Na plaży
Harry przyjął Zgredka i sam zaczął kopać mu ręcznie grób. Ale musiałam mu
pomóc. Kolejna niewinna istota ginie, za mnie, z mojego wyroku.
Jednak Harry
mnie odgonił, ba obrzucił mnie piaskiem a Ronowi kazał mnie odsunąć.
- nie
powinno cię tu być, wracaj do swojego nic nie wartego kochanka. Warknął
rudzielec.
- Ron, on
jest dużo wart. – odpowiedziałam. – zresztą musiał wam powiedzieć tam na dole,
że was kurwa chronię ! ale po co mu wierzyć, to tylko mój narzeczony ! – usiadłam
na piasku i spojrzałam na szare morze. – zrobiłam to z miłości, siedzę w bagnie
po to żeby was kurwa chronić, ciebie
Harry najbardziej a ty mi się tak odwdzięczasz !?
- nie jesteś
moją siostrą. usłyszałam od niego.
- jestem. –
zaczęłam płakać. Wiatr zaczął mnie tulić. – Kaze … - Japończyk aportował się w
chmurze z piasku i zaniósł się kaszlem. Rzuciłam się na niego i mnie w siebie
wtulił. – szlag mnie tu trafi, zabieraj mnie do Japonii.
- nie mogę.
– odpowiedział przygnębiony. – sensei Tseng nie żyje. Zginął popełniając
seppuku. Albo raczej wybrał seppuku.
- czemu ?
- zarzucano
mu, że cię zhańbił.
- i się
zabił ? – Kaze przytulił mnie mocniej. – przecież wiedział, że to nieprawda.
- wiedział,
ale właśnie po to to zrobił.
- tego
rytuału Japonii nie zrozumiem. – wtuliłam w niego głowę. – zostaniesz ?
- już, nie
trzęś się tak. – pogładził mnie po głowie. – kazał coś ci przekazać, na
szczęście. – łuski smoków, dwóch których dosiadałam. Wyrzeźbione tak, że każda
nosiła sylwetkę odpowiedniego z nich. – żeby został w tobie zapał.
- dziękuję.
– pocałowałam go w policzek. Kaze zabrał mnie do domku, tam był jeszcze jakiś
goblin. – herbaty ?
Luna wstała
od progu. – Ignis. Dobrze cię widzieć. Wiemy, że go chronisz.
- dzięki. –
otarłam oczy. – chociaż ty mi wierzysz.
- Dracon w
twojej sprawie akurat by nie kłamał. - odpowiedziała mi. – nie martw się Harrym
to mu minie. Jest wkurzony bo nie rozumie, ale jak to do niego dojdzie będzie
lepiej.
- zaufam ci w sprawie optymizmu – odparłam i spojrzałam za okno. – Kaze, chodź. – zabrałam Japończyka za mankiet koszuli na górę i wpierdoliłam go do pierwszego lepszego pustego pokoju. Zabrał mnie i przytulił. – czemu oni nie chcą mi wierzyć !? nawet własny brat mnie nienawidzi. Zaczęłam ryczeć, a łzy wypalały mu dziury w koszuli.
Wybrał mi z
sakiewki telefon i wstał. – zadzwonię i zaraz wracam. Do tego czasu się stąd
nie ruszaj i nawet nie myśl, żeby wrócić do Malfoy’a.
- wal się.
Wymamrotałam kiedy Kaze wychodził i poczułam jak Wiatr mnie uderzył po głowie
jakbym dostała poduszką.
Po kilku
minutach kiedy przestałam jako tako ryczeć do pokoju oprócz Kaze wszedł Kastiel
i Spade. Oni trzej mnie zaczęli ratować z dołka, rozmawiając ze mną, ryjąc mi
banię różnorakimi pomysłami i żartami, w
czym wyraźnie przodował Kaze, bo był w tym mistrzem odkąd tylko zaczął mi i
Draconowi przeszkadzać.
Kiedy już
się uspokoiłam, a od śmiechu bolały mnie żebra mój starszy braciszek i jego
kolega palacz w kapeluszu poczochrali mi włosy, przytulili, rzucili krzepiące
„będzie dobrze młoda” i wyszli deportowani przez Kaze.
Japończyk
już z ułatwionym zadaniem położył mnie do łóżka i przytulił, żebym przespała
resztę dnia i noc.
Wieczorem
kiedy się obudziłam jego już nie było, widziałam go na zewnątrz jak rozmawia z Harrym i
jego przyjaciółmi w obecności Luny, tajemniczego goblina i Ollivandera, sprzedawcy i wytwórcy różdżek, który też
musiał być gdzieś w podziemiach Dworu.
Pokazał im
na okno, widziałam że kilka razy ostro przeklął i zbeształ Gryffonów za brak
zaufania. Położyłam się z powrotem do
ciepłego wyrka i postanowiłam iść spać, żeby znowu zobaczyć się z Draco.
We śnie mój
Aryjczyk siedział w fotelu w salonie, we Dworze z lampką wina, mnie też
poczęstował kilkoma łykami kiedy usiadłam mu na kolanach. Głaskał mnie po plecach i ramionach, całował
kark, szeptał mi na ucho, że przecież to nie moja wina, a Harry’emu się odwidzi,
tylko potrzebuje czasu. Po raz pierwszy
w rozmowie użył jego imienia, co mnie zaskoczyło. Ale wiedział, że w tym jednym
dniu może mu współczuć i chciał mnie udobruchać w zamian za to, że go tak
brutalnie poinformował o wszystkim. Z drugiej strony
Draco zdawał sobie sprawę z tego, że żeby mnie udobruchać wystarczy poszeptać
mi na ucho kilka obietnic co do Świąt czy po prostu zrobić kilka malinek na
boku szyi. Nie byłam dziewczyną trudną
do przeproszenia, chyba, że chodziło o zdradę.
Rano obudził
mnie wiatr na nogach. Ktoś zerwał ze
mnie kołdrę, i szłam o zakład, że zrobił to Japończyk, a teraz bawił się w ochładzanie mi nóg
arktycznie lodowatym wiatrem.
Nawet jak
nałożyłam na siebie kołdrę na powrót to i tak wiało złem.
Dostał poduszką po głowie, przynajmniej taki był zamysł, ale w odwecie dostałam tą samą bronią od niego.
- wstawaj.
- wal się. zakopałam się w pościel.
- neko ... - wyciągnął mnie za nogi z wyra. Próbowałam go kopnąć ale niestety nie wyszło mi to za dobrze. - co to za kopanie mnie, co ?
- budzisz mnie o pioruńskiej godzinie. warknęłam wkurwiona.
- neko ... - nacisnął i mnie karcił zarazem. - nie denerwuj mnie.
- to daj mi spać. jednak po tym zdaniu Japończyk westchnął, wyjął z kieszeni flakon swoich perfum i zaczął machać mi nim przed nosem jak ksiądz kadzidłem na mszy. Dość dobry argument, żeby wyciągnąć mnie z wyra a Kaze o tym wiedział. Więc prowadził mnie tak aż na sam dół.
W piżamie widziałam na dole kobietę identyczną jak Bellatrix. Jej siostra, dość niechlubna bo wyszła za wilkołaka. Dlatego wykreślono ją z rodowodu Blacków. Kobieta ta podała nam śniadanie, podała wskazówki jak dostać się stąd bezpiecznie na jakieś odludzie i tam zabukować. Posłuchaliśmy jej, z tą różnicą, że Ollivander musiał zostać. A Gryfek twierdził, że coś ciekawego jest w skrytce Bellatrix, ale wzmożono ochronę.
^ córciu, wyjdź na plażę. ^ usłyszałam głos ojca.
- pójdę się przewietrzyć. wstałam od stołu po skąpym śniadaniu. Widziałam ich zaskoczenie, była końcówka listopada a ja chcę wyjść na dwór w koszuli nocnej i niczym więcej.
- ale ...
- nie choruję, jestem półwampirem. O moje zdrowie nie trzeba się martwić. odpowiedziałam i wyszłam.
^ podejdź pod samo morze i zacznij kopać dołek. ^ kolejne instrukcje od ojca.
Znalazłam sobie odpowiednie miejsce i po kilku ruchach ręki widziałam kielich. Zgarnęłam go do ręki, tak, to horkruks ojca. Wrzuciłam go do sakiewki ochraniającej mnie przed wydaniem przed bratem i zakopałam dołek.
- robiłaś zamki z piasku ? spojrzał na moje ubrudzone żwirkiem dłonie.
- nie, po prostu chciałam znowu poczuć mokry piach na rękach. Nie robiłam czegoś takiego praktycznie nigdy. skłamałam i oddaliłam niewidzialną teraz sakwę do mojego kufra.
- kłamiesz neko. - podszedł bliżej. - o co chodzi ?
- nie mogę ci powiedzieć. - odpowiedziałam hardo, jednak Aryjczyk spojrzał na mnie z naciskiem. - naprawdę nie mogę, idź sobie.
- Ignis ...
- nie, idź sobie. Chcę pobyć sama. Po prostu sama. odgoniłam go, o dziwo tym razem Azjata spasował bo widział mój słaby humor na przekomarzanki.
Usiadłam nad brzegiem morza na skale i wyjęłam z sakiewki przy pasie notes od ojca.
" tato, co teraz ? Falsyfikat w drodze, oryginał chroniony. Co dalej ?" nabazgroliłam.
" graj dalej Ignis, tylko to możesz zrobić. "
" czy choć raz nie mogłabym z tobą i mamą spędzić normalnego wieczoru ? "
" to znaczy ? " zdziwił się ojciec.
" zjeść z wami kolację, porozmawiać, po prostu pobyć z wami. Wiem, że to trudne do jakiegokolwiek zorganizowania, ale choć na kilka godzin. "
" przed Świętami obiecuję zabrać ciebie i mamę gdzieś na kolację. Święta spędzasz z Draco, do tego co będziecie wyprawiać się nie wtrącamy. "
" tato ... my naprawdę się kochamy. "
" wiemy córciu, wiemy. " to brzmiało tak jakby głaskał mnie po głowie. " ale i tak masz uważać i nie pozwalaj mu na za wiele. "
" tato ... " załamałam się.
" tylko cię ostrzegam. " odpowiedział mi i szybko dodał " niestety, twoja mama potrzebuje pomocy z naszym gościem, do zobaczenia córciu. "
Podniosłam się z plaży. Zimno zaczęło docierać tam gdzie nie powinno.
Otrzepałam się z brudu i spojrzałam w stronę domu.
Luna bawiła się dzwonkami przy werandzie a Harry negocjował coś z Ronem, który wypychał go na plażę w moją stronę.
- nie trzeba chłopaki, proste pytanie : rozumiecie już w jakie bagno weszłam ? spojrzałam na nich krytycznie. Obydwu opadły szczęki na moją bezpośredniość.
- rozumiemy.
- super, a teraz o co chodzi wam tym razem ?
- może najpierw się ubierz, planujemy wyjść.
- dobra. - obróciłam się w ogniu i ubrałam ciut za słodki, ale jednak mundurek szkolny rodem z Japonii. - nie to było moim zamiarem. - zgromiłam wzrokiem Azjatę. - czemu mi to zrobiłeś !?
- żebyś wyglądała słodko.
- jesteś kurwa niemożliwy. - warknęłam, ale on tylko mnie przytulił i poczochrał. - czemu mundurek szkolny !?
- bo tak. po tym zdaniu Kaze zabrał
mnie do pokoju gdzie siedzieli już wszyscy inni domownicy.
Wyjaśnili mi pokrótce plan.
Dość "banalny" bo zakładali wpadnięcie do skrytki Bellatrix, zabranie horkruksa a potem udanie się w głuszę z dala od zniechęconych kłusowników i zniszczenie obydwóch z nich na raz. I oczywiście kto ma im zrobić zasłonę ?! Ja i Kaze.
Powtórka z rozrywki ...
Trudno, nie zostało mi nic jak się zgodzić, bo oczywiście Japończyk już przystał do spółki, a obiecał mi zostawienie kolejnej wypachnionej koszuli a poza tym dał słowo, że nie będzie mnie zmuszał do chodzenia w tym przesłodzonym mundurku japońskim.
Choć wiedziałam, że to drugie jest równie możliwe co Draco noszący dumnie odznakę Gryffindoru. Czyli praktycznie najbardziej niemożliwe z niemożliwych.
Ale przynajmniej na kilka dni da mi od niego spokój.
Choć wiedziałam, że to drugie jest równie możliwe co Draco noszący dumnie odznakę Gryffindoru. Czyli praktycznie najbardziej niemożliwe z niemożliwych.
Ale przynajmniej na kilka dni da mi od niego spokój.
Przystałam więc na ten układ, bo co mogłam jeszcze ugrać ?
Posiedzieliśmy kilka dni w tym cholernym domku na plaży, bo Ollivander musiał wypocząć i się wzmocnić. Teraz dopiero widziałam, że przechwycili różdżki domowników Dworu Malfoy'ów.
Draco swojej nie potrzebował, ale Bellatrix miała ciężko bez niej. Jednak who cares ? Oni mają na tyle kasy, że wydatek na różdżkę to dla nich nic wielkiego.
Miałam zamiar odesłać to narzędzie tuż po planowanym włamie.
Posiedziałam tam kolejny tydzień, powoli zaczynało wiać chłodem, a ja marznąc, ku uciesze Kaze a wkurwieniu Draco, tuliłam się do Japończyka pod grubą kołdrą i kocem bo i tak było mi kurewsko zimno. Pewnie Azjata mieszał temperaturą powietrza, ale chuj z tym, grunt, że jak go tuliłam to było mi ciepło.
Większość moich kolejnych dni, które wlekły się w tym domku przy plaży wyglądała jednakowo. Chorowałam na rozstanie z Draco w kolejnych kurewskich okolicznościach, a poza tym jednym zajęciem, to szczerze nie było nic lepszego do roboty.
Miałam zamiar odesłać to narzędzie tuż po planowanym włamie.
Posiedziałam tam kolejny tydzień, powoli zaczynało wiać chłodem, a ja marznąc, ku uciesze Kaze a wkurwieniu Draco, tuliłam się do Japończyka pod grubą kołdrą i kocem bo i tak było mi kurewsko zimno. Pewnie Azjata mieszał temperaturą powietrza, ale chuj z tym, grunt, że jak go tuliłam to było mi ciepło.
Większość moich kolejnych dni, które wlekły się w tym domku przy plaży wyglądała jednakowo. Chorowałam na rozstanie z Draco w kolejnych kurewskich okolicznościach, a poza tym jednym zajęciem, to szczerze nie było nic lepszego do roboty.
Generalnie rzecz ujmując nie wychodziłam z pokoju chyba, że po jedzenie, picie czy na potrzeby fizjologiczne i do mycia.
Kaze korzystał na tym, bo siedział ze mną i znowu zbliżyliśmy się do siebie. Brakowało mi go, choć wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, to jednak było lepiej jak miałam możliwość z nim pogadać.
Zakopywałam się w łóżku i spałam tak więc Kaze, na wszelki wypadek jakby mnie nie było w pokoju zmontował mi łańcuszek z dzwoneczkami. Bo od czasu do czasu wychodziłam na plażę, i szukał mnie pół godziny po domu bez żadnego sensu.
Biedny tracił nerwy a ja zdążyłam robić zamki z piasku i je spierdolić. Bywa.
Próbował mnie wyrwać z chandry robiąc mi drogę na dół z lukrecji, ale i tak to niezbyt działało. Bo lukrecja znikała a ja wracałam do łóżka. I biliśmy się na poduszki albo na łaskotki.
Powoli zbliżała się godzina wyjścia do Gringotta, jednak Hermiona szukała z obrzydzeniem w swetrze włosa Bellatrix. Wyciągnęła jeden kręcony i ciemny włos ze strachem i obrzydzeniem, a przy okazji spojrzała na mnie z wyrzutem.
Zakopywałam się w łóżku i spałam tak więc Kaze, na wszelki wypadek jakby mnie nie było w pokoju zmontował mi łańcuszek z dzwoneczkami. Bo od czasu do czasu wychodziłam na plażę, i szukał mnie pół godziny po domu bez żadnego sensu.
Biedny tracił nerwy a ja zdążyłam robić zamki z piasku i je spierdolić. Bywa.
Próbował mnie wyrwać z chandry robiąc mi drogę na dół z lukrecji, ale i tak to niezbyt działało. Bo lukrecja znikała a ja wracałam do łóżka. I biliśmy się na poduszki albo na łaskotki.
Powoli zbliżała się godzina wyjścia do Gringotta, jednak Hermiona szukała z obrzydzeniem w swetrze włosa Bellatrix. Wyciągnęła jeden kręcony i ciemny włos ze strachem i obrzydzeniem, a przy okazji spojrzała na mnie z wyrzutem.
No bo niby jak mogłam pozwolić jej cierpieć, skoro rzekomo mam ich chronić ? Ano prosto, po prostu dla picu i teatru, a poza tym, niezbyt przepadałam za panną Encyklopedią-Na-Wszystkie-Możliwe-Pytania. Jednak wiedziałam, że ją los ułaskawił i jak nie kipnęła we Dworze, to już nie kipnie.
Szkoda, ale trudno, okazja przepadła. Drugiej nie będzie.
Szkoda, ale trudno, okazja przepadła. Drugiej nie będzie.
Ron wypił Wielosokowy jak i Hermiona. Ja i Kaze mieliśmy łatwiej bo goblinom ciężko byłoby postawić na nas ograniczenia, dlatego, jak twierdził Gryfek, nas kontrolować zbytnio nie będą, głównie z powodu, że Ministerstwo mogło mi co najwyżej zagrać na nosie a nic poważniejszego zrobić. A moich gości woleli nie tykać.
Zapowiadało się ciekawie, szczególnie, że powoli zbliżaliśmy się do Świąt. Ale musiałam odgonić marzenia o Draco. Na razie liczył się Gringott.
Gryfek zabrał nas na Nokturn. Śmierdziało tam Greybackiem, który schylił głowę.
- panno Lestrange.
- dzień dobry. Hermiona próbowała brzmieć pogardliwie, ale ona nie potrafiła.
szłam obok niej i miałam ochotę ją uderzyć. To nie ciocia Bellatrix !
Gryfek był schowany na plecach Harry'ego pod Peleryną Niewidką obok której szedł Kaze.
A aktualnie stali przy rogu zaułka. Przywołali najwyraźniej Hermionę.
- dzień dobry !? dzień dobry !? - prychnął Gryfek. - to ma być ta szmata Lestrange a nie uczennica. warknął.
Co do podejścia mojej przyszłej ciotki, a w sumie mojej już teraz chrzestnej, nabrałam wody w usta. Jak się wkurwiła była suką, ale jak była spokojna czy w melancholijnie sadystycznym nastroju to nie było źle. Zależy z jakiego punktu patrzeć, ale generalnie była okej.
- staram się, ale te buty to porażka.
- oprzyj się rękoma o ścianę. - odchyliłam podeszwę botka. Jak kalkulowałam, Haute Couture, autograf Louboutina. zagwizdałam. - no, ja chcę takie pod choinkę. rzuciłam.
- pójdź z Malfoy'em jeszcze raz w tango to kupi ci cały świat. warknął Harry.
- zamknij się. - wysyczałam przez zęby. - znikajcie. - zakopałam ich pod Niewidką i udałam, że nie usłyszałam ich syknięć bólu spowodowanych rąbnięciem o siebie głowami. - ciociu - oj Bello wybacz mi. Ale muszę. - może pójdziemy do Gringotta ?
- dobry pomysł. tu Hermiona się postarała, to jak Lestrange się do mnie zwracała znała doskonale. Chyba miała mi to tak cholernie za złe, że jej wtedy nie pomogłam, a tylko patrzyłam jak cierpi, że najchętniej wsadziłaby mnie do Azkabanu.
Ups.
Przeszłyśmy dalej, Kaze czuł się pominięty, dlatego się między nas wpierdolił i mnie do siebie przytulił.
- no neko, wyluzuj. Nic takiego.
- dwa tygodnie Ignis, dwa tygodnie i to niecałe. - przypomniałam sobie z oddechem. - chodźmy.
Podeszliśmy pod Gringott. Masa kontrolerów. Na samym wejściu sprawdzali czy ktoś nie jest oszustem, bo panikę widać nawet spod najlepszej maski w takim tłumie kontrolerów.
Hermiona i Ron przeżyli jakoś tę próbę. Widziałam, że to rudzielec radzi sobie z tym o wiele lepiej niż szlama.
Przy kontuarze goblin wymagał różdżki. Mnie i Kaze puścili wolno, mnie tu widywali, bo jednak skrytka ojca musiała się napełniać po zadaniach, a jeszcze oddawałam po cichu pieniądze za prezenty Draconowi, który je ponownie wydawał na inne drobiazgi. I tak w koło Macieju.
Kaze też już czekał.
Hermiona podała różdżkę, a Ron czekał z lekkim napięciem. Ale w końcu ich przepuścili, tu nie było problemu, ale jeśli dopiero planem B była interwencja moja i Kaze jako zasłony, to musieliśmy planowo wyjść kulturalnie.
Ciekawe, nie powiem, że nie.
Przeszliśmy z Gryfkiem i Harrym pod Niewidką do wagoników.
- krypta jest na dole. - Goblin zaczął jechać. Bardzo szybko rozpędził pojazd do maksimum, jednak równie szybko zatrzymał, bo jego kamraci wyznaczyli "objazd" głównej trasy jedną z bocznych alejek, bo modernizowały coś tam. No dobra, nawet gobliny jak widać idą z duchem czasu. - coś tu nie pasuje. wymamrotał pod nosem, ale posłusznie odjechał i pokierował nas w stronę wskazaną przez jego krewniaków.
Przejechaliśmy przez strumyczek wody kapiącej na dół. Ale tam pojazd urwał trasę, a my niespodziewanie dla wszystkich zaczęliśmy spadać.
Kaze ułatwił mi i sobie lądowanie. Sobie dlatego, że opóźnił swój pęd, a mi dlatego, że chyba żal byłoby patrzeć na połamany koci ogon i siniaki.
Od wejścia do krypty dzieliły nas metry, ale byliśmy chwilowo ukryci za czymś w rodzaju wału obronnego.
- to są te jej specjalne zabezpieczenia. - wskazał na ... na smoka. mojego smoka ! mojego pierwszego smoka !!! chciałam się wyrwać i przypomnieć bestii, ale złapał mnie za nogawkę spodni. - gdzie leziesz ? chcesz, żeby nas wszystkich wybili w pień !?
- to jest mój smok. zaoponowałam.
- to już nie jest t w ó j smok, a smok Gringotta. - warknął. - pilnuje zabezpieczeń. jak zobaczą cię tam idącą na nich samą a wiedzą na pewno, że Wodospad Złodzieja zadziałał i podniósł alarm, to od razu pierwsze co zrobią to zaczną cię wiązać.
- nie zostawię tego tak.
- jeszcze nie wszystko stracone, jeśli myślą, że alarm spowodowała góra ... - jak na komendę gobliny musiały dostać wezwanie na powierzchnię, bo porzuciły próby okiełznania smoka. - to mamy szanse zabrać to co mamy zabrać i pryskać.
- nie mamy Eliksiru Wielosokowego ! zaprzeczyła Hermiona.
Gryfek nie zdążył odpowiedzieć Hermionie a Ignis już się wyrwała. Smok owszem, był jej pierwszym, ale teraz zmizerniał. Miał na sobie ciężką obrożę i łańcuch, który pętał mu skrzydła.
Był agresywny, a na ziemi leżały kołatki, by toto ogłuszyć i uspokoić.
- Ignis do cholery ! zawołałem za nią, ale Gryfek złapał mnie za ramię.
- chce niech idzie. Najwyżej się spali. wypluł obojętnie.
- maluchu. - spojrzała na bestię. Zwrócił w jej stronę wściekłe spojrzenie. - maluchu ... - podeszła do niego bliżej, dotknęła jego pyska. Smok jakby przypominał sobie jej osobę, ale szybko wspomnienia musiał odrzucić, bo zaryczał i chciał plunąć ogniem. - szz ... ja wiem, że mogłam za tobą skoczyć. - zaczęła mu tłumaczyć. - ale ... ale wszyscy mówili, że nie żyjesz. Mogłeś przecież wylecieć, wrócić. - patrzyła mu prosto w ślepia, ale bestia chyba nie widziała w niej Ignis, a kogoś kto chce po prostu ją uciszyć i sprawić ból. - proszę cię.
Smok próbował się wyrwać, a Ignis stała tam i pertraktowała z istotą, która jej zrozumieć nie mogła, lub też i nie chciała.
Podbiegłem tam i zacząłem kołatać. Smok odsunął się skulony, tak samo Ignis zasłoniła uszy, a ja kołatałem dalej. Przebiegli Gryffoni i ów niezbyt miły goblin. Neko patrzyło na stworzenie współczująco, ale dotarło do niej, że nic nie może zrobić.
- nie dotykajcie ... za późno. Ogar Harry'ego nie dał mu nawet skończyć zdania.
Krypta zamknęła się od zewnątrz, a monety dotknięte dłonią pomnażały się i upadając kolejne stosy bogactwa powoli nas topiły.
- jest ! - spojrzał na kielich. - kielich Hufflepuff ! - chciał go dosięgnąć, ale niestety, przed nim hałdy monet a tlenu mniej. No i Potter sprowadził powoli na nas lawinę. Ale na nieszczęście i próby zaklęć się nie opłaciły. Trzeba było to cholerstwo zabrać ręcznie. - Ignis, podleć.
- postaram się. - rozłożyła skrzydła, kolejne monety spadły, brzęczały i powodowały kakofonię brzęku i spadania o marmur. prawie go miała. - sekundę ...
- nie żeby coś neko, ale my tu niedługo utoniemy w złocie jak się nie pośpieszysz.
- dobra. - zabrała kielich. Monety nie ustąpiły, a efekt nawet się powiększył. - to jest to ! - podleciała do drzwi i teraz, zamiast po ramiona byłem po szyję zakopany w złotych błyskotkach i monetach. Normalnie bym się nie obraził, ale teraz nie było to na miejscu. - dotykajcie rzeczy. Postaram się nadpalić zamki.
to też robiliśmy, tykaliśmy wszystkiego, a ów bezczelny goblin siedział mi praktycznie na głowie i powtarzał w kółko "nie chcę umierać, nie chcę umierać".
Igni musiała w końcu nadpsuć te cholerne drzwi bo wylecieliśmy jak z procy, tuż pod łapy smoka. Z deszczu pod rynnę.
Chcieliśmy się zmywać, ale Igni i tym razem nie dała mi powodów by brać ją za zdrową na umyśle. Wzięła łańcuchy gada i przy nich majstrowała a nad nami szykowali pogoń w dół.
- neko co ty robisz ? w piromana pobawisz się potem. Chodź.
- góra jest obstawiona. Z jednym wyjątkiem. - odpowiedziała. - Kaze dosiadałeś kiedyś konia ?
- kiedyś ...
- powsadzaj ich na grzbiet smoka, ja wejdę na końcu, jeśli w ogóle.
- ty chyba nie chcesz ...
- oj tak. Piromania kompletna. - uśmiechnęła się na kształt banana. Wydawało mi się, czy jej chłopak będzie musiał i tuszować wielki pożar i setki ofiar ? - no hop hop. - pogoniła nas, a sama majstrowała przy ogniwach. Musiało być ciężko je stopić, skoro tak opornie jej to szło. Otarła czoło. Słyszeliśmy okropny język goblinów. A Igni uwolniła obydwie spętane części smoka. Pysk i skrzydła. - no to - wskoczyła na niego. Jednak część łańcuchów zostawiła, by mieć jako takie wodze. - w górę słonko. - kopnęła smoka i bestia wyrwała się do góry. Najpierw nieporadnie, czepiał się skał i zsuwał się pazurami stępionymi przez gobliny. Ale metr po metrze piął się w górę, aż do połowy długości. - testamenty spisane, ostatnie życzenia też ? spytała. Nadal jej uśmiech nie zmalał.
- neko, czy ty się dobrze czujesz ? Nie chcesz zakopać się wśród zdjęć swojego narzeczonego i porozpaczać ?
- zamknij się. - jej oczy lśniły. - od zawsze chciałam rozpierdolić ten budynek. - smok cofnął się jak pantera przed skokiem. wyrwał do góry iii .... nie spadliśmy. powoli i miarowo lecieliśmy w górę. A Ignis oddała mi wodze i pokazywała smokowi tuż przed pyskiem jak powinno się miarowo latać. - i teraz uwaga na głowy - wybiła dziurkę wielkości tej od pinezki w porównaniu do wielkości tego co wyrąbał smok. przebiliśmy się przez gmach główny Gringotta, gdzie Gryfek spadł, a Igni podpalała kontuary. Potem przez sufit i byliśmy na wolności. - no, to widzicie, smok to fajne zwierzę, nie ? popatrzyła na nas z tępym jak u dwulatka optymizmem.
Miny Gryffonów wyrażały strach i chorobę lokomocyjną. - bardzo. - odpowiedział jej niemrawo Harry. - a co z Gryfkiem ?
- sam zeskoczył, to sam ma. odpowiedziała mu luźno i wepchnęła się za moje plecy dając mi kierować smokiem. przytuliła się i chyba nawet zasnęła.
Gryfek zabrał nas na Nokturn. Śmierdziało tam Greybackiem, który schylił głowę.
- panno Lestrange.
- dzień dobry. Hermiona próbowała brzmieć pogardliwie, ale ona nie potrafiła.
szłam obok niej i miałam ochotę ją uderzyć. To nie ciocia Bellatrix !
Gryfek był schowany na plecach Harry'ego pod Peleryną Niewidką obok której szedł Kaze.
A aktualnie stali przy rogu zaułka. Przywołali najwyraźniej Hermionę.
- dzień dobry !? dzień dobry !? - prychnął Gryfek. - to ma być ta szmata Lestrange a nie uczennica. warknął.
Co do podejścia mojej przyszłej ciotki, a w sumie mojej już teraz chrzestnej, nabrałam wody w usta. Jak się wkurwiła była suką, ale jak była spokojna czy w melancholijnie sadystycznym nastroju to nie było źle. Zależy z jakiego punktu patrzeć, ale generalnie była okej.
- staram się, ale te buty to porażka.
- oprzyj się rękoma o ścianę. - odchyliłam podeszwę botka. Jak kalkulowałam, Haute Couture, autograf Louboutina. zagwizdałam. - no, ja chcę takie pod choinkę. rzuciłam.
- pójdź z Malfoy'em jeszcze raz w tango to kupi ci cały świat. warknął Harry.
- zamknij się. - wysyczałam przez zęby. - znikajcie. - zakopałam ich pod Niewidką i udałam, że nie usłyszałam ich syknięć bólu spowodowanych rąbnięciem o siebie głowami. - ciociu - oj Bello wybacz mi. Ale muszę. - może pójdziemy do Gringotta ?
- dobry pomysł. tu Hermiona się postarała, to jak Lestrange się do mnie zwracała znała doskonale. Chyba miała mi to tak cholernie za złe, że jej wtedy nie pomogłam, a tylko patrzyłam jak cierpi, że najchętniej wsadziłaby mnie do Azkabanu.
Ups.
Przeszłyśmy dalej, Kaze czuł się pominięty, dlatego się między nas wpierdolił i mnie do siebie przytulił.
- no neko, wyluzuj. Nic takiego.
- dwa tygodnie Ignis, dwa tygodnie i to niecałe. - przypomniałam sobie z oddechem. - chodźmy.
Podeszliśmy pod Gringott. Masa kontrolerów. Na samym wejściu sprawdzali czy ktoś nie jest oszustem, bo panikę widać nawet spod najlepszej maski w takim tłumie kontrolerów.
Hermiona i Ron przeżyli jakoś tę próbę. Widziałam, że to rudzielec radzi sobie z tym o wiele lepiej niż szlama.
Przy kontuarze goblin wymagał różdżki. Mnie i Kaze puścili wolno, mnie tu widywali, bo jednak skrytka ojca musiała się napełniać po zadaniach, a jeszcze oddawałam po cichu pieniądze za prezenty Draconowi, który je ponownie wydawał na inne drobiazgi. I tak w koło Macieju.
Kaze też już czekał.
Hermiona podała różdżkę, a Ron czekał z lekkim napięciem. Ale w końcu ich przepuścili, tu nie było problemu, ale jeśli dopiero planem B była interwencja moja i Kaze jako zasłony, to musieliśmy planowo wyjść kulturalnie.
Ciekawe, nie powiem, że nie.
Przeszliśmy z Gryfkiem i Harrym pod Niewidką do wagoników.
- krypta jest na dole. - Goblin zaczął jechać. Bardzo szybko rozpędził pojazd do maksimum, jednak równie szybko zatrzymał, bo jego kamraci wyznaczyli "objazd" głównej trasy jedną z bocznych alejek, bo modernizowały coś tam. No dobra, nawet gobliny jak widać idą z duchem czasu. - coś tu nie pasuje. wymamrotał pod nosem, ale posłusznie odjechał i pokierował nas w stronę wskazaną przez jego krewniaków.
Przejechaliśmy przez strumyczek wody kapiącej na dół. Ale tam pojazd urwał trasę, a my niespodziewanie dla wszystkich zaczęliśmy spadać.
Kaze ułatwił mi i sobie lądowanie. Sobie dlatego, że opóźnił swój pęd, a mi dlatego, że chyba żal byłoby patrzeć na połamany koci ogon i siniaki.
Od wejścia do krypty dzieliły nas metry, ale byliśmy chwilowo ukryci za czymś w rodzaju wału obronnego.
- to są te jej specjalne zabezpieczenia. - wskazał na ... na smoka. mojego smoka ! mojego pierwszego smoka !!! chciałam się wyrwać i przypomnieć bestii, ale złapał mnie za nogawkę spodni. - gdzie leziesz ? chcesz, żeby nas wszystkich wybili w pień !?
- to jest mój smok. zaoponowałam.
- to już nie jest t w ó j smok, a smok Gringotta. - warknął. - pilnuje zabezpieczeń. jak zobaczą cię tam idącą na nich samą a wiedzą na pewno, że Wodospad Złodzieja zadziałał i podniósł alarm, to od razu pierwsze co zrobią to zaczną cię wiązać.
- nie zostawię tego tak.
- jeszcze nie wszystko stracone, jeśli myślą, że alarm spowodowała góra ... - jak na komendę gobliny musiały dostać wezwanie na powierzchnię, bo porzuciły próby okiełznania smoka. - to mamy szanse zabrać to co mamy zabrać i pryskać.
- nie mamy Eliksiru Wielosokowego ! zaprzeczyła Hermiona.
* Kaze *
Gryfek nie zdążył odpowiedzieć Hermionie a Ignis już się wyrwała. Smok owszem, był jej pierwszym, ale teraz zmizerniał. Miał na sobie ciężką obrożę i łańcuch, który pętał mu skrzydła.
Był agresywny, a na ziemi leżały kołatki, by toto ogłuszyć i uspokoić.
- Ignis do cholery ! zawołałem za nią, ale Gryfek złapał mnie za ramię.
- chce niech idzie. Najwyżej się spali. wypluł obojętnie.
- maluchu. - spojrzała na bestię. Zwrócił w jej stronę wściekłe spojrzenie. - maluchu ... - podeszła do niego bliżej, dotknęła jego pyska. Smok jakby przypominał sobie jej osobę, ale szybko wspomnienia musiał odrzucić, bo zaryczał i chciał plunąć ogniem. - szz ... ja wiem, że mogłam za tobą skoczyć. - zaczęła mu tłumaczyć. - ale ... ale wszyscy mówili, że nie żyjesz. Mogłeś przecież wylecieć, wrócić. - patrzyła mu prosto w ślepia, ale bestia chyba nie widziała w niej Ignis, a kogoś kto chce po prostu ją uciszyć i sprawić ból. - proszę cię.
Smok próbował się wyrwać, a Ignis stała tam i pertraktowała z istotą, która jej zrozumieć nie mogła, lub też i nie chciała.
Podbiegłem tam i zacząłem kołatać. Smok odsunął się skulony, tak samo Ignis zasłoniła uszy, a ja kołatałem dalej. Przebiegli Gryffoni i ów niezbyt miły goblin. Neko patrzyło na stworzenie współczująco, ale dotarło do niej, że nic nie może zrobić.
- nie dotykajcie ... za późno. Ogar Harry'ego nie dał mu nawet skończyć zdania.
Krypta zamknęła się od zewnątrz, a monety dotknięte dłonią pomnażały się i upadając kolejne stosy bogactwa powoli nas topiły.
- jest ! - spojrzał na kielich. - kielich Hufflepuff ! - chciał go dosięgnąć, ale niestety, przed nim hałdy monet a tlenu mniej. No i Potter sprowadził powoli na nas lawinę. Ale na nieszczęście i próby zaklęć się nie opłaciły. Trzeba było to cholerstwo zabrać ręcznie. - Ignis, podleć.
- postaram się. - rozłożyła skrzydła, kolejne monety spadły, brzęczały i powodowały kakofonię brzęku i spadania o marmur. prawie go miała. - sekundę ...
- nie żeby coś neko, ale my tu niedługo utoniemy w złocie jak się nie pośpieszysz.
- dobra. - zabrała kielich. Monety nie ustąpiły, a efekt nawet się powiększył. - to jest to ! - podleciała do drzwi i teraz, zamiast po ramiona byłem po szyję zakopany w złotych błyskotkach i monetach. Normalnie bym się nie obraził, ale teraz nie było to na miejscu. - dotykajcie rzeczy. Postaram się nadpalić zamki.
to też robiliśmy, tykaliśmy wszystkiego, a ów bezczelny goblin siedział mi praktycznie na głowie i powtarzał w kółko "nie chcę umierać, nie chcę umierać".
Igni musiała w końcu nadpsuć te cholerne drzwi bo wylecieliśmy jak z procy, tuż pod łapy smoka. Z deszczu pod rynnę.
Chcieliśmy się zmywać, ale Igni i tym razem nie dała mi powodów by brać ją za zdrową na umyśle. Wzięła łańcuchy gada i przy nich majstrowała a nad nami szykowali pogoń w dół.
- neko co ty robisz ? w piromana pobawisz się potem. Chodź.
- góra jest obstawiona. Z jednym wyjątkiem. - odpowiedziała. - Kaze dosiadałeś kiedyś konia ?
- kiedyś ...
- powsadzaj ich na grzbiet smoka, ja wejdę na końcu, jeśli w ogóle.
- ty chyba nie chcesz ...
- oj tak. Piromania kompletna. - uśmiechnęła się na kształt banana. Wydawało mi się, czy jej chłopak będzie musiał i tuszować wielki pożar i setki ofiar ? - no hop hop. - pogoniła nas, a sama majstrowała przy ogniwach. Musiało być ciężko je stopić, skoro tak opornie jej to szło. Otarła czoło. Słyszeliśmy okropny język goblinów. A Igni uwolniła obydwie spętane części smoka. Pysk i skrzydła. - no to - wskoczyła na niego. Jednak część łańcuchów zostawiła, by mieć jako takie wodze. - w górę słonko. - kopnęła smoka i bestia wyrwała się do góry. Najpierw nieporadnie, czepiał się skał i zsuwał się pazurami stępionymi przez gobliny. Ale metr po metrze piął się w górę, aż do połowy długości. - testamenty spisane, ostatnie życzenia też ? spytała. Nadal jej uśmiech nie zmalał.
- neko, czy ty się dobrze czujesz ? Nie chcesz zakopać się wśród zdjęć swojego narzeczonego i porozpaczać ?
- zamknij się. - jej oczy lśniły. - od zawsze chciałam rozpierdolić ten budynek. - smok cofnął się jak pantera przed skokiem. wyrwał do góry iii .... nie spadliśmy. powoli i miarowo lecieliśmy w górę. A Ignis oddała mi wodze i pokazywała smokowi tuż przed pyskiem jak powinno się miarowo latać. - i teraz uwaga na głowy - wybiła dziurkę wielkości tej od pinezki w porównaniu do wielkości tego co wyrąbał smok. przebiliśmy się przez gmach główny Gringotta, gdzie Gryfek spadł, a Igni podpalała kontuary. Potem przez sufit i byliśmy na wolności. - no, to widzicie, smok to fajne zwierzę, nie ? popatrzyła na nas z tępym jak u dwulatka optymizmem.
Miny Gryffonów wyrażały strach i chorobę lokomocyjną. - bardzo. - odpowiedział jej niemrawo Harry. - a co z Gryfkiem ?
- sam zeskoczył, to sam ma. odpowiedziała mu luźno i wepchnęła się za moje plecy dając mi kierować smokiem. przytuliła się i chyba nawet zasnęła.
* Ignis *
- lądowanie. - zasugerował złośliwie. zaraz ... co ? my już jesteśmy na gruncie, smok wylądował ?. Oj, trochę dużo mnie musiało ominąć. - neko zaspało.
- w sumie to
dziwne, że nie zostawił nam żadnej wskazówki. zaczął Ron.
Jeśli bym nie zobaczyła smoka sama zrobiłabym ten rozpierdol w Gringottcie, a tu proszę, mam coś co mnie usprawiedliwi. Biedny Draco będzie miał masę roboty z zamazaniem czy nawet ze złagodzeniem tego masę pracy. Dostanę od niego najwyżej po uszach i stwierdzi, że pocałunki są nam zbyteczne przez jakiś czas.
W sumie choć tęskniłam do niego i jego charakteru, oraz bliskości, to jednak znieczulałam się powoli, przywykałam do jego braku, a nie chciałam do tego się przyzwyczaić ! On miał wrócić !
W drodze zasnęłam otulona perfumami Kaze, obudził mnie już na ziemi.
- lądowanie. - zasugerował złośliwie. zaraz ... co ? my już jesteśmy na gruncie, smok wylądował ?. Oj, trochę dużo mnie musiało ominąć. - neko zaspało.
No i papa marzenia. - do twojej informacji byłam tyle - pokazałam mu milimetr przerwy między moimi palcami -żebym miała sen.
- nie pytam nawet jaki. - odparł ale podał mi dłoń by pomóc mi zejść ze smoka. Choć mogłam po prostu zeskoczyć, to jednak no, tego no, żal nie przyjąć. Dzisiaj mój limit szaleństw się wyczerpał. Ziewnęłam i rozłożyłam ramiona. - zostajesz w lasku z bratem, a ja - podszedł do bestyjki i wymamrotał coś po japońsku. Smok wniknął w białą łuskę, którą jakimś cudem mi zabrał. - odbiorę swojego smoka.
- on był twój ?
- dostałaś go, że tak powiem na przechowanie. Dzisiaj jak dałaś mi go prowadzić przypomniał sobie i o tobie, i o mnie, bo niestety te bestie mają tak krótką pamięć jak ty co do dat.
- co jest dzisiaj ?
- moje urodziny. 13 grudnia.
- ojooj. - przytuliłam go. - przepraszam, ale nic nie mówiłeś. - spojrzałam mu w oczy. - wszystkiego najlepszego. - przykleiłam się do niego. - na następny rok dostaniesz górę sushi.
Kaze wzdrygnął się. - nie, proszę cię.
- żartuję. - weszłam pod jego ramię. - ale ej, masz prezent. Wrócił mi humor ! - uśmiechnęłam się. - ciesz się, to twoja zasługa.
- yhym. - poczochrał mnie. - moja.
- num. - odpowiedziałam mu radośnie. - chodź, chodź. - poszedł za mną do świeżo postawionego namiotu i przytulił mnie jak już leżałam na materacu. - dobranox. wtuliłam w niego głowę. A on, znowu zaskakująco, pozwolił mi iść spać i nawet mnie do siebie przytulił.
- dobranoc neko.
Kaze cicho wyszedł z mojego posłania, ale zostawił mi pluszaka i wypachnioną koszulę z karteczką " prezent dla ciebie na Święta. Jadę z powrotem do Japonii, muszę sobie ułożyć życie, ale wrócę do ciebie obiecuję. "
* Harry *
Kaze wyleciał po krótkim pożegnaniu, musiał ogarnąć w swoim kraju swoje sprawy. Przebąkiwał, że mo że znajdzie sobie ucznia, że może pojawi się na Wielkanoc.
Ignis zostawił spokojną i śpiącą, a nam nie robił wielkich peanów, po prostu uścisnął nam ręce i zapewniał, że Ignis robi to wszystko dla nas.
Usiedliśmy przy stole, Ron od dawna miał na sobie medalion, a Ignis oddała nam i kielich.
Siedzieliśmy i zaczynaliśmy gapić się na horkruksy, może wpadniemy na pomysł, który pomoże nam je zniszczyć.
- co ? spojrzeliśmy na niego z Hermioną zaskoczeni.
- no co ?
Dumbledore wysłał nas w pole bez żadnej wiedzy po horkruksy. Moja rodzina
została narażona, Moody dla tej sprawy zginął. Za dużo ofiar, a my walczymy z
wiatrakami.
- Ron - zaczęła
spokojnie Hermiona. - sam Dumbledore nie miał pewności jak zniszczyć
horksruksy, a Harry'emu ufał i powierzył mu to zadanie jako jedynemu kto może
pokonać Czarnego Pana.
- tak !?
jakoś Ignis na razie prosperuje lepiej w tym kto miałby Go zabić ! Jest bliżej Niego niż Harry, mogłaby wbić mu nóż w plecy i po sprawie ! uniósł się i wstał od stołu.
- Ron,
przestań. - Gryffonka zaczynała płakać. - oddaj. Za długo to nosisz.
- Harry
wiesz po co mi to cholerne radio ? - warknął do niego rudzielec. - żeby
wiedzieć, że nie słyszę o Ginny, czy o braciach. Ale ty nie masz nikogo poza
Ignis. - prychnął. - chcecie ? - rzucił medalion na podłogę. - macie. Ale ja
nie wrócę. warknął dumnie i wyszedł ze swoimi
rzeczami zostawiając nam radyjko.
Hermiona
próbowała go cofnąć, ale niestety upór rudego był godny podziwu ten raz.
- a ty co
tak stoisz ? powinnaś go tu przywołać. oskarżyła Ignis, która wyszła z łóżka.
- sorki, ale
Śmierć nie miesza się w sprawy żywych. Kwestią czasu jest to, że wróci. Prędzej
czy później, ale wróci.
Nic jej nie
obeszła sprawa Rona, ale Ignis miała swoje podejście, już bardziej jako Siostra
Śmierci Morringhan. Widziałem, że tęskni do Malfoy'a nawet po
tych kilku dniach, jakby było do czego ...
* Ignis *
Bratu oczywiście wydaje się, że Draco to nic nie wart arystokrata, mający wszystko od pstryknięcia palcem, a przecież do kurwy nędzy tak nie było !
Tęskniłam do niego, bo było do czego. Charakter, głos, wzrok, czy pocałunki i malinki ... brakowało mi go pod każdym względem.
Kiedy był jeszcze z nami Kaze to pół biedy, bo zapominałam na chwilę o tęsknocie do Draco, a żyłam kminami Azjaty.
Ron wyszedł na własne życzenie, a Harry zaczynał bawić się zniczem. Był w nim Kamień Wskrzeszenia, czułam ten artefakt.
Ale nie było go ni chuj jak stamtąd wyjąć !
Hermiona siedziała nad książką od Dumbledore'a i patrzyła na mnie urywkowo.
Jakby nad czymś myślała.
Wstałam z miejsca, niedaleko stąd było jeziorko, a przy jeziorku ludzie na jakimś koncercie. Słyszałam dobre brzmienie gitary. Kastiela. Gitarę grał mój braciszek.
Przebrałam się błyskawicznie. - ja idę.
- gdzie ? tak wystrojona ? spojrzała na mnie krytycznie Hermiona.
- nie wasz interes. - odpowiedziałam i deportowałam się na plażę. Powoli padał śnieg, ale to nie przeszkadzało mojemu ex paradować bez koszulki, przewiązany łańcuchem w miejscu damskiej talii. Cholera, nie ? Gdybym go nie zostawiła byłby mój, ale wtedy nie miałabym zaręczyn z Draco. Wbiłam się od razu pod scenę. Kastiel to zauważył, uśmiechnął się lekko. - no braciszku ... - patrzyłam na niego z niedowierzaniem ale i szczęściem. Jemu się udało. - jestem pod wrażeniem.
- hej, słuchajcie. - wziął mikrofon. Nie, proszę cię. - mamy tu wokalistkę z czasów kiedy dopiero zaczynaliśmy tworzyć. - podniósł mnie na scenę. - moja mała durna siostrzyczka Ignis. - poczochrał mnie. - zaśpiewasz ?
- niby co ? - spojrzałam na niego zaskoczona. - wiesz, że od wieków nie śpiewałam.
- na pewno coś kojarzysz. A jak nie to nasz kolega - wskazał na dźwiękowca. - coś ci wymyśli.
- hmm ... a mogę zacząć od czegoś dziwnego ?
- od czego ?
- od koreańskiej sieczki.
- a proszę. - odłożył gitarę. - jak kiedyś ?
- owszem. uśmiechnęłam się.
Znane ale zapomniane trochę "Just Follow" sprzed sześciu lat. Ale tekst nadal pamiętałam.
Kastiel wymyślał sobie choreografię, a łańcuch lekko dzwonił. Przypomniały mi się jego tamte urodziny, kiedy to śpiewaliśmy dla tłumiku. On też musiał to wspomnieć, bo w sumie nim się obejrzałam, pod koniec piosenki wylądowałam w jego ramionach. Spojrzałam w jego oczy lekko zakłopotana, w końcu za jakiś rok czy dwa lata ślub z Draco, a ja jestem tak blisko swojego, bądź co bądź, ex.
Tłum skakał z radości, naciskał na nasz pocałunek. Ale ja cholera nie mogłam ! A Kastiel co ? Tak jak kiedyś posłuchał tłumu. Nie chciałam tego buziaka, ale ... ale no właśnie, dla mnie kilka tygodni już od ostatniego dość krótkiego buziaka z Draco to była wieczność. Uległam więc zarówno tłumowi jak i mojemu braciszkowi, którego kiedyś za to uduszę.
Po kilku zaledwie minutach mnie od siebie puścił, sam też musiał sobie przypomnieć, że mam narzeczonego.
- Igni ... - spojrzał na mnie jakby nic się nie stało. - zaśpiewaj coś od Slasha.
- "We Are All Gonna Die" pasuje ?
- jak najbardziej. zabrał swoją kochaną gitarę i zaczął koncert.
Po jeszcze kilku innych tytułach i paru zdjęciach z ich fanami, bo oczywiście chcieli upamiętnić też na fotkach dawną członkinię "Music Machines", Kastiel puścił mnie od siebie.
- Ignis ...
- nic się nie stało. - wiedziałam, że chodzi mu o pocałunek. - było miło.
- przepraszam. wymamrotał cicho.
- nie masz za co. - spojrzałam na niego. - naprawdę, dziękuję ci. Gdyby nie to jakbym dostała cel do zabicia od ojca na zebraniu to ...
Kastiel chyba zrozumiał, że tylko mnie unormował i zaspokoił apetyt na pocałunki na kilka kolejnych dni. - cieszę się, że ci pomogło.
- czemu ty sobie kogoś nie znajdziesz ? - spytałam zaskoczona. - spójrz na siebie. Jesteś zajebisty, a nadal sam. Widziałeś te fanki w tłumie, każda dałaby się pochlastać za jeden pocałunek od ciebie.
- wiem. - wymamrotał. - może masz rację.
- nie może a na pewno. - spojrzałam na niego poważna. - czemu nie szukasz sobie kogoś już teraz ? podczas tournee chyba łatwiej ...
- na razie żadna z dziewczyn nie akceptuje tego, że chcę mieć z tobą kontakt.
- no nie dziwię się, powiem ci szczerze. - zlustrowałam go wzrokiem od glanów po włosy. - która normalna psychicznie dziewczyna chciałaby, żeby jej chłopak widywał się z młodszą od siebie dawną miłością, którą traktuje jak siostrę.
- nie znalazłem aż tak ... luźno myślącej o związku dziewczyny, żeby pozwoliła sobie akceptować takie akcje jak ta na scenie. odpowiedział mi.
- kiedyś się znajdzie. - poklepałam go po ramieniu. Pożałowałam tego, lata gry na gitarze cholernie robiły swoje. W głowie widziałam Dracona w takim negliżu z Les Paulem w rękach. - przepraszam, ale widząc cię teraz i czując twoje niezmienne perfumy wraca mi tęsknota do Draco, oraz głód, a to nie wróży dobrze przespanej nocy, tak więc no. Nie obrazisz się ? - pokiwał przecząco głową, wyjęłam z buta fiolkę krwi i wypiłam ją duszkiem. - przepraszam, ale mój braciszek się zacznie niepokoić, a już jeden numer mu wywinęłam i mi starczy.
- leć. Powodzenia. poczochrał mnie i odszedł.
Deportowałam się do namiotu Harry'ego. Było ciut po północy, oni spali, wyraźnie stwierdzili, że wrócę o świcie. Taaa ... o świcie.
Usiadłam na łóżku, zaczęłam myśleć intensywniej o Świętach, o Draconie ... Była noc, oni spali, a ja mogłam ten raz oddać się w całości marzeniom. Leżałam na łóżku i widziałam już go w scenerii jego własnej sypialni, pod tym krawatem. Szlag, wyjęłam spod podszewki poduszki aksamit, odetchnęłam głęboko kilkakrotnie. Jeszcze kilka dni, kilka dni, a marzenia się spełnią i Draco będzie mój. Tylko mój. Przeszedł mnie lekki dreszcz, musiałam jeszcze kilka dni wytrzymać, by móc potem spełnić zachcianki przez noc Gwiazdkową a potem spokojnie przy nim zasnąć pierwszego dnia Świąt.
A Draco na pewno też o mnie myśli, w końcu było mało czasu do naszego obdarowywania się prezentami. A jeszcze trzeba było przedstawić listę życzeń.
Ale chwilowo znowu siedzę w bagnie po uszy.
Z drugiej strony od czego są marzenia jak nie od osładzania najbliższego bagna ?
Przebrałam się błyskawicznie. - ja idę.
- gdzie ? tak wystrojona ? spojrzała na mnie krytycznie Hermiona.
- nie wasz interes. - odpowiedziałam i deportowałam się na plażę. Powoli padał śnieg, ale to nie przeszkadzało mojemu ex paradować bez koszulki, przewiązany łańcuchem w miejscu damskiej talii. Cholera, nie ? Gdybym go nie zostawiła byłby mój, ale wtedy nie miałabym zaręczyn z Draco. Wbiłam się od razu pod scenę. Kastiel to zauważył, uśmiechnął się lekko. - no braciszku ... - patrzyłam na niego z niedowierzaniem ale i szczęściem. Jemu się udało. - jestem pod wrażeniem.
- hej, słuchajcie. - wziął mikrofon. Nie, proszę cię. - mamy tu wokalistkę z czasów kiedy dopiero zaczynaliśmy tworzyć. - podniósł mnie na scenę. - moja mała durna siostrzyczka Ignis. - poczochrał mnie. - zaśpiewasz ?
- niby co ? - spojrzałam na niego zaskoczona. - wiesz, że od wieków nie śpiewałam.
- na pewno coś kojarzysz. A jak nie to nasz kolega - wskazał na dźwiękowca. - coś ci wymyśli.
- hmm ... a mogę zacząć od czegoś dziwnego ?
- od czego ?
- od koreańskiej sieczki.
- a proszę. - odłożył gitarę. - jak kiedyś ?
- owszem. uśmiechnęłam się.
Znane ale zapomniane trochę "Just Follow" sprzed sześciu lat. Ale tekst nadal pamiętałam.
Kastiel wymyślał sobie choreografię, a łańcuch lekko dzwonił. Przypomniały mi się jego tamte urodziny, kiedy to śpiewaliśmy dla tłumiku. On też musiał to wspomnieć, bo w sumie nim się obejrzałam, pod koniec piosenki wylądowałam w jego ramionach. Spojrzałam w jego oczy lekko zakłopotana, w końcu za jakiś rok czy dwa lata ślub z Draco, a ja jestem tak blisko swojego, bądź co bądź, ex.
Tłum skakał z radości, naciskał na nasz pocałunek. Ale ja cholera nie mogłam ! A Kastiel co ? Tak jak kiedyś posłuchał tłumu. Nie chciałam tego buziaka, ale ... ale no właśnie, dla mnie kilka tygodni już od ostatniego dość krótkiego buziaka z Draco to była wieczność. Uległam więc zarówno tłumowi jak i mojemu braciszkowi, którego kiedyś za to uduszę.
Po kilku zaledwie minutach mnie od siebie puścił, sam też musiał sobie przypomnieć, że mam narzeczonego.
- Igni ... - spojrzał na mnie jakby nic się nie stało. - zaśpiewaj coś od Slasha.
- "We Are All Gonna Die" pasuje ?
- jak najbardziej. zabrał swoją kochaną gitarę i zaczął koncert.
Po jeszcze kilku innych tytułach i paru zdjęciach z ich fanami, bo oczywiście chcieli upamiętnić też na fotkach dawną członkinię "Music Machines", Kastiel puścił mnie od siebie.
- Ignis ...
- nic się nie stało. - wiedziałam, że chodzi mu o pocałunek. - było miło.
- przepraszam. wymamrotał cicho.
- nie masz za co. - spojrzałam na niego. - naprawdę, dziękuję ci. Gdyby nie to jakbym dostała cel do zabicia od ojca na zebraniu to ...
Kastiel chyba zrozumiał, że tylko mnie unormował i zaspokoił apetyt na pocałunki na kilka kolejnych dni. - cieszę się, że ci pomogło.
- czemu ty sobie kogoś nie znajdziesz ? - spytałam zaskoczona. - spójrz na siebie. Jesteś zajebisty, a nadal sam. Widziałeś te fanki w tłumie, każda dałaby się pochlastać za jeden pocałunek od ciebie.
- wiem. - wymamrotał. - może masz rację.
- nie może a na pewno. - spojrzałam na niego poważna. - czemu nie szukasz sobie kogoś już teraz ? podczas tournee chyba łatwiej ...
- na razie żadna z dziewczyn nie akceptuje tego, że chcę mieć z tobą kontakt.
- no nie dziwię się, powiem ci szczerze. - zlustrowałam go wzrokiem od glanów po włosy. - która normalna psychicznie dziewczyna chciałaby, żeby jej chłopak widywał się z młodszą od siebie dawną miłością, którą traktuje jak siostrę.
- nie znalazłem aż tak ... luźno myślącej o związku dziewczyny, żeby pozwoliła sobie akceptować takie akcje jak ta na scenie. odpowiedział mi.
- kiedyś się znajdzie. - poklepałam go po ramieniu. Pożałowałam tego, lata gry na gitarze cholernie robiły swoje. W głowie widziałam Dracona w takim negliżu z Les Paulem w rękach. - przepraszam, ale widząc cię teraz i czując twoje niezmienne perfumy wraca mi tęsknota do Draco, oraz głód, a to nie wróży dobrze przespanej nocy, tak więc no. Nie obrazisz się ? - pokiwał przecząco głową, wyjęłam z buta fiolkę krwi i wypiłam ją duszkiem. - przepraszam, ale mój braciszek się zacznie niepokoić, a już jeden numer mu wywinęłam i mi starczy.
- leć. Powodzenia. poczochrał mnie i odszedł.
Deportowałam się do namiotu Harry'ego. Było ciut po północy, oni spali, wyraźnie stwierdzili, że wrócę o świcie. Taaa ... o świcie.
Usiadłam na łóżku, zaczęłam myśleć intensywniej o Świętach, o Draconie ... Była noc, oni spali, a ja mogłam ten raz oddać się w całości marzeniom. Leżałam na łóżku i widziałam już go w scenerii jego własnej sypialni, pod tym krawatem. Szlag, wyjęłam spod podszewki poduszki aksamit, odetchnęłam głęboko kilkakrotnie. Jeszcze kilka dni, kilka dni, a marzenia się spełnią i Draco będzie mój. Tylko mój. Przeszedł mnie lekki dreszcz, musiałam jeszcze kilka dni wytrzymać, by móc potem spełnić zachcianki przez noc Gwiazdkową a potem spokojnie przy nim zasnąć pierwszego dnia Świąt.
A Draco na pewno też o mnie myśli, w końcu było mało czasu do naszego obdarowywania się prezentami. A jeszcze trzeba było przedstawić listę życzeń.
Ale chwilowo znowu siedzę w bagnie po uszy.
Z drugiej strony od czego są marzenia jak nie od osładzania najbliższego bagna ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz