piątek, 17 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXV Trochę Życia !

Przez kolejne dni świat magii był jakby zamrożony. Wszyscy nadal wychodzili z szoku. Tylu poległo, tylu walczyło.
Świat magii nie widział wcześniej takich rzeczy, takiego zwrotu historii. 

Wszyscy mieli mnie za zdrajczynię, pomijając ofiary z mojej strony. 
Oni nadal wszystko opłakiwali, rozpamiętywali, znajdując pamiątki świat pogrążał się w spekulacjach i pustce. 

Co dziwne, ja czułam coraz mniejszą pustkę, a Draco starał się zebrać.

Pomagałam mu, ale kiedy chciał sam siedzieć w salonie przed kominkiem to odchodziłam.
Zwykle długo sam nie siedział, godzinkę czy dwie, skrajnie trzy, ale potem szedł na górę do sypialni żeby oddać mi stracony czas.

Teraz nie było inaczej.
Posiedział w pustce godzinę a ja już czułam jego zapach na schodach.
Wszedł cicho do pokoju. 

Nie chciałam teraz zapalać światła, ani odsłaniać kotar. Było więc trochę ciemno.

- Ignis - usiadł obok mnie na łóżku. - co jest ?
- nic - odwrócił delikatnie moją głowę. - naprawdę.
- jutro dostanę odpowiedź co do Uzdrowicielstwa.
- zapomnij na chwilkę o tym - pocałowałam go w czoło. Położył mnie a sam nade mną wisiał. - Draco ...
- jak się czujesz ?
- doskonale.
- jutro się chyba spakujesz ?  Zasugerował.
- o, wyjazd. - przypomniało mi się. - chodź tu - położył się obok mnie. - zapomniałam o tym.
- dobrze, że ci przypomniałem. Jutro masz pierwszy trening.
- dziękuję. - zbliżył głowę. Krótko go pocałowałam. - jesteś najlepszy.
Draco nie odpowiedział, pozwolił mi się przytulić.

Wieczorem, bo leżałam tak obok niego większość dnia, pojawił się ojciec.
Dosłownie, aportował się przed jego łóżkiem razem z mamą.

- Ignis, kwestie Zakonu są nierozwiązane. Musisz przejąć obowiązki.
- muszę czy mogę ?
Ale spojrzenie mamy mnie utwierdziło w przekonaniu, że raczej jednak muszę.
- ojcze chrze - Draco nawet nie zdążył się przywitać, ba, podnieść, bo jakoś wcześniej nie zrzucił mnie z siebie. - Ignis, kocham cię, ale ze mnie zejdź.
- nie. - odparłam i przytuliłam się do jego pleców. Oczywiście odsunął mnie od siebie, bo ciężko byłoby się pokazać jako przywódczyni uwieszona na jego ramieniu, ale ... I tu dałabym radę. Zeszłam na dół za ojcem. Wszyscy byli, no, ci, którzy przeżyli Bitwę byli. Miejsce Snape'a. Wysadziłam na nim czarną różę. - dobra, nie będziemy tego powtarzać. Słuchajcie raz a dobrze. Prychałam dosyć obojętnie, ale wiedzieli, że i mnie brakowało naszych ludzi. Chociaż z drugiej strony zostali sami najlepsi.

Ojciec stanął przed nimi, nie zajmował własnego miejsca.
- moje dni przy was już dobiegły końca.  Ignis jest gotowa przejąć po mnie kierownictwo nad wami. Słuchajcie jej równie gorliwie co mnie, bo raz na jakiś czas sprawdzę jak się tu sprawy mają. Ignis was poprowadziła w Bitwie, wygraliśmy dzięki temu fortelowi, tak więc jest to osoba godna waszej lojalności. Poza tym to moja córka, miejcie to na uwadze.   - ostrzegł ich. - powodzenia dziecko.
- dziękuję tato. - pożegnałam się i rodzice zniknęli. - słuchajcie. Żałoba na świecie dobiega końca, niedługo zaczną pytać o to, co stało się ze Śmierciożercami siejącymi postrach. Opinię prasy wyrobię sama, nie musicie się do tego przykładać. Ale, potrzebuję waszych rąk. - wszyscy byli zaskoczeni. Westchnęłam.  - nie będę im wam odcinać, ale jak nie pokażecie mi Znaków to będzie trzeba. - Warknęłam. Każdy odsłonił piętno Zakonu. - muszą zniknąć, przykro mi. - po kilku sekundach kierowania ich krwią i Energią, tym razem Żywioł poddał się bez żadnego skutku ubocznego, Mroczne Znaki zniknęły. - oficjalnie nas nie ma. Nazwa zniknie, wszelkie wspomnienia kto i kiedy był Śmierciożercą znikną, chyba, że warto o nich pamiętać w opinii tłumu. Czyli każdy przeciętny urzędnik, sprzątaczka, sklepikarz, bankier, kasjer, kelner et cetera zostaną wymazani. Nazwiska takie jak Snape, Malfoy, Black czy Riddle-Potter zostaną, by przypominać, że jednak byliśmy. I nadal istnieć będziemy.
- jak to ?  Wyrwała się Bellatrix
- tak to Bello, że nie będzie już masakr, rzeźni w imię mojego ojca czy innych takich wyskoków. Działamy w cieniu, bardziej subtelnie. Ciebie nadal będą opiewać mity o okrucieństwie, mnie o ślepym poświęceniu dla sprawy, Severusa o podłości charakteru. Znaczących jak mówiłam zostawiamy. Tych niezapisanych wymazujemy jeszcze raz, na wszelki wypadek. - obiegłam wzrokiem salon Dworu Malfoy'ów. - czy to jasne ?
- tak Ignis. potwierdził to chórek.

