wtorek, 1 lipca 2014

Rok VI Rozdział XII (Niezbyt)Udana Impreza

minęło kilka kolejnych dni.
powoli szykowaliśmy się do bankietu u Slughorna, ale śniegu nadal nie było.
może to i lepiej. może ojciec w tym roku w ogóle nie dostanie głowy Dumbledore'a.

już nikt nie mówił o niczym innym jak o tym kto i w czym idzie na bankiet do profesora.
- Draco ... - spojrzałam na niego. - czemu się tak denerwujesz ?
- bo powinien mnie zaprosić a tego nie zrobił. - rzucił cicho. - ale ciebie już tak.
- szkoda, że będę skazana na braciszka a nie znajdę sobie ostoi. - westchnęłam. - ale wiem o czym rozmawiał Kastiel z Dumbledorem ! - przytuliłam go niespodziewanie. - mój Książę.
- Ignis ... dobrze się czujesz ? spytał zaskoczony Draco.
- bardzo - uśmiechnęłam się do niego. - ale ... cholera nie mam co wziąć do Slughorna na ten bankiet. stara sukienka się już skurczyła.
- pójdziemy do Londynu w weekend, pasuje ? - zaproponował. - przy okazji zahaczymy o sklep gdzie znajdziesz swój wymarzony gorset.
- o nie, po gorset nie. - zaprzeczyłam gwałtownie ale on tylko mnie przytulił mocniej. - najwyżej tylko poprzymierzam.
- z chęcią cię w nich zobaczę. - pocałował mnie w ucho. - chodź, lekcje uciekają.
zabrał mnie na zajęcia, jakoś je przeżyłam.
na szczęście był to piątek.

jutro obiecał iść do Londynu po coś odpowiedniego na bankiet. on się na tym zna, ja nie.
postanowiłam oddać mu kierownictwo, jednak musiałam mu pokazać, że szukamy czegoś w moim stylu, chociaż pewnie o tym będzie wiedział.

w nocy nie potrzebowałam już jego eskorty, na razie przeżyję bez guza w Lesie. ale chwilowo.
potem mi się zachce, ale po bankiecie.

nie zasnęłam, ale i tak byłam wypoczęta. z rana zabrałam Dracona w kominek.
- to teleportacja nie do wychwycenia. to tak jakbyś stawał się feniksem i odradzał w innym miejscu, tyle że bezboleśnie. - złapałam go za dłoń i zaniosłam nas do mugolskiej części Londynu. - ach, miasto miastem, ale jest tu tylu słodkokrwistyych.
- na ... przekąski potem się wybierzesz. - wybrnął Draco. - mówisz coś na bankiet ...
- yhym. najlepiej ciemne i niezbyt krępujące ruchy.
- mam nadzieję, że nie chodzi ci o garnitur. - wymamrotał zabierając mnie do jednego ze sklepów. wepchnął mnie delikatnie do przymierzalni i zaczął krążyć. tak grasz słonko ... zobaczymy. - proszę. - pokazał mi jedną sukienkę w kolorze czerwonego wina, długa praktycznie do ziemi lekko wycięta na boku. - przymierzaj.
- co ty taki rozkazujący dzisiaj ? - przyjęłam ciuch zaskoczona. - a "proszę" ?
- Ignis - spojrzał na mnie i podniósł moją głowę lekko do góry. - przymierz proszę. chciałaś pomocy więc po to tu chyba jestem, tak ?
- wredny jesteś - stwierdziłam. ale wiedziałam, że to prawdziwy Draco. - ale dobra, potem przymierzę coś bardziej hmm jakby to powiedzieć mojego. - odwróciłam mu głowę na wystawę gdzie był jeden z gorsetów. - znajdź proszę dobry rozmiar.
- mówiłaś, że chcesz coś niekrępującego ruchów.
- ramiona mają pełną swobodę, a o ręce i nogi mi chodziło. pocałowałam go w policzek i przymierzyłam sukienkę.
niezbyt na mnie, ale wiedziałam, że Draco będzie się upierał, że wyglądam świetnie.
cóż tak też było jednak przyniósł mi ukochany gorset.
- wedle życzenia. - zawiązał go. cacko było czarne, materiałowe i niczym nie ozdobione. - no chyba wiem co wybierasz, tak więc idziemy po spodnie.
wyszłam pod rękę z Draco, robiło się zimno, a kurtkę w przebieralni zmieniłam w coś gustowniejszego, czyli przypominający pelerynę z kapturem płaszcz podbity na kołnierzu futrem z kity białego lisa. wyszłam w gorsecie dając sprzedawczyni "normalne" pieniądze.

Ślizgon wyglądał równie "szlachetnie" ale moda na wygląd arystokracji się przejadała. nam to nie przeszkadzało, jednak czysta krew i dobre korzenie nadal grały rolę, jednak nie ubiór.

ktoś potrącił mnie ramieniem, okazało się, że był to nie kto inny jak Aleksander, musiał mieć tu coś do załatwienia, jednak widząc mnie u boku Draco, ubraną godnie na dziedziczkę tronu spasował.  Ślizgon nawet go nie zauważył ani nie rozpoznał.

weszliśmy do kolejnego sklepu.
- a jesteś pewna, że nie chcesz spódnicy ? próbował ostatnich pertraktacji Draco.
- skarbie ... a jedzie mi w oku czołg strzelający konfetti ? spytałam spokojnie.
- niestety nie. nie był zbyt zadowolony moim wyborem ale wiedział, że inaczej nie będzie.

wybrał mi oczywiście spódnicę, ale stwierdziłam, że skoro ma go nie być to nie ma po co jej kupować.
jednak Draco upierał się na jej kupno.
- niech ci będzie. - miałam już dosyć jego gadaniny, ale fakt, że to była jedyna spódnica jaka jako tako się na mnie prezentowała. zresztą była w takim może bardziej piracko-oficjalnym stylu, jednak słuchając "eksperta" który jasno wpierał mi, że będę wyglądać genialnie to się zgodziłam. - zadowolony ?
- szkoda, że nie zaszczycili mnie zaproszeniem, nie puściłbym cię na krok.
- a teraz - poczułam chrapkę na krew. - pozwolisz, że - rozpoznałam chłopaka sprzed kilku tygodni z "Ukąszenia" - się pożywię. - odeszłam od Draco i położyłam dłoń na ramieniu tamtego. - pamiętasz mnie, prawda ? - odpowiedział mi uśmiechem. - pamiętasz. pozwolisz, że - zbliżyłam się do jego szyi. - posmakuję tych perfum. - wbiłam się pod skórę delikatnie i po litrze w tył u chłopaka zagoiłam rany i uzupełniłam braki. - do następnego razu.  pożegnałam go i wróciłam do swojego chłopaka.
był zaskoczony, że zostawiłam tamtego przy życiu, ale chyba domyślił się, że słodkiej krwi marnować całej na raz nie będę.

wróciliśmy do szkoły a tam co ? Snape zabiera mnie za nadgarstek do siebie i zamyka drzwi.
- gdzie ty byłaś !? zaczął oskarżycielsko.
- na zakupach w Londynie panie profesorze. w Lesie mnie nie ma odkąd jest ten cały zakaz.
- chcesz żeby wszyscy profesorowie osiwieli ?
- tobie wuju się to raczej nie udziela. - zażartowałam ale zrozumiałam swój błąd kiedy dostałam jakimś podręcznikiem po karku. - naprawdę nie ma mnie w Zakazanym Lesie odkąd jest ten cały durny zakaz. nie zbliżam się tam. jak tak bardzo chcesz uspokoić grono profesorskie to czemu od razu i na wstępie nie użyłeś Legiliencji, żeby to sprawdzić ?
- jesteś moją chrześnicą - odpowiedział po największym nerwie. - nie będę się narażał twoim rodzicom jak i dyrekcji.
- to odrobinę zaufania wuju. - spojrzałam na Snape'a. - byłam z Draco na zakupach, bo na ten cały bankiet u Slughorna potrzebowałam odpowiedniego stroju.
- wierzę ci, ale twoje wcześniejsze zachowania postawiły grono pedagogiczne na nogi.
- przekaż im jako uspokojenie, że jedyne co dzisiaj narobiłam to pozbawienie jakiegoś mugola litra krwi. - uśmiechnęłam się i znowu zaryzykowałam przytuleniem wuja. - fajnie jest mieć rodzinę.
- wracaj na lekcje Ignis. - odpowiedział po sekundzie kiedy objął mnie ramieniem i wypuścił. - i informuj z łaski swojej gdzie się wybierasz.
- oczywiście wuju. potwierdziłam i wyszłam z jego gabinetu.

wpadłam na Draco z zakupami.
- co jest ?
- och, cały Hogwart się postawił na nogi bo mnie nie było. - machnęłam ręką. - ale do rzeczy. - odebrałam torby. - ach, zapomnieliśmy iść szukać projektantów. - zbeształam samą siebie. - ale trudno ...
- mówisz o kimś jak na przykład Jean-Paul Gaultier ? - zagadnął Draco. teraz widziałam trzecią torbę. - jak czekałaś w pierwszym sklepie posłałem Zgredka po jedno z jego dzieł. to ono było na wystawie.
- ja cię chyba zamorduję ! - przytuliłam go i pocałowałam. wyczułam jak nie chce marnować sobie przyjemności poprzez kierowanie buziakiem, wolał dać mi pozwoleństwo na jego uszczęśliwianie. - ty cholerny, wyrachowany, rozrzutny - nie umiałam utrzymać maski złości i doskonale o tym wiedział. - czekaj do zebrania, dostaniesz po uszach za uszczuplanie skrytki u Gringotta.
- właściwie skarbie. - położył mi palec na ustach. - Zgredek zostawił u niego twój numer oraz zdjęcie z kapelą, z dopiskiem "może uda nam się współpracować?" no i oczywiście zdjęcia tatuaży.
- ty - trzęsły mi się ręce - ja cię chyba uduszę, zobaczysz, zginiesz marnie.
- uduś mnie we śnie a będę szczęśliwy. - nic sobie z tego nie robił. - Ignis ...
rzuciłam mu się na szyję, ale cóż, nie zdążył znaleźć podparcia czy amortyzacji tak więc klepnął plecami o podłogę.  na szczęście uchronił się przed bólem.
- ja cię normalnie ...
- co ? spytał zniecierpliwiony.
pocałowałam go. a skrzydła wyszły na wierzch i szybko nas uniosły pod sufit. - lepiej nie patrz w dół. - odwrócił głowę w stronę podłogi. - jesteś za dobry wiesz ? - wysyczałam. - odwdzięczę ci się zobaczysz.
- no to czekam na rewanż.
- po bankiecie lepiej od razu zaprowadź mnie do Pokoju Życzeń bo nie ręczę za siebie.
- coś czuję, że pożegnam się z kolejną koszulą.
- dobrze czujesz. - dźgnęłam go w brzuch. - nie wypuszczę cię stamtąd, zobaczysz.
- to groźba ?
- interpretuj jak chcesz. - wzięłam go za kołnierz. - skarbie. - pocałowałam go i powoli opadaliśmy na dół. - ty naprawdę chcesz, żeby Lucjusz cię wydziedziczył za roztrwanianie majątku.
- nie zrobi tego. - pocałował mnie w szyję. - mam nadzieję, że ubierzesz go na bankiet.
- ubiorę. - potwierdziłam szczęśliwa. - a ty go nie zobaczysz na mnie.
- a po bankiecie ? chyba, że wolisz określenie zebranie głąbów.
- mów jak chcesz, ja i tak tam będę siedzieć i nic nie robić. chyba, że wezmę zapalniczkę i nią będę się bawić w podpalanie kartek papieru.
- nie wypada bawić się w podpalacza. skarcił mnie i doprowadził do dormitorium z torbami.
- tereferekuku. odpowiedziałam wrednie.

całe popołudnie nam zeszło na zakupach.
a jeszcze tylko 3 dni do bankietu, czy, jak zaczynał mówić Draco, zebrania głąbów.

nie mogłam nosić gorsetu od Gaultiera ale moje też były całkiem dobre na dzień codzienny. zresztą dla cacka od tego, który projektował kreacje dla Madonny fanatycy mody mogliby zabić.
wolałabym uniknąć śmierci z powodu ubrania.

przesiedziałam na łóżku do świtu, nie pozwolono mi jednak zejść na dół.
kicha, nie ?

tak więc poszłam na ostatnie godziny do podubki popatrzeć na Draco. 
teleportacji do Kastiela wolałam nie ryzykować. 

widziałam śpiącego arystokratę, a cóż niedaleko nie malował się zbyt miły widok, Blaise liżący się z jakimś Krukonem. najwyraźniej z Aleksandrem ustalili sobie pozwoleństwo na zdrady kiedy nie są razem. 

ale i wampir się pojawił a widząc Zabiniego z innym podciął tamtemu gardło i narobił rumoru.
- jak mogłeś uwieść mojego Blaiseya ! wywrzeszczał dodatkowo rozrywając ręce i nogi Krukona. 

obudziło się całe dormitorium. 
-odpierdol się, co !? - warknęłam w obronie chłopaka - nie wierzyłeś, że może cię zdradzić to masz. to moja sprawka, tak więc zostaw chłopaka w spokoju a wyżyj się na mnie. 
- ty - Aleksander popatrzył na mnie - za co Igni ? 
- nie mów tak do mnie - kopnęłam go - to zemsta za to jak ty mnie zdradziłeś. 

Blaise był skołowany ale wiedział, że łgam. 

wampir patrzył próbując mnie rozczytać. - zostaw chłopaka. to tylko marionetka. powtórzyłam uparcie.
- oczywiście ale - rzucił się na mnie z pazurami - jak te twoje usta będą tak zmasakrowane że nikt nie będzie chciał ich całować. 
- Crucio ! usłyszałam jedynie słowo, Draco nie użył różdżki a tylko pokierował dłoń z której wypłynęło czerwone światło i oplotło wampira jak anakonda. Aleksander zaczął się rzucać i próbował sam sobie wydrapać oczy, jednak odwiódł go od tego Blaise. 
- ty - leżąc powalona wcześniej na parkiet spojrzałam na Draco z rozciętymi wargami, idealnie prosta, przecinająca je w połowie linia - ty - wstałam z parkietu i przytuliłam go jednocześnie urywając zaklęcie - ty - pocałowałam Dracona - ty to zrobiłeś ... 

Zabini pozbierał swojego chłopaka do pionu i zabrał go na korytarz. 

ja, już otrzeźwiała, oddałam Krukonowi krew ratując mu tyłek, cholera Zabini lizał się z MOJĄ lodówką !

trudno, podbiję mu stawkę o 0.25 ibędzie spokój. 

Draco stał i oddychał nadal nie wierząc, że użył uroku na Aleksandrze. i to jak celnie ! mogło gruchnąć na mnie ale trafiło w wampira !

- Ignis ... 
- nie cicho siedź. - odebrałam mu głos i go przytuliłam - skarbie. - nie wiedziałam czy tepię się z nerwów czy ze szczęścia i smutku. - ja nie wiem co mam ci powiedzieć.
- może - przyciągnął mnie do siebie - dasz mi buziaka ?
pocałowałam go. niech ma. - zadowolony ? - otarłam usta z resztek krwi. - przepraszam, powinnam wcześniej zasklepić ranę.
- zapominasz, że twoja krew jest słodziutka. - popatrzył mi w oczy a ja nie mogłam znieść jego wzroku. - coś nie tak ?
- jest to jedna z najmilszych rzeczy jakie usłyszałam. oprócz zdrobnień i innych komplementów od ciebie. - przytuliłam go. - idź spać słonko.
- nie zasnę. - obrócił mnie w ramionach. - chodź.
- gdzie gamoniu ? jesteś w piżamie. czyli - spojrzałam na niego oskarżycielsko - bez koszuli. - porwał ubranie z kufra. - aż tak ci się spieszy ? - przywołałam swoje rzeczy. - no dobrze. wyjdziemy na spacer po zamku. - uśmiechnęłam się i odgrodziłam okręgiem z Ziemi a w środku zrobiłam sobie prysznic parą i gorącą wodą. - no to możemy iść. - opuściłam zasłonę i byłam gotowa do wyjścia. widziałam ocierającego czoło Draco, on też sobie fundnął taką kąpiel widzę. - tam gdzie dwóch Magów Kręgu Natury tam prędzej czy później dojdzie do awantury. - nawet nie zauważyłam rymu - chodź. - zabrałam go do Komnaty i pokazałam motor po Bonesie. - moje cacko. - oparłam się o ramę - tylko wyrobić papiery i mój. - spojrzałam na Ślizgona. - tobie też bym to radziła. w końcu kto by mnie woził na przekąski - pogładziłam go pod brodą. - zresztą byłbyś genialnym wampirem.
- ty - spojrzał na mnie niepewnie. - ty chyba nie chcesz mnie ugryźć.
- och ciebie nie tknę. - zapewniłam go przymilnie - chyba, że będziesz chciał poczuć kły tak za te dwa latka.
- nie rozumiem ... to nie możesz ... ale przecież innych gryziesz ...
- słonko, płynne złoto dozwolone tylko po 18 i zapewne po przemianie całkowitej. - uśmiechnęłam się do niego. - ciebie nie będę gryźć do krwi, ewentualnie podgryzać. ale to też zależy od twojego widzimisię.
Draconowi wyraźnie ulżyło i się lekko uśmiechnął. - ale ja ciebie mogę podgryzać bez ograniczeń prawda ?
- poczekamy zobaczymy. - odpowiedziałam. - ale ... a niech stracę nerwy, możesz. - przytulił mnie, delikatnie odchylił głowę i zaczął od pocałowania ale zagryzł delikatnie ząbki. zaczynam wierzyć w rozluźniające działanie akupunktury jeżeli wykonują je tak ładniutkie perełki. - no już słonko. nie chcę tracić hamulców od rana. - pogładziłam go po włosach albo może raczej się w nich poplątałam. - Draco skarbie no już, puść moją szyję.
- jedno podgryzienie i kilka malinek i od razu "puść moją szyję". rzucił udając urażenie.
- i tak cię kocham - pocałowałam go krótko. - dzięki za to Crucio. dobre oko. - poczochrałam go i zaczęłam się zbierać z powrotem na korytarze. - chodźmy na śniadanie.

zabrał mnie na Wielką Salę wesoły z udekorowania mojej szyi śladami swoich pieszczotek dla mnie.
och a to on czerpał z tego chyba większą przyjemność, w końcu dostawał swoją odrobinkę kontroli nad moim postrzeganiem świata. ale musiałam przyznać że i mi sprawiał radość.

usiadł obok mnie przy śniadaniu, nawet może bliżej niż zwykle, no i podał mi płatki.
- dzięki. na razie ryby mi zbrzydły do odwołania. - uśmiechnęłam się do niego. - a byłbyś tak dobry i podał mi - podsunął mi talerz wędlin. - o. dziękuję. - przyjęłam naczynie i trochę z niego nałożyłam. - hmm - przeżuwałam plasterek salami - mam ochotę kogoś udupić ale nie wiem jeszcze kogo - oparłam się głową o Draco - ech młodszych gnoić nie wypada, średniaków mi się nie chce, a kogoś z naszego rocznika ... hmm -rozejrzałam się po sali. - nieee, nici z tego.
- Longbottom ! - wrzasnął za mnie Malfoy widząc spóźnionego Gryffona. - Ignis stwierdza, że chce dawać ci korki z Eliksirów.
^ och dziękuję. ale mi pomożesz. ^  przekazałam Draconowi.
- może sama  mi o tym powie ? - spojrzał na niego Neville. - tobie nie wierzę.
- Draco nie kłamie. - poparłam Ślizgona. - jak chcesz to dopóki nie zdejmą zakazu opuszczania zamku i zapuszczania się w Zakazany Las to możesz przychodzić do Lochów co wieczór.
Gryffon odebrał to chyba jako jawne zaproszenie do czegoś większego niż koło zainteresowań i odszedł lekko zawstydzony.

- czemu co wieczór ? a ja ? upomniał się Draco.
- och idę o zakład, że nie zniesie z tobą dwóch godzin. - spojrzałam na niego konspiracyjnie. - a reszta wieczoru nasza.
uśmiechnął się. - wiszę ci kolację. jeszcze sprzed dwóch lat obiecaną. - spojrzał na mnie zadowolony. - może w tym roku się uda.
- może. - odpowiedziałam podkreślając znaczenie. - zobaczę czy będę chciała się gdzieś wybrać.
on tylko się przebiegle uśmiechnął i zabrał mnie z Wielkiej Sali.

lekcje mi się szczególnie dłużyły.
chciałam już mieć wieczór, święty spokój i zobaczyć reakcję Neville'a na obecność Draco.

och marzyło mi się ubranie już gorsetu od Gaultiera na bankiet.
chociaż szkoda, że nie będzie mnie miał kto odprowadzić na salę jak i zapewnić mi towarzystwo.
ale cóż ... trudno.
przeminęło jakoś ślęczenie w ławkach a ja miałam wrażenie, że impreza u Slughorna nie będzie zbyt udana.

przeszłam od razu do Lochów i wyjęłam jeden wielki kociołek. miałam ochotę porobić trutki na wszystko co żyje. to był jeden z dni na których miałam ochotę wytłuc cały świat, poza Draco, Kastielem z "Music Machines"  i braciszkiem oraz jego przyjaciółmi, oszczędziłabym jeszcze dyra i Snape'a. a tak to reszto świata -papa.

do Lochów pod moją nieuwagę wszedł Draco, rozpoznałam go po zapachu.
- Ignis - wyczułam coś wilgotnego i aksamitnego na karku. nie były to na pewno jego palce. ale raczej ... róża. świeżo zerwana zwilgotniała róża. - wyjdziesz ze mną w jakiś weekend do Londynu do restauracji ?
- konkretnie proszę. - uściśliłam i próbowałam wrócić do pracy, jednak odwróciłam się do niego. - no jasny i konkretny termin.
- w przyszłym tygodniu. w sobotę. mogę liczyć na to, że ubierzesz ten od Gaulitera ?
- owszem. - uśmiechnęłam się i przyjęłam do ręki kwiat. - pójdę. - pocałowałam go w policzek - dziękuję.
- Longobottom idzie. jego człapanie boli nawet moje uszy. - prychnął Draco. - co warzysz ? spytał patrząc na mój kociołek, albo może raczej kocioł.
- coś na ten chujowy świat. - wymamrotałam. - naszło mnie na trutki.
- jest źle. - stwierdził fachowo. - co jest ? taki kocioł twoich trutek wybiłby pół Londynu.
- nudy, paskudny humor, taka trochę melancholia i chęć zniszczenia.
- zwykłe objawy nudy - zażartował i mnie objął. - tylko nie bierz tego do siebie na bankiet.
- to nie byłby taki zły pomysł ... - dostałam oczywiście po nosie tym razem jednak kwiatem. - ej.
- należy ci się. - usłyszeliśmy wyraźne odgłosy staczającego się po schodach Neville'a. - szykujemy się na gnębienie. może to ci zwróci humor. Draco podkasał rękawy koszuli. oj, będzie ciekawie.

usiadłam sobie nad kociołkiem w jego oparach. opracowywałam syntetyczny jad bazyliszka, na oryginał byłam odporna, syntetyk mi nic nie zrobi.

Gryffon wszedł przez drzwi lekko bardziej odstawiony niż zwykle i z, mandragorą w doniczce, chyba dla mnie.
- Ignis. przepraszam, że przerywam rozmyślenia - zaczął nieśmiało co skwitował śmiechem Draco. - Ignis. jestem na tych zajęciach dodatkowych o których mówiłaś.
- teraz to jej nie wyrwiesz z Transu. - arystokrata podniósł się na podeście z Powietrza i położył mi dłonie na ramionach. - Ignis masz gościa. zapowiedział prosto do mojego ucha.
otworzyłam oczy. - a przepraszam, zamyśliłam się. - wróciłam spokojnie na ziemię. - a to drzewko to po co ?
- no pomyślałem, że skoro robisz wiele Eliksirów to przydadzą ci się świeże liście mandragory no i ... - zawsydził się podając mi doniczkę. - no i stwierdziłem że jedną specjalnie dla ciebie dohoduję.
- miło z twojej strony. - uśmiechnęłam się nieznacznie. - ale radzę waszej dwójce, szczególnie tobie Draco, zatkać uszy, postaram się wejść na ultradźwięki ale nie obiecuję. - wyjęłam ją zamaszystym ruchem z doniczki i zaczęła wrzeszczeć. ból skręcał mi uszy ale to mój Krzyk ją zabił jednak soki nadal w niej krążyły. doniczka poszła. - już chłopaki. - Neville nawet nie zatkał uszu kiedy otworzyłam usta tak więc musiałam wejść na ultradźwięki. jednak biedny Draco. - Draco po wszystkim. odetkaj uszka.
- nigdy więcej. - otrząsnął się i widział jak brutalnie odcinam korzeń a resztę rośliny. - co ty robisz ?
- zobaczysz. - rozcięłam miniaturowe ciało mandragory i podłączyłam je do bańki zbierającej sok. - kochany wuj pomyślał o zbieraniu tej słabej trutki dezorientującej. - uśmiechnęłam się do siebie i odwróciłam do Neville'a - sok i resztę też z nich odzyskuję. zabicie Krzykiem powoduje tylko odebranie zdolności mandragory do życia magicznego, ale nie jako rośliny, tak więc soki i reszta w niej krążą. na czym - wskazałam rurkę. - korzystam.
Gryffon wyciągnął swój kociołek i zaczął go ogrzewać.

^Draco możesz zaczynać gnębienie. z chęcią posłucham. ale nie rzucaj zbyt wielu wyzwisk i wulgaryzmów.^ pouczyłam blondyna gdy ten zaczął się przyglądać pracy lekko skrępowanego chłopaka.

usiadłam na biurku i splotłam nogi.
- nie gap się tak nią Longbottom bo ci się woda spali. od razu poszła uwaga od Draco, chociaż on sam od czasu do czasu odrywał się od pracy by się do mnie uśmiechnąć.
- jeżeli chcesz ją podglądać, to może kiedy indziej, co ? odpowiedział mu Gryffon.
- właśnie pani kapitan, kiedy trening ? zagadnął mnie arystokrata kompletnie zlewając słowa Neville'a.
- obaj do pracy. - pogoniłam ich leniąc się w kotle z ciepłą wodą. - nikt mi nie zabronił odstresowania się. - rozparłam się wewnątrz ścianek i spojrzałam w sufit. nadal były ślady kółek o których tyle biadolił Filch. - trening ... się zobaczy. zależy co chcesz zdawać.
- Powietrze i Ziemię pani profesor. odpowiedział spokojnie Ślizgon widząc mnie w a'la wannie.
- świetnie. - klepnęłam cynowe ściany i wszystko zmieniło się w kocioł z litego diamentu. - dary Ziemi czemu by nie skorzystać. uśmiechnęłam się do Draco i Neville'a pracującego nad wywarem.

Gryffon wedle przewidywań zwiał po półtorej godziny ze swoimi tobołkami.
Draco wyciągnął mnie kilkoma inkantacjami z wody i wysuszył.
- nieładnie Igni - skarcił mnie przyciągając do siebie i tworząc jakąś tunikę z Powietrza. oczywiście ją zestalił w ładny materiał. aksamit koloru szmaragdów. - pewnie będzie zostawał tu i na trzy godziny.
- proszę cię. - zaśmiałam się. - on raczej zwieje, zawoła braciszka, że siedziałam w wannie z diamentu w kąpieli kiedy TY i on byliście w pracowni, a Harry zrobi taką awanturę, że każe mi zamknąć koło.
- Ignis - spojrzał mi w oczy. - jesteś wredna.
- wiem. - pocałowałam go. - a teraz bądź tak dobry i zdejmij to ze mnie bo zaraz się upiekę. - odczarował Powietrze i zobaczył moje normalne ciuchy. - chciałeś mieć neko gotowane na parze ?
- ale ...
- iluzja słonko - znowu zrobiłam ten trik a on wyczuł pod palcami materiał gorsetu. - tani trik na niewidzialność przedmiotów.
Draco się uśmiechnął i mnie do siebie przygarnął jednym ruchem ramienia. - kiedy kolacja ?
- obiecałeś przyszłą sobotę. chyba, że się rozmyśliłeś.
- owszem. - zabrał mnie do Londynu. nasz rodzaj teleportacji nie był nijak zabroniony a dodatkowo był ciężki do wykrycia. - powiedz, gdzie chcesz iść.
- nie mam na sobie Gaulitera.
- i tak wyglądasz świetnie.  zapewnił mnie wprowadzając do knajpki.   zamówił coś, nie wiem nawet co.
oby nie owoce morza bo go ukatrupię.
nie, na szczęście nie, był to, o ile dobrze się zorientowałam, bażant.
- Draco i jego rozrzutność. - powiedziałam do blondyna z uśmieszkiem. - ty nawet w restauracji wydasz krocie.
- warto. spróbuj. - odkroił mi na talerz odrobinę mięsa.  spróbowałam i musiałam przyznać, że choć charakterystyczne, to całkiem dobre. - i jak Księżniczko ?
- bardzo dobrze. chociaż niezbyt mój smak, to z tobą zjem.
- wolałabyś owoce morza ?
- NIE. - zaprzeczyłam ostro. - do odwołania nie chce mi się na nie nawet patrzeć.
Ślizgon tylko się zaśmiał i po zjedzeniu kolacji zabrał mnie z powrotem do szkoły.

prosto do sypialni dziewczyn, bo przy jej drzwiach mnie zostawił, pożegnał się całując mnie w policzek.
potem mi już zniknął.

przeszłam się ogarnąć i położyłam się na łóżku pod kołdrą.
albo może raczej z sofy w pokoju wspólnym urządziłam sobie wyro.
co ? niedaleko Ogień, ciepło, jak wejdzie inspekcja będą od razu wiedzieli, że śpię.
same plusy.

zasnęłam.
rano okazało się, że już dziś wieczorem bankiet.
przesiedziałam lekcje, niezbyt mi się chciało, ale trzeba odbębnić ostatnie prace.

zdałam referaty pisemne i nikt się nie czepiał.
pal sześć, że pisałam je na początku roku z wyprzedzeniem, tak żeby mieć wolne.
nikt o termin pisania nie pytał. tylko o termin zdania pracy.

następny dzień wyglądał normalnie i gdy pod wieczór wróciłam do dormitorium to zmieniłam wygląd kurtki na płaszcz który miałam z Draconem na zakupach w Londynie.
zaczęłam się przygotowywać, głównie zrobiłam na sobie złoty cień i kreski.
do tego oczywiście gorset za który obiecałam Draconowi rewanż no i spódnica do której ten szaleniec mnie namówił.
ale cóż, niech tylko żałuje braku zaproszenia, chociaż bardziej to godziło we mnie.
nie miałabym z kim pogadać. jednak może przyda się taki wieczór przerwy.

przesiedziałam kwadrans w Komnacie Tajemnic i widziałam, jak rozkłada się namiot na błoniach.
och przydałoby się iść powoli.  a nie. wejdę jako ostatnia, muszę się pochwalić prezentem od Gaultiera.
i tak pewnie Harry uzna, że to prezent bo chce czegoś w zamian.
owszem chciał, zobaczyć mnie w nim na kolacji.

wszyscy już weszli a Draco tylko na mnie czekał.
- wyglądasz ... idealnie. - zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem dla żartu bardziej niż na serio i wzięłam go pod rękę. - może uda mi się wbić na to przyjęcie.
- och no to byłby dla mnie cud ale raczej się nie zdarzy. - oddaliłam z lekkim uśmieszkiem. - zresztą patrz, drzwi pilnuje Filch. - widziałam wyglądającego za mną Harry'ego.  pocałowałam krótko Dracona. - jeszcze raz dziękuję za gorset, a no i za odprowadzenie mnie tu. - zostawiłam lekko czerwony ślad ust na jego policzku. - odbierzesz mnie prawda ?
- no oczywiście. mnie też pocałował w policzek i poszedł.

usiadłam przy stoliku i sięgnęłam po jedyny z czerwoną zawartością kieliszek.
- wino ? - spojrzałam na profesora. - cóż, miło.
- wino Ignis masz rację. specjalnie dla ciebie.  reszta ma szampana. stwierdziłem, że i tak niedaleko wam do pełnoletności. więc macie prawo spróbować.
- jak ja się cieszę, że - wyjęłam drobną fiolkę z krwią. - mam co nie co dla siebie. nikt się tu nie obrazi ?
- nie Ignis, ależ skąd. przyzwolił mi Slughorn i dolałam odrobinę do wina.
- to świetnie. - wyczułam znajome perfumy przy kotarze. - przepraszam, ale nie mogę odmówić sobie drobnego tańca. - wyczaiłam Kruma, cóż pecha miał Draco, ja musiałam z kimś zatańczyć. - Wiktor. - przywitałam się z Łowcą dopijając wino. - masz może ochotę zatańczyć ze starą znajomą ?
- owszem. - wziął mnie sztywno do ramy.  nie był urodzonym tancerzem jak Draco, ale cokolwiek chciałam się ruszyć od stołu. - widzę rękę mistrza Gaultiera.
- skąd wiedziałeś ? - lekko się uśmiechnęłam a on tylko odwzajemnił wyraz twarzy. - no Krum. jak rozpoznałeś mistrza ?
- widziałem jak jakiś skrzat domowy go zabierał. to było świeże dzieło. a skrzacik zostawił wiadomość w której o tobie wspomniał.
- o widzę, że ktoś tu śledzi poczynania skrzatów domowych. - zażartowałam i zostałam chłodnym, wyuczonym niż wyczutym ruchem pochylona. - dziękuję za taniec i rozmowę.

Draco wyszedł z ukrycia. - marny z ciebie tancerz. - prychnął do Kruma zabierając mnie do siebie. - Ignis. - poszła piosenka "Sway" och zatłukę go. - po tej piosence sobie pójdę. - warknął do Filcha który już chciał go wyprowadzić.      o i to był taniec. mój Draco.  prowadził delikatnie i z wyczuciem.  przy pochyleniu nawet nie wyczułam, że balansuję tylko na jego dłoni. - Igni. - pocałował mnie krótko by nie zgubić rytmu i podniósł mnie na tyle z wyczuciem że idealnie wstrzelił się w takty i dokończyliśmy taniec. - do zobaczenia. pocałował mnie w dłoń po staroświecku i wyszedł.

zostawił mi w dłoni różę, która błyskawicznie przeszła na ramię.
- ech no i po tańcu mnie zostawiasz. - wymruczałam niezbyt szczęśliwa. - prawdziwy dżentelmen. - ^ mogłem wcale nie tańczyć^ upomniał się. - oj wiem. ale czuję niedosyt po jednej piosence. - ^następnym razem zatańczę dwie.^  obiecał i zakończyło się gadanie.  - no to witamy na ziemi. - pstryknęłam a z mojej lodówki wyszło ładne sto mililitrów i napełniło kieliszek. upiłam łyk. - co mnie ominęło ?

Harry patrzył na mnie i na wyjście.
- co to za prezent ? - wiedział, że wiem, że chodzi mu o gorset. - od mistrza Gaultiera.
- och czepiasz się niewłaściwej osoby. - odpowiedziałam. - ja go tylko dostałam. i to nawet nie wiedząc spod czyjej jest ręki.
- ale kupił ci go MALFOY. - nacisnął na nazwisko. - nie widzisz, że będzie chciał dowodu wdzięczności ?
- wiem. już postawił stawkę.
- JAKĄ !? Harry zerwał się z miejsca.
- oj niezbyt wielką jak na wartość takiego cacka. - brat się gotował. - chciał jedynie - sięgał po różdżkę do kieszeni - bym założyła go - nie wytrzymywał. - na kolację na którą chciał mnie zaprosić. ale, że odbyła się dzisiaj to stwierdził, że mam go ubrać tutaj a on mnie tu odprowadzi.
- na serio wierzysz że chciał TYLKO TYLE ?
- wierzę. i tak ubiorę go na czas - przekalkulowałam szybko. niedługo wypalenie. - wypalenia.
- i co ? myślisz, że po prostu cię w NIM będzie całował ? jak dla mnie to on będzie próbował się z tobą przespać, a jak nie to wymyśli pieczęć czy zaklęcie, czy czego twoja magia tam używa, po to żeby cię do tego zmusić.
- Harry jesteś po prostu niewyobrażalnie zazdrosny ! - wstałam dopijając jednym haustem krew. - ja, jeżeli tak ma to wyglądać, wyjdę już panie profesorze. dziękuję za zaproszenie, jednak impreza sama w sobie niezbyt udana.
porwałam płaszcz i podszedł po mnie Draco.
- i jak ? wściekł się o gorset ?
- oczywiście, że tak. bo to Harry ! - wybuchłam jednak szybko się uspokoiłam. - chodź. impreza nieudana po całej linii. nic tu po nas.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz