poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXI Od Kiedy To Coś Złego ?

Po powrocie do szkoły i pierwszej dobrze przespanej nocy ogarnęłam się błyskawicznie i poszłam do pokoju wspólnego. Nikogo nie było, tylko koperta na stoliku.   Adresowana do mnie.
Perfumy ... Kaze !

Dorwałam się do wielkiej koperty.
Perfumy ...  zatłukę kijem.

Obiecywałam to sobie nie raz, ale jeśli Draco jeszcze nie dostał bury za perfumy to Japończyk co najwyżej będzie dźgany w brzuch a potem tulony.

Otworzyłam kopertę, byłam blisko rozerwania jej.
Kartka, zapisana krzywymi, co do Japończyków nie podobne, ale czytelnym pismem. Jeśli swoje bazgroły rozczytywałam to rozczytam każde hieroglify.
Pod kartką leżała koszula.   Źródło zapachu.
Opadłam na kanapę, zaczęłam tulić materiał i mruczeć.  Naprawdę, nie powinieneś wysyłać mi wypachnionego materiału.  

Szybko przeczytałam list, od którego zrobiło mi się ciepło na moim sadystycznym serduszku.  Kaze, jeśli ja cię nie zatulę na śmierć, a Draco tu teraz wejdzie to masz pewność, że jak się pojawi to rozwalicie w kłótni pół Japonii.

O wilku mowa, dosyć dosłownie teraz odbierałam to przysłowie,   Dracon pojawił się w pokoju wspólnym i widział mnie tulącą się do nie jego koszuli.
- ten Japończyk jest uciążliwy. - wymamrotał. Teraz rozpoznał perfumy, o list nie robiłby zbyt wielkiej hecy. - koszula ? wysłał ci koszulę ? - stanął jak wryty. - to mój przywilej.
- och Draco, spokojnie przecież wiesz, że ...
- Ignis. - wciął mi się w zdanie. - rozumiem słabość do perfum, ale on nie powinien wysyłać swojej garderoby do ciebie. Mojej narzeczonej. - nacisnął na dwa ostatnie słowa. - przecież wie doskonale, że masz pierścionek na dłoni.
- wie, ale ... - wyrwał i papier. Zobaczył podpis "Twój Kaze" z drobnym serduszkiem. - Ignis ... i nie reagujesz ?
- kochanie, to nic nie znaczy. - westchnęłam. Ale Draco był w szewskiej pasji. Podarł papier w drobne kawałki. - Draco ! - miałam szkliste oczy. - idź. Idź sobie. - odpechnęłam go na krok. Zebrałam strzępki kartki i je poskładałam. - jakby napisał tak do mnie Kastiel to nie byłoby to dla ciebie problemem. Ale o NIEGO się czepiasz ! - ofuknęłam go i usiadłam w fotelu. - idź sobie.  Chcę być sama. - wtuliłam się w koszulę i powoli się uspokajałam. - Kaze ... - potarłam policzkiem o materiał. Perfumy nadal działały na mnie kojąco, nawet bez osoby Japończyka. - od kiedy to przestępstwo ?
- listy ? - pojawił się za moimi plecami. Podskoczyłam w miejscu. - no neko, widzę, że podoba ci się prezent. Potraktuj to jako walentynkę, ale chyba twój kolega nie chce widzieć innych prezentów niż tych od siebie i od twoich przyjaciół, których toleruje. - rzuciłam mu się na szyję. - no już, już bo jeszcze mi oczy wyjdą.
- Kaze - wtuliłam się w niego i, tym razem świeże i żywe, perfumy mnie ukoiły. - jesteś kochany. - pogłaskał mnie po łopatkach. - dziękuję za koszulę.
- przymierz.- zarzuciłam ją na siebie, dopięłam tak na odwal się. -  a już liczyłem, że będzie sięgać ci do kolan. - wydłużyłam materiał. - idealnie.
- jesteś wredny, wiesz ? - przytulił mnie. - zostajesz ?
- jak muszę. - wtuliłam się w niego mocniej. - zostanę neko, spokojnie.
- jeej. - ucieszyłam się, jednak spokój nie trwał długo, na dół zszedł, nie zbiegł na złamanie karku, Draco. - zostaniesz.

- Ignis ...
aha, topór wojenny odkopany.
- tak ? - spojrzałam na niego spokojniej. - o co chodzi skarbie ?
- on tu nie zostaje.
- nic ci do tego. - rzucił Kaze. - to jej wola. Nie twoja. - objął mnie. - nie dam się wyrzucić.
- doprawdy ? jakbyś nie wiedział Ignis to moja narzeczona.
- wiem. - powiedział luźno. - no i co z tego ? nie masz nad nią kontroli.
- Ignis ... - Draco spojrzał na mnie z tym uśmieszkiem łobuza. - chodź. Nadal cię nie przywitałem.
- nie. - odpowiedziałam spokojna i w pełni władz umysłowych. To go lekko zbiło z tropu. - podarłeś list, wkurzyłeś się o błahostkę przy podpisie, o koszulę. Nie. - powtórzyłam spokojnie. - Kaze to mój gość, więc nie ma wszczynania pojedynków. Bo rozpierdolicie Hogwart jeszcze przed Bitwą. - Azjata otulił mnie ramieniem. - za to ciebie zabieram na herbatę.
- piłem już dzisiaj, ale nie odmówię.
- daj mi się ogarnąć. - spojrzał na mnie wymownie. No tak, ciuchy już mam.  Koszula zostaje. - masz kurtkę ? - pokiwał głową. - chodź, nie mam ochoty na śniadanie, ale na herbatę tak.

Draco został w pokoju, zaskoczony.

Kaze otulił mnie płaszczem i wyszliśmy na zimno. Do naszej ulubionej herbaciarni. Otworzyli ją jak tylko zobaczyli mnie przed szklanymi drzwiami.  
Wpuścili nas do środka, Kaze zajął nasz stolik z kanapą i zamówił grzecznie i uprzejmie herbatę.

- przejdzie mu.
- podarł list w strzępy. Gdybym nie miała w ręce koszuli i ją by podarł i dodatkowo spalił. - westchnęłam. - jest kochany, ale czasami jest uciążliwy.
- zróbcie sobie przerwę.
- nasza przerwa trwała kilka miesięcy. Rozumiem jego chęć bycia w centrum uwagi, ale ...
- ale neko to neko i ma swoje ścieżki. skończył za mnie filozoficznie Kaze.
- dokładnie. - wypiłam łyk herbaty. - wiem, że wczoraj się pojawiłam i mu zależy, ale ... przyzwyczaiłam się do tej przerwy wbrew pozorom. Nie chcę tego. - oparłam głowę na dłoniach. - i co ja mam teraz robić ?
- porozmawiaj z nim. Popłacz mu na ramieniu, nie wiem. - uniósł lekko dłonie. - powiedz mu to co mnie.
- teraz, zaraz prawda ?
- yhym.  pokiwał głową.
- muszę ?
- nie narzekaj neko. - klepnął mnie w plecy. - wybieraj się tam z powrotem. Ja kurierem nie będę.
- ta jest panie terapeuto. - westchnęłam i podniosłam się. - ale koszuli ci nie oddam. zagroziłam, na co się uśmiechnął.  Wyszłam do zamku.

Draco siedział przed kominkiem i patrzył w ogień tempo. Odwrócił ku mnie głowę, dość zaskoczony. Przytuliłam się do niego. - nie milcz. - poprosiłam. - wszystko, ale nie milczenie. - spojrzałam mu w oczy. - kocham cię, ale ... te miesiące ... - przytuliłam go. - ja nie chcę się znieczulać. - objął mnie. - nie milcz. Powiedz coś.
- Ignis ... - podniósł mnie z siebie i spojrzał mi w oczy. - rozumiem, że to forma przeprosin.
- nie milcz. - przytuliłam się do niego kurczowo. - nie milcz. - powtórzyłam. - nie chcę ciszy jak przez te tygodnie. Nie chcę. - otulił mnie, zrozumiał. Nareszcie zrozumiał. - nie milcz.

- daj Kazemu spokój na kilka dni. - postawił warunek. - bo wróciłaś do mnie a nie do niego.
- dobrze. - wtuliłam się w niego mocno. - i tak wiesz doskonale, że masz lepsze perfumy. - pacnęłam go w nos. - pozwolisz ? - powiększyłam jego marynarkę i otuliłam nią głowę. Pozwolił na ten eksces, chociaż nie wyglądało to najlepiej. - już mi lepiej. - zapewniłam kiedy uwolniłam się z materiału, a marynarka wróciła do normy. - jesteś kochany.
- nadal nie wiem czemu ty to tak powtarzasz. - westchnął ale wstał z kanapy razem ze mną. - śniadanie.
- idę, idę. - podniosłam się, otulił mnie ramieniem. - nam się nie należy, ale ...
- nie mam zamiaru rezygnować z jabłek. -  naznaczył Draco, szybko zabrał dwa owoce wystawione na srebrnym talerzu, nadgryzł obydwa i podał mi jeden. - stara Ignis. 
- sugerujesz coś ?
- wracamy do starych czasów. - objął mnie i wgryzł się w swoje jabłko zachłannie. - początek tego roku, tak dawno to było. - widziałam czujny wzrok Alceto i Amycusa skupiony na nas. - niewiele niby się zmieniło, ale jednak.
- wiesz doskonale, że nie mogłam przerwać wyprawy. - wtuliłam się w niego. Odetchnęłam głęboko. - brakowało mi tego.
- cieszę się. - pogłaskał mnie po głowie. - naciesz się nimi póki możesz.
- nie polecę po raz kolejny. - prychnęłam i zaczęłam zjadać owoc. - nie zostawię cię na kolejne miesiące.
- miło wiedzieć gołąbeczki, że z wami wszystko w porządku. - pojawił się Kaze. Draco jeszcze mocniej mnie przytulił. - rozumiem, że mam znikać ?
- tak.
Otworzyłam usta, ale Aryjczyk spojrzał na mnie z miną typu "chciałaś coś powiedzieć, Igni ?" - jakbyś dał nam kilka dni się jeszcze sobą nacieszyć byłoby miło.
- ech, dobra. Będę miły. - Kaze odchodził powoli. - ale jeszcze wrócę !   zagroził i zniknął w tłumie.

- Ignis. - spojrzałam na Dracona. - gratuluję.
- robię to dla ciebie. - poczochrał mnie, ale dla żartu. Zabrał mnie na korytarze, bo szczerze powiedziawszy, jak Draco był sam, to jeszcze kadra miała swoje ostatnie słowo. Ale, niestety, pojawiłam się z powrotem, a do mnie Śmierciożercy podchodzili raczej mniej stanowczo. Owszem chcieli być wredni, byli, jednak wiedzieli czym może się skończyć wyprowadzenie mnie z równowagi ciągnięciem nas na siłę na zajęcia. Odejmowali punkty, ale dosyć pobłażliwie. - Komnata, Pokój, dormitorium ?
- lekcje Ignis. Tym razem bądź dobrą uczennicą i nie wagaruj. - objął mnie i wprowadził do sali na Transmutację. McGonnagall ożywiła się widząc mnie obok Dracona w szkole. Już w szkole. - Księżniczko, twoje miejsce.

- Potter zostań potem po lekcji.  naznaczyła nauczycielka spokojnie, ale wiedziałam o co chce spytać. Denerwowała się o Harry'ego. 

Draco opadł na krześle, chciał przerwy mnie poświęcić i cieszyć się z powrotu, a nie czekać aż animagiczka mnie wypuści.
Ale musiał się z tym pogodzić.

Usiadłam przed biurkiem McGonnagall. Kobieta ściągnęla okulary z nosa i splotła palce na blacie.
- Ignis, jak z Harrym ? ile już ich macie ?
- mieliśmy dwa, jeden nam umknął. Ale ten drugi zniszczony. - odpowiedziałam.  Tak, tak bardzo zniszczony, że ich pilnuję. - poza tym Harry jeszcze szuka reszty.
- czemu tu jesteś ?  pokłóciliście się ? wyrzucił cię ?
- chce, żebym zaczęła organizować ludzi pod Bitwę. Wszystko już wisi w powietrzu, On zaczyna o niej mówić coraz bardziej otwarcie, czeka tylko na okazję, a wtedy zacznie się rzeź.
-  dobrze, że tu jesteś. Przyda się pewien opór. To rodzeństwo nauczycieli katuje młodszych.
- znowu ? - rzuciłam zrezygnowana. Kobieta pokiwała głową. - ech, znowu będą mi grozić wywaleniem.
- nie tylko tobie. - podniosłam na nią wzrok. - kilku Gryffonów stara się przeciwstawiać, a co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło, to Dracon zaczął ich tak organizować. - opadła mi szczęka. Oczywiście nie dawałam tego po sobie poznać. - on też dosyć aktywnie w tym działa. Jednak, co dziwne, bierze dodatkowo na siebie odpowiedzialność za maluchy. Zmienił się.
- robi to co ja bym robiła. - uśmiechnęłam się lekko. - podejrzewam, że karają go równie surowo ?
- nawet bardziej.
Oooo ... Amycus i Alceto są już na czarnej liście u nekołaja. - pora żeby ktoś zaczął towarzyszyć mu w tych karach. - strzeliłam palcami.  - zgaduję, że on jako jedyny Ślizgon wystąpił przeciwko ich polityce ? - McGonnagall znowu pokiwała głową. - to dlatego. - westchnęłam i podniosłam się z niewygodnego krzesła. - do widzenia pani profesor.    wyszłam z komnaty i trafiłam, o dziwo, na Kaze.

- co neko przeskrobało tym razem ?
- nic. - poczułam ukłucie bólu w plecach. - chciała się dowiedzieć kilku rzeczy. - poruszyłam barkami i ból zniknął. - a teraz ... - widziałam na horyzoncie Draco. Po kłótni ze Śmierciożercami wyraźnie, bo leczył na szybko ranę wargi. - pora na rolę słodkiego neko. - zatarłam łapki i poszłam do blondyna. - co się stało ? - odchyliłam jego twarz. wyraźnie ktoś wymierzył mu ostry policzek. - kto ?
- nieważne.
z pokoju Alceto wyrzucili jakiegoś pobitego młokosa.  - ech, no ja chyba osiwieję. - zakasałam rękawy i bez pozwolenia wpierdoliłam im się do gabinetu. Stał tam jeszcze Crabbe i Goyle, dopiero za nimi nauczyciele. - chłopaki wypierdalać. - wskazałam im ostro drzwi. poszli potulnie, i dosyć szybko, bo bali się mojej huśtawki nastrojów. - o co chodzi ? bicie młodszych ? - zamknęli za sobą drzwi. - mam wam urwać palce już na wstępie ?
- Ignis jesteśmy twoimi nauczycielami. podkreślił Amycus.
- coś za bardzo rozpanoszyliście się w tej szkole. - oparłam ręce o biurko. - słuchajcie mnie uważnie, bo powiem to raz. Katowanie młodszych równa się stryczek. - wysyczałam. - jasne ? najpierw wasza rodzina potem wy.
- nie radziłbym ci tego rozwiązania Ignis. - Amycus wprowadził bocznymi drzwiami świeżo wyleczonego Draco. - ciebie tknąć nam nie wypada, ale jego owszem. Nie odpowiemy za nic. Nawet za Cruciatusa.
przeniosłam całą akcję do Komnaty Tajemnic. - nie ? - byłam w szewskiej pasji. - to go puść, zobaczymy czy tak za nic nie bekniecie.
- Ignis to nie ma sensu ... - znowu wymierzyli mu policzek. Krew, pachniała, ale przyszły Uzdrowiciel sam zajmował się raną. - naprawdę.
 - nie mów. - uciszyłam go. Jak byłam wkurwiona na kogoś w jego obecności to choć zwykle zachowywałam wobec Draco grzeczność tak teraz mnie to guzik obchodziło. - mam wam Go przywołać i wkurwić ? - spojrzałam na nich gniewnie. - wątpię żeby to było waszym marzeniem.

- potrafisz tylko straszyć. Nie jesteś Jego córką, oboje to wiemy. - Amycus kopał sobie grób. Powoli, bo przykrywkę jeszcze mieć musieli. - tylko czemu On ciebie jeszcze nie przejrzał ? - sięgał po sztylet. - zobaczmy czy cię posłucha. - rozciął Draconowi policzek. Kolejna blizna.  Ojciec pojawił się zanim zdążyłam cokolwiek zrobić.  Widziałam natomiast to, że Aryjczyk poruszył ustami. Wyartykułował jedynie dwa słowa "ojcze chrzestny".   Amycus kopnął go w brzuch, zwinął się instynktownie. - no i co ?

- Amycusie. - skarcił go złowrogi, niesiony echem głos mojego ojca.   Draco powoli wstawał, ale Voldemort podał mu rękę i pomógł. -  przymykałem oko na niewielkie rany kiedy Ignis nie było, ale nie na katowania. - przytuliłam się do Ślizgona. - to narzeczony mojej córki. Jeśli wątpisz w jej krew to rozejrzyj się. Jesteś właśnie w Komnacie Tajemnic. - bazyliszek zaczął syczeć. - a mój pupil jest głodny. - pogłaskał go po pysku. - nie masz prawa karać Ślizgonów cieleśnie. A co do młodszych utrzymajcie chociaż przyzwoitość granicy trzeciego roku. - skarcił ich. Ojciec jednak pluł jadem, dla nich nie niewychwytywany, ale ja i Draco wiedzieliśmy gdzie kryje się tajemnica. Miotnął Amycusem o ścianę. Alceto unieruchomił. Rzucił na czarodzieja krótkiego Cruciatusa, jako nauczkę.           - Ignis widzę, że wasze spędzanie wspólnego czasu zostało naruszone. - pogłaskał mnie po policzku już czułą, ojcowską ręką. - powiadomię Severusa, żeby zwolnił was z dzisiejszych zajęć. Oprócz Eliksirów i Obrony przed Czarną Magią. - zaznaczył. - resztę dnia macie dla siebie.

- dziękuję tato, ale nie trzeba ...

- nie wiem jak ci dziękować ojcze chrzestny. - Draco przytulił mnie do siebie. - nie słuchaj swojej córki, wolne się jej przyda.  zażartował, ale ojciec nic mu nie zrobił. Jedynie nieznacznie się uśmiechnął i deportując się cofnął nas do gabinetu nauczycieli.

Wyszłam z nim, objęta ciasno, wtulona w jego bok. - Draco ...
- o co chodzi ?
- jesteś niezłym draniem.
- to coś złego ?    spytał nie odbierając tego jako ujmy
- nie. - powiedziałam po namyśle i zaśmiałam się. - przeżywają tylko dranie.
- a propos draństwa. - wskazał mi pokój wspólny, posadził mnie na swoich kolanach. Pokój był pusty, wszyscy byli na korytarzach czekając na lekcje. My mieliśmy to z głowy. - moja Księżniczka nie zainterweniowała od razu. Czemu ?
- chciałam dać ci szanse. Draniu. - pocałowałam go. Oddał buziaka, dawno się nie całowaliśmy, a limit dzienny chyba ciut jednak podskoczy do góry.  Oderwał się ode mnie. - ale mój. - przytulił mnie, zaczął głaskać mnie po plecach. - kochany jesteś.
Draco westchnął, jakby był skazany na to miano. - powtarzasz to od lat.
- bo to nadal prawda. - wtuliłam się w niego mocniej.Położył się na kanapie. - obiad w Hogsmade czy w Londynie ?
- u ciebie.
- ty gotujesz. - pacnęłam go po nosie. - nie ma innej opcji.
- no to jemy w Londynie. - stwierdził. - tak zabiorę cię na sushi, nie nie będę tego jadł.
- myślałam o czymś bardziej ... wystawnym. - znalazłam odpowiednie słowo. - ale nie to nie.
- skoro chcesz iść po coś bardziej odpowiedniego niż wodorosty to proszę.
- ale to na obiad. - Draco zrobił mi za podusię. - na razie, jeśli nie ma sprzeciwu, chcę sobie poleniuchować.
- nie ma. Księżniczko.  pocałował mnie w czaszkę i patrzył w ogień.
Wtulona w niego musiałam zasnąć, pogłaskał mnie po placach na pobudkę. Otworzyłam oczy, tak zasnęłam. Spałam na brzuchu Draco.   Przynajmniej tak mi się wydawało w pierwszej chwili, bo widziałam przed sobą Kaze.  Zaraz, co ?
- co tu się kurwa dzieje ?
- twój kolega poszedł na wezwanie do Snape'a, żal było zostawiać neko samej.
- ja pierdolę. - podniosłam się. Ale plecy mnie bolały, razem z głową. - co kurwa się dzieje ?
- zdejmij koszulę. - widział mój wzrok. Wywrócił oczami. - bez skojarzeń. Masz na plecach węża. - zdjęłam potulnie bluzkę. Rozłożyłam skrzydła. Z pleców wypadł szkielet obleczony skórą. - wygłodził się. Nie chciała cię kąsać.
- a wersja dla świeżo obudzonego neko ?
- wąż sam siebie zagłodził, bo nie chciał cię gryźć i się żywić.
- aha. - pokiwałam głową. - bo mi to kurwa cokolwiek wyjaśniło.
- ech neko .. - westchnął. - jadowite węże generalnie nie chcą żywić się jak pasożyty. Mam tutaj coś dla ciebie. Nadal czarny wąż i nadal mamba, ale pozbawiona gruczołów jadowych. Udomowiona, że tak powiem. - spod rękawa wypełzł mu wąż. Super. - rysunek ładny, chyba znam tego artystę.
- co ? znasz Spade'a ?
- ktoś go musiał tego nauczyć.
- co ?
Westchnął po raz kolejny. - to tłumaczy, czemu się zagłodził.
- a po ludzku ?
- nie nauczył się tego ot tak. Sztuka zamykania zwierząt w tatuażach powstała w Japonii.
- aha. No i ?
- zapoczątkowała ją moja rodzina. - coś jeszcze ? - nauczyłem tego Spade'a na życzenie twojej siostry.
- aha. - powoli przyswajałam informacje. Główne dlatego, że za dobrze spałam. - ale nadal rysunek jest zajebisty.
- no twój przyjaciel ma dobrą rękę do igły. Ale nie oswoi węża. - pogłaskał mambę po pysku, która polizała go krótko po policzku. - mogę wsadzić ci go w plecy.
- jeśli Snape przetrzyma Dracona na wystarczająco długo to proszę.
- jestem mistrzem w tej sztuce. - naznaczył. - ale będziesz musiała usiąść mi na kolanach.
- ech, przeżywałam gorsze dni siedząc wampirom na kolanach. - podsunęłam sobie stolik, oparłam na nim delikatnie ręce, ustawiona przez Kaze. Sama pozycja nie była zbyt bolesna, ale delikatnie otwierał kontury rysunku.  To bolało. Ale zacisnęłam zęby i stwierdziłam, że mus to mus. Powoli wplatał tam węża.  Mamba, zachęcona przez tresera wpełzła w zrobioną jej wnękę w moich plecach. Kaze mamrotał swoje inkantacje, zupełnie inne niż te od Spade'a, albo i identyczne, bo wtedy u palacza grała muzyka.  Zdusiłam krzyk kiedy mamba oplotła podstawy skrzydeł, bo oczywiście Japończyk pracował na otwartych plecach w pełni. Mamba poruszała się pod skórą, na otwartych skrzydłach. Wgryzła się w miejscu, gdzie rysunek obrazował otwarty pysk mamby.  A Kaze jeszcze pogładził skórę, wymamrotał jeszcze kilka ni chuj nie zrozumiałych dla mnie formuł i pióra same się schowały.  - już ? Skończyłeś ?
- tak, wszystko gotowe neko. - rozmasował mi ramiona. - nie spinaj się teraz za bardzo. Chociaż mamba wie co robić, to jednak nie chcę żeby twoja dusza masochistki bardziej poraniła ci plecy.
- nie mam duszy masochistki.
- podrzucanie noży, skaleczenia, wszelkie akcje z wampirami ? wypomniał. Chciałam klepnąć go w brzuch, ale złapał mnie za łapki i ustawił je normalnie tak jak były.
- cicho siedź.  uciszyłam go żartem.
- no już. - zapinał na mnie materiał. Mnie za bardzo napierdalały łopatki. - wszystko będzie fajnie, ale nie śpij na plecach. 
- nie grozi mi to.
- nie. - złapał mnie za barki. - nie rusz. - spojrzał mi w oczy dzięki temu, że wyrobił przed moją twarzą lustro. - łapki jak w gipsie.
- nie przekonasz mnie do tego ? zasugerowałam mu.
- nie ? - odsłonił kawałek ramienia, pocałował je delikatnie.  Nie wiem czy to dlatego, że Draco sam dosyć rzadko robił malinki na ramionach, czy to przez to, że robił je tak dawno że już zapomniałam tej pieszczoty,  ale Kaze miał kompletnie inne wyczucie. Przez swoje wychowanie robił to delikatnie, bojąc się mnie urazić.  - przekonana ?
- tak.     było mi trochę jednak głupio, bo to przyjaciel, a jedynymi osobami, które robiły mi malinki byli moi chłopacy.        Odsunęłam się speszona, ale widziałam, że całą scenę obserwował Draco.

- Ignis ! - wkurwił się. - nie było mnie godzinę, a ty ...
- nic nie miało miejsca.
- nie ? a malinka ?
- jakbyś częściej je robił nie postawiłaby takiej stawki zakładu.   wymamrotał Kaze.
- co powiedziałeś ?
- to co słyszałeś.
- Draco ... - złapałam go za rękaw. - to nie tak ...
- a jak ? spojrzał na mnie wściekły.
- Kaze naprawiał węża. Ty byś nie dał rady, więc on się zaoferował. - Japończyk widział, że ciut kłamię, ale trudno. - naprawił. Bolało jak cholera. A jak skończył to nie mogłam ruszać ramionami. Jako że nie byłam przekonana zrobił tą malinkę.
Odetchnął. Sprawdził wspomnienia, widział, że nic nie miało miejsca.  - następnym razem jak zabraknie ci malinek na ciele wyrwij mnie od Snape'a a nie proś jego.  objął mnie delikatnie.
- od kiedy to coś złego pomóc przyjaciółce ?  spytał Kaze.
- nie przeginaj. - wysyczał Draco i pogłaskał mnie po karku. - Ignis, rozumiem, że śpisz ze mną.
- brawo Sherlocku.
- nie denerwuj się. - dotknął węża. Syknęłam z bólu. - przepraszam.

Kaze wstał z kanapy, westchnął i podszedł do mnie. - pozwolisz, że to ja ją dzisiaj zabiorę do snu.
- tylko spróbuj ...
Japończyk ponownie westchnął najwyraźniej zasmucony poziomem Dracona, - to moja przyjaciółka. Nie zrobię jej nic nieprzyzwoitego. - zapewnił i odchodził ze mną na dół. Powoli, bo plecy promieniowały do każdej kończyny. - Ignis ... - spojrzał na mnie. Widziałam duże, kwadratowe łóżko. Bez myślenia się na nim położyłam.  - tak jak myślałem.  - westchnął, położył się pozbywając się koszuli i przytulił mnie do siebie.   Wtuliłam się w niego dość chętnie, co nie umknęło jego uwadze. Zgasił światła świeczek jedną myślą i przykrył mnie delikatnie kołdrą lekką jak piórko pomimo tego, że była ciepła jak cholera. - dobranox neko.
- dobranox Kaze.   potarłam o  niego policzkiem. - od kiedy pomaganie mi to coś złego ?
- mnie nie pytaj, sam nie wiem. - pogłaskał mnie po karku. - śpij neko. Musisz dogadać się z wężem.
- dobranoc.        otulił mnie szczelnie zarówno ramieniem jak i kołdrą.

Wąż, o dziwo nie robił zbyt wielu problemów. Oczywiście obudziłam się w środku nocy, ale Kaze szybko wracał mnie do spania odrobinką swoich perfum i przytuleniem. 
Od kiedy przyjacielska pomoc to coś złego ?
Draco nie denerwował się zbytnio o malinki od Kastiela, czemu drażni się o Kaze ?
Czy to cokolwiek zmienia, że zrobił mi tą jedną drobną malinkę na ramieniu ?
Dla mnie nie,  w mojej opinii to nadal nie było nic złego.  Ale może moje przekonania są dziwne i niepoprawne na dzisiejsze realia ?
Nie wiedziałam tego,   byłam pewna, że perfumy i tulenie Kaze uśmierzało ból od węża.
To nic złego ...      



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz