poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rok VII Rozdział XXIV W Marcu Jak W Garncu

Marzec się zaczął, a ja siedziałam na kanapie pokoju wspólnego.
Byłam lekko zaskoczona, że to już marzec. 
Fakt faktem, mieliśmy dopiero drugiego marca, ale jednak nowy miesiąc się zaczął. 

Fred i George, jak wszyscy Gryffoni zresztą, patrzyli na mnie pogardliwie. 
Niech patrzą, potem będą żałować. 

Draco oczywiście korzystał z tego garściami. 

Kaze ... Hmmm ... Ślizgon dopilnowywał osobiście, żeby mój przyjaciel miał ręce pełne roboty kiedy chciał mnie gdzieś zabrać. 
Tym razem wyrzucił go na kontrolę Lasu. 

A ja szłam wtulona w jego bok i rozkoszująca się chwilowym spokojem. 

Niestety wuj zabronił gry w quidditcha, z przyczyn oczywistych czyli zbliżającej się, ale nadal niepewnej, Bitwy. Jednak oficjalnie, przykrywał to dla naszego rocznika egzaminami końcowymi i myśleniem o przyszłości. 

Hmm ... dziwne, bo jego chrześnica już praktycznie ma zdane wszelkie egzaminy, tak samo jak jeden z uczniów. 
Potajemnie Śmierciożercy wśród naszego rocznika też je zdawali, żeby już mieć papiery wypisywane w tajemnicy ze zlecenia Lucjusza. Ministerstwo ... Każdy ważniejszy, czy przydatniejszy stołek był albo obsadzony przez Śmierciożercę, albo przez tak skorumpowanego i zastraszonego człowieka, że nie miał innego wyboru. 
Ojciec wypracował tą kurtynę do perfekcji.  
A ja ją miałam napędzać. 


Wyszłam na zewnątrz, korzystając z okazji, że wuj chciał porozmawiać z Draco. 
Wypchnęłam wielkie drzwi zamku, usiadłam na brzegu jeziorka, znalazłam jakiś głaz, usiadłam na nim i spojrzałam na taflę wody. 
Za mną wyczułam wiatr, Kaze usiadł obok mnie. Objął mnie bez słowa. 
- czemu tu jesteś ?
- nie mogę ? - spojrzałam mu w oczy. - czasami chyba mogę być sama. 
- jesteś tu ze mną. 
Zaśmiałam się krótko. - prawie sama. Bez tłumu ze szkoły. 
- pojedź ze mną z powrotem. 
- nie mogę. - oparłam o niego głowę. - nie mogę. Moje miejsce jest tutaj. 
- ale możesz pojechać. Owszem Japonia o tobie wiele słyszy, ale przyjmą cię anonimowo. 
- Kaze ... - pogłaskałam go po policzku. - naprawdę wiesz, że nie mogę jechać z tobą. 
- po co tu jesteś w takim razie ? 
- żeby odetchnąć. Pobyć sama. 
- nadal jesteś tu ze mną. 
- wiem. - przytuliłam się do niego. - jak musisz jechać to jedź. 
- zawsze będę obok, jak poczujesz obok siebie wiatr to pomyśl o mnie. Chyba, że polecisz w kosmos, tam wiatru nie ma. 
- to go zrobisz. - zażartowałam. - do zobaczenia. pocałowałam go w policzek i Kaze znowu zniknął. Zostawił po sobie stare zdjęcie. 

Draco zabrał ze sobą wielkie futro i mnie, i nas, tym opatulił. 
- Ignis ...
- cicho. - poprosiłam go i położyłam na jego boku głowę. - po prostu ... zostań tak. 
- chandra ... - pogłaskał mnie po włosach. - chodź, znam lekarstwo. Nazywa się czekolada i lukrecje. - Ślizgon zabrał mnie do zamku, postawił przede mną parujący kubek, a obok wiązki lukrecji. - nie chcesz czekolady ? 
- nie. 
Upił łyk z mojego kubka. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. - nie ? A teraz ? 
- brakuje mi czegoś. 
Draco jeszcze raz umoczył usta w napoju, tym razem jednak lekko trącił językiem szkło. - wypijesz teraz ? 
- hmmm ... Chyba tak. - podał mi kubek pod nos i zaczęłam grzecznie pić czekoladę. - zadowolony ? 
- otwórz usta. - podał mi do nich kawałek lukrecji. - grzeczna Ignis. I jak, chandra znika ? 
- nie, ale powoli rozmyśla pakowanie walizek. - Draci pocałował mnie w policzek. - przestań się bawić i mnie w siebie wtul. - położył mnie na swoich nogach. - nie o to mi chodziło. 
- ale mnie tak. - pogłaskał mnie po łopatkach. - chcesz zasnąć ? 
- na razie nie. - pogładziłam jego udo. - ale w nocy chce iść spać. 
- jak chcesz. - podniosłam się dosyć powoli, bo ani nie chciało mi się wstawać, ani nie chciałam wiecznie na nim leżeć. - no chodź. 
- a tak po mojemu ? 
- czekolada ci ucieknie. 
- jak chcesz to wypij, ale przytyjesz podwójnie. 
- nie tyje. - skarcił mnie. - nie miałbym nawet jak tego utrzymać. 
- oj no droczyć się nie można. - udałam obrażenie ale wypiłam od razu czekoladę i żeby uniknąć zasłodzenia zjadłam jeszcze lukrecje. - ale przytulisz mnie ? - Draco spojrzał na mnie z politowaniem. Pytałam o tak oczywiste oczywistości, że nawet nie musiał odpowiadać. - czyli tak. - wtuliłam się w niego, a on oplótł mnie ciasno ramionami. - ja mogę tak zostać. 
- najlepszy lek na twoje humorki. 
- yhy. - potwierdziłam i pocałowałam go w brodę. Do policzka niby niedaleko, ale musiałabym popsuć uścisk. - Draacoo - ziewnęłam. - znowu dałeś mi Słodki Sen ?
- nie, nie tym razem. 
- to przez twoje perfumy. Ale jestem leniwa ...
Deportował mnie do swojego łóżka. - dobranox Igni.
- dobranox Draco. 

Zamykałam oczy, a jego perfumy mnie powoli usypiały. Było mi w końcu milutko zasypiać, bo jednak jego materac to jego materac. Może zmieniły mi się preferencje, ale jego łóżko było na razie mi najbliższe jeśli chodzi o sen. Miękki materac, w którym lekko się zapadałam, jego pościel, zapach jego ciała ułożonego tu we śnie, jego cieplutka kołdra otulająca mnie szczelnie i uspokajająca nerwy absolutna cisza. 
Draco cicho otworzył drzwi, podszedł do łóżka, pocałował mnie w usta i poprawił mi kołdrę. 
- nie wejdziesz tu do mnie ? 
- nie, ty śpij. Ja muszę iść do Snape'a. Chce ze mną porozmawiać o tym, że mam na ciebie uważać. 
- ale ... 
Draco położył mi palec na ustach, pogłaskał je. -  Ignis śpij. On mi nie odpuści tej pogadanki. Ale za to jak wrócę to cię obudzę i przytulisz się do mnie, a nie do poduszki. 
- skoro upierasz się, że musisz ... 
- słodkich snów kochanie.
Odszedł od łóżka i zamknął drzwi na zamki, na zaklęcia zwykłe i na kilka pieczęci. 
Wtuliłam się w jego pościel i zamykałam oczy. 

Odetchnęłam i chyba nawet zasnęłam, chociaż raczej czuwałam. 
Do pokoju wszedł ponownie Draco, pocałował mnie na pobudkę.
- a teraz zajmujesz całe moje łóżko, przesuń się.
- a magiczne słowo ? 
Aryjczyk pocałował mnie w policzek i pogłaskał mnie po ramionach. - kiciu ...
- a nie możesz zostać moją kołderką ? 
- skoro prosisz. rzucił niby od niechcenia, ale otulił mnie. 
- dobranox. 
- słodkich snów. pocałował mnie w policzek i oparł przy mnie głowę. 

Rano nie było w naszym pokoju Kaze, który wyrwałby nas brutalnie ze snu. 
A szykował się piękny dzień marcowy. 
O tyle piękny, że świeciło słońce, a temperatura była w miarę znośna. 
Powoli szła wiosna i robiło się cieplej. 

A ja z Draco siedziałam w zamku i chodziłam grzecznie jak trusia na lekcje. No, prawie jak trusia, z Amycusem byłam na wojennej ścieżce, bo nadal uważał, że nie powinno mnie tu być. A ja jestem, żyje, mam się dobrze.            Nie mógł mi nic zrobić, bo byłam pod protektoratem raz, że ojca, dwa McGonnagall, a trzy wuja Severusa. Pomijając bestię w środku Draco, która chwilowo mnie rozpieszczała i robiła za moją przytulankę i pupilka. 

Amycus imał się wszystkiego, by zrobić mi na złość razem ze swoją siostrą, ale nie wychodziło. 

Jednak wieczorem zaczęłam cierpieć na ból głowy. 
Draco nie był zadowolony, ale jako przyszły pan doktor zajął się mną. Z miernym skutkiem szczerze powiedziawszy, ale zawsze jakimś.    Dzwoniło mi w uszach jak na pamiętnym bankiecie kiedy to Lucjusz rozbił na mnie butelkę. 
Mori przysłała podobno jakąś fiolkę z lekiem, ale Draco uparł się, że jej nie wykorzysta. 
Siedziałam w dormitorium, pod kilkoma kocami, zakopana jak chomik, z ziółkami gorszymi od poprzednich, no i z Draco który siedział naprzeciwko mnie na swoim łóżku. 
- czemu nie dasz mi leku od mojej Siostry ?  spytałam zaskoczona.
- chce żebyś oddała część mocy przed Bitwą, żeby szanse były równe. 
- co w tym złego ?  zmarszczyłam nos.
- osłabi cię teraz, a dopiero dzień przed Bitwą odda ci wystarczającą moc by spełnić twój plan. Do tego momentu będziesz tak silna jak przed tym wszystkim. Jak na pierwszym roku Hogwartu, bo kumulujesz Energię z czasem, a chwilowo według niej jesteś zbyt niepokonana. 
- przestanie mnie siec ? - pokiwał głową. - to chuj, daj to. 
Draco spojrzał na mnie zaskoczony. - co ty robisz ?  próbował oponować.
- i tak jestem słabsza niż wcześniej, ale nawet tyle mocy ile chce zachować we mnie Mori wystarczy mi nawet na Bitwie. - przywołałam fiolkę. - twoje zdrowie doktorku. I Mori, za przysłanie tego wywaru. 
Chciał zareagować, ale wychyliłam buteleczkę duszkiem i opadłam w koce. Najpewniej zemdlałam, bo jak otworzyłam oczy był już nowy dzień. 

Draco stał nade mną, ale w Skrzydle Szpitalnym. 
- zemdlałaś. znowu. 
- przeżyjesz. Nie pierwszy i nie ostatni raz. 
- i jak ? 
- zobaczymy. - Ogień przywołany w postaci feniksa działał, Woda też spełniła swoje zadanie, Ziemia jak i Powietrze też zdały test na bycie obecnym. Energia ... hmm .. jedna drobna kulka mnie dużo kosztowała, ale to cena zdrowia.  - poza Energią wszyscy zdrowi. Ale jak zawsze, muszę uważać, bo .. - ziewnęłam. - bo chce mi się spać jak nadużyję wszystkiego. 
- to dobrze. - podał mi dłoń. - chodź Igni, idziemy na lekcje. 
- jak musimy ... 
- nie grymaś. Idziemy.    zabrał mnie za nadgarstek z łóżka do Lochów. 

Snape przywitał mnie ciepło, na tyle na ile pozwalała mu maska zimnego i bezwzględnego profesora, czyli znikomo.
Ale jednak lekko drgnął mu jeden z kącików ust, to był w jego wydaniu uśmiech. 
- co mam zrobić dzisiaj wuju ? podciągnęłam rękawy szaty. 
- pokaż im jak robi się Veritaserum. - usiadł za biurkiem i zaczął czytać "Proroka Codziennego" - no już Riddle, naucz ich. 
- dobrze panie profesorze. - westchnęłam. - z wykładem czy bez ?
- bez. 
- tak jest. - pokazałam im powoli i dokładnie jak zrobić ten wywar. Ale Draco patrzył nie na kociołek czy na moje ramiona, jego lekko rozmarzony wzrok padał gdzieś gdzie nie powinien. Przynajmniej nie w klasie.   podeszłam do jego blatu. - wstań. 
- o co chodzi pani profesor ?  spytał przymilnie, tym razem patrząc mi prosto w oczy. 
- nie zgrywaj się Malfoy, wszyscy wiemy gdzie patrzyłeś.   zganił go Peter 
- ciebie o zdanie nie pytałam. - uciszyłam go. Draco lekko rozluźnił krawat. - jak pan Malfoy jest taki mądry żeby nie uważać na wykładzie to niech sam zrobi Veritaserum.    
Widziałam po wuju, że cieszy się z jego udupienia. Najwyraźniej tego jednego wywaru mu nie pokazał. 
- nie umiem pani profesor.  wymamrotał cicho. 
- głośniej, bo nie słyszę jak mamroczesz pod nosem. 
- nie umiem go przyrządzić. 
złapałam go za krawat. - więc wróć na ziemię i uważaj. wysyczałam złośliwie i przeszłam skończyć eliksir.

Aryjczyk starał się mi już nie podpadać, ale choć mógł na mnie patrzeć tak jak patrzył, bo był moim narzeczonym to nadal nie zwalniało go to z obowiązku uważania na lekcjach. 

Szczególnie jak mam go gnębić jestem w stanie być wredna i złośliwa. I tak wiedział, że potem mnie udobrucha kilkoma pocałunkami i cała sprawa będzie zapomniana i wybaczona. 

Ha, mogłam go odrobinę pomęczyć jak kiedyś. A mnie to pasowało, bo wiedział, że tylko się droczę. Po lekcji i po wykładzie wychodziłam z Lochów. 

Zatrzymał mnie, łapiąc mnie za ramiona. - pani profesor wybaczy. 
- nie wiem, nie uważałeś na lekcji. 
- przepraszam, ale sama to prowokowałaś. 
- nie robiłam nic nadzwyczajnego Draco. To zwykły top, który zresztą sam dałeś mi razem z szafą. 
Spojrzał na mnie z lekkim, delikatnie narcystycznym uśmieszkiem. - mam dobry gust skoro prezentuje się tak ładnie. 
- Draco ... - uśmiechnęłam się. - nie każ mi iść do wuja. 
- nic nie robię. - pochylił przy mnie głowę. - jeszcze. pocałował mnie w szyję. 
- mrru, no już. Odsuń się. 
- nie. 
- Draco ... jeszcze na zobaczą. - wymamrotałam. Ale Ślizgon pocałował mnie w ucho. - kochanie ... 
- kto miałby nas zobaczyć ? twój brat ? przypomnę ci, że go tu nie ma. - drugi buziak na szyję. - Gryffoni wiedzą, że jesteśmy razem i palcem nie kiwną. 
- ale ... - usłyszałam kroki na górze. Amycus szedł do Snape'a. - jak oni nas zobaczą ... 
- przecież jesteśmy zaręczeni. - pocałował mnie w ramię, które odsłonił odsuwając szatę. - nie zrobią nic. 

- mylisz się Malfoy. - Amycus sięgał po różdżkę, jednak świst zaklęcia z przeciwnej strony, a konkretniej od Lochów wytrącił mu ją na bruk. - i ty przeciwko mnie Severusie ? 
- nie w moją chrześnicę Carrow. - warknął Snape. - Ignis, miej przyzwoitość i zabierz go gdzieś do swoich komnat, jeśli musisz. 
- wuju ... - Draco lekko podgryzł skórę. Wzdrygnęłam się lekko. - kocie, słyszałeś. Nie tutaj. 
- ostatnia malinka. - wymamrotał w obronie i skończył swoje umizgi. Poprawił mój mundurek. - panie profesorze. - skinął głową do Snape'a. - dziękuję, jednak poradziłbym sobie. 
- znikajcie mi z oczu.  wycedził wuj zdenerwowany. 

Poszliśmy potulnie na lekcje. 
Nic nowego, nic ciekawego. 
Szkolna rutyna, jeśli chodzi o zajęcia. 
Tsaaa ... Chciałoby się, żeby obyło się od niespodzianek. Na kolacji dotarła do mnie sowa. 




Koperta od Rady.   W sprawie Blaise'a. 
Zapraszano mnie na egzekucję.  Czemu ? Hmm ... wykonałam jeden wyrok, mogę wykonać i drugi jak jest potrzeba. Stwierdzili, że nie da rady go uspokoić, wszystko w nim odżywa nawet po zaklęciach i pieczęciach amnezjujących tak więc była kicha delikatnie mówiąc. 
Dracona wykluczyli, bo był to jego, bądź co bądź, przyjaciel. Mniej lub bardziej, ale darzył go chociaż chłodną sympatią.  Ja nie miałam tego problemu. Chociaż niezbyt chciało mi się go zabijać szczerze powiedziawszy, to jednak nie miałam zamiaru mu odpuścić i go ułaskawić. 
Spaliłam druk jak tylko na niego zerknęłam. 
- o co chodzi ? Draco zainteresował się papierem. 
- nic takiego. Jakieś śmieci od Rady w sprawie Aleksandra. 
- nawet nie przeczytałaś. 
- bo po chuj ? - wzruszyłam ramionami. - nie żyje, jego ruchomości to nie mój problem. Nie mam w nich udziału, więc po co mam iść na ich rozdzielenie ? 
- choćby po to, by pokazać Radzie szacunek Ignis.  wmieszał się wuj.  On znał druk, była tam jego sygnatura. 
- jeśli tak twierdzisz wuju ... - westchnęłam. - w takim razie jutro mnie nie będzie. 
Snape pokiwał głową i zniknął. 

Wyszłam z uczty i spakowałam potajemnie noże i wszystko. 
Przyszedł też Aryjczyk, który dosyć szybko ułożył się na moim materacu czekając, aż ogarnę się do spania. 
 
Było niby wcześnie, ale co mi tam. Wzięłam gorący, długi prysznic i wróciłam do sypialni. 
Położyłam się przy Draconie i zasypiałam. Tym razem w moim łóżku.

Zasnęłam, ale o świcie już wyleciałam do zamku w Mieście. 

Na szczęście dotarłam do Włoch przed porą odlotów porannych samolotów. 
Zamek Rady widziałam z daleka, narzuciłam na ramiona pelerynę, na której wyrobiłam ich herb. Smoka wokół wielkiego klejnotu.  

Weszłam do Sali Tronowej i skłoniłam przed trzema parami nisko głowę.  Podniosłam wzrok i widziałam jak mi odpowiadają. 
- Ignis. - przywitali mnie. - oto podmiot tego wyroku. - wskazali mi na Zabiniego. Stał  przykuty do ściany, ale miał spętane nadgarstki. Jak tylko skłoniłam delikatnie przed nim czoło zaczął się szarpać by do mnie dotrzeć. - spokojnie Blaise. warknął przewodnik Rady, który odkąd po raz pierwszy go zobaczyłam to się nie zmienił.

Zneutralizowałam mu czucie w rękach, a zmieniłam jego łańcuch na srebrny, powoli wrzynający się pod skórę, drut kolczasty.
- no Zabini, nie chciałabym się mocno znęcać.
- zabiłaś Ala szmato ! - wyrwał się do przodu. Łańcuch przy ścianie puścił go na kilka kroków, a potem szarpnął by się zatrzymał. - idź sobie. No dalej zabij mnie pijawko ! 
- zamknij się. - rzuciłam zniesmaczona. - nie chce mi się cię zabijać.
- a gdzie zgubiłaś Dracona !? co !?
Koniec zabawy. Wróciłam mu czucie. - spójrz lepiej na swoje nadgarstki.
zaczął wrzeszczeć czując ból.  Szybko podcięłam mu też żyły i tętnice w udach, i na szyi. Wykrwawiał się minutę, może dwie. A ja wypiłam z niego krew, żeby nic się nie zmarnowało.

Rada pokiwała do mnie głowami. Ja bez słowa oddałam gest i wyszłam zabierając kulkę, która wypadła z gardła Zabiniego.
Chciałam się deportować, jednak jakichś chłopak złapał mnie za rękaw.
- idź na lotnisko. Rada zajęła ci bilet.   rzucił cicho i się ulotnił.
Wzruszyłam ramionami, ale poszłam we wskazanym przez niego kierunku.
 W ręce zostawił mi bilet na lot do Londynu.  
Podałam go bez słowa osobie przy kasie, razem z dokumentami, które miałam razem z biletem.
- no dobrze. Bagaż ?
- nie.
- miłego lotu.     pożegnała mnie i wskazała przejście.

Po kontroli i wyjaśnieniach, że wykryli jedynie metal w moich butach,  wsiadłam do, o dziwo,  niewielkiego, najwyraźniej prywatnego samolotu.
Usiadłam, rozparłam się w fotelu.  Obok mnie pojawił się Kastiel.
- co ty tu robisz !?
- odbieram moją młodszą siostrę. - pogłaskał mnie po ramieniu. - dziękuję za ...
- nie. Nie musisz. - odgoniłam. - coś ciekawego się dzieje ?
- tak. Zebrałaś jeszcze jeden tytuł.
- to znaczy ? zaśmiałam się.
- na Nokturnie zaczęli mówić o tobie "Kostucha".
Uśmiechnęłam się. - to przez to, że zabiłam dwóch ludzi szczurami ?
- tak. - potwierdził krótko. Podszedł do mnie, objął mnie. - Ignis ...
- dziękuję za informacje, ale ... - odsunęłam się z grzeczności. Poruszyłam palcami. - zapominasz, że jestem zaręczona.
- pamiętam o tym. - zaznaczył ostrzej. - chcę przytulić moją młodszą siostrę. Coś złego ?
- nie. - oparłam się o niego. - ale ... - popatrzyłam mu w oczy. - jesteś kochany. - pogłaskałam go po policzku. - zbliżamy się do granicy z Alpami.
- potem przez Francję, kanał i jesteś w Londynie.
- nie zostajesz ?
- znalazłem sobie dziewczynę. - oznajmił. - zaakceptowała cię. - otworzyły się drzwi. Widziałam ją, goth-lolita.  - Karmen to Ignis.
- miło poznać tą osławioną Ignis, która tyle razy ratowała ci tyłek. - niby dała mu tego klapsa cicho, ale ja i tak to słyszałam. - jestem Karmen.
- Ignis. Ostatnio przywrze chyba do mnie bardziej "Kostucha".
Podałyśmy sobie ręce. Karmen wprosiła się na kolana Kastiela, a on nie protestował, objął ją w talii.
- no siostrzyczko, znalazłem sobie kogoś. A czemu nie zabieram ciebie i twojego narzeczonego ?
- to była egzekucja jego byłego kolegi, cóż, wolałam go sama zabić.
- aha. - pokiwał głową. - dosyć zrozumiałe.
- a was co sprowadziło do Włoch ?
- papiery. Do cholery z tą biurokracją.
- rozumiem, jest to denerwujące.  

spojrzałam na dół. Odsunęłam się od pary, dając im prywatność.
Położyłam głowę na ramie okrągłego okienka i patrzyłam w dół.

- Kastiel, wysadź mnie w Paryżu. Deportuję się potem.
- jak chcesz. - rzucił i patrzył czule na swoją dziewczynę. - do zobaczenia.  

Zbliżyliśmy się do Francji, powoli do okolic Paryża, tak ukosem.
Deportowałam się na zewnątrz, a potem spadając do Londynu.

Powoli do połowy marca dochodził zegar, a tu jest garnek zupy, a nie pogoda.
Zresztą w Hogwarcie nie lepiej.
Amycus i Alceto grozili mi szlabanem, zawieszeniem, no i bezsensowną banicją za to, że nie dałam nikomu znać, że nie będzie mnie w szkole.
Draco był lekko nie w humorze z powodu Blaise'a, ale kiedy dowiedział się o Kastielu i jego nowej dziewczynie, to jednak odrobinę odetchnął.
Znaczyło to dla niego brak "konkurencji" bo metal był zajęty.

Nie chcę wiedzieć co będzie dalej, ale chwilowo wszystko wskazywało na to, że prawdziwe jest powiedzenie " w marcu jak w garncu ". Bo tak zapewne będzie tu w szkole z atmosferą i zadaniami, i ze wszystkim.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz