wtorek, 7 października 2014

Rok VII Rozdział IX Czas Wyboru

Po zadaniu nagrodził nas nie tylko zleceniodawca, ale i ojciec. Listownie wysłał gratulacje, wyjaśnienie ( miałam rację, że chodzi o interesy za jego plecami ) oraz podziękowania za dobrze zrobioną robotę i wymyślenie nowej metody uśmiercania.

Draco też dostał pogratulowania za zadanie, choć ojciec wyraźnie mnie faworyzował w tym liście. 

Ślizgon zabrał mnie do zamku, już nie robił mi afery o rządzenie się. Chwilowo byłam grzeczna i milusia, dopóki miałam prawo go tulić i ulegał prośbom mogło tak zostać. 


Wieczorem w dormitorium Mia po mojej nieobecności zaczęła mnie tulić i płakać. 
Powód sama mi wyjawiła, pomimo tego, że była mugolakiem ocalonym w Lesie 
i zaaklimatyzowała się w zamku, to musiała wrócić do Londynu, żeby urosnąć do wieku szkolnego.

- ale ja nie chce wracać. Trafię do sierocińca. 
- Mia, mam propozycję. - kucnęłam przed malutką - jak będę mieć czas to cię odwiedzę, obiecuję. Zresztą może pojawi się ze mną wujek Draco ? - Aryjczyk uśmiechnął się - no widzisz, nie zostawimy cię. Zresztą znam rodzinę, która może cię przyjąć i nie trafisz do sierocińca. - zabrałam ją za rękę w Ogniu do Gryffindoru. - Annabello ! - dziewczynka spojrzała na Mię - to moja mała podopieczna, spytałabyś rodziców czy znajdą dla niej miejsce ? Jej rodzice umarli niedawno, no i nie ma za bardzo gdzie iść. 
- tak, Mia ja już rozmawiałam z rodzicami. Zgodzili się. - młoda Ślizgonka zapiszczała z radości, mnie pocałowała w policzek, Annabellę przytuliła i obie zaczęły żywo rozmawiać. - misja zakończona. 

Draco przywołał mnie do siebie, pojawiłam się przy jego boku w Wodzie. 
- no i co ? 
- ma dom, rodzinę. A na jej utrzymanie będę łożyć. - skróciłam - a teraz słonko chcę odebrać swój prezent urodzinowy w postaci obiecanych malinek. 

Aryjczyk zabrał mnie do Pokoju Życzeń, położył mnie na łóżku, sam od razu pozbył się zbędnej teraz koszuli. 
- noo - spojrzałam na niego. Cholera, jeśli on tak wygląda jako półwampir to jak będzie na mnie działał jako w pełni zmieniony! - chodź, możesz gryźć i spić odrobinę krwi jeśli chcesz. 
- zobaczymy. wymamrotał uwodzicielsko. 

Rozpierał się nade mną, najpierw chciał się podroczyć, sprawdzić przez ile wytrzymam jego wzrok czy zapach. 
Jednak moje smakowanie chwili mogło trwać długo, miałam spokój i wolność, a on swobodę działania dopóki nie robił się zbyt niegrzeczny. Zresztą on sam znał granice, trzymał się ich. A ja go chciałam. 

Draco chyba widział moje zainteresowanie, bo obniżył się tak, że nade mną był jedynie o centymetry i zaczął powoli, patrząc mi w oczy, całować mój policzek, jakby miał przed sobą usta. 

O Slytherinie, za co mnie nagradzasz ?

Aryjczykowi jednak było mało, zszedł gustownie na szyję, a tam tak jak ostatnio lizał skórę. 
Delikatnie zaczął ją podgryzać, smakować, robić malinki.
 Czego umysł Draco nie był w stanie określić, to jego język precyzował i realizował. 

- Draco - zaczęłam mu wzdychać na ucho. - wilczurku, daj mi policzek. - lekko się zaśmiał, czułam jego chichot na skórze, po czym ustawił się tak, żebym mogła z tego korzystać. Miał pecha, jego cera była dla mnie idealna i perfekcyjnie wywarzona. - kochanie - spojrzał mi w oczy. Lśniły zielenią ale i błękitem jego tęczówek. - więcej. 
Dracon nie dał się namawiać, pocałował mnie zachłannie. 
A ja gładziłam jego plecy, ramiona i kark. Uwielbiałam jego pieszczoty, a on tylko coraz bardziej zbaczał z dróg "dobrego" smaku i spokojnych zabaw. I takiego dzikusa i zazdrośnika w nim kochałam budzić, ja byłam na skraju, a on hulaj dusza, w granicach przyzwoitości, robił z moim językiem co chciał. 
Popierałam te działania, chciałam mu się odpłacić i chyba mi to wychodziło bo zaczynałam słyszeć odrobinę warczenia z jego strony. 
Wyczułam wysunięte kły wilka, postawione uszy w jego włosach, oraz odrobinę wydłużony bardziej wilczy język. 

W tym amoku Draco rozgryzł mi wargi, a wypływającą krew traktował jak wodopój. 

Teraz odruchem a częściowo też i paniką musiałam działać. 
Przykro mi kochanie. 

Odkopałam go od siebie, w tej postaci był niebezpieczny. 

Ochłonął dopiero po ciosie. 
Spojrzał w wiszące przed nim lustro i widział usta, cały podbródek w krwi. 
- przepraszam skarbie. wybąkał jak zbity pies i wyszedł. 

Napisałam do matki, powiedziała, że w takim stanie to dość częste zjawisko i że mogę wybierać, iść od niego i być spokojna, albo w takich chwilach jak wypalenia z nim walczyć i go ranić, żeby ochłonął. 

Tłumaczyła mi to brakiem wypalenia głodowego i tym, że nie nauczył się z czystym sumieniem iść na Nokturn i zabić dla krwi. 

I najlepsze, Aollicep dała mi wybór - albo będę ryzykować, albo dam mu ochłonąć i sam nauczy się nad sobą panować,  kiedy ja z nią pojadę w jej rodzinne strony, tj. Siedmiogród, żeby mogła ogarnąć sprawę własnej korony dla samej siebie a potem i dla mnie. 


Trudny wybór, nie chciałam opuszczać szkoły, ale z drugiej strony tron matki. 

Draco musiał się tego nauczyć, a im szybciej tym lepiej. Postanowiłam dać mu czas na to, żeby sam nauczył się to kontrolować. 
Napisałam mamie, że wstępnie z nią pojadę. 

W końcu i tak najdalej tuż po urodzinach dotrze do mnie list od McGonnagall z prośbą o pójście do brata. 
Może czas przyzwyczaić się do takich wyjazdów ? 

Zresztą, nie wiedziałam co było dla mnie ważniejsze. 
Lojalność do matki czy Draco ? 
Obydwie rzeczy były dla mnie ważne. 


Spakowałam swoje rzeczy. Musiałam wybrać, a jeszcze Aollicep zaproponowała przygarnięcie Mii, więc jechałam z malutką, a rodzina Annabelli została odciążona finansowo. 

Mama nadmieniła, że wyjeżdżamy już jutro o świcie, tak więc mała przyszła do Pokoju Życzeń i położyła się obok mnie. 
- dobranox maluchu. wymamrotałam do, śpiącego już, dziecka. 

Rano widziałam, chodzącego jak zbity i zgnębiony szczeniak, Dracona. 
- jedziesz ? Czemu ?
- nie przez ciebie, spokojnie. - zapewniłam go. Zrobił słodkie, szczenięce oczy i, chyba się przesłyszałam, zaskomlił. Przy wszystkich zmienił się w wilka i zaczął przy mnie chodzić. Prosił o moje zostanie w szkole. - mama ma problemy, a zaoferowała zajęcie się Mią.
- jadę z tobą. - stanął za moimi plecami. - Ignis.
- nie. - odetchnęłam i odpowiedziałam mu hardo. wiedział, że przecież to nie jest dla mnie decyzja ot tak podejmowana. - zostaniesz tutaj. Musisz nauczyć się kontroli, a ja nie będę ci tego teraz utrudniać. Bywaj.

zabrałam Mię za ramię i teleportowałam nas w Ogniu.

Mama czekała na nas przed zamkiem, była wyraźnie zdenerwowana. 
- jesteście - przywołała nas szybko do zamku. - są ciężkie czasy dla Korony. - wzięła Mię na ręce i postawiła ją w sali tronowej, gdzie teraz była książka, z której wypływała historyjka w postaci głosu i obrazu. Mała od razu przed nią usiadła, jakby wiedziała, że to dla niej. Mama zabrała mnie w cichy korytarz - Rebelia się zebrała, chce zaatakować. 
- kiedy i gdzie ? spytałam prosto z mostu. Aollicep, choć znałam ją krótko była mi już bardzo bliska, jakby była ze mną przez cały ten czas. Byłam w stanie iść i skręcić dla stabilności jej władzy kilka karków. 
- szukają kreta, żeby wejść do zamku. - spojrzała w stronę drzwi. - czyli w każdej chwili. Pozbyłam się całej służby, a Toma o to nie posądzam. 
Ojciec wyszedł jako Voldemort zza łuku. - nigdy nie zdradziłbym rodziny. 
Aollicep pogładziła go po ramieniu. - wiem Tom. 
- mogę do nich iść ...

Ojciec uśmiechnął się przebiegle znając moje myśli.  - daj jej to zrobić Cal, nie zawiedzie. 
Mama musiała poznać mój plan poprzez ojca. - dobrze masz wolną rękę. Tam przy bibliotece ich zbierz, a wtedy możesz zrobić z nimi co chcesz. 
Skinęłam głową. - dobrze mamo. 

Riddle mnie objął a mama przytuliła nas oboje. Rodzinka w komplecie. 
- zbierz czas - wychwyciłam szept taty w mowie węży. - Aollicep się on przyda, nic tylko rygluje drzwi do sypialni. 
- zbiorę go tyle ile się da tato. - odpowiedziałam mu tak samo - a mama nie mówi w języku węży ? 
- rozumie podstawy, ale sama nie mówi. 
Skinęłam głową i odeszłam od nich na krok. - kiedy i gdzie mogę się do nich zgłosić ? 
- spróbuj na mieście, nietrudno ich znaleźć. 

Wyszłam bez słowa z zamku na rynek, a potem za mur do miasta. 
Od razy wyczułam kilka osób, które mnie śledziły. Przeszłam do centrum miasteczka spokojnie i pewnie. 

- no mała, nie chcesz się nam przysłużyć ? Bez skojarzeń. - zaczął krótko ścięty szatyn z ciemnymi oczami i kilkoma kolczukami przy wardze. - idziesz od zamku, służka ? - spojrzał na mnie krytycznie - nie, chyba nie. Ale chcesz nas wspomóc ? Mamy ciężkie czasy, zapłacimy z góry. 
- za co ? - popatrzyłam na niego zainteresowana. - Rebelia ? - ściszyłam głos, chłopak potwierdził skinieniem głowy. Zagwizdał i pojawili się jego koledzy, których wyczułam. - dobra, wchodzę. Płacicie z góry, wprowadzam was, ale dalej radzicie sobie sami. 
- zgoda. - podali mi ręce, przyjęli mnie do siebie. - za dwa tygodnie. Niech ta stara suka jeszcze się podenerwuje. prychnął szatyn z pogardą. 
- okej. To jak ? Mam wpaść po was za dwa tygodnie tutaj, czy ...
- idziesz z nami, jesteś jedną z nas. - zabrali mnie do swojej kwatery. Poza miastem, zwykła, prosta szopa w podziemiach. Chciałoby się! Dobrze uzbrojeni, zapewne też wyszkoleni w obsłudze broni, mieszkali tu. Było widać pogniecione koce na kanapach, kilka piętrowych prycz na ścianach, telewizor, oraz radio na stoliku na środku niewielkiego pomieszczenia. Czułam dym, proch strzelniczy, alkohol i coś słodkopachnącego, ale nieznanego mi. Pewnie prochy. - witaj w Rebelii - jeden z nich wystawił moje prawe przedramię i chwycił igłę do tatuażu. Wypisali mi ich znak. Niedługo zniknie. - czuj się jak u siebie.
Usiadłam i oparłam nogi na stole zrzucając butelki. - jak to chcecie rozwiązać ? 
- to proste - zaśmiali się. - siłowo. 
- tego się domyślam, ale w jaki sposób ? 
- to nasza broszka malutka - ten sam zakolczykowany szatyn przejechał palcem pod moją brodą. - ty tylko nas wprowadzasz. 
- a mogę was przed czymś ostrzec ? 
- proszę. 
- ona ma na usługach bestię. Będę musiała sprawdzić czy nie będzie na czujce. 
- dobrze ale chyba każda informacja ma swoją cenę ? 
- to tylko przyjacielska rada, uważajcie, bo zaczniecie znikać. - uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Tak, ja was zniknę. - no to co robimy teraz ? 
Chłopacy wzięli cygara, wyjęli zużyte karty i zaczęli nimi grać w rzucanie nimi do kapelusza. 

Ja siedziałam i im się przyglądałam. 
Nic tu po mnie, ale trudno, muszę siedzieć.

Zabrałam się stamtąd po godzinie ustalając z nimi resztę szczegółów, przeszłam do zamku.
Mama dostawała lekkiej białej gorączki. Ojciec podał jej chyba wywary, w tle przy kolumnie siedział wuj, a przy komiku krzątała się Bellatrix.

- witaj rodzinko. - przywitałam się. - coś wiem na temat ataku. - mama się ożywiła. - chcą tu przyjść za dwa tygodnie, żebyś się jeszcze zdążyła pozamartwiać. Poza tym mają dużo broni, są dobrze wyszkoleni w jej użytku. Są w wieku studenckim. - Bellatrix złapała mnie za przegub pokazując matce ich znak, co ją cofnęło o krok. - wyrobili mi go bez zgody. - zasłoniłam rękę. - stwierdzili, że skoro mam ich wprowadzić to powinnam go mieć. - wymamrotałam. - i tak go usunę jak tylko stąd wyjadę, znam jednego mistrza igły.
Spade pojawił się jak za pstryknięciem palca z nieodłącznym petem w ustach. - nie przesadzaj młoda.
- nie przesadzam. Składam ci wizytę po powrocie do Londynu, masz ze mnie to usunąć, albo przykryć czymś nowym. Okej ?
- dobra młoda, da się zrobić. Ale kiedy indziej.
- mam nawet pomysł. - przytuliłam palacza. - a pozdrów Kastiela ode mnie. Aha i powiedz mojemu braciszkowi w okularach, żeby nie wkurzał się o wszystko.
- da radę młoda. - Spade jeszcze raz mnie uścisnął. -  coś jeszcze do czerwonowłosego przekazać ?
- hmm ... nic. - odsunęłam kapelusznika. - do zobaczenia.
- do zobaczenia młoda.   pożegnał mnie i zniknął.


Poczekałam z mamą w bibliotece i tam też dowiedziałam się, że jest ona którąś z siostrzenic Vlada Dragula, co znaczyło tyle co posiadana przez nią, oraz przeze mnie, królewska krew.

Świetnie, ale co z Radą, no nie ?
Otóż sprawa wydawała się banalna.

Korona, a raczej rozwleklej ród królewski Dragula była w skrócie nazywana od atrybutu władzy. Bo po co za każdym razem mówić "Krew z Krwi Vlada Dragula, Władcy Siedmiogrodu" jak można wymyślić prosty skrót, prawda ?

Korona, czyli rządzący Siedmiogrodem, dawno temu powoływali Radę - tą w Mieście - a ona po jakimś czasie się odłączyła na rzecz własnego systemu, jednak nadal była pod komendą Korony.

I tak to wyglądało, więc mając władzę w jednym miejscu, miało się władzę w drugim. Całkiem pysznie, prawda ?
Tyle że pierwszy raz w historii wampir mający Krew z Krwi Vlada Dragula, Władcy Siedmiogrodu był wychowankiem Rady, ich uczniem i pupilkiem - nie chwaląc się - oraz zgarniał całą władzę dla siebie i wybranka tego wampira.


Moje dnie polegały na robieniu sprawunków dla Aollicep, na chodzeniu po zamku i szukaniu sobie w nim miejsca, oraz na myśleniu o Draco.  Miałam ze sobą maskotkę od niego, głaskałam ją, przytulałam, ale o dziwo, nie mówiłam do niej.  On i tak znał moje myśli, wiedział, że musi się nauczyć kontrolować emocje a z nimi też zmiany ciała.

Było mi ciężko milczeć przez te dni do planowanego ataku Rebelii, ale to cena za spokój mamy. Warta przypłacenia. Zresztą nie było ze mną aż tak źle, choć zachowywałam się dziecinnie wszędzie chodząc z maskotką, to był to na razie mój jedyny stały towarzysz.
Wiem, że nie zastąpi mi on Dracona, ale zawsze to coś. Na teraz i na potem, jak pojadę z bratem.

Potarłam policzkiem o pyszczek wilka.
- no słonko, ucz się kontroli. - podrapałam go za uchem. - choć dopóki tu jestem to nie masz szans żeby mi to udowodnić. - zaśmiałam się sucho. - do zobaczenia w szkole. Naucz się kontroli.

Odłożyłam maskotkę na swoje łóżko, na które zresztą opadłam po chwili.
Musiałam odpocząć, pozbierać myśli. 

Przeszłam do łazienki na godzinną kąpiel we wrzątku. Jak weszłam już do sypialni na stoliku leżał list w kopercie a obok tego bilet lotniczy do Bułgarii z kierowaniem do, nie wierzyłam, trenera Flinta. Kolega ze szkoły chciał mnie mieć w składzie w trybie now. Ale nie mogłam ot tak opuścić szkoły. Markus wiedział o tym, ale jako debiutujący trener chciał mieć kadrę marzeń, czyli swój stary skład.  Ale to jeszcze nie było na moje siły, polecieć owszem mogę, już mi wyznaczył termin za tydzień, czyli kilka dni po ataku Rebelii. 

Nie chciałam zawieść Flinta, ale musiałam wrócić do szkoły.
 Postanowiłam pojechać do Bułgarii, w końcu to jednak zaproszenie z propozycją pracy na przyszłość, ale nie chciałam zabawić tam dłużej niż dzień i jedną noc. Potem wrócę do szkoły, postaram się wpasować w tłum, dożyć do Bitwy i cieszyć się z jej zwycięstwa. Resztę się zobaczy.

Położyłam się obok wilka z pluszu.
- dobranoc. przykryłam się kołdrą i przytuliłam się do maskotki.

Rano obudził mnie skrzek kruka za oknem.
Otworzyłam zwierzęciu szybę, stworzonko usiadło na stole i odczepiło od swojej łapki list po czym potarło o mnie łebkiem. Dałam ptakowi garść ziaren i kruk usiadł na stole czekając na odpowiedź.
Przeczytałam list.  Od Dracona, pisał o tym, że nałożył na siebie odpowiednie Pieczęci, że już się kontroluje, że mam wracać do szkoły w trybie natychmiastowym. Och, spokojnie wrócę, ale jak już ze wszystkim się uporam. Odpisałam, że owszem wrócę, ale jak wszystko załatwię, oraz jak ogarnę kontrakt z Flintem. Bo oczywiście muszę mieć robotę na przyszłość, potem będę bawić się w "Niezniszczalnych" i zlecenia. Owszem, praca takiego świra bardzo dobrze płatna i ciekawa, oraz na całe życie, jednak nie miałam zamiaru mieć dziecka i nagle w połowie dnia mu zniknąć, bo zlecenie.

Ech ...  wstałam z łóżka, przebrałam się, zeszłam na dół do salonu komnat mamy i usiadłam na kanapie. Moim śniadaniem dzisiaj miało być powietrze, tak samo jak obiad. Rebelia w końcu musi znaleźć odpowiednie miejsce po śmierci, prawda ?

Nie mogłam doczekać się wieczoru, wyszłam w południe na miasto zostawiając Aollicep i tatę samych. Oni się ucieszą, że są sami, a ja spożytkuję sobie jakoś czas. Zawsze mogłam wbić do domku poza miastem gdzie mieli siedzibę rebelianci i tam też sobie posiedzieć.

I to też zrobiłam, poszłam do siedziby Rebelii.
Chłopacy ciepło mnie przyjęli, albo może raczej wcale, usiadłam między nimi i poczekałam tak do wieczora. Spędziłam czas na siedzeniu bezczynnie na dupie i obserwowaniu ich.

Grupa była podzielona na mniejsze, dwu-trzyosobowe mini-oddziały, tak jak się bardziej lubili tak pewnie też wspólnie działali. Ich przewodnikiem bez dwóch zdań był szatyn, który mnie wprowadził. I fajnie, plan miałam prosty. Najpierw ich wprowadzić w błąd, że zabiera mnie bestia, to sobie jestem w stanie zobrazować i zagrać, potem pokazać im się w chimerycznym śmiechu i podartych ubraniach zbrukana krwią. Wtedy po delikatnym zmrożeniu zabijać jednego po drugim. Oczywiście będą walczyć, chcą zabić Aollicep, ale im to uniemożliwię albo położą mnie trupem. Wybór jednak był prosty, przeżyć. A ich kapitana zostawiam sobie na początek do walki fair. Jest najbardziej wyszkolony, zajmie mi najwięcej czasu.

- no malutka, czas się zbierać. - podnosili się i zbierali broń. - a ty ? Nie chcesz zabawki ?
- poradzę sobie, spokojnie. - zapewniłam ich. - kasa.
Podał mi do ręki plik banknotów lokalnych, jakieś 10 baniek na oko, przeżyję, przyda się każdy rodzaj waluty. Zawsze można gdzieś się zaszyć po Bitwie a wtedy gotówka się przyda. Schowałam kasę do buta.
- chodźmy, robi się ciemno. Teraz albo nigdy.

Wyszliśmy na chłodne powietrze, widziałam w nich stary gatunek wampirów, dlatego ten słodkawy zapach wzięłam za prochy! wszystko jasne.
- koledzy po kle chcą przejąć władzę ? zagaiłam.
- owszem. To NASZ gatunek był tu pierwszy, to NAM należy się władza. A nie jakiejś nowince.
- spokojnie bo ci żyłka pęknie. Chodźcie. - wprowadziłam ich ostrożnie pod półki biblioteki, stali niedaleko starej zbroi. - szzz ... sprawdzę czy bestyjka czuwa. - wychyliłam się. Wtedy rzeczywiście coś mnie złapało. Zapach Cirispina. Zahaczyłam paznokciami o mebel, wrzeszczałam. - wiejcie !

^ Ignis, co to ma znaczyć ?^ spytał telepatycznie Łowca
^ spokojnie Cirispin wiem co robię, dzięki^  oddaliłam go, on tylko pochylił głowę i zniknął.

Chłopaki wyciągali broń, a ja szybko transfigurowałam rzeczy na potargane i poplamione, te z ataku na Umbridge.
Zaczęłam się śmiać jak szaleniec z psychiatryka.
- kto chce się zabawić ? - wyszłam kiwając się na boki, obok na podłodze zobrazowałam im swoje pocięte zwłoki. - no chodźcie, nie będzie bolało. - kolejny napad psychiatrycznego śmiechu. Kula z prawej rozpruje mi ramię, jeśli umknę drugi nabój rozwali mi kompletnie drugą rękę.  Świst pociesku z prawej się sprawdził nie uniknęłam tego draśnięcia, druga kulka chybiła. Złapałam jednego z nich za kołnierz i zgniotłam mu czaszkę spijając krew z szyi biedaka i z mojej dłoni, którą ubrudził. - ty. - spojrzałam na szatyna, który mierzył się do kolejnego strzału, chciał mnie powalić na kolana. - zatańczmy. - zęby już kompletnie wypuściłam poza granice, były ostre jak u piranii i proporcjonalnie do mojego ciała równie wydłużone.  W zbroi widziałam, że wyglądam jak skrzyżowanie Meduzy i Śmierci w tym ładnym wydaniu dziewczyny, która błądzi po lesie by ściągać do siebie wędrowców. - nie strzelaj, nie polecam tego. - jego koledzy uciekali, ale zamknęłam im drzwi. - mięsko zostaje.

- trzymajcie pozycje. To coś tylko straszy. krzyknął do nich szatyn.

- tylko tobie się tak wydaje. Ssssłoonko - wymyśliłam zaklęcie, które wyciągnęło z niego krew, całą na raz, kiedy przeciągnęłam "s". Wysuszone ciało opadło bezwładnie i rozpadło się na proch.  A ja piłam słodką krew starego gatunku, szkoda, że muszę was wybić. W furii bylibyście nie do pokonania. - który następny ? - jeden z nich sięgnął po srebrny, długi, całkiem ładny, nóż. - ładna broń.   pojawiłam się za jego plecami w chmurze piasku. Dramatyzm muszę zachować. Przekierowałam jego rękę tak, że sam siebie zabił. A ja rozgryzając mu gardło spiłam kolejną porcję krwi.

Ale coś pokrzyżowało mi plany. Słyszałam ... wycie wilka. Coś wpadło przez ścianę z książkami za ich plecami i rozerwało pozostałą piątkę w strzępy i spiło ich krew.  Draco ?  Nie, to niemożliwe. Furia w jego stanie jest praktycznie nie do opanowania. Ale to on, perfumy mieszały w sobie zapach krwi wampirów, jego skóry oraz mocy aury. Wzmacniał się. Czerpał z nich Energię, którą przejmując emanował, wyglądał zarówno przerażająco jak i wściekle.  Niby ludzkie ciało, jednak z cechami wilka, szedł na jego dwóch tylnych łapach, w rękach miał pazury, a włosy zmieniły się w sterczącą, naelektryzowaną Energią sierść, zamiast zębów miał wilcze kły, a oczy płonęły mu na zielono. Ubranie zostało na nim ludzkie, tak samo jak postawa, ale wszystkie inne cechy miał wilka. 

Spojrzał na mnie, cofnęłam się o krok.
Powoli się zmieniał, regulował oddech,  wolno tracił ten makabryczny wygląd.  W końcu, jak już był obok mnie, jedyne co z wilka mu zostało to ogon i uszy.
- nauczyłem się kontroli. - Stałam jak wryta. Miał o wiele większy potencjał niż ja. Patrzyłam mu w oczy, ale nie wierzyłam w to co widzę. Mój Draco ... Mój Draco może się aż tak zmieniać ?  No choć w sumie jeśli ja miałam możliwość zmiany formy na dowolne czarne zwierzę, jemu moja Siostra też nie mogła odmówić zmiany wyglądu na bardziej odpowiednią. - Ignis ...
- nie ruszaj się. - wymamrotałam. Szatyn jakimś cudem się odrodził. Świst pocisku, tym razem w kolano. Trafił celnie, noga się pode mną ugięła wbijając kulkę głębiej. Draco jedynie zaklęciem skręcił mu kark, sam musiał je wymyślić. Tak samo wyjął ze mnie to cholerne żelastwo. - moje zwierzę.
- do Flinta polecisz kiedy indziej. Zabieram cię do szkoły.
- a .. ale list, moja umowa ...
- wybieraj, masz 10 sekund.
- "Ukąszenie" i krew ?
- mądry wybór. pogładził mnie po głowie i deportował na oczach Aollicep i ojca.

W klubie oczywiście Raul zapewnił nam odpowiednią ilość krwi, żeby Draco sobie dopił to co musiał do głodowego. Patrzyłam jak zabija, odrobinę mu zazdrościłam takiego bufetu tylko dla siebie, ale ja wypiłam pożywniejszą krew starych wampirów.
Po uśmierzeniu swojego pragnienia Aryjczyk zabrał mnie do szkoły, a w pokoju wspólnym była istna feta.
Jednak wśród tłumu wychwyciłam jedną nieznaną twarz. Chłopak, zapewne Japończyk, mignął mi tylko przez sekundę, bo zasłonił go Dracon.
- chyba czas decyzji masz za sobą. - pomachał mi przed oczami listem od matki. - a na ciebie czeka nagroda.
- chyba na ciebie. - nie zdążyłam nic więcej powiedzieć kiedy zostałam pocałowana i zabrana na górę.  Draci położył się obok mnie, jakby bał się, że znowu mu zniknę z dnia na dzień. Objął mnie a jego oddech pieścił mnie po szyi. - słodkich snów Książę.
- śpij dobrze Ignis.


Na razie decyzji mam dość, Aollicep spokojnie sobie jeszcze długo porządzi, ojciec sobie odpocznie, ja wiem co mam robić, Draco umie się ładnie kontrolować, Mia ma dom.
Jedyne co mnie gryzło to pojawienie się Japończyka, i to w dodatku blondyna !, w naszym dormitorium.Wcześniej go tu nie było.

Ale na razie szłam spać, Draco był moją ulubioną przytulanką. I to jedno się bez względu na upływ czasu nie zmieni.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz