nie zniosłam.
 - dyrektor powiedział że owszem jest kamień u nas w szkole ale każdy nauczyciel chroni go jak umie. powiedział że jeżeli wejdziemy tam to możemy nie wyjść a on nie chce tracić uczniów. 
- dobra Harry widzisz że nic nie wskóramy. nawet sam Dumbledore nam to odradza. a on wie co mówi. poparła mnie Hermiona. 
- po jutrzejszych  lekcjach jest mecz. my kontra wy.  odpowiedział brat.
- powodzenia Harry. pożegnałam go i odeszłam.  informacja o meczu kompletnie wypadła mi z głowy. 



  za dwie godziny szykował się ostry trening. 
i to mnie podbudowało. 

poszłam do dormitorium zabrałam lekcje i zrobiłam je w ekspresowym tempie. 

- coś się stało Księżniczko ? czemu mnie uderzyłaś ?  Malfoy dosiadł się i spytał tym samym cholernie przereklamowanym życzliwym tonem.

* Draco * 
dała mi dobrą lekcję. 

złośliwości nie robiły na niej wrażenia. 
za to zależało jej na zostawieniu jej w spokoju. 
nie chciała życzliwości, pomocy czy bycia miłym z mojej strony.

więc na przekór jej woli postanowiłem denerwować ją ...
ukrywając złośliwości pod maską "dobrego kolegi".

- po pierwsze Malfoy ... zaczęła kiedy wzięła oddech.
- oj po nazwisku ??? - uśmiechnąłem się półgębkiem. - to niegrzecznie Księżniczko. 
- skoro masz mnie za Księżniczkę to mogę robić co mi się żywnie podoba. więc znikaj mi z oczu. 
- jednak nie masz za grosz ogłady. potrzebujesz nauczyciela od grzeczności. oferuję swe usługi.skłoniłem się.  
plan działał. 
była czerwona ze złości. 
- powiem to tak jakby ujął to Kastiel : spadaj na drzewo delikatnie mówiąc.  zbyła mnie. 
poszła na trening. 

* Ignis *

jeżeli chce żebym go znienawidziła jeszcze bardziej to jest na genialnej, krótkiej, prostej drodze. 

wyszłam na boisko.
wolałabym już kolejnego trolla niż Malfoy'a. 

denerwowało mnie to że starał się być miły. 
dlaczego ?
bo to był idiota który tylko udawał bycie miłym a tak naprawdę robił to by mi dopiekać. 
to całe jego "Księżniczko"  ... żygać mi się chciało. 

ale wszystkie smutki wypociłam, wyrobiłam i przegoniłam na treningu. 

jednak potem musiałam pogadać z Markusem. 

- no rozumiem twoje zniesmaczenie i w ogóle ale no wiesz ... 
- nie. - zaprzeczyłam ostro. - nie wmówisz mi tego. nie. nie i koniec. to idiota. 
- o jak ja się cieszę ze mam tylko rok waszych kłótni ale ludzie z roku chyba was znienawidzą. a właśnie. ty w przyszłym roku powtarzasz. jesteś rok za wcześnie. traktują cię jako nico na lekcjach ale Snape dziwi się ze uczestniczysz aktywnie w lekcjach i we wszystkim. no jedynie lanie Malfoy'a mu się nie podoba.
- czemu tak w sumie?
- pochodzi z bogatej rodziny z wiekowo czystą krwią. arystokrata ... dla mnie rozpuszczony bachor ale trudno. ciebie życie nie rozpieszczało i cieszysz się z drobnostek ale on kręci nosem tu na wszystko. w dormitorium na ciebie wyrzeka jakbyś siała niewiadomo jaką chorobę.  
- do przewidzenia. Amber to samo ... cha. zabawne. powtórka z historii. tyle że tutaj to raczej ja go cisnęłam ale ...
- znalazł sposób żeby zaleźć ci za skórę.  skończył Markus. 
- no niestety udało mu się. ale postraszy się go i raczej wróci do pionu. 
- obyś wróciła go całkowicie do normy.  dobra ja muszę iść. dziewczyna na mnie czeka a buntuje się ze gadam z tobą ... rozumiesz ...
- spoko. leć.   pożegnałam go. 
oj aż za dobrze znałam zazdrość.  wszystkie te dziewczyny wokół Kastiego ... na samą myśl mną telepało ale ufałam mu na tyle żeby wiedzieć że nie złamie danego mi słowa. 

dotknęłam medalika który mi podarował. nie rozstawałam się z nim odkąd go założyłam. 
 brakowało mi go ... 

rozejrzałam się po korytarzu głównym jak weszłam już do zamku. 
poszłam na schody. 
zaniosły mnie na pusty korytarz. 
prawie pusty. 
stało tam coś przykryte jakimś prześcieradłem. 
dotknęłam materiału i ściągnęłam go szybko. 
widziałam tam siebie obok Kastiela który obejmował mnie jak miał to w zwyczaju robić. 
spojrzałam na boki ale nie było go naprawdę. 
był tylko w odbiciu. 
     szkoda ... 
spojrzałam na niego jeszcze raz.  
miał czerwone włosy. 
tak.  czerwone. 
    uśmiechnął się na moje zdziwienie jakby mówił  
"twój rysunek był inspiracją. a nie powiesz mi Iskierko ze wyglądam źle."
spojrzałam na niego. 
chciałam mu się wygadać bez względu na to czy mnie usłyszy czy nie. 
więc opowiedziałam mu wszystko. 
jego ręka tylko zgarnęła mnie bliżej siebie. 
ale szkoda że nie miałam go za sobą. 
- z kim rozmawiałaś Księżniczko ? - Malfoy.  podskoczyłam w miejscu bo mnie zaskoczył. nie zauważyłam kiedy przyszedł. - spokojnie. to tylko ja. 
- co tu robisz Malfoy ? spytałam chłodno. 
- szukam cię. i dotarłem tutaj gdzie stoisz w miejscu wbita w posadzkę. chodź. ten cały chory na głowę elf chce z tobą gadać.  
- on nie jest chory na głowę Malfoy. - odpowiedziałam spokojnie. - to z tobą jest coś nie tak. - spojrzałam mu w oczy. - coś ukrywasz. tylko co ? łatwy kompleks niższości powodowany tym że ojciec cię nie chwali i teraz szukasz ukojenia w dręczeniu i poniżaniu innych ? 
- co ty wiesz o rodzinie ... jesteś sierotą.  odparł. 
no i bingo.   pochwaliłam siebie w duchu.
- tylko tyle że kocha bez względu na czas, miejsce i okoliczności. masz rację. wychowuję się bez rodziców. ale jak widać nie jest ze mną tak źle. - nie mogłam uwierzyć w to co robię ale coś co miało empatię dla każdego chciało być miłe dla Malfoy'a. - posłuchaj Malfoy. - nadal patrzyłam w jego zimne oczy. on spokojnie aczkolwiek z lekkim zdenerwowaniem oddawał spojrzenie. - ojciec skoro cię nie chwali to na ciebie ciśnie. robi to bo wierzy że w końcu zawalczysz o jego uznanie i się postarasz.  więc może warto ruszyć cztery litery i pokazać ze coś umiesz. 
- w takim razie ... - zdziwiła go moja spokojna, psychologiczna reakcja. pewnie myślał że będę go wyśmiewać tak jak to on robił. - u ciebie też się ułoży. on - wskazał na lustro. - poczeka i dotrzyma słowa.  będzie dobrze.    Malfoy odszedł zmieszany i chyba zawstydzony. 

odprowadziłam go lekko obrzydzonym wzrokiem. 
ale jednak mnie wspomógł.  
hmm ... sama nie miałam pewności co do tego co na ten temat myśleć. 
wolałam nadal jak osioł upierać się że on to idiota i ma mnie za smarkulę. 

* Draco * 
miło było słyszeć słowa wsparcia ale ...  

nie. 

dzieciak który w przyszłym roku powtarza materiał, 
rozkapryszony bachor, 
uparte jak osioł dziecko, 
głupia, bezmózga dziewczyna. 

powtórzyłem to dla siebie. 

to że raz ci pomogła nie znaczy że jest okej. 
jednak jak zrobiła to raz to mogła i drugi, nie ? 
nie. 
to był jednorazowy przebłysk jej inteligencji. 

żałowałem że jej szukałem dla tego elfa. 

byłem zły że dałem tak łatwo się jej podejść 
i że sam jej pomogłem.   w końcu  jej problemy jej problemami. nie moja broszka robić jej za psychologa.

ale powiedzieć temu dziwakowi gdzie ona jest wypadałoby. 
 to mogłem zrobić. 
wracać nie miałem zamiaru bo pomyśli sobie niewiadomoco. 

- no i ? spytał kiedy przyszedłem do dormitorium. 
- jest na korytarzu na drugim piętrze. sam jego koniec.  odpowiedziałem mu na pytanie. 
- czemu jej nie przyprowadziłeś ? ciągnął to dziwak z dwukolorowymi oczami. 
- bo nie ?  odparłem i zająłem się sobą. 

* Ignis * 

po minucie odwiedził mnie Laurilel i Cirispin. 
ćwierć-elf mruknął coś niezrozumiałego, zasłonił oczy i cofnął się na kilka kroków.
Cirispin zbliżył się. 
- młoda chciałem z tobą pogadać. zaczął. 
- czemu Laurilel tak reaguje ? spytałam.
- bo elfy są wrażliwsze na działąnie zwierciadła Ein Aergap. - odpowiedział mi dyrektor. - Lurilelu poczekaj na nich minutę. - elf pokiwał głową i odszedł za filar. - najszczęśliwszy człowiek na świecie stojąc przed nim widziałby wyłącznie siebie. 
- czyli Ein Aergap pokazuje to ...
- za czym tęsknimy panno Potter. dokładnie to. 

- Cirispin co ty widzisz ? spojrzałam na Łowcę. 
- rodzina. i pies. patrzył tam z uśmiechem. 
tęsknił za bliskimi. 

ja też ale mi najbardziej na świecie brakowało Kastiela. 
- chodź bo Laurilel się wkurzy.  zabrał mnie stamtąd. 

odprowadził mnie na korytarz gdzie czekał Harry, Ron i Hermiona. 
- i po to posłaliście Malfoy'a ? żebyście wy mnie do nich przyprowadzili ? spojrzałam na Łowcę.
- tak. - pokiwał głową jego przyjaciel. popatrzył na niego. - chodź Cirispin. zostawmy ich samych. twoje miecze wymagają czyszczenia.   znalazł wymówkę i się zmyli. 

- o co chodzi ? spytałam trójkę. 
- chodź. zobaczysz cerbera. on jest od Hagrida. nazywa się Puszek. zaczęła Hermiona szarpiąc mnie za rękę. 
- dyrektor zabronił. odpowiedziałam jej.
ona jakby oprzytomniała i Ron również zmarkotniał. 
- no co jest ? chodźcie.  ponaglił ich Harry. 
- Harry dyrektor sam zabronił nam tam iść. zostaw. odpowiedziała mu Hermiona.
- jak nie chcecie to zostańcie. pójdę sam. uparł się brat. 
- idę z tobą. - Gryffoni zrobili wielkie oczy. - nie zostawię brata. 
- z wami. wtrącił się Ron. a po nim niechętniej niż na początku Hermiona. 
zaprowadzili mnie na Trzecie Piętro i zabrali pod drzwi. 
Hermiona sięgała po różdżkę ale złączyłam dłonie i wytworzyłam drobny wiatr który je otworzył. 
zajrzałam do środka i co widzę ?
śpiący, wielki, czarny pies o 3 głowach opartych obok siebie na dwóch przednich łapach. 
- Puszek ... że też Hagrid nie miał lepszego pomysłu. pasowało by Wielkolud albo Bestia ale Puszek ...  spojrzałam na cerbera zdziwiona jego imieniem. 
- no i jak go przesunąć ? pod łapami klapa. 
- dzisiaj wam nie pomogę. dzięki że pokazaliście mi cerbera ale muszę coś wymyślić, ogarnąć się a jeszcze jutro mecz ...   uprzedziłam ich zapędy na wbijanie się niewiadomogdzie. 
- a kiedy coś wymyślisz ? spytał Ron. 
- tutaj potrzebna byłaby dźwignia i coś co imitowałoby podłogę pod jego łapą żeby się nie obudził, coś łatwego do przeniesienia i ukrycia. ciężko mi powiedzieć ile mi to zajmie Ron. może nawet kilka miesięcy. słuchajcie na razie trzeba obserwować nauczycieli i sprawdzać kto może potencjalnie chcieć go wykraść. tym się zajmijmy. nie wiem znajdźcie mi jakieś księgi. poszperam.może coś wykitram.
- okej. zgodzili się już na korytarzu Trzeciego Piętra który wyglądał upiornie. 

jeżeli ktoś chciał łamać zalecenia to wygląd odstraszał skutecznie. 
wielki, ciemny korytarz z pajęczynami, kurzem i wielkim posągiem niewiadomokogo który przyprawiał o dreszcze. 

pożegnali mnie swoim "powodzenia" a ja im odpowiedziałam tym samym. 

na dole pokoju wspólnego już zostałam bo znając życie nie będę mogła spać. 
znalazł mnie tam Laurilel. 

- mama zawsze mi mówiła że jak nie możesz spać to ktoś kto cię kocha o tobie myśli lub ma sen. zaczął kiedy siedziałam na parapecie i obserwowałam gwiazdy i krajobraz. 
- miło wiedzieć. uśmiechnęłam się. 
- czemu wiecznie odrzucasz Malfoy'a ? - spytał prosto z mostu. - posłuchaj Ignis. jestem jednak starszy i sam pamiętam jak byłem w jego wieku.  takie ...
- Lurilel proszę cię nie wmawiaj mi na siłę tej samej bajeczki którą wtrynia mi Cirispin i Markus. jeszcze ty się dorzucisz a jakbym spytała Kastiela powiedziałby mi to samo. przerwałam mu. 
- dobrze. nie odzywam się. - uniósł dłonie elf. - w sumie czemu siedzisz tutaj skoro miejsce przy kominku jest wolne ? 
- lubię czasem tak patrząc pomyśleć że tam daleko Kastiel patrzy w moją stronę w tym samym czasie co ja. - uśmiechnęłam się słabo. - a ty dlaczego chcesz zebym siedziała przy kominku ? 
- bo tam jest ogień. a za oknem jest las. odpowiedział mi nie wprost. 
- nie rozumiem. 
- bo widzisz ja mieszkałem w lesie. i las przypomina mi o rodzinie. a ty na pewno przez przypadek nie nosisz imienia Ignis. więc z mojego punktu widzenia tobie ogień powinien przypominać dobre chwile. 
- dlaczego dobre ? w szkole nie masz miłych wspomnień ? zdziwiłam się. 
- nie. - potwierdził. - mam tu tylko Cirispina. on mnie nie wyśmiewa. wiesz. - odgarnął jasne włosy z czoła tak że widziałam oboje jego oczu. - oczy dwukolorowe i jeszcze dodatkowo - zaczesał włosy. widać było krótsze niż u prawdziwego elfa to pewne ale  i tak przydługie jak na ludzkie lekko spiczaste uszy. - uszy. ludzie tutaj mają mnie za dziwadło. a jeszcze w Slytherinie ... 
- ej Laurilel nie masz się co przejmować. - szturchnęłam go lekko w ramię. - inny nie znaczy gorszy. poza tym dla mnie te uszy są słodkie a oczy może i odmienne ale na swój sposób też ładne.  - widziałam że opinia podniosła go na duchu ale że chciał zostać skromny to się zarumienił. - spójrz na mnie.  skrzydła na plecach. na meczach się nie śmieją bo ratują mi skórę ale jestem pewna że .. - wpadł mi do głowy pomysł. - wiesz co Laurilel ? odsłoń jutro i oczy i uszy. a ja będę chodzić z rozłożonymi skrzydłami. jak się czepią - trudno. mają problem. inni wyglądowo nie znaczy gorsi czy brudni krwią.  my też mamy prawo się tu uczyć i idiotom nic do tego. więc gwiżdż na uwagi i bądź dumny z tego kim jesteś. 
- WOW. - Lurilel spojrzał na mnie. - jak na 10latkę umiesz podnosić na duchu. jesteś świetnym mówcą. 
- nie przesadzaj. - teraz to mnie oblał rumieniec. - umowa ? jutro pokazujemy co jest w nas dziwnego i olewamy złośliwości ? 
- umowa. - zawahał się przed czymś. pocałował mnie w policzek. - dzięki.  cofnął się zmieszany i zniknął. 

Rozdział  Dziesiąty    Wielka  Niespodziewanka 

dzień meczu. 
jednak rozgrywka po obiedzie. 

na śniadanie weszłam obok Laurilela z rozłożonymi skrzydłami a on z jakąś tradycyjną elficką opaską na głowie która odsłaniała mu oczy i uszy. 
szliśmy równym tempem nie patrząc na chichoty czy kąśliwe uwagi. 

dyrektor i nauczyciele zdziwili się widząc dumnych z siebie dziwaków. 

jednak przy którymś ze stołów pełnych chichotów już nie wytrzymałam. 


- z czego się śmiejecie ludzie ? - zaczęłam. - z tego że nie wstydzimy się pokazać swojej inności ? z tego że nie chowamy się kiedy usłyszymy "dziwadła" ? czy bawi was to że mamy odwagę pokazać kim jesteśmy której wam brakuje ?  - spróbowałam sztuczki z przyobleczeniem  piór żywiołami. wyszło. - nie wstydzę się pokazać tego że nie używam różdżki czy mam skrzydła. Laurilel nie boi się tego że jest ćwierć-elfem. mało tego : jak mało które z was jesteśmy dumni z tego kim jesteśmy. każdy na tej Sali jest inny, ma inny styl ubierania się, słucha odmiennej muzyki. niech wstaną teraz ci z was którzy mają jakieś znamiona i powiedzą "jestem inny i nie wstydzę się tego". - 
ku mojemu zaskoczeniu uczniowie, jak i część nauczycieli wstała. 
nawet baka-san. 

* Draco * 

słuchałem jej przemowy i nie wierzyłem.
nie wierzyłem że ona jest córką Jamesa Pottera. 

tata opowiadał o nim jako o "prostym, niewychowanym, rozpuszczonym szczeniaku gnębiącym innych dla przyjemności" ; powtarzał też że " owszem miał odrobinę charyzmy ale tyle ile trzeba było do przekonania jego głupich jak but kolegów do kolejnych wygłupów". 

nie. 
Ignis nie mogła być jego córką. 

mówiła zbyt płomienną mowę która porywała zbyt wiele uczniów, ba trafiła nawet do nauczycieli i zmuszała nas do myślenia. 
     nie było to gadanie "chodźcie zrobimy to"

wstałem kiedy powiedziała o znamionach bo sam jedno ukrywałem. 

niewielkie, w kształcie spirali ukryte na ramieniu. 

jednak szybko usiadłem. 

- Hogwart z założenia był szkołą inną niż wszystkie. - kontynuowała mowę. - więc dlaczego ma w niej nie być tolerancji na takie czy inne odmienności w wyglądzie czy zachowaniu ?   każdy kto się na tej Sali śmiał jedynie pokazał że nie rozumie. więc zwracam się do tych osób : która z was przestanie wyśmiewać inność niech podniesie rękę. -  mnóstwo ludzi którzy chichotali to zrobiło. ale ja nie miałem zamiaru. - więc zrozumcie w końcu że są tu osoby innej krwi, o innym wyglądzie czy charakterze.  uspokoiła się i zajęła miejsce obok elfa. 

nie wierzyłem że ona miała w sobie tyle energii która porywała ludzi. 
       przypominała ... 
z opowiadań taty przynajmniej, 
        młodego Sami-Wiecie-Kogo szukającego wsparcia. 
on też wygłaszał swoje porywające tłum słowa z energią podobną do tej którą pokazała Ignis. 

postanowiłem opisać tacie wszystko co się tu wydarzyło, wszystkie jej słowa, jednym słowem wszystko co byłoby interesującą notatką z jej oratorstwa. 

jadła sushi ( dziwne że nie odrzucało jej )  i potrawy z kuchni elfów. 
chętni na spróbowanie tych dziwnych przysmaków też się znaleźli i obsiedli ich. 
utworzył się piąty stół gdzie trwał śmiech i rozmowa. 

* Ignis * 
no proszę. 

Malfoy nie jest taki bez skazy jak widać. 

znamię. 
ciekawe gdzie, jak duże i jakie. 
nie.   
zostawmy jego temat w spokoju. 


jednak mijało dopiero śniadanie to przed meczem mieliśmy jeszcze trochę lekcji  i obiad 
i na chwilę obecną to lekcje zajmowały moje myśli 

chociaż w gronie byłych prześmiewców i ludzi zainteresowanych nie było to możliwe. 
padało wiele ciekawych pytań,  domysłów i teorii. 

widziałam jak Malfoy się przygląda i zastanawia czy podejść i stracić opinię "normalnego"  czy też zostawić w spokoju ale mieć wątpliwości. 
jednak jak widać jego opinia była ważniejsza bo usiadł spokojnie na czterech literach i udawał że nas nie ma. 

lekcje minęły szybko i normalnym, dość ciekawym, rytmem. 

został mecz. 
jednak przed nim zaczepił mie Laurilel. 
- dzięki za to co zrobiłaś. nie wiedziałem że ... ktoś się za mną wstawi oprócz Cirispina. 
- nie ma sprawy Laurilel. - uśmiechnęłam się.- jakby znowu się czepiali, choć nie powinni, to powiedz. 
-  dzięki Ignis,  powodzenia.   to co zrobił ćwierć-elf mnie zaskoczyło.     tak jak wieczorem pocałował mnie w policzek i uciekł. 
        uznałam że to pół-dziękowanie a pół- na szczęście.   

na obiedzie nic nie zjadłam  bo i wolałam tego nie robić na wypadek tłuczków. 

w szatni dosłyszałam że na trybunach są niektórzy rodzice. 
jednak mogli też być przyjaciele. 
to oznacza :  może być tam Kastiel. !!! 
serce zabiło mi mocniej. 
mecz meczem ale pokazać Kastiemu na co mnie stać to inna broszka.

wyszłam z jeszcze większą determinacją. 
Harry to będzie twoja wielka przegrana.  pomyślałam i wyleciałam na miotle w powietrze. 

gra ruszyła. 
ja krążyłam nad boiskiem szukając okazji do upolowania znicza jednak musiałam wyczuć moment z miażdżącą przewagą. 

rozejrzałam się po trybunach w poszukiwaniu czerwonych włosów. 
nie znalazłam ich. 
 trudno.  raczej na pewno by go nie wpuścili. 

lekko posmutniałam a tłuczek lekko obrócił mnie i miotłę. 

skup się na grze.  skarciłam sama siebie. 

odetchnęłam. 
- kolejne trafienie Ślizgonów. wynik 100 do 50. 

zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu znicza. 

mam cię.   ziemia. 
tuż przy ziemii. 

już jesteś mój złotko.  pomyślałam i zanurkowałam. 

jednak znicz wywinął się do góry tak jak i ja. 
nie wiem jakim cudem nie przygrzmociłam w ziemię ale widząc zdziwione miny ludzi musiał to być płynny ruch. 

już miałam doganiać znicza kiedy widziałam jak z miotłą Harry'ego coś się dzieje. 
jakby miał z niej spaść. 

papa wygrano.  brat ma kłopoty. 

podleciałam do niego i kiedy ześlizgiwał się z drewna walnął go tłuczek. 
w ostatniej chwili złapałam go za rękę i postawiłam bezpiecznie na ziemii. 
- czemu to zorbiłaś Ignis ? spytał zaskoczony ale mocno obolały i zmęczony Harry. 
- bo jesteś moim bratem.  odpowiedziałam mu i wyleciałam w górę. 

fakt iż przy złapaniu znicza walnął mnie tłuczek i lekko uszkodził czaszkę pomijam bo kość zrosłaby się szybko. 

leciałam w dół ze zniczem w palcach i ktoś mnie złapał. 
ten ktoś miał silne ręce, skórzaną kurtkę i czerwone włosy. 

zemdlałam.


* Kastiel * 

widziałem jak ona gra. 
jak mnie nie zauważyła jej zapał troszkę osłabł ale i tak miała determinację. 
zdziwił mnie fakt że chciała poświęcić wygraną dla brata. 

on też zemdlał ale jego nosić nie zamierzałem. 

- Iskierko ... -  pogłaskałem ją po głowie. 
co mnie zdziwiło jej rozwalona czaszka się zrastała pochłaniając uwolnioną krew. 
zostałą nieprzytomna ale zdrowa. - Iskierko ty moja ...  lekko się uśmiechnąłem. 

podeszli do nas ludzie w zielonych strojach. 
- nazywam się Markus.  jestem kapitanem drużyny. - przywitał mnie jakiś dryblas. - trochę pośpi. tłuczek był mocno podkręcony. 
- Kastiel. - odpowiedziałem chłodno. - jej chłopak. 
- opowiadała o tobie. mówiła że strasznie tęskni.  - wtrącił się jakiś dziwak w opasce i dwukolorowych oczach. - Laurilel. jestem, można to chyba tak nazwać, jej przyjacielem. skinął głową z szacunkiem. 
zobaczyłem że w zaciśniętej dłoni ma złotą kulę o którą walczyła.  
- ma znicza.  ludzie ona ma znicza !!! - wrzasnął kapitan drużyny. - wygraliśmy !
- to ty się tutaj pociesz ja idę jej pomóc. odszedłem od zbiorowiska. 

jakaś nauczycielka otworzyła mi drzwi i pokazałą miejsce. 
- jestem profesor McGonnagall. - przedstawiła się spokojnie. - jej brat, Harry jest jednym z moich podopiecznych. znowu kogoś uratowała. - uśmiechnęła się słabo. - jednak zapłaciła cenę wysoką za ten wyczyn. 
- jednak jej się udało. - podkreśliłem. - nie wiem nic o tej grze. 
- quidditch. - kobieta dosiadła się niedaleko Ignis i "umilała" mi czas opowieścią o zasadach, tradycji i innych bzdurach. - Ignis jest pierwszą w historii Ślizgonką w drużynie. 
- nie było przed nią w tej drużynie żadnej dziewczyny ? 
- była. pałkarka ale o niej się nie mówi bo została wydalona ... sam rozumiesz. szkoła nie chce rozpowszechniać rzeczy niewygodnych. 
- rozumiem. - Ignis poruszyła dłonią. - przepraszam panią mógłbym zostać z nią sam ?
- oczywiscie. jednak jakby coś się działo jestem na korytarzu.  wyszła. 

- Ignis. - złapałem ją za rękę. 
bałem się że nie obudzi się wcale.   - Ignis . to ja. 
- Katiel ... - szepnęła delikatnie obracając głowę w bandażu. - co ty tu robisz ? spytała kiedy dowiedziała się że to nie sen. 
- jestem. widziałem cały mecz. - odpowiedziałem jej na zaskoczenie i szczęście. - świetnie grasz Iski. 
- dzięki Kasti. - chciała chyba pocałować mnie w policzek więc zbliżyłem się do niej. i rzeczywiście. dała mi całusa. - kochany jesteś wiesz ?
- przestań Ignis. - jak zawsze jej bezpośredniość mnie zakłopotała. - ty też. 
- wygraliśmy. uśmiechnęła się. - głowa mnie boli. 
- bo dostałaś w nią tłuczkiem. pogłaskałem ją po włosach. 
- położę się. przepraszam Kasti ale ... 
- nie no spoko. musisz wypocząć. - pocałowałem ją w policzek i poczochrałem włosy. - dobranoc. może jeszcze zostanę.
- musisz. lekko się uśmiechnęła i zasnęła wtulona w moją dłoń. 

* Ignis * 

zdziwiło mnie że jednak się pojawił. 
że zostanie. 

zasnęłam. 
jednak na krótko. 

obudził mnie mówiąc że mam gości. 

rozejrzałam się lekko nieobecna bo jednak tłuczek musiał mocno we mnie przyfasolić. 
zobaczyłam Cirispina, Laurilela, Snape'a i przyjaciół Harry'ego, który jak się okazało leżał tuż obok.  

- Ignis jak ty to zrobiłaś ?  spytali Ron i Hermiona jednocześnie. 
- po ludzku. - uśmiechnęłam się do Laurilela. - albo może raczej po dziwnemu. 

- Ignis jakim cudem jesteś przytomna jak minęła tylko godzina ? spytał Cirispin. 
- czaszka się zrosła ale głowa nadal boli. zapomniałeś jak wyleczyłam ci ranę ? mój organizm jest samowystarczalny w tej sprawie. zregenerował powierzchownie ale musiało coś być głębiej ze nadal boli. jednak jestem w stanie wrócić na lekcje panie profesorze. zapewniłam Snape'a gorliwie.
- nie trzeba Ignis.  wróć jak głowa nie będzie cię boleć. odpowiedział spokojnie nauczyciel. 

czy mi się wydawało czy on się ... 
nie. 
Snape nie ma uczuć. 
ale jednak ...
wydawało mi że się martwił. 

- dziękuję panie profesorze. odpowiedziałam wychowawcy. 

- Ignis. - zaczął Laurilel. - nadal nie wiem jak ci dziękować za to co zrobiłaś. na korytarzu nikt się nie śmieje. - nachylił się konspiracyjnie co jednak Kastiemu się nie spodobało. - powiem że nawet kilka dziewczyn próbuje mnie podrywać. 
- gratuluję Laurilel. - uśmiechnęłam się do niego życzliwie. - no widzisz ? co ja ci mówiłam ? jest u nas takie powiedzenie "każda potwora znajdzie swojego amatora". 
elf zaśmiał się ślicznym, zaraźliwym śmiechem. - rozumiem. - uśmiechnął się. - mogę coś dla ciebie zrobić ? 
- jak postraszysz Malfoy'a w moim imieniu byłoby świetnie. odpowiedziałam mu żartem. 
- przykro mi nie jestem upoważniony.  - puścił do mnie oczko na co Kastiel chciał wstawać ale złapałam go za rękę. - to twoja broszka. 
- Laurilel nie chcę cię wyganiać ale ... 
- to moja dziewczyna. - wciął się Kastiel. - nie podrywaj jej. 
- kochanie spokojnie. - załagodziłam sprawę. - nie lubi kiedy rozmawiam z chłopakami. 
- ja jestem elfem. - zaśmiał się ponownie Laurilel. - dobra zrozumiałem. zostawiam was gołąbeczki. 

- Ignis. - znowu uaktywnił się Cirispin. - nie sądziłem że to powiem ale jak wydobrzejesz staw się na granicy Lasu. zaczynamy trening. Kapturku.  pożegnał mnie i wyszedł. 

- kim jest Malfoy ? spytał Kastiel. 
- nowa Amber. - zdążyłam mu tylko tyle powiedzieć bo wszedł przez drzwi. - to on. Malfoy we własnej osobie.  nie rozmawiaj z nim proszę cię Kasti. powiedziałam do niego cicho a metal jedynie pokiwał głową.

- jak się czujesz Księżniczko ? - spytał delikatnie złośliwie. - czegoś ci potrzeba ? wody, jedzenia, może pluszaka ?ostatnie było jawnym atakiem. 
- Malfoy dwie sprawy :  pierwsza : po kiego grzyba tu jesteś ? chcesz mnie jeszcze bardziej dobić ? druga : nie mam najlepszego nastroju na kłótnie więc jak przeciążysz strunę to i ja cię spiorę i mój chłopak też. - Malfoy teraz rozpoznał Kastiela. - pamiętasz go, prawda ? 
- Kastiel. - przedstawił się chłodno gitarzysta. Malfoy przyjął jego dłoń ale dostał jego słynny z opowiadań chłopaków mocny, miażdżący wręcz uścisk. - Ignis raz cię wybroniła. z tego co o tobie słyszałem nie jesteś dla niej zbyt miły. więc jeden błąd a dostaniesz to co zostało odłożone.  jasne ? spytał go Kastiel. 
widziałam stach w oczach baka-sana i cieszylam się jak dziecko. 
- Kasti ... - spojrzałam na metala. - mogę coś wykombinować ? 
- proszę bardzo Iski.  odsunął się od niego.
smok z wnętrzem z ognia, przyobleczony lodem, z łuskami z ziemi i powietrza. raz. 
- jak jeszcze raz mnie zdenerwujesz Malfoy to coś takiego będzie cię gonić przez cały zamek dopóki cię nie pogryzie. jasne ? 
Malfoy pokiwał jeszcze bledszą niż zwykle głową. - jasne Księżniczko. 
- więc sio. wygoniłam go  a smok który pokonał odległość równą jednemu krokowi sprawił że Malfoy rzucił się do biegu i z krzykiem wybiegł ze Skrzydła Szpitalnego. 

- i nawet nie wstawałam z łóżka. - zaśmiałam się i usłyszałam również chichot Harry'ego. - podoba się ? - spojrzałam na kiwającego głową śmiejącego się w najlepsze brata. - no to moze przekonasz się do Kastiela, co ? 
- już jestem. zapewnił mnie Harry. 

Kastiel spojrzał na mnie i zrobił to czego mi brakowało przez miesiące. 
pocałował mnie. 

rozpłynęłam się na materacu. gdyby nie fakt ze trzymał mnie w ramionach leżałabym placuszkiem na łóżku. 

- Kasti ... - spojrzałam na niego szczęśliwa i wzruszona. - brakowało mi tego. nawet nie wiesz jak mocno. 
- jeszcze jestem więc postaram się żebyś do końca roku za tym tęskniła. - odpowiedział lekko złośliwie. - tylko nie szukaj zamienników.
- nie mam najmniejszego zamiaru. - przytuliłam go z zapewnieniem. delikatnie się uśmiechnął. - jeszcze chyba dzisiaj zostaniesz, co ?
- to zależy czy będzie go chciała pani widzieć panno Potter. - odpowiedział mi dyrektor. - witaj Kastielu.  przywitał go Dumbledore.
- dzień dobry panie profesorze.  - odpowiedział mu życzliwie Kasti. - mogę zostać na jedną noc ?
- nie widzę problemu. 
wstałam z łóżka i podbiegłam do dyrektora. - dziękuję. 
- nie ma sprawy Ignis. należy ci się.  odpowiedział i poszedł. 

kiedy zamknął drzwi zapiszczałam i rzuciłam się Kastielowi na szyję. - zostajesz. 
- wiem Iski wiem. głuchy nie byłem. - przetkał uszy. - wyciągasz naprawdę wysokie dźwięki. teraz już chyba ogłuchłem. zażartował. 
- przestań. - dziugnęłam go w bok. - i tak cię kocham wiesz ? nawet z tym słabym poczuciem humoru. 
- wiem Iskierko. wiem. - zapewnił mnie i podprowadził do łóżka. - masz wydobrzeć. jeszcze sekundę temu bolała cię głowa i chciałaś spać a teraz widzę że i tańczyć możesz. 
- z tobą i dla ciebie zawsze. potwierdziłam na co metal się zmieszał. 
- nie pamiętam kiedy cię widziałem. w bitwie kapel ... - lekko się uśmiechnął. jakby mówił sam do siebie. - mogłabyś mi przypomnieć kilka swoich ruchów Iskierko, jak masz siły ? spytał licząc na przeczenie. 
- chodź. - wstałam i zaśpiewałam mu to co na urodzinach.  
"Beautiful Dangerous" które wybierał mi Spade.  
Kastiel stanął jak wryty w ziemię i patrzył na mnie zaskoczonym ale szczęśliwym wzrokiem. - podobało się Kasti ?
- Iski ... - nie mógł wykrztusić słowa. - jasne że podobało ale ... - wziął oddech i szukał odpowiedniego zdania. - jesteś śliczna. jednak nie głaszcz mnie. 
- przepraszam ale sam wiesz że pod tym - naciągnęłam jego T-Shirt - jesteś świetnie zbudowany. 
znowu się zmieszał. Kastiel nawet odrobinę się zarumienił. - przestań Iskierko. modeli nie widziałaś.  zaprzeczył słabo ale widać było że miło było mu słuchać pochwał i komplementów.
- ja już swojego mam, zapomniałeś ? - spojrzał na mnie udając zaskoczenie. a ja udałam ze mu wierzę. - nazywa się Kastiel. 
- ja ? - zdziwił się. - nie. nie możesz mieć na myśli mnie. 
- mogę. - przytuliłam go. - jesteś przystojny tak czy siak. - spojrzałam na jego włosy. czerwone. - farbowałeś !?  rodzice ci pozwolili ?
- postawiłem ich przed faktem dokonanym. miałem stresa kiedy byłem u fryzjera, a konkretniej fryzjerki, ale minęło.  odpowiedział mi metal.
- a w szkole nie robią ci o to problemów ? dopytywałam się nie wierząc w to co widzę.
- nie. mam być szczery nic ich to nie obchodzi. - spojrzał na mnie - podoba się ? inspiracją był twój rysunek. 
- Kastiel nie wiem co powiedzieć. - zatkało mnie i nie miałam co ukrywać. kolor pasował do niego idealnie. - wygląda perfekcyjnie. czyli równie dobrze co właściciel. 
- no Igni późno się robi - Kastiel pokazał mi materac. - jutro mnie nie będzie więc proszę. - pocałował mnie krótko. - dobranoc. pożegnał mnie i podszedł do McGonnagall czekającej w drzwiach. 

padłam na materac i teraz wrócił do mnie efekt głowy. 
zasnęłam. 

Rozdział  Jedenasty    ***

następnego dnia czułam się o niebo lepiej. 
po lekcjach na których oczywiście byłam i się udzielałam denerwując tym Hermionę.
 poszłam do Lasu. 
na jego granicy czekał na mnie Cirispin. 

pomimo tego że dochodził listopad to powoli nadchodziły mrozy. 
a dzisiaj było o tyle nieprzyjemnie że raz było zimno jak w lodówce a dwa Cirispin kazał mi wyjść w samych szatach bez kurtki czy bluzy. 

rzucił mi łuk. 
 - no Kapturku pokaż czy masz celne oko.  na drzewach masz tarcze. celuj. mój rekord to 15/20 bo tarcz i strzał masz 20.   powiedział bez ogródek Łowca. 

wymierzyłam w pierwszą, naciągnęłam cięciwę i wypuściłam całe powietrze równo z wypuszczeniem grotu. 
trafiona. 
       szybko nałożyłam kolejną wycelowałam w drugą i tak dalej. 

Cirispin pomimo faktu że jak na złość chciał mi przeszkodzić w celnych trafieniach to udało mu się to przy 10 kiedy byłam milimetr obok tarczy. 
potem trafiłam jedynie 5 strzałów i kołczan był pusty. 

- zadowolony Łowco ? - spytałam oddając mu broń. - trochę kiedyś używałam tego rodzaju narzędzi. 
- teraz właź po strzały Kapturku. i nie próbuj ich zdmuchiwać. no - klepnął mnie w plecy. - właź. 
spojrzałam na drzewa i zaczęłam się wspinać. 
     jednak Cirispin nasmarował je czymś śliskim i szukając oparcia w glanach doszłam do wniosku że pomimo bolesności mięśni najlepiej mi szło na butach postawionych końcówkami które jak łyżwy czy rolki wypychały mnie do góry a brzuchem lekko ocierałam się o korę zmazując tym samym coś. 

po jakimś czasie wszystkie strzały były na dole a ja zeszłam tak samo jak weszłam. 
   - niezły czas Kapturku ale nadal za wolno. - pochwalił i zganił za razem. - teraz do Lasu. zaprosił mnie.  

jednak doszukiwałam się kruczka. 
zaczęłam nasłuchiwać i rozglądać się przed wejściem.  
nic w okolicy kilkudziesięciu metrów nie było. 

weszłam i Cirispin chciał powalić mnie od tyłu. 
odwróciłam się i złączyłam nadgarstki (boleśnie dla siebie ale trudno, fakt pomijam ) blokując cios. 
- no masz refleks Kapturku. - pochwalił mnie. - weź - oddał mi niechętnie sądząc po minie dwa miecze. te które wzięłam w Noc Duchów. - i spróbuj mnie zaatakować. 
natarłam  na niego z mieszanymi uczuciami.
 odparował atak i odepchnął mnie na kilka kroków. 
- nie daj się ponieść emocjom w walce. musisz zachowywać zimną krew. - rzucił we mnie liście. spróbował mnie podhaczyć ale uskoczyłam i nadepnęłam swoim glanem na jego podkuty but. 
- otoczenie jest bronią. jak nie masz czym się bronić korzystaj z Lasu. - podskoczył i mnie strząsnął. uszłam w bok od ciosa drewnianego kija. 
odparowałam kolejny atak. 

jednak z każdym ruchem ostrza wydawały mi się cięższe. 

- nieźle. za wolno. - zaatakował szybciej.  pomimo faktu że padałam nie chciałam dać mu satysfakcji z łatwej wygranej. 

zebrałam się w sobie i odpowiedziałam serią. 

ostatnie rozcięło jego prowizoryczną broń. - szybko się uczysz. to dobrze. - stał zziajany i zaskoczony rezultatem. - oddaj mi je. pora na tropienie. - podrzuciłam miecz w prawej ręce i złapałam bezszwankowo za ostrze i oddałam mu je. -  punkt dla ciebie. pochwalił przyjmując broń. 
pokazał mi na odciski łap. - wiesz co to ?
- ślad. - ukucnęłam na ziemi. dotknęłam palcami liści. - godzinę temu. jedno kopytne coś. 
- wolę określenie Centaur młoda damo. przywitał mnie jakiś ... no właśnie.  Centaur. 
czyli pół-koń pół-człowiek. 
- dziękuję panie ... 
- nie trudź się z imieniem bo i tak wypadnie ci z głowy.- zaśmiał się. - uczysz się na Łowcę ?
- tak proszę pana.  odpowiedziałam życzliwie. 
- masz talent. - pochwalił mnie. - ale pamiętaj : jeżeli w tym Lesie jest coś kopytnego to będą to albo moi bracia albo jednorożce. 
- dobrze proszę pana. pożegnałam go i centaur odgalopował dalej. 

- nieźle jak na pierwszy raz. - pochwalił mnie Cirispin. - jak z głową Kapturku ?
- dobrze. - zdziwiła mnie jego nagła troska. - wiesz coś o sztylecie rodowym ? co on symbolizuje ? i co u licha może znaczyć zdanie "kontynuujesz rodzinną tradycję " ? 
 - każde pytanie ma cenę Kapturku. - odpowiedział mi siadając na niskiej gałęzi jakiegoś drzewa. - dla ciebie na początek za wszystkie te pytania jeden całus w policzek. 

odetchnęłam niechętnie. 
wiedza kosztuje to fakt ... 
ale  what ??? 

- po co ci to ? od każdej dziewczyny już go odebrałeś i zostałąm ci tylko ja na liście ? spytałam bezczelnie. 
- po prostu chcę sprawdzić jak to jest kiedy to wielka Ignis Potter .. - urwał. 

coś wyskoczyło na niego.  

trening powiadasz ??

wzięłam porzucone miecze i rzuciłam w bestię jakimś kamieniem żeby odciągnąć ją od siłującego się z nią Cirispina. 
        widać nie był tu zbyt lubiany. pomyślałam. 

monstrum się odwróciło i rzuciło na mnie. 
posiłowałam się z nim trochę i przebiłam łopatki nożami od Łowcy. 
cielsko zrzuciłam znad siebie na ściółkę. 

otarłam brudne od krwi ręce o spodnie i wyjęłam z jej ciała broń.  wytarłam ją o ściółkę.
 - trening powiadasz ?  czy ratowanie ci za przeproszeniem tyłka nazwiesz rekompensatą za pytania?   spojrzałam na Cirispina. 
- tak Kapturku. siadaj. - wskazał na miejsce obok siebie. - sztylet rodowy oznacza przekazanie wyboru kandydata na Łowcę w naszej szkole. pojawia się i u nas, i w innej, całkowicie męskiej szkole, wybiera on potencjalnych Łowców. to o tradycji oznacza że ktoś, prawdopodobnie tata, był nim, tj. Łowcą.  tyle że jeżeli dostałaś list to raczej musiał ci go wysłać przyjaciel rodziny.  sam sztylet jest przedmiotem tajemniczym i jest wiele historii na jego temat. ale niedługo masz ferie więc poczytaj i poszperaj wtedy. odpowiedział wylewnie Cirispin. 
- nie wiedziałam że potrafisz tak długo i tak dużo mówić. - odparłam szczerze aczkolwiek wiem że głupkowato. - dzięki za informacje Cirispin. - wstałam. - koniec treningu czy mam czekać aż drugi potworek cię zaatakuje ?
- chodźmy. - oglądnął bestię. - całkiem ładna zdobycz. tylko że nikt nie zatwierdzi ze ty zabiłaś. a czaszka poszłaby na półkę ... trudno. na razie jesteś tylko na treningu wstępnym. za dwa lata kiedy już wszyscy będziecie po nim rozpocznie się typowanie. 
- o co chodzi ?
- dowiesz się za dwa lata. uciął Cirispin i bez słowa odprowadził mnie do samego zamku. 

dziwiło mnie że był otwarty na pytania i uwagi 
ale z drugiej strony nadal chował swoją osobowość "pod dywan" i nie chciał mówić o sobie.  
trudno.  najwyraźniej chłopacy już tak mają. pocieszyłam się w duchu. 

weszłam do dormitorium i zobaczyłam stosik książek. 
    
od Hermiony ... pewnie chce żebym zaczęła myśleć nad projektem.

 pomyślałam i usiadłam do lektury. 

książki nie były wybitnie ciekawe a czysto i mocno techniczne. 

bezsensu. 
        potrzebowałam patentu na coś nowego a nie informacji ile zębatek ma najpopularniejsze koło używane przez czarodziejów. 

usiadłam i gapiłam się w ogień. 
a nóż widelec coś mi wpadnie do głowy. 

jednak ani w listopadzie, ani w grudniu, ani przez styczeń i luty nic nie wymyśliłam 
a wertowałam je jak szalona, 

piłam mnóstwo ziółek od Laurilela które miały mi pomóc 
chodziłam na tak mordercze dwie serie treningowe że nikt normalny by z tego nie wyszedł. 

tyle gadałam z Flintem o problemie o nazwie "Malfoy"  i o Kastielu że dałoby się zapisać niejedną cegłę literacką moimi wywodami. 

nic. 
pustka w głowie. 

zaczynałam działać jak robot. 
     lekcje. 
nauka.
trening z drużyną.
trening Łowcy. 

i tak w kółko. 

jedyne co wskurałam przez ferie to 
dowiedzenie się wszystkiego co było wiadome na temat bycia Łowcą, 
sztyletu rodowego 
i z czego byłam bardziej dumna 
wszystkich podstaw na temat Kamienia Filozoficznego i wszystkich jego mocy. 

jeżeli był w szkole nie dziwiłam się że ktoś chce go wykraść. 
jednak podejrzenia oskarżające Snape'a  wydawały mi się zbyt banalne. 

to musiał  być ktoś z drugiego planu.

Rozdział  Dwunasty  ***


marzec. 

wyjrzałam za okno. 
chłodno. pochmurnie. wietrznie. 

przeszłam na korytarz żeby pójść na obiad. 

zatrzymał mnie Malfoy. 

jak zawsze ze sztucznym uśmiechem i parą "milutkich" pytań. 
na szczęście zdążyłam sobie wyrobić odporność na jego "życzliwość" 

- czemu uciekasz Księżniczko ? - spytał. - coś się stało ? 
- nie Książę nic. - 
drobnym szczegółem był fakt że nie znosił kiedy w rozmowach z nim używałam właśnie określenia "Książę" co doprowadzało go do większych złośliwości i mniej ukrytych. 
 - akurat jestem głodna i nie mam zamiaru się spóźnić. a to że mnie zatrzymujesz tylko skraca mi czas. 
- przepraszam Księżniczko. - skłonił się i znowu starał się mnie podciąć co poskutkowało tym że jego nogawka spodni, stopa i but zrobiły mi za wycieraczkę do glanów. - nieładnie deptać innych.  
- przeżyjesz. Księżniczce na swoim zamku wolno robić co jej się żywnie podoba. uśmiechnęłam się i go wyminęłam spokojnie. 
       chociaż nie znosiłam go z całego serca.

weszłam na obiad, zajęłam miejsce obok Laurilela i zjadłam drobną porcję sushi. 
wstałam i wyszłam. 

złapał mnie Harry. 
- wymyśliłaś coś w końcu ? spytał cicho. 
- nie. ale trudno. podniosę łapę, otworzę wam klapę i idziecie pierwsi. potem ja wejdę. proste. odpowiedziałam mu. 
- no okej. a co może być dalej ? 
- dzisiaj mnie tam zabierzcie. spróbuję wyczuć co jest pod kamieniami. chociaż wychodzi że jest system. 
- jaki ?
- najpierw był Hagrid. podejrzewam że pod spodem może być coś żywego i to coś będzie roślinką mięsożerną.  słuchaj Neville jest dobry z zielarstwa. popytaj go o roślinki mięsożerne. po tym nie wiem co jest. musiałabym, mówię, postarać się wyczuć co jest. 
- okej. dzisiaj o północy w korytarzu głównym. zgodził się brat. 
- okej. do zobaczenia. 

przeszłam do gabinetu Snape powiadomić go o wszystkich posunięciach i podejrzeniach. 

zapukałam i otworzył mi bez słowa. 

* Draco * 
co ? 
puka do Snape'a, on ją widzi i bez niczego wpuszcza ???
coś tu jest nie tak. 

ona nie jest jego pupilką. 
a Snape traktuje ją ... 

koniec teorii spiskowej. 

podszedłem pod drzwi żeby podsłuchiwać. 

- herbaty panno Potter ? spytał chłodnym tonem Snape. 
- nie dziękuję panie profesorze. chciałam z panem porozmawiać na temat umowy. 

jakiej umowy ?!?

- słucham. 
- podejrzewają pana o ... o próby złamania zabezpieczeń.  rozmawiałam z nimi i, choć sama w to nie wierzę, zgodziłam się na spotkanie.  
- ty mnie nie podejrzewasz ? zdziwił się Snape. 
- nie. przepraszam że to powiem i z całym szacunkiem jakim pana darzę ale podejrzenie pana byłoby za proste.  zbyt dużo czytałam kryminałów w dzieciństwie żeby nie wiedzieć że intrygantem i tzw. "szczurem" jest ktoś nieszkodliwy. 
- mądre posunięcie i nie mam żalu o słowa które padły. - odpowiedział jej. - jednak kogo TY  podejrzewasz ?
- widzi pan skrzydła na plecach są czymś w rodzaju wskaźnika dla mnie.  kiedy ... -

Filch otworzył drzwi. ukryłem się za rogiem a woźny przeprosił i wyszedł. 

Ignis odczekała minutę. - kiedy jeden z nauczycieli odwraca głowę zaczynają piec. nie chcę mówić jego nazwiska żeby nie rzucać słów na wiatr.  jeżeli już o oskarżeniach mowa. - wróciła do tematu. - podejrzewają również pana o spowodowanie upadku na meczu. 
- myślisz że to byłem ja panno Potter ? zapytał ją Snape z rozbawieniem. 
- jak już mówiłam wcześniej : to by było za łatwe.  z moich wspomnień wychodzi że nie tylko pan patrzył wtedy na grę. 
- kto jeszcze ?! spytał żywo. 
- profesor Quirrell. - zniżyła głos. - i też jego typuję na potencjalnego "szczura". to on wywołuje to pieczenie. 
- w sumie sam też go podejrzewałem. - zgodził się Snape. - posłuchaj Ignis. pójdź z nimi dzisiaj, jeżeli złapie was Filch wyjaśnię sprawę.     jednak na razie, biorąc pod uwagę fakt że Quirrell darzy cię sympatią idź i z nim pomów. zadaj jakieś pytanie. 
- dobrze panie profesorze. - usłyszałem jak odsuwa fotel. i jak galany stają na podłodze. - wcale nie jest pan taki zły jak mówią. pożegnała go i wyszła. 
zobaczyła mnie pod drzwiami. 
wpadłem. 
* Ignis *

baka-san dostał ode mnie drzwiami w łeb. 
piękny widok.  
zbolały, Malfoy z zaciskający zęby który udaje że nie bolało. 

- co tak siedzisz Malfoy ? spojrzałam na niego chłodno. 

kiedy znalazł wymówkę w jego pustym kapuścianym łbie rzucił jedynie - szukałem największej idiotki w szkole. no i patrz. znalazłem ciebie.
- słuchaj Malfoy. - spojrzałam na niego z góry. - odczep się ode mnie i czep kogoś innego. to że nie masz przyjaciół nie znaczy że znajdziesz ich na siłę. pogódź się z faktem że nie jesteś lubiany. 
- rozkapryszony, wredny, złośliwy bachor. pożegnał mnie rozmasowując czaszkę. 

przynajmniej jest złośliwy a nie przymila się na siłę.  znalazłam w duchu pocieszenie. 

poszłam do dormitorium i zaczęłam myśleć jak spacyfikować Puszka na jakiś czas. 

doszłam do wniosku że pójdę na żywioł. 
w końcu od czegoś miałam ten dobry kontakt ze zwierzętami i brak strachu w podchodzeniu do nich. 

noc. 
patrzyłam na zegar. 
wybiła północ kiedy byłam już obok Harry'ego, Rona i Hermiony na korytarzu głównym gdzie sie umówiliśmy.
- gotowa ? spytał brat. 
- na sto procent.  poszliśmy na trzecie piętro. 

weszliśmy do Puszka. 
skoro to pies ... 
podeszłam pod jego łeb. 
- co skarbie ? - spojrzałam na niego na co Puszek schylił łeb i położył go na łapie żeby mnie widzieć. - słodki jesteś. - pogłaskałam go po pysku.  to było trochę jak głaskanie przerośniętego, zmutowanego labradora.  - chcesz się pobawić ? 
- hau. - jego szczek obił się echem o ściany i zdezorientował resztę ale najbardziej mnie. - wrr... 
- cicho maluchu. - weszłam na jego łapę i głaskałam bok pyska. - rozumiem dlaczego Puszek. jest milutki. - rzuciłam do towarzystwa. - no kto jest kochanym gigantem ? położyłam się w poprzek jego nosa. - ty jesteś kochanym gigantem. podrapałam go i zeszłam. 

Harry stał zszokowany tak samo jak reszta towarzystwa. 
- jak ty to ... wykrztusił Ron. 
- kocham psy. wzruszyłam ramionami. 
usiadłam na podłodze i położyłam dłonie na dwóch najbliższych kamieniach. 
- miałam rację. pod podłogą jest mięsożerna roślinka.  pod nią najpewniej jest puściutko ale nic nie idzie w zastaw. 
- okej. - powiedział zdziwiony Harry. - chodźcie. wiemy co trzeba. musimy pomyśleć co dalej. 
- pogadajcie z Nevillem. poradziłam im. 
jednak jak tylko postawiliśmy stopy poza korytarzem trzeciego piętra zobaczyliśmy Filcha. 
- profesor Snape przysłał nas żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. zmyśliłam kłamstwo i modliłam się w duchu żeby wychowawca pamiętał że powiedział że nas wybroni. 

woźny zabrał nas za kołnierze i brutalnie postawił przed Snapem. 
 Filch walił do drzwi dopóki nie usłyszał chłodnego "idę do stu piorunów" i otwarcia drzwi w których widziałam Snape'a w czarnych szatach codziennych. 
czy on nie spał po nocach ?  

- nie są w łóżkach a ona twierdzi że pan ich wysłał. woźny postawił sprawę jasno. 
- to prawda. - skłamał mentor. - Ignis. zapraszam do gabinetu. reszta do łóżek. odprawił ich. 


* Harry * 
nie rozumiałem czemu Snape nas obronił. 
przecież on nas nienawidził. 
po co mu to było ???

Ignis .... 
ona musi być jego pupilkiem.  !!!
i zrobił to tylko żeby nie wkopać w to Slytherinu i jej samej. 

Hermiona nadal zadawała pytanie "jak" przerywane z rzadka "czemu". 
- nie wiem Hermiona. jestem tak samo zaskoczony co i ty. nie gadaj tylko idź do siebie.  powiedziałem kiedy już dotarliśmy do pokoju wspólnego. 
- dobranoc chłopaki. pożegnała nas. 
- dobranoc. powiedziałem równo z Ronem i przeszliśmy do siebie. 

- jak myślisz czemu on to zrobił ?  i po co mu Ignis w gabinecie o tej porze ? mógłby to załatwić jutro z samego rana.   zaczął Ron. 
- nie wiem Ron. - odpowiedziałem mu. - padam. idź spać. 
-cześć. pożegnał mnie. 


* Ignis * 

 weszłąm do gabinetu Snape'a. 
- no i ? są efekty budzenia mnie o tak chorej godzinie ? spytał bez niczego Snape. 
- są. - odpowiedziałam. - wiem co jest dalej chociaż niedokładnie. poza tym nikt oprócz mnie nie tknie pierwszej przeszkody jaką jest ..
- cerber. wiem. ta noga była jego dziełem. przerwał mi nauczyciel. 
- dlaczego ?
- nieważne. oddalił temat.
- no dobrze. po cerberze jest coś w rodzaju mięsożernej rośliny. pod nią jest jakaś komnata ale nie wiem czy pusta. 
- a co z nimi ? spytał ponownie Snape. 
- najpewniej poszli spać. ale zastanawia ich fakt że pan ich wybronił. 
- nie mów im o umowie. - wskazał dłonią na drzwi. - dobranoc. 
- dziękuję panie profesorze i wzajemnie.  wyszłam z gabinetu. 

nie położyłam się bo spać nie mogłam za nic. 

zostałam na dole i czekałam patrząc w ogień. 

Kastiel ... 
znowu mi się przypomniał. 
 nie wiedziałam kiedy zaczęłam płakać.

nie usłyszałam cichych szybkich kroków  i tego że ktoś się do mnie dosiadł. 
ba że mnie przytulił. 

potem pamiętałam jedynie czyjeś usta.   usta składające pocałunek. 

ocknęłam się i zobaczyłam Cirispina. 
tak. Cirispina Łowcę. 
- nie mów o tym Laurilelowi. proszę cię. - spojrzał na mnie poważnie. pokiwałam głową. - idź spać Kapturku. - zostawił mi koc. - jak nie w dormitorium to tutaj. 
- d ... dlaczego to zrobiłeś ? 
- nie wiem. - odpowiedział skołowany. - naprawdę nie wiem Kapturku i proszę nie wracajmy do tego. 
- dobrze Cirispin, nie wrócę. ale dlaczego Laurilel miałby się nie dowiedzieć ? spojrzałam na jego twarz. 
teraz zauważyłam że jest całkiem przystojny. 

ciemne, długie włosy,  
ciemna jednak niezbyt cera, 
wąskie usta,  
prosty nos i zielone oczy. 
 
 - dobranoc. - położyłam się głową w jego stronę. zaskoczyło go to jednak nie robił nic żeby to zmienić. - dobranoc Cirispin. 
- śpij dobrze Kapturku.  odpowiedział. 

obudziłam się o świcie 
( też mi nowość ) 
pod kocem od Łowcy na kanapie w pokoju wspólnym. 

nadal nie rozumiałam czemu wczoraj to zrobił. 
i nie rozumiałam też czemu tak późno zrozumiałam co robi. 
ale zrzucałam o na zmęczenie zarówno psychiczne jak i fizyczne, tęsknotę za Kastielem i wieczne psucie humoru przez Malfoy'a. 

dotknęłam swoich ust.   
nie próbował niczego więcej niż tylko ich dotyku. 
zaskoczyło mnie to ale pewnie nie chciał wychodzić na prostaka pomimo faktu ze przesiaduje w Lesie. 

wstałam spod koca, weszłam cichcem na górę,  wzięłam długi gorący prysznic i ogarnęłam się. 
zeszłam potem na dół by tak jak zawsze czekać na resztę. 

poszłam na śniadanie kiedy schodził na dół zaspany ćwierć-elf. 

na Sali zajęłam miejsce obok niego i patrzyłam na puste siedzisko przed sobą. 
 - gdzie go wcięło ? spytałam Laurilela. 
- Las. wezwał go o świcie. poprosił o czystą broń i wyszedł razem ze słońcem. odpowiedział mi dość poetycko elf. 
- czy ... czy ty i Cirispin ... czy wy ... 
- skąd ten pomysł Ignis ? - spytał zaskoczony Laurilel. - nie. to tylko przyjaźń. serdeczna przyjaźń. 
- przepraszam ale widziałam już swoje i po prostu jestem ciekawa. 
- widziałaś ... w takim wieku ... parę chłopaków ? spytał zaskoczony. 
- taa ... to moi dwaj przyjaciele z osiedla. nadal nie wierzę w to co widziałam.
- i dobrze. - uciął Laurilel. - martwisz się o Cirispina ? - wyskoczył z tym. - nie masz o co. potrafi sobie dać ra ... 
drzwi otworzył ranny Cirispin. 
padł nieprzytomny na podłogę. 

zerwałam się z miejsca. 
- Laurilel mogę coś powiedzieć bardzo dosadnie ? spojrzałam na jego smutnego przyjaciela. 
- proszę bardzo. 
- cholera jasna. - zaklęłam cicho. - Laurilel pomóż mi przenieść go do Skrzydła Szpitalnego. i poproszę od razu o sporą ilość wody. 
- po co ci ... poświęcisz dla niego krew ? - spojrzał na mnie zaskoczony elf. - zależy ci żeby żył.
- to mój przyjaciel. - otworzyłam pędem powietrza drzwi do sali i do skrzydła. - musi żyć. 
- pójdę po wodę. zaoferował się elf i zwiał. 
- Ignis ... - zaczął słabo Łowca. - w Lesie lata coś półżywego. opatrz mnie szybko i zabij. 
- ale trening ... 
- to jego część. uśmiechnął się. rozejrzał się wolno po sali. - nie wie ?
- nie. - spojrzałam na niego lekko szklistymi oczami. - nie powiem mu. 
- podobno jestem twoim przyjacielem. ... kochana jesteś ...  znowu zemdlał. 

obejrzałam jego rany. 
dużo głębokich i jeszcze więcej drobnych. 
no na kilku kroplach się nie skończy. 

- Laurilel bądź tak dobry i poproś panią Pompfrey o kroplówkę i szybkie pobranie 2 litrów krwi. 
- litrów ?!  spytała pielęgniarka. 
- on może umrzeć proszę pani.  albo to i cztery litry wody albo czekamy aż śmierć sięgnie po niego ręką. 
- proszę. wbiła we mnie brutalnie igłę i po dwóch minutach krew została podana Cirispinowi. błyskawicznie wypiłam cztery litry wody i wzięłam miecze Cirispina. wybiegłam do Lasu. 

znalazłam krwawiącą, szamoczącą się bestię. 
- zginiesz w miarę szybko kolego. - przebiłam ciało bestii. jednak ostrza odbiły się od jej skóry za zainteresowany "pancernik" rzucił się na mnie.  
"otoczenie też jest bronią" przypomniałam sobie nauki Cirispina. 
wzięłam wielki, gruby patol i grzmotnęłam potwora w łeb. 
przewróciłam go na plecy bo w moim założeniu jak prawdziwe pancerniki i ten miał delikatniejszy brzuch. 
nic. 
podpaliłam ostrze. 
przeszło na wylot wypalając dziurę w ciele maszkary która wydała głośne wycie. 

zleciało się ich więcej jednak każdą z nich poparzyłam dotkliwie o potem dobijałam.

byłam wykończona, posiniaczona, pokaleczona i lekko ranna w ramię.
  został mi tak odłamek pazura "pancernika" który wyjęłam i polała się krew na ściółkę. 

tak zaznaczając drogę doszłam do Hogwartu. 

na korytarzu kompletnie nie czułam tej ręki. 
bolało, piekło, paliło w ranie ale reszta ramienia była martwa jak bestie w Lesie. 

- nosz cholera jasna. - znowu zaklęłam cicho i do siebie. 
uczniowie idący na lekcje widzieli moją ranę, a w tej samej ręce niosłam równie szkaradne co cięcie czerepy "pancerników".
 łącznie z tym do Cirispina było ich 6 więc moich było 5.      - Laurilel bądź tak dobry i pokaż to Snape'owi. pani Pompfrey znajdzie się tu miejsce na jedną krwawiącą najpewniej zatrutą jadem ranę ? odpowiedziałam z kwaśnym uśmiechem. 

pielęgniarka mnie położyła obok Cirispina i podała jakiś specyfik. 

zamknęłam oczy. 
odpłynęłam. 



obudził mnie gest złapania za rękę. 
zobaczyłam nad sobą Harry'ego i jego przyjaciół o zatroskanych minach. 
- żyjesz siostrzyczko ?  spytał brat. 
- tak dzięki. - uśmiechnęłam się.  - macie coś ?
- Neville musiałby mieć opis. podał parę gatunków ale nic z tego. 
- słuchajcie. spytajcie o rośliny żyjące w ciemności. - cała trójka spojrzała zaskoczona. - a co myślicie że pod podłogą będzie coś co da światło ? 

- dodał że wie co się święci i nie gada dalej. dorzucił się Ron. 
- do końca roku trochę czasu jest. - odetchnęłam. - zostaje jedno. podstęp. - zaczęłam głośno myśleć. - udajcie że nie wiecie czego szukacie w bibliotece.  zapytajcie go o coś o roślinach żyjących w ciemności. niebezpiecznych roślinach. poda wam tytuł lub listę gatunków.  
- WOW. - Ron skomentował. - może jednak ląduj częściej w szpitalnym ? - spytał żartem ale kiedy spotkał wzrok Harry'ego i Hermiony zreflektował się. - no co ? dobrze się jej tu myśli. 
- dobra dajcie mi od ...

do sali wpadł Snape i Laurilel. 

- Ignis Potter ! - wydarł się profesor budząc tym Cirispina. - co to ma być ? podszywasz się pod czyjeś trofea ? 

- to jej wygrane. - zaczął cicho Łowca. - poprosiłem ją o dokończenie sprawy bo sam nie mogłem. zabiła nie wiedząc nic o ich słabościach. 
- sugeruje pan, panie Doches że jest gotowa ? zapytał zdziwiony Snape. 

- owszem. - odpowiedział pewnie Cirispin. - to jej robota bez treningu.  poza tym mówiąc potocznie już raz mi w Lesie uratowała tyłek również nie wiedząc nic o gatunku.  poprzednia czaszka jest jej trofeum i te 6 również.   śmiem myśleć że za dwa lata moze być lepsza niż ja.

i mnie i Snape'a, i Laurilela, i Gryffonów zaskoczył fakt że Cirispin powiedział to jedno znienawidzone przez siebie zdanie. 

- panie Doches wie pan oczywiście że za kłamstwo odejmę 5 punktów Slytherinowi. jednak za lojalność Ignis dostaje 20 punktów.  jednak proszę mieć na uwadze że to jeszcze dziecko i nie powinna ryzykować życiem i zdrowiem. 
- będę o tym pamiętał panie profesorze. -  zepewnił go Łowca i opadł na poduszki kiedy nauczyciel poszedł.

 - nie myśl że to ze względu na ciebie Kapturku. przysługa za przysługę. ty mi ratowałaś skórę więc ja ciebie też poratowałem.  rzucił chłodno. 

przytuliłam go co go zaskoczyło jednak Cirispin jak wyszedł z szoku też na krótko i delikatnie odwzajemnił uścisk. - dzięki. 
- przysługa za przysługę. - powiedział kiedy się od niego odkleiłam. - a teraz daj mi spać. 
- a kiedy następny trening ? spytałam go radośnie. 

- Ignis - zaczął cicho Laurilel. - ode mnie jak zawsze wyrazy uznania. nie przejmuj się zimnem Cirispina, on już taki jest. co do zdania które tutaj padło :  traktuj je jako pochwałę i znak że dotarło do niego że możesz go przerosnąć.  - przytuliłam go a on odpowiedział jedynie jedną ręką bo w drugiej nadal nosił głowy. - a teraz bądź tak miła i zabierz je ode mnie. gapią się na mnie. 

 
- dzięki. - postanowiłam zaryzykować i pocałowałam go w policzek.  elf zawstydził się i lekko zaczerwienił na końcach uszu. - jesteśmy kwita. 
Laurilel stał w tym samym miejscu kiedy szłam do Snape'a.

zapukałam do jego gabinetu z głowami. 
nic. 

że nie doczekałam się odpowiedzi zaczęłam obrabiać głowy żeby uzyskać samą czaszkę. 

podłoga po jakiejś godzinie była cała we krwi 
( nie licząc moich szat i rąk ) 
wypolerowałam trofea a resztki skóry i mięśni wyrzuciłam za okno. 

krew ... 
krew to woda. 

wyciągnęłam ją z materiału szaty i z podłogi. 
( lepiej nie denerwować Filcha o tej porze ) 
i również tepnęłam za okno. 

zapukałam do drzwi gabinetu ponownie. 
- proszę. usłyszałam chłodny, zgryźliwy i lekko zdenerwowany ton nauczyciela eliksirów. 
- to ja panie profesorze. przepraszam ze przeszkadzam.  - weszłam i zostawiłam na fotelu czaszki. - długo nie było pana w gabinecie.
- kiedy tu pukałaś po raz pierwszy ? spytał zaskoczony. 
- dwie godziny temu jeżeli dobrze liczę. 
- dwie godziny ... - spojrzał na czaszki. - 6 pełno-oprawionych czaszek w dwie godziny. ... imponujące - mruknął do siebie. -  dobrze Ignis. trafią na półkę w pokoju wspólnym jutro rano. 
- dziękuję panie profesorze.-  wychodziłam już. - dobranoc. pożegnałam go. 
- żeby dobra ...  mruknął pod nosem. 

                                         Rozdział  Trzynasty   ( nie ) Taki Las Straszny Jak Go Malują

z rana zobaczyłam w pokoju wspólnym czaszki które doniosłam i podpisane że to od mnie. 
spojrzałam na Malfoy'a złośliwie ale wyluzowanym wzrokiem jakby wyczyn nie znaczył nic. - jak mnie zdenerwujesz to samo czeka ciebie.  jasne ? 
- tak. chyba tak.  odpowiedział. 

- Ignis.  jako karę za szwendanie się po Lesie bez mojej wiedzy i zgody dostajesz obowiązek pomocy Hagridowi. obwieścił Snape. 
- dobrze panie profesorze. będę u niego po lekcjach. 
- nie dałaś mi skończyć. - uciął chłodno Snape. - ty i twoi koledzy z Gryffindoru. i nie po lekcjach a wieczorem. to za łażenie i łamanie zakazu trzymania się z daleka od Trzeciego Piętra. 
chciałam powiedzieć "to nie fair. sam pan mi kazał z nimi łazić a teraz kara ?" ale powstrzymałam się. - dobrze panie profesorze. powtórzyłam spokojnie. 
mentor wyszedł. 
 - uuu podpadłaś Księżniczko. nieładnie. zaczął Malfoy. 
- baka-san tak bardzo chcesz żeby twoja głowa trafiła na półkę ? spojrzałam na niego przypominając że jednak czaszki są zdobyte przeze mnie. 
- nie chcę stracić ozdoby. - odpowiedział. - poza tym nie możesz mnie jej pozbawić. 
- zdziwiłbyś się. uśmiechnęłam się i go wyminęłam. 

parę nocy u Hagrida ...  nie jest źle.  przynajmniej pokażę Harry'emu i reszcie że nadaję się do pracy w Lesie. 

Snape niespodziewanie wrócił się do pokoju. - panie Malfoy za podburzanie uczniów do agresji pana też kara dotyczy. 
-co ? ja nic nie zro .. - spotkał twarde nieznoszące sprzeciwu spojrzenie Snape'a - dobrze panie profesorze. mruknął obrażony a jego rozwalony humor był dla mnie największą nagrodą. 
 pół biedy że zepsuje mi wieczór. ale można będzie go nastraszyć a potem robić żarty.
     niech sam zobaczy co to znaczy łazić po Lesie jako Łowca.  szczerze życzyłam mu losu rannego Cirispina. jemu się nie należało a Malfoy tak działał mi na nerwy że sam się o rany prosił. 

przeszłam na korytarz główny. 
jakiś Krukon  starszy rokiem zaczepił mnie. 
- no hej. podobno ubiłaś 6 bestii. powiesz jak ?
- po dziwnemu. odpowiedziałam.  nie chciałam ciągnąć tej dyskusji.
- nie idziesz.  - chciałam iść ale brutalnie mnie zatrzymał. - nazywam się Paterick. 
sparzyłam mu dłoń. - Ignis. nie miło mi. 
- au ... - złapał się za rękę. - no widać że nie bez powodu mówią o tobie Iskra. 
- chcesz podzielić los Malfoy'a ? 
chwilę się pozastanawiał ale jak przegrzały mu się procesy mruknął. - no spoko. 
smok raz. tym ogień. - proszę. odpowiedziałam mu a Krukon cofnął się na krok. 
- Ignis daj mu spokój. wciął się Cirispin. 
- ej sam się prosił. uniosłam dłonie a smok zniknął. 
- no widzę. ale daruj sobie Paterick. - odpowiedział Łowca. - Ignis daj mu spokój. to przygłup.
- dobra. - zniknęłam smoka. - Cirispin objaśnisz mi parę spraw ? 
- innym razem. odpowiedział mi Ślizgon i zniknął. 
zazgrzytałam zębami ... czemu on nie chce mi nic powiedzieć ???

- do zobaczenia Iskro.  pożegnał mnie Krukon. 
- spadaj.  rzuciłam na odchodnym. 

przeszłam na lekcję Obrony przed Czarną Magią. 
po zajęciach na których oczywiście bolały mnie plecy postanowiłam wykonać prośbę od profesora Snape'a. 
- przepraszam panie profesorze za niedyskretne pytanie ale dlaczego nosi pan turban ? spojrzałam na niego życzliwym, lekko ciekawym wzrokiem. 
- nic takiego Ignis. - dotknął głowy. - po prostu marznie mi głowa, a że nie mam włosów, a rozmiary czaszki są niezwykle duże znalazłem rozwiązanie w tym nakryciu głowy.  odpowiedział spokojnie i miło.  
-dziękuję panie profesorze i jeszcze raz przepraszam za nietakt. uśmiechnęłam się i chciałam iść. 
- em Ignis zrobisz coś dla mnie ? nie mów profesorowi Snape'owi o tym że rozmawialiśmy. uprzedził mnie. 
- nie rozumiem czemu miałabym to robić panie profesorze ale nie powiem mu o tym. pożegnałam go drobnym kłamstewkiem czego robić nie lubiłam. 

reszta lekcji minęła. 

chciałam iść do pokoju wspólnego ale schody po których szłam z Transmutacji zaniosły mnie w innym kierunku. 
dotarłam na jakiś dziwny, pusty korytarz a w ścianie zobaczyłam drzwi. 
przeszłam przez nie i zobaczyłam ... 
    Cirispina z Laurilelem rozmawiających i trzymających się za ręce. 
  
  miałam podejrzenia ale z drugiej strony  Spade, który był najlepszym przyjacielem Kastiela sam czasami go przytulał kiedy byli szczęśliwi czy smutni. 

nie miałam też powodów żeby nie wierzyć Laurilelowi który mówił że to serdeczna przyjaźń. 
- Ignis to nie tak jak ci się wydaje.  - zaczął elf. - Cirispin ... ja go pocieszałem. 
- spokojnie Laurilel. wierzę ci, że tylko się przyjaźnicie. - podeszłam do stolika gdzie siedział Łowca. - Cirispin ... wszystko okej ?
- nie. - zaprzeczył ostrym tonem. sam jednak zrozumiał że za ostrym. - nie. nic nie jest okej. dowiedziałem się że pies wpadł pod samochód.  to niesprawiedliwe. 
- Cirispin - usiadłam obok niego. - rozumiem że strata zwierzaka którego miałeś przez lata to jak stracić przyjaciela. ale spójrz na to w inny sposób. jeżeli znajdzie się w twoim ogródku to będzie żył. 
- nie rozumiem Kapturku. odpowiedział mi Łowca. 
- będzie żył bo stanie się częścią roślin które koło niego rosną. będziesz miał go obok siebie. w innej formie ale nie opuści cię. poza tym - położyłam dłoń na sercu Cirispina. - masz go tutaj. nawet teraz jest przy tobie. patrzyłam w jego ciemne tęczówki.
oczy chłopaka lekko się zeszkliły.  przytulił mnie. - dzięki Kapturku. 
- ej a ja ?   wspomniał się Laurilel. też dostał krótki uścisk od Łowcy.
- lepiej Cirispin ? spojrzałam na Ślizgona. 
- tak. trochę lepiej. potwierdził. 
- no to chodźcie. - wyprowadzili mnie z, jak oni go określili, Pokoju Życzeń i podprowadzili pod chatkę Hagrida - dzięki. 
- miłej kary. z Malfoy'em i resztą.  dogryźli mi i poszli sobie. 

doczekałam się pojawienia się Harry'ego, Rona i Hermiony którzy z dość sporą chęcią przyszli. 

 ale za nimi Malfoy wlókł się tak jakbym zaraz  miała go poćwiartować.  
- no ruszaj sie Malfoy ! nie mamy zamiaru czekać całej nocy na to żeby twój arystokratyczny kinol zrobił krok w Lesie !  - pogoniłam go. bez skutku.a byłam jeszcze miła.  - jak podpalę ci cztery litery pójdziesz szybciej ? 
Malfoy w obawie o zdrowie podszedł szybciej     chociaż zionął taką niechęcią jakby nie wiem co miał zrobić. 
a nie wiem.  
zionął taką niechęcią jakby ktoś kazał mu założyć sukienkę.
 chociaż chwila. on i tak pewnie je nosi po domu. 

- gdzie ten Hagrid ? spytał leniwie. 
- jestem dzieciaki. - pół-olbrzym wychynął z chatki. - Harry, Ron, Hermiona, Ignis - wymienił nasze imiona życzliwie. - Draco - jego entuzjazm na chodzenie po Lesie zmalał do zera. - to jest Kieł. - pokazał psa. chciałam podejść ale mnie uprzedził. - jeżeli kogoś nie zna lepiej nie podchodzić. 
widziałam że Harry chciałby mu powiedzieć " ale Hagrid ona głaskała Puszka, kładła się na jego pysku. Kieł to żaden problem"  ale i tak podeszłam do pociesznego, pomarszczonego zwierzaka. 
- Kieł. - spojrzałam na psa. - chodź do mnie. - zwierzę podeszło i trąciło mnie nosem. - no piesku. - pogłaskałam go po głowie. - wiesz Hagrid nie boję się psów. 
- proszę Ignis. - podał mi dwa, owinięte w materiał krótkie miecze. - Cirispin pokrył koszta. wykuł je ojciec Laurilela. świetna robota. 
- zrobił je ojciec tego psychika ?  zdziwił się baka-san. zgromiłam go wzrokiem. 

wzięłam ostrza do rąk. podrzuciłam i złapałam za ostrza. oczy Malfoy'a lekko się wytrzeszczyły. -będę musiała podziękować tej dwójce. powiedziałam do siebie. 

- dobra. chodźcie. jest robota. - Hagrid wziął opartą o ścianę kuszę. weszliśmy w Las a Malfoy zgrywał twardego jednak na sam huk zwykłej sowy robił w majty.  - widzicie to ? - Hagrid wskazał na kałużę srebrnej cieczy.  - Ignis popisz się. 
- ślady kopytne. - dotknęłam ściółki. - godzinę góra temu.  zaraz ... "jeżeli t tym lesie jest coś kopytnego to będą to moi bracia lub jednorożce" powiedziałam do siebie. Hagrid powiedz mi ze to nie jest to o czym myślę. 
- jeżeli myślisz o krwi jednorożca to trafiłaś w sedno. - wskazał kierunek. - znalazłem jednego parę dni temu. ciężko ranny, długo by konał. to jest naszym celem. znaleźć biedaka i ukrócić mu cierpień. - Hagrid lekko się zasmucił. - robimy tak. rozdzielamy się . Harry, Ignis i Draco jedną grupą. Hermiona, Ron i ja drugą. 
- chcę psa. zaczął Malfoy. 
- proszę cię bardzo. ale Kieł to tchórz. skwitował Hagrid podając mu smycz. 
baka-san wziął ją do ręki i trzymał jakby było to ostatnią deską jego ratunku. 
skoro się rozdzieliliśmy pora na straszenie. 
- wiesz Malfoy w tym lesie wiele bestii uwielbia złośliwe mięso. 
- to dlaczego ty jeszcze żyjesz ? odpowiedział mi złośliwie ukrywając szczękanie zębów. 
- bo mnie się szkoli. poza tym Łowca pomaga szkole. 
- to gdzie Cirispin skoro to jego robota ? gdzie jest ten leń jak go trzeba ? odparował Malfoy. 
- jego nic nie wezwało do Lasu. poza tym nieoficjalnie jestem zatwierdzoną kandydatką na Łowcę więc jakby co to robisz za przynętę. pocieszyłam go wrednie. 

doszliśmy do najbardziej dobijającego widoku na świecie. 
martwy jednorożec. 
a nad nim coś pijące jego krew. 

sięgnęłam po miecze ale szczęk metalu zwrócił uwagę maszkary bez twarzy. 
Harry cofnął się i widziałam i czułam ze boli go blizna. mnie plecy nie traktowały łagodniej. 
a Malfoy z wrzaskiem zwiał upuszczając latarnię. 

zacisnęłam zęby i ręce na mieczach.
coś we mnie pękło. 
 - no chodź.  - rzuciłam jadowicie do czegoś. - nie boję się. 
podleciał i wydał najgorszy dźwięk na świecie.  połączenie ryku,warkotu i baaardzooo wysokiego wręcz operowego pisku. 
cofnęłam się na krok. 

usłyszałam kopyta i wpadł Centaur młócąc powietrze niedaleko maszkary przednimi kopytami. 
- dziękuję panu.  powiedziałam do stworzenia które nas uratowało. 
- nie ma sprawy. jednak uważajcie na siebie. czai się tu coś złego. - ostrzegł nas. - pił jego krew. - wskazał na padłego jednorożca. - każdy kto zabije niewinnego jednorożca dla krwi może i będzie wieczny ale spotka go taki właśnie los. los bestii. 

- dobry wieczór przyjacielu. pojawił się Hagrid.
- witaj Hagridzie. odpowiedział przyjaźnie Centaur. 
teraz zobaczyłam u boku Hagrida resztę naszej grupy. 
wszystkich łącznie z przerażonym, jak zawsze udającym twardziela Malfoy'em. 

- nie było co dobijać Hagrid. ktoś zrobił to za nas.  wskazałam na martwe, choć nadal piękne i majestatyczne stworzenie. 
- biedaczysko ... doprawdy biedaczyszko ... westchnął Gajowy i zabrał nas pod zamek. 


 Rozdział  Czternasty   Blaski i Cienie  ...

to wydarzenie nie dawało mi spokoju ale przez resztę dni pomagania Hagridowi nic się nie wydarzyło. 
jednak, pomimo że upłynął miesiąc, nadal straszyło mnie to po nocach.
i nic nie pomagało. 

ani rozmowy z Cirispinem i Laurilelem,  ani  planowanie resztki roku ze Snapem. 
nawet treningi nie poprawiały mi nastroju ....   
(  to bardzo zły objaw.  zawsze po nich rozmawiałam z kapitanem- Markusem, który pomagał mi znosić czas ) 

jednak plusem był  fakt że Harry uzyskiwał powoli wieści od Neville'a. 
powoli bo poczciwy Gryffon pomimo faktu że uwielbiał Zielarstwo nie lubił pomagać bratu ze względu na podejrzenia co do wykorzystania wiedzy. 

jednego wieczora coś tyknęło mnie w ramię chociaż nikogo obok nie było. 
- Ignis. - szepnął Harry. jego głowa lewitowała sobie nad ziemią. - to peleryna-niewidka. dostałem ją bo kiedyś należała do taty. 
- słuchaj gratuluję ale jak ktoś cię tu zobaczy to aferę masz murowaną. 
- musimy pogadać.  na korytarzu.  poprosił brat. 
- okej.  wyszłam niepostrzeżenie z dormitorium a za mną wyśliznął się Harry i jak się okazało Ron i Hermiona.
- znamy parę gatunków i każdy może zabić.   moim zdaniem to niebezpieczne brnąć dalej. zostawmy sprawę w spokoju tak jak prosił nas profesor Dumbledore.  odpowiedziała w skrócie Hermiona. 
- nie zostawię tego tak. - odparłam twardo. - to wszystko się łączy. w całość. 
- powiedz. - nalegała Gryffonka.  jednak powinnam trzymać język za zębami. - nie wiesz ?
- wiem. ale wszystko się wyjaśni. co z gatunkami ? 
- tylko dwa żyją w ciemności. obstawiamy jednogłośnie Diabelskie Sidła bo może tam być mało miejsca w końcu klapa nie jest taka wielka. odpowiedział na moje pytanie Harry. 
- okej.  wiecie jak je wyminąć ? 
- nie.  pracujemy nad tym. odparł Ron. 
- spoko. widzimy się jutro.   pożegnałam ich. 

następnego dnia normalne lekcje. 
na Zielarstwie sama spytałam Neville'a o Diabelskie Sidła.   jednak nie powiedział nic o roślince.
   porzuciłam więc podpytywanie Gryffona w spokoju. 

po Zielarstwie mieliśmy Eliksiry.  po zajęciach zatrzymał mnie Snape. 
- wiesz coś ?  spytał ze swojego biurka. 
- niezbyt wiele panie profesorze. same podejrzenia. 
- powiedz. postawił sprawę jasno. 
- po cerberze podejrzewamy Diabelskie Sidła. potem nie wiem.  to wszystko co wiemy.  no oprócz tego że nadal szukam kruczka na profesora Quirrella. 
- dobrze Ignis. a o karze porozmawiamy później, jak wszystko się wyjaśni. 
 - dobrze panie profesorze. nie mam panu tego za złe.  pożegnałam go z uśmiechem. 
- idź na lekcje. 
- dobrze panie profesorze.   wyszłam z sali. 

złapał mnie brat z kolegami.  porozmawialiśmy chwilę na temat Trzeciego Piętra i rozeszliśmy się. 

moje lekcje zamknęły się Obroną przed Czarną Magią a po nich był trening quidditcha. 
 Markus jak zawsze dawał nam wycisk bo niedługo był kolejny mecz.  tym razem Puchoni stawali przeciwko nam. 
- dobra. nowa taktyka. - i znowu omawiał szereg opcji rozgromienia przeciwników. - ale z Ignis nam pójdzie łatwiej.  jak złapiesz znicza znowu tak dogodnie to będzie genialnie. 
- jasne panie kapitanie.  potwierdziłam.  
wyszliśmy na murawę i po godzince harówki wszystko było jasne. 

po przejściu z szatni do zamku złapałam Laurilela. 

- hej. - zatrzymałam go. - masz czas żeby pogadać ?
- jasne. - potwierdził. - co masz na sercu ?
- w sumie to chciałam cię zapytać o Cirispina. on mi się wymiguje. 
- ja nie mam jego wiedzy. - zaparł się. - ale wiem o co chodzi. 
- to powiedz.  nalegałam. 
- on się cyka że będziesz lepsza. tylko to. dlatego chce dać ci wycisk żeby ci się odwidziało. ale wie że nie idzie. 
- to przekaż mu że z chęcią będę kontynuować szkolenie.  
- to już wie. - potwierdził. - a co z Malfoy'em i Kastielem ?
- liczę godziny do końca roku.  w obydwu przypadkach.  Malfoy'a chciałam pożegnać już po pierwszym tygodniu szkoły.   Kastiela nie mogę się doczekać. 
- widać.  - uśmiechnął się słabo. - leć już. 

poszłam od elfa.  
nie dlatego  że nie lubiłam jego towarzystwa, bo Laurilel był naprawdę miły i nie narzucał się, tak samo Cirispin ale ...    
sam poprosił żebym poszła.  dlatego też  opuściłam korytarz. 

weszłam bez życia do pokoju wspólnego. 
oczywiście Malfoy'owi nie brakowało pomysłów ale pstryknęłam palcami i pojawił się fenix z rozwartym dziobem tuż przed jego głupią gębą. 
- zatkaj się Malfoy.  powiedziałam bez przekonania i powlokłam się na górę. 


* Draco * 
ma chandrę ... 
bachor jeden ... 

chociaż dzisiaj jej wyjątkowo nic nie robiłem. 

powlokła się na schody jakby chciała wyskoczyć z okna. 

nie moja sprawa. 
 odwróciłem się z powrotem do kominka i zacząłem grać w szachy z Crabbem. 


* Ignis *

na górze również nie miałam humoru.  
rozmowa z Malfoy'em nie poprawiła mi jego resztek a jedynie mocniej go rozwalił. 

nie miałam ochoty na nic. 
ani na naukę, ani na trening, ani nawet na życie w tej szkole. 

ale Kastiel i myśli o tym że jak wrócę mnie przytuli, pocałuje i wygłaska,  sprowadzała mnie do odliczania dni.

padłam na materac i w sumie chciałam odejść ze szkoły. 
ale nie mogłam.  

nie.  ludzie liczą że się wyłamię. 
chciałam pokazać że wytrwam. że potrafię. że dam sobie radę. 

że jest ciężko wiedziałam i spodziewałam się.   
i dlatego nie chciałam pokazywać komuś poza Flintem, Cirispinem i Laurilelem co we mnie siedzi. 

Malfoy był tylko świadkiem i odbiorcą braku humoru tak jak reszta ludzi. 

przykryłam twarz poduszką. 
odebrała mi ją Pansy. 
- co taka przybita ?  spytała "troskliwie".  

drobnym szczegółem było że zabujana w Malfoy'u i jego dziewczynka na posyłki i przeszpiegi. 
dlatego lepiej byłoby jej nic nie mówić ale to co we mnie siedziało wypaliłoby dziurę w klatce piersiowej i prędzej czy później wyszłoby na jaw. 

-  żygam tą szkołą i twoim wielce milutkim błaznem Malfoy'em. 
- on nie jest błaznem. - odpowiedziała spokojnie. - chcę po prostu wiedzieć co cię trapi. 
- twój głupkowaty kolega działa mi na nerwy. mam dwa miesiące do końca roku. czas jest mi na rękę skoro tyle już wytrzymałam. ale przekaż swojemu wielce milutkiemu zimnemu jak lód przyjacielowi że jeżeli zbliży się do mnie krok przez te dwa miesiące to obietnica ze Skrzydła Szpitalnego zwiększy się 10krotnie. 
- słuchaj wiem ze działa ci na nerwy ale on taki nie jest. - spojrzała na mnie szczerze. - da się go w twoim przypadku tolerować w moim lubić. wystarczyłoby ci go tylko poznać. 
- podziękuję za poznawanie narcyza. - odprawiłam jej propozycję - daj mi spokój. 
- jak uważasz. odsunęła się i poszła. 

padłam na materac i z chęcią zapaścia się pod ziemię wiedziałam że Ślizgonka jest natrętna i tak czy siak pewnie będzie się starać zorganizować mi spotkanie zapoznawcze z Malfoy'em.   
wzdrygałam się z obrzydzenia na samą myśl ....   

no bo co w środku może mieć baka-san ??? 
na zewnątrz egoizm, wredota, złośliwość i narcyz  
a wewnątrz będzie tego więcej 
koniec bajki. 

 powlokłam się pod prysznic i zażyłam długiego przesiadywania pod gorącą wodą. 
uspokoiłam się po tym zabiegu i klapnęłam na swoje łóżko. 

zasnęłam po raz pierwszy od wielu dni. 
spałam dobrze, ale jak zawsze, krótko. 

rano miałam zdecydowanie za dużo humoru. 
tego pozytywnego oczywiście. 

z wielką energią zeszłam na dół w połowie kwietnia co zdziwiło Malfoy'a. 
- co Księżniczka taka wesoła ? odchodzisz ze szkoły ? spytał zaskoczony ale nadal złośliwy baka-san. 
- mam powody do wesołości Książę. - uśmiechnęłam się. - i nie. nie odejdę ze szkoły. ani w tym roku, ani w następnym. będziesz mnie musiał znosić przez te 7 lat.  pocieszyłam go i wyszłam. 


niestety i ja musiałam jego znosić. 

   a to nie było miłe. 
ale trudno. 

po lekcjach których biegu nie zauważyłam,  poszłam na korytarz żeby porozmawiać z  Harrym.
"poplotkowałam" z bratem na temat wszystkiego co się dzieje u niego w domu, u mnie ( oczywiście wyrzekałam na Malfoy'a )  i o Trzecim Piętrze żeby cośkolwiek wymyślić. 
 jednak z pomysłów nici. 
 tak więc ustaliliśmy że  pójdziemy na żywioł. 

wróciłam do pokoju wspólnego. 
i Malfoy zaczął gadać. 
nie wiem o czym, nie wiem jak długo bo go nie słuchałam. 
patrzyłam w kominek i doszukiwałam się obrazów w płomieniach. 

- słuchasz ty mnie Ignis ?  spytał Malfoy. 
- nie.  odpowiedziałam szczerze aczkolwiek bez złośliwości.  powiedziałam to spokojnie i bez zainteresowania. 
- Pansy miała rację że nie warto do ciebie nic mówić jak nie jest się elfem. 
- potraktuję to jako komplement. - wtrącił się Laurilel. - a jednak nie tylko ja z nią rozmawiam. 
- a o czym mówiłeś baka-san ? chyba przysnęłam. 
- spadaj. odszedł do dormitorium. 

* Draco * 
 idiotka, płytka gówniara. 
chciałem wyciągnąć rękę, pogadać o quidditchu ale nie. 
nie słuchała. 

miałem jej dość i nie chciałem kontynuować "bycia miłym" w prawdziwym świecie. 
wolałem być miłym w złośliwym sensie. 

położyłem się i wyjąłem listy od mamy. 
po raz kolejny czytałem pokrzepiające słowa.

* Ignis *

pogładziłam jedną rękę drugą i nadal patrzyłam w ogień. 
widziałam tam historię. 
historię założycieli. 
jednak dzieje Salazara Slytherina pozostały rozmazane, niewidoczne. 

trudno.  najwyraźniej poznam ją sama. nasunęło mi się na myśl i spojrzałam na zegarek. 
późno. 

położyłam się spać. 

jednak nie zasnęłam.  

zeszłam na dół i przy ogniu kominka powoli zamykałam powieki. 
jednak "obudził" mnie Laurilel. 
- Ignis ... - zaczął podnosząc mnie z kanapy. jednak elf pachnący miętą tylko "utulił" mnie do snu.  ostatnią rzeczą jaką pamiętałam był fakt że zostałam położna na czymś miękkim.  

* Laurilel * 
cóż ... 
dziewczynka słodka, jak każdy brzdąc,  ale zasnęła mi w ramionach. 
pewnie była zmęczona.  

szkoła nie była dla niej łatwa, w końcu Malfoy nie dawał jej spokoju,  poza tym miała dwie mocne sesje treningowe, mnóstwo lekcji do odrobienia i tylko 10 lat. 

postanowiłem zostać przy niej przez noc żeby mieć pewność ze nic się jej nie stanie. 
zasnąłem opierając głowę o jej łopatki. 

* Ignis *
obudziłam się o świcie w ramionach Laurilela. 
zapach mięty ...   to on mnie uśpił. 

trochę bolały mnie plecy ale miałam na nich twarz elfa.  nie dziwiło mnie to, jemu też należał się sen. 

- wstawaj Laurilel. - trąciłam go, na co elf podniósł wzrok. - przyjacielu dziękuję za sen. naprawdę milo było zasnąć odurzoną zapachem mięty z twoich ubrań. 
- Ignis ... - zawstydził się przyjaciel - przysypiałaś na kanapie, chciałem cię zanieść do pokoju ... 
- zasnęłam. - przytuliłam go. - dziękuję ci za to Laurilel. 
- nie ma za co. - uśmiechnął się delikatnie. - a teraz mogłabyś opuścić moje ramiona ?
- oczywiście. - odparłam zmieszana. odsunęłam się od niego. - dziękuję. 
- nie masz za co. - odparł. - jak na 10latkę masz bardzo wygodne plecy. 
- dzięki. chyba. - uśmiechnęłam się. - nie wiem jak ci się odwdzięczyć.
- ja wiem. - spojrzał na mnie. - wystarczy mi ładne "dziękuję". 
wyrobiłam mu stokrotkę z węglika.  - dziękuję.  podałam mu ją razem z dobrym słowem. 

przeszłam do pokoju dziewczyn i przebrałam się z piżamy miło pachnącej Laurilelem. 

usiadłam na kanapie obok przyjaciela do którego dołączył Cirispin. 
- no Kapturku, jak się spało ? 
- bardzo miło. odpowiedziałam Łowcy. 
- no widzę że muskuliki Laurilela umiliły ci czas. 
- wiesz co Cirispin dałbyś sobie spokój. - zaprzeczyłam. - miło się spało. 
- nie jestem płaski kolego. - przypomniał mu elf. - miło znać opinię dziewczyny. 
- nie ma za co. odpowiedziałam przyjacielowi Łowcy. 

poszłam na śniadanie. 

zjadłam niewiele,  i przeszłam na lekcję. 
Opieka nad Magicznymi Stworzeniami.  

jakoś nudziło mnie to od początku. 
wolałam dowiadywać się o bestiach w Lesie a nie o pupilkach. 
o pupilkach mogłam uczyć się sama z książki.  
ale o potworach w Lesie nikt mnie nie nauczy. 

po lekcji wyszłam na zamek by przypomnieć sobie że mamy Zielarstwo. 
lepiej. 
jednak nie było nic co mogłoby pomóc nam w penetracji Trzeciego Piętra. 

na Eliksirach również nic.  
Wróżbiarstwo i Astronomia jedynie mnie nawiedziły.  

usiadłam na obiedzie obok Laurilela i rozmawiałam i z nim, i z Cirispinem, i z Markusem. 
pokrzepili mnie że już niewiele czasu zostało do końca roku. 

potem trening quidditcha który jak zawsze mnie uspokoił. 
jak wróciłam do zamku byłam tak zmachana że odpuściłam uwagę Malfoy'a. 

usiadłam na kanapie w pokoju wspólnym i traktowałam Malfoy'a jak powietrze. 

piękne to było odczucie. 

po przesiedzeniu kilku godzin na kanapie była kolacja. 

a po kolacji kolejna bezsenna noc. 

i w taką oto rutynę wpadłam do końca maja. 

nareszcie czerwiec.
niezbyt zauważyłam czas ale często nie pamiętałam jaki dzisiaj dzień. 
 to wszystko przez rutynę w jaką wpadłam. 

teraz wielkie odliczanie czas zacząć. 

jednak po dwóch godzinach lekcji zatrzymał mnie Harry. 
- chyba mamy pomysł na no wiesz... sidła. 
- mów.  odpowiedziałam bratu. 
- spalisz je. - uśmiechnął się chociaż robił to odkąd mnie złapał. - to było tak blisko nas a nikt na to nie wpadł. 
- załóżmy że to zrobię. ale jak będzie chciał tam iść ten prawdziwy złodziej to ma ułatwione przejście.  słuchaj Harry. do końca roku zostało mało czasu. jak chcemy zapobiec kradzieży kamienia musimy działać za góra tydzień. 
- okej. w przyszłą sobotę. idziemy tam.  powiedział, widząc moje poparcie, nakręcony na pomysł Harry. 
- dobra.  zgodziłam się. 

dni do umówionej daty mignęły jak znicz na boisku. 
jednak przed wieczornym nielegalnym wyjściem mieliśmy decydujący mecz quidditcha. 
prośbę o rewanż dali ...  
( dość przewidywalnie ) 
Gryffoni. 

zacierałam ręce.    czemu ?   
bo druga okazja żeby odbić zwycięstwo Gryffindorowi się nie zdarzy. 
 a ja chciałam wygrać Puchar Domów.  
Slytherin podobno nie przegrał od kilku lat. 
i tak miało zostać. 

co mnie zdziwiło na trybunach gościł Cirispin i Laurilel. dodawali mi otuchy.

wsiadłam na miotłę. 
braciszku, przepraszam ale muszę to wygrać. 

* Cirispin *
nie widziałem ich meczu z Kapturkiem w składzie. 
a że to był ostatni mecz roku Laurilel, który również nigdy jej nie widział a bardzo chciał, zabrał mnie na trybuny. 

widziałęm zacięcie na jej twarzy. 
to zacięcie które towarzyszyło Ignis na treningach ze mną. 

 no Gryffoni cóż ale chyba wasz Potter będzie miał puste ręce.   przeszło mi przez głowę. 


rozejrzałem się po trybunach.   
Malfoy z dość sporym zaciekawieniem ( które starał się ukrywać )  oglądał mecz. 

Ignis krążyła po boisku jak bestia w poszukiwaniu pożywienia. 

wypatrzyła znicza bo uśmiechnęła się, cofnęła na miotle 
 ( co moim zdaniem było drobną głupotą bo jedno odchylenie czy moment nieuwagi i leżałaby na trawie cała połamana ) 
 i ku zaskoczeniu wszystkich obróciła się i leciała do góry nogami.   

w dół.   w dół do góry nogami. 
to samobójstwo !

jednak poznałem przyczynę.  

 niedaleko był tłum ścigających próbujących ją zagrodzić.  

leciała tak nisko że plecami muskała murawę. 
w ostatnim momencie (  bliziutko znicza ) wywinęła się i złapała próbującą uciekać złotą kulę na skrzydłach. 

powiem szczerze.  wystraszyła mnie.  
wystraszyła mnie gorzej niż atakująca z zaskoczenia bestia w Lesie. 

czemu ?
bo miała 10 lat,  była moją "uczennicą",  a poza tym ... trochę się z nią zżyłem. 

wyleciała w górę po linii prostej i obleciała trybuny ze zniczem w ręce. 

spojrzałem na Malfoy'a. 
niby żałował że nie rąbnęła w ziemię ale cieszył się z wygranej. 

nie od dzisiaj było widać że z dwojga Potterów bardziej nie znosi  Harry'ego. 
więc jakby miał wybierać z kim wylądować w jednym przedziale to pewnie wolałby Ignis. 

zszedłem na boisko i przytuliliśmy się do Kapturka. 
- nie strasz ludzi Ignis. rzuciłem chłodno. 
- zaraz .... ty .... ty się bałeś !!! - przytuliła mnie sama. - nie miałeś o co. 
- no jak widać nie.    uciąłem temat. 

* Ignis * 

mecz świetny,  Gryffoni  znów przegrali,  dzisiaj po nocy na Trzecie Piętro i ... 
CIRISPIN SIĘ O MNIE BOI !!!
z tego ostatniego nie mogłam przestać się śmiać. 

Harry podszedł do mnie kiedy  wyszłam z szatni. 
- jak ty to zrobiłaś ?  sam się martwiłem czy wiesz co robisz !  - zaczął. - jak ??
- nie wiem Harry. - spojrzałam bratu w oczy przez szkła jego okularów. - żyję, mam się dobrze, nie przygrzmociło we mnie nic.  nawet nie wiesz jak cieszy mnie że mi wyszło.  
- widzę. - odpowiedział lekko zgnębiony myślą o przegranej. - gratulacje. 
- ej quidditch chyba nas nie skłóci, co ? - spojrzałam na niego. - to gra.  - wcisnęłam mu w rękę znicz. - ty też jesteś świetny. - pocieszyłam go.  rozejrzałam się w około. - słuchaj zdradzę ci sekret.  wiesz czemu wygrywam ?nie dzięki taktyce, czy treningom. znajdź motywację i trzymaj się jej jak Dudley otyłości. - Harry się uśmiechnął. nawet zaśmiał. - widzimy się o północy na korytarzu głównym.
- dobrze Ignis. będziemy.  odpowiedział. 

* Harry * 
dziwił mnie jej dzisiejszy pokaz. 

mogła się roztrzaskać o trawę gdyby tłuczek chociażby przeleciał niedaleko jej miotły. 

siostra miała talent ale ... 
no właśnie. 
gryzło mnie że przegrywam z młodszą siostrą.  
i to z siostrą. 

ale ...  
raz się wygrywa raz przegrywa. 

postanowiłem że nie wspomnę o quidditchu do końca roku. 

do zamku rozmawiałem z Ronem i Hermioną, i powiedziałem im co usłyszałem od Ignis. 
- no cię pocieszyła. wbrew różnic to nadal twoja siostra i cię kocha. powiedziała przyjaciółka.
- no właśnie Harry. to twoja siostra. albo może raczej siostrzyczka skoro jest młodsza. a grą się nie przejmuj. w przyszłym roku się odkujemy. poparł ją Ron.
- dzięki. - odpowiedziałem na ich słowa. - dzisiaj o północy korytarz główny. 
- okej. 
rozeszliśmy się a ja zacząłem powoli ogarniać kufer. 

* Ignis *
weszłam do zamku to odrobinę złe określenie. 
Markus na spółę z Cirispinem nieśli mnie do dormitorium. 

- no młoda. gratulacje.  ostatni mecz wygrany.  powiem ci że trochę spanikowałem widząc lot do góry nogami ale wygraliśmy a ty jesteś cała i zdrowa.  pochwalił mnie Markus.
- to nie tylko znicz. wszyscy się wzięli to i wygraliśmy. 
- no niby tak ale ty to zrobiłaś najefektowniej.  odpowiedział kapitan i mnie poczochrał. 
- dzięki Markus. ale gdyby nie ty leżałabym plackiem na trawie. 
- w sumie to ich nie odganiałem od ciebie ... same nie leciały.  przyznał się. 
- no to miałam fart, ale oficjalnie ustalmy że to ty je odganiałeś.  odparłam z uśmiechem. 
- okej. trzymajmy się wersji oficjalnej.  zaśmiał się kapitan i poszedł na górę. 

sama powlokłam się do siebie i padłam na łóżko. 
ale spocone szaty do quidditcha nie były odpowiednim strojem do penetrowania Trzeciego Piętra czy na obiad. 
przebrałam się w czyste ciuchy i zeszłam na obiad.

na posiłku mnóstwo mówiono i opowiadano różne historie. 
słuchałam jednym uchem wypuszczałam drugim. 

moim zadaniem było się najeść teraz i na kolację.

 
po posiłku poszłam się szybko ogarnąć, założyłam najmocniejsze wytrzymałościowo ubrania i ukryłam na dwa miecze od Cirispina. 
  napisałam na wszelki wypadek list pożegnalny do Kastiela i pocałowałam medalion który mi podarował. 
- jak nie wrócę dzisiaj lub za kilka dni poleć do Kastiela z tym pismem. - powiedziałam do sowy. pokiwała rozumnie głową i smutnym wzrokiem odprowadziła mnie do drzwi. - do widzenia. pożegnałam i ją i całe dormitorium.
byłam gotowa. 

Rozdział  Piętnasty    Co Kryje Trzecie Piętro  ???

wybiła północ i niepostrzeżenie wyszłam. 
podbiegłam na korytarz główny i spotkałam Harry'ego Rona i Hermionę. 
 - chodźmy. przywitałam ich. 
- na co ci miecze ? - spytała Hermiona. - skąd je w ogóle masz ?
- Cirispin, Las. na wszelki wypadek. - skróciłam całą historię. - możemy iść ?
- to wbrew zasadom, rozsądkowi i bezpieczeństwu. - powiedziała krótko Gryffonka. - ale idziemy. 
- chodźmy. 
przeszliśmy na schody które zaniosły nas na mroczny korytarz Trzeciego Piętra. 
nocą wyglądał jeszcze mroczniej, jeszcze bardziej ponuro i jeszcze bardziej przerażająco niż za dnia. 
 ( a trzeba przyznać że i w świetle dziennym odstraszał ) 

otworzyliśmy drzwi do Puszka. 
grała mu harfa. 
jednak przestała. 

cerber się obudził.  

przejęłam pałeczkę kiwając na Gryffonów głową. 
"teraz albo nigdy" 
przymiliłam się do psa i otworzyłam im klapę. 
potem sama się wśliznęłam w otwór w podłodze. 

coś złapało mnie tak mocno jak imadło i próbowało zgnieść. 
- to są Dibaleskie Sidła ... - mruknęłam do siebie.zobaczyłam że Harry i Hermiona zniknęli. zostałam tylko ja i szarpiący się Ron. bałam się o brata ale usłyszałam jego głos z dołu mówiący "wyluzuj".  jednak Ron za nic nie chciał go słuchać i motał się co powodowało że Sidła mocniej go oplatały.  - ciekawe czy lubią światło. -  wytworzyłam kilka ogników. roślina jak oparzona odsunęła się w resztki mroku a ja i Ron upadliśmy na podłogę poniżej. - widać nie. - otrzepałam się. - jest przejście. - wskazałam na korytarz w skale.  złapałam Harry'ego za rękę.  pomimo faktu że byliśmy razem w tym będę szczera bagnie to jednak chciałam wiedzieć ze brat jest przy mnie.  uścisnął moją dłoń co mnie względnie uspokoiło. dotarliśmy do pomieszczenia z miotłą i latającymi kluczami. - co teraz ?
- Ignis.- zawołała przyjaciółka. wskazując mi przyrząd latający. -  miotła. to jak szukanie znicza. powiedziała krótko Hermiona. 
- nie. ja nie. - zaprzeczyłam. - Harry. twoja kolej. - uśmiechnęłam się słabo do brata. - pokaż co potrafisz.
- dobra. - powiedział niepewnie i dosiadł miotły. wzbił się w górę i klucze oszalały. - któego szukać ? sytał krzycząc w chmarze kluczy. 
dotknęłam zamka. - stary, odrapany, ze złamanym skrzydłem. odkrzyknęłam bratu. 
- jasne.  potwierdził i pomimo chmary atakujących jak wściekłe osy kluczy brat dzielnie złapał odpowiedni dał mi żebym otworzyła drzwi co zrobiłam błyskawicznie i zeskoczył z miotły w ostatniej chwili kiedy zamykałam wrota.  
rzuciłam mu się na szyję. - myślałam że cię zaciukają. 
- nie tylko ty potrafisz przetrwać ekstremalne warunki. - uśmiechnął się. - Ignis ... przepraszam.  
- nie masz za co braciszku. - przytuliłam go ponownie. - nie masz za co. 

przeszliśmy dalej. 
     - to ... to szachownica ... ale czemu brakuje figur ... rozejrzałam się. 
- bo trzeba grać. szachy czarodziejów. oczy rudzielca zaiskrzyły. - dobra Hermiona ty jako wieża, Harry ty jako goniec, ja na koniu. rozporządził. 
- a co ze mną ? spytałam. 
- jesteś za mała Ignis. - odpowiedział mi brat. - nie możesz się poświęcać. 
- ale Harry ...
- nie Ignis. jesteś za mała. jak nam nie wyjdzie idź i zawiadom dyrektora. odpowiedział twardo. 
- dobrze. - pokiwałam głową ze łzami w oczach.  - kocham cię bracie. 
- ja ciebie siostrzyczko.  odpowiedział mi Harry. 
pierwszy ruch kontrolny pokazał ze to będzie dokładnie jak w szachach czarodziejów. 
czyli na rozwalanie w mak figur przeciwnika.

nie wiem ile stałam w miejscu z przerażeniem oglądając partię makabrycznych szachów. 
ale doskonale pamiętam że Ron spadł z konia, Hermiona stała w miejscu a Harry zakończył partię szachem i matem. 

przytuliłam się do niego ze łzami. - co z Ronem ? - podeszłam do rudzielca. nie wiem jak ale czułam że żyje. - wyjdzie z tego. jest nieprzytomny ale wyliże sie z ran. 
- Hermiona idź z powrotem do szkoły i powiedz dyrektorowi. zarządził brat.
- ale Harry ... zaczęła Gryffonka. jednak nieustępliwy wzrok brata sprawił że odwróciła się i poszła. 

ostatnie drzwi a mi serce łomotało w piersi. 
znowu wzięłam brata za rękę cała roztrzęsiona spodziewając się najgorszego. 

- gotowa siostrzyczko ? spytał brat z różdżką w ręce. 
sięgnęłam po miecze. - tak braciszku. 
przekroczyliśmy próg równocześnie i ... 

na środku pomieszczenia z  pochodniami stał profesor Quirrell. 
    - mówiłam że to nie Snape. - szepnęłam do brata. - podejrzewałam go. 
- czemu nic nie mówiłaś ? oskarżył mnie szeptem brat. 
- a jakbym ci powiedziała uwierzyłbyś ? 
- no ... gdybym go tu nie widział to nie. 
- no właśnie.  odchlipnęłam. 

jednak pomieszczenie nie zawierało tylko osoby profesora a jeszcze zwierciadło. 
to samo które pokazało mi Kastiela. 

- co pan tu robi ? spytałam zdziwiona. 
- czekałem na was. wielkie rodzeństwo. - odwrócił się na chwilę w stronę tafli a mnie zabolały plecy a Harry'ego blizna na czole. - wiedziałem że przyjdziecie. 
- więc to pan wpuścił trolla ?! spytał Harry. 
- brawo. profesor Snape odkrył podstęp i odciął mi drogę. wtedy podczas meczu kiedy byś spadł uratowały cię dwie rzeczy : profesor Snape i jego przeciwzaklęcia, i twoja kochana siostrunia. - fuknął. Harry zdębiał na informacje o swoich błędów. - a propos siostry. - zbliżył się - wyrosłaś na piękną młodą dziewczynę . - jego głos zmianie. - ale ty. - głos wrócił do tego "nauczycielskiego" i zabrał mojego brata przed lustro. - powiedz co widzisz. 
poszłam z Harrym.  jednak postanowiłam grać na czas. 

- co pan TAK NAPRAWDĘ chowa pod turbanem ? 

- pokaż im. - ten sam głos który mnie "skomplementował" odezwał się. 
- ale ... ale panie ... brak ci sił ...

- na rozmowę ich wystarczy. - Quirrell odwinął turban a plecy bolały mnie coraz mocniej. - to dzięki wam. - pokazała się nam głowa wrośnięta od tyłu w  czaszkę profesora. - a teraz niech chłopak powie co widzi w zwierciadle ... albo - Quirrell trzymał mnie tak jakby miał mnie udusić. - albo twoja siostrunia zginie. 
wiedziałam że brat zobaczy siebie z Kamieniem Filozoficznym. 
my go chcieliśmy znaleźć i ocalić. 
nie wykorzystać. 

kolejna z "zalet" kamienia. 

- to blef Harry. - uspokoiłam brata. 

jednak ręka zacisnęła się mocniej.   
cóż nigdy nie chciałam tego robić ale jeden z mieczy zmienił się niezauważalnie dla głowy z tyłu i z przodu w sztylet. 
wbiłam go w udo profesora i uciekłam. - przykro mi ale nie dam się zabić byle potworowi. 
- Quirrell chłopak ma kamień. !!! - wydarła się głowa z tyłu.  

to był ON. 
to był morderca rodziców, 
to był Voldemort. 
!!!

ciało Quirrella podleciało do brata.  

jednak w pewnym momencie się zatrzymało. 
- Harry nie pamiętasz rodziców prawda ? z mocą kamienia mogę ci ich przywrócić. wystarczy ze mi go dasz. 
- nie słuchaj go braciszku ! - odpowiedziałam. - on kłamie. jakby dostał kamień w swoje ręce wróciłby do pełni sił a nas by zabił ! 
- zamknij się. - Quirrell rzucił mną o ścianę. 
chyba myślał że zemdleję ale podniosłam się choć słaba ale wstałam i otrzepałam się z pyłu z cegieł. 
- jak ty to  ????
- nie oddam ci brata. - zacisnęłam ręce na mieczach. - choćbym miała zginąć. 
- Ignis co ty wyprawiasz ??? możesz umrzeć !!! zaprzeczył mi Harry.
- przykro mi braciszku ale raz daj mi zrobić coś dużego. - odparłam.  Quirrell natarł na mnie zaklęciem które odebrało mi broń. 
 padło pytanie "i co teraz ?"
na mój brak odzewu wziął mnie za gardło ale ni przewidywał chyba że go ugryzę.  
puścił zaskoczony i postanowiłam pobawić się ogniem.   
- oto coś co umili ci czas. - porzuciłam za sobą skrupuły i szacunek do nauczyciela.  wyciągnęłam  rękę w stronę wyjścia zagrodzonego przez płomienie. puściłam na niego ogień ale wybronił się. stopił mi glany unieruchamiając mnie.
   - Harry wiej. robię ci przejście i uciekaj. oddaj Kamień dyrektorowi ! krzyknęłam do brata.
- oddaj go mnie a dostaniesz rodziców. 

widziałam że brat się odrobineczkę waha.  
jednak nauczyciel dał mi spokój i ruszył na niego. 

jednak kiedy go dotknął dłoń spalała się na węgiel.  
- co tak stoisz ?   odbierz Kamień ! wrzasnął Voldemort.  polecenie było tragiczne w skutkach bo były profesor stracił i drugą dłoń. 

- Harry !  wykorzystaj to !  poradziłam mu przykuta do podłogi stopionymi butami. jednak jeżeli to ogień mi je zniszczył to i on je naprawi. spróbowałam, zniszczenia cofnięte, buty jak nowe.  Quirrell  rozsypał się jak wiór. 
a Harry upadł zmęczony. 
ja z nim. 

ale Kamień Filozoficzny był bezpieczny.  to było moją ostatnią myślą przed osunięciem się na kamienną podłogę. 

Rozdział  Szesnasty   Niespodziewanka ( II ) 

obudziłam się na kanapie w pokoju wspólnym. 
- Ignis. - Laurilel, Cirispin i Markus równocześnie mnie przytulili. - no nareszcie. 
- co z Harrym, Ronem i Hermioną ?  - wstałam do pozycji siedzącej. ogarnęłam że mam na sobie koc Cirispina, pelerynę Markusa i jakieś okrycie Laurilela. - który dzisiaj dzień ?
- koniec roku. - powiedział chłodno Snape. - niedługo uroczyste zakończenie. chodźcie. 
wstałam z kanapy i poszłam z "eskortą" na Wielką Salę. 

przy stole Gryffindoru widziałam brata i naszych wspólnych przyjaciół. 
rzucili mi się na szyję. 
- Ignis ! - przywitała mnie Hermiona, po niej Ron i na koniec Harry. płakałam ze szczęścia że nic im nie jest. - co się dzieje ?
- co z Kamieniem ? spytałam ich. 
- bezpieczny panno Potter. bezpieczny. zapewnił mnie dyrektor. 
- to dobrze. - uspokoiłam się. -  Hermiona przepraszam za tą uwagę o książkach. 
- nic się nie stało. - przytuliła mnie. - chodź. może zjesz z nami ?
- niestety podziękuję.  jednak domy to domy. odpowiedziałam im i po uściśnięciu każdego wróciłam na swoje miejsce. 

- dobrze. jak wiecie to koniec roku. jutro wyjeżdżacie.  wygrywa Slytherin. - wskazał na dekoracje na flacgach. gościł na niż wąż. - jednakże chciałbym porozdawać dodatkowe punty.   50 dla pana Pottera za odwagę w sprawach przyjaciół,  50 dla panny Granger za pełną rozwagę nawet w obliczu zagrożenia,  50 dla pana Weasley'a za najlepszą partię szachów w historii szkoły a to sztuka. 
- remis ze Slytherinem. szepnęła Hermiona. 
- dziesięć punktów dla Neville'a Longbottoma za lojalność wobec przyjaciół. 
- wygrana o 10 punktów. szepty u Gryffonów. 
- i żeby być sprawiedliwym wobec Ignis, dodatkowe 50 punktów za poświęcenie wobec rodziny i przyjaciół.
- wygraliśmy ! krzyknęłam ze Ślizgonami. 
wyrzuciliśmy czapki w górę. 
- a więc Slytherin wygrywa i prowadzi o 40 punktów.

- Ignis Potter ! - zawołał mnie dyrektor. - dla ciebie jest niespodzianka. wyjdź na korytarz. 
- w sumie i tak zjadłam ...  pomyślałam sobie. 

wyszłam na korytarz i ...
przykryły mnie czyjeś ramiona. 
- witaj Iskierko. usłyszałam wzruszony chłopięcy głos. 
Kastiel. 

rozpłakałam się ze szczęścia.  rzuciłam mu się na szyję. 
- Kasti ...- śmiałam się. - co tu robisz ?
- jak to co ? - wskazał na mój spakowany kufer niedaleko siebie. - zabieram cię ze szkoły. 
uścisnęłam go najmocniej jak mogłam. - kochany jesteś Kasti. 
- wiem Iski. - pocałował mnie w czoło. - wiem. 
- kocham cię wariacie. - pocałowałam go w usta.  zaskoczony Kastiel dość szybko wyszedł z szoku. po krótkiej chwili odeszłam od niego. 
już miałam pewność że to nie sen. 
- kocham cię. 
- ja ciebie też Ignis. - odpowiedział mi. - chodź. chłopaki czekają na osiedlu. słyszałem że wygrałaś. 
 - opowiem ci po drodze. - chciałam wyjść. 

- Księżniczko ! zawołał "śpiewnie" Malfoy. - mam coś dla ciebie na pożegnanie. - podał mi różę. - dla ciebie. - przyjęłam kwiat ale zostałam oblana lodowatą Wodą a Malfoy cieszył się jak świnia w błocie. - niedobrych wakacji. 
- wiesz Malfoy. - otarłam krople z twarzy. - też coś dla ciebie mam. - uśmiechnęłam się  kopnęłam go w kostkę. korciło mnie żeby dodać do tego policzek ale cóż ... przy chłopaku nie wypada urządzać bójek. - życzę ci najgorszych wakacji w dziejach. 

- nie przejmuj się tym idiotą Kasti. - wysuszyłam się w sekundę. - miałam ci to opowiedzieć. - metal mnie objął i wyprowadził z zamku.  - no więc (...)  zaczęłam opowieść. 


Epilog 

Rozdział  Siedemnasty   Przesyłka z Włoch 

po kilku dniach na Privet Drive spędzonych z Kastielem dotarł do moich uszu dzwonek do drzwi. 

stała tam blada, niska dziewczyna o blond włosach upiętych w kok która chodziła w czarnej pelerynie. 
jednak rozpoznałam medalion Rady na jej szyi.

no tak ... 
nauka Żywiołów. 

otworzyłam jej drzwi. - hej. - nieznajoma zmierzyła mnie zaskoczonym wzrokiem. zatrzymała się na wisiorze ze smokiem i wyglądała jakby chciała westchnąć z żalu ale nie mogła. - wejdź. - zaprosiłam ją do środka. - coś do picia ? pewnie długo podróżowałaś ...
- daruj sobie. - ukróciła. - nazywam się Dalia i tylko tyle musisz wiedzieć. dużo słyszeliśmy w Mieście na temat twoich umiejętności i manipulacji Ogniem i innymi Żywiołami. 
- nie wiem czy się cieszyć czy też nie. - zaprosiłam ją na kanapę. - od czego zaczniemy ?
- lepiej w piwnicy. - okej ... zabrałam ją do betonowego, nijak urządzonego pomieszczenia ze ścianami koloru szarego i byle jakimi deskami na podłodze. - koncentracja jest kluczem do działania. skup się i wytwórz płomień. 
nie umiałam tego robić kiedy mi kazano ale spróbować można .. pomyślałam i skupiłam się na kształcie smoka.  
wyszło. 
- no nieźle. widzę że Mistrzostwo w Ogniu masz w genach. - westchnęła. - no dobrze. Woda. 
powtórzyłam operację ale smok nie wyszedł idealnie czy nawet tak jakbym chciała. 
- sława to nie wszystko. - uśmiechnęła się. podała mi czarny płaszcz. - to na treningi. wymyśl sobie teraz kolor Wody bo każdy ma swój własny. jak otrzymasz niej Mistrzostwo, a to nie będzie łatwe,  płaszcz zabarwi się na ten kolor. 
- okej. a co teraz ? - dostałam prysznic z lodowatej Wody. - rozumiem. - otrząsnęłam się i walnęłam w  nią gigantyczną śnieżką.  powalczyłyśmy kilka godzin a kiedy byłam padnięta okazała współczucie i powiedziała że dokończymy jutro, lub dzisiaj wieczorem jak będę chciała. - do zobaczenia. pożegnałam Dalię kiedy wyszła przez drzwi. 

padłam na kanapę jednak chciałam coś sprawdzić. 
ubrałam płaszcz i wyczarowałam iskrę.  jak zawsze była złota. 
peleryna przyjęła tenże kolor i kiedy zdjęłam okrycie widziałam na niej mnóstwo ornamentów, nawet miniaturki skrzydeł w idealnym miejscu gdzie były naprawdę. 
uśmiechnęłam się do siebie. 

następnego dnia wybiegłam na próbę do Kastiela. 
- cześć. - pocałowałam go w policzek. - sorki za obsuwę ale byłam padnięta. 
- spoko. grunt że jesteś. - odpowiedział mi tym samym gestem. - co gramy ?
- co chcesz. 
- dobra. 5,6,7,8 ... -  no i kolejny raz osiedle zajął rock w naszym wykonaniu.  
na rowerze zawitał do nas ... 
Cirispin.
przetarłam oczy nie przestając śpiewać. 
nie. 
wzrok mnie nie mylił. 
to był Łowca. 


* Cirispin * 
spojrzałem na nią. 
ta dziewczyna ... 
to Ignis. 
malutki Kapturek ... ma taki głos. 

zresztą pa licho jej talent. 
flirtowała z Kastielem. 
tym Kastielem do którego zespołu startowałem od dawien dawna. 


- no Iskierko powiesz mi czemu jesteś taka zdębiała ? - spytał metal.  - nie Cirispin nie ma wolnego miejsca. 
- nie po to przyjechałem. - odpowiedziałem mu na co czerwonowłosy zdziwił się. - Ignis ... 
- skąd ją znasz ? spytał zaskoczony ale czułem odrobinę zaborczości wobec Kapturka. 
- chodzę z nią do szkoły. mieszkamy pod jednym dachem. 
- Kastiel spokojnie.- przejęła sprawę Ignis. - to kolega z domu w szkole. 
- okej. - uspokoił się odrobinę. - po co tu jesteś ?
- żeby przekazać Kapturkowi dwie rzeczy.  pierwsza :  od września trening jest jeszcze bardziej trudny i męczący.  druga : Dalia wpadnie do ciebie po południu. 
- fajnie. dzięki Cirispin. odpowiedziała mi. 

pojechałem dalej. 


* Ignis *

- a ty skąd go znasz ? i dlaczego mówiłeś o zespole ?  spojrzałam zaskoczona na Kastiela. 
- odkąd założyliśmy "Music Machines" chciał się tu wbić, zostać członkiem grupy. od tamtego czasu co wakacje pyta się o wakat.  - odpowiedział mi lekko zdenerwowany. - ale mam nadzieję że cię nie podrywa w szkole.  i dlaczego  nazwał cię "kapturkiem" i co to za trening ?
- nazywa mnie tak z sama nie wiem jakiego powodu.  mówił o treningu bo uczy mnie posługiwania się bronią.  nie ma u niego taryfy ulgowej i już w tym roku było masakrycznie. 
- czyli tylko szkoła, trening i miejsce was łączy ? dopytywał się Kastiel. 

jak tylko zauważyłam Łowcę przypomniały  mi się wszystkie chwile kiedy mnie przytulał i ten jeden moment kiedy delikatnie mnie pocałował. 

- nic a nic Kasti. tylko ciebie kocham jako chłopaka.  - zapewniłam go pewnie, ukrywając prawdę o Cirispinie i jego "wyskokach". - wierzysz mi ?
- wierzę. - objął mnie. - a teraz może wracaj do domu.
- do zobaczenia. - pocałowałam go w policzek i poszłam. 


weszłam do domu i odpoczęłam jeszcze przed lekcjami z Dalią. 
chociaż jedna była  bardziej męcząca niż wszystkie treningi z drużyną i Cirispinem razem wzięte to jednak chciałam to kontynuować. 

po godzinie pojawiła się i bez słowa zeszłyśmy do piwnicy. 
- wymyśliłaś kolor ? spytała na wstępie. 
- tak. 
- jaki ?
- zielony jak morze. 
- okej. - zrobiła jakiś dziwny gest i powiedziała parę niezrozumiałych słów. - proszę. dostaniesz Mistrzostwo to i płaszcz będzie morski. 
- dziękuję. 
- to jeszcze raz. - znowu mnie męczyła i tym razem po kilku godzinach dopiero byłam padnięta.  ale walczyłam dopóki ona nie skończyła. - brawo. ale jeszcze nie koniec. - uprzedziła mnie Dalia. - forma. skoncentruj się i pokaż coś. 
pomimo zmęczenia skupiłam się i wytworzyłam smoka.  
- lepiej niż wczoraj ale nadal nie idealnie. zganiła mnie Dalia. 
nie miałam zamiaru słuchać jej uwag. 
nie chciałam znosić jej gadania pomimo faktu że to był dopiero drugi dzień. 

wkurzyłam się. 
starałam się jak mogłam na zmęczenie skrajne. 
a ona krytykuje. 

oblałam ją ze wszystkich stron a zamiast fal były to konie i smoki. 
mokra, zaskoczona Dalia spojrzała na mnie.  - jak ty to ???
- normalnie. - spróbowałam smoka.  idealny.  - wyszło. 
- nie rozumiem ... drugi dzień, drugi trening,  a tu już Mistrzostwo ... - zdziwiła się dziewczyna. - jak widać nie potrzebujesz już mentora do Wody. - wstała, wysuszyła się i poszła pod drzwi. - w przyszłym roku zobaczysz kogoś od Ziemi i Powietrza. 
- do zobaczenia.   pożegnałam ją. 

nie przeszłam dwóch kroków po komórce a padłam i zasnęłam. 

* Harry * 
próbowałem ją ruszyć ale nie szło. 
obudzić również nie. 

zaraz ... 
Dumbledore mówił mi że Ignis dostanie nauczyciela na wakacje do jej magii. 
najwyraźniej skończyła zajęcia. 

położyłem ją na łóżku a po 3h ( pamiętam to bo ciotka wołała na kolację )  obudziła się lekko nieobecna. 
- co się dzieje ?
- kolacja Ignis. - odpowiedziałem jej.  pomogłem jej wstać z łóżka ale szła już sama. - co to było ?
- zdobyłam Mistrzostwo w Wodzie. - pokazała mi zielony płaszcz dumna. - co na kolację ?

* Ignis * 
udało mi się !!!
udało zdobyć Mistrzostwo w Wodzie !!!
byłam taka szczęśliwa i dumna. 
- nie wiem. trucizna.  odpowiedział żartem brat. 
- no tak ... - odpowiedziałam z uśmiechem. - mam Mistrzostwo w Wodzie ! - pomachałam mu płaszczem przed oczami który miał barwę morskiej zieleni.

pozbyłam się zimnej jak lód Dali. 


Rozdział  Osiemnasty   Pozostałe, Miłe  Chwile

Następnego dnia pomimo że czułam się lepiej to nadal miałam tyle sił co nic. 
z tego też powodu Kastiel wpadł do nas a nie ja do niego. 


- hej. - przywitałam go uściskiem. - wejdź. 
- co ci się stało Iskierko ? - spytał. - wczoraj byłaś wrakiem, dzisiaj cię nie było. co jest ?
- chodź. pokażę ci. - zabrałam go do piwnicy. - jak wiesz nie jestem normalną czarodziejką. wszyscy w szkole  mają różdżki.  ja mam jakby "odrębną" magię. - pokazałam mu feniksa z ognia - ja mam zdobywać "Mistrzostwa" w żywiołach. ta Dalia o której mówił Cirispin uczyła mnie Wody bo stwierdziła że Ogien mam jakby w genach. - teraz smok z Wody a mi lekko zakręciło się w głowie. - wczoraj po próbie jak wróciłam tutaj to przyszła i mnie wymęczyła tak że spałam aż do kolacji a potem jeszcze całą noc i to tak że przegapiłam śniadanie.  ale mam Mistrzostwo w Wodzie i nie muszę w te wakacje niczego nowego się już uczyć. 
- czyli ... - spojrzał na mnie Kastiel. pewnie chciał wersję skróconą i prostą. - byłaś i jesteś padnięta bo dostałaś do swoje Mistrzostwo które cię tak wymęczyło. a teraz  masz sporo wolnego. dobrze ?
- dokładnie. potwierdziłam. 

- czyli więcej czasu dla mnie, więcej czasu na próby ?  spojrzał zaciekawiony. 
- głównie dla ciebie. - przytuliłam go z lekkim uśmiechem. - jutro już raczej będę normalna więc stawię się na ćwiczeniach do kolejnej bitwy kapel. 
odprowadziłam go na próg domu przy Privet Drive 4. 
- do jura. pocałował mnie w policzek kiedy już był razem ze mną przy drzwiach. - do zobaczenia. odpowiedziałam tym samym. 


poszłam do komórki i położyłam się na skórze. 

wydawało mi się że spałam góra minutę kiedy Harry obudził mnie rano następnego dnia. 
tyle że dzisiaj już czułam się świetnie i miałam sporo sił. 




wyszłam na próbę do Kastiela tuż po zjedzeniu porcji trutek ukrytych w śniadaniu. 
( naprawdę nigdy ich tam nie było ale gdyby wujostwo miało wybór to pewnie już dawno by nas nimi faszerowało ) 

po próbie Kastiel przyparł mnie do ściany. 
- skoro czujesz się lepiej to mam pewność że nie zemdlejesz. - spojrzał na mnie łobuzersko. - Iski ... 
- wiesz że nie umiem odmówić. poza tym, bardzo polubiłam twoje pocałunki.  odpowiedziałam.  

Kastiel pocałował mnie w widocznym rogu garażu niedaleko jego "drugiej miłości" czyli gitary.

* Cirispin * 
przejeżdżałem obok i co widzę ???

Kastiel .... 
z Ignis ... 
całują się. 
CAŁUJĄ !!

podszedłem do nich bo myślałem że on ją zmusił. 
- odsuń się od niej. - oderwałem go. - co dziewczyny nie masz i od razu dogadzasz sobie zmuszając dzieci. 
- nie zmuszałem jej.  - odpowiedział spokojnie nadal patrząc na Kapturka. - nie musiałem. 
- to namawiałeś.  odparłem. 
usłyszałem cichy śmiech.  to Ignis się śmiała. 
- Cirispin ... on ma dziewczynę.  to ja. 

teraz dotarło do mnie że ona do niego tęskniła nie dlatego że tylko ona się w nim zakochała tylko dlatego że byli razem. 

zrobiło mi się głupio że najechałem. 

- może powiesz jedno słowo ? przerwałeś pocałunek. 
- sorki.  - odsunąłem się.  - przepraszam was. 
- Cirispin czekaj. zatrzymała mnie Kapturek. - nie domyśliłeś się ? 
- no ... nie.  muszę iść.  cześć.  pożegnałem ich. 


* Ignis *


biedny Cirispin ... 
trochę było mi go żal ... 
bo nie domyślił się, naskoczył i wyszedł na przysłowiowego durnia. 



  - Kastiel ... 
- tak Iski ? spytał metal spokojnie. 
- nie obrazisz się jak powiem ci że trochę mi go żal. 
- nie, spoko.  to twój przyjaciel. uśmiechnął się półgębkiem. 

- Ignis !  zawołał mnie brat. 

- Kasti muszę iść. - pocałowałam go w policzek i odeszłam. - cześć. 
- do zobaczenia. odpowiedział mi Kasti tym samym gestem. 

 - co jest Harry ? spytałam brata. 
- no obiad.  odpowiedział zabierając mnie do domu. 
- okej. 

przeszłam do stołu ale nie miałam apetytu odkąd byłam w Hogwarcie więc zjadłam mało a resztę dokończył Dudley grubszy niż przed naszym wyjazdem. 

weszłam do komórki i zostałam na podłodze. 
- Harry. - zaczęłam. - co będzie w przyszłym roku ?
- szkoła. - odpowiedział mi brat rozbawiony. - nie licz na żadne przygody.  zażartował. 
- nie liczę spokojna głowa.  wolałabym bezkonfliktowo przetrwać rok z Malfoy'em niż znowu jakieś Trzecie Piętro. 
- Malfoy ci dogryza ...  zaczął  Harry.
- to narcystyczny, zimny, wredny, wygórowany idiota.   ucięłam jego temat.
- no dobra wiem.  - zaśmiał się brat. - nie tylko ja to widzę. ale ty mieszkałaś z nim na co dzień więc wiesz jeszcze lepiej. 
- no to daruj mi jego temat bo mi się niedobrze robi. 
- spokojnie Ignis zamykam temat. wybronił się Harry. 

położyłam się wieczorem 

 potem z dnia na dzień  spotykałam się z Kastielem, potem na posiłki do domu a następnie kładłam się i znowu  to samo koło aż do tygodnia przed urodzinami Kastiela 

pewnego dnia wyszłam na miasto żeby znaleźć mu coś na prezent i dodatkowo inspirację. 
zaciekawiła mnie muzyka i to na niej postanowiłam oprzeć swój pomysł a kupiłam mu świeży T-Shirt z nadrukiem kolejnego zespołu który lubił a nigdzie nie mógł znaleźć koszulki z tej kapeli. 

w domu przy Privet Drive  odnalazłam w odmętach odtwarzaczy muzycznych piosenki które słyszałam w sklepie. 
zaczęłam rysować dla Kastiela gitarę a na niej zarys motoru, czaszkę na lakierze maszyny  i  oczywiście wzory płonących skrzydeł. 

Spade podesłał mi  dwa teksty 
jeden   zespołu o nazwie Depeche Mode,  ich najnowszą piosenkę "Soothe My Soul" 

drugi  Deep Purple Hell to Pay. 

puściłam je sobie na słuchawkach po 100 razy dopóki nie znałam każdej nuty. 
potem potajemnie Spade przychodził i słuchał oceniając covery i krytykując co jest do zmiany. 
kiedy się już nasłuchał zabrał mnie żeby znaleźć coś pasującego do piosenek i do imprezy. 

wróciłam z nową czarną bluzką,  drugim kapeluszem i kolejnymi w kolekcji czarnymi spodniami. 
z tą różnicą te były inne niż wszystkie dotychczasowe.   te rurki zamiast całe być z materiału miały ciemniejsze pasy.   skóra jak wytłumaczył mi to Spade. 


został sam dzień urodzin Kastiela. 

na próbie, która trwała większość dnia,  stresowałam się odrobinę ale jak zawsze towarzystwo dodawało mi otuchy,  szczególnie Lysander który powtarzał mi że on z "nowym" głosem ( niestety miał chrypę na porządku dziennym) nie będzie ogłuszał publiki,  ale ja ludzi nie ogłuszę tylko jak on to określał "oczaruję"  

nadszedł czas imprezy. 

w domu przebrałam się i wyszłam z prezentami. 

odetchnęłam przed wejściem i wbiłam się w tłum. 
drogę do zastąpiłą mi Amber. 
oj jak ja jej dawno nie widziałam. 
powiem szczerze : wolałam ją niż Mafoy'a. 

- dlaczego nie zostałaś tam gdzie byłaś dziwaczko ? spytała złośliwie. 
- bo wakacje oznaczają wolne od szkoły ? odpowiedziałam pytająco. 
- spadaj. i co ? wystroiłaś się dla Kastiela ? zapomnij . on jest mój. odparła jadowicie. 
- tak ? - spojrzałam na nią.  
znalazłam Kastiela który do mnie podszedł.  
pocałowałam go na jej oczach.    Kasti przygarnął mnie do siebie i pogłaskał po ramionach 
wbrew wszelkiemu przewidywaniu Amber która stała zdębiała.   

- Iski co to za okazja ? jeszcze urodziny się nie skończyły. spytał zaskoczony metal. 
- nie można bez okazji ? - odpowiedziałam patrząc na niego jak niewiniątko. - wiesz że cię kocham. 
- ja ciebie też. - pocałował mnie w policzek. - a teraz na scenę bo zaraz zaczynamy. 

 odeszłam od plotkary i dawnej prześladowczyni która nadal stałą w miejscu z otwartymi ze zdumienia ustami. 

piosenki zespołowe poszły jak woda a ja najbardziej stresowałam się na te moje, dedykowane. 

Spade podał mi mikrofon pokrzepiając "powalisz ich młoda" i zaczęli od "Hell to Pay". 

Kastiel zdziwił się słysząc wokal tego utworu ale był szczęśliwy. 
potem "Soothe My Soul"  czego obawiałam się jak niewiadomoco. 
ale widząc miny ludzi  wyszło świetnie. 

kolejne zakończenie wakacji uczciliśmy kolejną wygraną w bitwie kapel. 

jednak ten dzień z pozoru szczęśliwy kończył się zabraniem przez Hagrida. 



O~^~O

 























 

 








 






 











 





 

 

















 






 





 

 


 







 
























 










 






 














 



































 






 














 








 


 








 





















5 komentarzy:

  1. No wiesz ty co ?! Czytałam to 2 godziny i wiesz co ci powiem? Mogłabyś do cholery pisać kolejne rozdziały codziennie ?! Ja chce więcej!!!! Draco ,Kastiel <3 ciekawe co pomyślą o niej Ron i Hermiona xD I co dalej będzie ? PIsz ,pisz ,pisz !!!! Twoja najnowsza fanka Eolka <3
    Jesteś świetna ;)
    o~*~o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ty też jesteś świetna.
      zresztą masz moje opinie u siebie na blogu o Dramione tym gdzie Hermiona jest Riddle. :D
      miło mi słyszeć pochwały
      i równie miło wiedzieć że ktoś chce czytać więcej moich rozdziałów.

      o~o

      Usuń
  2. Super! Przyłączam się do opinii pierwszej fanki :D
    Wszystko jest tak jak powinno być! Pisz dalej, i czasem nie przestawaj ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za miłe słowa Sophie.
      miło jest wiedzieć że to co się robi daje innym przyjemność

      kolejne rozdziały lecą dla Eolki i dla Ciebie.

      Usuń