piątek, 24 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXVII Ostatnie Sprawy ...

Razem z Draco doczekaliśmy się syna.
Urodził się czternastego listopada, a Dracon wybrał mu imię po moim znaku zodiaku - Scorpius, w zdrobnieniu Scorpio. 

Kilka miesięcy później Scorpius Severus Malfoy został ochrzczony i zaczęło się jego wychowywanie.

Narcyza i Aollicep bardzo nam pomagały, chociaż nie było z naszym synem tak strasznie.   Jedyne co było mankamentem jego wrodzonego półwampiryzmu było to, że kiedy pił mleko kradł też i krew.  Taka natura.

Maluch był blondynem po tacie, ale miał dwukolorowe oczy. Jedno zielone, po mamie, drugie błękitne, po tacie.
Był uroczym dzieckiem.

Rósł i rozwijał się o wiele szybciej niż normalne dziecko, to dosyć oczywiste, że półwampir szybciej dorasta.

Nie zauważyłam nawet kiedy zaczął z dnia na dzień sam chodzić.
Po prostu, pewnego poranka siedziałam na trawie w ogrodzie i szedł do mnie Draco z synem. Mały chciał koniecznie iść na ziemię, więc go puścił. A po sekundzie Scorpio był już przy mnie.

Draco oczywiście pracował, był zmęczony swoją pracą, a ja treningami, bo koniec końców jak jakoś zwalczyłam Fluffy'ego czy o nim zapomniałam w latach szkoły, tak po ciąży wrócił.
Nie było to akurat nic nienormalnego.

Szybko zszedł do góra pół kilo nadwagi, ale było już doskonale. 

Na meczach grałam w masce i nikt nie wymawiał dźwięcznego nazwiska. 
Noktrun był owinięty wokół mojego palca,  ale nie korzystałam z tamtej ulicy bardziej niż jako ze źródła broni i informacji. 
Wiele osób chciało mnie czy mojego syna zabić, ale nie wychodziło im to. 
*** 
Po kilku latach stabilności i gry, oczywiście Scorpio był już prawie w Hogwarcie, dotarły do mnie słuchy z Nokturnu, że Ginny Potter ma urodzić kolejne dziecko. 
Ostatnie, na szczęście lub też nie.   

Był dopiero początek wakacji.   
Draco siedział jeszcze w szpitalu, podeszłam do jego gabinetu. 

Personel nie miał zamiaru zatrzymywać kogoś kto mógłby wybić cały szpital jednym skinieniem. 

Zapukałam kulturalnie do drzwi. 
- kto znowu ? - westchnął i podszedł do drzwi. - Ignis ... 
- szz - położyłam mu palec na ustach. - mam wieści. 
- co ? 
- dopełnienie przysięgi. Weasley ma urodzić kolejne dziecko. Zgadnij w jakim szpitalu się pojawi. 
- kiedy ? 
- spokojnie. - obejrzałam się na drzwi. - cierpliwości kochanie. - pogłaskałam go po brzuchu. - dziecko ma przeżyć, potem ma pisany inny los. A ty pamiętasz przysięgę sprzed lat, tak więc dowiedz się sam, a ze spełnieniem zobaczymy.  
Draco się uśmiechnął, podniósł mnie i okręcił. - nareszcie. Tyle lat zabraniałaś jej tykać. 
- bo miała mieć dzieci. Najwyraźniej mój braciszek musiał się wyprodukować w dostatecznej ilości kopii. 
- co ze Scorpio ? 
- jest z Narcyzą, wiesz, że babcia Cyzia go rozpieszcza jak ciebie. - zaśmiałam się. - ale - pocałował mnie w szyję. - ja niedługo mam mecz. Grubszy mecz. Muszę wylecieć na trochę kochanie. 
- na ile ? 
- tydzień. 
- od kiedy ? 
- za kilka dni. - pogłaskałam jego ramiona. - panie doktorze. 
- a co ze Scorpio ? 
- są wakacje kochanie, to duży chłopak. Bez przesady, zacznie niedługo pierwszy rok. Ja w jego wieku ... - Draco spojrzał na mnie. No tak, ja byłam już wtedy po zakochaniu i w związku z chłopakiem, no a potem były inne sprawy. - może akurat ja nie jestem najlepszym przykładem, ale ma olej w głowie. 
- to na pewno, ale wiesz, że obiecałaś mu coś w te wakacje. 
- wiem. Ale jak utrzymasz języczek za ząbkami to ci powiem. - zbliżyłam się do jego ucha. - Mistrzostwa Świata, to już ich pora. W tym roku gramy z Irlandią, tym razem już nie towarzysko a na poważnie. Obiecałam mu świetne wakacje, dostanie je. Wygraną Mistrzostw Świata. 
- z tego powodu wracałaś taka zmęczona. 
- nie gadaj. - pacnęłam go po nosie. - no doktorze, ja idę. Scorpio się pewnie dopytuje.    Pocałowałam Draco w policzek i poszłam. 

W posiadłości Riddle'ów, Narcyza i Lucjusz doglądali latającego chłopca. 
Na czym latał ?  
Cóż, aktualnie był to twór podobny do smoka z Powietrza. 

- koniec zabawy Scorpio - podeszłam. Syn spojrzał na mnie i zleciał na dół. Bywał markotny, ale jak jego ojciec, dla żartu. - dobrze ci idzie, ale panuj nad kształtem. Zacząłbyś się chwiać za kilka sekund. 
- taa ...    Charakterek miał po mnie. Zdecydowanie, poszanowanie zasad BHP i zdrowego rozsądku miał po mnie. 
- ej, wiem co mówię. - skarciłam go. - mam też gorsze wieści. 
- znowu wyjeżdżasz ? 
- taka moja praca. - poczochrałam go. Pomimo tego, że nie znosił jak tak robiłam, jakoś to przeżywał i się odgryzał od czasu do czasu. - co poradzę, zaczyna się powoli sezon.  Znasz Flinta, nie będzie dobrze sypiał jeśli nas teraz nie przeciągnie.   

Scorpio myślał, że bawię się w komisje, egzekucje et cetera. 
Prawda miała do niego dotrzeć dopiero w tym roku. 

- no dobrze. - przytuliłam go. - ale obiecałaś zero wyjazdów. Tata też ich nie chciał. 
- bądźmy szczerzy, twój ojciec da sobie radę, chyba, że zaczniesz bawić się w ogrodnika. Nie polecałabym. 

Narcyza i Lucjusz deportowali się, a ja weszłam do domu. 
Zaczęłam gwizdać "Smoke on the Water"  i szybko usłyszałam gitarę. 

- nie pamiętam, żebym cię zapraszała. - rzuciłam w stronę brzmienia gitary. - Kastiel przestań się wydurniać. Wyłaź. - zza filaru domu wyszedł mój ex. Znowu, niestety, jego związek się rozpadł. Tym razem Carmen sama odeszła, zostawiając go samego. - jak tam ? 
- jakoś leci. - odstawił gitarę, a Scorpio go przytulił. - no młody, nie bądź taki jak twoja mama. Udusisz mnie. 
Zaśmiałam się. - wiesz co, przyłożyłabym ci gitarą, ale żal mi instrumentu. - przytuliłam go, a ten mnie oczywiście podniósł i okręcił. - no przestań ! Czemu wy to robicie !? 
- co ? - znowu wykonał ze mną piruet w powietrzu - to ? 
- tak. 
- bo jesteś lekka. 
- nie denerwuj mnie. - odpowiedziałam żartem. - wiesz co ... mam wyjazd za kilka dni. 
- wiem. Twój kochany mąż już mi to uświadomił. Nie mam nic do roboty, muszę pobrzdąkać, a nowa płyta na razie zbiera dotacje na pomysły.  Mogę zająć się Scorpio. 
- serio !? - przytuliłam go. - Jezu, jesteś tak kochany !
- od tego ma się braci. 

Pojawił się i Draco. 
Zdjął fartuch i marynarkę, chciał tak samo potraktować koszulę, ale zobaczył Kastiela kiedy rozpiął trzy guziki. 
- nie zapowiadałeś się. Rzucił luźno. 
- a ty mógłbyś aż tak nie rozpieszczać Ignis. 
Westchnęłam. - to tylko trzy guziki, jakbyś zapomniał ja się przyzwyczaiłam do takich sytuacji. 
- ale ja też tu jestem. - upomniał się Kastiel. - mógłbyś też ją dokarmiać, bo zaraz zniknie. 
- jeszcze mam co zrzucać. Odpowiedziałam.

Kastiel uniósł ręce i przerzucił gitarę na plecy.
- nie ma problemu żeby zająć się młodym.
- okej, dzięki. - pocałowałam go w policzek. - ja już w sumie za kilka dni muszę wylatywać, bo mnie tam potem zjedzą.
- rozumiem. - zapewnił Kastiel. - ej, a twój kochaś ?

Draco czekał na buziaka, ale rzuciłam mu się w ramiona z wręcz szczeniackim piskiem. - on ma mnie już chyba dosyć. Tyle lat się ze mną męczy.
- idzie przywyknąć. - zapewnił zgryźliwie Draco. - ale i tak wiesz, że nie oddam cię nikomu.
- wiem. - potarłam policzkiem o jego tors. - jesteś kochany.

Na te słowa Kastiel i Scorpio chóralnie udali odruch wymiotny.
Obrzuciłam ich rozbawionym spojrzeniem i odczepiłam się od Dracona. 
- polecę się spakować, bo potem zapomnę. A Kastiel, coś do picia, do jedzenia ? 
- nie trzeba. 

Poleciałam po walizki i zrzuciłam je na dół. 
- Ignis lecisz za kilka dni. 
- ale potem zapomnę. - odgoniłam i dorzuciłam kilka kurtek. - poza tym lecę jutro. 
Obaj się zasmucili, ale po kilku minutach siedzenia i rozmów Kastiel zniknął po dowiedzeniu się, że Draco da radę sam i nie chce pomocy przy własnym synu. 

Po nocy przespanej przy jego boku wyleciałam całując Aryjczyka na pożegnanie a Scorpio pocałowałam w czoło.

Tydzień mordęgi, ale warto było. 

Dotarł do mnie list od Draco
" Urodziła, zdrowy syn. Zabiłem dawkując arszenik i morfinę. Potter żałuje żony, zgadnij kto go pociesza ? Szlama ! 
Nie dziwi mnie to, jedno drugiego warte. 
Scorpio tęskni, ale dajemy radę. 
Mi brakuje Twojego towarzystwa, ale ... Ja już przywykłem. " 

Odpisałam mu, że ja też tęsknię, ale jestem nawet zbyt zmęczona by pisać. Dodałam, że mam na zbyciu bilety, jak na zawodnika przystało, miejsce dla rodziny było darmowe i pewne, ale dla gości już trzeba się starać. Oczywiście wspomniałam, że chciałabym je podarować Harry'emu jako ostatnią szansę pojednania. 

W końcu na mojego brata nie działały listy, prośby, ani nic. To była ostatnia szansa by mi wybaczył. 

Draco zapowiedział naszą wizytę na następny dzień, bo w końcu już miałam ostatni trening i wracałam do Dworu. 
Wypadały też ważne zawody dla Scorpio, który po raz pierwszy grał w turnieju szermierczym. 

Wieczorem byłam już w Domu Riddle'ów przywitana przez syna i męża. 
Pierwsza i jedyna rzecz o jakiej myślałam było wziąć prysznic i pójść spać. 
To też zrobiłam. 
Następny dzień to była sobota. 

* Harry *

Siedziałem w domu, przy stole, przy śniadaniu.  Był weekend, a po Bitwie wszystko już dawno opadło.
Ginny urodziła dzieci i zmarła w szpitalu, Hermiona od jej odejścia była moją żoną, chociaż ją kochałem to i tak wiedziała, że nigdy nie zapomnę o Ginny.
Dzieciaki przyjęły Gryffonkę jak swoją matkę, a Hermiona pokochała moje dzieci jak swoje. 


Wpadł przez okno „Prorok Codzienny”.  Na pierwszej stronie, oczywiście, bo kto inny mógłby robić rozgłos ?, Ignis z Malfoy’em. 
Tytuł artykułu ?    „ Filantropia, czy wyrachowanie dla przykrycia wyrzutów sumienia ? ” 
Przeczytałem go jakby chodziło o kogoś obcego.  W końcu Ignis była mi już obca, nie znałem jej. Nie była moją siostrą.  
Malfoy’owi jakoś przebaczyłem, był tylko jej marionetką przez te wszystkie lata. 

„ – co zrobicie z największym majątkiem w świecie czarów ? - 
- no nie wiem, Draco. – Ignis spojrzała na męża. – myśleliśmy nad jakimś szpitalem, może prywatną placówką, albo nad sierocińcem. - "

Tak, zbuduj kolejny sierociniec, wychowaj drugiego psychopatę równemu twojemu ojcu. A nie, już to robisz ze swoim synem. 

„ – ja jestem za wyłożeniem na szpitale, ale jakoś dojdziemy do konsensusu. – doktor Malfoy pogłaskał Ignis po policzku. – prawda kochanie ? - "

Niedobrze się robiło od tej ich słodkiej gatki.

„ – jakoś na pewno. – przytuliła się do jego boku. – zobaczymy. Możemy też wesprzeć dzieciaki na Nokturnie, dać im też szanse. –
I szkolić kolejnych płatnych morderców.
„ – zobaczymy, do wypisania kwoty jeszcze jest czas. – Malfoy pocałował ją w policzek. – a teraz powiedz mi gdzie chcesz iść ? –
Śmiech. – nieważne. –
- jak to ? –
- jesteśmy na spacerze kochanie, a nie na zakupach. –
- nalegam. –
Ignis wzdycha, zaczyna znowu się śmiać. – co ty kombinujesz, co ? –
- nic. –
- tak, już ja znam to twoje „nic”. – westchnienie. – chodźmy po prostu na kawę albo na lody. –
- jak sobie życzysz. -  poszliśmy z parą Malfoy pod kawiarnię.  Doktor Malfoy machnął różdżką, w ręce pojawił się u niego bukiet róż. - dla ciebie. –
- jakby już ci nie starczało róż w ogrodzie. – zaśmiała się Ignis, kwiaty zniknęły. Za to na skórze szukającej pojawiły się nowe wizerunki róż. – wiesz przecież, że nie lubię dostawać aż tak wielkiej ilości kwiatów. –
- jedna róża jest zbyt skromna. – Dracon pocałował ją w ucho. – Księżniczko. - "

No proszę, porzygam się zaraz.
Wywiad dalej opowiadał o ich planach na ten szpital czy sierociniec.
Na górze dzieciaki pobudziły się, a Hermiona zeszła na dół.

- cześć Harry. – pocałowała mnie w policzek. – co to ?
- „Prorok”. Zgadnij kto jest na pierwszej stronie ? 
- Ignis ? – podeszła do lodówki i wyciągała mleko. – zgadłam. – stwierdziła po chwili kiedy milczałem. – Harry, to twoja siostra. 
- nie. Moja siostra zginęła podczas Bitwy o Hogwart. Ona nią nie jest. 
- ale jakoś Malfoy’owi wybaczyłeś dawne rany. 
- bo to on był jej marionetką, a nie ona jego. Uknuła to przez lata, mam jej to teraz wybaczyć ? 
- uratowała ci życie. Gdyby nie jej poświęcenie Voldemort by nadal żył. 
- a skąd wiesz, że jej tatuś gdzieś nie czyha ? 

Hermiona zaśmiała się. – porozmawiajmy o czymś innym niż o teorii spiskowej twojego pomysłu, dobrze ? – przytuliła się do mnie. Pocałowała mnie w policzek. – ubierz się, niedługo mamy gości. 
- jakich gości ? 
- sama nie wiem jakich, ktoś wczoraj zostawił kartkę, że przyjdzie. 

- świetnie.  podniosłem się z miejsca i tyle zdążyłem zrobić kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek.
Hermiona też nie była ubrana, ale otworzyła.

- niespodzianka. – rozpoznałem głos Ignis.  – cześć Hermiona. 
- cześć. – moja żona ją przytuliła dosyć zaskoczona. Dostała bukiet róż, z rąk, nie Ignis a Malfoy’a. – dzięki. 

- cześć.  przywitał się, ale uścisnął jej dłoń, tą samą ręką, która zabiła Dumbledore’a. Na dół zbiegły dzieci..
- wujek Draco ! 

- wujek … - spojrzałem na Hermionę. – o czymś nie wiem !? 
- zapowiedzieli się, dzieciaki przecież się znają.

- cześć – Malfoy usiadł w kucki. – mam coś dla was. – podał im zza pleców wielkie pudełko. – wybuchająca lukrecja, jak wrzucicie ją do wody puchnie, potem wypuszcza kwiaty. A z kwiatów bum robią się wielkie – nakreślił rękoma okrąg w powietrzu obrazując im jak wielkie – gwiazdy.
 
- dziękujemy ! – oblazły go jak szarańcza.  Myślałem, że ich nienawidzi. Sam miał tylko jednego syna, a ja z Hermioną doczekałem się gromadki po Ginny. – ciocia Ignis ! 

- nie ciocia Ignis.  upomniałem je. 

- co dzieciaki ? ja niestety przychodzę do was z pustymi rękoma. 
- pokaż nam sztuczki ! 

- nie, nie będzie bawienia się ogniem. 

- łapcie – wypuściła im ognistego złotego znicza.  Owszem, magia imponująca, ale nie w moim domu. Zgasiłem go. – Harry – podeszła do mnie, chciała mnie przytulić. Odsunąłem ją. – nie przy dzieciakach. – dałem się objąć. – bracie. 

- nie bracie. – odsunąłem ją od siebie widząc, że dzieciaki znikły na górze bawiąc się wybuchową lukrecją. – nie jestem twoim bratem. 
- Harry … - w oczach Ignis widziałem smutek, żal no i odrobinę złości. – zrozum, to wszystko robiłam dla ciebie. 
- nie wierzę. Robiłaś to po to, żeby teraz mieć mnie daleko od siebie. No  i ci się udało ! A teraz wynoś się z mojego domu ! 

- grozisz mi nawet nie wypijając porannej kawy. No ciekawie. – zażartowała, ale szybko została przyciągnięta do boku Dracona. – kociaku … wieczorem. 

- a gdzie zgubiliście syna ? spytałem agresywniej. 
- Scorpius jest na zawodach szermierczych. – odpowiedziała spokojnie Ignis. – zaparł się na ten sport, ale ma efekty. Nie zmuszam go do Quidditcha. 

- nie gra !?  Hermiona była zdziwiona.
- na razie ma spełnienie w innym sporcie, owszem gra, ale nie z takim wielkim zamiłowaniem z jakim dzierży floret.  

- widzę, że zamiłowanie do broni ma po mamusi.  warknąłem.
- Harry … - Hermiona ucięła moje uwagi. – dzieci są na górze, uspokój się. 
- ciebie też widzę omotała wokół palca. – prychnąłem. – zapomniałaś jak jego ciotka cię torturowała ? jak pogłębiali ci rany !? 
- Harry, ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię wybaczyć i odciąć się od przeszłości. – stwierdziła z wyższością Hermiona. – poza tym ubierz się. 

- spokojnie, ja się przyzwyczaiłam. Nie zwróciłam nawet na to uwagi. zapewniła Ignis.
- tak, ale jak ja się tylko rozbiorę to od razu zaczynasz – wymamrotał jej na ucho Malfoy. – nie jest tak ? 
- o, proszę cię. Do ciebie chyba mi wolno się przykleić. – spojrzała mu w oczy. – hmm ? 

- burdel to nie tu.  upomniałem ich.
- nic się nie zmieniłeś Potter. – Malfoy westchnął. – ja tu jestem pokojowo. Albus przecież przyjaźni się ze Scorpio. 

- i ubolewam nad tym. 
- Harry !. Hermiona ucięła moje narzekania dosyć zaskoczona.
- taka jest prawda ! ich syn niedługo zacznie wdawać się w rodziców, czyli w manipulantów i kłamców ! 

- tato nie krzycz na ciocię Ignis.  dzieciaki przytuliły się do nóg byłej Ślizgonki.

- spokojnie – jej kolana szczęknęły kiedy kucnęła do nich. – wiecie dzieciaki, powinniśmy już iść. przytuliła każde z nich.
- nie.  zaprzeczyły zgodnie.
- w sumie to zostańcie na obiedzie, będzie miło.  Hermiona wysunęła propozycję.
- na obiad musimy iść. Teraz są walki przygotowawcze, potem zaczyna się właściwy turniej. Obiecaliśmy Scorpiusowi, że będziemy. 
- no dobrze. – dzieciaki ją puściły. – papa ciociu ! 
- pa. – uśmiechnęła się do nich. – o, Harry. Ministerstwo na pewno da ci urlop. – na stole leżały bilety. – Bułgaria vs Irlandia. Za kilka tygodni. 
- wiesz co ? – podarłem wszystkie bilety. – zabieraj je sobie. 

Ignis zaczęła płakać, Malfoy ją przytulił. – no już, to nic. uspokajał ją. 
- nic ? – odepchnęła go od siebie na kilka centymetrów. – kocham cię, ale to mnie boli. 

- Harry. – Hermiona nie rozumiała czemu to zrobiłem. – zobacz. – dzieci też były smutne, w końcu zawsze chciały zobaczyć ten mecz. – przeproś swoją siostrę. 
- to nie jest moja siostra.
 - ty świnio – Ignis podeszła do mnie zapłakana. – po tylu latach, ja tyle dla ciebie zrobiłam, widzisz to ? – jej ciało odkryło blizny w kształcie błyskawic. – mam je wszędzie, co rok w dzień Bitwy otwierają się i krwawią jak cholera. Czemu ? Bo uratowałam mojego brata, który mimo tego wszystkiego nadal nie wie jak bardzo go kocham. 
- no już kochanie. Już. – Malfoy zabrał ją ode mnie, wtulił ją w siebie. Pstryknął palcami i odnowił bilety. – już, chodź.     Zniknęli.

- Harry ! – Hermiona spojrzała na mnie zaskoczona. – jak mogłeś ? Ona naprawdę się poświęciła, zrozum.  

- ciebie też omotała. 
- jesteś uparty jak osioł. 
- nie Hermiona. Ja ją znam. 
- przestań. Nie widziałeś jej tyle lat, czas żebyś jej wybaczył. 
- nie mam zamiaru. 

Wyszedłem na śniadanie do Londynu, przesiedziałem cały dzień w swoim biurze. Może miała rację, że czas najwyższy jej to wybaczyć ? 

Nie. 
Ignis ma w tym cel, uśpić moją czujność a potem znowu coś wymyślić. 

Na pewno zależało jej na naszej obecności na tym meczu, od Bitwy robiła wszystko, żeby tylko mnie sobie zjednać.     Ale robiła to pewnie z wyrzutów sumienia albo wyrachowania. Omotała już moje dzieci, Hermionę, tylko ja zostałem normalny.  

Przecież jej kochaś zabił Rona, Ginny, bliźniaków, Molly i Arthura Weasley.  
Ona patrzyła na ich śmierć z obojętnością, mogła go przecież powstrzymać ! A tego nie zrobiła ! 

Chociaż zniszczyła Voldemorta,  a wtedy przy Bitwie miała wybór, albo jego zachowa przy życiu, albo mnie. Wybrała mnie, Voldemort był już tylko legendą. Dzięki niej martwą. 
Nadal mnie kochała jak brata.  Ignis na pewno robiła to dla mnie, nie miała innej rodziny, oprócz Malfoy’a, no i jego pokręconej strony.    


Po długich walkach postanowiłem jej przebaczyć, jednak nie informowałem o niczym Hermiony.


Ignis sama dowie się na rozgrywce.

 Po kilku tygodniach wypadał ten mecz.
Zabrałem dzieciaki i Hermionę, w końcu jakoś mnie przekonali, że też mam być, chociaż wolałem tą rozmowę z Ignis odwlec jak najdalej. 

Widziałem na trawie drużynę Bułgarii, Ignis rozglądała się po trybunach, widziała mnie i się uśmiechnęła.  Wyleciała do nas. 
- jednak jesteś bracie. 
- jestem. Siostrzyczko. 
Uśmiechnęła się i miała łzy w oczach. – do zobaczenia po meczu. uścisnęła mi dłoń dosyć mocno i wyleciała na dół z powrotem.
- do zobaczenia. 

Mecz, tak jak można było się tego spodziewać po Ignis, trzymał nas w napięciu czy zdobędzie znicza przed Irlandią, czy powtórzy sytuację z Mistrzostw Świata, które razem z nią oglądałem jeszcze jako dzieciak.
 
- ostatnie sekundy meczu, punktacja jest równa. Czy Ignis zdobędzie znicza czy będzie to jej pierwsza w karierze porażka ? 

- no dalej. - wymamrotałem pod nosem. - złap go. 

- co ona robi ? – Ignis wisiała do góry nogami i leciała nad trybunami. – dosyć dziwny moment na witanie fanów, był na to czas na początku spotkania. – siostra wyskoczyła na dół z miotły. – co ona wyprawia ? czy presja czasu i fanów sprawiła, że Ignis postradała zmysły ? – widziałem przy trawie znicza, Irlandczyk patrzył na nią jak na szaloną, ale dopiero teraz zrozumiał, że nie zdąży wynurkować kiedy ona spadnie na cztery łapy. – nie, tam jest znicz !. – próbował uciekać, ale dostał się do rąk Ignis błyskawicznie. Siostra usiadła po turecku na trawie i podniosła dłoń z zaciśniętym w niej złotym zniczem. – widać szaleństwo czasami wychodzi na dobre. Wygrywa Bułgaria wynikiem 1350 do 1000. 

Na murawę zlecieli się fani, nawet nie zdążyłem policzyć do trzech kiedy moje własne dzieci zniknęły i poleciały do cioci się przytulić.  Fala ludzi z długopisami i aparatami też nie dawała jej spokoju dopóki nie weszła do szatni. 
Ale i tam chciało wpierdolić się kilku paparazzich, jednak ich wygonili jej koledzy z drużyny.
Czyli stary skład Slytherinu z Flintem na czele. 

Draco wszedł zaproszony do szatni. 
Przez drzwi było słychać jak gratuluje Ignis występu, jak, oczywiście nie odmówił sobie tego, ją całuje. – no już kochanie, bo nie przebiorę się do wieczora. Ignis odgoniła go od siebie. 
- wiesz, że dla mnie mogłabyś tak zostać. 
- a, łapki z daleka. – odsunęła go od siebie. – ale zawiązać na mnie gorset byś mógł …
- nie wiem dalej po co ty go nosisz, ale – sekunda. – proszę.  wyszli na dwór.
- no już, udusicie mnie.  Zażartowała i rozgoniła dzieciaki, otaczające ją ze wszystkich stron, tak samo jak starych fanów ze Slytherinu. Po kolejnej  fali dziennikarzy podszedłem do niej. 

- siostrzyczko – rzuciła mi się z piskiem na szyję. – no już.
- bracie. – widziałem jej szkliste oczy. – ty … 
- przepraszam. – wymamrotałem. - dotarło do mnie.
- nic się nie stało. 

Wieczorem trafiłem do jej domu, na przyjęcie świętujące mecz.  Malfoy upiekł sam, byłem świadkiem widzącym go w kuchni, tort marchewkowy i dał jej oraz jej drużynie pod nos.

- dzięki kochanie. Ale przez ciebie przytyję jeszcze bardziej. 
- przecież uwielbiasz ciasto marchewkowe. 
- Fluffy uwielbia, ale co z tego. 
- o, zapomniałem o Fluffym – połaskotał ją w brzuch. – przywitany ? 
- zostaw Fluffy’ego w spokoju. Bo się obrazi. 
- znam sposób na obrażonego Fluffy’ego. – wymamrotał jej na ucho. – ale nie przy gościach. pocałował ją w szyję. 

- Harry, zabierzesz go ode mnie ? Ignis spojrzała na mnie z żartem. 
- nie licz na to. To twój problem. 

- mamo ! – Scorpius ją znowu przytulił. – jak ty to zrobiłaś !?
- tajemnica zawodowa skarbie. Powiem ci jak przejdę na emeryturę.
- ale to zajmie wieki ! zaoponował rozczarowany syn.  Wdał się w Malfoy'a. 
 - no właśnie.  zaśmiała się Ignis.     

Całe towarzystwo, a więc i my, siedzieliśmy tam do nocy.  Potem wygoniła nas delikatnie, drużyna się rozeszła, a Ślizgoni wbrew pozorom nie byli tacy źli.  
Owszem byli w Śmierciożercach, ale dla ochrony własnych rodzin.  Teraz to pojąłem, że nie każdy był zły bo lubił być zły. Oni nam pomagali, wpleceni w misterną intrygę Ignis tylko delikatnie przez nią popychani do działań.
Siostra zmarnowała całe lata po to, żebym teraz siedział z nią przy stole i świętował jej zwycięski mecz. 

* Ignis * 

Harry w końcu mi wybaczył to wszystko.
Po tylu latach, nareszcie. 

Draco spojrzał na mnie szczęśliwy a Scorpio też podejrzanie się uśmiechał, smykałkę do knucia i łobuzowania miał po mnie, ale łobuzerski uśmieszek po tacie.
Obaj się na mnie rzucili w miśku, Draco oczywiście składał krótkie buziaki na mojej szyi, a Scorpio zaczął mnie powoli dusić. Tak, siłę miał i po mnie, i po tatusiu.
- Scorpio daj mamie odetchnąć, bo się udusi. - Draco skarcił naszego syna, który się grzecznie odsunął. - Ignis ...
- co ty knujesz ? 
- nic. - Aryjczyk próbował się zakryć kłamstewkiem. Ale po sekundzie mnie pocałował. - kochanie, twój brat wreszcie zrozumiał. 
- wiem. - przytuliłam go z piskiem. - nareszcie. Nie wiesz nawet jak bardzo się cieszę. 
- ale zaraz połamiesz mi żebra. 
Rozluźniłam przytulenie, a mój mąż oczywiście jeszcze raz pocałował ugryzienie.

Ostatnia sprawa rozwiązana, mogłam spokojnie odetchnąć i cieszyć się odzyskanym bratem.
A niedługo Scorpio jedzie do Hogwartu na pierwszy rok szkolny. 





czwartek, 23 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXVI Wszystkiego Najlepszego !

Następnego dnia miałam kolejny trening.
Kości się zrosły, a ja byłam wypoczęta.

Draco siedział na dole i przy śniadaniu powtarzał materiały.
- kujesz całą noc ? - przytuliłam go. - nie musisz.
- wolę się przygotować teraz niż potem ślęczeć.
- ja już i tak muszę lecieć. - pocałowałam go w ucho. - nie spędź nad nimi wiele czasu i idź spać.  Pożegnałam go i deportowałam się do Flinta.

Byli zaskoczeni moją obecnością. - Ignis, a twoje żebra ?
- zrosły się. - odpowiedziałam miękko. - mogę grać.
- ale jesteś pewna ?
- tak jestem pewna. Skończmy gadaninę i przejdźmy może do gry, okej ?
 Drużyna była wielce zdziwiona, ale pograliśmy.

Tym razem akcje były raczej łagodniejsze, ze względu na to, żeby aż tak mnie nie połamać, ale i tak trafiło się kilka siniaków, zadrapań, oraz stłuczeń.
Flint oczywiście chciał mnie oddać do medyków, ja odmówiłam i po kolejnych kilku godzinach męczarni byliśmy wolni.

W domu pierwsze co to zaległam na sofie w salonie, a Draco oczywiście sprawdził sobie ciągłość moich kości. Tym razem zero złamań.
- Ignis uważaj na siebie. Powiedział po wszystkich możliwych oględzinach, zajrzał nawet na moje migdałki.

- staram się, dzisiaj i tak nie dowalili mocno. 
- na twoim miejscu szukałbym innej roboty. 
- na studia się nie nadaję, przykro mi. - ukróciłam jego zamiary - a jest coś ciekawego na Nokturnie ? 
Draco podał mi teczkę. - pamiętasz tamtego bossa ? 
- yhym. 
- jego ludzie wysyłają mi rzeczy do tego wszystkiego. Chcesz się pobawić ? 
- tak. - ziewnęłam. - ale to za kilka godzin. 
Zwinęłam się w kłębek i zostałam przykryta kocykiem. 

Wieczorem Draco zabrał nas na Nokturn, ludzie i bestie w ludzkich ciałach cofali się przed nami ze strachem i respektem. Oni znali prawdę, Czarny Pan przeżył, a jego demoniczna córeczka przejęła po nim interesy. 

W tych samych tunelach Draco wywołał ludzi, oddał mi zwierzchnictwo nad nimi, na co spotulnieli jak baranki, no i dołączył się do re-organizacji tego wszystkiego. 
Po kilku godzinach w kanałach wszystko było wiadomo, a ja po powrocie do Dworu położyłam się z głową na udach Draco.
Aryjczyk głaskał mnie dłonią po plecach jednocześnie czytając coś o przedawkowaniach i odpowiednich ilościach wywarów. 

- kochanie ...
- hm ? Spytał znad książki.
- przeniesiemy się potem do Domu Riddle'ów ?
- o co ci chodzi ?
- no, po małżeństwie.
- czemu pytasz ?
- no bo po ślubie, po tym wszystkim chyba oddamy twoim rodzicom Malfoy Manor. Aollicep i ojciec planują się przenieść na stałe do zamków Korony i Rady, więc mi wpadnie dom ...
- porozmawiajmy o tym kiedy indziej.
- czemu ?
- nie jesteśmy jeszcze po ślubie. - pocałował mnie delikatnie w ramię. - jeszcze nie rozważajmy takich kwestii.
- ale dlaczego ? Warto byłoby już teraz mniej więcej to ustalić.
Draco westchnął. - Ignis potem. Naprawdę.
- jak chcesz. - westchnęłam i potarłam o jego udo policzkiem. - Książę ...
Zdziwiło go stare i dosyć zapomniane miano. - tak ?
- zostaw na chwilę książki. - podniosłam się i przytuliłam się do niego. - na chwilkę.
- i tak ten materiał praktykowałem ... - zastanowił się a ja go pocałowałam. Po kilku minutach się odsunęłam. - czemu to zawdzięczam ?
- poskładaniu moich żeber. - objął mnie. - mam ochotę gdzieś wyjść.
Do pokoju wpadła mała złota koperta.  Już raz się o to wkurwiono, jednak tym razem nie było kogoś, kto mógłby się denerwować.
- papiery ...
- no i ?
- potwierdzenie. Termin możemy ustalić kiedy będziemy chcieli. Wolałbym zacząć pracę.
- to dopiero za jakieś siedem, może osiem lat.
- minie nam jak mrugnięcie okiem. - pocieszył mnie. - nie starzejesz się zbytnio.
- ty też nie. - odpowiedziałam i podniosłam się z kanapy. - skoro papiery mamy za sobą, to chodźmy gdzieś.
- gdzie ?
- hmm ... "Ukąszenie" ?
- jeszcze jasno.
- co z tego ? Od kiedy to obchodzi cię pora dnia ?
- bo wolałbym bawić się po ciemku.   Wymamrotał mi na ucho.
Uśmiechnęłam się. - restauracja ?
- a reporterzy ?
- nie dla reporterów będę się stroić.
- co zamierzasz ubrać ?
- hmm ... a zależy.
- od czego ?
- gdzie wybierzesz lokal.
- klub, ciemny klub.
- hmm ... Zaczynasz mówić jak Draco, którego uwielbiam. - odetchnęłam. - ciemny klub, półmrok, światła no i parkiet ... hmm ... skóra. Tylko tyle ci zdradzę.
- no dobrze. To zbieraj się kochanie.
- mrau, idę. Daj mi się wymyć. - pocałowałam jego policzek i delikatnie pogładziłam go językiem po skórze. - kociaku.

Poszłam na górę i weszłam do wanny wypełnionej gorącą wodą.
Do łazienki wszedł Draco. Bez większej krępacji podszedł do mnie i mnie pocałował.
- kochanie ...
- można do ciebie dołączyć ?
- mhmm ... chodź, zapraszam. - wanna się powiększyła, a on zrzucił ciuchy i wszedł do wody. Przytuliłam się do niego. - Draco ...
- tak kochanie ?
- zostańmy tak. - wtuliłam głowę w jego ramię, obejmował mnie. - jest świetnie.
- a klub ?
- niedługo. Jeszcze kilka minut. - pocałowałam jego policzek. - chcesz iść do klubu czy zostajemy ?
- chodźmy.
- daj mi się ubrać. - podniosłam się i zabrałam szlafrok. Przeszłam do sypialni i zabrałam swoje rzeczy. Kurtka ze skóry, skórzane spodnie, wysokie buty, kapelusz no i to było tyle. Zapięłam kurtkę bez bluzki czy topu pod spodem. Znając życie później mógłby nadawać się tylko do śmieci. Draco ubrał się po swojemu i deportowaliśmy się pod klub. - Raul ! - właściciel podszedł do mnie, ale tym razem z kluczami w ręce. - co ?
- przejmiesz lokal ?
- ocipiałeś ? Nie będę ci zabierać klubu. Mam własne utrzymanie.
- znajdź następcę.
- nie masz jakiegoś wspólnika ?
- proszę Ignis.
- nie mogę.
- musisz - wcisnął mi klucze do rąk. - dzisiaj pijecie na mój koszt. Potem zobaczymy. W papierach klub ma być w waszych rękach, a w praktyce to możecie i na burdel go przerobić, ale miejsce ma istnieć. - po tym zdaniu barman przesunął po ladzie kilka kieliszków. - muszę dogadać się z Koroną co do tego wszystkiego, a więc klub zostanie w waszych rękach.
- dobra. Na jakiś czas okej.

Raul zniknął, a ja wstałam od baru zostawiając kieliszek pusty. Draco też swoje wypił i poszłam z nim na parkiet.
Okazało się, że "Music Machines" grali akurat w klubie, Kastiel przejął wokal.

Grali "Anastasia" Slasha.
Rozpięłam delikatnie kurtkę, Aryjczykowi rzuciło się w oko to co miało.
Przyciągnął mnie do siebie na wszelki wypadek.
- Ignis chcesz kolejnego skandalu ? Wymamrotał oskarżycielsko.
- podoba ci się. - zaszachowałam. - wiemy o tym. Top byłby do wyrzucenia po pójściu do klubu, wolałam więc sobie tego oszczędzić.
- jak Kastiel cię zobaczy oszaleje.
- zapominasz, że on ma swoją dziewczynę, a jest moim bratem. - odpowiedziałam na jego ucho. - a ja stroję się dla ciebie. Wilku. - poczułam usta na szyi. Za nimi był język. - nie rób tak, wywołasz kolejną chryję w prasie.
- nie obchodzi mnie to. - przyciągnął mnie do siebie. - on ma się na ciebie nie gapić.
- nadal zazdrosny ?
- nie o Kastielu mówię. - odpowiedział. - Potter. Zaplątał się tu razem z wiewiórą.
- szzz ... nie jej czas. - uspokoiłam go. Zaczęłam się przy nim poruszać jakby nigdy nic. - niech się gapi i żałuje. - Draco przechylił mnie a ja potem tuż przy nim się obróciłam. Zagwizdałam. - braciszku ! - Kastiel spojrzał na mnie. Skupił delikatnie i na ułamek sekundy wzrok na dekolcie, ale szybko wrócił mu rozum. - zagraj mi "Dirty Girl". Proszę.
- jak chcesz.

Poszedł mój rytm, a ja byłam tak blisko Draco, że dzieliły nas już praktycznie tylko ubrania.
Aryjczyk nie miał zamiaru mnie puszczać od siebie, korzystałam z tego.
- " say all night, my dirty girl " Wymamrotał mi na ucho.
- nie dzisiaj. - Poruszyłam się w jego objęciach. - jeszcze jutro trening, nie mogę się spóźnić.
- nie spóźnisz się. - obiecał. - nigdy się nie spóźniłaś.
- Draco ...
 Przeszkodził mi pocałunkiem.

Po nim poszło kilka kieliszków wina.
A po następnych piosenkach wróciliśmy do Dworu.

W sypialni Draco zdjął ze mnie kurtkę i pocałował mnie. Zdarłam i jego koszulę.
- kochanie ...
- cii ... pogłaskał mnie po ustach.
- Draco ... pocałuj mnie. - zatopił we mnie usta. Pogłaskał mnie po ramionach, a przy okazji leżałam na materacu. Aryjczyk zdjął ze mnie i spodnie, ja je zdarłam z niego. Ale na tym wolałam poprzestać. - obiecałeś.
- nie mam zamiaru przekraczać obietnicy. - przytulił mnie, a ja po tych kilku kieliszkach nie miałam zamiaru dowalać kilku butelek. Położyłam się przy nim i zasypiałam. - do ślubu. Dodał zamiast dobranoc i pocałował mnie w ucho.

****

Minęło osiem lat na treningach i w spokoju.
Jeszcze nie było żadnego meczu z Irlandią, a ja utrzymywałam się chwilowo z lokalu po Raulu. W końcu za treningi mi się nie płaci.   Miałam wystąpić od pierwszego meczu z Irlandią, a do tego jeszcze było trochę czasu.

Harry pomimo moich prób nie chciał mi przebaczyć, chociaż Ginny go do tego namawiała.
Popierała to tym, że gdybym chciała go zabić nie wydałabym go od Draco, tylko dała mu go skatować. 
Jednak on nie chciał o tym nawet słyszeć.

Było już niedaleko do mojego i Dracona ślubu. Oczywiście pojawiały się spory o zaproszenia. Chciałam żeby Hermiona, Ginny i Harry byli obecni.
Braciszek miał już kilka dzieciaków, dorobił się gromadki, Hermiona była sama, a Ginevra jeszcze miała kilkoro pociech w planach.
Draco nie chciał ich widzieć na ślubie, a ja owszem.

Przygotowania trwały, we Dworze nie było innego tematu, a prasa też po wycieku daty zaczynała spekulować. Nie były to tematy wielkie, w końcu osunęłam się w cień, ale wśród stałych fanów budziło to sensację.

Szukałam prostej sukni, niezbyt wystawnej, skoro potem i tak ma zniknąć.
Do domu zawitała Aollicep, ojciec, no i Markus - przewodnik Rady.
Jeszcze - to warto dodać, bo po naszym małżeństwie chciał oddać mi władzę. Czyli zjednoczyć Radę i Koronę. Bo po co rozdzielać to na filie ?

- Draconie, wiesz doskonale, że czeka na ciebie przemiana.
- wiem.
- nie nastąpi to dzisiaj, bo wampir po przemianie jest płodny tylko miesiąc. A wy planujecie ślub ...
- za dwa tygodnie.  Odpowiedziałam.
Markus zamyślił się. - więc musi do tego dojść w przeddzień waszego małżeństwa.
- fajny wieczór kawalerski.  Wymamrotał Draco. Pacnęłam go w brzuch.
- przemiana jest dosyć bolesna, to nie jest tak jak w przypadku początkowego stadium. Tu trzeba ponownie podać jad, tym razem całą dawkę. Nie jest to najlepszy moment w życiu, jednak zapewniam, że jest to konieczne.
- za trzynaście dni.
- owszem. - Markus skinął głową. - a ty Ignis przemiany nie potrzebujesz. Tu musi być zmieniony tylko mężczyzna.   Na to pożegnanie wyszedł.

Aollicep spojrzała na nas.
- Ignis, krawiec czeka.
- już. - pocałowałam Dracona w policzek. - do zobaczenia kochanie.
- pa.

Razem z rodzicami poszłam do krawca. Oczywiście mój wymóg był prosty - gorsetowa góra, poza tym prosto.  Na szczęście nie była to osoba wydziwiająca, że z tym czy z tamtym będzie mi lepiej. Popatrzył na mnie, stwierdził, że no racja, nie ma co przesadzać, bo to by nie leżało.
Dość szybko pokazał mi projekt,  pokiwałam twierdząco głową.
- kiedy to bierzecie ślub ?
- za dwa tygodnie. Tak więc z suknią radzę się pospieszyć.
- to dla mnie dwa dni i będzie gotowa.  Zapewnił i zniknęliśmy z powrotem do domu.

Draco nie był najszczęśliwszy z przerwy. No niestety, wszystko ma cenę.
 Pocieszało go to, że dostał się od razu na praktyki z polecenia rektora, bo po dowiedzeniu się z czego mnie wyciągnął facet stwierdził " czemu pan jeszcze nie leczy !? ".
No więc mój narzeczony bardzo szybko dostał szkołę życia w szpitalu.

Pracował praktycznie na każdym oddziale i wszędzie go lubiono.
Dzieciaki się do niego pchały, bo był cierpliwy i potrafił się z nimi obchodzić, psychiatryk go znał, bo pomagał wielu osobom wychodzić z traum i był po prostu polecany, ale na każdym kroku było jedno moje ale - pacjentki. Nie byłam o to zazdrosna, w końcu doktorek był mój, ale jednak to irytowało.  Wiecznie po powrocie do domu opowiadał z irytacją o tym co kolejne wymyślały. A następna była głupsza od poprzedniej.

Dzisiaj zabrał sobie urlop, a konkretniej mógł sobie na to pozwolić, bo ślub. Potem miał z życia wyjąć tylko ostatni dzień następnego miesiąca.
Markus mu tego nie wyjawił, ale wtedy było największe prawdopodobieństwo, że doczeka się po tej nocy potomka.  Wampir go w tym nie uświadomił, ale ja miałam zamiar się postarać.

Wróciłam do pokoju, Aryjczyk patrzył na mnie zaskoczony.
- już ?
- dzisiaj projekt, na suknię poczekam dwa dni.
- a co zaproponował ?
- nie zobaczysz mnie w sukni wcześniej niż na ślubie. - odgoniłam jego ciekawość. - a mnie też nie powinieneś teraz widzieć. - Aollicep podała mi niewielki kuferek. - dlatego kochanie żeby nie mieć pecha do ślubu, do zobaczenia. Pocałowałam go w policzek i zniknęłam.

Aollicep spojrzała na mnie.
- co ?
- nie powiedziałaś krawcowi o kolorze sukienki.
- kurde. - prychnęłam. - ale ty pewnie zrobiłaś to za mnie.
- owszem.
- no to w czym problem  ?
- w niczym.
- idę na górę. - znalazłam się w swoim pokoju. Położyłam się plackiem na łóżku. - eech, wesołe jest życie szefa Nokturnu. - westchnęłam i wsunęłam dłonie pod głowę. Patrzyłam tempo w sufit. - nie mogę nic nie robić.

Pojawił się Spade.
- możesz z nami połazić.
- nie Spade. Kuszące, ale nie.
- a mam przekazać zaproszenia na ślub chłopakom ?
- tak. Przekaż też, że zapewniają muzykę, jeśli nie mają nic lepszego do roboty.
- akurat mamy wolne. Przemyślimy czy się pojawić.
Przytuliłam palacza, co zaowocowało bolesnym upadkiem na ziemię i hałasem. - jesteś kochany.
- jeszcze nie powiedziałem "tak" bo musimy to obgadać.
- czyli już załatwione. - uśmiechałam się i znowu uściskałam kapelusznika jak szmacianą lalkę. - dzięki. Przekaż pozdrowienia Kastielowi.
- dobra, dobra, ale jak mnie tu udusisz to nie będzie osoby, która mu to przekaże.  Wyrywał się do powietrza.  Puściłam go.

Posiedziałam w pustym Domu Riddle'ów.
Nudziło mi się więc raczej poza treningami spałam.
Chociaż i Flint odpuszczał powoli, ze względu na ślub.

Nie wiedziałam zbytnio co by tu ze sobą zrobić na ten wieczór przed ślubem.
Mogłabym pójść do klubu, ale niezbyt miałam na to ochotę.
Postanowiłam posiedzieć w Londynie i ogarnąć Nokturn.

Po kilku dniach spania wpadł już magicznie dzień przed ślubem.

Wyleciałam do Londynu i pozbierałam informacje o tym co w trawie piszczy.
Na Nokturnie była cisza i spokój, każdy tam wiedział, że jeśli wyjdę za Draco to nie będzie mnie jak tknąć, ostatnią okazją był dzisiejszy dzień, ale nikt nie jest tak głupi by próbować zabić wcielenie Śmierci.

Po powrocie do domu położyłam się, ale Aollicep przyniosła mi suknię. 
Kremowa, prosta lekko bombkowata spódnica, gorsetowa nieozdabiana góra. 
Po przymiarce mama była wzruszona a ojciec pękał z dumy. 

Suknia leżała idealnie a do niej oczywiście - bo jakżeby inaczej - wysokie do kolan, białe glany z kremowymi sznurówkami. 
Było perfekcyjnie. I nikt nie czepiał się butów. 

- jutro wielki dzień. - spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam nadzieję, że Draco nie wypije dzisiaj za wiele. - pora chyba to zdjąć. - pozbyłam się z palca pierścionka zaręczynowego. Aż cud, że nic się z nim nie stało i się nie pogubił. - do jutra. 

Aollicep spojrzała na mnie. - nie idziesz do klubu ? 
- nie. - odpowiedziałam ściągając suknię. - mam ochotę na inne spędzenie czasu. 

Deportowałam się do własnego mieszkania, wypiłam sobie powoli dwie szklanki osławionego Jacka Daniels'a i włączyłam kreskówki. 
Po raz ostatni mogę je bezkarnie oglądać, potem tylko z dzieckiem. Więc kilka dobrych lat bez animowanych wygłupów. 

Położyłam się na kanapie. 

Rano następnego dnia obudziłam się w dobrym stanie. 
W telewizji dalej leciały kreskówki, więc musiałam tylko dotknąć poduszek i zasnąć. 

Podniosłam się i wróciłam do domu rodzinnego. 
Ślub miał się zakończyć w Malfoy Manor, gdzie - jak na ironię - już zdążyłam sprawdzić wygodność łóżka w sypialni. 

Trwały przygotowania, a Aollicep spojrzała na mnie. 
- jeszcze włosy. 
Machnęłam ręką. - mam znajomego fryzjera. 
- to leć, a my z tatą pójdziemy do Malfoy'ów. 
I tyle powiedzieli, bo deportowali się z miejsca.

Pojechałam do Maurice'a, nadal łysego i takiego jakiego go pamiętałam. 
- no, no, no. Co tu robisz ?
- podciąć włosy, zrobić prostą grzywkę, tyle. - usadziłam się na fotelu, bo jeszcze nie było ruchu. - no, nie mam całego dnia. 
Fryzjer zabrał się do pracy i po jakichś czterdziestu pięciu minutach w fotelu było bardzo słodko, ale nadal fajnie. 

Zapłaciłam mu kilka monet i banknotów i poszłam z powrotem do siebie. 
W domu zjadłam śniadanie, wymyłam się i spokojnie mogłam powoli się zbierać. 
Nie stresowałam się aż tak, moim zmartwieniem była organizacja wszystkiego i czy to zadziała. 

Odetchnęłam i po szybkim, delikatnym makijażu mogłam iść przed ołtarz. 


Ubrałam się i razem z ojcem w postaci poszłam do kapliczki. 
Nie był to wielki kościół, a kaplica niedaleko domu Draco. 
Na ślub byli zaproszeni Śmierciożercy, Cirispin, Laurilel, oraz Kastiel z trupą. 
Draco czekał, a ja przeszłam z ojcem pod ramię. 
Aryjczyk wyglądał idealnie. Po przemianie jego uroda była bardziej jakby wyciosana z marmuru, ale nadal to był mój Draco.

Podeszłam przed ołtarz.  Wyczułam wzrok Kastiela, był dumny, jak na brata przystało.

Harry'ego i Gryffonów zabrakło, szkoda.

Po wyczekiwanym słowie "tak" poczułam tylko pocałunek.

Draco zabrał mnie na zewnątrz, chłopaki oczywiście zniknęli po przysiędze, żeby rozstawić się w parku wokół Dworu Malfoy'ów.

Przeszliśmy tam razem z gośćmi i potem zaczęło się granie oraz tańczenie na trawie.

Chcąc pobyć kilka chwil z Draco sama zabrałam się do jednej z parkowych alei gdzie i tak dochodziła muzyka i rozmowy.
- co jest ?
- chciałam ci się przyjrzeć kochanie. - pogłaskałam go po policzku. - jak przemiana ?
- jakoś. Do wytrzymania.
- kociaku ... - zdjęłam jego krawat. Zabrał mnie do takiego prywatnego tańca. Bez wielkich reguł o rękach, krokach i rytmie. - kocham cię.
- ja ciebie też. - pocałował mnie krótko. - Kastiel chyba gra coś Slasha ...
- ano, gra. - przeszliśmy pod scenę. - tylko pytanie brzmi co ...

- dla mojej siostrzyczki, specjalnie z okazji ślubu.  " Too Far Gone "
- no dzięki.   wymamrotałam pod nosem, ale zatańczyłam sobie z Draco.
- nie przejmuj się. Żałuje, że to nie on na ciebie dzisiaj czekał.
- ma związek. - skarciłam Dracona. - ale może uważa, że to za wcześnie.
- po ośmiu latach zaręczyn ? Draco spytał dosyć retorycznie.

Na wybicie północy otworzyliśmy szampana, wino i jeszcze chyba każdy inny możliwy alkohol.
Wypiłam, a potem przeszłam do Dworu.


Następnego dnia rano obudziłam się w dosyć gruntownie rozpierdolonej sypialni. Rozbite wazony, jedna lampka nocna, na komodzie kieliszki i puste butelki.  Dookoła walało się pierze.
Obok mnie leżał Draco. Pełno malinek, śladów szminki.
Kompletnie nie pamiętałam nocy, ale byłam pewna jednego - było zajebiście.   Przyjemność trwała i do teraz, widziałam to po Draconie.

Popatrzyliśmy sobie w oczy i po krótkim buziaku ogarnęliśmy ten bajzel.
Nie było to tak trudne, kilka myśli i było wszystko ładnie.

- Draco ... co teraz ?
- miesiąc miodowy ... Włochy ?
- zamek Rady ... - spojrzałam na niego porozumiewawczo. - w końcu dostaniemy stołek.
Uśmiechnęliśmy się i dotarliśmy na dół, gdzie było względnie czysto. 

Nikogo poza nami w domu nie było. 
Ale zaraz ... To nie był Dwór a rezydencja Riddle'ów. 
Byliśmy sami, a po wylocie do Dworu, wszystkich wywiało. Powtórka z rozrywki ? Nic bardziej mylnego, wszyscy spali na górze w pokojach. 

Spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i byliśmy gotowi do wyjazdu. 
- przydałoby się powiedzieć rodzicom ... 
- zrozumieją. - zapewniłam i zabrałam go do znanego mu zamku. - zabierzmy insygnia władzy. 
- niejesteśmy ubrani zbyt ... nieoficjalnie ?
- nie. - Markus otworzył Salę Tronową. - czekaliśmy na was. - zabrał nas do wnętrza. - to dla was. - przekazał nam insygnia władzy. - liczę, że godnie nas zastąpicie.
- oczywiście.   Zapewniłam i zniknął.

Draco spojrzał na mnie. - śpimy tam gdzie zawsze, prawda ?
- tak. Potwierdziłam i tam od razu znalazły się nasze walizki.

Przeszłam do komnaty i położyłam się na łóżku. Chciałam dospać tą straconą noc i nikt nie miał obiekcji. 
Draco położył się obok, oferując siebie jako poduszkę i pilnował mnie. 

Po południu mój, teraz mogłam to z czystym sumieniem i pełną radością powiedzieć, mąż, obudził mnie delikatnie. 
- Igni obiad. 
- już. - odgoniłam go senną ręką, podniosłam się z leżenia i wstałam powoli z materaca. - już.
- chodź, albo rzucę na ciebie kilka zaklęć. Zagroził mi, ale widząc moją senność zrezygnował z dalszej próby.

Zabrał mnie na dół, wolał żebym sobie nic nie połamała.
Poszliśmy do jadalni, siedziała tam Aollicep, tata, Lucjusz, Narcyza i Bellatrix.
Śniadanie, albo raczej obiad, podała nam służba, a mama patrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem.
- zaspało się ? Spytała dosyć retorycznie.
- raz mi chyba wolno zaspać.
Odpowiedziało mi milczenie, moi rodzice na pewno wiedzieli, że to nie pierwsza noc po której powinnam dosypać.

Draco siedział tuż przy mnie, miałam ochotę co prawda zostać w sypialni i nic nie robić, ale nowy włodarz musiał się pokazać nie tylko swojej rodzinie, ale też ludziom.

Dlatego też ojciec i mama chcieli nas na to przygotować.
- wiecie co ? - spojrzałam na rodziców. - oddamy wam ten zamek.
Draco zakrztusiłby się kawałkiem mięsa, to samo Lucjusz.
- kochanie, ale to chyba nasza wspólna decyzja ?
- a chce ci się tu siedzieć cały rok, zarywając pracę i czy naprawdę chcesz się babrać w papierach ? - widziałam, że nie chce. Uzdrowicielem chciał zostać od dawna, a ja chciałam grać. Wiedział chyba, że to tu nie wyjdzie. - nie znamy się na tym kochanie, a chyba nie będzie to problemem dla ciebie mamo.
- nie. Czas już na emeryturę, Tom. - przekazaliśmy im zamek, et cetera. Korona przejęła władzę, wszyscy z kłami i Nokturn wiedzieli o tym jako pierwsi, potem dowie się reszta świata, chociaż jej to nie było potrzebne. - dobrze to my wam odstąpimy rezydencję Riddle'ów.
Ojciec nie miał obiekcji i dobiliśmy dosyć szybko tego targu.
Lucjusz sporządził dokumenty i wieczorem znalazłam się już w starym domu rodzinnym.



Miesiąc miodowy nie był dla nas podróżowaniem, my sobie w sumie posiedzieliśmy w domu.
Nie było różnicy między okresem przed ślubem.
Z tą różnicą, że zbliżał się ostatni jego dzień, bo sielanka nie może trwać wiecznie.

Draco siedział jeszcze w szpitalu. Pracę na stałe dostał w sumie od razu i od ręki. Rzadko zdarzał się student, który już leczył, a uzdrawiał nie byle kogo.

Tego dnia zdążyłam już wszystko idealnie dopiąć. W końcu dziecko było nam pisane, a pomimo upojnych nocy wcześniej ta dzisiejsza była najbardziej prawdopodobna.

Wrócił oczywiście wieczorem, zmęczony.
Ale niestety, tym razem go nie przywitałam.

Westchnął. - rozumiem, że trening się przeciągnął. - szedł na górę, pożegnał na schodach krawat i w sumie większość uniformu roboczego. W sypialni czekała go niespodzianka. - Ignis. ...
Pocałowałam go. - chyba nie liczysz, że nie dojdzie dzisiaj do niczego.

Ponownie musiałam przesadzić z winem, bo obudziłam się ponownie obok niego w łóżku. Tym razem wszystko było raczej schludne.
Oparłam głowę o poduszkę jaką było ramię Draco.
I tak już zaspał do pracy.

- kochanie ... - wymamrotałam mu na ucho. Otworzył oczy, spojrzał na budzik. Zaklął w duchu. - po co się spieszysz ? - zażartowałam i zrzucił mnie z siebie. Ubrał się błyskawicznie. - no ej. - zastawiłam mu drogę na dół. Nie zrzuciłby mnie ze schodów. - mam ci coś do powiedzenia. - zamarł. - to ważne. - podkreśliłam. Podszedł blisko i mnie przytulił, bo myślał chyba, że znowu ktoś umarł. - doczekasz się syna. Pocałowałam jego ucho i teraz już mógł iść.
- Ignis ... ale .... ale skąd ...
Zaśmiałam się. - z kapusty wiesz ?
- ale ... skąd wiesz, że syna ?
- czuję to. - pacnęłam go po nosie. - a teraz leć.

Draco wybrał się do pracy jak oparzony.
Wrócił po południu, musiał chyba wcześniej wyjść.

- jesteś pewna ? Przecież to tylko jedna noc ...
- nie mów tak, jakbym była dziwką. - odpowiedziałam i wyjęłam z ust lizaka. - jestem pewna. Będziesz ojcem.
Usiadł na kanapie obok mnie. - ale ...
- kochanie, na rozmyślania masz jeszcze jakieś podejrzewam pół roku. A do tego czasu wszystko się ułoży.
- skoro tak mówisz ... - położył dłoń na moim brzuchu. - będę ojcem.  Powtórzył i jakby dopiero teraz to do niego dotarło. Uśmiechnęłam się, on też miał na twarzy wyraz szczęścia. Rzadko się uśmiechał.
- to syn.
- skąd wiesz ?
- jest nam zapisany. - odpowiedziałam. - tobie.

Draco pocałował mnie delikatnie.
Będziemy rodzicami.

Po kilku minutach, w których rozesłaliśmy listy, pojawiła się nasza wielka rodzina gratulować i życzyć wszystkiego najlepszego.
Było czego. W końcu będziemy mieli syna.





piątek, 17 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXV Trochę Życia !

Przez kolejne dni świat magii był jakby zamrożony. Wszyscy nadal wychodzili z szoku. Tylu poległo, tylu walczyło.
Świat magii nie widział wcześniej takich rzeczy, takiego zwrotu historii. 

Wszyscy mieli mnie za zdrajczynię, pomijając ofiary z mojej strony. 
Oni nadal wszystko opłakiwali, rozpamiętywali, znajdując pamiątki świat pogrążał się w spekulacjach i pustce. 

Co dziwne, ja czułam coraz mniejszą pustkę, a Draco starał się zebrać.

Pomagałam mu, ale kiedy chciał sam siedzieć w salonie przed kominkiem to odchodziłam.
Zwykle długo sam nie siedział, godzinkę czy dwie, skrajnie trzy, ale potem szedł na górę do sypialni żeby oddać mi stracony czas.

Teraz nie było inaczej.
Posiedział w pustce godzinę a ja już czułam jego zapach na schodach.
Wszedł cicho do pokoju. 

Nie chciałam teraz zapalać światła, ani odsłaniać kotar. Było więc trochę ciemno.

- Ignis - usiadł obok mnie na łóżku. - co jest ?
- nic - odwrócił delikatnie moją głowę. - naprawdę.
- jutro dostanę odpowiedź co do Uzdrowicielstwa.
- zapomnij na chwilkę o tym - pocałowałam go w czoło. Położył mnie a sam nade mną wisiał. - Draco ...
- jak się czujesz ?
- doskonale.
- jutro się chyba spakujesz ?  Zasugerował.
- o, wyjazd. - przypomniało mi się. - chodź tu - położył się obok mnie. - zapomniałam o tym.
- dobrze, że ci przypomniałem. Jutro masz pierwszy trening.
- dziękuję. - zbliżył głowę. Krótko go pocałowałam. - jesteś najlepszy.
Draco nie odpowiedział, pozwolił mi się przytulić.

Wieczorem, bo leżałam tak obok niego większość dnia, pojawił się ojciec.
Dosłownie, aportował się przed jego łóżkiem razem z mamą.

- Ignis, kwestie Zakonu są nierozwiązane. Musisz przejąć obowiązki.
- muszę czy mogę ?
Ale spojrzenie mamy mnie utwierdziło w przekonaniu, że raczej jednak muszę.
- ojcze chrze - Draco nawet nie zdążył się przywitać, ba, podnieść, bo jakoś wcześniej nie zrzucił mnie z siebie. - Ignis, kocham cię, ale ze mnie zejdź.
- nie. - odparłam i przytuliłam się do jego pleców. Oczywiście odsunął mnie od siebie, bo ciężko byłoby się pokazać jako przywódczyni uwieszona na jego ramieniu, ale ... I tu dałabym radę. Zeszłam na dół za ojcem. Wszyscy byli, no, ci, którzy przeżyli Bitwę byli. Miejsce Snape'a. Wysadziłam na nim czarną różę. - dobra, nie będziemy tego powtarzać. Słuchajcie raz a dobrze. Prychałam dosyć obojętnie, ale wiedzieli, że i mnie brakowało naszych ludzi. Chociaż z drugiej strony zostali sami najlepsi.

Ojciec stanął przed nimi, nie zajmował własnego miejsca.
- moje dni przy was już dobiegły końca.  Ignis jest gotowa przejąć po mnie kierownictwo nad wami. Słuchajcie jej równie gorliwie co mnie, bo raz na jakiś czas sprawdzę jak się tu sprawy mają. Ignis was poprowadziła w Bitwie, wygraliśmy dzięki temu fortelowi, tak więc jest to osoba godna waszej lojalności. Poza tym to moja córka, miejcie to na uwadze.   - ostrzegł ich. - powodzenia dziecko.
- dziękuję tato. - pożegnałam się i rodzice zniknęli. - słuchajcie. Żałoba na świecie dobiega końca, niedługo zaczną pytać o to, co stało się ze Śmierciożercami siejącymi postrach. Opinię prasy wyrobię sama, nie musicie się do tego przykładać. Ale, potrzebuję waszych rąk. - wszyscy byli zaskoczeni. Westchnęłam.  - nie będę im wam odcinać, ale jak nie pokażecie mi Znaków to będzie trzeba. - Warknęłam. Każdy odsłonił piętno Zakonu. - muszą zniknąć, przykro mi. - po kilku sekundach kierowania ich krwią i Energią, tym razem Żywioł poddał się bez żadnego skutku ubocznego, Mroczne Znaki zniknęły. - oficjalnie nas nie ma. Nazwa zniknie, wszelkie wspomnienia kto i kiedy był Śmierciożercą znikną, chyba, że warto o nich pamiętać w opinii tłumu. Czyli każdy przeciętny urzędnik, sprzątaczka, sklepikarz, bankier, kasjer, kelner et cetera zostaną wymazani. Nazwiska takie jak Snape, Malfoy, Black czy Riddle-Potter zostaną, by przypominać, że jednak byliśmy. I nadal istnieć będziemy.
- jak to ?  Wyrwała się Bellatrix
- tak to Bello, że nie będzie już masakr, rzeźni w imię mojego ojca czy innych takich wyskoków. Działamy w cieniu, bardziej subtelnie. Ciebie nadal będą opiewać mity o okrucieństwie, mnie o ślepym poświęceniu dla sprawy, Severusa o podłości charakteru. Znaczących jak mówiłam zostawiamy. Tych niezapisanych wymazujemy jeszcze raz, na wszelki wypadek. - obiegłam wzrokiem salon Dworu Malfoy'ów. - czy to jasne ?
- tak Ignis. potwierdził to chórek.

- ekhem, Ignis. - Bellatrix najwyraźniej miała masę pytań. - jak mamy do ciebie mówić ?
- wystarczy moje imię. Ono już samo w sobie budzi strach. - pstryknęłam palcami. Ogniki oświetliły moje oczy. - tyle wystarczy nam na dzisiaj. Poślę po was kiedy będzie następne zebranie. Ale to jeszcze nieprędko.
Śmierciożercy poznikali.

Został tylko Draco i jego rodzina.
Usiadłam na stole, naprzeciwko Dracona. - szczęśliwy ?
- z czego ? Zostanę w prasie twoją marionetką.
- zastanawiające, prawda ? Bo to ty kierujesz mną. - ściągnął mnie gwałtownie do siebie. Wpadłam na niego w niezbyt wyszukany sposób. Krzesło przewaliło się do tyłu. Leżałam więc i na nim, i na ziemi. - kochanie. - pocałowałam go w policzek. - wieczór, mamy wolne, w Londynie nikt nas nie pozna.
- masz jutro trening. - wstał jakoś, sama nie wiem jak, podniósł mnie i ze mną w ramionach szedł po schodach. - idź spać.
- a ty ?
- dołączę. Obiecał mi na ucho i zniknął.

Pewnie sam poszedł gdzieś do miasta.
Ja po prysznicu we wrzątku poszłam do jego sypialni. 
Położyłam się pod kołdrą i zasypiałam. 
Do pokoju wszedł i Draco. 
- już. Widzę, że nie marnowałaś czasu, ale jeszcze musisz się spakować. 
- nie muszę. - odpowiedziałam i przytuliłam się do niego. - zapach ziemi. Grzebałeś coś ? 
- kilka starych spraw. - odgonił. - potem ci powiem. Obiecał i zamknęłam oczy objęta jego ramieniem. 

Rano obudziło mnie słońce. Otworzył okna na oścież. 
Krzątał się po pokoju trochę jak gosposia ogarniając wszystko co tego wymagało. A że Draco był perfekcjonistą to sprzątał cały pokój. 
Podał mi kuferek i pocałował mnie w policzek. 

Zaraz po tym geście Markus zabrał mnie do reszty drużyny.
- no Ignis, powodzenia. 
- dzięki. - stadion był ze sto razy większy niż ten w Hogwarcie. Jeśli na tej powierzchni Flint zrobi nam swój "firmowy" trening i dorzuci coś ekstra to będzie to mordęga. - no to siup. 
- możesz zrezygnować.  Podpuszczał mnie jakiś pałkarz. 
- nie licz na to.  Wysyczałam.

Markus obrzucił naszą drużynę wzrokiem.
- mamy tu nowy nabytek. Ignis Riddle. - oznajmił. - gra na pozycji szukającej. Jak się dzisiaj spisze, bo ktoś dawno nie trenował.
- na pewno coś jeszcze pamiętam. Markus, mógłbyś nie rozgłaszać mojej profesji do pierwszych poważniejszych Mistrzostw ?
- to znaczy ?
- dopóki nie pogramy z Irlandią choćby towarzysko chcę zostać incognito.
- jak sobie życzysz. - skłonił się a chłopaki wylecieli w górę. Ja przywołałam miotłę i poszybowałam za nimi. - zapowiada się ciekawa gra.

Nawet sama nie wiem kiedy otoczyło mnie grono ścigających. Zacieśniali krąg, chcąc mnie znieść i wyprowadzić na inne tory.
Nie tu, niestety takie fortele nie są na mnie. 
Miotła stała się kamieniem, puściłam do nich oczko kiedy spadłam o dwa metry by znowu mieć normalny drewniany przedmiot.
Chłopaki byli zaskoczeni, ale przede mną Markus wybił centralnie tłuczek.
Do walk nie mogłam użyć mocy, również w obronie własnej, dlatego wybiłam się w górę. 
Kula jednak drasnęła mnie po plecach. 

Poczułam na sobie krew, trudno. 
Rozłożyłam skrzydła chociaż wiedziałam, że mnie to spowolni. 
Kiedy wyschły a ja miałam strupy na ranach złożyłam je ponownie i wybiłam w górę. 

Pałkarz zatarasował mi drogę i przy zamachu dostałam kijem w brzuch. 
Spadałam na dół i czułam ból, ale nie miałam zamiaru się poddać. Wykręciłam się i, w spadaniu jak latająca wiewiórka, złapałam znicz. Plasnęłam tak też o ziemię, chociaż spowolniłam sobie upadek skrzydłami. 

Markus chciał mi pomóc się podnieść, ale sama jakoś wstałam z leżenia plackiem na chłodnej trawie. 
- nic ci nie jest ? -  spytał stojąc obok mnie. - masz rozwalone całe plecy. Medyka !. 
- żadnego medyka - odpowiedziałam. - jestem w stanie grać dalej. 

Drużyna popatrzyła na mnie wielkimi oczami. Ale nie przerwałam treningu. 

Ból ćmił i upominał się przy lotach i manewrach, ale to było nic w porównaniu z Bitwą.

Tylko ja i Aollicep zdawałyśmy sobie sprawę, że moje ciało się rozerwało i wypuściło większość Energii zostawiając tylko nikłą iskrę, która tylko cudem je potem złączyła. Cała byłam w bliznach, niewidocznych, ale w dniu rocznicy Bitwy otworzą się na nowo. 

Markus był zdziwiony tym, że pomimo tylu upadków i siniaków, jak i innych urazów, dałam radę wytrzymać do końca. 

Oczywiście odbierał mnie, bo nie mogę sama wrócić do domu, Draco. Widział za moimi plecami drużynę bardziej i mniej sławnych graczy, no i mnie w takim stanie w jakim byłam. Czyli twarz cała, z resztą ciała nie było tak różowo. 

Flint poszedł na spotkanie starego znajomego. Uścisnęli sobie dłonie i wymienili kilka zdań o tym co planują.   - coś z niej będzie. Nie odpuszcza. 
- wiem. - objął mnie i poczułam ukłucie na żebrach. - pogruchotane.  Stwierdził po sekundzie.
- no i ?  Wysyczałam.
Draco westchnął. - zostanę twoim medykiem. 
- jak chcesz. - odpowiedziałam bez życia. - i tak nie dam się nikomu leczyć. 
Spojrzał na mnie oburzony. - a ja ? Mnie też nie dasz się leczyć !? 
- tobie - udałam zamyślenie. - zależy. 
Znowu westchnął, poczułam jak mnie delikatnie głaszcze. - Ignis ...
- dam. Tylko tobie na tyle ufam.
Uspokoił się i wrócił ze mną do swojej sypialni.  
Nie zdążyłam się nawet pożegnać. 

Zrobił kilka mikstur, niedobrych jak cholera, ale nadal lepszych niż te ziółka, którymi poił mnie przy mambie. 
Wcisnął mi je, zasłonił okna, no i kazał spać. 
Położyłam się ale nie spałam. 
Draco leżał obok mnie, pilnował mnie. 
Jednak nie dawał mi spać choćbym chciała. Głaskał mnie po boku, a ja patrzyłam mu w oczy. 
Było tak cicho, tak ... Tak szczęśliwie. 
Nic nie mogło tego zniszczyć. 

Nic oprócz numeru "Proroka Codziennego" o tytule " Harry Potter o słowach Ignis - " Nie znam jej, moja siostra umarła." " 
Draco spalił papier zanim zdążyłam mrugnąć kiedy usiadłam by złapać gazetę.

- nie będziesz czytać tego cholerstwa. Musisz odpoczywać. 
- ale ... - pogłaskał mnie po ramionach  - ale ... 
- nie każ mi nadwyrężać ci żeber. 
- no dobrze - przytuliłam się delikatnie, Draco delikatnie sprawdził czy kości się zeszły. - i co ? 
- nadal pogruchotane. Ale czemu ?! 
- to pewnie skutek bycia Morringhan. Ciało śmiertelne, regenerujące się, a i owszem, ale w normalnym tempie. A za to nieśmiertelność, ciepła posada, no i oczywiście pan doktor obok. - potarłam o niego czaszką. - dobra cena za życie. Nie będę się rzucać w oczy. 
- nie zapominaj o mocach. 
- przeżyję bez nich. Mam ich nie wykorzystywać do walk. 
- no tak zostaje ci wysługiwanie się i gra. Ale to i tak mało. 
- wystarczająco. - odparłam. - mi nie trzeba więcej. 
- a ja ? 
- o, ty to ty. - przytuliłam się. - no już. Jesteś moim kochanym Uzdrowicielem. 
Nie odpowiedział.  Do pokoju wpadła sowa.
Koperta, blondyn ją rozerwał.
- mam miejsce na roku.
- świetnie. - przytuliłam go. - ale będziesz siedział nad księgami.
- za to materiał na prace naukowe mam na wyciągnięcie ręki. - spojrzał na mnie. - leczenie ciebie po treningach.
- a spodziewałeś się tego, że będę cała i zdrowa ?
- nie spodziewałem się pogruchotanych kości.
- to masz pecha. Kiedy następny trening ?
Draco westchnął. - jutro. Dlatego idź spać.
- dobranoc. - odpowiedziałam i dostałam buziaka w ucho. Przykryłam się kołdrą i słyszałam, jak Draco schodzi na dół do ksiąg. - dobranoc.

Zasnęłam.
Trochę życia mi nie może zaszkodzić, ale życie boli.
Szczególnie moje.


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXIV Wypoczynek Musi Być

Draco rano następnego dnia patrzył na mnie czułym wzrokiem.
- patrz. - podał mi " Proroka Codziennego "  - redakcja nieźle objeżdża twój udział w Bitwie. - pokazał mi odpowiednie linijki. - opisuje straty ze strony Hogwartu jakby byli to święci. A poległych Śmierciożerców nie oszczędza. - pieklił się. - większość poległych z naszej strony było więcej wartych niż ... - podniosłam się i przytuliłam go. - przepraszam.
- nic się nie stało. Ale muszę iść na pobojowisko i zgliszcza żeby zebrać dusze. - pocałowałam policzek blondyna. - chodź ze mną. Pochowamy Snape'a jeśli jeszcze nie rzucili go na pastwę kruków.

Wypiłam tylko szklankę mięty i ubrałam się.  Wyleciałam razem z Draco do Hogwartu.

Było mnóstwo Hogwartczyków, wszyscy szukali swoich bliskich.

- a ta co tu robi ? - usłyszałam szmery. - zgubiłaś coś !?
- wuja. Matkę mojego brata, jego przyjaciół. - rzuciłam chłodno, ale Draco wtulił mnie w siebie. I jemu było ciężko iść przez morze trupów, odór był okropny. Dym unoszący się jak mgła do kolan też dusił. Przywołałam wszystkie dusze z Błoni. - chodź. Jest w dokach. - zabrałam go za nadgarstek i przemknęłam do podziemi. Były co prawda najmniej tknięte, ale i tu pojawiło się kilku błądzących za bliskimi.  Doki były otwarte, nie miały drzwi. Dlatego wszyscy widzieli Snape'a i mówili " dobrze mu tak "  Spuściłam wzrok. - wuju ... - kucnęłam przed ciałem. Draco stał za mną. - chodź, pomóż mi. - podniósł ciało Snape'a zaklęciem i od razu oddelegował je pod Las.  Tam Centaury zbierały kilku swoich poległych wojowników. Skinęły mi głową, u nich jasne było to co wydarzyło się potajemnie w Lesie i po co to było. - tu, przy drzewie. - wybrałam miejsce. - gdybyś wiedział ile tu będzie potem kwiatów to dałbyś mi księgą po głowie. - uśmiechnęłam się delikatnie. Draco pomógł mi przy kopaniu i wszystkim. Kiedy już wuj spoczął w naprędce zrobionej trumnie patrzyłam na zasypany kurhan. - będzie mi cię brakowało wuju. Naprawdę. - Ziemia wypuściła lilię. Utworzył się niewielki zbiornik wodny, zasilał on tylko ten jeden kwiat. Draco dołożył kilka róż, czarnych z symbolami Insygniów Śmierci na płatkach. - kocham cię wujku.    Pożegnałam się już ostatecznie, a Draco też miał łzy w oczach.  Nie wiedział co powiedzieć. Ale wiedział, że jakby Snape go widział w takim stanie nad jego własnym grobem też dostałby księgami po karku.
Wuj już taki był.

Obok niego prosto złożone były prochy Crabbe'a.
Przy nas pojawił się jeszcze Goyle i Pansy.
Każde z nich dorzuciło coś na groby poległych Ślizgonów i ich mistrza, a po kilku minutach milczenia rozeszliśmy się.

- chodź kochanie. - Draco delikatnie zaczął mnie odciągać od Lasu. - co się dzieje ?
- dementorzy. - istoty stały nad grobami. Wykonały Lament, a potem i one złożyły swoje wyrazy uznania i szacunku.  Skinęłam im głową, a one po odpowiedzeniu mi zniknęły, jakby rozmyte w powietrzu. - one też poległy. Walczyły w Lesie, nikt nie miał o tym pojęcia. Mnie Mori dała tą wiedzę dopiero wczoraj.
- chodź już. - namówił mnie i zabrał mnie jak szmacianą lalką dalej. - chodź. - przytuliłam go przy jeziorku Slytherina. Płakałam. - cicho. Ignis ... - i jemu uciekło kilka łez.- chodź.
- dobrze. - deportował nas z powrotem do jego domu. Narcyza i Lucjusz też byli przygnębieni ofiarami. - dzień dobry państwu.

Usiadłam do posiłku bez życia, ale coś jednak zjadłam.
W domu było sztywno.  Pomimo faktu, że Narcyza i Lucjusz byli pogodniejsi od nas, no bo w końcu Draco żył, ja też, a beze mnie ich syn też chciałby zniknąć z powierzchni Ziemii.    Oni nikogo nie stracili, chociaż wiedzieli o zabitym Snapie i kilku innych ofiarach ze Slytherinu.
Aollicep i tata też się pojawili przy tym śniadaniu.
Tata miał się o wiele lepiej niż wczoraj, ale widziałam w nim zmianę. Odmłodniał jakby.
- to napar z Kamienia Filozoficznego. - wyjaśniła mi Aollicep. - potrzebował go. W nocy po złączeniu duszy był bliski śmierci. Ale teraz już jest nieśmiertelny.
- to świetnie.  uśmiechnęłam się znikomo. Wzrok ojca skierowany na mnie, odbiegłam spojrzeniem.
 - przepraszam.   Usłyszałam z ust taty.
-  o co ci chodzi ?
- o Severusa. - przytulił mnie, krzesło ledwo wytrzymało mój zryw. - przepraszam. Niepotrzebnie go zabiłem.
- ktoś mi bliski miał umrzeć. Padło na wuja. Tak musiało być.  wymamrotałam.
- pomimo tego cię przepraszam. - pocałował mnie we włosy. - nie miej mi tego za złe. Szukałem Czarnej Różdżki wieki, to było ... moją obsesją. Przepraszam.
- nic się nie stało tato. - wtulił mnie w siebie jeszcze bardziej. - teraz wuj jest szczęśliwy.

Aollicep lekko się uśmiechnęła, nie myślała chyba, że tak szybko wybaczę ojcu. Wybaczę, ale nie zapomnę.
Zapomnieć tego nie mogłam. Wybaczyć już owszem.
Draco patrzył na to zaskoczony, po kilku minutach wszystko wróciło na swoje miejsce.

Posiłku dalej nie tknęliśmy, Narcyza stwierdziła, że trudno jeść w takiej atmosferze, więc posprzątaliśmy ze stołu i moi rodzice zniknęli.

Draco bez humoru zabrał mnie na górę, usiadłam na łóżku, westchnęłam i omiotłam pustym spojrzeniem pokój.
Poczułam usta na szyi, ale ... Nie były to pocałunki adekwatne do sytuacji.
- kochanie ... - wymuszony czuły ton. - chodźmy gdzieś.
- nie mam na to ochoty. - odprawiłam go z kwitkiem. - chcę iść spać.
- ale Ignis ...
- nie. - odsunęłam się od niego. Szybko jednak dotarło do mnie, że i on jest przygnębiony, a szuka tylko zajęcia, które odciągnie jego myśli od żałoby.  Przytuliłam się do Draco, położyłam przy nim i zamykałam oczy. - chodźmy spać.
- ale jest dopiero co popołudnie ...
- chodźmy do Londynu, gdziekolwiek.
- dobrze. Chodź.  Draco deportował nas do miasta, do jego mugolskiej części. Ze względu na prasę i ludzi, wybraliśmy tą anonimową część Londynu. 

Chociaż nie powiem, z chęcią wyjaśniłabym całą sytuację w mediach.  Na moje szczęście, albo i nieszczęście, pojawili się nasi, magiczni, dziennikarze. - już nawet tu węszą.
- spokojnie. - pocałowałam go w policzek. - chodź jeśli chcesz.

 Draco spojrzał na mnie, przysunął głowę do mojego ucha. - oczerniają cię o wskrzeszenie Voldemorta. O zabicie brata, o torturowanie Gryffonów na polu walki. Niestworzone rzeczy.
- przeżyjemy.

Poszłam do ludzi z aparatami spokojnie.
- Ignis ! - przebił się jakiś początkujący dziennikarz. - co powiesz o wypowiedzi Rity na temat twojego udziału w Bitwie ? To prawda !?
- nie torturowałam żadnego człowieka podczas Bitwy ani po niej.
- a zabicie Ronalda Weasley ?
- nie przyłożyłam do niego ręki. Jemu była pisana taka śmierć, nie mogę nic więcej w tej sprawie powiedzieć.
- czyli go zabiłaś !
- nie. Powtórzę dla osób, które mają problemy z kojarzeniem faktów, czyli dla pana również. Ronald Weasley był przyjacielem mojego brata, jako wcielenie Śmierci, czyli Morringhan, nie mogłam zmienić jego losu. Nie mam takiego prawa. Nie zabiłam go.
- a Harry Potter !? Zabiłaś go.
- wyrwałam z niego część duszy Voldemorta. Technicznie musiałam go zabić, ale wrócił do żywych, jak po śpiączce. Nie utracił mocy, sławy również nie, jedyne co mu zniknęło to blizna. Dla mnie nadal jest moim bratem. Przez lata wplątywałam się w łaski Voldemorta, bo wiedziałam, że kiedyś będę musiała wybrać którego z nich zabić.
- przyznajesz się do bycia Śmierciożerczynią ?
Odsłoniłam zimno Mroczny Znak. - tak. To piętno spędzało mi sen z powiek. Więcej nie będę kłamać. Byłam w Zakonie, wkupiona w łaski Voldemorta. Ale po to, by go zabić. Była to moja personalna zemsta za zabicie profesora Severusa Snape'a, który pomagał mi przy tej intrydze. Cieszyłam się patrząc jak Voldemort, skonany, po procesie wyrywania duszy i łączenia jej z powrotem w całość,  prosi mnie o śmierć. Czołga się w agonii i krwi. Wielki czarnoksiężnik padł tak jak zabijał. Podle. - Draco stał przy mnie, słuchał tych bajeczek. - ale jego śmierć nie jest tylko moją zasługą. - spojrzałam na blondyna. - do zgonu Voldemorta przyłożył też rękę Dracon Lucjusz Malfoy. - prasa zapisywała moje słowa jak szalona. - jeśli macie jeszcze jakieś pytania proszę.
- czyli to wszystko było dla dobra Harry'ego Pottera ?
- owszem. Kocham go jak brata odkąd jestem dzieckiem. Ale chyba mój brat nie chce zrozumieć tylu lat wyrzeczeń.

Za dziennikarzami wyrósł tłum. Starzy fani, oczywiście plakaty i napisy przeczące opinii prasy.

Oni na pewno wiedzieli o tych zamiarach z tego powodu, że nie chcieliby do siebie dopuścić wiadomości, że ja jestem tak naprawdę zimną suką i nie zabiłam Voldemorta by mieć ojca. A Harry'ego musiałam ratować odkąd się dowiedziałam, że chcą go zabić.

Draco objął mnie ramieniem. Chyba był zdania, że taka publiczna spowiedź dobrze zrobi na cały świat magii.

Dziennikarze zniknęli, po przejściu kilku kroków wpadłam na kogoś. Albo osobnik miał twardą klatkę piersiową, albo ja bardzo twardą czaszkę.
Ale perfumy zdradziły mi, że to ten pierwszy powód.
- Kastiel - brat mnie przytulił, Draconowi uścisnął dłoń, krótko przedstawił o Carmen. - jak tam ? Przepraszam, że nie było mnie z wami, ale ...  położył mi palec na ustach. 
- tobie też tak trajkocze ?  spytał luźno Dracona, na co ten uśmiechnął się lekko.
- jak się ją odpowiednio często ucisza to nie.
- dzięki kochanie. - odpowiedziałam czując się wystawiona. - nie oberwałeś ?
- trzy bestie, jeden elf, Las pełen bestii no i walki. Najbardziej na twoim miejscu martwiłbym się o elfa. Zażartował. 

Zza jego pleców pokazał się Cirispin i Laurilel. Przytuliłam ich dwójkę, chociaż wiedziałam, że im nie była pisana śmierć, to jednak się o nich obawiałam.
- cześć chłopaki. - przywitałam ich. Poprzytulali mnie, poprzytulali, no i sobie poszli. - Kastiel co ty tu robisz ?
- stwierdziłem, że się przejdziemy.
- cześć Ignis. - Carmen też była na czarno. Ciemna szminka na ustach, taki bardziej przygnębiony makijaż, ciuchy połączyła żółtymi akcentami. - przykro mi z powodu twojego wuja.
Odetchnęłam. - zginął niezbyt honorowo, ale takiego człowieka już nie będzie.
- a jak w sumie było z tym wszystkim ? Kastiel mówił mi o - mój braciszek rzucił się na jej usta. Rozumiałam dlaczego w przeciwieństwie do niej. Nasi szukali gaduł do ewentualnego odstrzału.  Poszli sobie widząc ich szefową. - kochanie ...

- uwierz mi, będziesz mu dziękować. - odgoniłam. Obok mnie zniknął blondyn. - Draco ...

- spierdalajcie z jej terenu. Jasne !?  trzymał tych dwóch idiotów za kołnierze przy ścianie.
- zostaw ich kocie. Nie chcemy większej ilości kłopotów. - pocałowałam oprawcę w policzek. - chodź. Zrobiłeś się bardziej impulsywny przez tego wilka w środku.
- nie przeszkadzało ci to. 
Milczałam, ale szłam przytulona do jego boku. 
- jak myślisz zrobią ze mnie teraz szmatę czy kochającą siostrzyczkę ? 
Odpowiedź pojawiła się sama, gazeta nawinęła nam się pod nogi. 
" Ignis Riddle o Bitwie o Hogwart - "wszystko robiłam dla dobra Harry'ego Pottera" " 

Spojrzałam na uśmieszek Dracona. 
- zahipnotyzowałeś dziennikarzy ? 
- nie tym razem. Sami zdecydowali to napisać. 
Westchnęłam i pocałowałam go w policzek. - chodź. Mam ochotę na przesłodzone chemiczne napoje. 
- akurat jest niedaleko bubble tea. - Kastiel wskazał na znaczek. - chodźcie, dzisiaj pijemy na mój koszt. 
Nikt nic nie powiedział, ale zabraliśmy się do knajpki.

Carmen podała mi napój. - powinien ci posmakować, baza z zielonej herbaty o smaku zielonego jabłka z kulkami z lichi. 
- dzięki. - upiłam łyk napoju. Draco zabrał sobie tylko bazę z zielonej herbaty o smaku jabłka. - jabłka ... - uśmiechnęłam się, ale mój ukochany nic na to nie odpowiedział. Siedzieliśmy w knajpce i w sumie nie było o czym rozmawiać. - a jak tam się czujesz ?  Spojrzałam na Kastiela.
- dobrze, niezbyt mnie to wymęczyło, dzięki wywarom od twojego - urwał, syknął. - przepraszam.
- spokojnie, możemy jasno powiedzieć. Mój wuj zginął, oglądałam jego śmierć, - stanął mi przed oczami obraz katowanego wujka. Ale poczułam jakby duch Severusa położył mi dłoń na ramieniu. - ale pogodziłam się z tym. Jest martwy, ale dla mnie nie umarł. Legendy o jego osobie i surowości obiegną Hogwart po dziesięciokroć zanim cokolwiek o nim zniknie.
- Ignis, - Draco wtrącił się. - ja będę niedługo składał papiery na Uzdrowicielstwo.
- powodzenia. - pogłaskałam go po policzku. -będę musiała zebrać się do Flinta z tym całym majdanem ... - jak na życzenie, kapitan wszedł, otoczony wianuszkiem czarodziejskich fanek. - no super.
- co Ignis ? Zaskoczona ?
- trochę. Miałam do ciebie pisać sowę. - przytulił mnie i podniósł. - wow, tyle lat a w sumie nawet nie wiedziałam czy jesteś moim przyjacielem.
- za kilka dni będę dla ciebie jak starszy brat. - zauważył Draco. Podali sobie ręce. - a tu co ? Obrada jak się na zabijać ?
- wieści powinny już dawno obiec świat. - usiadłam na kolanach Ślizgona. - jesteśmy zaręczeni.
Markus chyba naprawdę nie miał o tym pojęcia, bo złapał oddech. - nie ma mnie kilka lat a wy już zaręczeni ? Co tu miało miejsce !?
- em ... - spojrzałam na Draco. - wiele. Za dużo aż. Ale o tym kiedy indziej. Kiedy zaczynam ?
- spokojnie, za miesiąc. Aż tak się rwiesz do gry ?
- tak. Ostatni rok był bez gry, dwa lata temu też meczy jak na lekarstwo. Chcę grać.
- no to powodzenia. Chłopaki siedzą i trenują od kilku miesięcy. Ty pewnie się przemęczysz kilka pierwszych treningów.  Ale na razie odpoczywaj.  Pożegnał nas i zniknął.

Draco spojrzał na mnie wymownie.
Kastiel i Carmen całowali się na drugim końcu stołu, a ja lekko się uśmiechnęłam. Braciszek szczęśliwy, Draco spokojny, a ja ... Hmm ... Ja chciałam spać.

- kochanie - wymamrotałam na ucho Dracona. - ja chcę spać. Nadal - ziewnęłam. - muszę zebrać siły. Niby tego po mnie nie widać, ale się odzywa - kolejne ziewnięcie. - przeproś ich ode mnie.
- jego dziewczyna to w jakimś stopniu czarodziejka, lub zmiennokształtna. Zrozumieją. - pocałował mnie w ucho. - niedługo wrócę do ciebie.   Obiecał i dał mi zniknąć.

Położyłam się na jego łóżku i zasnęłam.
Bo wypocząć musiałam.