piątek, 26 grudnia 2014

Rok VII Rozdział XIX Czekanie To Szaleństwo ...

Czekanie do kolacji doprowadzało mnie do białej gorączki.
Spijać własnej krwi nie zamierzałam, ich tykać nie mogłam z przyczyn moralno-lojalnościowych a pić zwierzęcej też nie mogłam bo musiałam się wygłodzić.


A byłam cholernie głodna.

Robiłam wszystko żeby nie myśleć o głodzie. Słuchawki, piłam tyle wody, że ktoś normalny byłby już odwodniony, starałam się nie oddychać, ale moje starania spalały na panewce. NIC nie powstrzymywało mojego nosa by czuć zapach słodkiej krwi, a oczy same zaczynały ludzi hipnotyzować już kompletnie niezależnie ode mnie, podświadomie.

Pocieszający jednak był fakt, że Draco cierpi jeszcze bardziej siedząc w dormitorium pełnym czystej krwi czarodziejskiej.   W snach czułam już w ustach smak całej krwi, którą wypijemy,  już widziałam go w szale, wśród trupów ... a rano budziłam się o pustym żołądku i sama.  Zżerałam zapasy mięsa, ale to nic nie dawało, chciałam żywej krwi, prosto z czyjejś tętnicy ...

Szliśmy przez samotne pole. Wyczułam zanim ktoś zdążył krzyknąć, że jest rana.
- Ignis ... nie pójdziesz pomóc ?
Zaciskałam pięści i zęby. - nie mogę. - wycedziłam. Odetchnęłam. Kreeeew. Poszłam w kukurydzę. Dziecko, z misiem w ręce. Płakało na zewnątrz, potknęło się i zahaczyło nogą o kosę ukrytą pod śniegiem. - szzz ... - spojrzałam na dzieciaka. Odgoniłam głód. - daj, pomogę ci. - przesunęłam nogę, rozcięłam materiał grubych śniegowych spodni mocniej, bardziej naokoło rany. - noo ... ładnie. - usiadłam przy maluchu, kosę odgoniłam do szopy na jej miejsce. - już, popatrz na mnie. - podniosłam twarz malca i spojrzałam w oczy. Uspokajał je mój wzrok,  a uważne fiołkowe oczy patrzyły wprost na moją twarz.  Czułam, że mam do czynienia z malcem niezwykłym, ale nie wiedziałam w jaki sposób.  Opatrzyłam ranę i zaczęłam mu ją zasklepiać. - już.
- dziękuję Morringhan.  odpowiedziało.

Wiedzący ? Ano, na to wyglądało.    Wiedzący byli jak Cienie, tyle że ci pierwsi byli ludźmi z krwi i kości, a nie jak Cienie, które za zasługi dostawały ciało.   Wiedzący dodatkowo mógł jedynie spojrzeć komuś w oczy by poznać całą historię, jeśli dostał przyzwolenie.  Jednym z najsłynniejszych był nasz kochany Merlin, ale o nim słuch zaginął. Został w historii.

- potomek Merlina. - wymamrotałam cicho, brzdąc pokiwał głową. - Rada weźmie cię pod skrzydła. Zobaczysz.
- w twoich czasach.  sprostowało dziecko, jednak przebłysk jego wiedzy szybko zanikł, bo podniosło się i poszło do domu.
- to sekret.  pouczyłam na koniec z uśmiechem.

Dzieci, które miały zadatki, albo już urodziły się, Wiedzącymi miały tylko przebłyski swoich umiejętności. Dopiero potem rozwijały talenty i dochodziły do mistrzostwa swojego fachu.
Dzieciństwo miały raczej normalne, tylko trzeba było pilnować, żeby nie powiedziały za dużo przy mugolach.
Oczywiście w domu zaczęło szczebiotać rodzicom-czarodziejom, że mnie widziało i że to ja zamknęłam ranę.
Bywa ...

Podniosłam się i przeszłam do grupy.  Odeszłam od śniegu w krwi, bo miałam pomysł na zrobienie z niego lodów o smaku malca, ale cóż ...   kilka tygodni Ignis, kilka tygodni i masz krew. Krew i Draco.  Taaaak, bardzo dobrze powiedziane. Draco z nagim torsem, może zrobiłby mi tą przyjemność i jak Kastiel założyłby łańcuch ...     no już Ignis, koniec rozmyślań, od tego masz noc, a teraz zapierdalamy dalej.

Dogoniłam ich, wyprzedzili mnie o półtorej metra, nie dalej. Niosłam toboły, specjalnie jako zapomnienie o głodzie wyostrzyłam wszystkie ramiączka, żeby obcierały i kaleczyły. Dla odgonienia moich myśli i przeniesienia ich na inne pole.

Wieczorem ponownie osiedliśmy w kolejnym lesie.
Był już początek lutego, a organizacja Bitwy to wielkie przedsięwzięcie.      A byłam pewna, że mój wilczur mi tego nie ułatwi.
Oj na pewno nie będzie mu się podobało, że pomagam naszym przeciwnikom. I będzie chciał mi to utrudnić jak przy okazji Umbridge, tyle że tym razem bardziej się postara. Czułam, że tym razem będzie bardziej "brutalny i okrutny" w metodach.  Miałam tylko nadzieję, że nie będzie mnie drażnił migdaleniem się z innymi.  Bo byłabym wredna.

Jednak wołanie na kolację wyrwało mnie z patrzenia na zdjęcia, najbliżej mnie było to z krawatem i miodem.  Mrru, udane Święta, bardzo udane.
Wyszłam ze swojego barłogu i zabrałam po prostu mięso.
- Ignis ! - brat chciał mnie zatrzymać. - zostań z nami. Mamy coś do omówienia.
Westchnęłam. - nie Harry, nie odwołam zaręczyn z Draco. - rzuciłam machinalnie. - o co chodzi ?
- ty serio ... to co on nam wtedy mówił ... ty serio ...
- Filia Serpentem. - pokazałam im Znak. - tak, na serio. A teraz - zasłoniłam swój, ukryty powód dumy, a oficjalnie powód do załamania nerwowego. - o co chodzi ?
- kiedy zebranie ?

^ tato ... ^  spytałam ojca.
^ dzień przed twoją ucztą. ^
^ * piątek trzynastego. ^ uśmiechnęłam się pod nosem.
^ specjalnie dla ciebie. ^ odpowiedział mi Voldemort. ^ Ignis, niestety mam swoje obowiązki. Twoja mama wymyśliła sobie nowe firanki.^
^ do zobaczenia tato ^    widok mojego ojca na drabinie, chwiejnie wieszającego materiał a na ziemi stojącej Aollicep mówiącej "trochę w lewo, nie, trochę w prawo"  mnie rozbawił.

- Ignis ? Hermiona spojrzała na mnie.
- w piątek trzynastego.
- dobra.  To jest ...
- przed Walentynkami, tak. - potwierdziłam. - dzień przed *. uściśliłam.
        Draco i ja będziemy mieć zjebane, trup, zaproszenie do stołu, ale my będziemy pili krew następnej nocy. Ale odmówić mojemu ojcu ...  Trudno, tata zrozumie i poprze ideę krwawych Walentynek.
- słodko.
- bardzo. - zaśmiałam się. - bardzo słodko.
- czemu się śmiejesz ?
- a co mogę zrobić ? nie ocalę tych, którzy pójdą na straty. Mogę jedynie śmiać się z daty ich śmierci. Piątek trzynastego ... fajna data. Śmierć lubi ten dzień na żniwa.
- a ty się śmiejesz bo ?
- bo nic innego mi nie zostało ? - zasugerowałam. Tak Ignis, zachowuj się dalej jak psychiczna. - mogę jedynie pozbierać ich dusze i oddać Siostrze.
- aha.  potwierdzili tempo.

Westchnęłam i wróciłam do siebie. Położyłam się wśród zdjęć, patrzyłam na nie z chęcią wpierdolenia się do Hogwartu, ale ... ale jeszcze nie teraz, bo się sypnie. Musiałam jeszcze trochę poszukać horkruksów, dopiero potem ... dopiero potem Bitwa.  Czas wymykał się powoli z rąk, ale nie miałam wyboru. Musiałam do Bitwy oszczędzać energię, będzie mi wtedy najbardziej potrzebna.

Zamknęłam oczy, widziałam już Wrzeszczącą Chatę wypełnioną krzykami śmiertelników proszących o litość.   Zwykle nie byłabym sadystką, ale to mają być Walentynki. Krwawe Walentynki.

       Zasnęłam. Śnił mi się, co dziwne, Kaze. Ze smokiem u boku, przywołujący moją bestyjkę. A potem latanie nad klifami i wyspami Japonii.  Żarty, docinki, no i, bez tego się obyć nie mogło, przytulanie go.   Jakbym była w Kraju Kwitnącej Wiśni razem z nim, oprowadzał mnie, pokazywał ciekawe rzeczy, robił za przewodnika generalnie.   No i padło pytanie "może zostaniesz?"  ale zaraz po nim otworzyłam oczy i widziałam nad sobą, nie niebo Japonii, a prowizoryczny dach mojego łóżka.
A z odległości wołanie na śniadanie.

Wyszłam, zabrałam jedzenie, połknęłam je w ekspresowym tempie i znowu szliśmy dalej. Po wyczyszczeniu śladów naszej obecności oczywiście.
 Harry nie pytał o nic, ale widziałam, że coś go gryzie. Może to, że rzucałam się po łóżku w nocy ? Nie, to było normalne.  Nie śnił mi się Draco, więc na pewno nie wzdychanie i mruczenie ...  więc co go gryzło !?



Ech, potem to rozgryzę. Czekało mnie wyzwanie o nazwie "Ostatnie Kilkanaście Dni Bez Krwi"  ...  zagryzłam zęby i zaczęłam jeść lukrecję.
Roślina generalnie podnosiła ciśnienie krwi, więc jeśli przyjąć, że nadwyżką dla normalnej osoby, zdrowej, jest zjedzenie jakichś dziesięciu draży dziennie to cóż ...   zjadłam ich dwadzieścia i nadal byliśmy w drodze.
Oczywiście były postoje, a jakże, nawet mnie denerwowało kręcenie się po Zjednoczonym Królestwie w kółko i bez celu. W tym czasie kiedy oni odpoczywali odrobinę, ja prowizorycznie opatrywałam sobie otarcia cienką warstwą bandaża.   A Draco pewnie zgrzyta zębami, jak ja mogę sobie tak "umilać" podróż.  No trudno, będzie najwyżej bardziej głaskał ramiona.   Tak, albo będzie bardziej czuły i pocałuje większe rany ... Nie, pora wracać na ziemię.

Postój się skończył, a ja szłam w milczeniu i ze słuchawkami w uszach.  A toboły dalej ocierały i powoli raniły.  Pan Uzdrowiciel mi je naprawi. Tak, wiedziałam, że Draco chce pójść w Uzdrowicielstwo, chociaż popierałam zawód rękoma i nogami, to jednak gryzły mnie drobne ząbki i o nazwie "pacjentki".  Ale, do zawodu jeszcze trochę mu zostało. Na razie moim zmartwieniem były dziewczyny z Hogwartu wokół niego, oraz głód.    Może zrobił sobie sieć lodówek ...   
Możliwe, nie chciał zabijać, chyba, że ktoś mu podpadł, ale dziewczyn, którym się podobał na pewno by nie zabijał, tylko pożyczał krew.      A ja i tak będę szperać po szkole i sama też sobie znajdę chętnych.  Ale w Walentynki się zmieni, zacznie zabijać dla krwi ...
Miałam przed oczami obraz jego cholernej białej koszuli w czerwonych plamach, umazanych dłoni i ust,  lśniących oczu i jego uśmieszku ....           Ale mój spokój został przerwany !  Hermiona złapała nas za ręce i deportowała.

Nie było godziny policyjnej, ale ostatnia aportacja w Hogsmade nauczyła, że trzeba uciszyć straszaki. To też zrobiłam. A Gryffonka zabrała nas w zaułek.
Kakofonia się nie pojawiła, bo widocznie dostatecznie szybko zdjęłam zaklęcia ochronne, ale i tak aportacja w wiosce była zabroniona.    Jednak nikt na nas nie zwrócił uwagi.

- Ignis. - zaczęła Hermiona. - masz kilkanaście dni.
- no wiem ii ? spojrzałam na nią tempo.
- zostań tutaj. Potem pójdziesz do Hogwartu.
- mam szperać i zbierać informacje ? - spojrzałam na nią z politowaniem. Ale towarzystwo pokiwało głowami. - dobra, postaram się.
- Ignis !
- co ?   Harry chciał już iść.
- nie rzucaj się w oczy.  Bądź ostrożna.    brat mnie przytulił i deportowali się z powrotem w pizdu.

Pod nogami coś zachrzęściło. Wyjęłam ze śniegu czarkę.  Prawdziwą czarkę.
- dziękuję ojcze. - wymamrotałam w mowie węży i zmieniłam pelerynę na zwykły prosty płaszcz. Narzuciłam kaptur na oczy i schowałam znalezisko. Byłam nierozpoznawalna, wyglądałam jak każdy kieszonkowiec czy drobny złodziej idący do karczmy na piwo kremowe.   Podeszłam do stolika, zamówiłam odrobinę wina. Alkohol nadal palił i zostawiał swój posmak, ale szybko zbiłam go cytryną i odrobiną wody.  Jakiś kelner przechodził obok. - ej. - zaczepiłam go. Spojrzał a mnie. - gdzie można znaleźć jakąś ciekawą robotę ?
- spróbuj u Snape'a. Zawsze ten szczur coś znajdzie.
- poza Hogwartem. uściśliłam i wypiłam łyk napoju.
- hmm ... tutaj brakuje nam rąk do pracy. Personel dziwnie znika.
- gdzie wam brakuje ludzi ?
- na barze.
- wymagania ?
- dla każdego dobry wygląd, oraz sprawne i szybkie obsługiwanie klientów. Ale ty jesteś brzydka, czy brzydki jak noc, skoro chowasz się pod kapturem. Więc spadaj.
Złapałam go za kołnierz i grzmotnęłam o stół. - dam sobie radę. - widział moje oczy. Przełknął ślinę dosyć spękany. - no więc ?
- witaj w zespole. - potwierdził piskliwie. - chodź. - zmieniłam szybko wygląd na opisy Morringhan. Zimny wygląd pięknego posągu. Czarne włosy, nadal krótkie, biała skóra, oraz czarne oczy. Wzrost również uległ zmianie, ciut byłam jednak wyższa.  Przed jego szefem zdjęłam płaszcz. Byłam w białej bluzce koszulowej, skórzanym ciemnym pasie gorsetowym, wysokich butach oraz skórzanych spodniach. - szefie ...
- niech idzie na bar. Tylko nie zniknij tak szybko ślicznotko.
- umiem o siebie zadbać.  zapewniłam i poszłam za ladę.

Oparłam łokcie o stół.  Wpadła fala uczniów Hogwartu. W tym Fred i George.
Poza nimi Ślizgoni.
Puściłam oko do Draco.  On wymownie się lekko uśmiechnął.  Dla tłumu, który mógłby mi zaszkodzić byłam uosobieniem Morringhan, a dla uczniów byłam sobą. Jedynym wyjątkiem był Draco, dla niego musiałam wyglądać jak Królowa Dementorów.

- co dla was ? spytałam bliźniaków.
Nabazgrałam kartkę "u nich wszystko w porządku, mam was zorganizować, przeszkolić etc. ale zbroicie się sami."
- dwa piwa kremowe.  powiedzieli zgodni.     Szybko zabrałam ich napój i podałam im razem z listem.
- a dla kolegów ?
- piwa kremowe.  odpowiedzieli ponownie chórkiem.   Zabrałam tacę i napełniłam odpowiednią ilość kufli.  Wyszłam zza lady i postawiłam przed nimi napoje.

- a dla ciebie ? - podeszłam do Draco. On opierał się o stół i gryzł się z myślami. - hmm ? - podniósł wzrok. - co dla ciebie blondyneczku ?
- jestem zaręczony.  naznaczył.
- och, nie bądź taki. Co do picia ?
- krew. 
- specjalna klientela. - uśmiechnęłam się, wprosiłam mu się na kolana. - ale czy ty nie powinieneś być na głodzie ?
Jakby się otrząsnął. - wodę.
- ciepła, zimna, letnia ?
- zimna. Bez gazu. Z cytryną.   uprzedził moje pytania.
- i tak jesteś słodki.  -  odpowiedziałam i przeszłam do baru spełnić zamówienie.  Zaczęłam nucić.  A Blaise i reszta zaczynali rozmawiać na mój temat.  Podeszłam do niego z wodą, podałam mu ją i chciałam go pocałować w policzek, ale odsunął głowę.  Nieładnie, uciekać spod ust narzeczonej, ale ty nie wiesz, a twoi koledzy też ci nie powiedzą, że to ja. - nie to nie. Jeszcze będziesz chciał.   zagroziłam mu i poszłam z powrotem pod ladę.

Weasley'owie mnie otoczyli razem z Gryffonami. Nie było większego ruchu, wszystkich interesantów i złodziei wyprosili właśnie oni, uczniowie.
- słuchaj jak z tym będzie ? pytali cicho.
- zobaczymy - obserwowałam Draco ukradkiem. - data nie jest znana. Ale czuję, że już za kilka miesięcy.
- szybko ... nie zdążymy przecież wszystkiego ogarnąć do tego czasu ...
- musicie. - nacisnęłam.  Draco zdjął marynarkę. Zapach perfum dla nich był niewyczuwalny, ale dla mnie podszedł aż pod bar. Westchnęłam. - policzę się z tobą wredoto. - wymamrotałam pod jego adresem. Bliźniacy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a ja szybko się otrząsnęłam. - słuchajcie chodzi o podobne rzeczy jak z Umbridge, bomby, wybuchy, wszystko co zdołacie zrobić w tym czasie. Mam nadzieję, że do tego jeszcze daleko, ale nigdy nic nie wiadomo.
- dobra, ogarniemy.   zapewnili mnie.

* Draco * 

Kelnerka się ciągle na mnie gapiła. Czułem jej wzrok, słyszałem westchnienia.  Zakochana ? Kolejna.
Przecież nie mogłem zdradzić Ignis. I to tuż przed naszą kolacją.


- ej, ona nadal się na ciebie lampi.  - zaczął Blaise. - ładna jest, jak ty jej nie chcesz to może ja się na niej pożywię ?
- bierz ją.  prychnąłem.
- ciągle nie przeszła ci Ignis ? Nie ma jej od kilku miesięcy ! A ty nadal się dobijasz.
- nie twoja sprawa.
Zabini podniósł rękę na znak zamówienia.  Dziewczyna podeszła do naszego stolika.
- hmm ? coś jeszcze ?
- krew. - rzucił. Kelnerka z obrzydzeniem, bo z obrzydzeniem, ale podała mu rękę. Blaise oczywiście jako "koneser" pogładził jej skórę. - kto o ciebie tak dba ?
- nie twoja sprawa. - prychnęła. - chcesz krwi czy nie ?
- chcę. Spokojnie. - ugryzł ją.  Zrobiłem się jeszcze bardziej głodny. Ale dziewczyna nie patrzyła na Zabiniego. Patrzyła mi w oczy. - ile się należy za pół litra ?
- dziesięć galeonów.
Podał jej kwotę. - warta swojej ceny.
- wiem. - prychnęła arogancko i zabrała mu ramię. Ale tylko ją do siebie przyciągnął. - spierdalaj. - zdeptała mu stopy i wstała. Otrzepała się i podeszła do mnie. Przytuliła się do mojej szyi. - a ty kochaneczku uważaj jak tu przychodzisz. Możesz stracić portfel. - wymamrotała mi na ucho, jednak jej dłoń zatrzymałem. Teraz widziałem z kim mam do czynienia. Ignis. Moja Ignis. Chcialem ją pocałować. Ale mi się wywinęła. - do zobaczenia blondyneczku.
- wracaj. - szarpnąłem nią wróciła mi na kolana. - chodź do mnie.
- nie. - pogłaskała mnie po policzku. I dla chłopaków stało się jasne kto tu pracuje. - poczekaj do Walentynek skarbie.
- obtarte ramiona ...
- dla zapomnienia o głodzie. odgoniła mnie i wróciła do swoich obowiązków.

Spojrzałem za nią. Gadała z Weasley'ami.
No tak, kroi się Bitwa, a jej brat pewnie chce, żeby ich zorganizowała.
Do Walentynek jest jeszcze kilkanaście dni.

* Ignis * 

Draco ... coś czuję, że częściej będziesz mnie tu jeszcze odwiedzał.

Blaise ...    wzdrygnęłam się, ale na szczęście podałam mu w takiej formie mugolską krew. Swojej bym temu idiocie za Chiny nie dała. Niech zdechnie, a i tak jej nie dostanie.
Moją krew pije tylko Draco. No, ranni też, ale na razie dostęp do mojej szyi ma Draci.

Wróciłam do baru, niezbyt chętnie, ale zawsze to robota, nie ? Zaczęłam wycierać kufle, polerować kieliszki, oraz obserwować klientelę. Ludzie byli spokojni, pili, rozmawiali, śmiali się ...

A ja byłam głodna coraz bardziej.
Wypiłam szklankę wody, kolejną. Żeby oddalić myśli o głodzie.

Perfumy Draco jednak skutecznie mi to uniemożliwiały. Pachniał zabójczo ... wymieszać tylko ten zapach z wonią słodkiej krwi mugoli ...  otrząśnij się ! sama sobie wymierzyłam delikatny policzek.
Już mi lepiej.

Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Do pubu wszedł Riddle z mamą.
- co dla was ? spytałam spokojnie.
- informacje co tu robisz i czemu masz czerwoną twarz. Draco cię uderzył ?
- nie, to w ramach kontroli głodu.
Aollicep wiedziała o co mi chodzi, powiedziała to cicho tacie. - dobrze, dla nas wino. Mamy co świętować.
- a mogę spytać co ?
- tysięczny Gryffon u Amycusa i Alceto.
- no to gratuluję. - podałam im kieliszki, nalałam przy nich czerwone wino. - za kilkanaście dni polegnie dwadzieścia szlam.
- chyba na głowę córciu, prawda ?
- tak. - uśmiechnęłam się. - na głowę.
- to za naszą małą sadystkę. podniósł toast tata.
- za naszą sadystkę.  odpowiedziała mu mama.

Krótko mnie przytulili, pozdrowili, no i życzyli wytrwania w braku picia krwi do Walentynek.
Pożegnałam ich niezbyt chętnie, ale trudno.
Znowu siedziałam za barem sama.
Ruch i godziny oblegania pubów powoli się kończyły.

Zimno, mokro, godziny policyjne, to wszystko powodowało, że zamykaliśmy już około dziesiątej wieczorem.
Wyszłam na zewnątrz, jednak krok za drzwiami złapał mnie szef.
- gdzie idziesz ? cały personel ze względów bezpieczeństwa ma mieszkać na górze jak nie ma pokoju czy domu gdzieś w pobliżu.
- ale ja mam dom. - uśmiechnęłam się do siebie. - i właśnie do niego idę. Do godziny policyjnej zostało kilka minut, dotrę do swojego lokum.
- a jak cię złapią to ja oberwę.
- nie złapią mnie, spokojnie. Dobranoc szefie.     pobiegłam do Wrzeszczącej Chaty.

Odnowiłam w niej kilka pokoi, głównie salon, sypialnię i łazienkę. Kuchni nie potrzebowałam, bibliotekę chciałam mieć taką a nie inną, a reszta pokoi była mi zbędna.

Było koło północy kiedy remont dobiegł końca, a ja położyłam się na podłodze, na starej wysłużonej skórze tuż przy kominku.
Czekanie ...
Szaleństwo czekania na wypalenie głodowe a przy nim i zwykłe.
Szaleństwo warte swojej ceny.

Rano, po niezbyt udanym śnie, wyszłam do baru. Oczywiście po ogarnięciu się i wybraniu odpowiednich ciuchów.
Otworzył mi drzwi szef, zaczynali ogarniać lokal. Sprzątać, myć podłogi, etc. Pomagałam, zostałam wysłana po sprawunki, uzupełniłam to co miałam na liście, ustawiłam na barze.  Kelner, który mnie wprowadził mył podłogi, a ja się bawiłam w suszenie już wykonanej roboty.
Siedziałam na ladzie, nogi opierałam o krzesła barowe poniżej.

Pierwsi klienci mieli przyjść jakoś po południu, ze względu na przerwę obiadową w Hogwarcie.

- cholera, idą. - zaczął chłopak z mopem. Oddelegował go zaklęciem, a ja siedziałam na stole i czekałam. - a ty co ? złaź!
- chcesz zarobić to patrz i się ucz. - otworzyły się drzwi i chłopaki z roku mnie otoczyli. - co dla was ? spytałam prostując nogi. Moim jedynym oparciem były ręce na barze i równowaga.
- piwo kremowe.
- się robi. - odpowiedziałam miękko i przeszłam zręcznie za bar, żeby zrobić napój. - tylko dla ciebie czy dla kolegów też ?
- dla wszystkich.  odpowiedział mi nadal patrząc na mój dekolt.
Najpierw nogi, teraz dekolt.  A co ? Twarz mam aż tak brzydką ?
Wzięłam tacę, postawiłam na niej napoje.  Usiedli przy stołach, a ja im podałam piwo kremowe.

Potem już głównie rozmawiali i się śmiali. A ja miałam jedynie robotę kiedy chcieli dolewki.
Stałam i sobie wyglądałam.  Moja osoba zainteresowała też przechodniów za oknem, bo do pubu zaczęli wchodzić coraz to nowi ludzie.  No i miałam ruch. Klienci oznaczali napiwki, napiwki to moja kasa na czysto.

Na koniec tłumu, kiedy już miałam dosyć hałasu, wtoczyli się Ślizgoni.
Draco usiadł tuż przy barze.
- woda.
- taka jak wczoraj ?
- tak.
Podałam mu szklankę, patrzyłam na niego jak pije. Oczywiście, bardziej spektakularnie będzie jak dotrze do Walentynek.
- co ty tu robisz ?
- jestem. - uśmiechnęłam się. - braciszek wysłał mnie tu wcześniej.
- po co ?
- żebym zwietrzyła sytuację.
- od kiedy to twój braciszek mi cię wystawia ?
- najwyraźniej od dzisiaj. - pochyliłam się przy jego uchu. - zebranie, piątek trzynastego.
- wiem. - odpowiedział mi szeptem. - chodź do Hogwartu.
- nie mogę. - wróciłam na "swoje" miejsce za ladą. - Harry chce żebym została łatwa do zabrania z powrotem.
- a co z Walentynkami ?
- inna sprawa. odgoniłam.
Draco wstał ze swojego miejsca. - chodź do Hogwartu.
- nie pójdę. Nie mogę, nie chcę i nie pójdę.
- a jakbym obiecał pocałunek w zastaw ?  - za nisko podbijasz, tyle wytrzymałam to zniosę i te kilka dni. - bez koszuli ?
- nie. - oddaliłam go niechętnie.  Wiedział doskonale, że najchętniej już od razu wpierdoliłabym się do Hogwartu i tam zaczęła od razu organizację, ale nie mogłam. - jeszcze kilkanaście dni.
- to szaleństwo a nie kilkanaście dni.
- ale warte ceny !   upomniałam go kiedy zabierał płaszcz i wychodził.  Miał pojęcie, że warte, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie mogłam.  Jeszcze wytrzyma, potem już zrobię mu tą niespodziankę i z nim zostanę. Do samego końca.

Klienci zaczynali wychodzić, pojawiali się nasi.
Wywróciłam oczami i zaczęłam od niechcenia polerować szklanki. Ruch wygasał, wyrzucili z lokalu wszystkich klientów.
- no laleczko, pobaw się z nami. - podeszli do baru. - no, flirtowałaś z jednym z nas. Daj buziaka.
- to mnie zmuście. warknęłam.

- panowie - zaczął załagadzać kelner. - spokojnie, nie chcemy kłopotów.
- zamknij się. - zgromił go wzrokiem. - no mała. - ciągnął. - daj buzi.
- pieprz się. - prychnęłam. Odwróciłam się plecami i zaczęłam nucić. Melodia Tańczącej Śmierci. Nadal polerowałam kieliszek. Podeszli pod bar, chcieli mną szarpnąć i przeciągnąć mnie przez blat. Weszłam na wysokie dźwięki. Wezwane szczury rzuciły się na ich kostki z zębami i pazurami. Szczur przegryzie beton. Ale tym dawałam mniej czasu, przygwoździły ich do podłogi. - dajcie mi ich różdżki słonka. - wyciągnęłam rękę, jeden z gryzoni podał mi ich narzędzia. nadal nuciłam. - och, słonka wy moje niezastąpione. - usiadłam na barze. Wystraszony kelner siedział na stole. - kolacja. -
Faceci leżeli na ziemi kompletnie przykryci przez szczury. Otworzyli usta to i tam się wprosiły i zaczęły ich zjadać.           Na rozkaz były i ludojadami. Ukrytymi i tylko na wezwanie. Moje wezwanie.           Zjadły ich w ciągu kilku minut, tak dużą były zgrają.  Nadal nuciłam i niezmącenie czyściłam zastawę nie zwracając uwagi na ich stłumione krzyki. Kelnerzyna patrzył na scenę i prawie zwymiotował. Oczyściły ciała do kości, które spaliłam. - słonka - przywołałam je ponownie. - niech wasz przewodnik przyniesie mi potem wieści z Hogwartu.   pożegnałam je i zniknęły tak jak przyszły. Z zaskoczenia zniknęły.  A było ich jakoś ponad kilka tysięcy.

- jak ty ...
- szt. - zmazałam mu pamięć. Nie pamiętał sytuacji z psami gończymi. Żaden z nich nie miał rodziny, a jeśli miał, to byłaby ona poinformowana o śmierci w walce. Bo w sumie było to prawdą. - ja już skończyłam. Napiwki swoje zabrałam. - uprzedziłam i wyszłam pod drzwi zabierając płaszcz. - do jutra.

Wróciłam do Wrzeszczącej Chaty na sen, prysznic i kubek gorącej czekolady.
Szkoda, że jeszcze tak długo muszę czekać ...

Ale okoliczności wypalenia są warte tego półtorej miesięcznego czekania. Warte jak cholera.
Zacisnęłam zęby, odłożyłam brudne naczynie na stół i położyłam się przy kominku. Fakt faktem, było tu łóżko, ale czy to ważne ? Jestem tu przelotem, kilka dni, Walentynki, a potem Hogwart i ciężka robota.

Kolejne dni mi się zlewały w jedno, uciekały na tym samym schemacie. Pobudka, pójście do pubu, ogarnianie miejsca, potem zbiory i napiwki, odrobina szeptów Draco, który zaraz potem wychodził z powodu głodu i ochoty na pocałunek, a potem do wieczora w kawiarni.
Na takiej rutynie minęły mi trzy dni.

Potem, siódmego dnia oczekiwania na wypalenie, od rana bar był zamknięty. Na drzwiach była kartka "Morringhan, kończysz pracę" zapisana krwią. Właściciel zmarł, kelner pewnie też.
Cóż, płacę dawali, napiwki miałam ...   No ale kijowo żyć bez pracy.
Nie miałam zajęcia na przeczekanie tych pozostałych kilku dni do zebrania.

Coś mną szarpnęło, stałam w domu Riddle'ów.
Ojciec siedział na fotelu przed kominkiem, jak kiedyś. - Ignis. Ostatnie dni spędzisz u brata.
- ale ...       jednak zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, otworzyłam oczy i stałam obok Harry'ego w lesie.

- i jak ?
- ludzie są zorientowani, Fred i George zajmują się powoli gromadzeniem rzeczy. A reszta też czuje, że On powoli będzie chciał po ciebie sięgnąć. - streściłam. Witaj głodówko u nich. - a poza tym to nic ciekawego.  nie powiedziałam mu o Draco, oraz o tym co obiecywał w zamian za mój powrót do szkoły już teraz.  Bo po co mam go drażnić.

Zabrałam przygotowany dla mnie plecak i znowu szliśmy na wyczucie tak w cholerę daleko.
A mogłabym już polecieć do Hogsmade ...

Nie wiem nawet jakim cudem, ale obudziłam się dwunastego lutego rano.
Chciałam iść spać dalej, ale wyciągnęli mnie na siłę z łóżka. W zimnie i śniegu szliśmy dalej gdzieś w pizdu.
Nawet Harry chyba nie miał pojęcia gdzie idziemy, chciał po prostu gdzieś iść, żeby nas nie wykryli. Taaa ... nowe hobby, włóczenie się bez celu w zimie.

Dotrwaliśmy jakoś do wieczora, położyłam się na łóżku i zasnęłam.
Obudziłam się jednak w środku nocy, poczułam jak coś mną szarpie. To tata, zabierał mnie do domu Riddle'ów, bo to w nim wylądowałam. A konkretniej w miękkim, ciepłym łóżku. A obok mnie spał ... o nie Morfeusz robi mi figle,  Draco ...

^ jest po Słodkim Śnie. nie obudzisz go.^
- dziękuję tato.    spojrzałam na Ślizgona.  taki sen to sen. Przytuliłam się do niego zachłannie, leżał oczywiście idealnie żeby się do niego wtulić.   Objęłam się jego ramieniem i zasnęłam na kilka godzin.
Głód dawał o sobie znać, ale niestety, jeszcze nie teraz.
Jutro, dzisiaj idę spać.

Rano, już Draco nie było, leżałam sama w tym samym wielkim łóżku. Ale i tak się wyspałam za wszystkie noce u Harry'ego czy w Wrzeszczącej Chacie.
Tata podał na dole śniadanie, albo raczej czekało ono na mnie. Rodziców jakby nie było, bądź byli i wyszli gdzieś indziej żeby mnie nie budzić.
Zjadłam wszystko,  położyłam się w piżamie na kanapie ale stwierdziłam, że dzisiaj nie mam co robić, więc do obiadu poszłam spać. Potem i ten posiłek na mnie czekał, co mnie kompletnie zbiło z tropu. Co ? Dom wie kiedy będę głodna i ruszę dupę z łóżka ?  Genialne.

Kolację odpuściłam i zaczęłam się zamiast niej szykować na zebranie.
Ubrałam się bardziej stonowanie niż normalnie, ale jednak nadal był to bardziej odkryty strój pomimo temperatury na zewnątrz.  Dla Draco, nie mogłam sobie tego odmówić.

Wyleciałam i wpadłam wprost na klatę Dracona. 
- witaj Książę. przywitałam go z uśmiechem. 
- cześć Igni. - odprowadził mnie na moje miejsce. Dzisiaj, wyjątkowo, nie było w jego domu ani jednego gościa. - ojcze chrzestny ...
- o co chodzi Draconie ? Voldemort dosyć chętnie zwrócił się o pytanie. 
- czy ja i Ignis ... 
- nie, nie macie dzisiaj żadnego gościa. Ach i bądź tak dobry i pamiętaj o braku pocałunków między wami. 
Draci nie był zadowolony z tego, że zabroniłam buziaków. - oczywiście ojcze chrzestny.
- cóż, to dla was nie koniec wieczoru. - zapewnił ojciec złowrogo. - Ignis, spokojnie. Nikogo nie pozbawię dzisiaj życia na tym stole. Jutro zabijesz tyle ile ja w ciągu kilku miesięcy. - uśmiechnęłam się i uścisnęłam dłoń Draco.  - jednakże, mam dla was niespodziankę. - Glizdogon wtoczył do pokoju pudełko. - no, otwórzcie.  - wstałam od stołu i rozerwałam papier.W pudle stał w środku skrzat domowy.  - nazywa się Stratz. W zamian za Zgredka.
- Stratz wita panienkę Riddle i panicza Malfoy'a. - stworzonko posłusznie skinęło głową. Był podobny do Zgredka, ale był raczej szary i miał wielkie ciemne oczy. Na dużych nieproporcjonalnych uszach były kitki z włosów, które ciągnęły je w dół. - co Stratz może dla was zrobić ?
- wyjdź z klatki. - wyciągnęłam rękę do skrzata. Wyszedł, a ja pogłaskałam go po głowie. - mam nadzieję, że będziesz lojalnym, posłusznym, oddanym i grzecznym skrzatem domowym. - Stratz pokiwał głową energicznie. - to dobrze. - uśmiechnęłam się. - Draco chciałbyś dodać coś od siebie ?
- przejmujesz wszystkie obowiązki Zgredka. - rzucił chłodno. Stratz był szczęśliwy. Dla nich brak pracy to najgorsza rzecz na świecie. - oraz masz być naszym kurierem.
- dobrze panie, Stratz może od razu zacząć sprzątać. 
- zacznij od piwnic.  oddelegował do Aryjczyk, a mnie zabrał z powrotem na siedzenie obok siebie.
- dziękuję tato - uściskałam Czarnego Pana. Śmierciożercy tylko czekali na Bitwę, ale nadal brakowało im kilku w szeregach. - przyda się.
- na to liczę.  - potwierdził ojciec. - a dla was to już koniec.

Musiał mnie deportować, bo wylądowałam po raz kolejny w wielkim, miękkim łóżku. Tym razem Draco jeszcze nie spał.
- no Igni - chciał mnie pocałować, ale zatrzymałam jego usta. - nawet ...
- nawet. - zaprzeczyłam, potwierdzając jego niewypowiedziane pytanie. - dobranoc.
- dobranoc.

Wtuliłam się w Draco, było mi ciepło, a jego obecność ponownie działała na mój sen zbawiennie.
Zasnęłam spokojnie, przytulona ciasno do jego boku.

Rano ktoś szeptał na ucho moje imię. W śnie widziałam nachylonego nade mną Draco, jednak obraz zniknął. Ktoś mnie budzi. Chyba.
- Igni ...
- eeee ...
- Igni ... - starania ponownie spaliły na panewce. - Igni ...
- daj mi spać dewiancie. - przytuliłam głowę do poduszki. - ja chcę spać.
- Ignis - nie miałam wątpliwości, że budzi mnie Draco, ale i tak nie chciało mi się ruszać z łóżka. - Igni - lekko pocałował moje ucho. - wstawaj, nie masz dużo czasu.
- ale łóżeczko ...
- wstawaj, bo twój ojciec mnie zabije.
- popierdoliło ci się. Idź spać.
Westchnął. - wstawaj Księżniczko.
- nie.
- dam ci coś.  Skusił.
otworzyłam jedno oko. Jego ramię, potem kawałek torsu, szyja i twarz wisząca nade mną.  - co niby ?
- pocałunek.
- nie możesz.
- złamię zasady.
- daj mi spać.
- kiciu ... - przewrócił mnie na plecy.  Mrru, dawno nie widziałam go bez koszuli. Za długo. Otworzyłam obydwoje oczu. - no, wstałaś.
- mrru, a teraz nagroda.
- co ja z tobą mam. - zażartował, ale krótko mnie pocałował. Żeby nie przesadzić i nie popsuć sobie apetytu na wieczór. Zmienił moje ubrania w Wodzie, a zaraz potem spojrzał mi po raz ostatni w oczy. - do wieczora skarbie.
- do wieczora. - po tych słowach wylądowałam w zimnym łóżku u Harry'ego. Chciałam iść spać, ale oczywiście Draco mnie łaskotał, więc musiałam się miotać po łóżku. - daj mi spać. - westchnęłam. - dobra, dobra, wstaję wredoto. Ale zobaczysz, że się odwdzięczę.
^ już się boję. ^
^ powinieneś. ^  odpowiedziałam mu i wyszłam do nich na śniadanie.
Ale dzisiaj ultimatum głodu. Nie jadłam nic na śniadanie, ani na obiad.

Wyleciałam zresztą około trzynastej do Hogsmade i zameldowałam się u Aberfottha. Oczywiście wyrzekał, ale stwierdził, że no trudno, mus to mus.

Czekałam do czternastej pod domem Potterów. Dla zabicia czasu oczywiście sobie śpiewałam, żeby nie myśleć o głodzie.
Godzina szaleństwa, bo tyle osób przechodziło wokół, tyle krwi ... A ja stoję i czekam.

Zagryzłam wargi i obserwowałam zegar. Zapowiadał się dłuuugii koncert i równie szalona walka z głodem.


***
Jakby ktoś był zainteresowany.  W 2015 Walentynki wypadają w sobotę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz