środa, 26 listopada 2014

Rok VII Rozdział XV Znowu Bagno ...

Na plaży Harry przyjął Zgredka i sam zaczął kopać mu ręcznie grób. Ale musiałam mu pomóc. Kolejna niewinna istota ginie, za mnie, z mojego wyroku.
Jednak Harry mnie odgonił, ba obrzucił mnie piaskiem a Ronowi kazał mnie odsunąć.

- nie powinno cię tu być, wracaj do swojego nic nie wartego kochanka. Warknął rudzielec.
- Ron, on jest dużo wart. – odpowiedziałam. – zresztą musiał wam powiedzieć tam na dole, że was kurwa chronię ! ale po co mu wierzyć, to tylko mój narzeczony ! – usiadłam na piasku i spojrzałam na szare morze. – zrobiłam to z miłości, siedzę w bagnie po to żeby was kurwa chronić,  ciebie Harry najbardziej a ty mi się tak odwdzięczasz !?
- nie jesteś moją siostrą.  usłyszałam od niego. 

- jestem. – zaczęłam płakać. Wiatr zaczął mnie tulić. – Kaze … - Japończyk aportował się w chmurze z piasku i zaniósł się kaszlem. Rzuciłam się na niego i mnie w siebie wtulił. – szlag mnie tu trafi, zabieraj mnie do Japonii.
- nie mogę. – odpowiedział przygnębiony. – sensei Tseng nie żyje. Zginął popełniając seppuku. Albo raczej wybrał seppuku.
- czemu ?
- zarzucano mu, że cię zhańbił.
- i się zabił ? – Kaze przytulił mnie mocniej. – przecież wiedział, że to nieprawda.
- wiedział, ale właśnie po to to zrobił.
- tego rytuału Japonii nie zrozumiem. – wtuliłam w niego głowę. – zostaniesz ?
- już, nie trzęś się tak. – pogładził mnie po głowie. – kazał coś ci przekazać, na szczęście. – łuski smoków, dwóch których dosiadałam. Wyrzeźbione tak, że każda nosiła sylwetkę odpowiedniego z nich. – żeby został w tobie zapał.
- dziękuję. – pocałowałam go w policzek. Kaze zabrał mnie do domku, tam był jeszcze jakiś goblin. – herbaty ?

Luna wstała od progu. – Ignis. Dobrze cię widzieć. Wiemy, że go chronisz.
- dzięki. – otarłam oczy. – chociaż ty mi wierzysz.
- Dracon w twojej sprawie akurat by nie kłamał. - odpowiedziała mi. – nie martw się Harrym to mu minie. Jest wkurzony bo nie rozumie, ale jak to do niego dojdzie będzie lepiej.

- zaufam ci w sprawie optymizmu – odparłam i spojrzałam za okno. – Kaze, chodź. – zabrałam Japończyka za mankiet koszuli na górę i wpierdoliłam go do pierwszego lepszego pustego pokoju.  Zabrał mnie i przytulił.         – czemu oni nie chcą mi wierzyć !?  nawet własny brat mnie nienawidzi. Zaczęłam ryczeć, a łzy wypalały mu dziury w koszuli.
Wybrał mi z sakiewki telefon i wstał. – zadzwonię i zaraz wracam. Do tego czasu się stąd nie ruszaj i nawet nie myśl, żeby wrócić do Malfoy’a.
- wal się. Wymamrotałam kiedy Kaze wychodził i poczułam jak Wiatr mnie uderzył po głowie jakbym dostała poduszką.

Po kilku minutach kiedy przestałam jako tako ryczeć do pokoju oprócz Kaze wszedł Kastiel i Spade. Oni trzej mnie zaczęli ratować z dołka, rozmawiając ze mną, ryjąc mi banię różnorakimi pomysłami i żartami,  w czym wyraźnie przodował Kaze, bo był w tym mistrzem odkąd tylko zaczął mi i Draconowi przeszkadzać.  

Kiedy już się uspokoiłam, a od śmiechu bolały mnie żebra mój starszy braciszek i jego kolega palacz w kapeluszu poczochrali mi włosy, przytulili, rzucili krzepiące „będzie dobrze młoda” i wyszli deportowani przez Kaze.
Japończyk już z ułatwionym zadaniem położył mnie do łóżka i przytulił, żebym przespała resztę dnia i noc. 

Wieczorem kiedy się obudziłam jego już nie było, widziałam go na zewnątrz jak rozmawia z Harrym i jego przyjaciółmi w obecności Luny, tajemniczego goblina i Ollivandera,  sprzedawcy i wytwórcy różdżek, który też musiał być gdzieś w podziemiach Dworu.
Pokazał im na okno, widziałam że kilka razy ostro przeklął i zbeształ Gryffonów za brak zaufania.    Położyłam się z powrotem do ciepłego wyrka i postanowiłam iść spać, żeby  znowu zobaczyć się z Draco.

We śnie mój Aryjczyk siedział w fotelu w salonie, we Dworze z lampką wina, mnie też poczęstował kilkoma łykami kiedy usiadłam mu na kolanach.  Głaskał mnie po plecach i ramionach, całował kark, szeptał mi na ucho, że przecież to nie moja wina, a Harry’emu się odwidzi, tylko potrzebuje czasu.  Po raz pierwszy w rozmowie użył jego imienia, co mnie zaskoczyło. Ale wiedział, że w tym jednym dniu może mu współczuć i chciał mnie udobruchać w zamian za to, że go tak brutalnie poinformował o wszystkim.                              Z drugiej strony Draco zdawał sobie sprawę z tego, że żeby mnie udobruchać wystarczy poszeptać mi na ucho kilka obietnic co do Świąt czy po prostu zrobić kilka malinek na boku szyi.   Nie byłam dziewczyną trudną do przeproszenia, chyba, że chodziło o zdradę.  

Rano obudził mnie wiatr na nogach.  Ktoś zerwał ze mnie kołdrę, i szłam o zakład, że zrobił to Japończyk,   a teraz bawił się w ochładzanie mi nóg arktycznie lodowatym wiatrem.
Nawet jak nałożyłam na siebie kołdrę na powrót to i tak wiało złem.  

Dostał poduszką po głowie, przynajmniej taki był zamysł, ale w odwecie dostałam tą samą bronią od niego. 
- wstawaj. 
- wal się. zakopałam się w pościel. 
- neko ... - wyciągnął mnie za nogi z wyra. Próbowałam go kopnąć ale niestety nie wyszło mi to za dobrze. - co to za kopanie mnie, co ? 
- budzisz mnie o pioruńskiej godzinie.  warknęłam wkurwiona. 
- neko ... - nacisnął i mnie karcił zarazem. - nie denerwuj mnie. 
- to daj mi spać.    jednak po tym zdaniu Japończyk westchnął, wyjął z kieszeni flakon swoich perfum i zaczął machać mi nim przed nosem jak ksiądz kadzidłem na mszy.  Dość dobry argument, żeby wyciągnąć mnie z wyra a Kaze o tym wiedział.  Więc prowadził mnie tak aż na sam dół. 

W piżamie widziałam na dole kobietę identyczną jak Bellatrix. Jej siostra, dość niechlubna bo wyszła za wilkołaka.  Dlatego wykreślono ją z rodowodu Blacków.              Kobieta ta podała nam śniadanie, podała wskazówki jak dostać się stąd bezpiecznie na jakieś odludzie i tam zabukować. Posłuchaliśmy jej, z tą różnicą, że Ollivander musiał zostać. A Gryfek twierdził, że coś ciekawego jest w skrytce Bellatrix, ale wzmożono ochronę. 

^ córciu, wyjdź na plażę. ^  usłyszałam głos ojca. 
- pójdę się przewietrzyć.  wstałam od stołu po skąpym śniadaniu.   Widziałam ich zaskoczenie, była końcówka listopada a ja chcę wyjść na dwór w koszuli nocnej i niczym więcej. 
- ale ... 
- nie choruję, jestem półwampirem. O moje zdrowie nie trzeba się martwić.   odpowiedziałam i wyszłam.  

^ podejdź pod samo morze i zacznij kopać dołek. ^   kolejne instrukcje od ojca. 
Znalazłam sobie odpowiednie miejsce i po kilku ruchach ręki widziałam kielich.  Zgarnęłam go do ręki, tak, to horkruks ojca.  Wrzuciłam go do sakiewki ochraniającej mnie przed wydaniem przed bratem i zakopałam dołek. 

 Przede mną wyrósł Kaze.
- robiłaś zamki z piasku ?  spojrzał na moje ubrudzone żwirkiem dłonie.
- nie, po prostu chciałam znowu poczuć mokry piach na rękach. Nie robiłam czegoś takiego praktycznie nigdy.  skłamałam i oddaliłam niewidzialną teraz sakwę do mojego kufra.
- kłamiesz neko. - podszedł bliżej. - o co chodzi ?
- nie mogę ci powiedzieć. - odpowiedziałam hardo, jednak Aryjczyk spojrzał na mnie z naciskiem. - naprawdę nie mogę, idź sobie.
- Ignis ...
- nie, idź sobie. Chcę pobyć sama. Po prostu sama.   odgoniłam go,  o dziwo tym razem Azjata spasował bo widział mój słaby humor na przekomarzanki.

Usiadłam nad brzegiem morza na skale i wyjęłam z sakiewki przy pasie notes od ojca.
" tato, co teraz ? Falsyfikat w drodze, oryginał chroniony. Co dalej ?"  nabazgroliłam.
" graj dalej Ignis, tylko to możesz zrobić. "
" czy choć raz nie mogłabym z tobą i mamą spędzić normalnego wieczoru ? "
" to znaczy ? "    zdziwił się ojciec.
" zjeść z wami kolację, porozmawiać, po prostu pobyć z wami.  Wiem, że to trudne do jakiegokolwiek zorganizowania, ale choć na kilka godzin. "
" przed Świętami obiecuję zabrać ciebie i mamę gdzieś na kolację. Święta spędzasz z Draco, do tego co będziecie wyprawiać się nie wtrącamy. "
" tato ... my naprawdę się kochamy. "
" wiemy córciu, wiemy. "    to brzmiało tak jakby głaskał mnie po głowie.   " ale i tak masz uważać i nie pozwalaj mu na za wiele. "
" tato ... "   załamałam się.
" tylko cię ostrzegam. "    odpowiedział mi i szybko dodał " niestety, twoja mama potrzebuje pomocy z naszym gościem, do zobaczenia córciu. "


Podniosłam się z plaży. Zimno zaczęło docierać tam gdzie nie powinno.
Otrzepałam się z brudu i spojrzałam w stronę domu.
Luna bawiła się dzwonkami przy werandzie a Harry negocjował coś z Ronem, który wypychał go na plażę w moją stronę.

 - nie trzeba chłopaki, proste pytanie : rozumiecie już w jakie bagno weszłam ?   spojrzałam na nich krytycznie. Obydwu opadły szczęki na moją bezpośredniość.
- rozumiemy.
- super, a teraz o co chodzi wam tym razem ?

- może najpierw się ubierz, planujemy wyjść. 
- dobra. - obróciłam się w ogniu i ubrałam ciut za słodki, ale jednak mundurek szkolny rodem z Japonii.  - nie to było moim zamiarem. - zgromiłam wzrokiem Azjatę. - czemu mi to zrobiłeś !? 
- żebyś wyglądała słodko. 
- jesteś kurwa niemożliwy. - warknęłam, ale on tylko mnie przytulił i poczochrał. - czemu mundurek szkolny !? 
- bo tak.  po tym zdaniu Kaze zabrał mnie do pokoju gdzie siedzieli już wszyscy inni domownicy. 

Wyjaśnili mi pokrótce plan.
Dość "banalny" bo zakładali wpadnięcie do skrytki Bellatrix, zabranie horkruksa a potem udanie się w głuszę z dala od zniechęconych kłusowników i zniszczenie obydwóch z nich na raz.    I oczywiście kto ma im zrobić zasłonę ?!  Ja i Kaze.   

Powtórka z rozrywki ... 

Trudno, nie zostało mi nic jak się zgodzić, bo oczywiście Japończyk już przystał do spółki, a obiecał mi zostawienie kolejnej wypachnionej koszuli a poza tym dał słowo, że nie będzie mnie zmuszał do chodzenia w tym przesłodzonym mundurku japońskim.
Choć wiedziałam, że to drugie jest równie możliwe co Draco noszący dumnie odznakę Gryffindoru. Czyli praktycznie najbardziej niemożliwe z niemożliwych.
       Ale przynajmniej na kilka dni da mi od niego spokój. 
Przystałam więc na ten układ, bo co mogłam jeszcze ugrać ? 

Posiedzieliśmy kilka dni w tym cholernym domku na plaży, bo Ollivander musiał wypocząć i się wzmocnić.  Teraz dopiero widziałam, że przechwycili różdżki domowników Dworu Malfoy'ów. 
Draco swojej nie potrzebował, ale Bellatrix miała ciężko bez niej. Jednak who cares ?  Oni mają na tyle kasy, że wydatek na różdżkę to dla nich nic wielkiego.
Miałam zamiar odesłać to narzędzie tuż po planowanym włamie.


Posiedziałam tam kolejny tydzień, powoli zaczynało wiać chłodem, a ja marznąc, ku uciesze Kaze a wkurwieniu Draco, tuliłam się do Japończyka pod grubą kołdrą i kocem bo i tak było mi kurewsko zimno.  Pewnie Azjata mieszał temperaturą powietrza, ale chuj z tym, grunt, że jak go tuliłam to było mi ciepło.

Większość moich kolejnych dni, które wlekły się w tym domku przy plaży wyglądała jednakowo. Chorowałam na rozstanie z Draco w kolejnych kurewskich okolicznościach, a poza tym jednym zajęciem, to szczerze nie było nic lepszego do roboty. 

 Generalnie rzecz ujmując nie wychodziłam z pokoju chyba, że po jedzenie, picie czy na potrzeby fizjologiczne i do mycia.  

  Kaze korzystał na tym, bo siedział ze mną i znowu zbliżyliśmy się do siebie.    Brakowało mi go, choć wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, to jednak było lepiej jak miałam możliwość z nim pogadać.

Zakopywałam się w łóżku i spałam tak więc Kaze, na wszelki wypadek jakby mnie nie było w pokoju zmontował mi łańcuszek z dzwoneczkami. Bo od czasu do czasu wychodziłam na plażę, i szukał mnie pół godziny po domu bez żadnego sensu.
Biedny tracił nerwy a ja zdążyłam robić zamki z piasku i je spierdolić.  Bywa.
Próbował mnie wyrwać z chandry robiąc mi drogę na  dół z lukrecji, ale i tak to niezbyt działało. Bo lukrecja znikała a ja wracałam do łóżka.  I biliśmy się na poduszki albo na łaskotki.

Powoli zbliżała się godzina wyjścia do Gringotta, jednak  Hermiona szukała z obrzydzeniem w swetrze włosa Bellatrix. Wyciągnęła jeden kręcony i ciemny włos ze strachem i obrzydzeniem, a przy okazji spojrzała na mnie z wyrzutem.

 No bo niby jak mogłam pozwolić jej cierpieć, skoro rzekomo mam ich chronić ? Ano prosto, po prostu dla picu i teatru, a poza tym, niezbyt przepadałam za panną Encyklopedią-Na-Wszystkie-Możliwe-Pytania. Jednak wiedziałam, że ją los ułaskawił i jak nie kipnęła we Dworze, to już nie kipnie.
Szkoda, ale trudno, okazja przepadła. Drugiej nie będzie.

Ron wypił Wielosokowy jak i Hermiona. Ja i Kaze mieliśmy łatwiej bo goblinom ciężko byłoby postawić na nas ograniczenia, dlatego, jak twierdził Gryfek,  nas kontrolować zbytnio nie będą, głównie z powodu, że Ministerstwo mogło mi co najwyżej zagrać na nosie a nic poważniejszego zrobić. A moich gości woleli nie tykać. 

Zapowiadało się ciekawie, szczególnie, że powoli zbliżaliśmy się do Świąt. Ale musiałam odgonić marzenia o Draco. Na razie liczył się Gringott.

Gryfek zabrał nas na Nokturn. Śmierdziało tam Greybackiem, który schylił głowę.
- panno Lestrange.
- dzień dobry.    Hermiona próbowała brzmieć pogardliwie, ale ona nie potrafiła.
szłam obok niej i miałam ochotę ją uderzyć.  To nie ciocia Bellatrix !

Gryfek był schowany na plecach Harry'ego pod Peleryną Niewidką obok której szedł Kaze.
A aktualnie stali przy rogu zaułka.  Przywołali najwyraźniej Hermionę.

- dzień dobry !? dzień dobry !? - prychnął Gryfek. - to ma być ta szmata Lestrange a nie uczennica.  warknął.
Co do podejścia mojej przyszłej ciotki, a w sumie mojej już teraz chrzestnej, nabrałam wody w usta. Jak się wkurwiła była suką, ale jak była spokojna czy w melancholijnie sadystycznym nastroju to nie było źle. Zależy z jakiego punktu patrzeć, ale generalnie była okej.
 - staram się, ale te buty to porażka.
- oprzyj się rękoma o ścianę. - odchyliłam podeszwę botka. Jak kalkulowałam, Haute Couture, autograf Louboutina.  zagwizdałam. - no, ja chcę takie pod choinkę.  rzuciłam.
- pójdź z Malfoy'em jeszcze raz w tango to kupi ci cały świat.   warknął Harry.
- zamknij się. - wysyczałam przez zęby. - znikajcie. - zakopałam ich pod Niewidką i udałam, że nie usłyszałam ich syknięć bólu spowodowanych rąbnięciem o siebie głowami. - ciociu - oj Bello wybacz mi. Ale muszę. - może pójdziemy do Gringotta ?
- dobry pomysł.   tu Hermiona się postarała, to jak Lestrange się do mnie zwracała znała doskonale.  Chyba miała mi to tak cholernie za złe, że jej wtedy nie pomogłam, a tylko patrzyłam jak cierpi,   że najchętniej wsadziłaby mnie do Azkabanu.

Ups.

Przeszłyśmy dalej, Kaze czuł się pominięty, dlatego się między nas wpierdolił i mnie do siebie przytulił.
- no neko, wyluzuj. Nic takiego.
- dwa tygodnie Ignis, dwa tygodnie i to niecałe. - przypomniałam sobie z oddechem. - chodźmy.

Podeszliśmy pod Gringott. Masa kontrolerów. Na samym wejściu sprawdzali czy ktoś nie jest oszustem, bo panikę widać nawet spod najlepszej maski w takim tłumie kontrolerów.
Hermiona i Ron przeżyli jakoś tę próbę. Widziałam, że to rudzielec radzi sobie z tym o wiele lepiej niż szlama.

Przy kontuarze goblin wymagał różdżki.  Mnie i Kaze puścili wolno, mnie tu widywali, bo jednak skrytka ojca musiała się napełniać po zadaniach, a jeszcze oddawałam po cichu pieniądze za prezenty Draconowi, który je ponownie wydawał na inne drobiazgi.  I tak w koło Macieju.

Kaze też już czekał.
Hermiona podała różdżkę, a Ron czekał z lekkim napięciem.  Ale w końcu ich przepuścili, tu nie było problemu, ale jeśli dopiero planem B była interwencja moja i Kaze jako zasłony, to musieliśmy planowo wyjść kulturalnie.

Ciekawe, nie powiem, że nie.

Przeszliśmy z Gryfkiem i Harrym pod Niewidką do wagoników.
- krypta jest na dole. - Goblin zaczął jechać. Bardzo szybko rozpędził pojazd do maksimum, jednak równie szybko zatrzymał, bo jego kamraci wyznaczyli "objazd" głównej trasy jedną z bocznych alejek, bo modernizowały coś tam.  No dobra, nawet gobliny jak widać idą z duchem czasu. - coś tu nie pasuje. wymamrotał pod nosem, ale posłusznie odjechał i pokierował nas w stronę wskazaną przez jego krewniaków.

Przejechaliśmy przez strumyczek wody kapiącej na dół. Ale tam pojazd urwał trasę, a my niespodziewanie dla wszystkich zaczęliśmy spadać.
Kaze ułatwił mi i sobie lądowanie.  Sobie dlatego, że opóźnił swój pęd, a mi dlatego, że chyba żal byłoby patrzeć na połamany koci ogon i siniaki.

Od wejścia do krypty dzieliły nas metry, ale byliśmy chwilowo ukryci za czymś w rodzaju wału obronnego.
- to są te jej specjalne zabezpieczenia. - wskazał na ... na smoka.       mojego smoka !   mojego pierwszego smoka !!!   chciałam się wyrwać i przypomnieć bestii, ale złapał mnie za nogawkę spodni. - gdzie leziesz ? chcesz, żeby nas wszystkich wybili w pień !?
- to jest mój smok.  zaoponowałam.
- to już nie jest    t w ó j    smok, a smok Gringotta. - warknął. - pilnuje zabezpieczeń. jak zobaczą cię tam idącą na nich samą a wiedzą na pewno, że Wodospad Złodzieja zadziałał i podniósł alarm, to od razu pierwsze co zrobią to zaczną cię wiązać.
- nie zostawię tego tak.
- jeszcze nie wszystko stracone, jeśli myślą, że alarm spowodowała góra ... - jak na komendę gobliny musiały dostać wezwanie na powierzchnię, bo porzuciły próby okiełznania smoka. - to mamy szanse zabrać to co mamy zabrać i pryskać.
- nie mamy Eliksiru Wielosokowego !  zaprzeczyła Hermiona.


* Kaze * 

Gryfek nie zdążył odpowiedzieć Hermionie a Ignis już się wyrwała.  Smok owszem, był jej pierwszym, ale teraz zmizerniał. Miał na sobie ciężką obrożę i łańcuch, który pętał mu skrzydła.
Był agresywny, a na ziemi leżały kołatki, by toto ogłuszyć i uspokoić.

- Ignis do cholery !  zawołałem za nią, ale Gryfek złapał mnie za ramię.
- chce niech idzie. Najwyżej się spali.   wypluł obojętnie.

- maluchu. - spojrzała na bestię. Zwrócił w jej stronę wściekłe spojrzenie. - maluchu ... - podeszła do niego bliżej, dotknęła jego pyska.  Smok jakby przypominał sobie jej osobę, ale szybko wspomnienia musiał odrzucić, bo zaryczał i chciał plunąć ogniem. - szz ... ja wiem, że mogłam za tobą skoczyć. - zaczęła mu tłumaczyć. - ale ... ale wszyscy mówili, że nie żyjesz. Mogłeś przecież wylecieć, wrócić. - patrzyła mu prosto w ślepia, ale bestia chyba nie widziała w niej Ignis, a kogoś kto chce po prostu ją uciszyć i sprawić ból. - proszę cię.
Smok próbował się wyrwać, a Ignis stała tam i pertraktowała z istotą, która jej zrozumieć nie mogła, lub też i nie chciała.

Podbiegłem tam i zacząłem kołatać.  Smok odsunął się skulony, tak samo Ignis zasłoniła uszy, a ja kołatałem dalej.    Przebiegli Gryffoni i ów niezbyt miły goblin.  Neko patrzyło na stworzenie współczująco, ale dotarło do niej, że nic nie może zrobić.

- nie dotykajcie ...     za późno.  Ogar Harry'ego nie dał mu nawet skończyć zdania.
Krypta zamknęła się od zewnątrz, a monety dotknięte dłonią pomnażały się i upadając kolejne stosy bogactwa powoli nas topiły.

- jest ! - spojrzał na kielich. - kielich Hufflepuff ! - chciał go dosięgnąć, ale niestety, przed nim hałdy monet a tlenu mniej. No i Potter sprowadził powoli na nas lawinę.  Ale na nieszczęście i próby zaklęć się nie opłaciły. Trzeba było to cholerstwo zabrać ręcznie. - Ignis, podleć.
- postaram się. - rozłożyła skrzydła, kolejne monety spadły, brzęczały i powodowały kakofonię brzęku i spadania o marmur.  prawie go miała. - sekundę ...

- nie żeby coś neko, ale my tu niedługo utoniemy w złocie jak się nie pośpieszysz.
- dobra. - zabrała kielich.  Monety nie ustąpiły, a efekt nawet się powiększył.  - to jest to ! - podleciała do drzwi i teraz, zamiast po ramiona byłem po szyję zakopany w złotych błyskotkach i monetach. Normalnie bym się nie obraził, ale teraz nie było to na miejscu. - dotykajcie rzeczy. Postaram się nadpalić zamki.
to też robiliśmy, tykaliśmy wszystkiego, a ów bezczelny goblin siedział mi praktycznie na głowie i powtarzał w kółko "nie chcę umierać, nie chcę umierać".

Igni musiała w końcu nadpsuć te cholerne drzwi bo wylecieliśmy jak z procy, tuż pod łapy smoka. Z deszczu pod rynnę.

Chcieliśmy się zmywać, ale Igni i tym razem nie dała mi powodów by brać ją za zdrową na umyśle. Wzięła łańcuchy gada i przy nich majstrowała a nad nami szykowali pogoń w dół.

- neko co ty robisz ? w piromana pobawisz się potem. Chodź.
- góra jest obstawiona.  Z jednym wyjątkiem. - odpowiedziała. - Kaze dosiadałeś kiedyś konia ?
- kiedyś ...
- powsadzaj ich na grzbiet smoka, ja wejdę na końcu, jeśli w ogóle.
- ty chyba nie chcesz ...
- oj tak. Piromania kompletna. - uśmiechnęła się na kształt banana. Wydawało mi się, czy jej chłopak będzie musiał i tuszować wielki pożar i setki ofiar ? - no hop hop. - pogoniła nas, a sama majstrowała przy ogniwach. Musiało być ciężko je stopić, skoro tak opornie jej to szło.  Otarła czoło.  Słyszeliśmy okropny język goblinów. A Igni uwolniła obydwie spętane części smoka. Pysk i skrzydła. - no to - wskoczyła na niego. Jednak część łańcuchów zostawiła, by mieć jako takie wodze. - w górę słonko. - kopnęła smoka i bestia wyrwała się do góry. Najpierw nieporadnie, czepiał się skał i zsuwał się pazurami stępionymi przez gobliny. Ale metr po metrze piął się w górę, aż do połowy długości. - testamenty spisane, ostatnie życzenia też ? spytała.  Nadal jej uśmiech nie zmalał.
- neko, czy ty się dobrze czujesz ? Nie chcesz zakopać się wśród zdjęć swojego narzeczonego i porozpaczać ?
- zamknij się. - jej oczy lśniły. - od zawsze chciałam rozpierdolić ten budynek. - smok cofnął się jak pantera przed skokiem.  wyrwał do góry  iii .... nie spadliśmy.  powoli i miarowo lecieliśmy w górę. A Ignis oddała mi wodze i pokazywała smokowi tuż przed pyskiem jak powinno się miarowo latać. - i teraz uwaga na głowy - wybiła dziurkę wielkości tej od pinezki w porównaniu do wielkości tego co wyrąbał smok.  przebiliśmy się przez gmach główny Gringotta, gdzie Gryfek spadł, a Igni podpalała kontuary.  Potem przez sufit i byliśmy na wolności.   - no, to widzicie, smok to fajne zwierzę, nie ? popatrzyła na nas z tępym jak u dwulatka optymizmem.
Miny Gryffonów wyrażały strach i chorobę lokomocyjną.  - bardzo. - odpowiedział jej niemrawo Harry. - a co z Gryfkiem ?
- sam zeskoczył, to sam ma.   odpowiedziała mu luźno i wepchnęła się za moje plecy dając mi kierować smokiem.   przytuliła się i chyba nawet zasnęła.

* Ignis *

Jeśli bym nie zobaczyła smoka sama zrobiłabym ten rozpierdol w Gringottcie, a tu proszę, mam coś co mnie usprawiedliwi.   Biedny Draco będzie miał masę roboty z zamazaniem czy nawet ze złagodzeniem tego masę pracy.  Dostanę od niego najwyżej po uszach i stwierdzi, że pocałunki są nam zbyteczne przez jakiś czas.  
W sumie choć tęskniłam do niego i jego charakteru, oraz bliskości, to jednak znieczulałam się powoli, przywykałam do jego braku, a nie chciałam do tego się przyzwyczaić !  On miał wrócić ! 

W drodze zasnęłam otulona perfumami Kaze, obudził mnie już na ziemi. 

- lądowanie. - zasugerował złośliwie.  zaraz ... co ?  my już jesteśmy na gruncie, smok wylądował ?.  Oj, trochę dużo mnie musiało ominąć. - neko zaspało. 
No i papa marzenia. - do twojej informacji byłam tyle - pokazałam mu milimetr przerwy między moimi palcami -żebym miała sen. 
- nie pytam nawet jaki. - odparł ale podał mi dłoń by pomóc mi zejść ze smoka.  Choć mogłam po prostu zeskoczyć, to jednak no, tego no, żal nie przyjąć.  Dzisiaj mój limit szaleństw się wyczerpał. Ziewnęłam i rozłożyłam ramiona. - zostajesz w lasku z bratem, a ja - podszedł do bestyjki i wymamrotał coś po japońsku. Smok wniknął w białą łuskę, którą jakimś cudem mi zabrał. - odbiorę swojego smoka. 
- on był twój ? 
- dostałaś go, że tak powiem na przechowanie. Dzisiaj jak dałaś mi go prowadzić przypomniał sobie i o tobie, i o mnie, bo niestety te bestie mają tak krótką pamięć jak ty co do dat. 
- co jest dzisiaj ? 
- moje urodziny.  13 grudnia. 
- ojooj. - przytuliłam go. - przepraszam, ale nic nie mówiłeś. - spojrzałam mu w oczy. - wszystkiego najlepszego. - przykleiłam się do niego. - na następny rok dostaniesz górę sushi. 
Kaze wzdrygnął się. - nie, proszę cię. 
- żartuję. - weszłam pod jego ramię. - ale ej, masz prezent. Wrócił mi humor ! - uśmiechnęłam się. - ciesz się, to twoja zasługa. 
- yhym. - poczochrał mnie. - moja. 
- num. - odpowiedziałam mu radośnie. - chodź, chodź. - poszedł za mną do świeżo postawionego namiotu i przytulił mnie jak już leżałam na materacu. - dobranox.   wtuliłam w niego głowę.  A on, znowu zaskakująco, pozwolił mi iść spać i nawet mnie do siebie przytulił. 
- dobranoc neko. 


Kaze cicho wyszedł z mojego posłania, ale zostawił mi pluszaka i wypachnioną koszulę z karteczką " prezent dla ciebie na Święta. Jadę z powrotem do Japonii, muszę sobie ułożyć życie, ale wrócę do ciebie obiecuję. " 


* Harry * 

Kaze wyleciał po krótkim pożegnaniu, musiał ogarnąć w swoim kraju swoje sprawy.  Przebąkiwał, że mo że znajdzie sobie ucznia, że może pojawi się na Wielkanoc. 

Ignis zostawił spokojną i śpiącą, a nam nie robił wielkich peanów, po prostu uścisnął nam ręce i zapewniał, że Ignis robi to wszystko dla nas. 


Usiedliśmy przy stole, Ron od dawna miał na sobie medalion, a Ignis oddała nam i kielich.

Siedzieliśmy i zaczynaliśmy gapić się na horkruksy, może wpadniemy na pomysł, który pomoże nam je zniszczyć. 

- w sumie to dziwne, że nie zostawił nam żadnej wskazówki. zaczął Ron.
- co ? spojrzeliśmy na niego z Hermioną zaskoczeni. 
- no co ? Dumbledore wysłał nas w pole bez żadnej wiedzy po horkruksy. Moja rodzina została narażona, Moody dla tej sprawy zginął. Za dużo ofiar, a my walczymy z wiatrakami.
- Ron - zaczęła spokojnie Hermiona. - sam Dumbledore nie miał pewności jak zniszczyć horksruksy, a Harry'emu ufał i powierzył mu to zadanie jako jedynemu kto może pokonać Czarnego Pana.
- tak !? jakoś Ignis na razie prosperuje lepiej w tym kto miałby Go zabić ! Jest bliżej Niego niż Harry, mogłaby wbić mu nóż w plecy i po sprawie ! uniósł się i wstał od stołu. 

- Ron, przestań. - Gryffonka zaczynała płakać. - oddaj. Za długo to nosisz.
- Harry wiesz po co mi to cholerne radio ? - warknął do niego rudzielec. - żeby wiedzieć, że nie słyszę o Ginny, czy o braciach. Ale ty nie masz nikogo poza Ignis. - prychnął. - chcecie ? - rzucił medalion na podłogę. - macie. Ale ja nie wrócę.      warknął dumnie i wyszedł ze swoimi rzeczami zostawiając nam radyjko.

Hermiona próbowała go cofnąć, ale niestety upór rudego był godny podziwu ten raz.
- a ty co tak stoisz ? powinnaś go tu przywołać. oskarżyła Ignis, która wyszła z łóżka. 
- sorki, ale Śmierć nie miesza się w sprawy żywych. Kwestią czasu jest to, że wróci. Prędzej czy później, ale wróci.

Nic jej nie obeszła sprawa Rona, ale Ignis miała swoje podejście, już bardziej jako Siostra Śmierci Morringhan.    Widziałem, że tęskni do Malfoy'a nawet po tych kilku dniach, jakby było do czego ...

* Ignis * 

Bratu oczywiście wydaje się, że Draco to nic nie wart arystokrata, mający wszystko od pstryknięcia palcem, a przecież do kurwy nędzy tak nie było ! 
Tęskniłam do niego, bo było do czego. Charakter, głos, wzrok, czy pocałunki i malinki ... brakowało mi go pod każdym względem. 
Kiedy był jeszcze z nami Kaze to pół biedy, bo zapominałam na chwilę o tęsknocie do Draco, a żyłam kminami Azjaty. 

Ron wyszedł na własne życzenie, a Harry zaczynał bawić się zniczem. Był w nim Kamień Wskrzeszenia, czułam ten artefakt.
Ale nie było go ni chuj jak stamtąd wyjąć ! 

Hermiona siedziała nad książką od Dumbledore'a i patrzyła na mnie urywkowo. 
Jakby nad czymś myślała. 


Wstałam z miejsca, niedaleko stąd było jeziorko, a przy jeziorku ludzie na jakimś koncercie. Słyszałam dobre brzmienie gitary.  Kastiela. Gitarę grał mój braciszek.  

Przebrałam się błyskawicznie. - ja idę. 
- gdzie ? tak wystrojona ? spojrzała na mnie krytycznie Hermiona. 
- nie wasz interes. - odpowiedziałam i deportowałam się na plażę.  Powoli padał śnieg, ale to nie przeszkadzało mojemu ex paradować bez koszulki, przewiązany łańcuchem w miejscu damskiej talii. Cholera, nie ? Gdybym go nie zostawiła byłby mój, ale wtedy nie miałabym zaręczyn z Draco.  Wbiłam się od razu pod scenę.  Kastiel to zauważył, uśmiechnął się lekko. - no braciszku ... - patrzyłam na niego z niedowierzaniem ale i szczęściem.  Jemu się udało. - jestem pod wrażeniem. 
- hej, słuchajcie. - wziął mikrofon. Nie, proszę cię. - mamy tu wokalistkę z czasów kiedy dopiero zaczynaliśmy tworzyć. - podniósł mnie na scenę. - moja mała durna siostrzyczka Ignis. - poczochrał mnie. - zaśpiewasz ? 
- niby co ? - spojrzałam na niego zaskoczona. - wiesz, że od wieków nie śpiewałam. 
- na pewno coś kojarzysz.  A jak nie to nasz kolega - wskazał na dźwiękowca. - coś ci wymyśli. 
- hmm ... a mogę zacząć od czegoś dziwnego ?
- od czego ? 
- od koreańskiej sieczki. 
- a proszę. - odłożył gitarę. - jak kiedyś ? 
- owszem.  uśmiechnęłam się.  

Znane ale zapomniane trochę "Just Follow" sprzed sześciu lat. Ale tekst nadal pamiętałam.  
Kastiel wymyślał sobie choreografię, a łańcuch lekko dzwonił.  Przypomniały mi się jego tamte urodziny, kiedy to śpiewaliśmy dla tłumiku.  On też musiał to wspomnieć, bo w sumie nim się obejrzałam, pod koniec piosenki wylądowałam w jego ramionach.  Spojrzałam w jego oczy lekko zakłopotana, w końcu za jakiś rok czy dwa lata ślub z Draco, a ja jestem tak blisko swojego, bądź co bądź, ex.   
Tłum skakał z radości, naciskał na nasz pocałunek.  Ale ja cholera nie mogłam !    A Kastiel co ? Tak jak kiedyś posłuchał tłumu.   Nie chciałam tego buziaka, ale ... ale no właśnie, dla mnie kilka tygodni już od ostatniego dość krótkiego buziaka z Draco to była wieczność.   Uległam więc zarówno tłumowi jak i mojemu braciszkowi, którego kiedyś za to uduszę. 
Po kilku zaledwie minutach mnie od siebie puścił, sam też musiał sobie przypomnieć, że mam narzeczonego. 

- Igni ... - spojrzał na mnie jakby nic się nie stało. - zaśpiewaj coś od Slasha. 
- "We Are All Gonna Die"  pasuje ? 
- jak najbardziej.  zabrał swoją kochaną gitarę i zaczął koncert. 

Po jeszcze kilku innych tytułach i paru zdjęciach z ich fanami, bo oczywiście chcieli upamiętnić też na fotkach dawną członkinię "Music Machines", Kastiel puścił mnie od siebie. 
- Ignis ... 
- nic się nie stało. - wiedziałam, że chodzi mu o pocałunek. - było miło. 
- przepraszam.   wymamrotał cicho. 
- nie masz za co. - spojrzałam na niego. - naprawdę, dziękuję ci. Gdyby nie to jakbym dostała cel do zabicia od ojca na zebraniu to ... 
Kastiel chyba zrozumiał, że tylko mnie unormował i zaspokoił apetyt na pocałunki na kilka kolejnych dni. - cieszę się, że ci pomogło. 
- czemu ty sobie kogoś nie znajdziesz ? - spytałam zaskoczona. - spójrz na siebie. Jesteś zajebisty, a nadal sam. Widziałeś te fanki w tłumie, każda dałaby się pochlastać za jeden pocałunek od ciebie. 
- wiem. - wymamrotał. - może masz rację. 
- nie może a na pewno. - spojrzałam na niego poważna. - czemu nie szukasz sobie kogoś już teraz ? podczas tournee chyba łatwiej ... 
- na razie żadna z dziewczyn nie akceptuje tego, że chcę mieć z tobą kontakt. 
- no nie dziwię się, powiem ci szczerze. - zlustrowałam go wzrokiem od glanów po włosy. - która normalna psychicznie dziewczyna chciałaby, żeby jej chłopak widywał się z młodszą od siebie dawną miłością, którą traktuje jak siostrę. 
- nie znalazłem aż tak ... luźno myślącej o związku dziewczyny, żeby pozwoliła sobie akceptować takie akcje jak ta na scenie.  odpowiedział mi.
- kiedyś się znajdzie. - poklepałam go po ramieniu. Pożałowałam tego,  lata gry na gitarze cholernie robiły swoje. W głowie widziałam Dracona w takim negliżu z Les Paulem w rękach. - przepraszam, ale widząc cię teraz i czując twoje niezmienne perfumy wraca mi tęsknota do Draco, oraz głód,  a to nie wróży dobrze przespanej nocy, tak więc no. Nie obrazisz się ? - pokiwał przecząco głową,  wyjęłam z buta fiolkę krwi i wypiłam ją duszkiem. - przepraszam, ale mój braciszek się zacznie niepokoić, a już jeden numer mu wywinęłam i mi starczy. 
- leć. Powodzenia.   poczochrał mnie i odszedł. 

Deportowałam się do namiotu Harry'ego.  Było ciut po północy,  oni spali, wyraźnie stwierdzili, że wrócę o świcie.   Taaa ... o świcie. 

Usiadłam na łóżku, zaczęłam myśleć intensywniej o Świętach, o Draconie ...   Była noc, oni spali, a ja mogłam ten raz oddać się w całości marzeniom.       Leżałam na łóżku i widziałam już go w scenerii jego własnej sypialni, pod tym krawatem. Szlag, wyjęłam spod podszewki poduszki aksamit, odetchnęłam głęboko kilkakrotnie.  Jeszcze kilka dni,  kilka dni, a marzenia się spełnią i Draco będzie mój. Tylko mój.          Przeszedł mnie lekki dreszcz, musiałam jeszcze kilka dni wytrzymać, by móc potem spełnić zachcianki przez noc Gwiazdkową a potem spokojnie przy nim zasnąć pierwszego dnia Świąt.   
A Draco na pewno też o mnie myśli, w końcu było mało czasu do naszego obdarowywania się prezentami. A jeszcze trzeba było przedstawić listę życzeń.


Ale chwilowo znowu siedzę w bagnie po uszy.   
Z drugiej strony od czego są marzenia jak nie od osładzania najbliższego bagna ? 








poniedziałek, 17 listopada 2014

Rok VII Rozdział XIV Czas ...

Po dniach dwóch zaczęliśmy chodzić w poszukiwaniu horkruksa.
Szłam z tyłu, wzięłam na siebie cały ciężar tachanego obozu. Zresztą dość szybko się przyzwyczaiłam. 

Kiedy oni robili postoje to zostawiałam im klamoty i szłam w przód żeby spraedzić czy coś na nas nie czyha.
Śmierciożercy mieli mnie za zdrajczynię i postanowili urządzić na mnie takie samo polowanie jak na Harry'ego.

Rozbiliśmy obóz gdzieś w szczerym polu i to dosłownie, wokoło było widać tylko zboże. 

Wieczorem dotarł do mnie kruk z listem.  Nawet tu znajdą mnie posłańcy Morringhan jak widać.

Czułam, że od Draco.

" Księżniczko ! 

Gdzie odpowiedź na mój list ?   Rozumiem, że to Twój braciszek od siedmiu boleści nie daje Ci spokoju, ale żeby napisać do narzeczonego choćby kilka zdań znalazłabyś czas. 
Czekam na odwzajemnienie zdjęć. 

Sprawa z Ministerstwem się rozwiązała, ale cała wina spadła na mnie.  Nie martw się, "Prorok Codzienny" nadal ma Cię na pierwszej stronie pod tytułem "kochająca siostra, która chcąc odnaleźć brata porzuciła Hogwart, czy bestia uciekająca od winy ?"    ale spokojnie, to też szybko zniknie. Postaram się o to. 

Niedługo Święta, masz jeszcze trzy tygodnie na sprecyzowanie listy życzeń. 
Nie mogę się doczekać. 

Kopnij ode mnie swojego braciszka za popsucie nam wieczoru po bankiecie. 
Do zobaczenia. 

                                  Twój. "


ech spokojnie znajdę czas dla mojego Księcia, ale ostatnio nie miałam głowy. 

Usiadłam przy stoliku i zaczęłam od przygotowania papieru, musiał mu pachnieć, to oczywiste. 

" Książę ! 

Nie zapomniałam o Tobie, jakbym mogła.     Zdjęcia zrobię w odpowiednim czasie, żeby Ci się jeszcze bardziej podobały. 

Przykro mi, że z Ministerstwem wyszło jak wyszło.    Gdybym mogła cofnąć czas ...      Choć pewnie postąpiłabym tak samo, to jednak wykradłabym kilka minut więcej dla nas, żeby Cię odpowiednio pożegnać.   Mówię tu o pysznym pocałunku, dewiancie.  

Hmmm ... trzy tygodnie ...   wystarczająco dużo, żeby móc się z Tobą szampańsko bawić na Świętach.       Też nie mogę się tego doczekać, nie jesteś tu sam.  Ale nie zapomnij, że przyjeżdżam dzień wcześniej, żeby móc z Tobą poświntuszyć o naszej nocy. Mrru, nie mogę się doczekać, liczę dni, uwierz mi. Tęsknię do Ciebie i do tego co mi dałeś ostatnio jako prezent. Mhmm ... marzenia, które osładzają mi czas. 
Ale nie będę wredna i więcej Ci nie powiem.

U Harry'ego wszystko normalnie, nasi zorganizowali sobie na mnie polowanie, bo myślą, że ocipiałam i zmieniłam stronę.  Słowo się rzekło, a szlamy się wybije. 

Do zobaczenia, całuję.    


                                                           Ignis"



Specjalnie w nocy deportowałam się do Londynu. Oni smacznie spali, obóz był bezpieczny, więc mogłam sobie pozwolić na wypad.

Mieszkanie na Camden.  Otworzyłam drzwi, postanowiłam mu dosłać z tym listem zdjęcia. Weszłam do siebie, gitara Slasha, zdjęłam ją z namaszczeniem ze ściany.  Zdjęcie kiedy leżałam obok gryfu i go głaskałam wygięta lekko w stronę łóżka, bo na nim leżałam.    Jedno z pięciu.
Drugie,  kiedy leżałam na materacu z rozwiązanym z przodu gorsetem,   robiłam je od góry w taki sposób, żeby było widać całą moją sylwetkę.

Trzecie postanowiłam zrobić w jego salonie. 
Akurat nie było we Dworze żywej duszy, oprócz Zgredka.

Usiadłam w kucki przed kanapą w salonie, na podłodze ubrania zmieniłam na wystrój mikołajowy, na bok głowy tak, że jedno z kocich uszu było widoczne. Czapeczka zasłaniała stroną z pomponem jedno z oczu, wyciągałam łapki ku kulce z pluszu a za nogą miałam ogon. Na plecach do kompletu skrzydła.     Patrzyłam w obiektyw jakbym widziała Draco.     

Zebrałam rzeczy do siebie z powrotem.
Teraz pora usiąść na rogu stołu bilardowego. Niechlujnie jakby zdjęcie zostało robione podczas partyjki.  Oczywiście zmieniłam strój, spodnie skórzane, gorset i kapelusz w artystycznym nieładzie na głowie.

Jeszcze jedno, wzięłam parasol czarny prosty gorset od Gaultiera, te same skórzane spodnie.  Oparłam ręce o rączkę parasolki i wychyliłam się do przodu jak dawne dziewczyny z kabaretu. I rozchyliłam lekko pomalowane czerwoną szminką wargi.
Zdjęcie zrobione jakbym patrzyła na Draco.

Wszystkie wywołały się natychmiast i to od razu w kolorze i ruchome. Teraz jeszcze podpisy.

 Do tego z gitarą napis    " naucz się grać a będę tańczyć do Twoich melodii "  .   Potem już było prościej " odmówiłbyś gdybym taka Cię przywitała ? " ; " pobawmy się w Święta. Proszę. "  ;  " zagrajmy. "    no i finalnie  " nie zapomnij, że czekam. "

 Poukładałam ten zlepek niespójnych zdjęć od zdjęcia z góry na początku, po to w stroju Mikołaja na końcu.
Wróciłam do obozu, oni nadal smacznie spali nawet nie zauważyli mojego braku.
Dołączyłam do koperty zdjęcia, które mógł widzieć tylko Draco i podałam je, nadal potulnie czekającemu, krukowi by wysłał je w świat.

A ja położyłam się na łóżku i chciałam obserwować jego reakcję na prezent.

* Draco * 

Było już późno, a ja nie mogłem spać. Czemu Ignis nie odpisała od razu jak to zwykle robiła tylko trzyma list trochę ponad dwa tygodnie ?

Wpadł do mnie kruk.  Koperta pachniała na milę.
 Rozerwałem papier, od razu rozczytałem jej krótką odpowiedź. "przyjadę dzień wcześniej" żeby dzień, a nie dzień i noc.  Mi też jej brakowało, nadal przypominałem sobie nie tak dawne zabawy z nią i jej jęki.
Ignis ...   może być pewna, że ją rozpieszczę.  I tym razem nie oddam jej bratu tak szybko.

Zdjęcia rozsypały się po łóżku.
Eksponowała swoje zalety,   to z gitarą było dobre, ale mogłem ją poprosić o takie zawsze.  Bilard ? - proszę, zagramy, ale o dominację, inna stawka nie wchodziła w grę.
To z gorsetem przypomniało mi ją pode mną, kiedy to ja przewodniczyłem jej w rozkoszach. Jej jęki tłumione pocałunkami, jej spazmy, Merlinie nie było nic lepszego od niej chcącej zabaw, choćby pocałunku czy malinek.    Parasol, był idealny, ale jednak to pokazywało całą naturę Ignis, niby cierpliwą, a zawsze chcącą pocałunku od zaraz.        Ostatnie mnie zaskoczyło, robiła je w    moim    domu,   ale kiedy ?   Jeśli odpisywała dzisiaj, perfumy były świeże, to i zdjęcia robiła dzisiaj.
Kot-Mikołaj, proszący słodko o zabawę. Czego chcieć więcej oprócz pozbycia się okrycia tej kici ?

Opadłem na poduszkę i patrzyłem tempo w sufit, Ignis umiała sprawić, żebym jej zapragnął w najmniej odpowiednim i  najmniej oczekiwanym momencie.
Poczułem w nogach łóżka węża.

- Ignis - podpełzła pod moją szyję w sekundę. zmieniła się, leżała na mnie w zbyt ładnej piżamie jak na wyprawę do brata a raczej w koszuli nocnej dla mnie. - chodź do mnie, Pokój Życzeń nas przywita.
Zaśmiała się cicho. - nie dewiancie teraz znasz moje uczucia kiedy widziałam twoje zdjęcia. - pocałowała mnie w czoło, ale złapałem ją za biodra. - co to za ekscesy ?
- chodź. - szeptałem jej na ucho, całowałem jej szyję. - chodź.
- bardzo ładnie prosisz, ale nie. - odpowiedziała. Ponowiłem starania. - nie Draco.
- ale mnie chcesz, a ja chcę ciebie. - położyła dłonie na mojej klacie próbując się podnieść. - możesz wziąć kontrolę, jeśli chcesz.
- kusząca oferta, ale nie. - ponowiła odpowiedź. - pocałuj mnie.
Zrobiłem co chciała, ale jeśli ona nie chce być na górze, ja to zrobię. Przewróciłem ją na łóżko. Ignis mnie uspokajała pieszczotami, lekko drapała mnie po plecach, i odsunęła się kiedy już całe podniecenie zeszło.
- śpij słonko. - pocałowała mnie w czoło. - śpij.

* Ignis * 

Chciałam go fakt, ale do Świąt jeszcze sporo czasu. Poczeka, a wtedy będzie nam obojgu jeszcze rozkoszniej.

Po pocałunku upewniłam się, że już śpi.  Obejmował mnie ciasno, ale wiedział, że muszę iść.  Zmieniłam się w węża i łatwiej było mi się wydostać z jego ramion.
Spojrzałam na niego jak już stałam boso na podłodze.
- śpij dobrze.    - pożegnałam się i deportowałam.  zaczynało świtać, więc pora wracać bo niedługo pobudka.  Wróciłam do łóżka na kilka minut, potem poszłam pod prysznic i zmieniłam rzeczy,  by po pół godzinie budzić ich do życia i robić im śniadanie. - co dzisiaj robimy ? spytałam bez życia, jak zawsze.  A teraz odrobinę bardziej smutno, bo wyszłam od śpiącego słodko Draco.

- idziemy dalej. Pewnie nas śledzą, a my nadal musimy znaleźć sposób na zniszczenie tego horkruksa.
 Znowu próbowali mi wcisnąć posiłek, ale odmówiłam. Przygotowywałam rzeczy. - wszystko co trzeba jest, ogniska ani śladu. Wszystko wygląda na nigdy nie zamieszkane. - zameldowałam. - a Harry, wczoraj dotarł do mnie list od Draco.

* Harry * 


- no i co w związku z tym ? spytałem spokojnie.
- no i ... - spuściła wzrok. - on zaprasza mnie do siebie na Święta, od dnia przed Gwiazdką tak do rana pierwszego albo drugiego dnia, nie pamiętam dokładnie. - Ignis naprawdę cieszyła się z jego zaproszenia.  - no proszęęę ...  - spojrzała na mnie i lekko balansowała na nogach. Nigdy tak nie robiła, ale to potwierdzało jak to dla niej ważne. - zgódź się. Nie będę robić nic głupiego.
- jeśli tknie wino jak jego ojczulek na zeszłym bankiecie wracasz natychmiast.
Ignis zapiszczała i rzuciła mi się na szyję. - dzięki braciszku. - spojrzała na mnie z uśmiechem. - dzięki.
Dawno nie widzieliśmy jej uśmiechniętej.  Ale trudno, jakoś przeżyję ze świadomością, że Ignis pomieszka te dwa dni u niego.  Nie popierałem tego i nie chciałem, ale to w końcu moja siostra.

- no to co ? pora ruszać, tak ? - spojrzała na nas żywo już gotowa do drogi. - no co ? to szczere pole, jeśli wpadną tutaj będzie rzeź.
- w sumie racja. - Hermiona też się zebrała i wyszliśmy dalej w drogę. Ignis wyjątkowo szła przed nami i to dość sporo a nie za nami. -  czemu jej na to pozwoliłeś ?
- widzisz jak się teraz cieszy. A my bez niej przeżyjemy kilka dni.
- nie domyślasz się czego może chcieć Malfoy ?
Myśli, że chciałby się przespać z Ignis a potem ją zostawić miałem od początku. - domyślam się, ale za specjalnie mnie to nie dziwi. Zresztą on przy jego dystyngowanej rodzinie wątpię, żeby zrobił to podczas ich obecności w swoim domu.
- skąd wiesz ?
- bo jęczałby tak, że byłoby go słychać na dziesięć mil jak tylko Ignis zaczęłaby się rozbierać.
Hermiona zaśmiała się krótko, ale szybko zarejestrowała brak Ignis. - co jest ?
Siostra wróciła do nas w kilka sekund.
- cholera, wywęszyłam ich z przodu. Albo zawracamy albo w las.
- w las.   odpowiedzieliśmy zgodnie i zaczęliśmy, prowadzeni przez Ignis, biec po cichu między drzewami.

- szt - uniosła rękę i palec do ust. - na razie cisza, jeszcze ich nie ma. A las ma jakieś pół mili długości, więc może i nadłożymy potem drogi, ale im zwie - usłyszeliśmy łamiącą się gałązkę. To Hemiona źle stąpnęła. - cholera. - Ignis odepchnęła nas na ziemię. Potoczyliśmy się odrobinę w dół zbocza, a siostra zawyła. wpadło na Śmierciojadów stado wilków. Ignis ich odstraszyła kilkoma ranami. Wyglądała jak zjawa starego zabójczy, czy szaleńca, który zapuścił się w ten las w nocy i został zjedzony przez wilki.  Cofnęli się z przestrachem i wręcz zaczęli uciekać.  Ignis szybko wróciła do normalnej postaci i pogłaskała wilka. - dziękuję przyjacielu. Twój brat byłby z ciebie dumny.  - dzikie zwierzę polizało ją w policzek i wilki odbiegły stadem. - na szczęście sporo ich tu.

- czemu "twój brat"a nie "twoja siostra" ? - spytała Hermiona. - czytałam gdzieś, że jeśli jest animag i przyzywa do pomocy stworzenia z gatunku powiedzmy "swojego" mówi o sobie.
- och, zapomniałam wam wspomnieć. - zacisnęła oczy. - Draco ma postać wilka, dostał ją nie aż tak dawno od mojej Siostry.
- a nie fretki ?
- nie. - zaśmiała się Ignis. - dostał wilka, dlatego powiedziałam do tamtego lupusa "twój brat".
- czemu ?  spytała Hermiona zaskoczona.
- słyszeliście o masakrze w Siedmiogrodzie ? - pokiwaliśmy twierdząco głowami. Kto by nie słyszał. - to ta krwawa łaźnia była na początku moim udziałem, ale kiedy najmniej spodziewałam się pomocy to Draco się tam aportował jako bestia i ich wybił w pień zanim zdążyłam mrugnąć.

- czyli to MALFOY ich tam zabił !?
- yhym. Zrobił to w mojej obronie, dobrze wyczuł moment no i po góra dwóch minutach nie było z kim walczyć. Bywa. - zaśmiała się Ignis. - ale, mniejsza. Zrobił to w mojej obronie, przyzwałam wilki też można powiedzieć "dla siebie" dlatego powiedziałam do przewodnika tamtego stada "twój brat" i koniec tematu. Mamy poślizg.   znowu wybiegła naprzód.

 * Ignis * 

Zdziwili się faktem, że to Draco wybił tamtych. A ja nie. Ale ja to ja, oni to oni.

Przeszłam do przodu, na szczęście zmienienie formy mnie nie kosztowało wiele, bo wszystko wróciło do mnie z ich strachem, ale jednak ta zapłata  wymagała jeszcze wzmocnienia.

Króliki. Znowu, króliki. Trudno słonka, przeżyjecie. Może. 

Harry i Hermiona patrzyli na moje picie krwi króliczków z zaskoczeniem wymieszanym ze wstrętem.
- co ? - spojrzałam na nich. - musiałam odnowić krew, bo ta zmiana jednak trochę ze mnie wyciągnęła. - podniosłam się z kucek i puściłam stworzonka wolno. - chodźmy.

Przeszliśmy dalej.  Hermiona zostawiła szalik na drzewie.
- czemu to robisz ?
- bo jak ciebie jeszcze nie było, to tamci szmalcownicy wyczuli moje perfumy. Żeby przestali nas gonić. - odeszła od drzewa. - proste.
- wątpię, ale na jakiś czas to zadziała. odpowiedziałam i znowu maszerowaliśmy w milczeniu.

Zatrzymaliśmy się wieczorem pod jakąś rzeką. Witała nas połowa jesieni, jeszcze nic nie zapowiadało zimy.

- Ignis - zaczął Harry widząc, że oddalam się od obozu w pelerynie Rady. - uważaj na siebie.
- nie dam się zabić.

Weszłam do lasku i od razu uderzył mnie zapach szlam.
Odwróciłam się i widziałam za sobą Śmierciożerców.
- no, widzimy, że dezerterujesz własnego ojca.
- kiwnij choć palcem a podniosę krzyk.
- podnieś, twój braciszek ci nie pomoże, złapiemy go. - rzucił we mnie zatrutym nożem. Cofnęłam się o krok. - no i gdzie ten krzyk ? - dostałam jeszcze jednym nożem w prezencie. Bolało, ale jad był do opanowania. - co ? mam ci podciąć gardło ?
Podszedł bliżej i połamał mi ręce.
Krzyknęłam w nadziei że rumor obudzi tego, kogo miał obudzić.



Po minucie nadal nie było odzewu. - no i gdzie twoja odsiecz ? Złamał i wykruszył kości w mojej nodze.
Zacisnęłam oczy przed okazaniem zwykłego odruchu łez.
 Jedna spadła na ściółkę. 

* Draco * 

Wyrwał mnie ze snu jej krzyk i ból.
Ubrałem się i deportowałem.

Ignis stała przyszpilona przez jakiegoś idiotę do drzewa.
- no i co ? może wytniemy ci te oczy ?

spojrzała mu w twarz i na niego splunęła. - poczekaj, aż ojciec się o tym dowie.
- nie dowie się. - zaśmiał się. - nie obchodzi go zdradziecka szmata jak ty.

Zmieniłem się, jak on mógł jej ubliżać.

* Ignis * 

- może Jego nie, ale masz problem. - spojrzałam w stronę  wzniesienia. - obawiałabym się teraz czego innego.
Jad powoli mnie gryzł, a kiedy dotarł do mamby, która zaczęła go neutralizować wyzwalał jeszcze większy kurewski ból.

- niby czego ?  twojego wrzasku ?
- nie. Na twoim miejscu obawiałabym się bestii.
- jakiej be ...  urwał kiedy usłyszał to wręcz demoniczne wycie Draco i widział jak jego koledzy są rozszarpywani w drobny mak.
- tej bestii, mojej bestii. - spojrzałam na niego dumna i szczęśliwa. Śmierć zebrała swoje żniwo z jego rąk, po powolnej przemianie Draco malował się w poszarpanych i zakrwawionych ciuchach. - słonko, mamba zwalcza pierwszy jad. - wyjęłam z siebie nożyki i potraktowałam jako swoje. Zrobiłam kilka kroków, jednak zatoczyłam się lekko. Aryjczyk podtrzymał mnie w ramionach - zanieś mnie do obozu.  wziął mnie na ręce i mogłam z czystym sumieniem zasnąć.

* Draco * 

Ignis albo zemdlała, albo zasnęła w moich ramionach. Wiedziałem którędy szła z obozu.

Potter wyszedł na spotkanie. Niezbyt się ucieszył na mój widok, ale kiedy zobaczył Ignis zbladł.
- co z nią ?
- przeżyje, trucizna z ostrza tamtego idioty nie jest tak silna jak to co przeżywała przy bazyliszku czy dementorach.
- a ty co tu robisz ?

- uratowałem ją. - zasugerowałem mu. Móżdżek Pottera widocznie był jeszcze mniejszy niż się tego spodziewałem. - gdzie ma łóżko ? - zresztą po co pytałem. spała na poduszce pod którą miała moją koszulę i aksamit. Nie trudno było je znaleźć, Pieczęć dla mnie nieszkodliwa i położyłem ją pod kołdrą. Uderzyło mnie to, że wszędzie miała moje zdjęcia. - widzę, że tęsknisz. - zostawiłem ją tam a sam pozbywałem się strzępków, które były do wyrzucenia. Szlama i Potter patrzyli na mnie okrągłymi oczami. - co ?

- po cholerę się rozbierasz ?  spytał Potter.
- to i tak nic mi nie da. - prychnąłem i spaliłem ubranie. - może to do ciebie Potter nie dociera, albo i nie chce dotrzeć teraz, ale zostanę z Ignis dopóki się nie wybudzi.
- popierdoliło cię. Masz stąd iść.  Odpowiedziała mi kujonka.

- a wiesz jak ją leczyć ? to proszę - wskazałem jej łóżko Ignis. - nie wiesz. Ja wiem. Zostaję czy wam to pasuje czy nie.
   
- pewnie sam zorganizowałeś ten atak, żeby zgrać bohatera.   prychnęła szlama.
Szczęknęły kły. - nie zrobiłbym jej nic złego szlamo. Miarkuj słowa.
- nie boję się ciebie.
- doprawdy ? Ignis wspominała o masakrze ?
- mówiła, no i co ? pewnie podnosi ci ego mówiąc, że to ty, kiedy to ona ratowała ci tyłek.

Wkurwiłem się, ta szmata nie zna granic.   Zmieniłem się błyskawicznie.   Cofnęła się z krzykiem łapiąc jakiś byle jaki nożyk, a Potter sięgał po różdżkę.      Na szczęście bielizna się nie darła, dopóki nie napotkała Ignis.

Szybko wróciłem do normalnej postaci, bo usłyszałem urywany oddech Księżniczki.
Wszedłem pod jej kołdrę.

- no już - dotknąłem jej czoła. - to tylko prosta trutka, dasz radę sama.
- zimno. - cały Ogień jaki w niej był nagle musiał wygasnąć. Ale jakim cudem !? - zimno.
przytuliłem ją do siebie i ogrzewałem.  W miarę się uspokoiła.  Jedno jest pewne, będzie potrzeba więcej czasu niż kilku godzin czy dni.

* Harry *

Martwiłem się o Ignis.
Ale nigdy nie wspominała, że Malfoy chowa w sobie tak cholerną bestię.
  Widok jego ukrywanej, a na pewno adekwatnej do usposobienia, natury wzbudzał strach i wstręt.

Wszedł do łóżka Ignis jakby nigdy nic. I to w bieliźnie.

Najchętniej bym go stamtąd wywlekł, ale siostra przełożyła na swój kawałek podłogi pieczęci nie do przejścia dla mnie.


- hmm ... Draco - siostra przesunęła się po łóżku. - zimno mi.
- wiem. - odpowiedział jej. - jak na razie musisz odzyskać moc.
- co ?
- możliwe, a raczej pewne,  że straciłaś dużo Energii, dlatego jest ci zimno, bo nie grzeje cię już twój Ogień.
- to zrób kilka ogników.
- wolę nie ryzykować, bo możliwe, że w ogóle go już w tobie nie ma.
- co ?!
- szz - Malfoy ją musiał przytulić. - to tylko najgorsza z wersji, nie musi tak być.
- ale ... - Ignis była wyraźnie przerażona. - ja bez Ognia to nie ja ...
- dla mnie i tak zostaniesz gorąca. - zapewnił ją gorliwie. - przypomnij sobie wszystko to od czego skakała ci temperatura.
- i tak mi zimno, myślisz, że nie było skoków kiedy widziałam cię po treningach ?
- bardziej rozbierać się nie będę.  ściął.   Zaraz ... CO !? on uciął dobieranie się do niej !?

Merlinie, świat się kończy.

- Draco ... - Ignis mówiła cicho, jakby i ten poziom sprawiał jej trudności. - obiecaj mi, że tu zostaniesz dopóki to się nie skończy.
- obiecuję. - usłyszałem cmoknięcie. - idź spać.

* Draco * 

Znowu ją coś wzięło.  Szlag by to trafił. Czy Ignis już nie umie nie wpierdolić się w kłopoty ?
Ech trudno, w sumie po to mnie ma, żebym jej pomagał, ale ona mogła z tego nie wyjść tak silna jak przedtem. Albo równie dobrze mogła się jeszcze bardziej wzmocnić.

Do namiotu wtargnęło zimno. Jej Siostra.
Ubrałem się i wyszedłem Śmierci na spotkanie.

- Mori, co z nią będzie ?
- witaj Draconie. - odpowiedziała chłodno. Wyglądała jak istny posąg, ale jednak posągi były zimne. Tak jak obyczaje Mori. - Ignis z tego wyjdzie, spokojnie. Musi jedynie przejść tą próbę pomyślnie.
- jeśli nie ?
- to zginie. - obwieściła lodowatym wyprutym z emocji tonem. - choć nie powinna umrzeć, to jednak są nikłe szanse.
I zniknęła.

Zostawiła kulę, moją przepowiednię, albo Ignis.  Dotknąłem jej, była moja.
Poznałem ją od razu, zarówno dobrą wersję jak i tą złą. I prosiłem Ignis żeby się nie poddała teraz, bo oznaczałoby to koniec jej planu.


O świcie Ignis obudziła się, o ciut wyższej temperaturze ciała niż ją zabrałem z lasku. To dobrze, ale nadal była słaba. Wybrałem się między drzewa, było tu wystarczająco dużo ziół, które mogły jej pomóc.
Igni po moim powrocie z gotową śmierdzącą mieszanką i obwieszczeniem, że ma to wypić zaczęła grymasić jak dziecko.  Ale kiedy już wmusiłem w nią jedną dawkę a ona powstrzymała odruch wymiotny spokojnie położyła się spać.

Zacząłem myśleć co się z nią stało.  Im nie oddała swojej siły, to pewne inaczej byliby ciężsi do rozdarcia w mak, więc gdzie powędrowała jej Energia ? do mamby, żeby szybciej zabiła jad ? nie, inaczej już by się jej to zwróciło i byłaby zdrowa. Więc gdzie do cholery poszła tak potężna moc !?

Kiedy zacząłem oddawać jej z tym wywarem odrobiny Ognia, żeby się w niej osiedlił mnie olśniło. Musiała pójść na mnie.  W końcu po pierwszej kontrolowanej przemianie byłem wrakiem człowieka, po masakrze było ciut lepiej bo się to zwróciło w krwi, a teraz zmieniałem się dwukrotnie i nie czułem żadnych skutków ubocznych.

- Ignis, jeśli to co zrobiłaś poszło dla mnie to obiecuję ci, że odwdzięczę się podwójnie. wymamrotałem jej na ucho.
- zimno.
- pora na leki. - podniosłem ją do siedzenia. Sam ledwo poznawałem w niej dawną Igni, kipiącą życiem i ochotą na kłopoty i psoty. Teraz była wyzuta z życia i radości. Poddawała się jak marionetka, było jej wszystko jedno byleby miała ciepło i dobry sen.  Znowu przy świeżym wywarze ją odrzuciło, ale posłusznie wypiła wszystko. - lepiej ci ?
- a czy Snape tańczy mi hula w źrenicy ? - spojrzała na mnie wzrokiem typu "jeszcze się pytasz? nie widzisz?"  - zakładam, że nie.
- pytam, bo kończą mi się pomysły co z tobą zrobić.
- odpowiedź jest banalna, cofnij czas i daj mnie zabić.
Klepnąłem ją lekko po policzku uważając, by nie wzięła tego za cios. - nie marudź, powiesiłbym się.
- nie udałoby ci się. - odpowiedziała ciętym humorem. - daj mi spać.
- a co ci dolega teraz ?
- wszystko. - wysyczała. - jeśli pan doktor skończył wywiad to ja idę spać.

Zmieniła się na opryskliwą i złośliwą. To musiało być albo skutkiem ubocznym kuracji, albo tego, że mamba walczy z jadem.

Następnego dnia szlama zarządziła, że idziemy. Musiałem wziąć na siebie Ignis i jej humorki. Chociaż w podróży raczej spała wtulona we mnie jak koala.
Tak też się zachowywała, jeśli nie prawiła złośliwości.
Była ospała, jak miała coś do zrobienia robiła to powoli i ociężale.   Nie poznawałem jej.

Mijała kolejna noc. Dla mnie bezsenna, bo Ignis miała kolejną gorączkę. Zioła jej nie pomagały a wąż dalej wił się pod jej skórą w cierpieniu towarzysząc swojej pani.
Olśniło mnie, a może właśnie mamba była przyczyną przewlekłej choroby Ignis.

Obudziłem ją pocałowaniem w ucho, ale dostałem po głowie senną ręką jakby uciszała budzik.
- ej. - upomniałem ją. otworzyła ciężko oczy. - otwórz skrzydła.
- po cholerę ? spytała senna.
- otwórz skrzydła, albo wyciągnę z ciebie węża chirurgicznie.
- dobra. - Ignis odsunęła się i z widocznym bólem rozłożyła skrzydła. Były w wylince, ale najwyraźniej nie strata piór ją tak bolała. Mamba wyleciała z jej pleców i zwijała się w agonii na deskach by w końcu zacząć samą siebie kąsać i pożerać. Ignis zwróciła ziółka w postaci praktycznie takiej samej w jakiej je jej podawałem.  Doszła chwiejnie do łóżka. - trochę lepiej, ale nadal ZIMNO!
- chodź - odsunąłem się i Ignis już spokojniejsza wtuliła we mnie głowę. - dobranoc.
- dobranoc.   ziewnęła i zasnęła.

Rano przed wymarszem było z nią lepiej. Szła wolno, ostrożnie i na boso bo stwierdziła "glany to za dużo, sorki buty radzę sobie bez was"  Dotrzymywałem jej towarzystwa żeby nie czuła się wyobcowana.
Przy postojach przytulała się do mnie twierdząc, że jej to pomaga. A ja czułem, że ulatuje ze mnie odrobina Energii, oraz, że Ignis nie przekazała jej wtedy mnie tylko mambie. A wąż schorowany oddając ją Księżniczce zwracał i zarazę.

W kilka kolejnych dni w pustym polu Ignis wydobrzała nadal posłusznie łykając zioła.
Stałem się więc zbędny.

Rano deportowałem się od niej cicho pozwalając jej jeszcze spać.
Sam padłem na twarde łóżko w Hogwarcie. Lepsze to od bezsenności.

* Ignis * 

Draco znał się cholera na Uzdrowicielstwie. Fakt, mogłam nieświadomie oddać Energię mambie, która przejęła trutkę zamiast mnie.  A to poskutkowało tą cholerną chorobą. Mamba zdechła, przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy nie poczułam ukłucia na plecach. Nie zdusiłam krzyku, ale to wąż wpadł w moje plecy. Zdrowy, i gotowy do życia. Nadal była to czarna mamba, ale tym razem chyba "nowa" przysłana przez Spade'a.

Po minucie bólu wąż usadowił się w moich plecach i zasnął. A mistrz igły stał obok mojego łóżka z tlącym się jeszcze papierosem w ustach.
- tym razem jest jako rysunek młoda. Żeby nie było potem takich nieprzyjemności. Przepraszam. - pogładził mnie po karku i odszedł na krok. - dobrej nocy.
- chyba dobrego dnia.  wymamrotałam rozbawiona  swego rodzaju melancholią i roztargnieniem kapelusznika.

Po śniadaniu, które zjadłam z nimi po raz pierwszy od tygodnia poszliśmy w drogę. Nadal szłam wolniej niż na początku, ale tym razem już się tak nie wlekłam, byłam za Harrym o jakieś półtorej metra, nie więcej.
Nadal jednak to mój braciszek tachał toboły obozu.

Wieczorem rozbiliśmy obóz znowu w jakimś lasku.
- Ignis, musimy iść do Ksenofiliusa Lovegooda.
- po co ? - spytałam pożerając mięso. - wyjaśnicie mi co mnie ominęło ?
- kiedy był tu Mal.. Dracon - Hermiona wyraźnie musiała się przemóc żeby użyć jego imienia. - woleliśmy z tobą nie rozmawiać, bo jeszcze by coś wygadał. Ale teraz możemy ci powiedzieć, że w książce, którą dał mi Dumbledore był symbol Insygniów Śmierci, a pan Lovegood miał go na szyi na weselu.
- po co mamy do niego iść ?
- bo On chce je zdobyć na własność.
-  chcecie wiedzieć czy istnieją i jakie są ?
- tak.
- istnieją, to wam mogę zagwarantować. Mori mi o nich wspominała, stwierdziła, że Czarna Różdżka jest w teorii mi zapisana, jako jedyna która mnie posłucha. Ale ona gada różne rzeczy szczególnie po winie wypitym z Cirispinem. - wzruszyłam ramionami. A ich zmroziło. - tak, Cirispin został przez nią wskrzeszony i ma w nim pupilka na smyczy, oraz swego rodzaju opiekuna dla mnie na czas ostateczny. Spotkałam go jakoś ostatnio w Hogwarcie, a wcześniej to w zeszłym roku, może dwa lata temu. Dobrze się trzyma, u Mori ma dobry wikt i opierunek.
- czemu mówisz nam o tym dopiero teraz ?
- wypadło mi z głowy. - uśmiechnęłam się. Draco zostawił mi ostatnią porcję ziółek. Wypiłam je i się skrzywiłam. - ale grunt, że pomagają. - popiłam je wodą. - dobranoc, ja idę na stróżówkę.

Posiedziałam w nocy przy ognisku i poczekałam tak do rana.

Od świtu zebraliśmy się szybciej niż zwykle i Hermiona deportowała nas przed dom Lovegoodów.
Osobliwa posiadłość. Wykrzywiona w kształt spiralnej pozwijanej wieży z wieloma malutkimi oknami. Na spiczastym dachu  obok komina były dwa latawce wskazujące kierunek wiatru.
Drzwi były zakończone łagodnym łukiem, w kolorze ochry. Po ich obydwu stronach były okrągłe okienka.
Wokół ścian, niby koronka, rosło jakieś zielsko, którego owoce latały. Na furtce był napis "uważać na sterowalne śliwki"  creewaii, nie ma co. Creewaii pełną gębą.

Zapukaliśmy do drzwi.
Jesień w tej części kraju była doprawdy ciepła i urokliwa.

- kto tam ? - Ksenofilius otworzył górną połowę drzwi. - o co chodzi ?
- to ja panie Lovegood, Harry Potter. Widzieliśmy się na weselu u państwa Weasley. - stary blondyn jakby sobie przypominał. - miał pan wtedy taki dziwny naszyjnik ...
- mówisz o tym chłopcze ? - pokazał srebrny łańcuszek na którym wisiał symbol Insygniów. - twoja siostra też taki nosi. - wskazał dłonią na moją szyję. Ano rzeczywiście, wystawał spod peleryny, bo zdarzały mi się jeszcze ataki chłodu. - wejdźcie.  - otworzył nam drzwi i nas wpuścił. Po czym zamknął odrzwia. - coś do picia ? mam domowej roboty herbatę, bardzo zdrowa.
- poprosimy.

Ksenofilius pokrzątał się po zagraconej kuchni.
Usiedliśmy tam gdzie było miejsce.
- a gdzie jest Luna panie Lovegood ?
- Luna ... - staruszek chwilowo stracił kontakt. - Luna, Luna jest na górze. Zaraz powinna zejść.

Dalej robił herbatę, która wyglądała gorzej niż moje ziółka.
- o co chodzi ?
- czy mógłby nam pan opowiedzieć o Insygniach coś więcej ?
- to Ignis ty nic o nich nie wiesz ?
- przykro mi panie Lovegood, wiem jedynie, że istnieją.

- no dobrze. Masz widzę książkę. Otwórz ją i przeczytaj tą historię.
Hermiona spojrzała na niego.
- Baśnie Barda Beedle'a. Nie słyszeliście ? Włochate Serce, Fontanna Młodości, Czara Mara i jej Gdaczący Pieniek ... - Hermiona parsknęła na krótko śmiechem. - co ? nie ? nic ?
- wychowaliśmy się na innych rzeczach Ron.
- Ignis a ty ?
- nope. Wiesz, jakoś dziwnym trafem Draco nie czyta mi bajek.
Na imię mojego chłopaka Ksenofilius lekko zbladł, ale szybko wrócił do normy.  - no więc przeczytaj.
 Hermiona wyczytała historię, a pan Lovegood poszedł szukać kartki i czegoś do pisania.

- to jest ohydne.
- nie piłeś moich ziółek. - rzuciłam i z większym smakiem wypiłam od razu herbatę od tego pokręconego i zdezorganizowanego starca. - to jest o niebo od nich lepsze.

Usiadł przy nas i na tym skończyła się rozmowa.
- Peleryna Niewidka - nakreślił trójkąt. - Kamień Wskrzeszenia - koło. - i Czarna Różdżka - kreska. - to są atrybuty potrzebne do zawładnięcia Śmiercią.
- a gdzie Luna ? Harry zadał pytanie rozglądając się uważnie po salonie.
- Luna ... - staruszek nerwowo się uśmiechnął. - może jeszcze herbaty ?
- nie, nie trzeba. W sumie wiemy to co powinniśmy wiedzieć więc ...  Hermiona podnosiła się, ale ojciec Luny zastąpił nam drzwi.
- nie. Nie wyjdziecie.
- czemu ?
 - On ją ma. Ma moją Lunę, moje słoneczko. - zaczął płakać. - nie mogę was wypuścić. Jesteście jedyną nadzieją, żebym ją odzyskał.
- ale panie Lovegood ...
- siadać - warknął, jednak szybko złagodniał. - On ją ma ... mają moją Lunę ...
- kto ją ma ?
Zadrżały mu wargi. Nie nie wypowiadaj imienia mojego ojca, będę mieć jeszcze więcej Śmierciożerców  na głowie !     - Voldemort.
No i masz babo placek ! Psiakrew.
Zlecieli się od razu, zaczęli niszczyć okna, wszystko wokół jego posiadłości.

Lovegood wyleciał na zewnątrz. - on tu jest, oddajcie mi ją ! dopełniłem słowa. Oddajcie mi ją !
- tak kurwa zagrzewaj ich dalej. - warknęłam cicho. - zabierajmy się z tego wariatkowa.
- dobry pomysł.

Zebraliśmy się do lasu, ale szybko nas znaleźli.
Hermiona widziała za sobą oznaczone drzewo, a ja zaczęłam ich poganiać, by biegli w dół.

Była ich jakaś piątka, wilkołak, cztery szlamy. Zajebiście kurwa, po prostu zajebiście.

Oni biegli pierwsi odpowiadali im zaklęciami a ja mamiłam im drogę, póki się głupia nie przewróciłam o konar i nie zaczęłam turlać się w dół jak piłka. Otoczyła mnie dwójka.
- no chodźcie. - wysunęłam kły jak u piranii i błyskawicznie rozwaliłam im gardła. - ciepła krew, tego mi było trzeba. - oblizałam palce. Poleciałam na skrzydłach na dół pomóc im w dolince. Nadal biegali, ale tym razem goniła ich trójka. Hermiona strzeliła w Harry'ego Zaklęciem Żądlącym tak, ze Harry wyglądał jak piłka, spierdoliły mu się okulary a blizna nie była widoczna.

Ron był aktualnie bity przez jednego z nich, a wilkołak trzymał Hermionę.
Wpadłam jako ostatnia, ale od razu mnie spętali kolczastym drutem ze srebra, więc lepiej było się nie ruszać.
- no kogo my tu mamy - rozpoznałam byłego arystokratę z zebrania. - o nią nawet nie trzeba pytać, widać, że to Ignis. Nieładnie uciekać ze szkoły - skarcił mnie. Wziął oddech. - dla mnie twoje perfumy są za ciężkie, więc to nie twoja chustka - podszedł do Hermiony. - imię i nazwisko słodka.
- Penelopa Clearwater, półkrwi.
- sprawdzimy. - rzucił wygórowanie. - a jak pachnie Greyback ?
- półkrwią, albo szlamem.
- no dobrze. - podszedł do uderzonego Rona. - a ty ?
- Weadley.  wypluł krew, zebrało się we mnie odrobinę głodu.
- a wyraźniej ? nacisnął mu butem na stopę.
- Weasley.
- ach, to też oczywiste, widać. - prychnął. - a ty ?
- Dudley, Vernon Dudley.
- dom ?
- Slytherin.
- udowodnij, bo tyle razy słyszeliśmy "Slytherin" że mamy dosyć. Proste pytanie : gdzie jest  pokój wspólny ?
- pod jeziorem, niedaleko Lochów. Światło jest zielone bo woda jest nad sufitem.
- no brawo, mamy chyba jedynego prawdziwego Ślizgona - spojrzał na tego, który bił Rona. - jest na liście ?
- nie, ale w Ministerstwie powinien być jakiś Dudley, zobaczymy czy mówisz prawdę.
- ich zabrałbym gdzie indziej ze względu na tą pijawkę.
- odgryzę ci ten łeb zobaczysz. byłam bliska rozszarpania sobie nadgarstków.
- zobaczymy. - rzucił do kolegów. - Greyback załóż jej kaganiec, może suka przestanie szczekać.
- ta jest.  - założyli mi upokarzający kaganiec, ale trudno. Jeśli kwatera zakonu ma miejsce tam gdzie zawsze, już niedługo wam się oberwie. - i co teraz ?
- ciesz się, że nienawidzę krwi wilkołaków.  warknęłam przytłumiona srebrnym kagańcem.


Zabrali nas przed Malfoy Manor.
Zmieniłam ubranie po kryjomu na długą i czerwoną suknię z bankietu i opery. Nie musieli wiedzieć.

Od bram przywitał nas głos Bellatrix, która minutę potem pojawiła się przy bramie, nie rozpoznała mnie w kagańcu na całą twarz ale wpuściła interesantów.

W fotelu w salonie siedział Lucjusz z odrobiną wina.
- Cyziu mamy gości.
- widzę. Kto to jest ? wskazała na mnie.
- mamy podejrzenie, że złapaliśmy Pottera.
- Draco - wezwała syna. A Harry'ego wyrzucili naprzód. mnie nadal kurczowo trzymał Greyback. - spójrz dobrze, czy to Potter ?
- kto to jest ? - spojrzał na mnie, nie rozpoznajesz narzeczonej ? - zdejmijcie jej, jemu ten kaganiec.
Oswobodzili mi twarz, ale rzuciłam się od razu z kłami do Scabiora, a Greyback szarpnął łańcuchem. - idioci - Bellatrix odciągnęła wilkołaka. - to Ignis. Jej należy się specjalne traktowanie.

- Draco zdejmiesz ze mnie to cholerstwo czy oprócz niedawnej choroby mam też pozbyć się znacznej ilości krwi ?
- już skarbie - wymruczał czule i zdjął ze mnie pęta. - wszystko dobrze, nie ma nawrotów ?
- tak, spokojnie, jedyne co to od czasu do czasu ustępujące ataki zimna. - zaczęłam drżeć, ale mnie przytulił więc przestałam się trząść. - widzisz.
- no to skoro tu cię mam ... - pogłaskał mnie po policzku. - wina ?
- mrru jeśli musisz.
- już idę. - pocałował mnie w policzek i po sekundzie podał mi wino. wskazał mi kanapę, a ja skrzyżowałam nogi na jego udach. - na co moja kochana narzeczona ma ochotę ?

- kto !?  warknął Harry.

- och Ignis wam nie wspominała ? - zdziwił się. - nieładnie kiciu. - skarcił mnie. - twoja siostra Potter jest moją narzeczoną. - pocałował mnie w dłoń. - myślałem, że pierwsze co to pochwalisz się pierścionkiem.
^ zatłukę cię. ^
^ wyszłoby prędzej czy później, lepiej teraz ^
- och no ... wiesz ... nie chciałam tak od razu ... chciałam zaczekać na odpowiedni moment ...

- Ignis ! - Harry miotnął się w pętach. - nie jesteś moją siostrą ! Może jeszcze się z nim przespałaś !?
Zadrżały mi usta, na to pytanie zdziwił się Lucjusz i Narcyza.
- jest pełnoletnia Potter. - warknął do niego. - nie musi ci się spowiadać.
- Ignis odpowiedz.
- ja ... - Draco pogłaskał mnie po boku. - tak, kochaliśmy się. W noc zaręczyn. - spojrzałam na Dracona zakochana. - był cudowny. Tak czuły, tak kochany, tak delikatny, tak nieśmiały ... ale wystarczyło mu kilka rozkoszy żeby się ośmielił - podniecenie uderzyło mi do głowy - był idealny.

- Draco !? Narcyza usiadła na kanapie.
- to prawda mamo. - potwierdził Aryjczyk. - ale my się naprawdę kochamy. To wyszło naturalnie.
- Czarny Pan cię zabije !
- nie zrobi tego Narcyzo, spokojnie - odpowiedziałam miękko. - musiałby najpierw mnie zabić.
 Draco się uśmiechnął.  ^jak już wszystkie sekrety im ujawniasz to może i ten ?^
^ potem się wytłumaczę ^ zapewniłam go.
- nie zrobi tego własnej córce. - Ślizgon objął mnie czule. - Ignis tego też im odmówiłaś ? nieładnie.

Harry tam schodził na kurwico-rozpacz, Hermiona mdlała z przerażenia, a Ron klęczał jak na ścięcie.

- nie było okazji kotku - pogłaskałam go po klacie. - nalejesz mi jeszcze odrobinkę wina ?
- siadaj. - ponownie ulokował mnie na swoich nogach. - zakłady ?
- o co ?
- miód tu i teraz.
- w co chcesz zagrać ?
- kto pierwszy pójdzie na przesłuchanie.
- Ron. odpowiedziałam spokojnie.
- szlama.

- ona - Bellatrix spojrzała na Hermionę. - pogadam z nią jak dziewczyna z dziewczyną. A potem ty zdrajco krwi - splunęła Ronowi w twarz, ten próbując jej oddać sam siebie wkopał. znowu został kopnięty i wypluł krew. - a ty słodziutki na samym końcu, żeby On zdążył na twoje męki. - spojrzała na swojego chrześniaka, który głaskał mnie po kolanie i szeptał mi na ucho czułości. - Draco, sprowadź naszych gości na dół.

Niechętnie się podniósł i mnie zostawił.

* Draco * 

Wstałem i zabrałem ich za sznury.  Wrzuciłem ich na dół, zabrałem różdżki.
Drzwi na górze były zamknięte i wyciszone.
Ciotka powoli zaczynała przesłuchanie, słyszałem, że prosiła Ignis o pomoc w tych przygotowaniach.

- Ignis was stąd wyciągnie. - wymamrotałem. - ona wszystko robi, żeby uratować wam tyłki.
- nawet te piekielne zaręczyny z tobą !?
- to zrobiła z miłości - pomachałem mu pierścieniem przed oczami. - sama też mi się wtedy oświadczyła. - postanowiłem go dobić, ale widziałem, że Potter stracił wiarę w całą ludzkość. - daj jej czas, a zobaczysz, że wszystko robi dla ciebie kapuściany łbie. - powtórzyłem ale się uśmiechnąłem. - tymczasem ty sobie pocierpisz, a ja pozwolę jej dać upust jej pragnień.

Zamknąłem za sobą lochy.
Na dół szedł Petegrew.

Po kilku słowach i rewizji usłyszałem jak się dławi. Musiał sam siebie udusić.

- Draco. - Ignis przywołała mnie niecierpliwie. - no co tak długo ?
- dałem twojemu braciszkowi nadzieję, że nie wszystko złoto co się świeci.

* Ignis * 
 
Zdziwiła mnie ta dobrotliwość Draco, ale trudno.
Na razie był mój.

- Ignis ... - zaczął cicho. - może pozwolisz się rozpieścić ?
- odrobinę. - odpowiedziałam. - jestem ci winna miód.
- jestem twój.    - rozpiął koszulę i się jej pozbył by potem rozłożyć ramiona. Miód, kochany miodek. Tak dawno go nie było ...  zaczęłam go całować i pozbywać się miodu. - kiciu wiem, że stać cię na więcej. - podgryzłam jego pierś, prawie by warknął gdyby nie opamiętał się w porę. - dobrze skarbie, tak.
Och nakręcaj mnie jeszcze bardziej. Oczywiście chcesz mnie sprowadzić do sypialni, ale nie dzisiaj i nie przy twoich rodzicach.

Hermiona miała w sakiewce coś co przyciągało uwagę Bellatrix, ale była to bynajmniej podróba horkruksa.
I o co tyle krzyku to tylko falsyfikat!

Ale nie miałam zamiaru uświadamiać Belli, która powoli przymierzała się do Cruciatusa.

- ciociu nie zamykaj ran - uprzedziłam ją. - zrobiłam się głodna.
- ja też Ignis. - upomniał się Draco. - a to jest mój dom.
- sam powiedziałeś, że i mój. - przypomniałam mu i pocałowałam go w policzek. - ale gospodarz ma pierwszeństwo.  odsunęłam się dając mu się napić.

- zrobiłaś z niego potwora jeszcze większego niż jego ciotka ! wrzasnęła z łzami Hermiona.
Draco wymierzył jej policzek i wytarł ze wstrętem rękę z jej łez. - to moja narzeczona, nie masz prawda jej oskarżać w moim domu.  warknął.
- szz spokojnie kocie - pocałowałam go w ucho. - no już, daj mi się napić.
- proszę. - odsunął się i usiadł za mną gładząc mnie po boku. otarł mi usta. - chodź na górę. Draco głaskał mnie po ręce. 
- no dobrze na drobne pieszczotki. 

Otworzył mi sypialnię i jak na początku roku zaczął dziko całować mi szyję mając mnie pod ścianą. Podniósł mnie i posadził na swoich kolanach by mieć łatwiej. 
Zaczął już normalny pocałunek. Za to jaki ! Merlinie on naprawdę chciał kilku rozkoszy. 
Ale nie dzisiaj, do Świąt wytrzyma na kilku pocałunkach. 
Draco jednak nie chciał mnie wypuścić w pełni zadowolonej z buziaka. Nie. Chciał dać mi aż nadto i zostawić niedosyt. 
 Oderwałam na sekundę od niego usta. - na Święta, nie dzisiaj. 
- Ignis. 
- nie, dobrze wiesz, że im dłużej się czeka tym wino jest słodsze. 
Draco w odpowiedzi ponownie zabrał ode mnie usta, zastępując je coraz bardziej gorącym powietrzem. 


Przesłuchanie Hermiony dobiegało końca, a nasz buziak zakończył się wśród zgiełku na dole. Niechętnie mnie od siebie puścił i ocenił sytuację by wmieszać się finalnie w krótką potyczkę. 

Harry i jego przyjaciele zabierali wszystkich "gości" Dworu. Zgredek rozbił żyrandol i zaczął ich zbierać przy kominku. Chwilowo niezdecydowana stałam u boku blondyna. 
- do zobaczenia Książę. pożegnałam Dracona urywkowo i znowu przygnębiona wskoczyłam do kominka rozpalonego przez Zgredka. 

Znowu przychodzi mi czekać. 

Słyszałam za sobą świst noża, ale mikrosekundę przed trafieniem mnie w udo Zgredek przyjął cięcie na siebie. 
- to tylko chwilowy ból Ignis. - zaczął cicho - to piękne miejsce na spotkanie z przyjaciółmi.   Zgredek odszedł, a malutki koralik wytoczył się z jego ucha i trafił do mojej specjalnej skarbonki. 

- a ty co tu robisz ? Ron był wściekły. 
- dajcie mi czas a wam to wytłumaczę. odpowiedziałam ze szlochem. 

Znowu czas chce mnie dobić oczekiwaniem i czyjąś niewinną śmiercią. 

Ale to tylko czas mógł wszystko naprawić.