poniedziałek, 3 lutego 2014

Rok V Rozdział VIII Co Cię Nie Zabije To Cię Wzmocni

Harry jeszcze chwilę opowiadał mi o snach.
widział go gdzieś w podziemiach Ministerstwa prawdopodobnie tam gdzie są wróżby. 

poradziłam mu zabrać się z tym po następnym koszmarze do Dumbledore'a.
 Harry przystał na propozycję i zniknął. 

Draco objął mnie i zabrał pod salę do Eliksirów.
- czego chciał ? spytał dość obojętnie. 
- nic, ma koszmary. 
- a czemu męczy tym ciebie skoro podobno ma przyjaciół ? 
Draco dostał własną różdżką w bok - to mój brat. - przypomniałam mu - nadal jesteśmy zżyci, a o koszmarach wiemy tylko my. 
- kiedy masz zamiar odwalić "pracę naukową" ? blondyn nadal nie wykazywał zainteresowania. 
- a kiedy nie masz Ligii ? odparłam. 
- jutro mamy luźniej. 
- obchód Lasu. rzuciłam kwaśno. 
- sobota ? spytał.
- a nasz trening żywiołów ? 
- a nie można połączyć ? zasugerował. 
- nie. krew, sam wiesz jak reaguję. - objął mnie. - niee.
usta na szyi. - no weź. jutro.
odetchnęłam. niech ma. - dobrze. jutro się zabawimy. ale dzisiaj obchód.
- no dobra. zgodził się.
- mrru no to się pobawimy. zatarłam łapki.

lekcje minęły, obchód się zbliżał. 
Zakazany Las wita. 
nic ciekawego nie było. 
Centaur poinformował mnie o zlocie tego gatunku w Lesie.
potwierdziły to ślady, i odgłosy z Lasu. 

wróciłam do dormitorium. nic ciekawego nie działo się w tym pokoju. 
Draco gadał z kolegami, ludzie trzymali pogawędki a ja cicho poszłam na górę i położyłam się na łózku. myślałam i napisałam do Kastiela. 
Pansy wparowała do pokoju i zaczęła szczebiotać o niewiadomo czym. nie obchodziło mnie to, starałam się nie słuchać.
siedziałam i pisałam, delikatnie gładziłam noski glanów Cirispina. nic innego mnie nie obchodziło.
nic nie powiedziała na temat butów, jednak dziwnie na nie patrzyła.
- co to za mania ? spytała w końcu.
aha jednak.
- normalna. - wzruszyłam ramionami. - umarł. był mi bliski. buty to pamiątka.
- a czy przypadkiem Draco nie będzie o te buty zazdrosny ? spytała troskliwie.
- o buty ? - popatrzyłam na glany Cirispina i na drzwi. - nie ma o co.
i tu rozmowa się urwała. nie chciałam jej kontynuować a ona nie miała riposty.

dotarł do mnie list od mamy.
" Ignis !
nareszcie dałam radę do ciebie napisać. 
mamy niewiele czasu wolnego. ojciec planuje objąć całe Ministerstwo. obecnie nie ma dnia żeby czegoś nie robić.   sama rozumiesz - ręce pełne roboty.  uzyskasz kilka szlam.  a co do rzeczy przyjemniejszych : jak praca naukowa ? podobno szmatę trzymasz w Komnacie.   opowiadaj co z nią zrobiłaś. 
czekam na odpowiedź i pozdrawiaamy. 
PS  podwójne "a" to wina twojego taty. 
mama "


" świetnie. tutaj wszystko dobrze.  niestety na razie zabawy naukowe nie mają pokrycia. dopiero jutro zacznę działać w tym kierunku.         może mogę jakoś pomóc z Ministerstwem ? 
jeżeli jest możliwość poproś tatę o list do mnie w tej kwestii. 
też was pozdrawiam.   "     odbazgroliłam i wysłałam krukiem. 

położyłam się na łóżku i zasnęłam. 
rano, oczywiście bladym świtem obudziłam się i poszłam się wymoczyć i ogarnąć. dzisiaj czeka mnie i Dracona praca. już zacierałam ręce na myśl o trutkach i o tym jakie katusze jej zadam.

wyszłam na lekcje w dobrym humorze. Draci zauważył tą moją radochę.
- czyżbyś się cieszyła ? spytał spokojnie.
- oczywiście. - pocałowałam go w policzek. - wiesz co dzisiaj będzie się działo.
teraz sobie chyba przypomniał. - no tak. okulista kontynuacja.
- aha. - uśmiechnęłam się. - śniadanie.
zabrałam się na dół.
przeszłam obok Umbridge powoli z wstrzymanym oddechem. rzuciłam jej spojrzenie typu    " nie boję się ciebie. "    i poszłam dalej.  niestety glany wylądowały milimetry od jej różowych na umór balerinek.
kicha.

poszłam na Wielką Salę, przybiłam piątki z drużyną i zjadłam mięso.
Draco objął mnie i jakoś zapomniałam o tej suce przy stole nauczycielskim.
odetchnęłam. nic mi dzisiaj humoru nie popsuje.

wyszłam z drużyną i wmieszałam się z nimi w tłum.
szliśmy grupą, rozmawiając, żartując i mijając młodszych.

zabawne ale dla tych dzieciaków byliśmy czymś w rodzaju "elity".
nie lubiłam się wywyższać ponad uczniaków, byłam przeciętna w miarę możliwości,  ale z wiekiem najwyraźniej postrzegali mnie i Harry'ego w szczególności za autorytet.
ciążyła na nas odpowiedzialność fakt. i t coraz większa.   jednak postrzeganie drużyny, mnie czy Harry'ego za idoli było uciążliwe, pomimo że żyliśmy z tą świadomością kilka lat to żadne z nas nie chciało by nas tak postrzegano.

przeszłam pod salę lekcyjną, nawet nie wiedziałam jaką.
zresztą myślami byłam przy wieczornej pracy naukowej.

Draco odprowadzał mnie na lekcje, potem z nich wyprowadzał i naprowadzał na inne korytarze.
nie protestowałam, szłam obok niego i jakoś myślałam o tym co połamać tej suce jako pierwsze. albo który wywar dać najpierw.

koniec lekcji ! w końcu się go doczekałam !
wybiegłam z klasy, porwałam obiad ( i to dosłownie. zabrałam talerz ze stołu ze sobą )  i wyszłam do Komnaty Tajemnic.
zabawę trzeba zacząć jak najszybciej.

Draco na łeb na szyję biegł za mną. zatrzymał mnie i przywołał do porządku lodem na twarzy.
- Ignis. - szarpnął mną za ramię. zaskoczyło mnie to. - uspokój się.
popatrzyłam mu w oczy i na jego policzku też wytworzyłam lód. - już jestem. - pocałowałam go w policzek. - a teraz chodź.  zabrałam go do Komnaty przez wejście w ścianie.
zamknęłam przejście i przywitałam bazyliszka.

blondyn popatrzył na mnie.
odrzuciłam szatę szkolną i zaczęłam wyjmować noże. 
Draci podniósł materiał i sam również został tylko w koszuli. 
wyprowadziłam Sylvię z celi z jej opaską na oczodołach. 
stała na środku pomieszczenia i nic nie robiła. 
- Draco. - przywołałam go łagodnie - może chcesz zacząć ? 
- ty pierwsza. odparł.
uśmiechnęłam się. już po tobie. 

wzięłam nóż do ręki i rozcięłam jej rękę bardziej na głębokość, zamontowałam mini kran na krew i odkręciłam kurek napełniając spore naczynie, nie mogła się od razu wykrwawić.
oblizałam kły i zdjęłam jej opaskę z oczu.
byłam z siebie i Dracona dumna. rana nie goiła się prawidłowo.

- a teraz trzeba by się zabawić. - uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Draco podaj mi proszę tą bordową fiolkę. zaczniemy od czegoś banalnego.
- proszę. - blondyn kucnął za moimi plecami. - sadystka. szepnął mi na ucho i wcisnął w dłoń fiolkę.
- powiesz mi coś czego nie wiem ? odpowiedziałam przekornie.
. przy okazji próby otworzenia jej jadaczki połamałam jej kilka zębów. z fiolki zrobiłam użytek. wcisnęłam jej kilka kropli do ust
- pij. - połknęła płyn i zaczęła się dusić. - Draco zanotuj proszę "efekt podduszenia. dość realistyczny, jednak niezbyt satysfakcjonujący"
- jest. - poczułam dłoń na plecach. - ile tego masz ?
- wystarczająco dużo żeby błagała o śmierć. a jak ojciec zajmie Ministerstwo powtórzę to na Umbridge.
- czyli to jest próba ? spytał.
- aha. - potwierdziłam. ocuciłam kobietę policzkiem. - ta czerwona. - uśmiechnęłam się do siebie. Sylvia już teraz błagała o śmierć. ale nie tak szybko, to dopiero wstęp do wstępu.  wcisnęłam ją jej do ust jak zgniotłam jej dłoń młotkiem. wrzasnęła z bólu i połknęła płyn. zaczęła sie krztusić krwią. - notatka " wypalenie śluzówki gardła jak i całego przełyku. powoduje krztuszenie się ofiary jej własną krwią.".  jak ja bym chciała dolać to Umbridge do tej jej różowej herbaty. - mruknęłam do siebie. - zanotowane ?
- owszem. - podniósł mnie. - może lepiej będzie podawać jej to na stojąco ? - zasugerował i powiesił ją pod sufitem za nadgarstki. - pani profesor ?
- nie żartuj. - zaśmiałam się. - ale dobra robota. będzie więcej zabawy. - sklepienie się zniżyło do naszego poziomu w miejscu gdzie wisiała. - poproszę o granatowe szkło.
- dość. - wymamrotała cicho Sylvia. - proszę.
- jeszcze dzisiaj masz być martwa. - uciszyłam ją złamaniem złożonej nogi. - i będziesz. ale nie teraz. - rozcięłam jej policzek. - skarbie granatowe. - Draco przywołał fiolkę i mi ją dał. - pij. - ofiara chyba powoli godziła się z losem. wypiła łyk. dłonie same zaczęły ją ranić.  - zanotuj proszę " efekt samobójstwa gwarantowany. przydatne do zacierania śladów." - arystokrata zamknął notes a ja podałam jej odtrutkę. sama się nie ma zabić. - Draco jesteś pewien że nie chce - zabrał mi z ręki nóż. - to ja popatrzę.
pociągnął łańcuchy bez słowa na ziemię. owinął ją nimi jak baleron. rozciął jej głowę tak płytko że odebrał włosy ze skórą zostawiając kości.   krzyki niosły się echem po Komnacie.
muzyka dla moich uszu.
- Ignis. masz perukę. - rzucił mi okrwawione trofeum pod nogi. - nie cieszysz się ?
podeszłam do niego. - wiesz co do tego będzie pasowało ? - zamachałam mu przed oczami żółtym szkłem. - wciśnij jej to. mój socjopato. - odsunął mnie i pogłębił ranę w oczodole. ropa i krew się polały a Sylvia jakby mogła to by płakała. ale cóż ... nie było na to opcji. z jej gardła dobywał się jedynie krzyk bólu i szloch.  - "natychmiastowy efekt podobny do Cruciatusa. przemieszcza wszystkie organy w ciele ofiary na pozycje zupełnie odwrotne". - powiedziałam na głos to co zapisało się w notesie. - ładnie skarbie. - pochwaliłam Draco. - a teraz mam pytanie. ciebie czy mnie ma błagać o śmierć ? - pokazałam mu szmaragdowozielone szkło.  - decyduj skarbie.
- mnie. ciebie prosiły już inne ofiary.
- debiut mojego kochanego Draco. - pocałowałam go w policzek. - no nie każ mi czekać.
Ślizgon jednak zaczął ją ciąć i pozbawiać skóry a mięśnie rozcinał i spajał ogniem. Draco w tej sytuacji miał satysfakcję a ja wiedziałam że wyładowuje na tej szmacie swój gniew i nienawiść do mojegk brata. 
kiedy skończył i zamknął rany dłonie miał czerwone od krwi i wyglądał na dumnego z siebie. 
wlał ofierze całą fiolkę płynu wprost do gardła. 
Sylvia nic nie zrobiła, ale ja wiedziałam co będzie się działo. najpierw zaśnie a w środku nocy się obudzi i zacznie żygać wszystkimi swoimi organami. 
Draco popatrzył na mnie - i co ? to tyle ? 
- skończymy z nią jutro obiecuję - pocałowałam go w policzek ale przytulić się nie dałam - socjopato tam jest prysznic. - wskazałam mu parujące drzwi. - nie ma tam pułapek. zapewniłam go z uniesionymi rękoma. bazyliszek podpełzł do Sylvi ale wyczuł trutki i jedynie odwlókł ją do celi. 

Draco skorzystał z prysznica i spłukał z siebie krew i brud. wyglądał genialnie. 
Ślizgon przygarnął mnie do siebie. - i co ? 
- świetna robota - pochwaliłam go i przytuliłam się do niego - jesteś genialnym katem. 
- dobra nauczycielka - pocałował mnie. Draco kochany słodki Draco. blondyn w końcu mnie zabrał do pokoju wspólnego. - już późno. zaczął. 
- nie, jeszcze nie - powiedziałam -  nie idziemy spać - podałam mu szachy - zagrajmy.
wziął szachy, rozłożył i zaczął partię.
Draco wygrał, mi się nie chciało.

o północy rozeszliśmy się do dormitoriów.
nie zasnęłam, bo po co ?
rano zabrałam Draco do tej suki.
wywar działał, leżała w bólu, odwodnieniu i niesmaku, wśród swoich organów które były rozrzucone naokoło w kałużach zaschniętej krwi.
- zabijcie mnie. poprosiła.
- Draco uczyń honory. blondyn odciął jej głowę. rzucił ją w moje ręce.
 - dobrze ?
- świetnie. - upuściłam czerep który z głuchym plaskiem opadł na kafle. - ale wiesz co ... chodź.
wyszedł z Komnaty, i wymył dłonie z krwi.
a ja ciało tej suki wyrzuciłam w Las.

uhahana wyszłam do Draco i zatopiłam w nim usta.
zaskoczony oddał mi pocałunek, jednak oderwał mnie od siebie. - za co to ?
- za twoje osiągnięcia. - objęłam się jego ramieniem. - chodźmy na lekcje.
zaskoczony moim optymizmem zabrał mnie jednak na korytarze.
Umbridge widziała mój genialny humor.
Draco dostał bez niczego buziaka w policzek. byłam tak szczęśliwa jak chyba jeszcze nigdy.

na śniadaniu znalazłam kieliszek z krwią.
wzięłam go do ręki.  ktoś był durny bo puścił muzykę na głośność maksymalną.
a ja byłam tak durna żeby się wydurniać i żartować.
Ślizgoni mi wtórowali a niedługo potem dobry humor zalał także inne domy.

na korytarzu złapała mnie Umbridge i zabrała do swojego w cholerę różowo-kotowego gabinetu.
- panno Potter. - zaczęła chłodno. - masz szlaban.
- za co przepraszam ? spytałam lekko rozbawiona.
- za niedotrymanie obowiązków Łowcy. - ciągnęła spokojnie. - dziś rano w Lesie Hagrid znalazł zwłoki. ludzkie zwłoki.

cholera jasna.

- nie wiem o czym pani mówi. w Lesie nic się nie działo przez ostatnie dni.
- doskonale wiesz o co chodzi. - wskazała zdjęcia zmasakrowanej Sylvi. - wiesz kim ta kobieta była ?
- pierwszy raz na oczy ją widzę. - skłamałam patrząc jej w oczy pewnie i spokojnie. - jedno mogę powiedzieć w tej sprawie.
- słucham. złożyła dłonie na biurku.
- w Lesie było kilka bestii które nie podpisywały paktów, ale jakoś je przekonałam. to na pewno nie jest robota żadnego stwora z naszych stron. to Coś musiało przybyć z gór najpewniej. jeżeli przyszło wczoraj, nic jeszcze nie zdążyłam zrobić. ale zaręczam pani że zrobię wszystko żeby tego potwora unieszkodliwić.
- świetnie. - odparła.- ale na razie masz szlaban. nie dopełniłaś obowiązków i nie obchodzi mnie czy byłaś powiadomiona czy nie. dziś wieczorem przyjdziesz do mojego gabinetu.

zatkało mnie.
dobra. będzie wojna, w jej gabinecie jechało Czarną Magią.
- do wieczora pani profesor. uśmiechnęłam się życzliwie i wyszłam.

już ty suko jedna pożałujesz.

nie. najpierw opieprzyć Hagrida.

wyszłam w Las.
- Hagrid ! - wrzasnęłam. olbrzym po minucie przyszedł. - co to - wcisnęłam mu zdjęcie Sylvi do ręki. - jest. i co to zrobiło !
- nie wiem cholibka. - zaczął. - pojawiła się rano, zmasakrowana. a tam. - wskazał na góry. - pojawiły się ślady. masa niewielkich śladów z pazurami.

mam wymówkę. git.

- jak daleko ? poprawiłam łuk na plecach.
- z 5 mil. odpowiedział.

pognałam w tamtym kierunku.
bestie były,  przypominały dinozaury.
był wielkości sporej kozy. ale były łuskowate, oślizgłe i jakby ślepe.  ale musiały mieć lepszy słuch albo węch.     trudno.
kruki je odgoniły i przywołały do mnie.
zastrzeliłam je z łuku bez problemu.
Umbridge dostanie ich głowy a ja mam ja gdzieś.

odcięłam czerepy w połowie tych długich wężowych szyi i zabrałam je w bukiet.
wróciłam do zamku z trofeum.

Draco podszedł do mnie zdziwiony. - słyszałem co się stało. - złapał mnie za ramiona. - czemu wywaliłaś ciało do Lasu !? pogięło cię do reszty !?
- nic mi nie jest, tylko szlaban. - wzruszyłam ramionami. - poza tym kto tu ma nierówno pod sufitem, ja czy ty ? - zabrałam go na ciemniejszy i pusty korytarz. - siedzisz u tej Imbryk i co ? zachowujesz się jak grzeczny piesek. "tak pani profesor" "w żadnym razie pani profesor". myślisz że co ? że też nie mam tego dość ?
- ale ja przynajmniej nie wystawiam karku na razy. - spojrzał mi w oczy. - wiem kiedy trzeba się pogodzić z ty co jest. a ona daje punkty.
zaśmiałam się. - skarbie kocham cię ale nie jestem w stanie pojąć jak możesz być aż tak ślepy. - popatrzyłam mu w oczy. - w tej szkole zaczyna się przełom. nie chcesz uczestniczyć, okej. ale mógłbyś chociaż się jej raz postawić. nie masz czasu bo Liga Zakichanych, "muszę być". - prychnęłam. - ja robię coś pożytecznego.
- ja również. - syknął. - ustąp w końcu. to nic ci nie da.
- zobaczysz. - odpowiedziałam pewnie. - na razie. pocałowałam go w policzek i odeszłam.
gest nie był miły, był raczej chłodny i stonowany.

zostawiłam go tam, usłyszałam plask jego pięści o kamień.
- Ignis ! - warknął i zatrzymał mnie. - bunt ci nic nie da. a wiem jakie ma metody dlateog chyba nie rozumiesz w co się wpakowałaś.
- chodzi ci o to że jedzie tam Czarną Magią ? - spojrzałam mu w oczy. - wiem. wyczułam. - weszłam pod jego ramiona. i kij z tym że przed sekundą sie z nim prawie pokłóciłam. - a ty się o mnie troszczysz. - zmierzwiłam mu włosy. - i tak jesteś słodki. - pocałowałam go w czoło. - pocaałuj.
- Ignis nie - szarpnęłam nim delikatnie. - Ignis nie.
- ale ja chcęę. - popatrzyłam mu w oczy. - pocałuuj. 
Draco uniknął tego ruchu a jedynie musnął ustami mój policzek. 

resztę dnia się nie odzywał a mi lekcje zleciały pod znakiem "nudy". 
zjadłam jabłko, kilka lukrecji i popiłam to sokiem wiśniowym. 

Umbridge czekała na mnie w gabinecie, otworzyła drzwi jak tylko pod nie podeszłam. 
- dobry wieczór dziecko zapraszam - zaprosiła mnie do środka. prawie bym się udusiła już na wstępie - siadaj wygodnie. masz tu kartkę i - postawiła przede mną jadące urokiem pióro - coś do pisania. napisz "nie będę przeszkadzać w utrzymywaniu porządku". 
- może pani otworzyć okno ? 
- czemu ? spytała mnie zaskoczona.
- bo od nadmiaru perfum robi mi się niedobrze.
- przeżyjesz. 
- jeżeli nie chce mieć pani podłogi w pozostałościach mojego posiłku wolałabym żeby otworzyła pani okno. - jednak nie ugięła się, nie raz chyba jej tu już żygali. - ostrzegam iż wymiociny wampirów śmie- udałam odruch wymiotny i Umbridge uchyliła okno, poczuła smród - dziękuję. - zajęłam miejsce - ile razy ? spytałam. 
- tyle żebyś dobrze zapamiętała tą lekcję. 

hihi no zapamiętasz. 

- em pani profesor ale czy do pisania nie potrzebny jest atrament ? 
- w tym wypadku nie. usiadła za biurkiem i czekała. 

zdjęłam naprędce banalny czarnagiczny urok. masz za wysokie mniemanie o sobie Imbryk, to było banalne. 

przyłożyłam pióro do kartki i próbowałam napisać, nic, jak normalne nie nabite pióro. 
- em pani profesor coś to pani pióro nie działa. zgłosiłam problem. Umbridge prawie zakrztusiła się różową herbatą. 
zaczęła kontrolować pióro. - niemożliwe panno Potter, w takim razie weź inne. wskazała na kubek piór. 
spaliłam je - przykro mi ale nic z tego. Czarną Magię wyczuwam na kilometr. - zatryumfowałam a Imbryk siedziała wbita w fotel - jeżeli to już wzzystko pani profesor, życzę dobrej nocy. -  zabrałam w całości i z dwóch stron zapisaną kartkę. - poza tym na mnie bardzo trudno jest zostawić jakiekolwiek blizny Dolores. uśmiechnęłam się życzliwie i wyszłam. 

jak zatrzasnęłam drzwi i usłyszałam jak Imbryk wyklina pod nosem to że została oszukana podskoczyłam. 

Ignis 3 suka nadal 0.  a do końca roku bardzo daleko. 

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz