sobota, 31 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXV Idziemy Na Jagody !

Kolejnego dnia, po dywaniku u Snape'a zresztą również kolejnym w ciągu ostatnich dni, postanowiłam iść do Zakazanego Lasu. Chociaż bestie czekały na Bitwę i nie dawały za bardzo o sobie znać, to jednak wypadało pójść i sprawdzić.
- gdzie idziesz ?  Amycus złapał mnie za rękaw.
- nie dotykaj mnie, Carrow. - wyrwałam ramię. - idę na jagody.
- ktoś ciebie będzie pilnował na tych "jagodach" ?
- tak. Ja sama.   odeszłam i wybiegłam do Lasu.

Nauczyciel nie zdążył albo raczej nie dał rady, mnie złapać.

Usiadłam na polanie. Niczego podejrzanego, nikogo rannego czy zabitego. Norma.
A teraz poszukamy jagód.

Niestety nie było ich, ale czego mogłam spodziewać się po końcówce marca.
Wróciłam do zamku, a tam oczywiście komitet powitalny, o nazwie rodzeństwo Carrow.
- o co chodzi tym razem ? przecież powiedziałam gdzie idę.
- co z tego, skoro podważasz autorytet nauczycielski.
- wy go nie macie, ale to szczegół. - wymamrotałam i Amycus uderzył mnie w twarz. - życzę wam powodzenia. ostrzegłam i podeszłam do zamku.

Draco widział ślad dłoni, spojrzał na mnie zaskoczony. 
- nie oddałaś mu ? - usłyszał krzyk Amycusa. Centaur. - czyli i tak, i nie. 
- bingo. - pocałowałam go w policzek. - uleczysz panie doktorze ? spytałam słodko. 
- ech daj. - pogłaskał mnie po policzku różdżką i wymamrotał kilka inkantacji. - proszę bardzo. Mogłaś to sama naprawić. 
- ale mam ciebie panie Uzdrowicielu. - przytuliłam go. - możesz na mnie praktykować do zawodu.
- naprawdę ?
- yhy. - pocałowałam go w policzek. -  bez transplantacji i transfuzji. Jak się połamię to pan doktor się mną zajmie.
- a teraz chodź już. - zabrał mnie do dormitorium i posadził obok siebie na kanapie. - po co byłaś w Lesie ?
- po jagody.
Przejechał dłonią po twarzy. - o tej porze roku ich nie ma Ignis.
- wiem. - uśmiechnęłam się naiwnie. - ale co z tego ?
Westchnął jakby to go przerastało. - wszystko Igni.
- coś nie tak ? - wpełzłam mu na kolana. - nie mogę chcieć bezsensownie wyjść do Zakazanego Lasu ?
- wiesz doskonale co wisi w powietrzu.
- aktualnie to kurz.
Odetchnął i policzył do dziesięciu, ale pewnie i do miliona, jakby rozmawiał z osobą niespełna rozumu. - wiesz, że mówię o Bitwie.
- wiem. - uśmiechnęłam się. - ale czasem lubię cię podenerwować.
- zwariuję.
- już oszalałeś kiedy dawałeś mi pierścionek.
- wiem. - spojrzał na mnie. - ale nie żałuję.
- cieszę się. - oparłam się o niego beztrosko. - mhmm ... popatrz, tyle mnie nie było, tyle zrobiłam, a Harry nadal siedzi w głuszy. - ogień coś wypluł.  To coś parzyło i okazało się być pierścieniem. - kolejny. - obróciłam go w palcach i zrobiłam idealną kopię Energią, co przypłaciłam zawrotem głowy i rzuciłam go w Ogień. - no. - schowałam go do sakiewki. - Harry poszuka sobie tego cacka, a ja - pogłaskałam Dracona po policzku. - ja z wielką chęcią zabrałabym cię gdzieś do Hogsmade.
- znowu wytłumaczysz się jagodami ?
uśmiechnęłam się. - nie znasz moich możliwości. - zaśmiałam się razem z nim. - chodź, wytłumaczymy się potem. Ja mam ochotę na krew.
- wiesz ... jakoś też zgłodniałem. - objął mnie jednym ruchem ramienia. - idziemy do Londynu.
- nie mam ubrań na Londyn ...
- idziemy.  - zaznaczył.  Deportował nas do miasta, zabrał mnie pod "Ukąszenie". - zabieramy przekąski czy korzystamy z baru ?
- dzisiaj kulturalnie z baru dobrze ? pogładziłam go po policzku.
- jak chcesz. - pocałował mnie w szyję. - chodź. Zamelduj się u Raula.
- ty to zrób. - oddelegowałam go. - ja zmienię ciuchy.
- jak chcesz.  zniknął za barem.

Puścili jakąś bardziej gotycką muzykę, ale mi pasował klimat.  Ubrałam czarne ciuchy, dusik z kilkoma kolcami i czarny makijaż, co mi się rzadko zdarzało.

Zaczęłam tańczyć, Draco wyszedł z pokoju właściciela.  Spojrzał na mnie z uśmieszkiem, przyciągnął mnie do siebie.
- co to za strój ?
- mój. - odpowiedziałam i pozwoliłam się otulić w tańcu. - "tainted love", słyszysz ? coś dla twojej natury.
- no chodź. - objął mnie w pasie. - czy to jakaś gotycka noc ?
- najwyraźniej. - w tłumie wyczułam Spade'a. - nie puszczaj mnie. - odchyliłam się. szybko mnie do siebie zabrał z powrotem. - pocałujesz ? palcami drażniłam jego tors przez materiał.
- po co ? boisz się swojego kolegi ?
- mam ochotę na chwilę przyjemności. To źle ?
Draco spojrzał mi w oczy, znowu mnie odgiął, dłonią delikatnie pogłaskał czarną bluzkę bez pleców i znowu mnie przyciągnął. Pocałował mnie.

- gołąbeczki ! - Spade huknął nam nad uchem growlem. Odskoczyłam od Draco zaskoczona. - tak, wiem, mam nie straszyć. - ściął. - to urodziny jednego z bossów, który chce cię sprzątnąć.
- i dobrze. - usiadłam przy stole. Pstryknięciem palca przywołałam kelnera, który podał mnie i Draconowi odrobinę wina. Zauważyłam ważniaka otoczonego dziewczynkami do towarzystwa. Uniosłam kieliszek z uśmieszkiem.  Upiłam łyk, to samo zrobił Draci. - kochanie ...
- szlama.
- tak trudno o dobrą krew. - przejechałam palcem po rancie kieliszka. - mamy tu dobrą muzykę, wino, odrobinę adrenaliny ...
Facet podszedł do naszego stołu i podłożył mi nóż pod gardło. - za twoją głowę idzie wysoka cena.
- nie polecam. rzucił Draco.
- niby taki młokos mnie powstrzyma ? masz rodzinę ? to trzymaj się od tej sprawy z daleka.- chciał podciąć mi gardło, ale mój narzeczony uparcie patrzył mu w oczy. - co ?
- niech cię zjedzą szczury z Nokturnu.
Zdziwił się, ale one posłusznie przyszły i go oblazły, odjął dłoń od mojego gardła automatycznie do obrony własnej.  Zjadły go, wyczyściły idealnie szkielet. 
- nawet nie ulała się kropelka wina. - podbiłam z nim toast. - za dwie bestie.
- za nas.  odbił życzenie i upił trunku.

Noc gothów się wydłużała, a Spade zabrał nas w końcu na uliczkę.
- ładnie go załatwiliście. To - podał plany. - kanały. Tam ma swoją bazę, informatorów, dziwki, towar, wszystko. - pokazał punkcik. - tu jest najbliższe wejście. Ma zasadę o której wiedzą jego współpracownicy. Kto go zabije zabiera stołek. W waszym wypadku to ... no właśnie ciężko stwierdzić. Ale chyba twój kochanek.
- Draco ... - popatrzyłam na niego dumna. - zabrałeś kolejną fortunę.
- to idziemy do kanałów. Po co tym razem ?
- po grzyby !

Spade westchnął. - gołąbeczki. - otworzył klapę. - to tu. Pokażcie plany, no i to - podał nam sygnet straconego bossa. - przepuszczą was. Znaczy jego i ciebie jako koleżankę do towarzystwa.
- dzięki Spade !  - weszliśmy w dół. - Draco ... - objął mnie. Było kompletnie ciemno. - czekaj. - zatrzymałam jego dłoń z różdżką. - załóż sygnet. - nałożył go na palec, przez plecy przerzucił tubę z planami. - ten raz się przyda. - wyjęłam i zapaliłam zapalniczkę. - chodź. Draci objął mnie w talii i szliśmy prosto. Natknęliśmy się na drzwi. - otwórz.  Ty tu rządzisz.
Uśmiechnął się narcystycznie i popchnął drzwi. W naszą stronę zostało skierowane jakieś dwadzieścia pistoletów i tyle samo noży.
- wasz szef nie żyje. - pokazał im sygnet i plany. - ja go zabiłem.
- a co z nią ? za jej głowę idzie niezła cena.
- ona ? - Draco pociągnął mnie do siebie, objęłam go w pasie. - ona jest moja. Jeśli chcecie na nią polować to możecie pisać testamenty.
Faceci odłożyli grzecznie broń, a Draco przeszedł się po pustym hangarze. - zostawcie nas samych. - warknął na podkomendnych a oni zwiali w popłochu. - i co ?
- mrru ... jesteś skurwielem. - oparł mnie o blat. - ale moim.
- nie chcesz wrócić do twojego mieszkanka ?
- nie. Wolę go nie rozpieprzyć. Poza tym - głaskałam go po ramieniu. - nie mam ochoty na większe pieszczoty, kilka pocałunków, malinki tak, ale na rozkosze nie.
- czemu ? nie pociągam cię ?
- pociągasz jak cholera. - złapałam jego koszulę. - ale nie mam zamiaru popsuć swojej sypialni czy salonu. Poza tym ... - spojrzałam mu w oczy spokojna. - obiecałeś, że zostajemy przy systemie sprzed zaręczyn, a noce na okazje.
- już miesiąc temu obiecałaś mnie przywitać.
- kąpiel tak, ale bez seksu.
- a drobne pieszczoty ?
- nie mam zamiaru oszaleć, widząc cię nagiego. - uśmiechnął się, takiej odpowiedzi chyba oczekiwał. - masz być tylko półnagi. Żebym jeszcze utrzymała hamulce.
- dobrze. deportował mnie do mojego mieszkania, wprost do łazienki.

Wanna powiększyła się odpowiednio. Zdjęłam rzeczy, było mi już obojętne gdzie one wylądują, czy na podłodze czy na suficie. Do wanny napuściłam odpowiednio ciepłej wody. Weszłam do niej z błogością po całym dniu. Draco przekroczył lustro wody zaraz po mnie i mnie pocałował. Oparłam się o kant i przechyliłam głowę do tyłu, zbliżył się ciągnąc buziaka. Po kilku minutach, oczywiście dla nas tylko minutach a naprawdę po godzinie, woda zaczęła stygnąć.

- chyba starczy na dzisiaj. Zimno mi.
- chodź. - przytulił mnie do siebie i pojawiliśmy się w moim łóżku, a on wysuszył moją garderobę. - dobranoc.
- słodkich snów. pocałowałam go w policzek i wtuliłam się w niego pod ciepłą kołdrą.

Rano widziałam przed sobą ciepłą czekoladę w kubku. - wstawaj. - Draco wymamrotał, słodki zapach odchodził dalej od łóżka. A ja chciałam słodkiego, więc po omacku praktycznie, zeszłam z łóżka i poszłam za nim po schodach. - grzeczna dziewczynka. - podał mi kubek już w salonie i mnie objął. - jak się spało ?
Upiłam łyk i oczywiście miałam wąsy, co go rozśmieszyło. - zajebiście dobrze. - pogłaskałam go. - dziękuję za milutką pobudkę. Nie sądziłam, że obudzisz mnie gorącą czekoladą.
- czasem chyba wolno mi być miłym facetem.  żachnął się wypominając mi delikatnie wczorajszą uwagę w barakach.
- wolno. - wpełzłam pod jego ramię tak, że siedziałam przy jego boku. Nadal nieprzykrytym  żadnym materiałem. - jesteś kochany. Ale i tak wredny.
- cała Igni. - odebrał mi kubek. Widział moją smutną minę szczeniaczka. - nie patrz tak na mnie. Niedługo spóźnimy się na śniadanie.
- o kurwa. - spojrzałam na zegarek. - masz rację. - pobiegłam na górę, przebrałam się a jemu rzuciłam koszulę. - wuj nas zabije. - na szybko wiązałam buty. - dobra, chrzanić krawat. Chodź. - zabrałam nas do Hogwartu. Wpadliśmy przed Snape'a. - dzień dobry wuju.
- "dobry" !? - spojrzał na nas wkurzony. - całe grono pedagogiczne jest w najwyższej gotowości, bo zniknęliście. Gdzie was zabrało ?
- na jagody.  odpowiedziałam spokojna.
Wuj złapał się za podstawę nosa. - minus dwadzieścia dla Slytherinu.- warknął swoim zwykłym tonem. - najbardziej upierdliwa i dociekliwa o powód nieobecności waszej dwójki była McGonnagall. Teraz się już ucieszy, że siostra Wybrańca jest cała i zdrowa, i przestanie robić szum.
- to nie ty wuju to wywołałeś ?
- jakbym to ja chciał was znaleźć poleciałbym do Londynu akurat na Camden.Poza tym dla mnie to nic nowego, że znikacie na noc a rano się pojawiacie.  - pluł jadem. - ale ona nie ma pojęcia o twoim mieszkaniu tam i tak powinno zostać, bo wpierdoliłaby i tam swój nos.
- spokojnie wuju, bo ci żyłka pęknie.
Severus wziął oddech. - dobrze, że się nie spóźniliście na lekcje, bo byłoby gorzej. A teraz znikajcie mi z oczu. Oboje.

Poszłam grzecznie z Draco na śniadanie i na lekcje. Nie wychylaliśmy się przed szereg. Po prostu byliśmy dzisiaj przeciętnymi uczniami. Wolałam nie drażnić bardziej wuja, a i Draci wolał tego uniknąć.

Taaa ...  pójście na jagody, na grzyby, na maliny ...  wszystko może być dobrą wymówką i ripostą jeśli tylko chce się wkurwić Severusa Snape'a i rodzeństwo Carrow, oraz oczywiście McGonnagall.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXIV W Marcu Jak W Garncu

Marzec się zaczął, a ja siedziałam na kanapie pokoju wspólnego.
Byłam lekko zaskoczona, że to już marzec. 
Fakt faktem, mieliśmy dopiero drugiego marca, ale jednak nowy miesiąc się zaczął. 

Fred i George, jak wszyscy Gryffoni zresztą, patrzyli na mnie pogardliwie. 
Niech patrzą, potem będą żałować. 

Draco oczywiście korzystał z tego garściami. 

Kaze ... Hmmm ... Ślizgon dopilnowywał osobiście, żeby mój przyjaciel miał ręce pełne roboty kiedy chciał mnie gdzieś zabrać. 
Tym razem wyrzucił go na kontrolę Lasu. 

A ja szłam wtulona w jego bok i rozkoszująca się chwilowym spokojem. 

Niestety wuj zabronił gry w quidditcha, z przyczyn oczywistych czyli zbliżającej się, ale nadal niepewnej, Bitwy. Jednak oficjalnie, przykrywał to dla naszego rocznika egzaminami końcowymi i myśleniem o przyszłości. 

Hmm ... dziwne, bo jego chrześnica już praktycznie ma zdane wszelkie egzaminy, tak samo jak jeden z uczniów. 
Potajemnie Śmierciożercy wśród naszego rocznika też je zdawali, żeby już mieć papiery wypisywane w tajemnicy ze zlecenia Lucjusza. Ministerstwo ... Każdy ważniejszy, czy przydatniejszy stołek był albo obsadzony przez Śmierciożercę, albo przez tak skorumpowanego i zastraszonego człowieka, że nie miał innego wyboru. 
Ojciec wypracował tą kurtynę do perfekcji.  
A ja ją miałam napędzać. 


Wyszłam na zewnątrz, korzystając z okazji, że wuj chciał porozmawiać z Draco. 
Wypchnęłam wielkie drzwi zamku, usiadłam na brzegu jeziorka, znalazłam jakiś głaz, usiadłam na nim i spojrzałam na taflę wody. 
Za mną wyczułam wiatr, Kaze usiadł obok mnie. Objął mnie bez słowa. 
- czemu tu jesteś ?
- nie mogę ? - spojrzałam mu w oczy. - czasami chyba mogę być sama. 
- jesteś tu ze mną. 
Zaśmiałam się krótko. - prawie sama. Bez tłumu ze szkoły. 
- pojedź ze mną z powrotem. 
- nie mogę. - oparłam o niego głowę. - nie mogę. Moje miejsce jest tutaj. 
- ale możesz pojechać. Owszem Japonia o tobie wiele słyszy, ale przyjmą cię anonimowo. 
- Kaze ... - pogłaskałam go po policzku. - naprawdę wiesz, że nie mogę jechać z tobą. 
- po co tu jesteś w takim razie ? 
- żeby odetchnąć. Pobyć sama. 
- nadal jesteś tu ze mną. 
- wiem. - przytuliłam się do niego. - jak musisz jechać to jedź. 
- zawsze będę obok, jak poczujesz obok siebie wiatr to pomyśl o mnie. Chyba, że polecisz w kosmos, tam wiatru nie ma. 
- to go zrobisz. - zażartowałam. - do zobaczenia. pocałowałam go w policzek i Kaze znowu zniknął. Zostawił po sobie stare zdjęcie. 

Draco zabrał ze sobą wielkie futro i mnie, i nas, tym opatulił. 
- Ignis ...
- cicho. - poprosiłam go i położyłam na jego boku głowę. - po prostu ... zostań tak. 
- chandra ... - pogłaskał mnie po włosach. - chodź, znam lekarstwo. Nazywa się czekolada i lukrecje. - Ślizgon zabrał mnie do zamku, postawił przede mną parujący kubek, a obok wiązki lukrecji. - nie chcesz czekolady ? 
- nie. 
Upił łyk z mojego kubka. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. - nie ? A teraz ? 
- brakuje mi czegoś. 
Draco jeszcze raz umoczył usta w napoju, tym razem jednak lekko trącił językiem szkło. - wypijesz teraz ? 
- hmmm ... Chyba tak. - podał mi kubek pod nos i zaczęłam grzecznie pić czekoladę. - zadowolony ? 
- otwórz usta. - podał mi do nich kawałek lukrecji. - grzeczna Ignis. I jak, chandra znika ? 
- nie, ale powoli rozmyśla pakowanie walizek. - Draci pocałował mnie w policzek. - przestań się bawić i mnie w siebie wtul. - położył mnie na swoich nogach. - nie o to mi chodziło. 
- ale mnie tak. - pogłaskał mnie po łopatkach. - chcesz zasnąć ? 
- na razie nie. - pogładziłam jego udo. - ale w nocy chce iść spać. 
- jak chcesz. - podniosłam się dosyć powoli, bo ani nie chciało mi się wstawać, ani nie chciałam wiecznie na nim leżeć. - no chodź. 
- a tak po mojemu ? 
- czekolada ci ucieknie. 
- jak chcesz to wypij, ale przytyjesz podwójnie. 
- nie tyje. - skarcił mnie. - nie miałbym nawet jak tego utrzymać. 
- oj no droczyć się nie można. - udałam obrażenie ale wypiłam od razu czekoladę i żeby uniknąć zasłodzenia zjadłam jeszcze lukrecje. - ale przytulisz mnie ? - Draco spojrzał na mnie z politowaniem. Pytałam o tak oczywiste oczywistości, że nawet nie musiał odpowiadać. - czyli tak. - wtuliłam się w niego, a on oplótł mnie ciasno ramionami. - ja mogę tak zostać. 
- najlepszy lek na twoje humorki. 
- yhy. - potwierdziłam i pocałowałam go w brodę. Do policzka niby niedaleko, ale musiałabym popsuć uścisk. - Draacoo - ziewnęłam. - znowu dałeś mi Słodki Sen ?
- nie, nie tym razem. 
- to przez twoje perfumy. Ale jestem leniwa ...
Deportował mnie do swojego łóżka. - dobranox Igni.
- dobranox Draco. 

Zamykałam oczy, a jego perfumy mnie powoli usypiały. Było mi w końcu milutko zasypiać, bo jednak jego materac to jego materac. Może zmieniły mi się preferencje, ale jego łóżko było na razie mi najbliższe jeśli chodzi o sen. Miękki materac, w którym lekko się zapadałam, jego pościel, zapach jego ciała ułożonego tu we śnie, jego cieplutka kołdra otulająca mnie szczelnie i uspokajająca nerwy absolutna cisza. 
Draco cicho otworzył drzwi, podszedł do łóżka, pocałował mnie w usta i poprawił mi kołdrę. 
- nie wejdziesz tu do mnie ? 
- nie, ty śpij. Ja muszę iść do Snape'a. Chce ze mną porozmawiać o tym, że mam na ciebie uważać. 
- ale ... 
Draco położył mi palec na ustach, pogłaskał je. -  Ignis śpij. On mi nie odpuści tej pogadanki. Ale za to jak wrócę to cię obudzę i przytulisz się do mnie, a nie do poduszki. 
- skoro upierasz się, że musisz ... 
- słodkich snów kochanie.
Odszedł od łóżka i zamknął drzwi na zamki, na zaklęcia zwykłe i na kilka pieczęci. 
Wtuliłam się w jego pościel i zamykałam oczy. 

Odetchnęłam i chyba nawet zasnęłam, chociaż raczej czuwałam. 
Do pokoju wszedł ponownie Draco, pocałował mnie na pobudkę.
- a teraz zajmujesz całe moje łóżko, przesuń się.
- a magiczne słowo ? 
Aryjczyk pocałował mnie w policzek i pogłaskał mnie po ramionach. - kiciu ...
- a nie możesz zostać moją kołderką ? 
- skoro prosisz. rzucił niby od niechcenia, ale otulił mnie. 
- dobranox. 
- słodkich snów. pocałował mnie w policzek i oparł przy mnie głowę. 

Rano nie było w naszym pokoju Kaze, który wyrwałby nas brutalnie ze snu. 
A szykował się piękny dzień marcowy. 
O tyle piękny, że świeciło słońce, a temperatura była w miarę znośna. 
Powoli szła wiosna i robiło się cieplej. 

A ja z Draco siedziałam w zamku i chodziłam grzecznie jak trusia na lekcje. No, prawie jak trusia, z Amycusem byłam na wojennej ścieżce, bo nadal uważał, że nie powinno mnie tu być. A ja jestem, żyje, mam się dobrze.            Nie mógł mi nic zrobić, bo byłam pod protektoratem raz, że ojca, dwa McGonnagall, a trzy wuja Severusa. Pomijając bestię w środku Draco, która chwilowo mnie rozpieszczała i robiła za moją przytulankę i pupilka. 

Amycus imał się wszystkiego, by zrobić mi na złość razem ze swoją siostrą, ale nie wychodziło. 

Jednak wieczorem zaczęłam cierpieć na ból głowy. 
Draco nie był zadowolony, ale jako przyszły pan doktor zajął się mną. Z miernym skutkiem szczerze powiedziawszy, ale zawsze jakimś.    Dzwoniło mi w uszach jak na pamiętnym bankiecie kiedy to Lucjusz rozbił na mnie butelkę. 
Mori przysłała podobno jakąś fiolkę z lekiem, ale Draco uparł się, że jej nie wykorzysta. 
Siedziałam w dormitorium, pod kilkoma kocami, zakopana jak chomik, z ziółkami gorszymi od poprzednich, no i z Draco który siedział naprzeciwko mnie na swoim łóżku. 
- czemu nie dasz mi leku od mojej Siostry ?  spytałam zaskoczona.
- chce żebyś oddała część mocy przed Bitwą, żeby szanse były równe. 
- co w tym złego ?  zmarszczyłam nos.
- osłabi cię teraz, a dopiero dzień przed Bitwą odda ci wystarczającą moc by spełnić twój plan. Do tego momentu będziesz tak silna jak przed tym wszystkim. Jak na pierwszym roku Hogwartu, bo kumulujesz Energię z czasem, a chwilowo według niej jesteś zbyt niepokonana. 
- przestanie mnie siec ? - pokiwał głową. - to chuj, daj to. 
Draco spojrzał na mnie zaskoczony. - co ty robisz ?  próbował oponować.
- i tak jestem słabsza niż wcześniej, ale nawet tyle mocy ile chce zachować we mnie Mori wystarczy mi nawet na Bitwie. - przywołałam fiolkę. - twoje zdrowie doktorku. I Mori, za przysłanie tego wywaru. 
Chciał zareagować, ale wychyliłam buteleczkę duszkiem i opadłam w koce. Najpewniej zemdlałam, bo jak otworzyłam oczy był już nowy dzień. 

Draco stał nade mną, ale w Skrzydle Szpitalnym. 
- zemdlałaś. znowu. 
- przeżyjesz. Nie pierwszy i nie ostatni raz. 
- i jak ? 
- zobaczymy. - Ogień przywołany w postaci feniksa działał, Woda też spełniła swoje zadanie, Ziemia jak i Powietrze też zdały test na bycie obecnym. Energia ... hmm .. jedna drobna kulka mnie dużo kosztowała, ale to cena zdrowia.  - poza Energią wszyscy zdrowi. Ale jak zawsze, muszę uważać, bo .. - ziewnęłam. - bo chce mi się spać jak nadużyję wszystkiego. 
- to dobrze. - podał mi dłoń. - chodź Igni, idziemy na lekcje. 
- jak musimy ... 
- nie grymaś. Idziemy.    zabrał mnie za nadgarstek z łóżka do Lochów. 

Snape przywitał mnie ciepło, na tyle na ile pozwalała mu maska zimnego i bezwzględnego profesora, czyli znikomo.
Ale jednak lekko drgnął mu jeden z kącików ust, to był w jego wydaniu uśmiech. 
- co mam zrobić dzisiaj wuju ? podciągnęłam rękawy szaty. 
- pokaż im jak robi się Veritaserum. - usiadł za biurkiem i zaczął czytać "Proroka Codziennego" - no już Riddle, naucz ich. 
- dobrze panie profesorze. - westchnęłam. - z wykładem czy bez ?
- bez. 
- tak jest. - pokazałam im powoli i dokładnie jak zrobić ten wywar. Ale Draco patrzył nie na kociołek czy na moje ramiona, jego lekko rozmarzony wzrok padał gdzieś gdzie nie powinien. Przynajmniej nie w klasie.   podeszłam do jego blatu. - wstań. 
- o co chodzi pani profesor ?  spytał przymilnie, tym razem patrząc mi prosto w oczy. 
- nie zgrywaj się Malfoy, wszyscy wiemy gdzie patrzyłeś.   zganił go Peter 
- ciebie o zdanie nie pytałam. - uciszyłam go. Draco lekko rozluźnił krawat. - jak pan Malfoy jest taki mądry żeby nie uważać na wykładzie to niech sam zrobi Veritaserum.    
Widziałam po wuju, że cieszy się z jego udupienia. Najwyraźniej tego jednego wywaru mu nie pokazał. 
- nie umiem pani profesor.  wymamrotał cicho. 
- głośniej, bo nie słyszę jak mamroczesz pod nosem. 
- nie umiem go przyrządzić. 
złapałam go za krawat. - więc wróć na ziemię i uważaj. wysyczałam złośliwie i przeszłam skończyć eliksir.

Aryjczyk starał się mi już nie podpadać, ale choć mógł na mnie patrzeć tak jak patrzył, bo był moim narzeczonym to nadal nie zwalniało go to z obowiązku uważania na lekcjach. 

Szczególnie jak mam go gnębić jestem w stanie być wredna i złośliwa. I tak wiedział, że potem mnie udobrucha kilkoma pocałunkami i cała sprawa będzie zapomniana i wybaczona. 

Ha, mogłam go odrobinę pomęczyć jak kiedyś. A mnie to pasowało, bo wiedział, że tylko się droczę. Po lekcji i po wykładzie wychodziłam z Lochów. 

Zatrzymał mnie, łapiąc mnie za ramiona. - pani profesor wybaczy. 
- nie wiem, nie uważałeś na lekcji. 
- przepraszam, ale sama to prowokowałaś. 
- nie robiłam nic nadzwyczajnego Draco. To zwykły top, który zresztą sam dałeś mi razem z szafą. 
Spojrzał na mnie z lekkim, delikatnie narcystycznym uśmieszkiem. - mam dobry gust skoro prezentuje się tak ładnie. 
- Draco ... - uśmiechnęłam się. - nie każ mi iść do wuja. 
- nic nie robię. - pochylił przy mnie głowę. - jeszcze. pocałował mnie w szyję. 
- mrru, no już. Odsuń się. 
- nie. 
- Draco ... jeszcze na zobaczą. - wymamrotałam. Ale Ślizgon pocałował mnie w ucho. - kochanie ... 
- kto miałby nas zobaczyć ? twój brat ? przypomnę ci, że go tu nie ma. - drugi buziak na szyję. - Gryffoni wiedzą, że jesteśmy razem i palcem nie kiwną. 
- ale ... - usłyszałam kroki na górze. Amycus szedł do Snape'a. - jak oni nas zobaczą ... 
- przecież jesteśmy zaręczeni. - pocałował mnie w ramię, które odsłonił odsuwając szatę. - nie zrobią nic. 

- mylisz się Malfoy. - Amycus sięgał po różdżkę, jednak świst zaklęcia z przeciwnej strony, a konkretniej od Lochów wytrącił mu ją na bruk. - i ty przeciwko mnie Severusie ? 
- nie w moją chrześnicę Carrow. - warknął Snape. - Ignis, miej przyzwoitość i zabierz go gdzieś do swoich komnat, jeśli musisz. 
- wuju ... - Draco lekko podgryzł skórę. Wzdrygnęłam się lekko. - kocie, słyszałeś. Nie tutaj. 
- ostatnia malinka. - wymamrotał w obronie i skończył swoje umizgi. Poprawił mój mundurek. - panie profesorze. - skinął głową do Snape'a. - dziękuję, jednak poradziłbym sobie. 
- znikajcie mi z oczu.  wycedził wuj zdenerwowany. 

Poszliśmy potulnie na lekcje. 
Nic nowego, nic ciekawego. 
Szkolna rutyna, jeśli chodzi o zajęcia. 
Tsaaa ... Chciałoby się, żeby obyło się od niespodzianek. Na kolacji dotarła do mnie sowa. 




Koperta od Rady.   W sprawie Blaise'a. 
Zapraszano mnie na egzekucję.  Czemu ? Hmm ... wykonałam jeden wyrok, mogę wykonać i drugi jak jest potrzeba. Stwierdzili, że nie da rady go uspokoić, wszystko w nim odżywa nawet po zaklęciach i pieczęciach amnezjujących tak więc była kicha delikatnie mówiąc. 
Dracona wykluczyli, bo był to jego, bądź co bądź, przyjaciel. Mniej lub bardziej, ale darzył go chociaż chłodną sympatią.  Ja nie miałam tego problemu. Chociaż niezbyt chciało mi się go zabijać szczerze powiedziawszy, to jednak nie miałam zamiaru mu odpuścić i go ułaskawić. 
Spaliłam druk jak tylko na niego zerknęłam. 
- o co chodzi ? Draco zainteresował się papierem. 
- nic takiego. Jakieś śmieci od Rady w sprawie Aleksandra. 
- nawet nie przeczytałaś. 
- bo po chuj ? - wzruszyłam ramionami. - nie żyje, jego ruchomości to nie mój problem. Nie mam w nich udziału, więc po co mam iść na ich rozdzielenie ? 
- choćby po to, by pokazać Radzie szacunek Ignis.  wmieszał się wuj.  On znał druk, była tam jego sygnatura. 
- jeśli tak twierdzisz wuju ... - westchnęłam. - w takim razie jutro mnie nie będzie. 
Snape pokiwał głową i zniknął. 

Wyszłam z uczty i spakowałam potajemnie noże i wszystko. 
Przyszedł też Aryjczyk, który dosyć szybko ułożył się na moim materacu czekając, aż ogarnę się do spania. 
 
Było niby wcześnie, ale co mi tam. Wzięłam gorący, długi prysznic i wróciłam do sypialni. 
Położyłam się przy Draconie i zasypiałam. Tym razem w moim łóżku.

Zasnęłam, ale o świcie już wyleciałam do zamku w Mieście. 

Na szczęście dotarłam do Włoch przed porą odlotów porannych samolotów. 
Zamek Rady widziałam z daleka, narzuciłam na ramiona pelerynę, na której wyrobiłam ich herb. Smoka wokół wielkiego klejnotu.  

Weszłam do Sali Tronowej i skłoniłam przed trzema parami nisko głowę.  Podniosłam wzrok i widziałam jak mi odpowiadają. 
- Ignis. - przywitali mnie. - oto podmiot tego wyroku. - wskazali mi na Zabiniego. Stał  przykuty do ściany, ale miał spętane nadgarstki. Jak tylko skłoniłam delikatnie przed nim czoło zaczął się szarpać by do mnie dotrzeć. - spokojnie Blaise. warknął przewodnik Rady, który odkąd po raz pierwszy go zobaczyłam to się nie zmienił.

Zneutralizowałam mu czucie w rękach, a zmieniłam jego łańcuch na srebrny, powoli wrzynający się pod skórę, drut kolczasty.
- no Zabini, nie chciałabym się mocno znęcać.
- zabiłaś Ala szmato ! - wyrwał się do przodu. Łańcuch przy ścianie puścił go na kilka kroków, a potem szarpnął by się zatrzymał. - idź sobie. No dalej zabij mnie pijawko ! 
- zamknij się. - rzuciłam zniesmaczona. - nie chce mi się cię zabijać.
- a gdzie zgubiłaś Dracona !? co !?
Koniec zabawy. Wróciłam mu czucie. - spójrz lepiej na swoje nadgarstki.
zaczął wrzeszczeć czując ból.  Szybko podcięłam mu też żyły i tętnice w udach, i na szyi. Wykrwawiał się minutę, może dwie. A ja wypiłam z niego krew, żeby nic się nie zmarnowało.

Rada pokiwała do mnie głowami. Ja bez słowa oddałam gest i wyszłam zabierając kulkę, która wypadła z gardła Zabiniego.
Chciałam się deportować, jednak jakichś chłopak złapał mnie za rękaw.
- idź na lotnisko. Rada zajęła ci bilet.   rzucił cicho i się ulotnił.
Wzruszyłam ramionami, ale poszłam we wskazanym przez niego kierunku.
 W ręce zostawił mi bilet na lot do Londynu.  
Podałam go bez słowa osobie przy kasie, razem z dokumentami, które miałam razem z biletem.
- no dobrze. Bagaż ?
- nie.
- miłego lotu.     pożegnała mnie i wskazała przejście.

Po kontroli i wyjaśnieniach, że wykryli jedynie metal w moich butach,  wsiadłam do, o dziwo,  niewielkiego, najwyraźniej prywatnego samolotu.
Usiadłam, rozparłam się w fotelu.  Obok mnie pojawił się Kastiel.
- co ty tu robisz !?
- odbieram moją młodszą siostrę. - pogłaskał mnie po ramieniu. - dziękuję za ...
- nie. Nie musisz. - odgoniłam. - coś ciekawego się dzieje ?
- tak. Zebrałaś jeszcze jeden tytuł.
- to znaczy ? zaśmiałam się.
- na Nokturnie zaczęli mówić o tobie "Kostucha".
Uśmiechnęłam się. - to przez to, że zabiłam dwóch ludzi szczurami ?
- tak. - potwierdził krótko. Podszedł do mnie, objął mnie. - Ignis ...
- dziękuję za informacje, ale ... - odsunęłam się z grzeczności. Poruszyłam palcami. - zapominasz, że jestem zaręczona.
- pamiętam o tym. - zaznaczył ostrzej. - chcę przytulić moją młodszą siostrę. Coś złego ?
- nie. - oparłam się o niego. - ale ... - popatrzyłam mu w oczy. - jesteś kochany. - pogłaskałam go po policzku. - zbliżamy się do granicy z Alpami.
- potem przez Francję, kanał i jesteś w Londynie.
- nie zostajesz ?
- znalazłem sobie dziewczynę. - oznajmił. - zaakceptowała cię. - otworzyły się drzwi. Widziałam ją, goth-lolita.  - Karmen to Ignis.
- miło poznać tą osławioną Ignis, która tyle razy ratowała ci tyłek. - niby dała mu tego klapsa cicho, ale ja i tak to słyszałam. - jestem Karmen.
- Ignis. Ostatnio przywrze chyba do mnie bardziej "Kostucha".
Podałyśmy sobie ręce. Karmen wprosiła się na kolana Kastiela, a on nie protestował, objął ją w talii.
- no siostrzyczko, znalazłem sobie kogoś. A czemu nie zabieram ciebie i twojego narzeczonego ?
- to była egzekucja jego byłego kolegi, cóż, wolałam go sama zabić.
- aha. - pokiwał głową. - dosyć zrozumiałe.
- a was co sprowadziło do Włoch ?
- papiery. Do cholery z tą biurokracją.
- rozumiem, jest to denerwujące.  

spojrzałam na dół. Odsunęłam się od pary, dając im prywatność.
Położyłam głowę na ramie okrągłego okienka i patrzyłam w dół.

- Kastiel, wysadź mnie w Paryżu. Deportuję się potem.
- jak chcesz. - rzucił i patrzył czule na swoją dziewczynę. - do zobaczenia.  

Zbliżyliśmy się do Francji, powoli do okolic Paryża, tak ukosem.
Deportowałam się na zewnątrz, a potem spadając do Londynu.

Powoli do połowy marca dochodził zegar, a tu jest garnek zupy, a nie pogoda.
Zresztą w Hogwarcie nie lepiej.
Amycus i Alceto grozili mi szlabanem, zawieszeniem, no i bezsensowną banicją za to, że nie dałam nikomu znać, że nie będzie mnie w szkole.
Draco był lekko nie w humorze z powodu Blaise'a, ale kiedy dowiedział się o Kastielu i jego nowej dziewczynie, to jednak odrobinę odetchnął.
Znaczyło to dla niego brak "konkurencji" bo metal był zajęty.

Nie chcę wiedzieć co będzie dalej, ale chwilowo wszystko wskazywało na to, że prawdziwe jest powiedzenie " w marcu jak w garncu ". Bo tak zapewne będzie tu w szkole z atmosferą i zadaniami, i ze wszystkim.





















piątek, 16 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXIII Witamy W Psychiatryku

Draco po moim stwierdzeniu spojrzał na zegar.
- Ignis idziesz spać. - podał mi do ust kropelkę Słodkiego Snu. Ziewnęłam. - musisz się wysypiać. 
- ale ... - znowu ziewnęłam - to nie fair. 
- idziemy spać. Chodź. - sam upił kilka kropel. - Igni, idziemy.
Poszłam z Draco do jego sypialni, ułożył mnie obok siebie. Pogłaskał mnie po ustach i pocałował mnie w czoło na dobranoc. 
Zasnęłam wtulona w jego bok. 
Ale rano suprise, budzę się obok Kaze. 

Co tu kurwa jest grane ?! 
Co to za psychiatryk ?

Kaze podniósł na mnie wzrok. - dzień dobry neko. 
- cześć. Co ja tu kurwa robię ?
- twój kolega poszedł do Hogsmade po słodycze. 
- aha. I dobrowolnie oddał mnie do twojego łóżka ? - Kaze się uśmiechnął. - jakkolwiek to brzmi. 
- powiedzmy, że cię pożyczyłem. 
- aha. Mogę spać ?
- nie. Idziemy na lekcje. 
- aaaleee ...

Draco wszedł do pokoju, zabrał mnie od Kazego Powietrzem, na jego oczach przebrał mnie w zasłonie z Wody, a potem przeniósł nas na lekcje.
Snape spojrzał na nas na śniadaniu dosyć zszokowany, bo teoretycznie Eliksir Słodkiego Snu powinien nas trzymać jeszcze do południa. Teoretycznie !

Kaze dał spokój widząc jak bardzo tulę się i milę do Draco. Nie chciał psuć mi tej pięknej sielanki. Ten raz nie chciał być sadystą i psuć mi dnia przy Dracim.

Ten raz, nadal byłam w psychiatryku.


Blaise nadal rzucał się o śmierć Aleksandra Lancastera - największego dupka w historii Rady, Korony i całego świata - i był w kagańcu, na wywarach uspokajających. Snape podobno miał zakusy, żeby wysłać go z powrotem do Rady, bo był agresywny wobec każdego.  
Zabini rozładowywał agresję wyjątkowo na wszystkich, a nie tylko na mnie. Smuteczek, Kaze co jakiś czas podrzucał mu wspomnienia z jego zmarłym ex, ale nie przynosiło to rezultatów, bo tylko wkurwiał się bardziej. 

Tak więc po obiedzie, na który wyszłam z Kaze, dowiedziałam się o deportacji Zabiniego do Rady, a pod osąd Korony, a jego łóżko zostaje puste.
Oczywiście pobiegłam do Snape'a, trochę na wyścigi z Kaze, żeby zabukować sobie jego miejsce. 
Kaze nie lubił Draco, ale wolał go pilnować bardziej niż mnie, bo mnie zabrałby wszędzie poza Hogwart, a Dracona zamknął w jego pokoju. 
I byłby "spokój". 

Jednak wpadliśmy do Snape'a równo i bez pukania. 
- miejsce Zabiniego przypadnie ... - wuj zrobił minutę przerwy - Ignis.
- tak ! - ucieszyłam się i przytuliłam wuja. - dziękiuję wuju! 
- Kaze mieszkasz w pokoju Ignis. U dziewczyn.  Ufam, że nie zrobisz z nich swojego haremu. 
- nie mam zamiaru. - zaprzeczył spokojnie Japończyk. - a Ignis chyba nie rozniesiesz dormitorium swojego kolegi w mak ?
Snape przypomniał sobie o zaręczynach. - Ignis Dracon śpi sam. Nie ruszasz się poza łóżko Zabiniego, a Draco zostaje u siebie. 
Zrobiłam smutne oczy. - dobrze panie profesorze.  wyszłam z gabinetu i pobiegłam do Draco. 

- Ignis, o co chodzi ? 
- mieszkam tu - wrzuciłam kufer niedaleko łóżka Zabiniego. - a Kaze na moim starym miejscu. - Draco się uśmiechnął. - ale masz spać sam. 
- z tobą w pokoju dam radę. 
przytuliłam się do niego. - cieszysz się ? 
- a jak wyglądam ? 
Przyjrzałam mu się dokładnie. - wyglądasz zajebiście. - wtuliłam w niego mocniej głowę. - perfumy ... 
- lekcje. - zabrał mnie za rękaw na dół - ostatnie zajęcia. 
- jak chcesz. 

Dałam się zabrać do sal, uspokajać się przy nerwach na Alceto i Amycusa. Śmierciożercy jednak zachowywali dystans. Woleli mnie nie denerwować, a ranieniem Draco nie chcieli szarżować. 
I fajnie. Mieliśmy na chwilę spokój. 

Aryjczyk mnie tulił, głaskał i w sumie robił to czego mi tak cholernie brakowało przez tygodnie u brata. 

Czuły dotyk Dracona, całowanie po szyi, to milutkie przyklejanie się do niego. Nadal nie odchorowałam tygodni u brata do końca. 
Było tu za milutko, żeby nie zabrać tego za sen. 

Kaze jednakw końcu wrócił, zaczął się między nas wtryniać i po staremu nam przeszkadzać.  Tak dla zasady, że nie pozbędę się go tak łatwo. 
Oczywiście sypał swoje ciekawostki biologiczne, a także nie spuszczał nas z oczu. Głównie dlatego, że szłam między nim a Draco, żeby nie rozpierdolili połowy Hogwartu.  
Ale mój psychiatryk musiał stać się bardziej psychiczny. 

Na przerwie złapał mnie Fred i George, nagabywali mnie co z treningami. Moja odpowiedź była prosta. 
- dopóki wasi koledzy nie ogarną, że jetem tu z posłania Harry'ego to możecie zapomnieć o szkoleniu. 
- Ignis ! Ale ... widzieli mnie jednak wracającą do Draco i Kaze, którzy dziwnie spokojnie czekali na mnie. 

Przeszłam ponownie do dormitoriów. Nie chciałam dzisiaj nic już robić, a dla nauczycieli byłam w pewnym sensie "nietykalna", bo nie mogli mi nic zrobić, ale nadal zachowywałam do nich szacunek i dystans, głównie dlatego, że nie chciałam mieć z nimi problemów, które wylądowałyby w gabinecie Snape'a na dywaniku. 

Usiadłam przy kominku, wtuliłam się praktycznie w Ogień i czekałam. 
Z nudów zmieniłam się w kota. 

Poszłam na korytarz. Draco ominął mnie i nie zauważył. Za to Kaze zabrał mnie na ręce i zaczął nieść do dormitorium. 
- coś ci uciekło. - postawił mnie na podłodze. Draco czytał "Proroka Codziennego" i spojrzał na niego niezbyt zainteresowany. - ten sierściuch jest twój. 

O ja ci dam sierściucha. 
Podeszłam do Draco, wskoczyłam mu na kolana i zmieniłam się w człowieka. 
- to nie kot. - pogłaskał mnie po głowie. - ale dzięki, że ją przyprowadziłeś. 
Kaze patrzył na to zaskoczony. - cofam to. Kot jest mój. 
- jak się spierdoliło to się ma pecha. - odłożyłam gazetę na bok. - prawda Draco ? 
On westchnął, ale mnie przytulił. - tak. Ale to jego problem. 
- bywa Kaze, przeżyjesz. - rzuciłam do Japończyka i wtuliłam się jeszcze bardziej w Dracona. - nium. - ziewnęłam. - to przez twoje perfumy chce mi się spać. 
- cieszę się. - rzucił sarkastycznie. - ale nie idziesz spać. 
- wieem. - pocałowałam go w policzek i deportowałam w Ogniu na Camden zanim Kaze zdążył poderwać się z miejsca. - ale chyba pozwolisz zabrać się do mnie, co ? 
- skoro muszę. westchnął ale pozwolił zabrać się do mojego mieszkania. 

Położyłam się na kanapie, włączyłam cokolwiek na telewizorze. Lecieli "Niezniszczalni" i obejrzałam ich z przyjemnością. 
Ale Draco nie podzielał mojej fascynacji tym kinem.  Wyłączył telewizor. 
- eeeej ! Ja to chce obejrzeć !
- masz to co zebranie. Nadal ci mało ? 
- to jest film. Zebrania to inna sprawa. - pocałowałam go w brodę. - ty w nich też uczestniczysz. 
- ale ja nie muszę potem tego znowu oglądać w kinie. 
- o, przywykniesz. - zapewniłam. - po Bitwie na pewno będziemy musieli gdzieś przezimować nagonkę. 
- u Rady, albo u Korony. 
- mam obydwa. - pocałowałam go w policzek. - ale ja chciałabym tutaj być. 
- nie odzyskasz dzieciństwa. 
- wiem. Ale z tobą, tutaj ... To kompletnie inny świat. Rozumiesz.
- tak, ale nie wiem czy chcę do niego należeć.
- kochanie ... Kilka dni cię nie zbawi. Naprawdę. 
- czemu planujesz coś na po Bitwie, jak nadal nie wiesz kiedy ona przyjdzie ? 
- właśnie dlatego, że nic nie wiemy o jej terminie. 
Draco mnie przytulił. - może też jej nie być. Ktoś musiałby sypnąć twojego braciszka jak pojawi się w Hogsmade. 
- boję się Draco. - pogłaskał mnie po włosach. - boję się. Nie chcę na polu bitwy wybierać ty czy Harry. Nie chcę. 
- cicho Ignis. - pocałował mnie w głowę. - wszystko się ułoży zobaczysz. 
- czasami mam wrażenie, że mogłam odmówić tego spotkania. Wszystko byłoby inne.
- mnie i tak by wcielili. Dowiedziałabyś się o tym rok temu. 
- wiem. - przytulił mnie mocniej. - Książę ...
- hm ? 
- mogę tak zostać ? 
- możesz. - pogłaskał mnie po łopatkach. - Księżniczko. 

Draco zabrał mnie do Hogwartu, posadził na swoim łóżku i tak tulił. Nie potrzebowałam niczego więcej. 

Zaniepokojony rumorem Kaze wszedł na górę, do sypialni. 
Spojrzał na mnie wtuloną w Draco i jakoś dziwnie wyszedł kiwając głową. Aryjczyk pewnie przekazał mu powód i notkę, że ma nas zostawić. 
I to zrobił. 

Draco powoli zabierał mnie do sal, ale nie chciałam tego. 
Pozwolił mi zostać w swoich ramionach, tulić go i głaskać. 
Położył mnie na swoim łóżku. 
- Draco ... 
- o co chodzi ? leżał obok mnie, na kołdrze, tuląc mnie do swojego boku. 
- kocham cię. 
Aryjczyk wtulił mnie do siebie bardziej. - ja ciebie też. 
- ślub po Bitwie ?
- tak. - pogłaskał mnie po łopatkach. - jak wygramy wszystko to zrobimy takie wesele, że nikt go nie zapomni. 
- ale pomówmy o tym po Bitwie, po wszystkim. Okej ? Teraz jest za dużo niewiadomych. 
- jak sobie życzysz. Księżniczko. rzucił sarkastycznie.
- Książę, bo sobie pójdę. 
- leżysz na mnie. Wiemy, że nie pójdziesz. 
- może tak, może nie. 
- Igni ... bo cię zrzucę. 
- no okej. Zamykam się. - położyłam grzecznie na nim głowę. - ale i tak jesteś wredny. 
- ja ? - udał zdziwienie. - a ty niby nie ? 
- ja nawet bardziej, ale ty jesteś dla mnie wredny. Grozisz, że mnie stąd wyrzucisz. 
Westchnął, spojrzał na mnie i na drzwi. - wyglądam jakbym chciał cię zrzucić ? 
- nie. - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego ciasno. Wdrapałam się na jego brzuch. - mogę ? 
- jak musisz ... - pacnęłam go w nos. - zostań. Nie wyganiam. 
- Draacoo ...
- nie idziesz spać. 
- ale mogę chyba pogłaskać mojego narzeczonego ? - dłonie, wbrew fizyce nadal się nie połamały i krążyły sobie grzecznie po koszuli Aryjczyka. - co ? 
- możesz. Draco zaczął głaskać moje plecy. 

Wariatkowo by się przerwało gdyby nie ingerencja Snape'a. 
- och, widzę, że nie dzieje się nic złego. Jednak nie przynosicie wstydu rodzinom.
- wuju ... 
- twój ojciec życzył sobie, żeby ciebie pilnować. Zobligował mnie do tego zadania. 
- a co z Amycusem ? 
- nie radziłbym się do niego zbliżać. Ma traumę. 
- nie mam ku temu zamiaru. A teraz wuju ... Mógłbyś wyjść ? 
- obawiam się, że nie. McGonnagall chce z tobą rozmawiać. W sprawie twojej pomocy. Weasley'e poskarżyli się o kilka cierpkich słów i rzekomy "brak szacunku"  ale czy ktokolwiek w tej szkole oprócz Ślizgonów zna jeszcze znaczenie tego słowa ? 
Westchnęłam, podniosłam się niechętnie z Dracona. - do zobaczenia potem. pocałowałam go w policzek i wyszłam do gabinetu animagiczki. 

Kobieta wyraźnie na mnie czekała, przy jej biurku siedział Fred i George, nadąsani czekali chyba na pean przeprosinowy. Mylili się.
Usiadłam przed blatem i zaczęłam bębnić palcami. 
- o co chodzi ? 
- panno Potter. - zaczęła McGonnagall zaskoczona i jakby oburzona. - chyba wszyscy wiemu o co chodzi, po co się pani pyta. 
Odchrząknęłam i przewróciłam oczko pierścionka zaręczynowego. - aktualnie panno Riddle-Malfoy pani profesor. poprawiłam ją. 
McGonnagall zachłysnęła się powietrzem. - dobrze, a więc panno Riddle-Malfoy, wiemy o co chodzi. 
- ja nie do końca. 
- to znaczy ? 
- o organizację szkoły i uczniów. Do diaska zresztą po to tu jesteś ! Przestań zachowywać się jak diva Potter, bo pomimo twoich not obleję cię. 
- dam sobie radę pani profesor. - odbiłam spokojnie. - o organizowanie ich się nie prosiłam. Szczególnie, że z moich wysiłków oni robią mi uwagi. Nie mam zamiaru robić tego co chce Harry przez całe życie, szczególnie, że nie mam obowiązku tu być. 
- skończ Potter pleść te głupoty. Pytam wprost. Jesteś z Nim czy z nami ?! - patrzyłam jej w oczy. Zabrała mnie za kołnierz do góry. - odpowiadaj do cholery ! Malfoy cię przerzucił !? Snape !? Odpowiadaj do cholery ! - miała prawie wymierzyć mi policzek, ale spasowała w sekundę przed ostatecznym spięciem ręki. - idź stąd. 
- dobrej nocy pani profesor. rzuciłam chłodno, poprawiłam szaty i wyszłam. 

Draco stał przy drzwiach. - prawie wymierzyłaby ci policzek. A ty nie reagujesz ? 
- to psychiatryk nie szkoła. - prychnęłam. - idę spać. Zamawiam twoją koszulę. 
- nie prościej wejść mi do łóżka ? Jakkolwiek to brzmi. 
- niby tak, ale wuj już o niej wie i się wkurwi. - z gabinetu doszedł nas plask policzka i wyszedł stamtąd Snape obciągający mankiety szat. - a ja mam dosyć. - spojrzałam na wuja. Skinęłam głową. - dobranox wuju. 
- dobrej nocy Ignis. Przepraszam. 
- nic się nie stało. - zapewniłam i Draco też pochylił czoło przed Severusem, który krokiem pantery poszedł i zniknął. -witamy w psychiatryku. wymamrotałam cicho. 
- przeżyjemy. - Aryjczyk pogłaskał mnie po gardle, ale na horyzoncie pojawił się Kaze. - witamy w psychiatryku. 

Zaśmiałam się i przytuliłam Dracona. 
Nie cieszyła go obecność Kaze, ale mnie tak. 

Tak, jak oni są na kursie kolizyjnym to będzie tu psychiatryk. 
Na pewno, to tak pewne jak śmierć i podatki. 
A ja jak zawsze mam ofertę ALL INCLUSIVE i miejsce w pierwszym rzędzie do ich utarczek słownych. 
Taaa ... Witamy w psychiatryku.

***
PS rozdział jest krótki, bo miał być krótki i nie wnoszący nic za bardzo do fabuły. 
Jestem aktualnie na feriach z utrudnionym dostępem do Internetu, a więc i do bloga, a to skutkuje krótkimi notkami. Kolejny rozdział też będzie "laniem wody" ale też planuję zrobić go krótko. 
Nie mam za wiele wolnego czasu na tych feriach, mam nadzieję, że Wy macie go więcej. 
Do następnego rozdziału !
Pozdrowienia od panienki Riddle









niedziela, 11 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXII Pechowa Kąpiel ...

Dwa ostatnie tygodnie lutego były dosyć ciche. Ale grunt, że spokojne.
Draco trzymał mnie blisko siebie, jednak uważał na węża. Na szczęście tresowana, pozbawiona jadu mamba od Kaze szybko dała o sobie zapomnieć i zaprzyjaźniła się z bazyliszkiem. 

Szłam korytarzem nie widząc początku marca, który zbliżał się do nas wielkimi krokami. 
Byłam sama. Bez Kaze, bez Draco. Sama ze sobą. 

Usiadłam na Trzecim Piętrze, obok posągu ojca. 
Westchnęłam i zaczęłam myśleć. 
Zanim zdążyłam mrugnąć wyczułam braci Weasley.
Podniosłam się ciężko i otrzepując spodnie odgoniłam od siebie wizje Dracona idącego po mnie z dormitorium. 

Bliźniacy spojrzeli na mnie. - no kogo tu przywiało ? Co Malfoy nie chce świadków, że umówił się z tobą tutaj ? Czy skąpi na podróż do domu ? 
- pieprzcie się. - odpowiedziałam im machinalnie. - mam z wami coś potem do omówienia. 
- o co chodzi ? 
Wyczułam Dracona. - potem. Dzisiaj o północy w waszym dormitorium. Nie zaśnijcie. - ostrzegłam i poszłam do Draco. Czekał tylko na to, objął mnie i zabrał do gabinetu Slytherina. - co jest ? 
- mam ochotę powspominać. 
- to do ciebie niepodobne. - usiadłam na fotelu. - ale dobrze. Powspominajmy. 

- bunt, limit, nasze wyrywkowe spotkania ...  westchnęłam
 - to bardzo dobre czasy. Tylko trochę puste.    odpowiedziałam mu.
- o, mnie się czepiasz za to, że było pusto. 
- wina jest nasza po połowie. Ale ja robiłam wszystko, żeby się szkodnika pozbyć. 
- ja chciałem spokoju i wygranego Pucharu. 

- nie kłóćmy się. - przytuliłam go. - nie chcę się kłócić. Nie teraz. 
Draco pozwolił rozmasować sobie odrobinę ramiona, pozbawić się krawata i  dał mi wprosić się na jego kolana. Siedział za biurkiem. - no dobrze, ale Ignis obiecaj mi coś. - spojrzał mi w oczy. - nie będziesz u nich tyle ile dwa lata temu. 
- dla ciebie mogę im jedynie wysyłać listy. - przytuliłam się do niego. Chciałam się po prostu tulić.  Do okna w wychodzącego na Las i jeziorko zapukał Kaze. Draco jednak pogłaskał mnie po lędźwiach co poskutkowało moim jeszcze większym zbliżeniem się do niego. - mrr no już. - Kaze nadal wisiał w nam za oknem. - Draci ... 
Aryjczyk wyrzucił go Wodą na brzeg jeziorka.- już nam nie przeszkodzi. - pogłaskał mnie po ramionach. - mam ci coś do powiedzenia. 
- o co chodzi ? spytałam lekko zaskoczona. Rzadko mnie informował o czymś po fakcie. 
- nie bój się, nic złego. Jesteśmy sami, drzwi zamknięte i wyciszone. 
- do czego zmierzasz ?
- kąpiel.
Uśmiechnęłam się. - opowiesz coś więcej czy mam się domyślać ?
- zależy.
Wywróciłam oczami, przytuliłam się do niego. - opowiedz. Nie daj się prosić. - położył dłonie grzecznie na biodrach. - Draco ...
- piana, pływające wiązki róż, szampan, lód. - już czułam na sobie ciepło wody mieszające się na skórze z drastycznym zimnem lodu. - użyj wyobraźni i dopowiedz sobie resztę.
- atłasowy szlafrok. - pogłaskałam go pod brodą. - cienki. Specjalnie dla ciebie. Żebyś musiał uważać, żeby go nie podrzeć.
- rozumiem, że mam przyjść jak ...
- arystokrata.  Władczy arystokrata.  Koszula, może futro na kołnierzu płaszcza, no i resztę oprawy. Po kąpieli liczę, że położysz mnie na futrze na łóżku, żebym ci się nie przeziębiła.
- nie dam ci się rozchorować. - zapewnił i zaczynał powoli ściągać ze mnie koszulę.  Jednak Kaze zapukał do drzwi dosyć energicznie, ba mało tego, otworzył je delikatnie i przez nie wszedł. Chrząknął. Draco zrezygnował z większego świntuszenia i odwrócił fotel do niego twarzą.  Zmienił też moje ułożenie na swoich kolanach. Siedziałam teraz nie plecami, a też en face do drzwi.  - Ignis ... to twój kolega.
- a teraz wszystko zwal na mnie.
- odezwała się Sasha Grey.    - usłyszałam mamrotaną uwagę. Nie wnikam.  - no gołąbeczki, cisza nocna.   Snape kazał sprowadzić was na ziemię gdziekolwiek byście nie byli.
- a znalazłeś nas tu bo ?
- perfumy Ignis. - Draco zrobił się zdenerwowany. - spokojnie. Uprzedzam, że nie miałbyś ze mną w walce szans.
- to się jeszcze okaże.   wymamrotał złowrogo Ślizgon i zabrał mnie z gabinetu za nadgarstek.

Na dole czekał na nas Severus. - dobry wieczór wuju. 
- dobry ? Wszyscy nauczyciele zachodzą w głowę gdzie was zabrało. - ofuknął nas. - na szczęście twój przyjaciel sam zaoferował zabranie was do zamku. - pluł lekkim jadem. - Ignis w twojej sytuacji radziłbym spędzać wolne w dormitoriach.
- ale byłam w gabinecie dziadka. To chyba nie przestępstwo ? 
Snape zgromił mnie wzrokiem. - zrobiłaś za dużo afer w ostatnich latach.
- nie potrzeba chyba stawiać całego grona pedagogicznego na nogi.
- jest po ciszy nocnej. Powinienem wam ściąć punkty. - złapał się za podstawę nosa. - idźcie do dormitorium. Minus dziesięć punktów.  rzucił nam zamiast "dobranoc" i poszedł.

Usiadłam na kanapie w pokoju wspólnym. Oczywiście, zaraz obok był Draco, ale w roli przyzwoitki siedział przy nas i Kaze.
A chciałabym dowiedzieć się więcej o kąpieli. Choćby kiedy miałaby mieć miejsce.

Japończyk jednak towarzyszył nam przez cały wieczór.  Dopiero jak poszłam na górę i się ogarnęłam, a Kaze stwierdził, że skoro idę spać, to nie ma problemu to odpuścił.
Ale kolejna niespodziewanka, Draco chcąc wkraść się do mnie do łóżka, został odprowadzony przez Azjatę do drzwi.
Spasował, nie chciał spierdolić Hogwartu zanim miało to nastąpić samoistnie.
Kaze natomiast wprosił się pod moją kołdrę.
- coś się stało ? spytałam lekko rozbawiona.
- dobranoc neko.  przytulił mnie do siebie.
- dobranoc.   wymamrotałam dla żartu zgryźliwie, ale wtuliłam się w niego dosyć chętnie.    Zasnęłam.

Rano jego nie było, leżałam natomiast na Draconie.  Zaskoczyło mnie to, nie powiem, że nie.  Ale było miłe.
Rozejrzałam się. Spałam w jego pokoju, który dzielił z chłopakami.
- kochanie ... - pocałowałam śpiącego Aryjczyka w policzek. - wstawaj.
- pięć minut.  wymamrotał nieprzytomny i nakrył nas bardziej kołdrą.
- nie. - uparłam się, żeby wyrwać go z łóżka. - wstawaj.
- idź sobie.
- mhmm ... a to ciekawe, wiesz ? najpierw mnie tu zabierasz a teraz mnie wyganiasz ?
- Ignis .. - ziewnął. - daj mi spać.
- mogę iść do Kaze.
obudził się błyskawicznie. - nie pójdziesz. - przewrócił mnie pod siebie. - nie pójdziesz. Obiecałaś.
- zmuś mnie.
- Ignis ... - uśmiechnął się nieznacznie.  Widział, że ułożyłam się bardziej płasko, żeby się poprzytulać. - no chodź do mnie. - usiadł, zabrał mnie na kolana. - nie przekonuje cię to ?
Pogłaskałam go po brzuchu. - powiedzmy, że jestem przekonana. - pocałowałam jego ramię. - a co ?
- śniadanie nam ucieknie.
- przeżyjesz. - odpowiedziałam krótko. Ziewnęłam. - kurde, sama bym pospała. Ale musimy iść na lekcje.
- nie musimy. - pogłaskał mnie po plecach. - nadal boli ?
- nie. Zrosło się całkiem ładnie. - Blaise spojrzał na nas. Był na wyraźnym kacu, ale nie chciał nam odpuszczać. - Draco ...

- możecie się przymknąć ?   spytał opryskliwie.
- a nie możesz stąd po prostu iść ? zasugerowałam mu nie odrywając wzroku od Draco.
- nie ? to ty tu jesteś intruzem.
- coś sugerujesz ? - obróciłam ku niemu głowę, ale Aryjczyk złagodził mój bojowy nastrój głaskaniem po łopatkach. - co Zabini ?
- ja tu mieszkam. Ty się wpierdoliłaś.
- nie denerwuj jej od rana. - ostrzegł Draco. - nie polecam.
- a co ?
- zabiłam Aleksandra, jeśli to do ciebie nie dotarło. - wkurwił się. - możesz skończyć tak samo.
- Ala ? Zabiłaś Ala ?
- yhym. Na samym początku roku. Myślałam, że słyszałeś jak krzyczał z bólu. - rozkoszowałam się wspomnieniem. Blaise podniósł się z łóżka.  Był wkurwiony.  Ale pod jego gardłem znalazło się ostrze katany.  - Kaze ... - spojrzałam na chowającego się w cieniu Japończyka. - dałabym sobie radę, dziękuję.
- w to nie wątpię, ale unikam przelewu krwi.
- co ? chcesz mnie tym drasnąć ? żartujesz sobie, prawda ?
- czyste srebro. - docisnął ostrze.  Blaise zaczął krzyczeć z bólu. - i kilka kwasów na wampiry. Na wszelki wypadek.
- Kaze ...
- na ciebie i na twojego kolegę nie działają. Aktywują się tylko przy pełnym jadzie. Dla śmiertelników nie mają znaczenia.
- ale ona zabiła mojego ...
- byłego Blaise. Przejrzyj na oczy. Rzucił cię rok temu.
- nie rzuciłby mnie gdybym wtedy cię udusił.
Westchnęłam. Podniosłam się z kolan Draco. - może powinieneś. - zerwałam mu z szyi medalion. - wypierdalaj z tego pokoju.
- Ignis nie klnij. - skarcił mnie Kaze. Jednak nadal nie opuszczał miecza z gardła wampira. - a twój znajomy niech stąd lepiej idzie. - wypchnął go za drzwi Powietrzem. - co ci odpierdoliło ?  spojrzał na mnie z wyrzutem.
- mnie ?
- wkurwianie wampirów to słaby pomysł na kawę. - wyrzucił. - twoja Siostra chciała, żebym cię pilnował. Ale nie mogę mieć dnia spokoju jak widać.
- och proszę cię. Nie tknąłby mnie. - pokazałam mu pochowaną wszędzie broń. - prędzej leżałby na parkiecie i krwawił. Ale to słodkie, że tak się o mnie troszczysz. - uśmiechnęłam się do niego. - a bądź tak miły i ...
- nie zostawię waszej dwójki bez nadzoru. - rzucił tonem wuja. - bo jeszcze doczekam się bycia chrzestnym.
Zaśmiałam się. - Kaze ... nie wiem czy się śmiać czy płakać.
- spróbuj wszystko na raz.
zakryłam dłonią oczy i przejechałam nią w dół.  Śmiałam się. - przepraszam, ale to nie na moją głowę rano.
- mija wam śniadanie. - rzucił na odchodnym. Ale cofnął się. - neko ! - spojrzałam na niego. - przeżyjesz.   powiedział z uśmiechem złośliwca i poszedł na dół.

Draco zrzucił mnie ze swojego łóżka. Albo raczej sam wstał, a że zaczynał je ścielić to z niego zeszłam.         Aryjczyk ubrał się błyskawicznie, a ja grzecznie poszłam do siebie i też się odświeżyłam i ogarnęłam na rano.
Na śniadaniu dostałam zieloną herbatę od Kaze, no i mięso.  Draco objął mnie szczelnie.

Byłam na kilku lekcjach, ale tak czy siak siedziałam nad papierami w biurze Salazara. Ot, dla zabicia czasu i żeby Kaze nam się nie wtryniał w dzień.
Jednak Japończyk pomagał mi w porządkowaniu ksiąg, dawał herbatę, próbował mnie wyciągać do świata zewnętrznego z ciemnego pomieszczenia oświetlonego jedynie kilkoma ognikami. Chciałam mieć ciemnicę, żeby móc się skupić.
Ten raz nie chciałam widzieć świata za oknem.
Puściłam sobie jakąś muzykę, a Japończyk się ulotnił. Chyba stwierdził, że mam wystarczająco melancholijny humor, że nie będę próbowała czegokolwiek trenować na Draco.

Cóż, Azjata miał rację w jednym, że ja nie będę próbować wychodzić do świata. To świat w osobie Draco wszedł do gabinetu i zamknął drzwi na cztery spusty.
- Igni ...
- rozumiem, że chcesz mnie stąd zabrać.
- nie do końca. - usadził mnie na swoich kolanach. - co z kąpielą ?
Westchnęłam. W sumie ... to był kuszący pomysł, łatwy do realizacji. A na pewno byłoby rozkosznie, jak ostatnio.    - kiedy chciałbyś poczuć się przywitany, co ?
Draco wyczuł, że wygrał tą noc. Uśmiechnął się, zaczął dłońmi wkradać się pod koszulę. - za trzy dni ?
- hmm ...  ale opowiesz mi dzień przed więcej, prawda ?
- może.
- no nie daj się prosić. - poruszyłam się w objęciach. - opowiedz mi bajkę.
- nie powiem, bo popsuje ci marzenia.
- Draacoo ... - zaczęłam ściągać z niego koszulę. - nie bądź taki.
- potem. - pogłaskał mnie po bokach brzucha. - w nocy. Wpadnę do Pokoju Życzeń.
- nie radziłabym ci tam iść.
- nie dam ci już dzisiaj się pobawić.
- phi, bawi się dziecko. Ja chciałabym cię porozpieszczać.
- na pieszczoty zabieram cię za trzy dni. - poprawił się. - nie dzisiaj.
- och no dobrze. Ale mogę chcieć kilku skór na łóżku ? Żeby było miękko.
- wiesz, że włosie lekko łaskocze ... - uśmiechnęłam się. - jeszcze ci mało łaskotek ?
- a - odrzuciłam jego różdżkę na drugi koniec pokoju. - nie ma magii. Ta Rictumsempra była bez zgody.
- ale było ci dobrze. Skomliłaś. - zaczął mnie głaskać po plecach. Koszula niestety, robiła papa. - nie było może najczystsze zagranie, ale chyba mi wybaczysz ?
- na tą noc nie zabierasz różdżki w ogóle. Zostaje u Kaze.
- nie dam mu jej.
- no to zostaw w pokoju, gdzieś gdzie nikt jej nie znajdzie. - pogłaskałam go po policzku. - nie chcę jej widzieć. Nie w kąpieli.
- dobrze, już dobrze. Nie będzie magii. Chyba, że zgaszenie świateł.
- zobaczymy.  - odpowiedziałam.  Jednak znowu, choćby i pocałowanie się, zostało nam uniemożliwione przez Kaze.  - no i znowu trafił to szlaczek.
- no Ignis, widzę, że nie musisz nawet nic robić, żeby twój kolega się do ciebie przykleił.
- co ty tu robisz ? warknął Draco.
- Kaze, proszę cię.
- ale co ja robię ?  spytał niewinnym tonem.
- po prostu ... nie przerywaj nam.
- zalecenia twojej Siostry. Chociaż widzę, że doszłoby tylko do rozbieranego pocałunku.
Draco przygładził materiał mojej koszuli, przy okazji zrobił to ze swoją odzieżą. - nie twój interes.   wmieszał się Aryjczyk.
- mój. Mori chce spokoju.
- twoja Siostra zrobiła się bardziej ciekawa co u ciebie. zwrócił się do mnie Draco.
- to przez Bitwę. Waży losy każdego ucznia. A dla mnie szykuje potem wykonywanie ewentualnych pominiętych wyroków.  odpowiedziałam mu.
- radzę się zbierać, bo Snape się zdenerwuje. Znowu.

Westchnęłam, ale szybko deportowałam się do pokoju wspólnego.
Trzeba by iść na zakupy do Bitwy.   Ale wolałam to załatwić sama. Bez pomocy będzie szybciej.

Rano poinformowałam wuja, że spokojnie idę do Londynu po słodycze. Zgodził się niechętnie, puścił mnie na przepustkę poza Hogsmade.
Oczywiście chciał mnie eskortować i wysłać ze mną kilku Śmierciożerców, ale kiedy wytłumaczyłam mu, że nic mi się nie stanie, a mam wystarczająco broni by się obronić, stwierdził, że skoro muszę to niech jadę do Londynu.

Wsiadłam już przy Camden na motor, odpaliłam silnik i pojechałam do Pokątnej. Od mugolskiej strony, wjechałam bardziej do Nokturnu a z niego na Harley'u na ulicę pełną czarodziei. Moje pojawienie się wywołało sensację, ale trudno.   Złapałam kilku drobniejszych handlarzy, poszli za mną do Nokturnu.
Tam pokazałam im swoje prawdziwe oblicze, ale uciekli.
Nie to nie, idę do mugoli.

Znalazłam się z powrotem na Camden.   Podeszłam do ludzi wieczorem, znalazłam odpowiedni towar.
Drobna broń palna, amunicja, oczywiście tona noży dłuższych i krótszych no i mogłam wracać powoli do Hogwartu.
Deportowałam się po uregulowaniu rachunku i oddałam broń do bliźniaków.
Pojawiłam się u Snape'a, zameldowałam się i powiedziałam, że nic nie nabroiłam.
Wuj oczywiście sprawdził to na wszelki wypadek, ale nie było nigdzie zniszczeń na Pokątnej i w Londynie, więc oddelegował mnie z zakazem wychodzenia z zamku bez informowania.

Poszłam wyjątkowo do Gryffindoru.
Oczywiście Gruba Dama mnie wpuściła bez hasła, ale w dormitorium nie było na mnie za dobrej reakcji.
- co ? wyrzucili cię ?
- mam wam pomóc w organizacji. Najpierw ogarnę was, a wy resztę.
- a co ? Malfoy nie chce żebyś ogarniała całą szkołę ?
- nie twój interes Seamus. - odgoniłam go. - ja mogę was zostawić z kwitkiem, broń zabrać i tak to się skończy. A Bitwa się zacznie i będziecie mieli problem.
- no dobra. - wmieszał się Fred - a co z bronią ? 
jak na komendę rzuciłam im na podłogę to co zdobyłam. Było tego trochę. - załatwiona. Każdy z Hogwartu ma przydział na dwa sztylety, jeden krótki miecz i jeden dłuższy. Różdżki i zaklęcia we własnym zakresie. Mam nadzieję, że pamiętacie jak się tym posługiwać. 
- Ignis ! - George spojrzał na mnie. - a co z treningami ? 
- ustalcie dogodny dzień i godzinę. Ja postaram się dopasować. 
Po tym zdaniu wyszłam z ich dormitorium. 

Jutro rano planowałam obchód. 
Dzień kąpieli, ale ona dopiero wieczorem, czy późnym popołudniem. 

Na razie był wieczór. A ja chciałam spać. 
Draco widział moją niechęć do opowiadania fantazji, tak więc wszystko wyjdzie w tak zwanym praniu. 

Położyłam się u siebie, ale w moim łóżku urzędował Kaze. 
Japończyk mnie do siebie przygarnął i przytulił a ja znowu popłynęłam do Morfeusza. 

Obudziłam się przed słońcem i wyszłam z ramion Kaze. A było tak milutko i ciepło. 
Ale Las potrzebował kontrolii. 

Ubrałam się ciepło, chociaż najchętniej wyszłabym po prostu opatulona w kołdrę, no i wyszłam z zamku.

Na korze drzew widziałam odciski dłoni. Krwią znaczone. 

Był śnieg. Szłam po śladach. Widziałam ciało częściowo przykryte śniegiem. Ale żyło. Ledwo, ledwo ale jeszcze była iskierka życia.
Rozpoznałam perfumy z trudem.  K .. Kastiel ?
- braciszku. - odkopałam go ze śniegu. zaczęłam go powoli ogrzewać.  Widziałam masę ran.  Ramiona i nogi. Bestia cięła po żyłach.  - chodź. - uniosłam go i zabrałam do Pokoju Życzeń. Na łóżku pojawiły się ciepłe futra na kołdrze.  - trzeba przemyć rany. - delikatnie mu je oczyściłam. Nie miał żadnego urazu głowy, inaczej byłoby to widoczne na śniegu. Wpuszczając letnią wodę do jego ran miałam ogląd na jego ciało od środka. Wszystko w porządku z kośćmi ważniejszymi. Dwa obojczyki złamane, ale reszta cacy.  - no chodź. - wpuściłam mu do ran własną krew. On ją znał, nie powinien jej odrzucić. Na szczęście Kastiel zaczął powoli i ciężko oddychać. Ciężko otworzył oczy, ale szybko krzyknął z bólu kiedy nastawiłam mu obojczyki. - żyjesz braciszku. - uśmiechałam się, obandażowałam go odpowiednio, zaczęłam zabliźniać rany.  Kastiel znowu zamknął oczy.  Położyłam go na łóżku, pod skórami. Ale chciał mnie mieć obok. Wyciągał zbolałe ramię z grymasem bólu w moją stronę kiedy sobie poszłam.  Zgodnie z jego życzeniem położyłam się blisko i oparłam o niego delikatnie głowę.  - dobranoc.  pocałowałam go w czoło.

Sama chyba też zasnęłam.

* Draco * 

Był już wieczór. Miałem wejść do Pokoju Życzeń, otworzyłem drzwi. Wszystko pięknie przygotowane, ale gdzie Ignis ?
Usłyszałem stęk bólu z wanny.  Igni przyszła z jakąś miską i zaczęła to coś, lub tego kogoś,  karmić.  Na razie tego gościa zasłaniała.  
- szz ... pomoże. - pogłaskała to coś. - wiem, ohyda, ale zrób to dla mnie.
- malutka ... - usłyszałem głos Kastiela. - dzięki.
- po co tu przyszedłeś ?
- żeby cię zobaczyć. Chciałem wejść wieczorem, ale miałem wrażenie, że jesteś w Lesie, więc się cofnąłem.  Wtedy coś mnie zaatakowało na błoniach no i wszedłem wgłąb no i ...
- szz - przytuliła się. Ale Kastiel zabrał ją do wanny. Nie oponowała.  - grunt, że masz silny organizm i w miarę jeszcze żyjesz. uśmiechała się do niego. 

- Ignis ...     teraz spojrzała na mnie. W bluzce na ramiączkach i krótkich spodniach. 
- cześć kochanie ... podniosła się.
Widziałem czerwoną wodę. Krew opadła na dno.  - widzę, że przeszkadzam. Miałem wrażenie, że ta kąpiel miała być dla mnie.
- Draco ... kiedy indziej.
- obiecałaś.
- nie dzisiaj. - Kastiel wstał, miał na sobie masę bandaży i na szczęście był tylko półnagi. To znaczyło, że Ignis albo już dawno temu się z nim przespała, albo jeszcze nie.  Czerwonowłosy z powrotem usiadł.  - daj mi go wyleczyć.
- czyli mam zezwolić na to, żebyś przez kilka nocy mnie z nim zdradzała ?

- Ignis ... - Kastiel wyraźnie nie wiedział o tym, że ona już z kimś miała przyjemność się kochać. - o co chodzi ? czy dobrze rozumiem, że wy ...
Odetchnęła.  - tak. Jestem z nim zaręczona. - nadal ją to cieszyło. - kochanie - zabrała mnie do wanny i pogłaskała mnie po policzku. - nie mam zamiaru pójść w tango z Kastielem. To mój brat. - postrofowała mnie.  - wiesz o tym.  Wejdź do wody, bo ostygnie.
- tylko z tobą.
Westchnęła. - słońce ... nie teraz.
- teraz.

- Ignis ...
- Kastiel ...  - usiadła przy nim. Ja tuż obok niej.  Nie miałem zamiaru dać im się zbliżyć. Zacząłem całować Ignis po ramieniu. - Draco ...
- to, że umie się tak całować to moja zasługa. Byłem przy niej pierwszy. 
- ale ona jest moją narzeczoną.  warknąłem.
- chłopcy. - skarciła nas. Kastiel pocałował ją w policzek. - a to za co ?
- widzę, że wam przeszkadzam.  rzucił metal i wyszedł. Położył się pod futrami.
- nie musisz. To duży zbiornik. - zapewniła. On z ochotą wrócił do wody, która widocznie zabierała mu cierpień.  - pozwolisz, że zanurkuję.  - zabrał wyraźnie nogi z dna, a Igni zanurzyła się błyskawicznie pod powierzchnią. Popłynąłem za nią.  W dnie pojawiła się klapa.  Igni ją otworzyła, kiwaniem dłoni i mnie tam zaprosiła.   Wpłynąłem z nią do sadzawki, czy brodzika w jakimś dalszym pokoju. - to pokój po mojej matce. - wskazała posąg. Rzeczywiście, jej matka, wtulona w jej ojca. Rzeźba z lodu. - była pałkarką Slytherinu. 
- jak to ? 
- och, o tym się nie mówi. Dręczyła młodszych, trochę do spółki z tatą. Wywalili ją ze szkoły, bo przesadziła. Ale pokój został, no bo jak to w życiu jest, nie da się wymazać ukochanej osoby z pamięci. No i ojciec ją tu zabierał i się spotykali. - wskazała na lustro. Tafla była chyba z Wody. Widziałem tam Kastiela który sięgnął po odrobinę wina.  - no i wymazali ją z historii. A mogli obserwować Pokój, żeby wiedzieć kiedy ukryć drzwi. 
- Ignis ... - pocałowała mnie.  - może jednak ... 
- nie. Straciłam wszelką ochotę na pieszczoty kiedy zobaczyłam go w Lesie. Muszę potem znaleźć bestię, która to zrobiła ... 
- potem. - rozmasowałem jej ramiona, pocałowałem jej obojczyki. - masz tutaj truskawki w czekoladzie ? - wskazała dłonią na stolik. Stary i wysłużony, ale pojawiły się i truskawki na srebrnej tacy. - jak ? 
- to jak Komnata, a propos Komnaty, to możliwe, że to jedna z jej odnóg. Zmienia się na życzenie dziedzica, ale i osoby, która z nim jest w tym pokoju. Dlatego ty dostałeś truskawki.  - podałem jej pod usta owoc. Ugryzła go, resztę zostawiła mnie. - ale ... wiesz, nie wiem, czy dobrze zrobię zbrojąc i ucząc Gryffonów w posługiwaniu się bronią ...
- to tego nie rób. - objąłem ją w talii.  Była moja, a Kastiel nie miał u niej szans. Wolałem się o tym upewnić. - co ci po nich ? wyklną i nic nie zyskają. A ty stracisz czas. 
- pewnie powiesz, że czas dla ciebie. - obróciła się do mnie twarzą. - dobrze, zrezygnuję z tego. Ale broń już mają.  - pogłaskała mnie po policzku. - jesteś kochany nawet jak robisz się zazdrosny. - wtuliła się we mnie.  - wracajmy. - mrugnąłem i siedziałem po jej prawej. Kastiel poszedł do łóżka. - to nasza tajemnica.  wymamrotała mi na ucho i je podgryzła.
* Ignis * 

 Dobrze, że to się ułożyło.
Aollicep pokazała mi urywkowo sposób dostania się do tego pokoju, jeśli akurat ma się wannę.
Nie wiedziałam, jak jej dziękować.
Jakbym została z Draco w Pokoju Życzeń byłoby gorzej.

Kastiel położył się spać.
- Draco ... - weszłam pod futra. - no chodź. - spojrzałam na niego słodko. - nie daj się prosić.
Wśliznął się do pościeli i przytulił się do moich pleców.  Kiedy Kastiel spał już na tyle mocno, że nie powinien się obudzić zabrałam Aryjczyka z powrotem do dormitorium.
Przez te trzy dni jednak, ja siedziałam w Pokoju Życzeń i zajmowałam się zdrowiem metala.
Ale jak przypuszczałam, po tych trzech dniach, wywarach i dużej ilości snu, jego silny organizm wyszedł na prostą. I tak potrzebował wakacji, ale mogłam go z czystym sumieniem deportować.
Jednak zabrał go Spade i miałam problem z głowy.

Na błoniach, gdzie jeszcze sekundę temu stał i mu machałam, zaatakowało mnie coś.
Szybko jednak ścięłam to coś nożami, było bardziej podobne do jeżowca, niż do swojej poprzedniej postaci. Odcięłam czaszkę i wróciłam do szkoły.
Miałam poszarpane, lekko zakrwawione ubrania, kilka szram, no i spierdoloną ochotę na zabawy. Ale czy to ważne ? Ubiłam kolejną rzadką, niebezpieczną no i cholernie upierdliwą bestię.

Draco widział mnie na drodze do dormitorium z oczyszczoną czaszką. Już szedł do Pokoju Życzeń, ubrany w futro.  Wyglądał zabójczo.
- czyli dzisiejsza kąpiel też nam wypada.
- och czepiasz się. Nie mamy szczęścia do terminów. - pocałowałam go krótko, odesłałam czaszkę i jego futro z powrotem do dormitorium. - po prostu termin naszej kąpieli jest pechowy.
- mam nadzieję, że po ślubie się uda.
- na pewno.  zapewniłam go z uśmiechem i zabrałam go za mankiet do dormitorium.

Taaa ...  Pechowe te nasze kąpiele, ale trudno. Pożyjemy zobaczymy.

Wtrynił się między nas uśmiechnięty w banana Kaze.  - no i co gołąbeczki ? i tym razem wam nie pykło ?
- to twoja sprawka ...  - rzuciłam się na niego z poduszką, ale cóż ... zaczął mnie łaskotać.           Draco siedział zapobiegawczo na fotelu i czekał na moment, w którym musiałby interweniować. Śmiał się.   - a tobie co tak wesoło ?   i blondyn też dostał puchem po głowie. Na co zabrał mnie za nogi na podłogę, a tam razem z Kaze,  dziwnie zgodnie,  obaj zaczęli mnie torturować łaskotkami.

Wszedł jednak do nas Snape.  - do cholery jasnej Malfoy złaź z niej ! - zaczął ich rozganiać.  Udało mu się. Widział jednak moje rozbawienie swoją miną. Wuj uznał, że niestety, ale on nic tu nie zdziała. - nie rozwalcie dormitorium.    ostrzegł i wyszedł.

A oni jak na komendę znowu zaczęli mnie gnębić.
- co ja wam zrobiłam !?
- żyjesz.   odpowiedzieli zgodnie.

Dzień kąpieli, to dzień pechowy.
Zdecydowanie tak było.  Po kwadransie mi odpuścili, Kaze mnie objął pojednawczo i pogłaskał po głowie jak kota,  a Draco pocałował mnie na zgodę.
- wylądowałam w psychiatryku.  skwitowałam cicho, ale obydwaj spojrzeli na mnie z politowaniem.


poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXI Od Kiedy To Coś Złego ?

Po powrocie do szkoły i pierwszej dobrze przespanej nocy ogarnęłam się błyskawicznie i poszłam do pokoju wspólnego. Nikogo nie było, tylko koperta na stoliku.   Adresowana do mnie.
Perfumy ... Kaze !

Dorwałam się do wielkiej koperty.
Perfumy ...  zatłukę kijem.

Obiecywałam to sobie nie raz, ale jeśli Draco jeszcze nie dostał bury za perfumy to Japończyk co najwyżej będzie dźgany w brzuch a potem tulony.

Otworzyłam kopertę, byłam blisko rozerwania jej.
Kartka, zapisana krzywymi, co do Japończyków nie podobne, ale czytelnym pismem. Jeśli swoje bazgroły rozczytywałam to rozczytam każde hieroglify.
Pod kartką leżała koszula.   Źródło zapachu.
Opadłam na kanapę, zaczęłam tulić materiał i mruczeć.  Naprawdę, nie powinieneś wysyłać mi wypachnionego materiału.  

Szybko przeczytałam list, od którego zrobiło mi się ciepło na moim sadystycznym serduszku.  Kaze, jeśli ja cię nie zatulę na śmierć, a Draco tu teraz wejdzie to masz pewność, że jak się pojawi to rozwalicie w kłótni pół Japonii.

O wilku mowa, dosyć dosłownie teraz odbierałam to przysłowie,   Dracon pojawił się w pokoju wspólnym i widział mnie tulącą się do nie jego koszuli.
- ten Japończyk jest uciążliwy. - wymamrotał. Teraz rozpoznał perfumy, o list nie robiłby zbyt wielkiej hecy. - koszula ? wysłał ci koszulę ? - stanął jak wryty. - to mój przywilej.
- och Draco, spokojnie przecież wiesz, że ...
- Ignis. - wciął mi się w zdanie. - rozumiem słabość do perfum, ale on nie powinien wysyłać swojej garderoby do ciebie. Mojej narzeczonej. - nacisnął na dwa ostatnie słowa. - przecież wie doskonale, że masz pierścionek na dłoni.
- wie, ale ... - wyrwał i papier. Zobaczył podpis "Twój Kaze" z drobnym serduszkiem. - Ignis ... i nie reagujesz ?
- kochanie, to nic nie znaczy. - westchnęłam. Ale Draco był w szewskiej pasji. Podarł papier w drobne kawałki. - Draco ! - miałam szkliste oczy. - idź. Idź sobie. - odpechnęłam go na krok. Zebrałam strzępki kartki i je poskładałam. - jakby napisał tak do mnie Kastiel to nie byłoby to dla ciebie problemem. Ale o NIEGO się czepiasz ! - ofuknęłam go i usiadłam w fotelu. - idź sobie.  Chcę być sama. - wtuliłam się w koszulę i powoli się uspokajałam. - Kaze ... - potarłam policzkiem o materiał. Perfumy nadal działały na mnie kojąco, nawet bez osoby Japończyka. - od kiedy to przestępstwo ?
- listy ? - pojawił się za moimi plecami. Podskoczyłam w miejscu. - no neko, widzę, że podoba ci się prezent. Potraktuj to jako walentynkę, ale chyba twój kolega nie chce widzieć innych prezentów niż tych od siebie i od twoich przyjaciół, których toleruje. - rzuciłam mu się na szyję. - no już, już bo jeszcze mi oczy wyjdą.
- Kaze - wtuliłam się w niego i, tym razem świeże i żywe, perfumy mnie ukoiły. - jesteś kochany. - pogłaskał mnie po łopatkach. - dziękuję za koszulę.
- przymierz.- zarzuciłam ją na siebie, dopięłam tak na odwal się. -  a już liczyłem, że będzie sięgać ci do kolan. - wydłużyłam materiał. - idealnie.
- jesteś wredny, wiesz ? - przytulił mnie. - zostajesz ?
- jak muszę. - wtuliłam się w niego mocniej. - zostanę neko, spokojnie.
- jeej. - ucieszyłam się, jednak spokój nie trwał długo, na dół zszedł, nie zbiegł na złamanie karku, Draco. - zostaniesz.

- Ignis ...
aha, topór wojenny odkopany.
- tak ? - spojrzałam na niego spokojniej. - o co chodzi skarbie ?
- on tu nie zostaje.
- nic ci do tego. - rzucił Kaze. - to jej wola. Nie twoja. - objął mnie. - nie dam się wyrzucić.
- doprawdy ? jakbyś nie wiedział Ignis to moja narzeczona.
- wiem. - powiedział luźno. - no i co z tego ? nie masz nad nią kontroli.
- Ignis ... - Draco spojrzał na mnie z tym uśmieszkiem łobuza. - chodź. Nadal cię nie przywitałem.
- nie. - odpowiedziałam spokojna i w pełni władz umysłowych. To go lekko zbiło z tropu. - podarłeś list, wkurzyłeś się o błahostkę przy podpisie, o koszulę. Nie. - powtórzyłam spokojnie. - Kaze to mój gość, więc nie ma wszczynania pojedynków. Bo rozpierdolicie Hogwart jeszcze przed Bitwą. - Azjata otulił mnie ramieniem. - za to ciebie zabieram na herbatę.
- piłem już dzisiaj, ale nie odmówię.
- daj mi się ogarnąć. - spojrzał na mnie wymownie. No tak, ciuchy już mam.  Koszula zostaje. - masz kurtkę ? - pokiwał głową. - chodź, nie mam ochoty na śniadanie, ale na herbatę tak.

Draco został w pokoju, zaskoczony.

Kaze otulił mnie płaszczem i wyszliśmy na zimno. Do naszej ulubionej herbaciarni. Otworzyli ją jak tylko zobaczyli mnie przed szklanymi drzwiami.  
Wpuścili nas do środka, Kaze zajął nasz stolik z kanapą i zamówił grzecznie i uprzejmie herbatę.

- przejdzie mu.
- podarł list w strzępy. Gdybym nie miała w ręce koszuli i ją by podarł i dodatkowo spalił. - westchnęłam. - jest kochany, ale czasami jest uciążliwy.
- zróbcie sobie przerwę.
- nasza przerwa trwała kilka miesięcy. Rozumiem jego chęć bycia w centrum uwagi, ale ...
- ale neko to neko i ma swoje ścieżki. skończył za mnie filozoficznie Kaze.
- dokładnie. - wypiłam łyk herbaty. - wiem, że wczoraj się pojawiłam i mu zależy, ale ... przyzwyczaiłam się do tej przerwy wbrew pozorom. Nie chcę tego. - oparłam głowę na dłoniach. - i co ja mam teraz robić ?
- porozmawiaj z nim. Popłacz mu na ramieniu, nie wiem. - uniósł lekko dłonie. - powiedz mu to co mnie.
- teraz, zaraz prawda ?
- yhym.  pokiwał głową.
- muszę ?
- nie narzekaj neko. - klepnął mnie w plecy. - wybieraj się tam z powrotem. Ja kurierem nie będę.
- ta jest panie terapeuto. - westchnęłam i podniosłam się. - ale koszuli ci nie oddam. zagroziłam, na co się uśmiechnął.  Wyszłam do zamku.

Draco siedział przed kominkiem i patrzył w ogień tempo. Odwrócił ku mnie głowę, dość zaskoczony. Przytuliłam się do niego. - nie milcz. - poprosiłam. - wszystko, ale nie milczenie. - spojrzałam mu w oczy. - kocham cię, ale ... te miesiące ... - przytuliłam go. - ja nie chcę się znieczulać. - objął mnie. - nie milcz. Powiedz coś.
- Ignis ... - podniósł mnie z siebie i spojrzał mi w oczy. - rozumiem, że to forma przeprosin.
- nie milcz. - przytuliłam się do niego kurczowo. - nie milcz. - powtórzyłam. - nie chcę ciszy jak przez te tygodnie. Nie chcę. - otulił mnie, zrozumiał. Nareszcie zrozumiał. - nie milcz.

- daj Kazemu spokój na kilka dni. - postawił warunek. - bo wróciłaś do mnie a nie do niego.
- dobrze. - wtuliłam się w niego mocno. - i tak wiesz doskonale, że masz lepsze perfumy. - pacnęłam go w nos. - pozwolisz ? - powiększyłam jego marynarkę i otuliłam nią głowę. Pozwolił na ten eksces, chociaż nie wyglądało to najlepiej. - już mi lepiej. - zapewniłam kiedy uwolniłam się z materiału, a marynarka wróciła do normy. - jesteś kochany.
- nadal nie wiem czemu ty to tak powtarzasz. - westchnął ale wstał z kanapy razem ze mną. - śniadanie.
- idę, idę. - podniosłam się, otulił mnie ramieniem. - nam się nie należy, ale ...
- nie mam zamiaru rezygnować z jabłek. -  naznaczył Draco, szybko zabrał dwa owoce wystawione na srebrnym talerzu, nadgryzł obydwa i podał mi jeden. - stara Ignis. 
- sugerujesz coś ?
- wracamy do starych czasów. - objął mnie i wgryzł się w swoje jabłko zachłannie. - początek tego roku, tak dawno to było. - widziałam czujny wzrok Alceto i Amycusa skupiony na nas. - niewiele niby się zmieniło, ale jednak.
- wiesz doskonale, że nie mogłam przerwać wyprawy. - wtuliłam się w niego. Odetchnęłam głęboko. - brakowało mi tego.
- cieszę się. - pogłaskał mnie po głowie. - naciesz się nimi póki możesz.
- nie polecę po raz kolejny. - prychnęłam i zaczęłam zjadać owoc. - nie zostawię cię na kolejne miesiące.
- miło wiedzieć gołąbeczki, że z wami wszystko w porządku. - pojawił się Kaze. Draco jeszcze mocniej mnie przytulił. - rozumiem, że mam znikać ?
- tak.
Otworzyłam usta, ale Aryjczyk spojrzał na mnie z miną typu "chciałaś coś powiedzieć, Igni ?" - jakbyś dał nam kilka dni się jeszcze sobą nacieszyć byłoby miło.
- ech, dobra. Będę miły. - Kaze odchodził powoli. - ale jeszcze wrócę !   zagroził i zniknął w tłumie.

- Ignis. - spojrzałam na Dracona. - gratuluję.
- robię to dla ciebie. - poczochrał mnie, ale dla żartu. Zabrał mnie na korytarze, bo szczerze powiedziawszy, jak Draco był sam, to jeszcze kadra miała swoje ostatnie słowo. Ale, niestety, pojawiłam się z powrotem, a do mnie Śmierciożercy podchodzili raczej mniej stanowczo. Owszem chcieli być wredni, byli, jednak wiedzieli czym może się skończyć wyprowadzenie mnie z równowagi ciągnięciem nas na siłę na zajęcia. Odejmowali punkty, ale dosyć pobłażliwie. - Komnata, Pokój, dormitorium ?
- lekcje Ignis. Tym razem bądź dobrą uczennicą i nie wagaruj. - objął mnie i wprowadził do sali na Transmutację. McGonnagall ożywiła się widząc mnie obok Dracona w szkole. Już w szkole. - Księżniczko, twoje miejsce.

- Potter zostań potem po lekcji.  naznaczyła nauczycielka spokojnie, ale wiedziałam o co chce spytać. Denerwowała się o Harry'ego. 

Draco opadł na krześle, chciał przerwy mnie poświęcić i cieszyć się z powrotu, a nie czekać aż animagiczka mnie wypuści.
Ale musiał się z tym pogodzić.

Usiadłam przed biurkiem McGonnagall. Kobieta ściągnęla okulary z nosa i splotła palce na blacie.
- Ignis, jak z Harrym ? ile już ich macie ?
- mieliśmy dwa, jeden nam umknął. Ale ten drugi zniszczony. - odpowiedziałam.  Tak, tak bardzo zniszczony, że ich pilnuję. - poza tym Harry jeszcze szuka reszty.
- czemu tu jesteś ?  pokłóciliście się ? wyrzucił cię ?
- chce, żebym zaczęła organizować ludzi pod Bitwę. Wszystko już wisi w powietrzu, On zaczyna o niej mówić coraz bardziej otwarcie, czeka tylko na okazję, a wtedy zacznie się rzeź.
-  dobrze, że tu jesteś. Przyda się pewien opór. To rodzeństwo nauczycieli katuje młodszych.
- znowu ? - rzuciłam zrezygnowana. Kobieta pokiwała głową. - ech, znowu będą mi grozić wywaleniem.
- nie tylko tobie. - podniosłam na nią wzrok. - kilku Gryffonów stara się przeciwstawiać, a co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło, to Dracon zaczął ich tak organizować. - opadła mi szczęka. Oczywiście nie dawałam tego po sobie poznać. - on też dosyć aktywnie w tym działa. Jednak, co dziwne, bierze dodatkowo na siebie odpowiedzialność za maluchy. Zmienił się.
- robi to co ja bym robiła. - uśmiechnęłam się lekko. - podejrzewam, że karają go równie surowo ?
- nawet bardziej.
Oooo ... Amycus i Alceto są już na czarnej liście u nekołaja. - pora żeby ktoś zaczął towarzyszyć mu w tych karach. - strzeliłam palcami.  - zgaduję, że on jako jedyny Ślizgon wystąpił przeciwko ich polityce ? - McGonnagall znowu pokiwała głową. - to dlatego. - westchnęłam i podniosłam się z niewygodnego krzesła. - do widzenia pani profesor.    wyszłam z komnaty i trafiłam, o dziwo, na Kaze.

- co neko przeskrobało tym razem ?
- nic. - poczułam ukłucie bólu w plecach. - chciała się dowiedzieć kilku rzeczy. - poruszyłam barkami i ból zniknął. - a teraz ... - widziałam na horyzoncie Draco. Po kłótni ze Śmierciożercami wyraźnie, bo leczył na szybko ranę wargi. - pora na rolę słodkiego neko. - zatarłam łapki i poszłam do blondyna. - co się stało ? - odchyliłam jego twarz. wyraźnie ktoś wymierzył mu ostry policzek. - kto ?
- nieważne.
z pokoju Alceto wyrzucili jakiegoś pobitego młokosa.  - ech, no ja chyba osiwieję. - zakasałam rękawy i bez pozwolenia wpierdoliłam im się do gabinetu. Stał tam jeszcze Crabbe i Goyle, dopiero za nimi nauczyciele. - chłopaki wypierdalać. - wskazałam im ostro drzwi. poszli potulnie, i dosyć szybko, bo bali się mojej huśtawki nastrojów. - o co chodzi ? bicie młodszych ? - zamknęli za sobą drzwi. - mam wam urwać palce już na wstępie ?
- Ignis jesteśmy twoimi nauczycielami. podkreślił Amycus.
- coś za bardzo rozpanoszyliście się w tej szkole. - oparłam ręce o biurko. - słuchajcie mnie uważnie, bo powiem to raz. Katowanie młodszych równa się stryczek. - wysyczałam. - jasne ? najpierw wasza rodzina potem wy.
- nie radziłbym ci tego rozwiązania Ignis. - Amycus wprowadził bocznymi drzwiami świeżo wyleczonego Draco. - ciebie tknąć nam nie wypada, ale jego owszem. Nie odpowiemy za nic. Nawet za Cruciatusa.
przeniosłam całą akcję do Komnaty Tajemnic. - nie ? - byłam w szewskiej pasji. - to go puść, zobaczymy czy tak za nic nie bekniecie.
- Ignis to nie ma sensu ... - znowu wymierzyli mu policzek. Krew, pachniała, ale przyszły Uzdrowiciel sam zajmował się raną. - naprawdę.
 - nie mów. - uciszyłam go. Jak byłam wkurwiona na kogoś w jego obecności to choć zwykle zachowywałam wobec Draco grzeczność tak teraz mnie to guzik obchodziło. - mam wam Go przywołać i wkurwić ? - spojrzałam na nich gniewnie. - wątpię żeby to było waszym marzeniem.

- potrafisz tylko straszyć. Nie jesteś Jego córką, oboje to wiemy. - Amycus kopał sobie grób. Powoli, bo przykrywkę jeszcze mieć musieli. - tylko czemu On ciebie jeszcze nie przejrzał ? - sięgał po sztylet. - zobaczmy czy cię posłucha. - rozciął Draconowi policzek. Kolejna blizna.  Ojciec pojawił się zanim zdążyłam cokolwiek zrobić.  Widziałam natomiast to, że Aryjczyk poruszył ustami. Wyartykułował jedynie dwa słowa "ojcze chrzestny".   Amycus kopnął go w brzuch, zwinął się instynktownie. - no i co ?

- Amycusie. - skarcił go złowrogi, niesiony echem głos mojego ojca.   Draco powoli wstawał, ale Voldemort podał mu rękę i pomógł. -  przymykałem oko na niewielkie rany kiedy Ignis nie było, ale nie na katowania. - przytuliłam się do Ślizgona. - to narzeczony mojej córki. Jeśli wątpisz w jej krew to rozejrzyj się. Jesteś właśnie w Komnacie Tajemnic. - bazyliszek zaczął syczeć. - a mój pupil jest głodny. - pogłaskał go po pysku. - nie masz prawa karać Ślizgonów cieleśnie. A co do młodszych utrzymajcie chociaż przyzwoitość granicy trzeciego roku. - skarcił ich. Ojciec jednak pluł jadem, dla nich nie niewychwytywany, ale ja i Draco wiedzieliśmy gdzie kryje się tajemnica. Miotnął Amycusem o ścianę. Alceto unieruchomił. Rzucił na czarodzieja krótkiego Cruciatusa, jako nauczkę.           - Ignis widzę, że wasze spędzanie wspólnego czasu zostało naruszone. - pogłaskał mnie po policzku już czułą, ojcowską ręką. - powiadomię Severusa, żeby zwolnił was z dzisiejszych zajęć. Oprócz Eliksirów i Obrony przed Czarną Magią. - zaznaczył. - resztę dnia macie dla siebie.

- dziękuję tato, ale nie trzeba ...

- nie wiem jak ci dziękować ojcze chrzestny. - Draco przytulił mnie do siebie. - nie słuchaj swojej córki, wolne się jej przyda.  zażartował, ale ojciec nic mu nie zrobił. Jedynie nieznacznie się uśmiechnął i deportując się cofnął nas do gabinetu nauczycieli.

Wyszłam z nim, objęta ciasno, wtulona w jego bok. - Draco ...
- o co chodzi ?
- jesteś niezłym draniem.
- to coś złego ?    spytał nie odbierając tego jako ujmy
- nie. - powiedziałam po namyśle i zaśmiałam się. - przeżywają tylko dranie.
- a propos draństwa. - wskazał mi pokój wspólny, posadził mnie na swoich kolanach. Pokój był pusty, wszyscy byli na korytarzach czekając na lekcje. My mieliśmy to z głowy. - moja Księżniczka nie zainterweniowała od razu. Czemu ?
- chciałam dać ci szanse. Draniu. - pocałowałam go. Oddał buziaka, dawno się nie całowaliśmy, a limit dzienny chyba ciut jednak podskoczy do góry.  Oderwał się ode mnie. - ale mój. - przytulił mnie, zaczął głaskać mnie po plecach. - kochany jesteś.
Draco westchnął, jakby był skazany na to miano. - powtarzasz to od lat.
- bo to nadal prawda. - wtuliłam się w niego mocniej.Położył się na kanapie. - obiad w Hogsmade czy w Londynie ?
- u ciebie.
- ty gotujesz. - pacnęłam go po nosie. - nie ma innej opcji.
- no to jemy w Londynie. - stwierdził. - tak zabiorę cię na sushi, nie nie będę tego jadł.
- myślałam o czymś bardziej ... wystawnym. - znalazłam odpowiednie słowo. - ale nie to nie.
- skoro chcesz iść po coś bardziej odpowiedniego niż wodorosty to proszę.
- ale to na obiad. - Draco zrobił mi za podusię. - na razie, jeśli nie ma sprzeciwu, chcę sobie poleniuchować.
- nie ma. Księżniczko.  pocałował mnie w czaszkę i patrzył w ogień.
Wtulona w niego musiałam zasnąć, pogłaskał mnie po placach na pobudkę. Otworzyłam oczy, tak zasnęłam. Spałam na brzuchu Draco.   Przynajmniej tak mi się wydawało w pierwszej chwili, bo widziałam przed sobą Kaze.  Zaraz, co ?
- co tu się kurwa dzieje ?
- twój kolega poszedł na wezwanie do Snape'a, żal było zostawiać neko samej.
- ja pierdolę. - podniosłam się. Ale plecy mnie bolały, razem z głową. - co kurwa się dzieje ?
- zdejmij koszulę. - widział mój wzrok. Wywrócił oczami. - bez skojarzeń. Masz na plecach węża. - zdjęłam potulnie bluzkę. Rozłożyłam skrzydła. Z pleców wypadł szkielet obleczony skórą. - wygłodził się. Nie chciała cię kąsać.
- a wersja dla świeżo obudzonego neko ?
- wąż sam siebie zagłodził, bo nie chciał cię gryźć i się żywić.
- aha. - pokiwałam głową. - bo mi to kurwa cokolwiek wyjaśniło.
- ech neko .. - westchnął. - jadowite węże generalnie nie chcą żywić się jak pasożyty. Mam tutaj coś dla ciebie. Nadal czarny wąż i nadal mamba, ale pozbawiona gruczołów jadowych. Udomowiona, że tak powiem. - spod rękawa wypełzł mu wąż. Super. - rysunek ładny, chyba znam tego artystę.
- co ? znasz Spade'a ?
- ktoś go musiał tego nauczyć.
- co ?
Westchnął po raz kolejny. - to tłumaczy, czemu się zagłodził.
- a po ludzku ?
- nie nauczył się tego ot tak. Sztuka zamykania zwierząt w tatuażach powstała w Japonii.
- aha. No i ?
- zapoczątkowała ją moja rodzina. - coś jeszcze ? - nauczyłem tego Spade'a na życzenie twojej siostry.
- aha. - powoli przyswajałam informacje. Główne dlatego, że za dobrze spałam. - ale nadal rysunek jest zajebisty.
- no twój przyjaciel ma dobrą rękę do igły. Ale nie oswoi węża. - pogłaskał mambę po pysku, która polizała go krótko po policzku. - mogę wsadzić ci go w plecy.
- jeśli Snape przetrzyma Dracona na wystarczająco długo to proszę.
- jestem mistrzem w tej sztuce. - naznaczył. - ale będziesz musiała usiąść mi na kolanach.
- ech, przeżywałam gorsze dni siedząc wampirom na kolanach. - podsunęłam sobie stolik, oparłam na nim delikatnie ręce, ustawiona przez Kaze. Sama pozycja nie była zbyt bolesna, ale delikatnie otwierał kontury rysunku.  To bolało. Ale zacisnęłam zęby i stwierdziłam, że mus to mus. Powoli wplatał tam węża.  Mamba, zachęcona przez tresera wpełzła w zrobioną jej wnękę w moich plecach. Kaze mamrotał swoje inkantacje, zupełnie inne niż te od Spade'a, albo i identyczne, bo wtedy u palacza grała muzyka.  Zdusiłam krzyk kiedy mamba oplotła podstawy skrzydeł, bo oczywiście Japończyk pracował na otwartych plecach w pełni. Mamba poruszała się pod skórą, na otwartych skrzydłach. Wgryzła się w miejscu, gdzie rysunek obrazował otwarty pysk mamby.  A Kaze jeszcze pogładził skórę, wymamrotał jeszcze kilka ni chuj nie zrozumiałych dla mnie formuł i pióra same się schowały.  - już ? Skończyłeś ?
- tak, wszystko gotowe neko. - rozmasował mi ramiona. - nie spinaj się teraz za bardzo. Chociaż mamba wie co robić, to jednak nie chcę żeby twoja dusza masochistki bardziej poraniła ci plecy.
- nie mam duszy masochistki.
- podrzucanie noży, skaleczenia, wszelkie akcje z wampirami ? wypomniał. Chciałam klepnąć go w brzuch, ale złapał mnie za łapki i ustawił je normalnie tak jak były.
- cicho siedź.  uciszyłam go żartem.
- no już. - zapinał na mnie materiał. Mnie za bardzo napierdalały łopatki. - wszystko będzie fajnie, ale nie śpij na plecach. 
- nie grozi mi to.
- nie. - złapał mnie za barki. - nie rusz. - spojrzał mi w oczy dzięki temu, że wyrobił przed moją twarzą lustro. - łapki jak w gipsie.
- nie przekonasz mnie do tego ? zasugerowałam mu.
- nie ? - odsłonił kawałek ramienia, pocałował je delikatnie.  Nie wiem czy to dlatego, że Draco sam dosyć rzadko robił malinki na ramionach, czy to przez to, że robił je tak dawno że już zapomniałam tej pieszczoty,  ale Kaze miał kompletnie inne wyczucie. Przez swoje wychowanie robił to delikatnie, bojąc się mnie urazić.  - przekonana ?
- tak.     było mi trochę jednak głupio, bo to przyjaciel, a jedynymi osobami, które robiły mi malinki byli moi chłopacy.        Odsunęłam się speszona, ale widziałam, że całą scenę obserwował Draco.

- Ignis ! - wkurwił się. - nie było mnie godzinę, a ty ...
- nic nie miało miejsca.
- nie ? a malinka ?
- jakbyś częściej je robił nie postawiłaby takiej stawki zakładu.   wymamrotał Kaze.
- co powiedziałeś ?
- to co słyszałeś.
- Draco ... - złapałam go za rękaw. - to nie tak ...
- a jak ? spojrzał na mnie wściekły.
- Kaze naprawiał węża. Ty byś nie dał rady, więc on się zaoferował. - Japończyk widział, że ciut kłamię, ale trudno. - naprawił. Bolało jak cholera. A jak skończył to nie mogłam ruszać ramionami. Jako że nie byłam przekonana zrobił tą malinkę.
Odetchnął. Sprawdził wspomnienia, widział, że nic nie miało miejsca.  - następnym razem jak zabraknie ci malinek na ciele wyrwij mnie od Snape'a a nie proś jego.  objął mnie delikatnie.
- od kiedy to coś złego pomóc przyjaciółce ?  spytał Kaze.
- nie przeginaj. - wysyczał Draco i pogłaskał mnie po karku. - Ignis, rozumiem, że śpisz ze mną.
- brawo Sherlocku.
- nie denerwuj się. - dotknął węża. Syknęłam z bólu. - przepraszam.

Kaze wstał z kanapy, westchnął i podszedł do mnie. - pozwolisz, że to ja ją dzisiaj zabiorę do snu.
- tylko spróbuj ...
Japończyk ponownie westchnął najwyraźniej zasmucony poziomem Dracona, - to moja przyjaciółka. Nie zrobię jej nic nieprzyzwoitego. - zapewnił i odchodził ze mną na dół. Powoli, bo plecy promieniowały do każdej kończyny. - Ignis ... - spojrzał na mnie. Widziałam duże, kwadratowe łóżko. Bez myślenia się na nim położyłam.  - tak jak myślałem.  - westchnął, położył się pozbywając się koszuli i przytulił mnie do siebie.   Wtuliłam się w niego dość chętnie, co nie umknęło jego uwadze. Zgasił światła świeczek jedną myślą i przykrył mnie delikatnie kołdrą lekką jak piórko pomimo tego, że była ciepła jak cholera. - dobranox neko.
- dobranox Kaze.   potarłam o  niego policzkiem. - od kiedy pomaganie mi to coś złego ?
- mnie nie pytaj, sam nie wiem. - pogłaskał mnie po karku. - śpij neko. Musisz dogadać się z wężem.
- dobranoc.        otulił mnie szczelnie zarówno ramieniem jak i kołdrą.

Wąż, o dziwo nie robił zbyt wielu problemów. Oczywiście obudziłam się w środku nocy, ale Kaze szybko wracał mnie do spania odrobinką swoich perfum i przytuleniem. 
Od kiedy przyjacielska pomoc to coś złego ?
Draco nie denerwował się zbytnio o malinki od Kastiela, czemu drażni się o Kaze ?
Czy to cokolwiek zmienia, że zrobił mi tą jedną drobną malinkę na ramieniu ?
Dla mnie nie,  w mojej opinii to nadal nie było nic złego.  Ale może moje przekonania są dziwne i niepoprawne na dzisiejsze realia ?
Nie wiedziałam tego,   byłam pewna, że perfumy i tulenie Kaze uśmierzało ból od węża.
To nic złego ...