środa, 31 grudnia 2014

Rok VII Rozdział XX Dwie Bestie

Hmm ... Sylwester ...   
Fajny dzień. 
Dlatego macie tu prezent w postaci rozdziału. 
JEDYNYM powodem, jest to, że ktoś ( czytajcie Kaze ) mnie przekonał, żeby rozdział pojawił się dzisiaj, akurat o tej godzinie. 
Możecie się cieszyć, albo płakać, albo i to i to ...   Nie wiem, nie wnikam w Wasze reakcje. Ale rozdział XX pojawia się dzisiaj z wielkimi życzeniami żeby nowy, 2015 rok był dla was lepszy niż 2014 i ciut gorszy od 2016.  
Pozdrawiam panna Riddle ! 

***
Po odstanej godzinie na mrozie  wracałam do Hogwartu, miałam plan żeby zgarnąć Draco po lekcjach i zabrać go do Londynu na łapankę. 

Weszłam do cichego gmachu, szmat czasu mnie tu nie było. 

Irytek spojrzał na mnie zaciekawiony. - bestia w zamku ! Bestia w zamku ! Niech Łowca zabije ! 
- stul dziób debilu - warknęłam i zamroziłam poltergeista. Spadł na ziemię. Duch dziadka pojawił się przy moim boku. - witaj dziadku. - skinęłam mu głową, a on mnie zabrał pod rękę pod salę do Eliksirów. Draco dostał przydział do pracy z Astorią Greengrass.      

Dziewczyna, choć młodsza, miała próbne lekcje u nas, bo niby "zdolna". Aha, zdolna. 
Próbuje milić się do Draco, a ten flirciarz jej odpowiada.  Och, a mi wypomniał buziaka z Kastielem, którego znał i rozumiał.   
- o nie, tak dobrze to nie będzie. Wysyczałam cicho. 
Draco obejrzał się w moją stronę i lekko się uśmiechnął. 

- Draco - Astoria rzuciła przesłodzonym tonem. - pomożesz mi to posiekać ? 

Tak, zrobię z ciebie sushi.  warknęłam w myśli. 

- dasz sobie z tym radę. rzucił znudzony arystokrata. 
- ale to jest taki twardy korzeń ...
Draco złamał go jedynie dociskając palcem do blatu ze stali. - nie pierdol i pokrój to. 
- z tobą z chęcią. Astoria wodziła palcem po jego ramieniu. 
Spoliczkował ją, dziewczyna nie tylko poczuła, ale i zobaczyła sygnet. - jestem zaręczony. 
Greengrass zrobiła wielkie oczy. - nie oświadczałeś mi się ...
Draco spoliczkował ją ponownie. Włosy zasłoniły mu oko, ale ich nie odgarniał. - z Ignis. 
- co ? z nią ?! TY !? 
- kochanie. Draco wezwał mnie mianem. 
Przyszłam i go objęłam za szyję. Pocałowałam jego policzek. 
          - tak Książę ? spytałam go wprost na ucho. 
- pokaż tej idiotce pierścionek. 
- z chęcią. - wystawiłam nadgarstek. Dziewczyna w akcie desperacji próbowała odciąć kolący ją w oczy palec z pierścieniem. Rozcięła mi go, ale ostrze się omsknęło i nie poszło dalej. Nie miała pewnej ręki.               - panie doktorze. - spojrzałam na Draco dziecięcym wzrokiem. - paluszek. 

Ale jemu nie było zbyt jeszcze śpieszno do ratowania mojej dłoni. Rozciął tym samym nożem twarz Astorii. - nie rań mojej narzeczonej. - warknął i spojrzał na ranę. - już słonko. - zabrał z kieszeni fiolkę i przywołał bandaże - i to jeszcze ten ozdobiony. - wymamrotał. - pozwolisz ? - zdjął ze mnie ozdobę i pocałował dłoń. Wszystko piekło, bo resztki składników specyfiku zostawały na mojej skórze, lub raczej pod nią. Draco opatrzył ranę i ją zaczął leczyć. Na koniec założył na mój palec z powrotem pierścionek. - no i już. 

- panie profesorze ... spojrzałam w stronę biurka. 
- idźcie.  wygonił nas Snape. 

Objęta przez Aryjczyka wychodziłam ze szkoły. Szłam dumna i szczelnie otulona wielkim plaszczem. Było w nim idealnie miejsca na nas dwoje. 

- Draco - zaczęłam patrząc na blondyna. Odwrócił ku mnie wzrok. - jesteś kochany. 
- nie. 
- jesteś i nie kłóć się, bo wiem lepiej.- ucięłam pocierając głową o jego ramię. - jesteś.  - przytuliłam się do niego najciaśniej jak się dało. - mój Książę. 
- Księżniczko. - pogłaskał mnie po boku i deportowaliśmy się do Londynu.  - wybieraj. 

Złapaliśmy jakichś dwudziestu pięciu mugoli i szlamy. 
- Draco - oparłam o niego czoło. - Wrzeszcząca Chata. - deportowaliśmy ich. Aryjczyk chciał się do nich dobierać, ale wróciłam z nim do miasta.  - nie tak szybko, na wieczór. - poprowadziłam go do siebie. Otworzyłam drzwi i byliśmy w moim salonie. - buzi.  spojrzałam na niego słodko. 
- a magicze słowo ? 
- nie to nie. - odwróciłam się z miną naburmuszonego dziecka. - myślałam, że chciałbyś pocałunku. 
- ech Ignis ... - westchnął jakby już teraz żałował naszych zaręczyn. - no chodź, bardziej prosić nie będę. 
- Draacoo - spojrzałam mu w oczy, błękit pod kilkoma włosami. - i tak jesteś kochany. - pocałowałam go w policzek.- co byś chciał do picia, do jedzenia ...
- wodę. 
Uśmiechnęłam się. - już się robi blondyneczku. - poszłam do kuchni, a radio samo wrzuciło w obieg płytę Slasha. - zagrasz ? 
- bilard ? 
- yhym. 
- daj. - pozbył się marynarki i rzucił nią o kanapę. Popatrzył na mnie. - no a o co gramy ? 
- hmm ... O pocałunek. Kto przegra ten zaczyna. 
- dobra. 

Zaczęliśmy grać, oczywiście żadne z nas nie chciało przegrać i szukaliśmy sposobu na zdekoncentrowanie przeciwnika, ale skończyło się remisem no i tym, że oboje zaczęliśmy pocałunek. 

Szlamy czekały we Wrzeszczącej Chacie, a zadbałam by się nie nudzili. 
Deportował nas do odnowionego salonu, gdzie tłoczyli się pobici mugole.
-  Draco ...
- panie mają pierwszeństwo.
- jak wolisz.   odpowiedziałam i zmieniłam błyskawicznie strój.

* Draco * 

Ignis założyła na siebie inne czarne rzeczy, gorset podbijany czaszkami, wysokie buty.   Wśród mugoli panowała cisza, było słychać tylko jej kroki wśród nich.  Szpilki stukały rytmicznie o parkiet.
Nie odrywałem od niej wzroku, poruszała się dla mnie. Widziałem to. I podziwiałem.


Złapała jakiegoś za włosy, uniosła mu głowę. wbiła się w szyję i rozcięła mu brzuch.  Organy, poza sercem, płucami, wątrobą i jedną nerką, mu spaliła. Utrzymywała go przy życiu.
Nie wypiła całej krwi. Rzuciła nim o podłogę, by się wykrwawił.
- chodź Draco. - zapraszała mnie do uczty. - chodź. - objąłem ją w talii. - mrru, brakowało mi takiego zaborczego przytulenia. - poruszyła się w objęciach.jednak odwróciła się do mnie twarzą, podała za włosy jakąś szlamę. - no chodź, pij.
Zabiłem,   nie patrzyłem na płeć.    

 Ignis mi towarzyszyła. Nie rozumiałem. Nie chciałem zabijać niewinnych, ale dla krwi po tak długim głodzie ...


Ocknąłem się, w pewnym sensie,  kiedy Ignis stała przy ścianie, z wielkim kielichem. - wypij. - wyczułem w nim krew. Podszedłem do niej i widziałem, że dłonie mam całe we krwi, a w srebrnym naczyniu widziałem i twarz w kropki. Wypiłem zawartość. - chodź. - szarpnęła mną. Nie było potrzeby by się jej opierać. - chodź. Masz kilka miesięcy w plecy, chodź. - przygarnąłem ją do siebie w pocałunku. Nie protestowała przed całowaniem po szyi. Czułem zapach jej krwi. - możesz delikatnie ugryźć, nie za dużo. - wymamrotała. Sam w to nie wierzyłem, ale ugryzłem ją delikatnie. Po minucie jednak się odsunąłem. - o nie, ciebie tak nie zostawię. - zmieniła role, teraz to mnie postawiła pod ścianą. Lekko mnie ukuła, ale i ona po minucie się odsunęła by dokończyć pocałunek - Draco ...
- tak ?
- połóż się. - zobaczyłem na podłodze krew. Niewiele, jednak tu gdzie staliśmy był spadek, krew spływała nam pod nogi. - połóż się. Chcę to zobaczyć. - spełniłem jej prośbę. Zrobiła zdjęcie. - mój Książę. - ułożyła się na mnie i pocałowała.  Przewróciłem ją pod siebie. Teraz to Ignis leżała w krwi. Wyglądała jakby takie miało być jej przeznaczenie. I ja zabrałem jej podobiznę. - chodź. - trupy, albo raczej ci w agonii, byli pod sufitem, na czymś w rodzaju sita, ze szkła chyba, leżeli na sobie, krew spływała, ale nie organy czy kończyny, które odcięliśmy. - pocałuj.
- poproś.
- prooszę.  Odmówisz swojej narzeczonej ?
Uśmiechnąłem się. - nie.
Zatopiłem w niej usta. Język robił co chciał. Po kilku przyjemnych chwilach, czyli pewnie po jakichś dwóch godzinach,   Igni zasnęła. Mi też urywał się powoli film.  Widziałem ją obok siebie, wtuloną. We krwi. Krwi do kostek.

Rano obudziłem się z nią w Pokoju Życzeń.
- Ignis ...
- daj mi spać dewiancie. wymamrotała otulając się kołdrą.
- Igni wstawaj. Musisz lecieć.  przypomniałem jej. 
- gówno muszę.- prychnęła. Pocałowałem ją w policzek. Otworzyła oczy. - nie muszę wracać Draco.
Zamurowało mnie. - jak to ? Potter zgodził się, cię tu zostawić ? - pokiwała głową. - wiedząc, że spędziliśmy ze sobą noc ?
- sam mu to mówiłeś. - naznaczyła. - zostaję. Już do końca. Nie wracam do brata.
Pocałowałem ją. Przecież wypalenie nie było kompletne.  Nie dla mnie.
- Igni ...
- nie. - ścięła. - nie Draco. nie dzisiaj.
- ale ...
- nie "ale". - pogłaskała mnie po policzku. - już się nabawiłeś. Więcej nie, tylko pocałunki.
- ale ...
Ignis się zaśmiała. - nie Draco. Pragnienia poczekają. - pogładziła mnie po klacie. - to co było przed zaręczynami jest dozwolone. Seks kiedy indziej.
- Igni ...  nie docierało do mnie jak bardzo Potter był głupi. Zostawił mi ją, jako prezent. Jednak miał przebłyski normalności, ale był głupi. Ignis przecież do mnie tęskniła.
- wstawaj. - zepchnęła mnie z łóżka. - bo przegapimy śniadanie.
- już przegapiliśmy.
- kurwa mać.
- nie klnij.

* Ignis * 

- dam ci kiedyś klęcie. - prychnęłam na to jak mnie "upomniał". - wstawaj, nie chcę się spóźnić.
- zaczynamy Eliksirami.
- super. Tym bardziej. - wywaliłam go z łóżka. Zaczęłam się przebierać. Zmieniłam wszystko w Ogniu i byłam gotowa. - już. Raz, raz.
- nie rządź się. rzucił raczej żartem.
- będę. - odpowiedziałam i zabrałam go ze śmiechem na śniadanie. - kłamałeś. Nie spóźniliśmy się.
- niespodzianka.  na te słowa dostał lekko w brzuch.

Uczniowie patrzyli na nas zaskoczeni. Krzyki umierających musiały do nich dotrzeć, a na pewno nie posądzali o to Draco. Taaa ... wszystko moja wina, nie ?

Usiadłam wśród Ślizgonów, Blaise odskoczył na drugi koniec stołu.
- temu co ?
- łowił ofiary na twoim terenie.
- aha. - rzuciłam znudzona. - za to osądzi go Rada, mi się nie chce. - prychnęłam. - ale nie licz Blaise, że puszczę to płazem. - na jego ukojenie nerwów znowu go dobiłam. - prawda Draco ?
- mnie w to nie mieszaj.

Zjadłam śniadanie, Draco zabrał mnie na Eliksiry.
Wuj przyjął mnie ciepło, ale stonowanie. Ucieszył się, że wróciła jego ulubiona uczennica. Astoria z blizną na policzku odsunęła się od Dracona na kilometr. I dobrze.

- no dobrze, Ignis przejmiesz Eliksiry dla młodszych roczników ?
- niestety muszę odmówić panie profesorze. Nie posiadam cierpliwości nauczyciela.
- skoro tak uważasz.  no i wuj wrócił do lekcji.

Nudziłam się, szczerze powiedziawszy. Wuj zabezpieczył się, przecież przy Umbridge pisałam SUMy. Te już ostatnie z ostatnich możliwych, czyli z tego semestru. Miałam je już zaliczone, a o egzamin końcowy szczerze powiedziawszy nie dbałam. Miałam pracę, drugą w zanadrzu, a poza tym Koronę i Radę w kieszeni. Czego chcieć więcej ?
No i oczywiście Draco u boku. Mojego narzeczonego. 

Byłam szczęśliwa, miałam już dobre życie. Draci tak samo. 

- panno Riddle ! Snape stanął tuż przed moją twarzą. 
- tak panie profesorze ?
- koniec lekcji. 

- idziemy panno Malfoy. - Draco zabrał mnie za ramię poza Lochy. - co to było ? 
- och, zamyśliłam się. 
- to do ciebie nie podobne. Nie na Eliksirach. 
- czasem się zdarzy.  
- nie tobie. - spojrzał na mnie zaskoczony. - co jest ? 
- nic. Po prostu się zamyśliłam. 
- chodź panno Malfoy. - podprowadził mnie do pokoju wspólnego. - siadaj, trzeba ci takie wyłączenia się wybić z głowy. - posadził mnie na kanapie, na swoich kolanach. Rozparłam się o jego tors, było mi ciepło, a on mnie tulił. - Igni ... 
- szzz - pogłaskałam go po ustach. - chcę się tym nacieszyć. Dawno nie siedziałam ci na kolanach. 
- cieszę się, że to lubisz. 
- przecież ważę swoje.  
- z czterdzieści siedem kilo na oko. - podrzucił mnie lekko i odwrócił mnie do siebie twarzą. - nie narzekaj. 
- będę. - odpowiedziałam ale się do niego przytuliłam. - musisz mnie znosić. Potem będzie jeszcze gorzej. 
- uciszę cię i będzie dobrze. 
- buziak i starczy. - pogłaskałam jego policzek. - och, brakowało i tego. - wtuliłam się w niego. - brakowało mi tego.  
- mi też. - przytrzymał mi delikatnie głowę. - naciesz się nimi. 
Mówił o perfumach, potarłam o niego policzkiem i zaczęłam mruczeć. - z chęcią skarbie. 
Oddychałam głęboko, on też lekcje miał zaliczone. Mogliśmy posiedzieć godzinę dłużej i się poprzytulać.    Nadal nie wierzyłam, że nie muszę do końca roku wracać do brata. Że już tu zostaję, z Draco. 

Aryjczyk poszedł na lekcje, mi pozwolił zostać i się cieszyć tym, że wróciłam na stare śmieci. 
Pocałował mnie w policzek i wyszedł. 

Zostałam na kanapie i zasnęłam. 

Wieczorem w pokoju wspólnym Blaise rzucił na stół gazetę. Wyrwało mnie to ze snu. 
- zakała Rady ! - warknął. - patrz co odstawiłaś ! - Tytuł Proroka Codziennego brzmiał "Niezwykłe odkrycie wewnątrz Wrzeszczącej Chaty. Dwadzieścia kilka zmasakrowanych ciał, porzuconych pośród kałuży krwi. Masakra psychopaty czy posiłek dwóch bestii ?"   do pokoju wszedł Draco. - ty też. - prychnął kontynuując Zabini. - patrzcie kurwa ! 
- odpierdol się. Sprawa szybko ucichnie. 
- tak ? rodziny ofiar na pewno tak nie myślą ! 
- Draco ... 
- cóż, wygląda na to, że pora zmienić redakcję.  spojrzał na mnie pytająco. 
Uśmiechnęłam się. - zrobiłeś się bestią. 
- poszedłem w twoje ślady. - objął mnie. - to co z tym fantem zrobimy ? 
- hmm ... nie trzeba zmieniać redakcji. Trzeba znaleźć dobrego psychopatę i podłożyć na niego ślady ... 
- czy mamy na myśli tego samego człowieka ? - pokazał mi stronę notesu poświęconą jednemu byłemu zleceniodawcy, który mając długi u mojego, jeszcze młodego, ojca został przez niego wystawiony. Siedział w Azkabanie. Był znany z notatek jako "Skinny" był lekkim świrem na punkcie kanibalizmu, oraz oczywiście był sadystą, którego można by było posądzić o taką zbrodnię. - Ignis ? 
- wyrwę go na wolność tylko po to, by go tam z powrotem wsadzić. Skinny się już zestarzał, nie ma nic do stracenia. Za to my tak. 
- idziemy do Azkabanu.  rzucił Draco. 
- idziemy do Azkabanu.  potwierdziłam. 

Już po północy deportowałam nas do więzienia. 
Zaczęłam zwiedzać cele, strażnicy ... cóż ... jakby to powiedzieć by nikogo nie obrazić,   strażnicy byli banalni do zmanipulowania. 

Przeszłam pod celę starego kanibala. 
- krew Riddle'a. - wymamrotał kiedy podeszłam pod kraty. Wygoniłam dementorów. - co tu robisz ? 
- chcesz spłacić dług ? 
- a już go nie spłacam ? - wciągnął do nosa głęboko powietrze. - ładne perfumy. Twój chłopak musi być zadowolony. 
- słuchaj, prosto i łatwo. Łyk mojej krwi, wróci ci młodość. A ty spłacisz dług. 
- łyk krwi córki Riddle'a ? 
- dobijemy targu czy nie kurwa ? 
- zgoda.    wyciagnął ręce ku kratom. spaliłam je, błyskawicznie podałam mu odpowiedni wywar i odrobinę mojej krwi dla jego wzmocnienia.  Po tym jak Skinny wrócił do wyglądu młodziaka z Hogwartu, lub studenta tuż po,  wypiłowałam kraty, żeby wyglądało, że je przegryzł. 

Deportowałam jego pod Wrzeszczącą Chatę. - tam jest odpłata za twoje lata w Azkabanie. odetchnął. Poszedł, ale raczej lepiej będzie powiedzieć pobiegł do budowli.    Zaczął salwować swój chimeryczny, histeryczny i przerażający śmiech. Zbiegli się ludzie, a ja zakryłam się peleryną dementora. Byłam niewidoczna.  A jego wpierdolili w kajdany.

- nie tak się umawialiśmy ! - wrzasnął w moją stronę. - może oni cię nie widzą, ale ja czuję te perfumy ! nie oszukasz mnie ! szarpał się, ale złapali go i dementorzy wyciągnęli z niego życie. 

Obok mnie pojawił się Draco. - i co ? 
- już jasne. - pogłaskałam go po policzku. - chodźmy do szkoły. 

Zaatakowali nas reporterzy. 
- Ignis ! czy to był według ciebie zabójca ? 
- na jego ustach są resztki trupów. Podejrzewam, że zostawił truchła na te półtorej dnia, żeby podczas początku rozkładu zacząć ucztować. 

- hmm .. a to przypadkiem nie jest twoja robota ? w odwecie za miesiące u brata ?  dopytała Rita. 
- nie. Mój "odwet", jeśli by miał się jakikolwiek pojawić, polegałby na nie odchodzeniu od mojego narzeczonego na krok.  Prawda słonko ? - przytulił mnie do siebie. - uznam to za potwierdzenie. potarłam o bok Dracona policzkiem. 
- już nie odchodzisz na krok. 
- mrru, nie narzekasz na moje towarzystwo. 
- bo tęskniłem. - objął mnie szczelniej. - Księżniczko. 

- sama widzisz Rito, jedyną rzeczą jakiej mi brakowało do szczęścia przez te miesiące to mój narzeczony.  zapewniłam dziennikarkę i poszłam z tłumu razem z Draco. 

- dwie bestie.  słyszałam uwagę w tłumie. 

W pokoju wspólnym wyjątkowo było pusto. Ale jakiś z naszych rówieśników miał urodziny, więc zaprosił kolegów do Hogsmade na piwo kremowe.  Mnie i Dracona pominął, więc byliśmy sami. 

- wypada nam to od lat. - rozlał do kieliszków odrobinę krwi. - zabrałem to czego jeszcze nie zeżarły robale. Odświeżyłem i zabutelkowałem jako zapasy. 
- Draco jesteś bestią. - przyjęłam kieliszek. - jak się z tym czujesz ? 
- tak jak ty - upił łyk. - ty też jesteś bestią. 
- w takim razie pijemy za zdrowie dwóch bestii. 
- za nas.    odbił toast i mnie pocałował kiedy wypił swój kieliszek. 

Zabrał mnie na górę i ułożył, wyjątkowo, na swoim łóżku w pokoju, który dzielił z Blaisem i kolegami. 
- Draco ... 
- o co chodzi ?  rozpierał się nade mną. 
Patrzyłam na niego z uśmiechem na ustach. - cieszę się, że cię mam bestyjko. 
- też się cieszę.   ponowił pocałunek. 

Przerwał nam trzask drzwi. Zabini wpierdolił się do pokoju, akurat w momencie kiedy Draco głaskał mnie po ramionach. 
- najpierw Wrzeszcząca Chata, teraz tutaj ? nie za dużo macie swobody ? 
- bo wpierdolę cię w bagno. - warknęłam. Draco jednak zareagował i położył się przy moim boku rozumiejąc, że przy Blaisie nie ma szans na ponowienie pocałunku. - zobaczysz, będziesz się czołgał przed Radą. 
- po moim trupie. 
Uznałam to za wyzwanie, ale Aryjczyk pogłaskał mnie po szyi odganiając na chwilę moje myśli. - Draco ... 
- co ? 
- potem. 
- ja stąd nie idę. - prychnął Zabini. - nie dam wam się tu pieprzyć. 
Otworzyłam usta, ale ktoś, w osobie mojego narzeczonego zabrał mnie do Komnaty. 
- dziękuję. - przytuliłam się do niego na wielkim łóżku. - nie wiem czy tym razem by przeżył. 
- zobaczysz potem. - ułożył się do snu. - na razie idziemy spać. 
- dobrze. - wtuliłam się w niego zaborczo. - brakowało mi tego. 
- mi też.     pogłaskał mnie po głowie i nastała ciemność kompletna. 

Zamknęłam oczy i zasnęłam. 

Zasnęłam jako druga z bestii w Hogwarcie. A moja przytulanka była tą brakującą bestią do pary. 

Jako dwie zamaskowane bestie mieliśmy przetrwać do Bitwy. 


















piątek, 26 grudnia 2014

Rok VII Rozdział XIX Czekanie To Szaleństwo ...

Czekanie do kolacji doprowadzało mnie do białej gorączki.
Spijać własnej krwi nie zamierzałam, ich tykać nie mogłam z przyczyn moralno-lojalnościowych a pić zwierzęcej też nie mogłam bo musiałam się wygłodzić.


A byłam cholernie głodna.

Robiłam wszystko żeby nie myśleć o głodzie. Słuchawki, piłam tyle wody, że ktoś normalny byłby już odwodniony, starałam się nie oddychać, ale moje starania spalały na panewce. NIC nie powstrzymywało mojego nosa by czuć zapach słodkiej krwi, a oczy same zaczynały ludzi hipnotyzować już kompletnie niezależnie ode mnie, podświadomie.

Pocieszający jednak był fakt, że Draco cierpi jeszcze bardziej siedząc w dormitorium pełnym czystej krwi czarodziejskiej.   W snach czułam już w ustach smak całej krwi, którą wypijemy,  już widziałam go w szale, wśród trupów ... a rano budziłam się o pustym żołądku i sama.  Zżerałam zapasy mięsa, ale to nic nie dawało, chciałam żywej krwi, prosto z czyjejś tętnicy ...

Szliśmy przez samotne pole. Wyczułam zanim ktoś zdążył krzyknąć, że jest rana.
- Ignis ... nie pójdziesz pomóc ?
Zaciskałam pięści i zęby. - nie mogę. - wycedziłam. Odetchnęłam. Kreeeew. Poszłam w kukurydzę. Dziecko, z misiem w ręce. Płakało na zewnątrz, potknęło się i zahaczyło nogą o kosę ukrytą pod śniegiem. - szzz ... - spojrzałam na dzieciaka. Odgoniłam głód. - daj, pomogę ci. - przesunęłam nogę, rozcięłam materiał grubych śniegowych spodni mocniej, bardziej naokoło rany. - noo ... ładnie. - usiadłam przy maluchu, kosę odgoniłam do szopy na jej miejsce. - już, popatrz na mnie. - podniosłam twarz malca i spojrzałam w oczy. Uspokajał je mój wzrok,  a uważne fiołkowe oczy patrzyły wprost na moją twarz.  Czułam, że mam do czynienia z malcem niezwykłym, ale nie wiedziałam w jaki sposób.  Opatrzyłam ranę i zaczęłam mu ją zasklepiać. - już.
- dziękuję Morringhan.  odpowiedziało.

Wiedzący ? Ano, na to wyglądało.    Wiedzący byli jak Cienie, tyle że ci pierwsi byli ludźmi z krwi i kości, a nie jak Cienie, które za zasługi dostawały ciało.   Wiedzący dodatkowo mógł jedynie spojrzeć komuś w oczy by poznać całą historię, jeśli dostał przyzwolenie.  Jednym z najsłynniejszych był nasz kochany Merlin, ale o nim słuch zaginął. Został w historii.

- potomek Merlina. - wymamrotałam cicho, brzdąc pokiwał głową. - Rada weźmie cię pod skrzydła. Zobaczysz.
- w twoich czasach.  sprostowało dziecko, jednak przebłysk jego wiedzy szybko zanikł, bo podniosło się i poszło do domu.
- to sekret.  pouczyłam na koniec z uśmiechem.

Dzieci, które miały zadatki, albo już urodziły się, Wiedzącymi miały tylko przebłyski swoich umiejętności. Dopiero potem rozwijały talenty i dochodziły do mistrzostwa swojego fachu.
Dzieciństwo miały raczej normalne, tylko trzeba było pilnować, żeby nie powiedziały za dużo przy mugolach.
Oczywiście w domu zaczęło szczebiotać rodzicom-czarodziejom, że mnie widziało i że to ja zamknęłam ranę.
Bywa ...

Podniosłam się i przeszłam do grupy.  Odeszłam od śniegu w krwi, bo miałam pomysł na zrobienie z niego lodów o smaku malca, ale cóż ...   kilka tygodni Ignis, kilka tygodni i masz krew. Krew i Draco.  Taaaak, bardzo dobrze powiedziane. Draco z nagim torsem, może zrobiłby mi tą przyjemność i jak Kastiel założyłby łańcuch ...     no już Ignis, koniec rozmyślań, od tego masz noc, a teraz zapierdalamy dalej.

Dogoniłam ich, wyprzedzili mnie o półtorej metra, nie dalej. Niosłam toboły, specjalnie jako zapomnienie o głodzie wyostrzyłam wszystkie ramiączka, żeby obcierały i kaleczyły. Dla odgonienia moich myśli i przeniesienia ich na inne pole.

Wieczorem ponownie osiedliśmy w kolejnym lesie.
Był już początek lutego, a organizacja Bitwy to wielkie przedsięwzięcie.      A byłam pewna, że mój wilczur mi tego nie ułatwi.
Oj na pewno nie będzie mu się podobało, że pomagam naszym przeciwnikom. I będzie chciał mi to utrudnić jak przy okazji Umbridge, tyle że tym razem bardziej się postara. Czułam, że tym razem będzie bardziej "brutalny i okrutny" w metodach.  Miałam tylko nadzieję, że nie będzie mnie drażnił migdaleniem się z innymi.  Bo byłabym wredna.

Jednak wołanie na kolację wyrwało mnie z patrzenia na zdjęcia, najbliżej mnie było to z krawatem i miodem.  Mrru, udane Święta, bardzo udane.
Wyszłam ze swojego barłogu i zabrałam po prostu mięso.
- Ignis ! - brat chciał mnie zatrzymać. - zostań z nami. Mamy coś do omówienia.
Westchnęłam. - nie Harry, nie odwołam zaręczyn z Draco. - rzuciłam machinalnie. - o co chodzi ?
- ty serio ... to co on nam wtedy mówił ... ty serio ...
- Filia Serpentem. - pokazałam im Znak. - tak, na serio. A teraz - zasłoniłam swój, ukryty powód dumy, a oficjalnie powód do załamania nerwowego. - o co chodzi ?
- kiedy zebranie ?

^ tato ... ^  spytałam ojca.
^ dzień przed twoją ucztą. ^
^ * piątek trzynastego. ^ uśmiechnęłam się pod nosem.
^ specjalnie dla ciebie. ^ odpowiedział mi Voldemort. ^ Ignis, niestety mam swoje obowiązki. Twoja mama wymyśliła sobie nowe firanki.^
^ do zobaczenia tato ^    widok mojego ojca na drabinie, chwiejnie wieszającego materiał a na ziemi stojącej Aollicep mówiącej "trochę w lewo, nie, trochę w prawo"  mnie rozbawił.

- Ignis ? Hermiona spojrzała na mnie.
- w piątek trzynastego.
- dobra.  To jest ...
- przed Walentynkami, tak. - potwierdziłam. - dzień przed *. uściśliłam.
        Draco i ja będziemy mieć zjebane, trup, zaproszenie do stołu, ale my będziemy pili krew następnej nocy. Ale odmówić mojemu ojcu ...  Trudno, tata zrozumie i poprze ideę krwawych Walentynek.
- słodko.
- bardzo. - zaśmiałam się. - bardzo słodko.
- czemu się śmiejesz ?
- a co mogę zrobić ? nie ocalę tych, którzy pójdą na straty. Mogę jedynie śmiać się z daty ich śmierci. Piątek trzynastego ... fajna data. Śmierć lubi ten dzień na żniwa.
- a ty się śmiejesz bo ?
- bo nic innego mi nie zostało ? - zasugerowałam. Tak Ignis, zachowuj się dalej jak psychiczna. - mogę jedynie pozbierać ich dusze i oddać Siostrze.
- aha.  potwierdzili tempo.

Westchnęłam i wróciłam do siebie. Położyłam się wśród zdjęć, patrzyłam na nie z chęcią wpierdolenia się do Hogwartu, ale ... ale jeszcze nie teraz, bo się sypnie. Musiałam jeszcze trochę poszukać horkruksów, dopiero potem ... dopiero potem Bitwa.  Czas wymykał się powoli z rąk, ale nie miałam wyboru. Musiałam do Bitwy oszczędzać energię, będzie mi wtedy najbardziej potrzebna.

Zamknęłam oczy, widziałam już Wrzeszczącą Chatę wypełnioną krzykami śmiertelników proszących o litość.   Zwykle nie byłabym sadystką, ale to mają być Walentynki. Krwawe Walentynki.

       Zasnęłam. Śnił mi się, co dziwne, Kaze. Ze smokiem u boku, przywołujący moją bestyjkę. A potem latanie nad klifami i wyspami Japonii.  Żarty, docinki, no i, bez tego się obyć nie mogło, przytulanie go.   Jakbym była w Kraju Kwitnącej Wiśni razem z nim, oprowadzał mnie, pokazywał ciekawe rzeczy, robił za przewodnika generalnie.   No i padło pytanie "może zostaniesz?"  ale zaraz po nim otworzyłam oczy i widziałam nad sobą, nie niebo Japonii, a prowizoryczny dach mojego łóżka.
A z odległości wołanie na śniadanie.

Wyszłam, zabrałam jedzenie, połknęłam je w ekspresowym tempie i znowu szliśmy dalej. Po wyczyszczeniu śladów naszej obecności oczywiście.
 Harry nie pytał o nic, ale widziałam, że coś go gryzie. Może to, że rzucałam się po łóżku w nocy ? Nie, to było normalne.  Nie śnił mi się Draco, więc na pewno nie wzdychanie i mruczenie ...  więc co go gryzło !?



Ech, potem to rozgryzę. Czekało mnie wyzwanie o nazwie "Ostatnie Kilkanaście Dni Bez Krwi"  ...  zagryzłam zęby i zaczęłam jeść lukrecję.
Roślina generalnie podnosiła ciśnienie krwi, więc jeśli przyjąć, że nadwyżką dla normalnej osoby, zdrowej, jest zjedzenie jakichś dziesięciu draży dziennie to cóż ...   zjadłam ich dwadzieścia i nadal byliśmy w drodze.
Oczywiście były postoje, a jakże, nawet mnie denerwowało kręcenie się po Zjednoczonym Królestwie w kółko i bez celu. W tym czasie kiedy oni odpoczywali odrobinę, ja prowizorycznie opatrywałam sobie otarcia cienką warstwą bandaża.   A Draco pewnie zgrzyta zębami, jak ja mogę sobie tak "umilać" podróż.  No trudno, będzie najwyżej bardziej głaskał ramiona.   Tak, albo będzie bardziej czuły i pocałuje większe rany ... Nie, pora wracać na ziemię.

Postój się skończył, a ja szłam w milczeniu i ze słuchawkami w uszach.  A toboły dalej ocierały i powoli raniły.  Pan Uzdrowiciel mi je naprawi. Tak, wiedziałam, że Draco chce pójść w Uzdrowicielstwo, chociaż popierałam zawód rękoma i nogami, to jednak gryzły mnie drobne ząbki i o nazwie "pacjentki".  Ale, do zawodu jeszcze trochę mu zostało. Na razie moim zmartwieniem były dziewczyny z Hogwartu wokół niego, oraz głód.    Może zrobił sobie sieć lodówek ...   
Możliwe, nie chciał zabijać, chyba, że ktoś mu podpadł, ale dziewczyn, którym się podobał na pewno by nie zabijał, tylko pożyczał krew.      A ja i tak będę szperać po szkole i sama też sobie znajdę chętnych.  Ale w Walentynki się zmieni, zacznie zabijać dla krwi ...
Miałam przed oczami obraz jego cholernej białej koszuli w czerwonych plamach, umazanych dłoni i ust,  lśniących oczu i jego uśmieszku ....           Ale mój spokój został przerwany !  Hermiona złapała nas za ręce i deportowała.

Nie było godziny policyjnej, ale ostatnia aportacja w Hogsmade nauczyła, że trzeba uciszyć straszaki. To też zrobiłam. A Gryffonka zabrała nas w zaułek.
Kakofonia się nie pojawiła, bo widocznie dostatecznie szybko zdjęłam zaklęcia ochronne, ale i tak aportacja w wiosce była zabroniona.    Jednak nikt na nas nie zwrócił uwagi.

- Ignis. - zaczęła Hermiona. - masz kilkanaście dni.
- no wiem ii ? spojrzałam na nią tempo.
- zostań tutaj. Potem pójdziesz do Hogwartu.
- mam szperać i zbierać informacje ? - spojrzałam na nią z politowaniem. Ale towarzystwo pokiwało głowami. - dobra, postaram się.
- Ignis !
- co ?   Harry chciał już iść.
- nie rzucaj się w oczy.  Bądź ostrożna.    brat mnie przytulił i deportowali się z powrotem w pizdu.

Pod nogami coś zachrzęściło. Wyjęłam ze śniegu czarkę.  Prawdziwą czarkę.
- dziękuję ojcze. - wymamrotałam w mowie węży i zmieniłam pelerynę na zwykły prosty płaszcz. Narzuciłam kaptur na oczy i schowałam znalezisko. Byłam nierozpoznawalna, wyglądałam jak każdy kieszonkowiec czy drobny złodziej idący do karczmy na piwo kremowe.   Podeszłam do stolika, zamówiłam odrobinę wina. Alkohol nadal palił i zostawiał swój posmak, ale szybko zbiłam go cytryną i odrobiną wody.  Jakiś kelner przechodził obok. - ej. - zaczepiłam go. Spojrzał a mnie. - gdzie można znaleźć jakąś ciekawą robotę ?
- spróbuj u Snape'a. Zawsze ten szczur coś znajdzie.
- poza Hogwartem. uściśliłam i wypiłam łyk napoju.
- hmm ... tutaj brakuje nam rąk do pracy. Personel dziwnie znika.
- gdzie wam brakuje ludzi ?
- na barze.
- wymagania ?
- dla każdego dobry wygląd, oraz sprawne i szybkie obsługiwanie klientów. Ale ty jesteś brzydka, czy brzydki jak noc, skoro chowasz się pod kapturem. Więc spadaj.
Złapałam go za kołnierz i grzmotnęłam o stół. - dam sobie radę. - widział moje oczy. Przełknął ślinę dosyć spękany. - no więc ?
- witaj w zespole. - potwierdził piskliwie. - chodź. - zmieniłam szybko wygląd na opisy Morringhan. Zimny wygląd pięknego posągu. Czarne włosy, nadal krótkie, biała skóra, oraz czarne oczy. Wzrost również uległ zmianie, ciut byłam jednak wyższa.  Przed jego szefem zdjęłam płaszcz. Byłam w białej bluzce koszulowej, skórzanym ciemnym pasie gorsetowym, wysokich butach oraz skórzanych spodniach. - szefie ...
- niech idzie na bar. Tylko nie zniknij tak szybko ślicznotko.
- umiem o siebie zadbać.  zapewniłam i poszłam za ladę.

Oparłam łokcie o stół.  Wpadła fala uczniów Hogwartu. W tym Fred i George.
Poza nimi Ślizgoni.
Puściłam oko do Draco.  On wymownie się lekko uśmiechnął.  Dla tłumu, który mógłby mi zaszkodzić byłam uosobieniem Morringhan, a dla uczniów byłam sobą. Jedynym wyjątkiem był Draco, dla niego musiałam wyglądać jak Królowa Dementorów.

- co dla was ? spytałam bliźniaków.
Nabazgrałam kartkę "u nich wszystko w porządku, mam was zorganizować, przeszkolić etc. ale zbroicie się sami."
- dwa piwa kremowe.  powiedzieli zgodni.     Szybko zabrałam ich napój i podałam im razem z listem.
- a dla kolegów ?
- piwa kremowe.  odpowiedzieli ponownie chórkiem.   Zabrałam tacę i napełniłam odpowiednią ilość kufli.  Wyszłam zza lady i postawiłam przed nimi napoje.

- a dla ciebie ? - podeszłam do Draco. On opierał się o stół i gryzł się z myślami. - hmm ? - podniósł wzrok. - co dla ciebie blondyneczku ?
- jestem zaręczony.  naznaczył.
- och, nie bądź taki. Co do picia ?
- krew. 
- specjalna klientela. - uśmiechnęłam się, wprosiłam mu się na kolana. - ale czy ty nie powinieneś być na głodzie ?
Jakby się otrząsnął. - wodę.
- ciepła, zimna, letnia ?
- zimna. Bez gazu. Z cytryną.   uprzedził moje pytania.
- i tak jesteś słodki.  -  odpowiedziałam i przeszłam do baru spełnić zamówienie.  Zaczęłam nucić.  A Blaise i reszta zaczynali rozmawiać na mój temat.  Podeszłam do niego z wodą, podałam mu ją i chciałam go pocałować w policzek, ale odsunął głowę.  Nieładnie, uciekać spod ust narzeczonej, ale ty nie wiesz, a twoi koledzy też ci nie powiedzą, że to ja. - nie to nie. Jeszcze będziesz chciał.   zagroziłam mu i poszłam z powrotem pod ladę.

Weasley'owie mnie otoczyli razem z Gryffonami. Nie było większego ruchu, wszystkich interesantów i złodziei wyprosili właśnie oni, uczniowie.
- słuchaj jak z tym będzie ? pytali cicho.
- zobaczymy - obserwowałam Draco ukradkiem. - data nie jest znana. Ale czuję, że już za kilka miesięcy.
- szybko ... nie zdążymy przecież wszystkiego ogarnąć do tego czasu ...
- musicie. - nacisnęłam.  Draco zdjął marynarkę. Zapach perfum dla nich był niewyczuwalny, ale dla mnie podszedł aż pod bar. Westchnęłam. - policzę się z tobą wredoto. - wymamrotałam pod jego adresem. Bliźniacy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a ja szybko się otrząsnęłam. - słuchajcie chodzi o podobne rzeczy jak z Umbridge, bomby, wybuchy, wszystko co zdołacie zrobić w tym czasie. Mam nadzieję, że do tego jeszcze daleko, ale nigdy nic nie wiadomo.
- dobra, ogarniemy.   zapewnili mnie.

* Draco * 

Kelnerka się ciągle na mnie gapiła. Czułem jej wzrok, słyszałem westchnienia.  Zakochana ? Kolejna.
Przecież nie mogłem zdradzić Ignis. I to tuż przed naszą kolacją.


- ej, ona nadal się na ciebie lampi.  - zaczął Blaise. - ładna jest, jak ty jej nie chcesz to może ja się na niej pożywię ?
- bierz ją.  prychnąłem.
- ciągle nie przeszła ci Ignis ? Nie ma jej od kilku miesięcy ! A ty nadal się dobijasz.
- nie twoja sprawa.
Zabini podniósł rękę na znak zamówienia.  Dziewczyna podeszła do naszego stolika.
- hmm ? coś jeszcze ?
- krew. - rzucił. Kelnerka z obrzydzeniem, bo z obrzydzeniem, ale podała mu rękę. Blaise oczywiście jako "koneser" pogładził jej skórę. - kto o ciebie tak dba ?
- nie twoja sprawa. - prychnęła. - chcesz krwi czy nie ?
- chcę. Spokojnie. - ugryzł ją.  Zrobiłem się jeszcze bardziej głodny. Ale dziewczyna nie patrzyła na Zabiniego. Patrzyła mi w oczy. - ile się należy za pół litra ?
- dziesięć galeonów.
Podał jej kwotę. - warta swojej ceny.
- wiem. - prychnęła arogancko i zabrała mu ramię. Ale tylko ją do siebie przyciągnął. - spierdalaj. - zdeptała mu stopy i wstała. Otrzepała się i podeszła do mnie. Przytuliła się do mojej szyi. - a ty kochaneczku uważaj jak tu przychodzisz. Możesz stracić portfel. - wymamrotała mi na ucho, jednak jej dłoń zatrzymałem. Teraz widziałem z kim mam do czynienia. Ignis. Moja Ignis. Chcialem ją pocałować. Ale mi się wywinęła. - do zobaczenia blondyneczku.
- wracaj. - szarpnąłem nią wróciła mi na kolana. - chodź do mnie.
- nie. - pogłaskała mnie po policzku. I dla chłopaków stało się jasne kto tu pracuje. - poczekaj do Walentynek skarbie.
- obtarte ramiona ...
- dla zapomnienia o głodzie. odgoniła mnie i wróciła do swoich obowiązków.

Spojrzałem za nią. Gadała z Weasley'ami.
No tak, kroi się Bitwa, a jej brat pewnie chce, żeby ich zorganizowała.
Do Walentynek jest jeszcze kilkanaście dni.

* Ignis * 

Draco ... coś czuję, że częściej będziesz mnie tu jeszcze odwiedzał.

Blaise ...    wzdrygnęłam się, ale na szczęście podałam mu w takiej formie mugolską krew. Swojej bym temu idiocie za Chiny nie dała. Niech zdechnie, a i tak jej nie dostanie.
Moją krew pije tylko Draco. No, ranni też, ale na razie dostęp do mojej szyi ma Draci.

Wróciłam do baru, niezbyt chętnie, ale zawsze to robota, nie ? Zaczęłam wycierać kufle, polerować kieliszki, oraz obserwować klientelę. Ludzie byli spokojni, pili, rozmawiali, śmiali się ...

A ja byłam głodna coraz bardziej.
Wypiłam szklankę wody, kolejną. Żeby oddalić myśli o głodzie.

Perfumy Draco jednak skutecznie mi to uniemożliwiały. Pachniał zabójczo ... wymieszać tylko ten zapach z wonią słodkiej krwi mugoli ...  otrząśnij się ! sama sobie wymierzyłam delikatny policzek.
Już mi lepiej.

Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Do pubu wszedł Riddle z mamą.
- co dla was ? spytałam spokojnie.
- informacje co tu robisz i czemu masz czerwoną twarz. Draco cię uderzył ?
- nie, to w ramach kontroli głodu.
Aollicep wiedziała o co mi chodzi, powiedziała to cicho tacie. - dobrze, dla nas wino. Mamy co świętować.
- a mogę spytać co ?
- tysięczny Gryffon u Amycusa i Alceto.
- no to gratuluję. - podałam im kieliszki, nalałam przy nich czerwone wino. - za kilkanaście dni polegnie dwadzieścia szlam.
- chyba na głowę córciu, prawda ?
- tak. - uśmiechnęłam się. - na głowę.
- to za naszą małą sadystkę. podniósł toast tata.
- za naszą sadystkę.  odpowiedziała mu mama.

Krótko mnie przytulili, pozdrowili, no i życzyli wytrwania w braku picia krwi do Walentynek.
Pożegnałam ich niezbyt chętnie, ale trudno.
Znowu siedziałam za barem sama.
Ruch i godziny oblegania pubów powoli się kończyły.

Zimno, mokro, godziny policyjne, to wszystko powodowało, że zamykaliśmy już około dziesiątej wieczorem.
Wyszłam na zewnątrz, jednak krok za drzwiami złapał mnie szef.
- gdzie idziesz ? cały personel ze względów bezpieczeństwa ma mieszkać na górze jak nie ma pokoju czy domu gdzieś w pobliżu.
- ale ja mam dom. - uśmiechnęłam się do siebie. - i właśnie do niego idę. Do godziny policyjnej zostało kilka minut, dotrę do swojego lokum.
- a jak cię złapią to ja oberwę.
- nie złapią mnie, spokojnie. Dobranoc szefie.     pobiegłam do Wrzeszczącej Chaty.

Odnowiłam w niej kilka pokoi, głównie salon, sypialnię i łazienkę. Kuchni nie potrzebowałam, bibliotekę chciałam mieć taką a nie inną, a reszta pokoi była mi zbędna.

Było koło północy kiedy remont dobiegł końca, a ja położyłam się na podłodze, na starej wysłużonej skórze tuż przy kominku.
Czekanie ...
Szaleństwo czekania na wypalenie głodowe a przy nim i zwykłe.
Szaleństwo warte swojej ceny.

Rano, po niezbyt udanym śnie, wyszłam do baru. Oczywiście po ogarnięciu się i wybraniu odpowiednich ciuchów.
Otworzył mi drzwi szef, zaczynali ogarniać lokal. Sprzątać, myć podłogi, etc. Pomagałam, zostałam wysłana po sprawunki, uzupełniłam to co miałam na liście, ustawiłam na barze.  Kelner, który mnie wprowadził mył podłogi, a ja się bawiłam w suszenie już wykonanej roboty.
Siedziałam na ladzie, nogi opierałam o krzesła barowe poniżej.

Pierwsi klienci mieli przyjść jakoś po południu, ze względu na przerwę obiadową w Hogwarcie.

- cholera, idą. - zaczął chłopak z mopem. Oddelegował go zaklęciem, a ja siedziałam na stole i czekałam. - a ty co ? złaź!
- chcesz zarobić to patrz i się ucz. - otworzyły się drzwi i chłopaki z roku mnie otoczyli. - co dla was ? spytałam prostując nogi. Moim jedynym oparciem były ręce na barze i równowaga.
- piwo kremowe.
- się robi. - odpowiedziałam miękko i przeszłam zręcznie za bar, żeby zrobić napój. - tylko dla ciebie czy dla kolegów też ?
- dla wszystkich.  odpowiedział mi nadal patrząc na mój dekolt.
Najpierw nogi, teraz dekolt.  A co ? Twarz mam aż tak brzydką ?
Wzięłam tacę, postawiłam na niej napoje.  Usiedli przy stołach, a ja im podałam piwo kremowe.

Potem już głównie rozmawiali i się śmiali. A ja miałam jedynie robotę kiedy chcieli dolewki.
Stałam i sobie wyglądałam.  Moja osoba zainteresowała też przechodniów za oknem, bo do pubu zaczęli wchodzić coraz to nowi ludzie.  No i miałam ruch. Klienci oznaczali napiwki, napiwki to moja kasa na czysto.

Na koniec tłumu, kiedy już miałam dosyć hałasu, wtoczyli się Ślizgoni.
Draco usiadł tuż przy barze.
- woda.
- taka jak wczoraj ?
- tak.
Podałam mu szklankę, patrzyłam na niego jak pije. Oczywiście, bardziej spektakularnie będzie jak dotrze do Walentynek.
- co ty tu robisz ?
- jestem. - uśmiechnęłam się. - braciszek wysłał mnie tu wcześniej.
- po co ?
- żebym zwietrzyła sytuację.
- od kiedy to twój braciszek mi cię wystawia ?
- najwyraźniej od dzisiaj. - pochyliłam się przy jego uchu. - zebranie, piątek trzynastego.
- wiem. - odpowiedział mi szeptem. - chodź do Hogwartu.
- nie mogę. - wróciłam na "swoje" miejsce za ladą. - Harry chce żebym została łatwa do zabrania z powrotem.
- a co z Walentynkami ?
- inna sprawa. odgoniłam.
Draco wstał ze swojego miejsca. - chodź do Hogwartu.
- nie pójdę. Nie mogę, nie chcę i nie pójdę.
- a jakbym obiecał pocałunek w zastaw ?  - za nisko podbijasz, tyle wytrzymałam to zniosę i te kilka dni. - bez koszuli ?
- nie. - oddaliłam go niechętnie.  Wiedział doskonale, że najchętniej już od razu wpierdoliłabym się do Hogwartu i tam zaczęła od razu organizację, ale nie mogłam. - jeszcze kilkanaście dni.
- to szaleństwo a nie kilkanaście dni.
- ale warte ceny !   upomniałam go kiedy zabierał płaszcz i wychodził.  Miał pojęcie, że warte, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie mogłam.  Jeszcze wytrzyma, potem już zrobię mu tą niespodziankę i z nim zostanę. Do samego końca.

Klienci zaczynali wychodzić, pojawiali się nasi.
Wywróciłam oczami i zaczęłam od niechcenia polerować szklanki. Ruch wygasał, wyrzucili z lokalu wszystkich klientów.
- no laleczko, pobaw się z nami. - podeszli do baru. - no, flirtowałaś z jednym z nas. Daj buziaka.
- to mnie zmuście. warknęłam.

- panowie - zaczął załagadzać kelner. - spokojnie, nie chcemy kłopotów.
- zamknij się. - zgromił go wzrokiem. - no mała. - ciągnął. - daj buzi.
- pieprz się. - prychnęłam. Odwróciłam się plecami i zaczęłam nucić. Melodia Tańczącej Śmierci. Nadal polerowałam kieliszek. Podeszli pod bar, chcieli mną szarpnąć i przeciągnąć mnie przez blat. Weszłam na wysokie dźwięki. Wezwane szczury rzuciły się na ich kostki z zębami i pazurami. Szczur przegryzie beton. Ale tym dawałam mniej czasu, przygwoździły ich do podłogi. - dajcie mi ich różdżki słonka. - wyciągnęłam rękę, jeden z gryzoni podał mi ich narzędzia. nadal nuciłam. - och, słonka wy moje niezastąpione. - usiadłam na barze. Wystraszony kelner siedział na stole. - kolacja. -
Faceci leżeli na ziemi kompletnie przykryci przez szczury. Otworzyli usta to i tam się wprosiły i zaczęły ich zjadać.           Na rozkaz były i ludojadami. Ukrytymi i tylko na wezwanie. Moje wezwanie.           Zjadły ich w ciągu kilku minut, tak dużą były zgrają.  Nadal nuciłam i niezmącenie czyściłam zastawę nie zwracając uwagi na ich stłumione krzyki. Kelnerzyna patrzył na scenę i prawie zwymiotował. Oczyściły ciała do kości, które spaliłam. - słonka - przywołałam je ponownie. - niech wasz przewodnik przyniesie mi potem wieści z Hogwartu.   pożegnałam je i zniknęły tak jak przyszły. Z zaskoczenia zniknęły.  A było ich jakoś ponad kilka tysięcy.

- jak ty ...
- szt. - zmazałam mu pamięć. Nie pamiętał sytuacji z psami gończymi. Żaden z nich nie miał rodziny, a jeśli miał, to byłaby ona poinformowana o śmierci w walce. Bo w sumie było to prawdą. - ja już skończyłam. Napiwki swoje zabrałam. - uprzedziłam i wyszłam pod drzwi zabierając płaszcz. - do jutra.

Wróciłam do Wrzeszczącej Chaty na sen, prysznic i kubek gorącej czekolady.
Szkoda, że jeszcze tak długo muszę czekać ...

Ale okoliczności wypalenia są warte tego półtorej miesięcznego czekania. Warte jak cholera.
Zacisnęłam zęby, odłożyłam brudne naczynie na stół i położyłam się przy kominku. Fakt faktem, było tu łóżko, ale czy to ważne ? Jestem tu przelotem, kilka dni, Walentynki, a potem Hogwart i ciężka robota.

Kolejne dni mi się zlewały w jedno, uciekały na tym samym schemacie. Pobudka, pójście do pubu, ogarnianie miejsca, potem zbiory i napiwki, odrobina szeptów Draco, który zaraz potem wychodził z powodu głodu i ochoty na pocałunek, a potem do wieczora w kawiarni.
Na takiej rutynie minęły mi trzy dni.

Potem, siódmego dnia oczekiwania na wypalenie, od rana bar był zamknięty. Na drzwiach była kartka "Morringhan, kończysz pracę" zapisana krwią. Właściciel zmarł, kelner pewnie też.
Cóż, płacę dawali, napiwki miałam ...   No ale kijowo żyć bez pracy.
Nie miałam zajęcia na przeczekanie tych pozostałych kilku dni do zebrania.

Coś mną szarpnęło, stałam w domu Riddle'ów.
Ojciec siedział na fotelu przed kominkiem, jak kiedyś. - Ignis. Ostatnie dni spędzisz u brata.
- ale ...       jednak zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, otworzyłam oczy i stałam obok Harry'ego w lesie.

- i jak ?
- ludzie są zorientowani, Fred i George zajmują się powoli gromadzeniem rzeczy. A reszta też czuje, że On powoli będzie chciał po ciebie sięgnąć. - streściłam. Witaj głodówko u nich. - a poza tym to nic ciekawego.  nie powiedziałam mu o Draco, oraz o tym co obiecywał w zamian za mój powrót do szkoły już teraz.  Bo po co mam go drażnić.

Zabrałam przygotowany dla mnie plecak i znowu szliśmy na wyczucie tak w cholerę daleko.
A mogłabym już polecieć do Hogsmade ...

Nie wiem nawet jakim cudem, ale obudziłam się dwunastego lutego rano.
Chciałam iść spać dalej, ale wyciągnęli mnie na siłę z łóżka. W zimnie i śniegu szliśmy dalej gdzieś w pizdu.
Nawet Harry chyba nie miał pojęcia gdzie idziemy, chciał po prostu gdzieś iść, żeby nas nie wykryli. Taaa ... nowe hobby, włóczenie się bez celu w zimie.

Dotrwaliśmy jakoś do wieczora, położyłam się na łóżku i zasnęłam.
Obudziłam się jednak w środku nocy, poczułam jak coś mną szarpie. To tata, zabierał mnie do domu Riddle'ów, bo to w nim wylądowałam. A konkretniej w miękkim, ciepłym łóżku. A obok mnie spał ... o nie Morfeusz robi mi figle,  Draco ...

^ jest po Słodkim Śnie. nie obudzisz go.^
- dziękuję tato.    spojrzałam na Ślizgona.  taki sen to sen. Przytuliłam się do niego zachłannie, leżał oczywiście idealnie żeby się do niego wtulić.   Objęłam się jego ramieniem i zasnęłam na kilka godzin.
Głód dawał o sobie znać, ale niestety, jeszcze nie teraz.
Jutro, dzisiaj idę spać.

Rano, już Draco nie było, leżałam sama w tym samym wielkim łóżku. Ale i tak się wyspałam za wszystkie noce u Harry'ego czy w Wrzeszczącej Chacie.
Tata podał na dole śniadanie, albo raczej czekało ono na mnie. Rodziców jakby nie było, bądź byli i wyszli gdzieś indziej żeby mnie nie budzić.
Zjadłam wszystko,  położyłam się w piżamie na kanapie ale stwierdziłam, że dzisiaj nie mam co robić, więc do obiadu poszłam spać. Potem i ten posiłek na mnie czekał, co mnie kompletnie zbiło z tropu. Co ? Dom wie kiedy będę głodna i ruszę dupę z łóżka ?  Genialne.

Kolację odpuściłam i zaczęłam się zamiast niej szykować na zebranie.
Ubrałam się bardziej stonowanie niż normalnie, ale jednak nadal był to bardziej odkryty strój pomimo temperatury na zewnątrz.  Dla Draco, nie mogłam sobie tego odmówić.

Wyleciałam i wpadłam wprost na klatę Dracona. 
- witaj Książę. przywitałam go z uśmiechem. 
- cześć Igni. - odprowadził mnie na moje miejsce. Dzisiaj, wyjątkowo, nie było w jego domu ani jednego gościa. - ojcze chrzestny ...
- o co chodzi Draconie ? Voldemort dosyć chętnie zwrócił się o pytanie. 
- czy ja i Ignis ... 
- nie, nie macie dzisiaj żadnego gościa. Ach i bądź tak dobry i pamiętaj o braku pocałunków między wami. 
Draci nie był zadowolony z tego, że zabroniłam buziaków. - oczywiście ojcze chrzestny.
- cóż, to dla was nie koniec wieczoru. - zapewnił ojciec złowrogo. - Ignis, spokojnie. Nikogo nie pozbawię dzisiaj życia na tym stole. Jutro zabijesz tyle ile ja w ciągu kilku miesięcy. - uśmiechnęłam się i uścisnęłam dłoń Draco.  - jednakże, mam dla was niespodziankę. - Glizdogon wtoczył do pokoju pudełko. - no, otwórzcie.  - wstałam od stołu i rozerwałam papier.W pudle stał w środku skrzat domowy.  - nazywa się Stratz. W zamian za Zgredka.
- Stratz wita panienkę Riddle i panicza Malfoy'a. - stworzonko posłusznie skinęło głową. Był podobny do Zgredka, ale był raczej szary i miał wielkie ciemne oczy. Na dużych nieproporcjonalnych uszach były kitki z włosów, które ciągnęły je w dół. - co Stratz może dla was zrobić ?
- wyjdź z klatki. - wyciągnęłam rękę do skrzata. Wyszedł, a ja pogłaskałam go po głowie. - mam nadzieję, że będziesz lojalnym, posłusznym, oddanym i grzecznym skrzatem domowym. - Stratz pokiwał głową energicznie. - to dobrze. - uśmiechnęłam się. - Draco chciałbyś dodać coś od siebie ?
- przejmujesz wszystkie obowiązki Zgredka. - rzucił chłodno. Stratz był szczęśliwy. Dla nich brak pracy to najgorsza rzecz na świecie. - oraz masz być naszym kurierem.
- dobrze panie, Stratz może od razu zacząć sprzątać. 
- zacznij od piwnic.  oddelegował do Aryjczyk, a mnie zabrał z powrotem na siedzenie obok siebie.
- dziękuję tato - uściskałam Czarnego Pana. Śmierciożercy tylko czekali na Bitwę, ale nadal brakowało im kilku w szeregach. - przyda się.
- na to liczę.  - potwierdził ojciec. - a dla was to już koniec.

Musiał mnie deportować, bo wylądowałam po raz kolejny w wielkim, miękkim łóżku. Tym razem Draco jeszcze nie spał.
- no Igni - chciał mnie pocałować, ale zatrzymałam jego usta. - nawet ...
- nawet. - zaprzeczyłam, potwierdzając jego niewypowiedziane pytanie. - dobranoc.
- dobranoc.

Wtuliłam się w Draco, było mi ciepło, a jego obecność ponownie działała na mój sen zbawiennie.
Zasnęłam spokojnie, przytulona ciasno do jego boku.

Rano ktoś szeptał na ucho moje imię. W śnie widziałam nachylonego nade mną Draco, jednak obraz zniknął. Ktoś mnie budzi. Chyba.
- Igni ...
- eeee ...
- Igni ... - starania ponownie spaliły na panewce. - Igni ...
- daj mi spać dewiancie. - przytuliłam głowę do poduszki. - ja chcę spać.
- Ignis - nie miałam wątpliwości, że budzi mnie Draco, ale i tak nie chciało mi się ruszać z łóżka. - Igni - lekko pocałował moje ucho. - wstawaj, nie masz dużo czasu.
- ale łóżeczko ...
- wstawaj, bo twój ojciec mnie zabije.
- popierdoliło ci się. Idź spać.
Westchnął. - wstawaj Księżniczko.
- nie.
- dam ci coś.  Skusił.
otworzyłam jedno oko. Jego ramię, potem kawałek torsu, szyja i twarz wisząca nade mną.  - co niby ?
- pocałunek.
- nie możesz.
- złamię zasady.
- daj mi spać.
- kiciu ... - przewrócił mnie na plecy.  Mrru, dawno nie widziałam go bez koszuli. Za długo. Otworzyłam obydwoje oczu. - no, wstałaś.
- mrru, a teraz nagroda.
- co ja z tobą mam. - zażartował, ale krótko mnie pocałował. Żeby nie przesadzić i nie popsuć sobie apetytu na wieczór. Zmienił moje ubrania w Wodzie, a zaraz potem spojrzał mi po raz ostatni w oczy. - do wieczora skarbie.
- do wieczora. - po tych słowach wylądowałam w zimnym łóżku u Harry'ego. Chciałam iść spać, ale oczywiście Draco mnie łaskotał, więc musiałam się miotać po łóżku. - daj mi spać. - westchnęłam. - dobra, dobra, wstaję wredoto. Ale zobaczysz, że się odwdzięczę.
^ już się boję. ^
^ powinieneś. ^  odpowiedziałam mu i wyszłam do nich na śniadanie.
Ale dzisiaj ultimatum głodu. Nie jadłam nic na śniadanie, ani na obiad.

Wyleciałam zresztą około trzynastej do Hogsmade i zameldowałam się u Aberfottha. Oczywiście wyrzekał, ale stwierdził, że no trudno, mus to mus.

Czekałam do czternastej pod domem Potterów. Dla zabicia czasu oczywiście sobie śpiewałam, żeby nie myśleć o głodzie.
Godzina szaleństwa, bo tyle osób przechodziło wokół, tyle krwi ... A ja stoję i czekam.

Zagryzłam wargi i obserwowałam zegar. Zapowiadał się dłuuugii koncert i równie szalona walka z głodem.


***
Jakby ktoś był zainteresowany.  W 2015 Walentynki wypadają w sobotę.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Miniaturka z okazji Świąt

( czas akcji to rok IV nauki w Hogwarcie, wydarzenia przed Balem przeniosłam na ciut po nim, oraz poznanie przez Ignis swojej matki zmieniłam na przed Balem, na sam początek roku szkolnego, ale to taka dygresja )

Miłej lektury i jeszcze raz Wesołych Świąt ! 
***

Są Święta.    Siedziałam sama w rezydencji Riddle'ów. Owszem rodzice byli, Aollicep i tata, ale jednak nie było to to samo.
               Wylecieli z domu po kolacji i prezentach, zostawiając stół praktycznie pełny, a mnie samą.  Mieli swoje Święta, pierwsze od lat i to rozumiałam.  Pragnęli swojego sposobu fetowania, bardziej intymnego.     

Siedziałam przed świecznikiem na stole. Suknia ciągnęła się za krzesłem, bo oczywiście miałam ubrać się odświętnie pomimo tego, że byliśmy tylko w trójkę. no w czwórkę, bo wpadł do nas na sekundę wuj Severus, złożył nam życzenia, przekazał prezenty, uściskał nas i musiał iść. 

Spojrzałam na rozłożone i nietknięte przez nikogo potrawy. Było ich zdecydowanie za dużo jak na trzy osoby.

To były moje pierwsze Święta w Domu Riddle'ów, odnowionym i wróconym do życia. 

Rodzice zabrali mnie tutaj, zamiast zostawić mnie w Hogwarcie.  przyczyną był mój, teraz już były, chłopak.                      Po akcji z Harrym nie chciałam go znać.  Kajał się i przepraszał na klęczkach, ale nie mogłam mu tego wybaczyć, zapomnieć.  Nie chciałam go z powrotem.                               co z tego, że obsypywał prezentami, zarówno na Święta jak i przeprosinowymi, co z jego słów kiedy widziałam go z   M O I M   B R A T E M.                                   
Nie rozumiałam jak Draco mógł mi coś takiego zrobić. Co z tego, że po wywarze, czy po czymkolwiek innym !   Lizał się z Harrym, a to MNIE powinien ZAWSZE oddawać usta.


Miałam nauczkę, dość znaną już po Aleksandrze, a mianowicie : nigdy nie ufaj arystokracji.  NIGDY.  usiadłam w fotelu przed komikiem.

Święta ...   świetne Święta nie ma co !

Rodzice wiedzieli, że już Aleksander już podawał mi wino, w niewielkiej ilości, bo raptem dwudziestu mililitrów rozcieńczyłam je ze szklanką wody i sokiem z pomarańczy.         patrzyłam dość tempo w ogień.  Wisząca pod sufitem jemioła mnie dołowała.   Oczywiście Aollicep ją rozwiesiła w nadziei, że jeśli Draco przyleci a ja sprawdzę drzwi to akurat trafimy na jedno z tych zielsk nad głowami.


Prychnęłam wściekła, że dałam się ponownie wykorzystać.

przymknęłam powieki i wróciłam myślami do czasu Kastiela. choć miał wady takie jak porywczość to jednak dla mnie wydawał się wtedy ideałem. Szkoda, że teraz tak nie jest ...  westchnęłam.

ktoś pukał do wielkich drzwi.  narzuciłam na ramiona płaszcz z futrem na kołnierzu. Suknia wystawna a i owszem, ale bez ramiączek, a na dworze pizga złem.
Otworzyłam drzwi i wychyliłam przez nie głowę.
był to, wedle przewidywań Aollicep, Dracon.
- Igni ... - zaczął.  ale zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. uderzył w nie pięścią. - Ignis. - poprawił się. otworzyłam ponownie znudzona. - porozmawiaj ze mną chociaż. -
- nie ma o czym. - zbyłam go chłodno. - szczęścia z Harrym. - odgoniłam go zamykając drzwi, ale oparł się cały o framugę. zabić nie chciałam, wymierzyć policzek, co zresztą już zrobiłam kilkakrotnie, owszem. - czego tu szukasz ? - warknęłam.
- zachowujesz się  .... - urwał.
- no dokończ zdanie. - rzuciłam również niezainteresowana. - jak co ? jak rozkapryszony bachor ? - spojrzałam na niego.  Milczał ze spuszczoną głową. - milczenie odbieram jako potwierdzenie. - pfuffnęłam. - trudno, twoje zdanie mnie nie obchodzi. - chciałam zamykać drzwi, ale on nadal stał jak ten kołek. - odsuń się. -
- to był jeden nic nie znacząby pocałunek ! i to po wywarze ! - próbował się tłumaczyć.
- jakbyś mnie naprawdę lubił, to nawet po wywarze byś go nie całował ! - odpowiedziałam hardo.
- Ignis ... - zamknęłam jednak drzwi na amen, bo usunął się spod nich.




 - idiota. - prychnęłam i wróciłam na fotel. Jednak usiadłam na czyichś kolanach. Odwróciłam głowę. Jakiś Azjata. - co tu robisz ? - spytałam zaskoczona.
- jestem. - odpowiedział cicho. - Ignis. - nie pytałam skąd zna moje imię, dosyć często ostatnio było o mnie głośno. z chlubnych, albo i niechlubnych, powodów. - nazywam się Kaze. -
- miło mi cię poznać. - odparłam. - co tu robisz, albo jeszcze lepiej, jaki masz cel ? - spytałam prosto.
- jestem tu żeby cię pocieszyć. - wstałam mu z kolan, chociaż był wygodnym siedziskiem, to jednak nie chciałam natręctwa. - spokojnie, nie mam nic złego na myśli. - sprostował. - mam dla ciebie propozycję. - spojrzał mi w oczy. - zostańmy przyjaciółmi. - uśmiechnął się.
- dobrze. - zgodziłam się. na razie chciałam pocieszenia, czy sobie pójdzie jak mnie pozna, czy nie to jego gestia. Ja chciałam się komuś wygadać. - czegoś do picia, do jedzenia ? - spytałam machinalnie.
- nie trzeba. - odpowiedział mi spokojnie nadal się uśmiechając. - Ignis. - spojrzał mi w oczy. miał je, tak jak Draco, błękitne. - będę uczęszczał do Hogwartu, a profesor Dumbledore polecił mi ciebie jako przewodniczkę. Zgodzisz się ? -  Azjata nadal nie przestawał się uśmiechać delikatnie.
- nie widzę problemu. Jednak ostrzegam, że potrafię dać się we znaki. -
- ja również. - podkreślił. - mam nadzieję, że nie będę problemem ... - zaczął nieśmiało.
- nie, skąd. - wskazał wzrokiem na drzwi. - on ? ech, szkoda gadać. Tani arystokrata. - prychnęłam i usiadłam. Kaze znowu posadził mnie na swoich kolanach, pozwolił mi w spokoju wypić szklankę i ją odstawić na stół. - czemu akurat Hogwart ? - spytałam po minucie.
- bo ma dobre opinie, a poza tym, to szkoła z dobrą atmosferą ... -

- ech, zależy w jakim momencie. - spojrzałam z obrzydzeniem na drzwi. Zdjęłam okrycie, albo raczej to Kaze je ze mnie zabrał. Przytulił się do mnie. - ale, nie będę cię tym zadręczać. -

- mów, mów. Nie przeszkadza mi to, a tobie będzie lżej. - pogłaskał mnie po ramionach.
- on mnie zdradził z moim bratem, ja go zostawiłam. Teraz się kaja, przeprasza, wysyła prezenty. Koniec bajki. - odwróciłam się na udach Kaze tak, by siedzieć do niego twarzą.

- nie pierwszy łamie ci serce ? - wyrwał się. - gomennasai. - Japończyk. Oo, jak słodko.
- nic się nie stało. - uśmiechnęłam się kwaśno. - nie mam nad czym rozpaczać, jedynie nad swoją głupotą. - przytulił mnie do siebie. - co ... czemu ? -

- wypłacz się. - poklepał mnie po łopatkach. - będzie ci lżej a potem łatwiej. - poradził. w sumie nie płakałam od wieczora kiedy widziałam Dracona z Harrym.                     Poszłam za radą Japończyka, wypłakałam mu się. A u mnie był to stan ciężki. Kaze pogładził mnie jeszcze raz po łopatkach i ramionach. dla ukojenia jeszcze mocniej mnie przytulił. - już Ignis ? - spytał kiedy podniosłam na niego zapłakane oczy.
- tak, dziękuję. - uśmiechnęłam się lekko. - Kaze ... - patrzyłam mu w oczy, w ładnym odcieniu błękitu, włosy miał w kolorze ciemnego blondu. - zostaniesz jeszcze trochę ? -
- dopóki będziesz chciała mnie tu trzymać. - zapewnił i pozwolił mi się usadzić obok niego na kanapie, pod jego ramieniem.  musiałam się do kogoś tulić. Kastiel za daleko, a i jego by to bolało ; o Draconie nie wspominając podobnie jak z Bonesem czy Aleksandrem.

przyszedł jednak Zgredek. - pani Ignis. - zaczął płochliwie. wiedział, że jeśli go widzę, to znaczy to prezenty czy interesy Draco. Dlatego bał się mojej reakcji. - przesyłka do pani. - ciągnął nieśmiało. - przysłać ją tutaj ? - spojrzał na mnie wystraszony.
- Draco - prychnęłam. - ale tak, przyślij ją. - po sekundzie stało pod moimi nogami wielkie pudło. Zgredek patrzył na mnie bojaźliwie. - spokojnie. - usiadłam przy nim w kucki. Stworzonko cofnęło się pod choinkę, ale wyciągnęłam go stamtąd. - hej, ode mnie nie zaznasz krzywdy. - pogłaskałam skrzata po głowie. - to nie ty mi to wysyłasz, a Draco. Tobie nic się nie stanie. - uśmiechnęłam się do Zgredka, który po sekundzie zniknął.

Kaze patrzył na sytuację z kanapy. Wyjęłam z pasa przy udzie nóż, paczka była ciasno owinięta sznurkiem.
- co ty mogłeś tym razem wysłać. - spytałam sama siebie. Otworzyłam pudło, było w nim mnóstwo papieru, jednak dłonią nie czułam dna. Zaczęłam szukać i drugą ręką końca pudła, ale coś jakby mnie tam wciągnęło i zamknęło pokrywę.   Spadłam gdzieś miękko, złapana przez kogoś, lub coś.  Ktoś, znane mi perfumy, jasny garnitur, drobna maska na twarzy. - ty... - chciałam się wyrwać, ale mnie ciasno przy sobie trzymał. - czego chcesz ? -
- zobacz. - wskazał dłonią pustkę za sobą, rozbłysła ona światłem i obrazami. Wspomnienia, moje, jego, nasze. Nie. To przeszłość. - przecież wiem, że mnie kochasz. - wymamrotał mi na ucho. Chciałam mu się wyrwać, ale nie mogłam. On był panem tego świata, mógł kontrolować również moje ruchy. - Igni ... - zdrobnił. Zacisnęłam powieki, stałam w pomieszczeniu przypominającym Lochy Hogwartu. Draco stał tam obok Harry'ego. Ramię w ramię. - mamy ci coś do powiedzenia. - zaczął.
- jesteśmy razem. - skończył zdanie Harry.

Wybuchłam. Po prostu mnie rozsadzała wściekłość.  Tyle robiłam dla tego dupka, ratowałam mu skórę bo był moim bratem, a on ... On zabiera mi jego !?     Owszem, byłam zazdrośnicą, nienawidziłam nawet myśleć o tym, że Draco mógłby być z kimś innym, ale pomimo mojej nienawiści do niego nadal mnie wkurwiało, że jest obok innej osoby.
Nie znosiłam Draco za to co zrobił, ale jeszcze gorsze było dla mnie oddanie go.

W sekundę byłam przy ścianie, Harry'ego trzymałam za kołnierz na wysokości wyciągniętej ręki.
- jeśli chcesz mnie zabić to to po prostu zrób. - warknęłam. - ale nie dręcz mnie tym. - wycedziłam.
- Ignis spokojnie ... -
- zamknij się. - oddech miałam ciężki i za szybki nawet jak na mnie. - nienawidzę ciebie i jego. Jak chcecie być ze sobą to mnie zabijcie i będzie po sprawie. - odpuściłam bratu jak zrozumiałam co robię. Jedno pchnięcie mocniej na ścianę, a mogłam zgnieść mu czaszkę.
Draco pstryknął palcami, cała scena wróciła do początku tego obłędu, gdzie trzymał mnie na rękach.
- Ignis ... - zaczął.
- spierdalaj. - warknęłam i wróciłam na górę.

- Ignis - zaczął Kaze. - coś się stało na górze. - skrócił. 
Otworzyłam oczy, siedziałam z różą w ręce. Z jej płatków spływała krew.

Powąchałam kwiat - szlama. - poszłam na górę za radą Kaze.  Drzwi mojej sypialni były uchylone, a w pokoju bajzel. Po środku siedział ktoś w ciemnym stroju, z jasnymi włosami. Wokół postaci były rozrzucone moje ubrania, rzeczy. Rozbite perfumy, a wokół trupy. Szlamy. Róża pachniała ich krwią. -  co do jasnej cholery ... - postać podniosła wzrok.  Z podłogi wstawał Draco. Ręce w ranach, nogi podobnie. Deptał pachnące szkło. Z podłogi podniósł kolejną, ociekającą krwią różę. - co ty tu robisz ...
- ratuję moją Księżniczkę. - podał mi kwiat. Jego krew. - Łowcy Nagród. - rany krwawiły, chodził z trudem i zostawiał ślady.
- Kaze ! - wrzasnęłam na dół. Japończyk wbiegł na górę, chciał opatrzyć Draco, ale mu odmówił. - co cię do tego skłoniło cholero jedna !? -  spytałam. Pod arystokratą ugięły się kolana, posadziłam go na podłodze. - czemu ? -
- dla mojej Księżniczki. - uśmiechnął się patrząc mi w oczy. Gasł, umierał. - Wesołych Świąt. - wyszeptał i zamilkł.
- Kaze - chciałam rozcinać sobie ręce, ale mnie powstrzymał. - czemu ? On ... On nie może ... - po policzkach ciekły mi łzy.
- nic nie zrobisz Ignis. Nie złamiesz tabu. - wtulił mnie w siebie. ryczałam.
- on ... - spojrzałam na blondyna. - zostaw mnie samą. - wygoniłam go z pokoju.  Wyszedł.   Policzyłam Łowców, dziesiątka.  Odparł i zabił dziesiątkę.      Położyłam się obok niego. - Draco ... - pogłaskałam blondyna po włosach. Mogłam go wtedy pożegnać, nie wyganiać ! Mogłam ... mogłam mu to zapomnieć, nie wkurzać się o to ! Żeby tylko nie zginął.  - K ... Książę ... - pogładziłam jego usta, otarłam z nich krew i je pocałowałam. - tabu czy nie ... - jednak coś mnie powaliło.  Albo zemdlałam, albo zasnęłam, albo umierałam.


- Ignis ... - wydawało mi się, że słyszę Draco, ale on zginął ! Z mojej winy!. - Ignis - większy nacisk. - IGNIS ! - Otworzyłam oczy. Leżałam na kanapie w salonie. Wołała mnie Aollicep. Pudła nie było, Japończyka też nie, nade mną pochylała się mama i tata. Za nimi stała choinka. - Ignis ... czy ty dobierałaś się do wina ? - spytała. Widziała ilość dwudziestu mililitrów rozcieńczonych dwustoma trzydziestoma mililitrami wody z sokiem z pomarańczy. Zerwałam się na nogi. - Ignis ... - rozejrzałam się po pokoju. Przy choince stał blondyn.
- Draco - przytuliłam się do niego ze łzami. - ja ... ja myślałam ... - zaczęłam się śmiać i płakać.
- Ignis ... - stał wmurowany jak ten kołek, ale pogłaskał mnie po plecach. - ty ... ty się nie wkurwiasz ? - spytał.
- nie. - przytuliłam się do niego mocniej. Wyczułam coś co czułam już w śnie. Japończyk, przy drzwiach. - mamy towarzystwo. - uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi Kaze. - zapraszam Kaze. - zaskoczony wszedł do pomieszczenia. Puścił do Dracona oczko.  To jego robota !?  Oj będę zła. - co to ma znaczyć ? to zmowa ? - spojrzałam na nich rozbawiona udając złość.
- pomogłem mu. - przyznał się Japończyk. - ale widzę, że skutecznie. -
- te, mistrz iluzji ... - pacnęłam go po ramieniu. Ale Draco nie dał mi wyżywać się na swoim koledze, bo mnie objął. - a ty jak mogłeś chcieć mnie tak wystraszyć !? - spojrzałam na Ślizgona. Ale Draco odpowiedział mi buziakiem.    Trudno, nakopię mu innym razem.  Aollicep deportowała nas do szkoły, kiedy oderwałam się niechętnie od Draco staliśmy tuż przed Harrym. Profilem do niego.
- Wesołych Świąt Księżniczko. - wymamrotał mi na ucho. Azjata stanął po mojej lewej i poszliśmy tak do pokoju wspólnego Ślizgonów.

Święta ...  świetny czas na to, żeby wrócić pod czułe oko Draco. Pomimo metody, która, pomijając to, że chamska i podstępna,  mnie rozwaliła psychicznie to nie miałam mu tego za złe.

- mam nadzieję, że przyszłe Święta Książę będą spokojniejsze. - pocałowałam Dracona w policzek a Kaze zaśmiał się.
- kto pierwszy w pokoju wspólnym ! - rzucił.
- szaleńcy. - wymamrotałam pod nosem, ale pobiegłam za nimi. Wylądowałam na sofie a oni mnie łaskotali. Ale kiedy przytuliłam obydwu to się uspokoili. - ale moi. Wesołych Świąt. - pozdrowiłam ich i pozwoliłam sobie zostać między nimi do samego wieczora.

***

to tyle, jeśli chodzi o miniaturkę, bo mogłabym ją rozpisać o wiele, wiele dalej, jednak ... to ma być MINIATURKA a nie fanfiction na podstawie fanfiction.  Dlatego ścięłam w takim a nie innym miejscu.

Jeśli nie zrozumieliście fabuły to oto wyjaśnienie : Ignis po wypiciu napoju z wina, wody i soku, niezauważalnie dla samej siebie zasnęła. Reszta to sen.

Pozdrowienia od panny Riddle i Wesołych Czarodzieje ! 

Specjalne życzenia ( bo bez nich się nie obędzie ) dla : 
1) Kaleid, którą ściskam tak mocno jak się da, życząc Ci najPotterowszych Kal, oraz oczywiście wolnego czasu na napisanie kolejnego, wybitnego rozdziału ( patrzcie tu : http://crucio-maxima.blogspot.com ) na który czekam z utęsknieniem od kilku miesięcy z nadzieją, że przejdziesz samą siebie. 
2) dla Kaze, bo Ty trujdupo masz się nie zmieniać i nadal wmawiać mi to, co wmawiasz ( dobrze wiesz o czym mówię ) no i żeby udało się tak zorganizować, żebyś odwiedził moje miasto, albo ja Twoje

Trzecie, ale nie najgorsze, życzenia idą do   Ciebie Em. Żebyś miała przeŚwięta i dużo czasu na pisanie, oraz, żeby posłane do mnie opowiadanie dotarło na czas. 

No i niepisane czwarte życzenia są dla Was wszystkich, którzy czytają ten blog. Najlepszych Świąt ! 




piątek, 19 grudnia 2014

Rok VII Rozdział XVIII Syk, Prychanie i Zgrzytanie Zębów

Po kilku dniach ruszyliśmy z wioski dalej.
Harry próbował namierzyć kolejny horkruks choć w sumie szliśmy na kompletnego czuja. 

Przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie.

Przez kilka pierwszych godzin wędrówki Granger unikała ze mną rozmowy, ale koniec końców rozmawiając z Harrym i Ronem musiała i do mnie coś powiedzieć. 
Nie było to nic miłego. 
- czemu ty z nim nadal jesteś ? prychnęła w końcu. 
- bo go kocham. - odpowiedziałam. - dziwi cię to ? 
- tak. - uderzyła prosto z mostu. - co on ma czego brakuje innemu chłopakowi ? Oprócz kasy. 
- nie jestem z nim dla pieniędzy. - oburzyłam się. Poprawiłam swój plecak, miałam dosyć. - wiesz co ? On ma wszystko. - gotowało się we mnie. Wiedziałam, że jej nie znoszę. - wystarczy  znać umiar i go poprosić. Chcę kilka zdjęć (?)  nie ma problemu, zrobi je dla mnie.  Odrobina wina (?) wystarczy spojrzeć na kieliszek. O pocałunek nie muszę prosić, chociaż lubi prośby. Nie ma problemu, by żyć na poziomie. 
- czyli ty masz wszystko a jego karmisz tylko nadziejami i pustymi, czułymi słówkami ? piła Hermiona. 
Zacisnęłam zęby i pięści. Stanęłam w miejscu. - wypchaj się szlamo, ty nie zaznasz miłości innej niż ta od rodziców.  Nie masz nawet co marzyć. Ja z Draco jestem i będę czy wam się to będzie podobało czy nie, więc się odpierdolcie !!!
Harry złapał mnie za ramię. - Ignis zbastuj, bo nas wykryją. 
Odetchnęłam głęboko kilka razy. - racja. Dziękuję. odsunęłam się i poszłam dalej. Zostawiłam ich w takiej atmosferze. 

Szliśmy dalej w milczeniu. Tak dotarliśmy do kolejnego wieczoru i postoju na noc. 
Zasypiałam w milczeniu tuląc pluszaka i poduszkę.
Draco wywołał mój sen i dzięki temu mnie uspokoił. W marzeniach całował mnie po szyi i mamrotał mi coś na ucho. Obietnice sytej kolacji ze szlam. 

- Ignis ! - skąd u licha we śnie wziął się Harry ? - IGNIS ! wrzeszczał mi nad uchem jak otworzyłam oczy. 
- czego ? spojrzałam na niego wkurwiona. 
- wstawaj. Idziemy. 
- chwilę. - ziewnęłam i zmieniłam ciuchy w Ogniu na nowe. Wypiłam fiolkę, którą narzeczony zostawił mi przy podusi. Krew, szkoda, że upuścił ją z siebie, a nie ze szlamy.  Ale słodki smak mnie jako tako uspokoił i obudził, a smak łaskotał brzuch jakby Draco nie chciał moich nerwów. 

W sumie mogłabym zwołać ojca już teraz, skończyć szopkę, mieć wszystko za sobą. Ale nie znałam kolejnych horkruksów. To była moja jedyna motywacja by tu zostać.  

Wpadła do nas sowa z drobną kopertą. 
- co to tu robi ? to sowa Malfoy'a ! Harry rozpoznał zwierzę. 
- jest. - zabrałam ptakowi list i pogłaskałam ptaka. - no leć, napiszę mu odpowiedź krukiem. 
Sowa odleciała. 

" Księżniczko ! 
Nie denerwuj się. Jeszcze kilka tygodni i kolacja. Wygłodź się, bo jak krwawe Walentynki to krwawe. Całuję. " 


Och, z chęcią, ale z nimi nie wytrzymam. Chociaż dla Draco mogę i nie tykać krwi przez kilka miesięcy. 
Odesłałam matce to co mi zostało z zapasów krwi. Nie dodałam powodu, bo Aollicep pochwaliłaby masakrę szlam, szczególnie w podwójnej ilości. Tak więc chyba tłumaczenie było zbyteczne. 

Odpisałam mu dość prosto, że cholernie tęsknię i czekam na kolację. 
Kruk wyleciał z odpowiedzią, a ja spojrzałam na współlokatorów. 
- co ?
- co, co ? Malfoy może wysyłać sowę jako szpiega by Mu powiedzieć gdzie jesteśmy ! 
- przesadzona paranoja. Nie zrobiłby tego. 
- skąd wiesz ? 
- bo to mój narzeczony. - ostatnie słowo wypowiedziałam dumnie. Pomyśleć, że tylko cztery lata temu się zaprzyjaźniliśmy a potem zakochaliśmy. - nie znacie go tak dobrze jak ja.
- ty go chyba właśnie nie znasz.
- znam. - wysyczałam. Poczułam jakby Draco rozmasowywał mi ramiona. Chwilo trwaj ! - mrru, no już kochanie, jestem spokojna. - oddaliłam Ślizgona. Skutecznie, jak się okazało. - jest najlepszy.
- to w takim razie czemu jest katem ?
- to jedna z jego wielu zalet. - westchnęłam. - potrafi się znęcać, a potem być czuły, jakby bał się, że jestem ze szkła. - rozpłynęłam się na chwilę w marzeniach o ciepłych ramionach Draco, które by mnie wtulały pod swoją koszulę. Perfumy. Zatłukę go.  Draci dał mi iluzję pocałunku na szyi. - mrru. No już skarbie, bo dostanę schizofrenii. - ^a już jej nie masz ?^ - wredoto ... - wysyczałam ale zostałam udobruchana pogłaskaniem po policzku. - znikaj, masz lekcje. odgoniłam go, a obrażony Draco zniknął. 

Hermiona ponownie się do mnie nie odzywała. 
Harry i Ron niezbyt chcieli ze mną rozmawiać, a sama nie miałam zamiaru im się spowiadać.

Milczenie trwało przez wędrówki w śniegu, oraz przez wieczory. Oni rozmawiali sobie, a ja marzyłam tylko żeby zobaczyć się z Draco. 
I na słodkich złudach żyłam całe dni. 

Głód zaczynał dawać mi się powoli ostro we znaki, musiałam mocno się kontrolować by nie zabrać ani im, ani żadnemu zwierzęciu krwi. Marzyłam o kropli ukrytej w ustach Draco, którą mi odda w pocałunku.  
I choć mogłam rozbić patrole Śmierciożerców i na tych ścierwach się pożywić, to wolałam tego nie robić. Dla Dracona, i tylko dla niego się tak głodziłam. By na Walentynki dostać ucztę, z nim u boku. Z Draco, który będzie katem, a mnie pocałuje i rozpieści. 
Mrrru, dla takich marzeń odpychałam od siebie każde jedzenie.

Wieczorem dnia któregoś z kolei, słyszałam ich rozmowę.
- ona nic nie je. Ani krwi, ani nic. 
- może dieta ? zasugerował Ron. 
- dla wampira ? - spytała z politowaniem Hermiona. - ona albo robi to z tęsknoty do niego i chce żebyśmy ją wsparli, albo coś knuje. 
- co mogłaby knuć na takim głodzie ? Przecież mózg stanie się warzywkiem. - tak Ron, ale twojemu to nie grozi, no bo jak zniszczyć coś, czego nie ma. - jakieś pomysły nad czym mogłaby myśleć ? 
- może urządzić masakrę. - do Hermiony dotarł mój plan. Puk, puk. Jest tam kto szlamo? Ja to planuję od początku stycznia, a wpadłaś na to po jakimś tygodniu głodówki ? I kto tu jest mądry ? - taki wampir może w pół rozerwać człowieka jak jest głodny i sprowokowany. 
- to nie w stylu Ignis. Zaprzeczył jej mój brat. 
- tak ?! A to ? - pokazała bliznę po ugryzieniu na ręce. - to nie jest w jej stylu ?
- to sprawka Malfoy'a i tego, że Ignis była głodna. Bronił mnie Harry.   
- ależ oczywiście ! - prychnęła ze złością. - nagle wszystko wina Malfoy'a, a nie Ignis. Przejrzyj na oczy Harry. Ona nie jest twoją siostrą, to bestia. 

Ta bestia was słyszy głośno i wyraźnie. Warknęłam w myśli, ale szybko wróciłam do marzeń o Draco i jego uścisku. Tak, słodziutkie imadło z jego ramion, które łaskocze, głaszcze i drażni. A do Walentynkowej fety jeszcze ponad miesiąc. 

Do momentu, kiedy to dotarliśmy ponownie do Hogsmade wiecznie do nich syczałam i prychałam,  bardziej niż mówiłam. bo jak mieliśmy "rozmawiać" to się kłóciliśmy. O co ? Ano o wszystko, głównie o zaręczyny z Draco.  


Żebyście wiedzieli co ja noszę przy sobie to byście jego zostawili w spokoju i głaskali po głowie, że jest grzeczny i spokojny.  

Minął nam styczeń na kłótniach. Dosyć szybko, kiedy zaczęłam marzyć o Draco 24h/na dobę.  

Hogsmade, ta wioska przywitała nas buczeniem, piskiem i generalnie rumorem kakofonicznym jak i zabójczym dla moich uszu.  Ktoś wciągnął nas do jakiejś tawerny i zdjął zaklęcie. 
Olbrzym ? Może, był wielki i dosyć bańkowaty. Taki Hagrid w wersji light&slim. 
- zostańcie tu i milczcie.  nakazał. 


Harry zaczął macać kieszeń, szukał czegoś. Skaleczył sobie palec, ale i tak widział w lusterku błękitne oko. 





Zjawiły się szczury. 

Na dole był zwiad naszych. 

- nikogo tu nie ma. 
- to co oznaczał alarm w godzinie policyjnej ? spytał jeden z nich, młodszy może rok ode mnie. Rzucił Hogwart dla Zakonu. 
- może to po prostu Ignis się aportowała. Wiesz, na umizgi do Malfoy'a. - odpowiedział mu jego kolega. - chociaż ... - no właśnie tłumoku. Ja bym pozbyła się pieczęci. - ona pozbyłaby się zaklęć, a potem je wróciła. 
- może nie chciała robić sobie kłopotu, bo śpieszyło się jej do łóżka.  
Ron i cała pozostała ferajna patrzyli na mnie oskarżycielsko. 
- no z jej ciałem chuć musi być szybko zaspokojona. - zaśmiał się.  Przewróciłam oczami, ta rozmowa odbiegała od tematu. Nadepnęłam i zmiażdżyłam szczura, który w agonii zapiszczał żałośnie. - co tam chowasz w piwnicach ? 
- kot zabił szczura, to takie dziwne ? spytał ich nas wybawca. 
- nie masz tam na dole przypadkiem jakichś buntowników ? - któryś z nich chciał zejść na dół. - co Aberfort ? 
- to kot. 
- już my znamy te koty. - prychnął. Chciał przejść, ale olbrzymi człowiek ich odepchnął. - stawiasz opór Jemu ? 
- to mój dom, moja piwnica a to co zakłóciło ciszę to mój kot. Najwyraźniej wrócił i zagryzł na dole szczura. Jakieś jeszcze pytania ? 
- tak, a mianowicie ki ...  jednak zostali wyrzuceni za próg i deportowani. 



Harry patrzył w lusterko. Pobłyskiwało w nim błękitne oko, bardzo podobne do Dumbledore'a. 





Aberfot zszedł na dół. - obserwowałem was jakiś czas. - zaczął bez ogródek. - te hieny tu wrócą. - prychnął. - widzę, że wozisz ze sobą twoją zdradziecką siostrę. 
-  nie zdradziłabym Harry'ego !. 
- ależ oczywiście, wszyscy ci wierzymy, wmawiaj sobie dalej. - wypluł z jadem. - słuchaj, nie mam czasu, to oko. - pokazał na lustro, Brakowało odłamka w ramie na ścianie. - to byłem ja, nie mój wielki braciszek. 
- jesteś bratem Dumbledore'a !? 
- nie widać. - mruknął. - jestem. Albo raczej byłem. Zanim laluś tej pijawki go nie zabił. - warknął na mnie.  Stałam spokojna.  Zginiesz prędzej czy później, nie będę się do tego przykładać. - pilnuję cię od tego czasu. Bo wierzę, że dasz radę Go pokonać. Jeśli twoja wielce łaskawa siostra ci pomoże. Inaczej szanse będą wyrównane. 
- jeszcze odpłacisz się za te bluźnierstwa. - ostrzegłam go i usiadłam pod ścianą. Zaczęłam nucić, na wysokie dźwięki wyszły szczury i mnie otoczyły. Słuchały, a potem one dołączały się do chórku. Pieśń Tańczącej Śmierci. Melodia wywołująca epidemie, sprowadzająca nieurodzaj czy katastrofy. Wszystko dzięki wysłanym szczurom, które to rozprzestrzeniały.  - posłańcy. - jeden wszedł mi na ramię. - nie spoufalaj się. - ostrzegłam, ale zaraz cała byłam w szczurach. Zaczęły się do mnie tulić. Jeśli czepianie się mojego płaszcza pazurkami i ciśnięcie się tych stworzonek by być blisko mnie, można uznać za tulenie. - no już. Kiedy indziej się będziecie milić. - odesłałam je. Zniknęły. - co ? widziałam ich zaskoczony wzrok. 
- cholerstwo. - wypluł Aberfort. - dobra, co planujecie dalej ? Mam coś co wam pomoże, ale jeszcze chyba nie teraz. 
- Bitwa się szykuje, wiemy o tym. - zaczęła Hermiona. - po połowie lutego Ignis ma wrócić do szkoły i zacząć tam organizować ludzi. 
- ona ? ją tam wysyłacie !? 
- słuchaj. - zaczęłam krótko. - nie lubię cię, ale nie mam zamiaru dać się obrażać. Poza tym, oni sobie tam uciułają co trzeba, a ja mam żyłkę organizatorską. Więc daruj sobie bo cię posiekam na sushi. 
- spróbuj tylko. 
Harry złapał mnie za ramię, ale zatrzymało mnie w miejscu uczucie oddechu Dracona na szyi. ^już Ignis, spokojnie. To tylko płotka, doskonale o tym wiesz. Jeszcze kilka tygodni. Wytrzymaj.^  przekazał mi, dał mi poczuć jakby szeptał mi to na ucho. 
Widząc moje wycofanie się kontynuował. 
- dobra, przyślijcie ją potem, to jej powiem co i jak. 
- trafię sama. - zastrzegłam sobie. - do widzenia.  pożegnałam się. 

Deportowaliśmy się na odludzie. Znowu.  
Jak na jakiejś banicji normalnie. 
Znałam uczucie bycia wygnaną, nie lubiłam go, ale szło przywyknąć. Szczególnie, że za kilka tygodni wrócę do Draco. A oni będą zgrzytać zębami, że mnie wypuścili, bo znowu nie mają pomysłu. 








PS następną rzeczą będzie miniaturka na Święta, najpewniej utrzymam ją w tematyce Wigilii i jej przebiegu,                                 jednak będą to gdybania na temat relacji Ignis z Draco. Może wyjść melancholijna i smutna, bo nie jestem fanką komercjalizmu a co z tym idzie i teraźniejszych Świąt Bożego Narodzenia.
 Ja z góry życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt, a specjalne życzenia idą do :
1) Em
2) Kaleid
3) Kaze
4) Sophie Cake.