- ekhem, Ignis. - Bellatrix najwyraźniej miała masę pytań. - jak mamy do ciebie mówić ?
- wystarczy moje imię. Ono już samo w sobie budzi strach. - pstryknęłam palcami. Ogniki oświetliły moje oczy. - tyle wystarczy nam na dzisiaj. Poślę po was kiedy będzie następne zebranie. Ale to jeszcze nieprędko.
Śmierciożercy poznikali.

Został tylko Draco i jego rodzina.
Usiadłam na stole, naprzeciwko Dracona. - szczęśliwy ?
- z czego ? Zostanę w prasie twoją marionetką.
- zastanawiające, prawda ? Bo to ty kierujesz mną. - ściągnął mnie gwałtownie do siebie. Wpadłam na niego w niezbyt wyszukany sposób. Krzesło przewaliło się do tyłu. Leżałam więc i na nim, i na ziemi. - kochanie. - pocałowałam go w policzek. - wieczór, mamy wolne, w Londynie nikt nas nie pozna.
- masz jutro trening. - wstał jakoś, sama nie wiem jak, podniósł mnie i ze mną w ramionach szedł po schodach. - idź spać.
- a ty ?
- dołączę. Obiecał mi na ucho i zniknął.

Pewnie sam poszedł gdzieś do miasta.
Ja po prysznicu we wrzątku poszłam do jego sypialni. 
Położyłam się pod kołdrą i zasypiałam. 
Do pokoju wszedł i Draco. 
- już. Widzę, że nie marnowałaś czasu, ale jeszcze musisz się spakować. 
- nie muszę. - odpowiedziałam i przytuliłam się do niego. - zapach ziemi. Grzebałeś coś ? 
- kilka starych spraw. - odgonił. - potem ci powiem. Obiecał i zamknęłam oczy objęta jego ramieniem. 

Rano obudziło mnie słońce. Otworzył okna na oścież. 
Krzątał się po pokoju trochę jak gosposia ogarniając wszystko co tego wymagało. A że Draco był perfekcjonistą to sprzątał cały pokój. 
Podał mi kuferek i pocałował mnie w policzek. 

Zaraz po tym geście Markus zabrał mnie do reszty drużyny.
- no Ignis, powodzenia. 
- dzięki. - stadion był ze sto razy większy niż ten w Hogwarcie. Jeśli na tej powierzchni Flint zrobi nam swój "firmowy" trening i dorzuci coś ekstra to będzie to mordęga. - no to siup. 
- możesz zrezygnować.  Podpuszczał mnie jakiś pałkarz. 
- nie licz na to.  Wysyczałam.

Markus obrzucił naszą drużynę wzrokiem.
- mamy tu nowy nabytek. Ignis Riddle. - oznajmił. - gra na pozycji szukającej. Jak się dzisiaj spisze, bo ktoś dawno nie trenował.
- na pewno coś jeszcze pamiętam. Markus, mógłbyś nie rozgłaszać mojej profesji do pierwszych poważniejszych Mistrzostw ?
- to znaczy ?
- dopóki nie pogramy z Irlandią choćby towarzysko chcę zostać incognito.
- jak sobie życzysz. - skłonił się a chłopaki wylecieli w górę. Ja przywołałam miotłę i poszybowałam za nimi. - zapowiada się ciekawa gra.

Nawet sama nie wiem kiedy otoczyło mnie grono ścigających. Zacieśniali krąg, chcąc mnie znieść i wyprowadzić na inne tory.
Nie tu, niestety takie fortele nie są na mnie. 
Miotła stała się kamieniem, puściłam do nich oczko kiedy spadłam o dwa metry by znowu mieć normalny drewniany przedmiot.
Chłopaki byli zaskoczeni, ale przede mną Markus wybił centralnie tłuczek.
Do walk nie mogłam użyć mocy, również w obronie własnej, dlatego wybiłam się w górę. 
Kula jednak drasnęła mnie po plecach. 

Poczułam na sobie krew, trudno. 
Rozłożyłam skrzydła chociaż wiedziałam, że mnie to spowolni. 
Kiedy wyschły a ja miałam strupy na ranach złożyłam je ponownie i wybiłam w górę. 

Pałkarz zatarasował mi drogę i przy zamachu dostałam kijem w brzuch. 
Spadałam na dół i czułam ból, ale nie miałam zamiaru się poddać. Wykręciłam się i, w spadaniu jak latająca wiewiórka, złapałam znicz. Plasnęłam tak też o ziemię, chociaż spowolniłam sobie upadek skrzydłami. 

Markus chciał mi pomóc się podnieść, ale sama jakoś wstałam z leżenia plackiem na chłodnej trawie. 
- nic ci nie jest ? -  spytał stojąc obok mnie. - masz rozwalone całe plecy. Medyka !. 
- żadnego medyka - odpowiedziałam. - jestem w stanie grać dalej. 

Drużyna popatrzyła na mnie wielkimi oczami. Ale nie przerwałam treningu. 

Ból ćmił i upominał się przy lotach i manewrach, ale to było nic w porównaniu z Bitwą.

Tylko ja i Aollicep zdawałyśmy sobie sprawę, że moje ciało się rozerwało i wypuściło większość Energii zostawiając tylko nikłą iskrę, która tylko cudem je potem złączyła. Cała byłam w bliznach, niewidocznych, ale w dniu rocznicy Bitwy otworzą się na nowo. 

Markus był zdziwiony tym, że pomimo tylu upadków i siniaków, jak i innych urazów, dałam radę wytrzymać do końca. 

Oczywiście odbierał mnie, bo nie mogę sama wrócić do domu, Draco. Widział za moimi plecami drużynę bardziej i mniej sławnych graczy, no i mnie w takim stanie w jakim byłam. Czyli twarz cała, z resztą ciała nie było tak różowo. 

Flint poszedł na spotkanie starego znajomego. Uścisnęli sobie dłonie i wymienili kilka zdań o tym co planują.   - coś z niej będzie. Nie odpuszcza. 
- wiem. - objął mnie i poczułam ukłucie na żebrach. - pogruchotane.  Stwierdził po sekundzie.
- no i ?  Wysyczałam.
Draco westchnął. - zostanę twoim medykiem. 
- jak chcesz. - odpowiedziałam bez życia. - i tak nie dam się nikomu leczyć. 
Spojrzał na mnie oburzony. - a ja ? Mnie też nie dasz się leczyć !? 
- tobie - udałam zamyślenie. - zależy. 
Znowu westchnął, poczułam jak mnie delikatnie głaszcze. - Ignis ...
- dam. Tylko tobie na tyle ufam.
Uspokoił się i wrócił ze mną do swojej sypialni.  
Nie zdążyłam się nawet pożegnać. 

Zrobił kilka mikstur, niedobrych jak cholera, ale nadal lepszych niż te ziółka, którymi poił mnie przy mambie. 
Wcisnął mi je, zasłonił okna, no i kazał spać. 
Położyłam się ale nie spałam. 
Draco leżał obok mnie, pilnował mnie. 
Jednak nie dawał mi spać choćbym chciała. Głaskał mnie po boku, a ja patrzyłam mu w oczy. 
Było tak cicho, tak ... Tak szczęśliwie. 
Nic nie mogło tego zniszczyć. 

Nic oprócz numeru "Proroka Codziennego" o tytule " Harry Potter o słowach Ignis - " Nie znam jej, moja siostra umarła." " 
Draco spalił papier zanim zdążyłam mrugnąć kiedy usiadłam by złapać gazetę.

- nie będziesz czytać tego cholerstwa. Musisz odpoczywać. 
- ale ... - pogłaskał mnie po ramionach  - ale ... 
- nie każ mi nadwyrężać ci żeber. 
- no dobrze - przytuliłam się delikatnie, Draco delikatnie sprawdził czy kości się zeszły. - i co ? 
- nadal pogruchotane. Ale czemu ?! 
- to pewnie skutek bycia Morringhan. Ciało śmiertelne, regenerujące się, a i owszem, ale w normalnym tempie. A za to nieśmiertelność, ciepła posada, no i oczywiście pan doktor obok. - potarłam o niego czaszką. - dobra cena za życie. Nie będę się rzucać w oczy. 
- nie zapominaj o mocach. 
- przeżyję bez nich. Mam ich nie wykorzystywać do walk. 
- no tak zostaje ci wysługiwanie się i gra. Ale to i tak mało. 
- wystarczająco. - odparłam. - mi nie trzeba więcej. 
- a ja ? 
- o, ty to ty. - przytuliłam się. - no już. Jesteś moim kochanym Uzdrowicielem. 
Nie odpowiedział.  Do pokoju wpadła sowa.
Koperta, blondyn ją rozerwał.
- mam miejsce na roku.
- świetnie. - przytuliłam go. - ale będziesz siedział nad księgami.
- za to materiał na prace naukowe mam na wyciągnięcie ręki. - spojrzał na mnie. - leczenie ciebie po treningach.
- a spodziewałeś się tego, że będę cała i zdrowa ?
- nie spodziewałem się pogruchotanych kości.
- to masz pecha. Kiedy następny trening ?
Draco westchnął. - jutro. Dlatego idź spać.
- dobranoc. - odpowiedziałam i dostałam buziaka w ucho. Przykryłam się kołdrą i słyszałam, jak Draco schodzi na dół do ksiąg. - dobranoc.

Zasnęłam.
Trochę życia mi nie może zaszkodzić, ale życie boli.
Szczególnie moje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz