piątek, 24 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXVII Ostatnie Sprawy ...

Razem z Draco doczekaliśmy się syna.
Urodził się czternastego listopada, a Dracon wybrał mu imię po moim znaku zodiaku - Scorpius, w zdrobnieniu Scorpio. 

Kilka miesięcy później Scorpius Severus Malfoy został ochrzczony i zaczęło się jego wychowywanie.

Narcyza i Aollicep bardzo nam pomagały, chociaż nie było z naszym synem tak strasznie.   Jedyne co było mankamentem jego wrodzonego półwampiryzmu było to, że kiedy pił mleko kradł też i krew.  Taka natura.

Maluch był blondynem po tacie, ale miał dwukolorowe oczy. Jedno zielone, po mamie, drugie błękitne, po tacie.
Był uroczym dzieckiem.

Rósł i rozwijał się o wiele szybciej niż normalne dziecko, to dosyć oczywiste, że półwampir szybciej dorasta.

Nie zauważyłam nawet kiedy zaczął z dnia na dzień sam chodzić.
Po prostu, pewnego poranka siedziałam na trawie w ogrodzie i szedł do mnie Draco z synem. Mały chciał koniecznie iść na ziemię, więc go puścił. A po sekundzie Scorpio był już przy mnie.

Draco oczywiście pracował, był zmęczony swoją pracą, a ja treningami, bo koniec końców jak jakoś zwalczyłam Fluffy'ego czy o nim zapomniałam w latach szkoły, tak po ciąży wrócił.
Nie było to akurat nic nienormalnego.

Szybko zszedł do góra pół kilo nadwagi, ale było już doskonale. 

Na meczach grałam w masce i nikt nie wymawiał dźwięcznego nazwiska. 
Noktrun był owinięty wokół mojego palca,  ale nie korzystałam z tamtej ulicy bardziej niż jako ze źródła broni i informacji. 
Wiele osób chciało mnie czy mojego syna zabić, ale nie wychodziło im to. 
*** 
Po kilku latach stabilności i gry, oczywiście Scorpio był już prawie w Hogwarcie, dotarły do mnie słuchy z Nokturnu, że Ginny Potter ma urodzić kolejne dziecko. 
Ostatnie, na szczęście lub też nie.   

Był dopiero początek wakacji.   
Draco siedział jeszcze w szpitalu, podeszłam do jego gabinetu. 

Personel nie miał zamiaru zatrzymywać kogoś kto mógłby wybić cały szpital jednym skinieniem. 

Zapukałam kulturalnie do drzwi. 
- kto znowu ? - westchnął i podszedł do drzwi. - Ignis ... 
- szz - położyłam mu palec na ustach. - mam wieści. 
- co ? 
- dopełnienie przysięgi. Weasley ma urodzić kolejne dziecko. Zgadnij w jakim szpitalu się pojawi. 
- kiedy ? 
- spokojnie. - obejrzałam się na drzwi. - cierpliwości kochanie. - pogłaskałam go po brzuchu. - dziecko ma przeżyć, potem ma pisany inny los. A ty pamiętasz przysięgę sprzed lat, tak więc dowiedz się sam, a ze spełnieniem zobaczymy.  
Draco się uśmiechnął, podniósł mnie i okręcił. - nareszcie. Tyle lat zabraniałaś jej tykać. 
- bo miała mieć dzieci. Najwyraźniej mój braciszek musiał się wyprodukować w dostatecznej ilości kopii. 
- co ze Scorpio ? 
- jest z Narcyzą, wiesz, że babcia Cyzia go rozpieszcza jak ciebie. - zaśmiałam się. - ale - pocałował mnie w szyję. - ja niedługo mam mecz. Grubszy mecz. Muszę wylecieć na trochę kochanie. 
- na ile ? 
- tydzień. 
- od kiedy ? 
- za kilka dni. - pogłaskałam jego ramiona. - panie doktorze. 
- a co ze Scorpio ? 
- są wakacje kochanie, to duży chłopak. Bez przesady, zacznie niedługo pierwszy rok. Ja w jego wieku ... - Draco spojrzał na mnie. No tak, ja byłam już wtedy po zakochaniu i w związku z chłopakiem, no a potem były inne sprawy. - może akurat ja nie jestem najlepszym przykładem, ale ma olej w głowie. 
- to na pewno, ale wiesz, że obiecałaś mu coś w te wakacje. 
- wiem. Ale jak utrzymasz języczek za ząbkami to ci powiem. - zbliżyłam się do jego ucha. - Mistrzostwa Świata, to już ich pora. W tym roku gramy z Irlandią, tym razem już nie towarzysko a na poważnie. Obiecałam mu świetne wakacje, dostanie je. Wygraną Mistrzostw Świata. 
- z tego powodu wracałaś taka zmęczona. 
- nie gadaj. - pacnęłam go po nosie. - no doktorze, ja idę. Scorpio się pewnie dopytuje.    Pocałowałam Draco w policzek i poszłam. 

W posiadłości Riddle'ów, Narcyza i Lucjusz doglądali latającego chłopca. 
Na czym latał ?  
Cóż, aktualnie był to twór podobny do smoka z Powietrza. 

- koniec zabawy Scorpio - podeszłam. Syn spojrzał na mnie i zleciał na dół. Bywał markotny, ale jak jego ojciec, dla żartu. - dobrze ci idzie, ale panuj nad kształtem. Zacząłbyś się chwiać za kilka sekund. 
- taa ...    Charakterek miał po mnie. Zdecydowanie, poszanowanie zasad BHP i zdrowego rozsądku miał po mnie. 
- ej, wiem co mówię. - skarciłam go. - mam też gorsze wieści. 
- znowu wyjeżdżasz ? 
- taka moja praca. - poczochrałam go. Pomimo tego, że nie znosił jak tak robiłam, jakoś to przeżywał i się odgryzał od czasu do czasu. - co poradzę, zaczyna się powoli sezon.  Znasz Flinta, nie będzie dobrze sypiał jeśli nas teraz nie przeciągnie.   

Scorpio myślał, że bawię się w komisje, egzekucje et cetera. 
Prawda miała do niego dotrzeć dopiero w tym roku. 

- no dobrze. - przytuliłam go. - ale obiecałaś zero wyjazdów. Tata też ich nie chciał. 
- bądźmy szczerzy, twój ojciec da sobie radę, chyba, że zaczniesz bawić się w ogrodnika. Nie polecałabym. 

Narcyza i Lucjusz deportowali się, a ja weszłam do domu. 
Zaczęłam gwizdać "Smoke on the Water"  i szybko usłyszałam gitarę. 

- nie pamiętam, żebym cię zapraszała. - rzuciłam w stronę brzmienia gitary. - Kastiel przestań się wydurniać. Wyłaź. - zza filaru domu wyszedł mój ex. Znowu, niestety, jego związek się rozpadł. Tym razem Carmen sama odeszła, zostawiając go samego. - jak tam ? 
- jakoś leci. - odstawił gitarę, a Scorpio go przytulił. - no młody, nie bądź taki jak twoja mama. Udusisz mnie. 
Zaśmiałam się. - wiesz co, przyłożyłabym ci gitarą, ale żal mi instrumentu. - przytuliłam go, a ten mnie oczywiście podniósł i okręcił. - no przestań ! Czemu wy to robicie !? 
- co ? - znowu wykonał ze mną piruet w powietrzu - to ? 
- tak. 
- bo jesteś lekka. 
- nie denerwuj mnie. - odpowiedziałam żartem. - wiesz co ... mam wyjazd za kilka dni. 
- wiem. Twój kochany mąż już mi to uświadomił. Nie mam nic do roboty, muszę pobrzdąkać, a nowa płyta na razie zbiera dotacje na pomysły.  Mogę zająć się Scorpio. 
- serio !? - przytuliłam go. - Jezu, jesteś tak kochany !
- od tego ma się braci. 

Pojawił się i Draco. 
Zdjął fartuch i marynarkę, chciał tak samo potraktować koszulę, ale zobaczył Kastiela kiedy rozpiął trzy guziki. 
- nie zapowiadałeś się. Rzucił luźno. 
- a ty mógłbyś aż tak nie rozpieszczać Ignis. 
Westchnęłam. - to tylko trzy guziki, jakbyś zapomniał ja się przyzwyczaiłam do takich sytuacji. 
- ale ja też tu jestem. - upomniał się Kastiel. - mógłbyś też ją dokarmiać, bo zaraz zniknie. 
- jeszcze mam co zrzucać. Odpowiedziałam.

Kastiel uniósł ręce i przerzucił gitarę na plecy.
- nie ma problemu żeby zająć się młodym.
- okej, dzięki. - pocałowałam go w policzek. - ja już w sumie za kilka dni muszę wylatywać, bo mnie tam potem zjedzą.
- rozumiem. - zapewnił Kastiel. - ej, a twój kochaś ?

Draco czekał na buziaka, ale rzuciłam mu się w ramiona z wręcz szczeniackim piskiem. - on ma mnie już chyba dosyć. Tyle lat się ze mną męczy.
- idzie przywyknąć. - zapewnił zgryźliwie Draco. - ale i tak wiesz, że nie oddam cię nikomu.
- wiem. - potarłam policzkiem o jego tors. - jesteś kochany.

Na te słowa Kastiel i Scorpio chóralnie udali odruch wymiotny.
Obrzuciłam ich rozbawionym spojrzeniem i odczepiłam się od Dracona. 
- polecę się spakować, bo potem zapomnę. A Kastiel, coś do picia, do jedzenia ? 
- nie trzeba. 

Poleciałam po walizki i zrzuciłam je na dół. 
- Ignis lecisz za kilka dni. 
- ale potem zapomnę. - odgoniłam i dorzuciłam kilka kurtek. - poza tym lecę jutro. 
Obaj się zasmucili, ale po kilku minutach siedzenia i rozmów Kastiel zniknął po dowiedzeniu się, że Draco da radę sam i nie chce pomocy przy własnym synu. 

Po nocy przespanej przy jego boku wyleciałam całując Aryjczyka na pożegnanie a Scorpio pocałowałam w czoło.

Tydzień mordęgi, ale warto było. 

Dotarł do mnie list od Draco
" Urodziła, zdrowy syn. Zabiłem dawkując arszenik i morfinę. Potter żałuje żony, zgadnij kto go pociesza ? Szlama ! 
Nie dziwi mnie to, jedno drugiego warte. 
Scorpio tęskni, ale dajemy radę. 
Mi brakuje Twojego towarzystwa, ale ... Ja już przywykłem. " 

Odpisałam mu, że ja też tęsknię, ale jestem nawet zbyt zmęczona by pisać. Dodałam, że mam na zbyciu bilety, jak na zawodnika przystało, miejsce dla rodziny było darmowe i pewne, ale dla gości już trzeba się starać. Oczywiście wspomniałam, że chciałabym je podarować Harry'emu jako ostatnią szansę pojednania. 

W końcu na mojego brata nie działały listy, prośby, ani nic. To była ostatnia szansa by mi wybaczył. 

Draco zapowiedział naszą wizytę na następny dzień, bo w końcu już miałam ostatni trening i wracałam do Dworu. 
Wypadały też ważne zawody dla Scorpio, który po raz pierwszy grał w turnieju szermierczym. 

Wieczorem byłam już w Domu Riddle'ów przywitana przez syna i męża. 
Pierwsza i jedyna rzecz o jakiej myślałam było wziąć prysznic i pójść spać. 
To też zrobiłam. 
Następny dzień to była sobota. 

* Harry *

Siedziałem w domu, przy stole, przy śniadaniu.  Był weekend, a po Bitwie wszystko już dawno opadło.
Ginny urodziła dzieci i zmarła w szpitalu, Hermiona od jej odejścia była moją żoną, chociaż ją kochałem to i tak wiedziała, że nigdy nie zapomnę o Ginny.
Dzieciaki przyjęły Gryffonkę jak swoją matkę, a Hermiona pokochała moje dzieci jak swoje. 


Wpadł przez okno „Prorok Codzienny”.  Na pierwszej stronie, oczywiście, bo kto inny mógłby robić rozgłos ?, Ignis z Malfoy’em. 
Tytuł artykułu ?    „ Filantropia, czy wyrachowanie dla przykrycia wyrzutów sumienia ? ” 
Przeczytałem go jakby chodziło o kogoś obcego.  W końcu Ignis była mi już obca, nie znałem jej. Nie była moją siostrą.  
Malfoy’owi jakoś przebaczyłem, był tylko jej marionetką przez te wszystkie lata. 

„ – co zrobicie z największym majątkiem w świecie czarów ? - 
- no nie wiem, Draco. – Ignis spojrzała na męża. – myśleliśmy nad jakimś szpitalem, może prywatną placówką, albo nad sierocińcem. - "

Tak, zbuduj kolejny sierociniec, wychowaj drugiego psychopatę równemu twojemu ojcu. A nie, już to robisz ze swoim synem. 

„ – ja jestem za wyłożeniem na szpitale, ale jakoś dojdziemy do konsensusu. – doktor Malfoy pogłaskał Ignis po policzku. – prawda kochanie ? - "

Niedobrze się robiło od tej ich słodkiej gatki.

„ – jakoś na pewno. – przytuliła się do jego boku. – zobaczymy. Możemy też wesprzeć dzieciaki na Nokturnie, dać im też szanse. –
I szkolić kolejnych płatnych morderców.
„ – zobaczymy, do wypisania kwoty jeszcze jest czas. – Malfoy pocałował ją w policzek. – a teraz powiedz mi gdzie chcesz iść ? –
Śmiech. – nieważne. –
- jak to ? –
- jesteśmy na spacerze kochanie, a nie na zakupach. –
- nalegam. –
Ignis wzdycha, zaczyna znowu się śmiać. – co ty kombinujesz, co ? –
- nic. –
- tak, już ja znam to twoje „nic”. – westchnienie. – chodźmy po prostu na kawę albo na lody. –
- jak sobie życzysz. -  poszliśmy z parą Malfoy pod kawiarnię.  Doktor Malfoy machnął różdżką, w ręce pojawił się u niego bukiet róż. - dla ciebie. –
- jakby już ci nie starczało róż w ogrodzie. – zaśmiała się Ignis, kwiaty zniknęły. Za to na skórze szukającej pojawiły się nowe wizerunki róż. – wiesz przecież, że nie lubię dostawać aż tak wielkiej ilości kwiatów. –
- jedna róża jest zbyt skromna. – Dracon pocałował ją w ucho. – Księżniczko. - "

No proszę, porzygam się zaraz.
Wywiad dalej opowiadał o ich planach na ten szpital czy sierociniec.
Na górze dzieciaki pobudziły się, a Hermiona zeszła na dół.

- cześć Harry. – pocałowała mnie w policzek. – co to ?
- „Prorok”. Zgadnij kto jest na pierwszej stronie ? 
- Ignis ? – podeszła do lodówki i wyciągała mleko. – zgadłam. – stwierdziła po chwili kiedy milczałem. – Harry, to twoja siostra. 
- nie. Moja siostra zginęła podczas Bitwy o Hogwart. Ona nią nie jest. 
- ale jakoś Malfoy’owi wybaczyłeś dawne rany. 
- bo to on był jej marionetką, a nie ona jego. Uknuła to przez lata, mam jej to teraz wybaczyć ? 
- uratowała ci życie. Gdyby nie jej poświęcenie Voldemort by nadal żył. 
- a skąd wiesz, że jej tatuś gdzieś nie czyha ? 

Hermiona zaśmiała się. – porozmawiajmy o czymś innym niż o teorii spiskowej twojego pomysłu, dobrze ? – przytuliła się do mnie. Pocałowała mnie w policzek. – ubierz się, niedługo mamy gości. 
- jakich gości ? 
- sama nie wiem jakich, ktoś wczoraj zostawił kartkę, że przyjdzie. 

- świetnie.  podniosłem się z miejsca i tyle zdążyłem zrobić kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek.
Hermiona też nie była ubrana, ale otworzyła.

- niespodzianka. – rozpoznałem głos Ignis.  – cześć Hermiona. 
- cześć. – moja żona ją przytuliła dosyć zaskoczona. Dostała bukiet róż, z rąk, nie Ignis a Malfoy’a. – dzięki. 

- cześć.  przywitał się, ale uścisnął jej dłoń, tą samą ręką, która zabiła Dumbledore’a. Na dół zbiegły dzieci..
- wujek Draco ! 

- wujek … - spojrzałem na Hermionę. – o czymś nie wiem !? 
- zapowiedzieli się, dzieciaki przecież się znają.

- cześć – Malfoy usiadł w kucki. – mam coś dla was. – podał im zza pleców wielkie pudełko. – wybuchająca lukrecja, jak wrzucicie ją do wody puchnie, potem wypuszcza kwiaty. A z kwiatów bum robią się wielkie – nakreślił rękoma okrąg w powietrzu obrazując im jak wielkie – gwiazdy.
 
- dziękujemy ! – oblazły go jak szarańcza.  Myślałem, że ich nienawidzi. Sam miał tylko jednego syna, a ja z Hermioną doczekałem się gromadki po Ginny. – ciocia Ignis ! 

- nie ciocia Ignis.  upomniałem je. 

- co dzieciaki ? ja niestety przychodzę do was z pustymi rękoma. 
- pokaż nam sztuczki ! 

- nie, nie będzie bawienia się ogniem. 

- łapcie – wypuściła im ognistego złotego znicza.  Owszem, magia imponująca, ale nie w moim domu. Zgasiłem go. – Harry – podeszła do mnie, chciała mnie przytulić. Odsunąłem ją. – nie przy dzieciakach. – dałem się objąć. – bracie. 

- nie bracie. – odsunąłem ją od siebie widząc, że dzieciaki znikły na górze bawiąc się wybuchową lukrecją. – nie jestem twoim bratem. 
- Harry … - w oczach Ignis widziałem smutek, żal no i odrobinę złości. – zrozum, to wszystko robiłam dla ciebie. 
- nie wierzę. Robiłaś to po to, żeby teraz mieć mnie daleko od siebie. No  i ci się udało ! A teraz wynoś się z mojego domu ! 

- grozisz mi nawet nie wypijając porannej kawy. No ciekawie. – zażartowała, ale szybko została przyciągnięta do boku Dracona. – kociaku … wieczorem. 

- a gdzie zgubiliście syna ? spytałem agresywniej. 
- Scorpius jest na zawodach szermierczych. – odpowiedziała spokojnie Ignis. – zaparł się na ten sport, ale ma efekty. Nie zmuszam go do Quidditcha. 

- nie gra !?  Hermiona była zdziwiona.
- na razie ma spełnienie w innym sporcie, owszem gra, ale nie z takim wielkim zamiłowaniem z jakim dzierży floret.  

- widzę, że zamiłowanie do broni ma po mamusi.  warknąłem.
- Harry … - Hermiona ucięła moje uwagi. – dzieci są na górze, uspokój się. 
- ciebie też widzę omotała wokół palca. – prychnąłem. – zapomniałaś jak jego ciotka cię torturowała ? jak pogłębiali ci rany !? 
- Harry, ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię wybaczyć i odciąć się od przeszłości. – stwierdziła z wyższością Hermiona. – poza tym ubierz się. 

- spokojnie, ja się przyzwyczaiłam. Nie zwróciłam nawet na to uwagi. zapewniła Ignis.
- tak, ale jak ja się tylko rozbiorę to od razu zaczynasz – wymamrotał jej na ucho Malfoy. – nie jest tak ? 
- o, proszę cię. Do ciebie chyba mi wolno się przykleić. – spojrzała mu w oczy. – hmm ? 

- burdel to nie tu.  upomniałem ich.
- nic się nie zmieniłeś Potter. – Malfoy westchnął. – ja tu jestem pokojowo. Albus przecież przyjaźni się ze Scorpio. 

- i ubolewam nad tym. 
- Harry !. Hermiona ucięła moje narzekania dosyć zaskoczona.
- taka jest prawda ! ich syn niedługo zacznie wdawać się w rodziców, czyli w manipulantów i kłamców ! 

- tato nie krzycz na ciocię Ignis.  dzieciaki przytuliły się do nóg byłej Ślizgonki.

- spokojnie – jej kolana szczęknęły kiedy kucnęła do nich. – wiecie dzieciaki, powinniśmy już iść. przytuliła każde z nich.
- nie.  zaprzeczyły zgodnie.
- w sumie to zostańcie na obiedzie, będzie miło.  Hermiona wysunęła propozycję.
- na obiad musimy iść. Teraz są walki przygotowawcze, potem zaczyna się właściwy turniej. Obiecaliśmy Scorpiusowi, że będziemy. 
- no dobrze. – dzieciaki ją puściły. – papa ciociu ! 
- pa. – uśmiechnęła się do nich. – o, Harry. Ministerstwo na pewno da ci urlop. – na stole leżały bilety. – Bułgaria vs Irlandia. Za kilka tygodni. 
- wiesz co ? – podarłem wszystkie bilety. – zabieraj je sobie. 

Ignis zaczęła płakać, Malfoy ją przytulił. – no już, to nic. uspokajał ją. 
- nic ? – odepchnęła go od siebie na kilka centymetrów. – kocham cię, ale to mnie boli. 

- Harry. – Hermiona nie rozumiała czemu to zrobiłem. – zobacz. – dzieci też były smutne, w końcu zawsze chciały zobaczyć ten mecz. – przeproś swoją siostrę. 
- to nie jest moja siostra.
 - ty świnio – Ignis podeszła do mnie zapłakana. – po tylu latach, ja tyle dla ciebie zrobiłam, widzisz to ? – jej ciało odkryło blizny w kształcie błyskawic. – mam je wszędzie, co rok w dzień Bitwy otwierają się i krwawią jak cholera. Czemu ? Bo uratowałam mojego brata, który mimo tego wszystkiego nadal nie wie jak bardzo go kocham. 
- no już kochanie. Już. – Malfoy zabrał ją ode mnie, wtulił ją w siebie. Pstryknął palcami i odnowił bilety. – już, chodź.     Zniknęli.

- Harry ! – Hermiona spojrzała na mnie zaskoczona. – jak mogłeś ? Ona naprawdę się poświęciła, zrozum.  

- ciebie też omotała. 
- jesteś uparty jak osioł. 
- nie Hermiona. Ja ją znam. 
- przestań. Nie widziałeś jej tyle lat, czas żebyś jej wybaczył. 
- nie mam zamiaru. 

Wyszedłem na śniadanie do Londynu, przesiedziałem cały dzień w swoim biurze. Może miała rację, że czas najwyższy jej to wybaczyć ? 

Nie. 
Ignis ma w tym cel, uśpić moją czujność a potem znowu coś wymyślić. 

Na pewno zależało jej na naszej obecności na tym meczu, od Bitwy robiła wszystko, żeby tylko mnie sobie zjednać.     Ale robiła to pewnie z wyrzutów sumienia albo wyrachowania. Omotała już moje dzieci, Hermionę, tylko ja zostałem normalny.  

Przecież jej kochaś zabił Rona, Ginny, bliźniaków, Molly i Arthura Weasley.  
Ona patrzyła na ich śmierć z obojętnością, mogła go przecież powstrzymać ! A tego nie zrobiła ! 

Chociaż zniszczyła Voldemorta,  a wtedy przy Bitwie miała wybór, albo jego zachowa przy życiu, albo mnie. Wybrała mnie, Voldemort był już tylko legendą. Dzięki niej martwą. 
Nadal mnie kochała jak brata.  Ignis na pewno robiła to dla mnie, nie miała innej rodziny, oprócz Malfoy’a, no i jego pokręconej strony.    


Po długich walkach postanowiłem jej przebaczyć, jednak nie informowałem o niczym Hermiony.


Ignis sama dowie się na rozgrywce.

 Po kilku tygodniach wypadał ten mecz.
Zabrałem dzieciaki i Hermionę, w końcu jakoś mnie przekonali, że też mam być, chociaż wolałem tą rozmowę z Ignis odwlec jak najdalej. 

Widziałem na trawie drużynę Bułgarii, Ignis rozglądała się po trybunach, widziała mnie i się uśmiechnęła.  Wyleciała do nas. 
- jednak jesteś bracie. 
- jestem. Siostrzyczko. 
Uśmiechnęła się i miała łzy w oczach. – do zobaczenia po meczu. uścisnęła mi dłoń dosyć mocno i wyleciała na dół z powrotem.
- do zobaczenia. 

Mecz, tak jak można było się tego spodziewać po Ignis, trzymał nas w napięciu czy zdobędzie znicza przed Irlandią, czy powtórzy sytuację z Mistrzostw Świata, które razem z nią oglądałem jeszcze jako dzieciak.
 
- ostatnie sekundy meczu, punktacja jest równa. Czy Ignis zdobędzie znicza czy będzie to jej pierwsza w karierze porażka ? 

- no dalej. - wymamrotałem pod nosem. - złap go. 

- co ona robi ? – Ignis wisiała do góry nogami i leciała nad trybunami. – dosyć dziwny moment na witanie fanów, był na to czas na początku spotkania. – siostra wyskoczyła na dół z miotły. – co ona wyprawia ? czy presja czasu i fanów sprawiła, że Ignis postradała zmysły ? – widziałem przy trawie znicza, Irlandczyk patrzył na nią jak na szaloną, ale dopiero teraz zrozumiał, że nie zdąży wynurkować kiedy ona spadnie na cztery łapy. – nie, tam jest znicz !. – próbował uciekać, ale dostał się do rąk Ignis błyskawicznie. Siostra usiadła po turecku na trawie i podniosła dłoń z zaciśniętym w niej złotym zniczem. – widać szaleństwo czasami wychodzi na dobre. Wygrywa Bułgaria wynikiem 1350 do 1000. 

Na murawę zlecieli się fani, nawet nie zdążyłem policzyć do trzech kiedy moje własne dzieci zniknęły i poleciały do cioci się przytulić.  Fala ludzi z długopisami i aparatami też nie dawała jej spokoju dopóki nie weszła do szatni. 
Ale i tam chciało wpierdolić się kilku paparazzich, jednak ich wygonili jej koledzy z drużyny.
Czyli stary skład Slytherinu z Flintem na czele. 

Draco wszedł zaproszony do szatni. 
Przez drzwi było słychać jak gratuluje Ignis występu, jak, oczywiście nie odmówił sobie tego, ją całuje. – no już kochanie, bo nie przebiorę się do wieczora. Ignis odgoniła go od siebie. 
- wiesz, że dla mnie mogłabyś tak zostać. 
- a, łapki z daleka. – odsunęła go od siebie. – ale zawiązać na mnie gorset byś mógł …
- nie wiem dalej po co ty go nosisz, ale – sekunda. – proszę.  wyszli na dwór.
- no już, udusicie mnie.  Zażartowała i rozgoniła dzieciaki, otaczające ją ze wszystkich stron, tak samo jak starych fanów ze Slytherinu. Po kolejnej  fali dziennikarzy podszedłem do niej. 

- siostrzyczko – rzuciła mi się z piskiem na szyję. – no już.
- bracie. – widziałem jej szkliste oczy. – ty … 
- przepraszam. – wymamrotałem. - dotarło do mnie.
- nic się nie stało. 

Wieczorem trafiłem do jej domu, na przyjęcie świętujące mecz.  Malfoy upiekł sam, byłem świadkiem widzącym go w kuchni, tort marchewkowy i dał jej oraz jej drużynie pod nos.

- dzięki kochanie. Ale przez ciebie przytyję jeszcze bardziej. 
- przecież uwielbiasz ciasto marchewkowe. 
- Fluffy uwielbia, ale co z tego. 
- o, zapomniałem o Fluffym – połaskotał ją w brzuch. – przywitany ? 
- zostaw Fluffy’ego w spokoju. Bo się obrazi. 
- znam sposób na obrażonego Fluffy’ego. – wymamrotał jej na ucho. – ale nie przy gościach. pocałował ją w szyję. 

- Harry, zabierzesz go ode mnie ? Ignis spojrzała na mnie z żartem. 
- nie licz na to. To twój problem. 

- mamo ! – Scorpius ją znowu przytulił. – jak ty to zrobiłaś !?
- tajemnica zawodowa skarbie. Powiem ci jak przejdę na emeryturę.
- ale to zajmie wieki ! zaoponował rozczarowany syn.  Wdał się w Malfoy'a. 
 - no właśnie.  zaśmiała się Ignis.     

Całe towarzystwo, a więc i my, siedzieliśmy tam do nocy.  Potem wygoniła nas delikatnie, drużyna się rozeszła, a Ślizgoni wbrew pozorom nie byli tacy źli.  
Owszem byli w Śmierciożercach, ale dla ochrony własnych rodzin.  Teraz to pojąłem, że nie każdy był zły bo lubił być zły. Oni nam pomagali, wpleceni w misterną intrygę Ignis tylko delikatnie przez nią popychani do działań.
Siostra zmarnowała całe lata po to, żebym teraz siedział z nią przy stole i świętował jej zwycięski mecz. 

* Ignis * 

Harry w końcu mi wybaczył to wszystko.
Po tylu latach, nareszcie. 

Draco spojrzał na mnie szczęśliwy a Scorpio też podejrzanie się uśmiechał, smykałkę do knucia i łobuzowania miał po mnie, ale łobuzerski uśmieszek po tacie.
Obaj się na mnie rzucili w miśku, Draco oczywiście składał krótkie buziaki na mojej szyi, a Scorpio zaczął mnie powoli dusić. Tak, siłę miał i po mnie, i po tatusiu.
- Scorpio daj mamie odetchnąć, bo się udusi. - Draco skarcił naszego syna, który się grzecznie odsunął. - Ignis ...
- co ty knujesz ? 
- nic. - Aryjczyk próbował się zakryć kłamstewkiem. Ale po sekundzie mnie pocałował. - kochanie, twój brat wreszcie zrozumiał. 
- wiem. - przytuliłam go z piskiem. - nareszcie. Nie wiesz nawet jak bardzo się cieszę. 
- ale zaraz połamiesz mi żebra. 
Rozluźniłam przytulenie, a mój mąż oczywiście jeszcze raz pocałował ugryzienie.

Ostatnia sprawa rozwiązana, mogłam spokojnie odetchnąć i cieszyć się odzyskanym bratem.
A niedługo Scorpio jedzie do Hogwartu na pierwszy rok szkolny. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz