Anonimowiec zapisał mi na kartce adres mieszkania, oraz "przezornie" rozpisał jeszcze 3 kopie.
tak jakbym chciała zaprosić kogoś do siebie.
drzwi otworzyłam bez problemu, po przejściu przez próg miałam wrażenie że jestem raczej w starym, klasycznym, amerykańskim barze dla Harley'owców.
w salonie oświetlonym lampą z wiatrakiem był na środku pokoju stół bilardowy, w prawym rogi wieża, a kilka kroków przed stołem stała sofa sporych rozmiarów i telewizor, a na ścianach coś a'la stare deski.
idąc dalej była otwarta kuchnia z dość długim stołem, wysokimi szafkami przyczepionymi do ścian, no i okno na ulicę oświetloną latarnią. ściany kuchni, i jednocześnie niewielkiej jadalni, były utrzymane w kolorze ciemnej kawy. naprzeciwko była niewielka łazienka w kolorze morskim z białymi meblami, była tam jedynie umywalka i ubikacja, prysznic pewnie spotkam na górze.
przechodząc przez salon zauważyłam skręcone schody na górę, czarne i lekko stromawe. przeszłam przez nie na górę, a tam zauważyłam naprzeciwko grube, drewniane, mocne drzwi a za nimi był ciemno bordowy pokój, z dość sporym łózkiem otoczym z trzech stron czarnym, fantazyjnie splecionym a'la ogrodzeniem. obok łóżka stała wysoka komódka z książkami a na jej wierzchu stała kolejna, mniejsza niż w salonie, wieża, oraz kolekcja płyt.
na ścianie naprzeciw widziałam szkice, rysunki, malunki i graffitti projektów czasek, węży, karykatur niektórych gitarzystów. na ścianie naprzeciw drzwi było wielkie okno z widokiem na plac w środku tej kamienicy. a na prawo od okna było drewniane biurko a zaraz obok kilka regałów z książkami.
pokój był mój. obok były drzwi do trochę mniejszego oraz skromniejszego ale nadal świetnie urządzonego pokoju gościnnego. na końcu wąskiego dość korytarza w głąb domu były ostatnie drzwi. łazienka. prysznic, umywalka, pralka oraz kolejna toaleta, tak jak na dole ściany morskie a meble jasne.
usiadłam na sofie w salonie.
- mój własny kąt. - uśmiechnęłam się. - ale pora wracać. - spojrzałam za okno. - nom. trzeba wracać. - podniosłam się i deportowałam w Ogniu do Hogwartu. rzuciłam się Draconowi na szyję, a ten zaskoczony stał i głaskał mnie po głowie. - nie uwierzysz.
- co się stało ? spytał troskliwie.
- patrz - pomachałam mu przed oczami kluczami. - Anonimowiec, jako nagrodę dał mi mieszkanie. własne. z dala od zgiełku centrum.
- dostałaś MIESZKANIE w zamian za zabicie ? - spojrzał na mnie zdziwiony - żartujesz.
- nie. - przekręciłam głową. - mogę ci je pokazać, ale kiedy indziej.
- gdzie je masz ?
- głowy nie dam, ale sądząc po okolicy trafiło mi się mieszkanko na Camden Town.
- trafił w sendo widzę. - Draco się uśmiechnął. - masz gdzie kupować gorsety.
- i może nawet broń. - zatarłam ręce - dobra lokacja, nie ma co.
- wierzę. - uciął. - a jak tam z ocenami ?
- nie zachowuj się jak wuj. - zaśmiałam się. - wszystko okej.
- mi się szykują same wybitne. - pochwalił się. - a tobie ?
- ja o to nie dbam. zdać rok na przyzwoitych stopniach, to mi wystarcza. wzruszyłam ramionami.
ojciec napisał o kolejnym zebraniu, tym razem początek kwietnia.
ucieszyłam się. pora kolejnej roboty od Anonimowca była mi nieznana.
minął nam marzec na spokojnej rutynie. Harry nadal musiał odchorowywać. w zeszłym roku Syriusz a teraz Dumbledore. rozumiałam ból brata, ale nie mógł się wiecznie tym załamywać.
pierwszego kwietnia postanowiłam zrobić mu dowcip, a konkretniej napisałam mu na kartce " Rada chce wcielić w swoje szeregi Dracona. cieszysz się ?" a na odwrocie maczkiem "Prima Aprilis" oczywiście rozczytał liścik podany przez Rona, wstał na Wielkiej Sali i odwrócił głowę do naszego stołu.
- mam nadzieję, że zrobią z ciebie magazyn krwi Malfoy.
- nie. mam zapewniony wakat jako pomoc dla Ignis. - on też wiedział co naszykowałam bratu. - a ty chyba nie odwróciłeś karty.
brat spojrzał na drugą stronę papierka i wyskoczyły tam wielkie oczy na sprężynie i napis "Prima Aprilis Harry, spokojnie Draco nie zostaje wcielony przez Radę."
jak się wkurwił o żart. podszedł do naszego stołu i był bliski dania Draconowi w twarz.
- Harry - złapałam go za uniesiony nadgarstek i wskazałam mu na stół nauczycielski - raz, to mój chłopak. a dwa nie rób afery o jeden durny żart.
- to jego pomysł. warknął oskarżycielsko.
- nie mój, bo jakbyś nie zauważył było wyraźnie napisane "Harry" ja bym napisał "Potter" w najlepszym wypadku - podkreślił trzy ostatnie słowa - to pomysł twojej siostry. więc jeśli komuś chcesz dać w twarz to raczej do niej pretensje. - widział moje zaskoczenie - ale - ciągnął - tylko ją tknij a kumple cię nie poznają.
uspokoiłam się jednak nadal widoczna była opcja bójki.
- pieprz się.
- nawzajem Potter. - prychnął blondyn i usadził mnie tuż przy swoim boku - nie zna się na żartach.
- oj wielki znawca się odezwał - połaskotał mnie melancholijnie. - no co ?
- cicho Igni. udał że grozi ale nic nie zrobił.
zebranie w jego rezydencji oczywiście się odbyło.
usiadłam między Śmierciożercami, nikt nie chciał otworzyć ust do rozmowy. dziwnym trafem Lucjusz trzymał w ręce kieliszek wina. w ogóle zmienił się. wychudł, pobladł, jakby się wysuszył.
- Lucjuszu - spojrzałam na ojca Draco życzliwie, on jakby obudzony z letargu nad winem podniósł wzrok i zaczerpnął powietrza, jakby się bał. - źle wyglądasz, coś się stało ?
- nie Ignis. - zaprzeczył cicho i życzliwie. jednak miałam rację, bojaźliwie. - dziękuję za troskę.
- ojcze - popatrzyłam na twarz Czarnego Pana - mogłabym się czegoś tu dowiedzieć ? bo mam wrażenie, że odbyło zebranie ale mnie o nim nie poinformowano.
- owszem Ignis. - potwierdził ojciec. - jednak nie chciałem cię w to mieszać. odbyło się, jednak krótko trwało. - popatrzyłam się na Draco. patrzył w stół. - owszem, Dracon też był na nie proszony.
- czemu ? spytałam spokojnie, choć tak naprawdę chciałam wstać od stołu i zrobić masakrę.
- gdyż decyzje tu podjęte nie dotyczyły ciebie i Draco ci to potwierdzi.
- nie chcę potwierdzenia ojcze, a wiedzy.
- to nie jest sprawa dla ciebie Ignis. - powtórzył uparcie - a teraz bądź tak dobra i wyjdź na spacer po okolicy.
- z całym szacunkiem ojcze, ale nigdzie nie idę. - odpowiedziałam mu spokojna - i tak wychwyciłabym przebieg tego zebrania.
- Draco - Ślizgon się obudził. - zajmij mojej córce czas.
- oczywiście Panie.
- Draco - spojrzałam na niego - zostań. - stał w wyraźnej rozterce. - tato o co tu do cholery jasnej chodzi ?
- to NIE jest twoja gestia Ignis.
- nie wyjdę z tego domu dopóki nie dowiem się prawdy.
ojciec wstał a Śmierciożercy pobladli. - idź stąd Ignis. to NAPRAWDĘ ciebie NIE TYCZY.
- zostaję. uparłam się.
- Draconie - nacisnął na Ślizgona ojciec. - zabierz ją stąd.
nie wiedział co powiedzieć. otworzył delikatnie i zamknął usta. - Ignis, chodź.
- kocham cię Draco ale nie. - pogładziłam go po policzku. popełniłam błąd a mianowicie nie zwróciłam uwagi na Lucjusza który różdżką mierzył w plecy Draco. - zły ruch panie Malfoy. ostrzegłam go.
- Ignis proszę nie każ mi tego robić. wymamrotał ojciec arystokraty.
- KTOKOLWIEK powie mi co tu się do jasnej cholery i stu zabitych szlam do kurwy nędzy dzieje czy będzie siedzieć jak te matoły !? - wrzasnęłam na ludzi. - nie chciałam tego robić - sięgnęłam do butów - ale jeśli będzie trzeba poobrywam wam palce jeśli macie siedzieć cicho !
- Lucjuszu ... - ojciec czekał na reakcję Śmierciożercy, ale on się wahał. - Lucjuszu !
- nie ... nie mogę Panie. - odłożył różdżkę. - nie mogę.
- szlama ! - Lucjusz się skurczył. - z tobą rozmówię się później. Draconie.
- ojcze ! - zasłoniłam Dracona i jego rodzinę. - o co tu chodzi ? - urywkowo zobaczyłam minę właściciela domu. strach. strach przed karą. - co zrobiłeś tej rodzinie ?
- do tej pory nic. - odpowiedział mi tata, ale wyczułam że łgał. - Ignis proszę wyjdź.
- wyjdę to oczywiste, ale jak się dowiem o co tu chodzi ! powoli nad sobą nie panowałam.
ojciec to zauważył. - Ignis, jeśli musisz wiedzieć, przy jednym z zadań Lucjusz zawiódł. i to w tak banalny sposób że się tego nie spodziewałem.
- kazałeś mi zabić dzieci Panie. - wymamrotał skruszony Śmierciożerca. - nie potrafiłem ich pozbawić życia.
- sierociniec to NIE JEST życie. - podkreślił ojciec. - nie wykonałeś zadania.
- do jasnej pieprzonej cholery ! - wydarłam się ojcu w twarz. - od kiedy chcesz zabijać niewinne dzieci z sierocińca ? rozumiem niechęć do takich miejsc, ale do kurwy nędzy one nic nie zrobiły ! - Riddle'a wmurowało. matka siedząca po jego prawej patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - uroczyście zbieram na siebie winy CAŁEJ rodziny Malfoy. - obwieściłam. - a tobie Draco - spojrzałam w wystraszone oczy blondyna - przysięgam, że każdy kto w mojej obecności podniesie na ciebie rękę ją straci. - skinęłam do niego głową. - Lucjuszu - starszy Malfoy podniósł na mnie wzrok z pełnego kieliszka wina. - zostaw to cholerstwo. - jedną myślą zniszczyłam wszystkie jego zapasy oprócz jednej, napoczętej już, butelki tego trunku. - masz rodzinę do cholery.
- wiem o tym Ignis. - potwierdził cicho. - obiecuję ci.
lekko się uśmiechnęłam. - jeszcze jakieś pytania ? - omiotłam wzrokiem salę, jednak wszyscy byli zbyt zszokowani i zbyt przerażeni by zgłaszać wątpliwości. - w takim razie to już koniec zebrania. - rozgoniłam ich. rozeszli się zanim ojciec zdążył usta otworzyć. - Draco słońce - Ślizgon wstał niezbyt pewnie. - oj tobie nic nie zrobię. - pocałowałam go w policzek. - zmywajmy się.
- Ignis ! - usłyszałam głos ojca. odwróciłam głowę. - zostań. musimy porozmawiać.
- leć. - odprawiłam cicho Draco - spotkamy się w dormitorium Książę.
- do zobaczenia. pocałował mnie w policzek i wyszedł z własnego domu.
- o co chodzi tato ?
- nie możesz mi się sprzeciwiać przy nich - zaczął. - choćbyś nie popierała zadań nie możesz.
- wolność słowa tato.
- poza zebraniami możesz mi zrobić opinię największego sadysty, ale nie w ich trakcie. - ciągnął. - zrozum. dziedziczysz Zakon, muszą widzieć, że jesteśmy zgodni. - wyklarował. - jest to jasne ?
- jak słońce tato.
- a co do sprawy Lucjusza. - wrócił do powodu kłótni - miałem powody by go karać.
- ale nie kazać mu rzucić urok na własnego syna ! - nadal tego nie rozumiałam. - tato to jest tak, jakby mama rządziła, zastraszyła cię, zrobiła "pranie mózgu" i kazała ci rzucić na mnie Cruciatusa. - wytłumaczyłam prosto z mostu. - to nie jest fair. nawet pomijając fakt, że kocham Dracona to kazać ojcu podnieść rękę na WŁASNEGO SYNA ? - patrzyłam mu w twarz ze łzami. - nie rozumiem tego i nie chcę.
- Ignis !
- Tom - uspokoiła go Aollicep - ma trochę racji. to, że Lucjusz wtedy przejął winę Dracona jak i karę na niego tylko pokazuje jego ofiarność wobec syna. nie miałeś prawa robić czegoś takiego.
- mój ojciec nie miałby oporów. - wymamrotał pod nosem a ja stałam jak wryta i usiadłam na deskach salonu we Dworze załamana. płakałam. - Ignis ...
- to - podniosłam głowę - to, to zadanie było Dracona !? - ojciec zbliżył się. ale podejście do mnie kiedy byłam w takim stanie kiedy nie było się blondynem było BARDZO złym pomysłem. wstałam. już nawet nad sobą nie panowałam. - JAK ? JAK MOGŁEŚ ?
- nie byłem pewny czy jest mi lojalny czy jest tu tylko ze względu na ciebie.
- jakby był to co ci to za różnica ! - patrzyłam na niego - ON jest oddany i lojalny. ale, że czasem tego nie widzisz bo zaślepia cię żądza zdobycia Insygniów na własność, to już nie mój problem. - nie wierzyłam w to co mówię. dotarło to do mnie po sekundzie po wypowiedzianym zdaniu. ojca i mamę wmurowało w podłogę. - zaręczam ci tato. Draco to robi bo JEST lojalny. jeśli mi nie wierzysz to nie wiem komu byś UWIERZYŁ. po tym wyszłam z salonu rodziny Malfoy i deportowałam się we łzach.
trafiłam prosto w ramiona Draco. - co jest ? uderzył cię ?
- nie - zaprzeczyłam - dzisiaj chyba spędzę noc w prezencie od Anonimowca.
- lecę z tobą. - zapewnił mnie głosem nie znoszącym sprzeciwu. - tak ?
- jak chcesz to zapraszam. - uśmiechnęłam się delikatnie i po minucie staliśmy w zaułku placyku kamienic. - oto Camden nocą. jedyna okazja dla ciebie by go zobaczyć - wprowadziłam go do siebie. - witam w moich skromnych progach.
rozejrzał się i instynktownie przeszedł na górę, do mojego pokoju. - ładnie cię urządził. - stwierdził i położył się na łóżko. - obok siebie się nie pomieścimy. - rzucił. - góra czy dół ?
- obojętne skarbie. rzuciłam ze śmiechem. przygarnął mnie więc na dół.
zasnęłam i śniło mi się że chodzę po Dworze. krążyłam po salonie, przy stole siedział ojciec i Aollicep.
- Ignis, - zaczynał po raz enty chyba tata - przepraszam. nie umiałem ci tego powiedzieć w twarz.
- obiecanki cacanki a głupiemu ser. - wymamrotałam pod nosem. - nie chodzi mi o przeprosiny tato, a o obietnicę żebyś nie karał więcej rodziny Malfoy. w szczególności Lucjusza, Dracona i Narcyzy.
- Narcyza nie należy do Zakonu.
- jednak zbiera informacje. - odparłam. - jak przysięgłam, wszystkie kary które chcesz na nich kierować ciskaj na mnie.
- Ignis - mama przejęła głos. - usiądź z nami, zjedz coś. - namawiała. - ojciec naprawdę nie miał niczego złego na myśli.
- wiem mamo - odpowiedziałam. - ale przeprosiny we śnie to jedno, a powiedziane w twarz to drugie.
- dostajesz je w twarz córciu. - odparł tata - proszę cię jedynie o ich przyjęcie.
przytuliłam i jego i mamę. - niedługo świta, sprawdź czy wszystko jest tak jak to zostawiłaś. szepnęła konspiracyjnie mama i obudziłam się pod Draco, nie ciążył mi, specjalnie ułożył się tak by mi nie ciążyć i jednocześnie nie mieć możliwości ruchu we śnie.
- skarbie - otworzył oczy na moje słowa. - wstajemy śpiochu.
- jeszcze minutę.
- nie ma - oblałam go kubłem zimnej wody. - wstawaj.
- IGNIS ! - podniósł głos ale widział moją reakcję. sama byłam mokra to raz, a dwa no jak tu na niego nie patrzeć. - wstawaj.
- nie śpię. chyba. zażartowałam i opryskał mi wodą twarz. po czym zszedł z łóżka i poszedł do łazienki.
ja ogarnęłam się w pokoju i po kilku minutach przeteleportowaliśmy się do Hogwartu.
oczywiście od razu była afera wśród Ślizgonów o moją wczorajszą kłótnię z ojcem. nie wyjaśniłam im tego, przeszłam na śniadanie i w takim też spokoju przebiegło kilka dni.
w mojej opinii kilka dni.
nawet nie zauważyłam kiedy pisałam końcowe SUMy i odebrałam Wybitne. tak samo jak Draco, zawstydziliśmy Granger.
przyszedł i koniec roku. aż żal było opuszczać szkołę, poczułam, że wreszcie mam gdzie wracać. taki swój własny kąt.
oczywiście nie wykluczałam własnego mieszkania, domu rodzinnego u ojca, mieszkania matki i Dworu jako miejsca przestoju na wakacje, ale Hogwart miałam praktycznie cały rok.
- Draco. - spojrzałam na blondyna kiedy znów wygraliśmy Puchar Domów. oczywiście Snape wręczył go mnie. - zabiorę cię na lotnisko.
- musimy użyć mugolskich środków transportu ?
- musimy, wymóg Rady. - pocałowałam go w policzek. - ale nie bój się, przecież umiemy latać.
- ty masz skrzydła. - wymamrotał i pacnęłam go w brzuch ze śmiechem kiedy weszliśmy do pociągu. - mamy cały dzień dla siebie.
- nie do końca - wtrynił się Blaise - jedziecie ze mną gołąbeczki. Rada chce mieć pewność, czy aby przypadkiem nie planujecie zawczasu przejąć tronu. tu czarnoskóry popatrzył na mnie.
- wal się. nie mam po co tego robić.
- nie moja gestia, rozkaz Rady. tak więc przykro mi, zero migdalenia się. przeżyjecie dzień.
tak więc podróż spędziłam śpiąc z głową na kolanach Draco głaskana od czasu do czasu po boku czy czaszce. oczywiście pozorowałam sen i blondyn o tym wiedział, ale Blaise się nie domyślił.
- zabieram was - wskazał na czarne Porsche - Al ! zawołał do szoferki.
- kurwa. zaklęłam pod nosem. Draconowi też ta podróż się nie uśmiechała.
zapowiada się dłuugii kurs tańca.
tak jakbym chciała zaprosić kogoś do siebie.
drzwi otworzyłam bez problemu, po przejściu przez próg miałam wrażenie że jestem raczej w starym, klasycznym, amerykańskim barze dla Harley'owców.
w salonie oświetlonym lampą z wiatrakiem był na środku pokoju stół bilardowy, w prawym rogi wieża, a kilka kroków przed stołem stała sofa sporych rozmiarów i telewizor, a na ścianach coś a'la stare deski.
idąc dalej była otwarta kuchnia z dość długim stołem, wysokimi szafkami przyczepionymi do ścian, no i okno na ulicę oświetloną latarnią. ściany kuchni, i jednocześnie niewielkiej jadalni, były utrzymane w kolorze ciemnej kawy. naprzeciwko była niewielka łazienka w kolorze morskim z białymi meblami, była tam jedynie umywalka i ubikacja, prysznic pewnie spotkam na górze.
przechodząc przez salon zauważyłam skręcone schody na górę, czarne i lekko stromawe. przeszłam przez nie na górę, a tam zauważyłam naprzeciwko grube, drewniane, mocne drzwi a za nimi był ciemno bordowy pokój, z dość sporym łózkiem otoczym z trzech stron czarnym, fantazyjnie splecionym a'la ogrodzeniem. obok łóżka stała wysoka komódka z książkami a na jej wierzchu stała kolejna, mniejsza niż w salonie, wieża, oraz kolekcja płyt.
na ścianie naprzeciw widziałam szkice, rysunki, malunki i graffitti projektów czasek, węży, karykatur niektórych gitarzystów. na ścianie naprzeciw drzwi było wielkie okno z widokiem na plac w środku tej kamienicy. a na prawo od okna było drewniane biurko a zaraz obok kilka regałów z książkami.
pokój był mój. obok były drzwi do trochę mniejszego oraz skromniejszego ale nadal świetnie urządzonego pokoju gościnnego. na końcu wąskiego dość korytarza w głąb domu były ostatnie drzwi. łazienka. prysznic, umywalka, pralka oraz kolejna toaleta, tak jak na dole ściany morskie a meble jasne.
usiadłam na sofie w salonie.
- mój własny kąt. - uśmiechnęłam się. - ale pora wracać. - spojrzałam za okno. - nom. trzeba wracać. - podniosłam się i deportowałam w Ogniu do Hogwartu. rzuciłam się Draconowi na szyję, a ten zaskoczony stał i głaskał mnie po głowie. - nie uwierzysz.
- co się stało ? spytał troskliwie.
- patrz - pomachałam mu przed oczami kluczami. - Anonimowiec, jako nagrodę dał mi mieszkanie. własne. z dala od zgiełku centrum.
- dostałaś MIESZKANIE w zamian za zabicie ? - spojrzał na mnie zdziwiony - żartujesz.
- nie. - przekręciłam głową. - mogę ci je pokazać, ale kiedy indziej.
- gdzie je masz ?
- głowy nie dam, ale sądząc po okolicy trafiło mi się mieszkanko na Camden Town.
- trafił w sendo widzę. - Draco się uśmiechnął. - masz gdzie kupować gorsety.
- i może nawet broń. - zatarłam ręce - dobra lokacja, nie ma co.
- wierzę. - uciął. - a jak tam z ocenami ?
- nie zachowuj się jak wuj. - zaśmiałam się. - wszystko okej.
- mi się szykują same wybitne. - pochwalił się. - a tobie ?
- ja o to nie dbam. zdać rok na przyzwoitych stopniach, to mi wystarcza. wzruszyłam ramionami.
ojciec napisał o kolejnym zebraniu, tym razem początek kwietnia.
ucieszyłam się. pora kolejnej roboty od Anonimowca była mi nieznana.
minął nam marzec na spokojnej rutynie. Harry nadal musiał odchorowywać. w zeszłym roku Syriusz a teraz Dumbledore. rozumiałam ból brata, ale nie mógł się wiecznie tym załamywać.
pierwszego kwietnia postanowiłam zrobić mu dowcip, a konkretniej napisałam mu na kartce " Rada chce wcielić w swoje szeregi Dracona. cieszysz się ?" a na odwrocie maczkiem "Prima Aprilis" oczywiście rozczytał liścik podany przez Rona, wstał na Wielkiej Sali i odwrócił głowę do naszego stołu.
- mam nadzieję, że zrobią z ciebie magazyn krwi Malfoy.
- nie. mam zapewniony wakat jako pomoc dla Ignis. - on też wiedział co naszykowałam bratu. - a ty chyba nie odwróciłeś karty.
brat spojrzał na drugą stronę papierka i wyskoczyły tam wielkie oczy na sprężynie i napis "Prima Aprilis Harry, spokojnie Draco nie zostaje wcielony przez Radę."
jak się wkurwił o żart. podszedł do naszego stołu i był bliski dania Draconowi w twarz.
- Harry - złapałam go za uniesiony nadgarstek i wskazałam mu na stół nauczycielski - raz, to mój chłopak. a dwa nie rób afery o jeden durny żart.
- to jego pomysł. warknął oskarżycielsko.
- nie mój, bo jakbyś nie zauważył było wyraźnie napisane "Harry" ja bym napisał "Potter" w najlepszym wypadku - podkreślił trzy ostatnie słowa - to pomysł twojej siostry. więc jeśli komuś chcesz dać w twarz to raczej do niej pretensje. - widział moje zaskoczenie - ale - ciągnął - tylko ją tknij a kumple cię nie poznają.
uspokoiłam się jednak nadal widoczna była opcja bójki.
- pieprz się.
- nawzajem Potter. - prychnął blondyn i usadził mnie tuż przy swoim boku - nie zna się na żartach.
- oj wielki znawca się odezwał - połaskotał mnie melancholijnie. - no co ?
- cicho Igni. udał że grozi ale nic nie zrobił.
zebranie w jego rezydencji oczywiście się odbyło.
usiadłam między Śmierciożercami, nikt nie chciał otworzyć ust do rozmowy. dziwnym trafem Lucjusz trzymał w ręce kieliszek wina. w ogóle zmienił się. wychudł, pobladł, jakby się wysuszył.
- Lucjuszu - spojrzałam na ojca Draco życzliwie, on jakby obudzony z letargu nad winem podniósł wzrok i zaczerpnął powietrza, jakby się bał. - źle wyglądasz, coś się stało ?
- nie Ignis. - zaprzeczył cicho i życzliwie. jednak miałam rację, bojaźliwie. - dziękuję za troskę.
- ojcze - popatrzyłam na twarz Czarnego Pana - mogłabym się czegoś tu dowiedzieć ? bo mam wrażenie, że odbyło zebranie ale mnie o nim nie poinformowano.
- owszem Ignis. - potwierdził ojciec. - jednak nie chciałem cię w to mieszać. odbyło się, jednak krótko trwało. - popatrzyłam się na Draco. patrzył w stół. - owszem, Dracon też był na nie proszony.
- czemu ? spytałam spokojnie, choć tak naprawdę chciałam wstać od stołu i zrobić masakrę.
- gdyż decyzje tu podjęte nie dotyczyły ciebie i Draco ci to potwierdzi.
- nie chcę potwierdzenia ojcze, a wiedzy.
- to nie jest sprawa dla ciebie Ignis. - powtórzył uparcie - a teraz bądź tak dobra i wyjdź na spacer po okolicy.
- z całym szacunkiem ojcze, ale nigdzie nie idę. - odpowiedziałam mu spokojna - i tak wychwyciłabym przebieg tego zebrania.
- Draco - Ślizgon się obudził. - zajmij mojej córce czas.
- oczywiście Panie.
- Draco - spojrzałam na niego - zostań. - stał w wyraźnej rozterce. - tato o co tu do cholery jasnej chodzi ?
- to NIE jest twoja gestia Ignis.
- nie wyjdę z tego domu dopóki nie dowiem się prawdy.
ojciec wstał a Śmierciożercy pobladli. - idź stąd Ignis. to NAPRAWDĘ ciebie NIE TYCZY.
- zostaję. uparłam się.
- Draconie - nacisnął na Ślizgona ojciec. - zabierz ją stąd.
nie wiedział co powiedzieć. otworzył delikatnie i zamknął usta. - Ignis, chodź.
- kocham cię Draco ale nie. - pogładziłam go po policzku. popełniłam błąd a mianowicie nie zwróciłam uwagi na Lucjusza który różdżką mierzył w plecy Draco. - zły ruch panie Malfoy. ostrzegłam go.
- Ignis proszę nie każ mi tego robić. wymamrotał ojciec arystokraty.
- KTOKOLWIEK powie mi co tu się do jasnej cholery i stu zabitych szlam do kurwy nędzy dzieje czy będzie siedzieć jak te matoły !? - wrzasnęłam na ludzi. - nie chciałam tego robić - sięgnęłam do butów - ale jeśli będzie trzeba poobrywam wam palce jeśli macie siedzieć cicho !
- Lucjuszu ... - ojciec czekał na reakcję Śmierciożercy, ale on się wahał. - Lucjuszu !
- nie ... nie mogę Panie. - odłożył różdżkę. - nie mogę.
- szlama ! - Lucjusz się skurczył. - z tobą rozmówię się później. Draconie.
- ojcze ! - zasłoniłam Dracona i jego rodzinę. - o co tu chodzi ? - urywkowo zobaczyłam minę właściciela domu. strach. strach przed karą. - co zrobiłeś tej rodzinie ?
- do tej pory nic. - odpowiedział mi tata, ale wyczułam że łgał. - Ignis proszę wyjdź.
- wyjdę to oczywiste, ale jak się dowiem o co tu chodzi ! powoli nad sobą nie panowałam.
ojciec to zauważył. - Ignis, jeśli musisz wiedzieć, przy jednym z zadań Lucjusz zawiódł. i to w tak banalny sposób że się tego nie spodziewałem.
- kazałeś mi zabić dzieci Panie. - wymamrotał skruszony Śmierciożerca. - nie potrafiłem ich pozbawić życia.
- sierociniec to NIE JEST życie. - podkreślił ojciec. - nie wykonałeś zadania.
- do jasnej pieprzonej cholery ! - wydarłam się ojcu w twarz. - od kiedy chcesz zabijać niewinne dzieci z sierocińca ? rozumiem niechęć do takich miejsc, ale do kurwy nędzy one nic nie zrobiły ! - Riddle'a wmurowało. matka siedząca po jego prawej patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - uroczyście zbieram na siebie winy CAŁEJ rodziny Malfoy. - obwieściłam. - a tobie Draco - spojrzałam w wystraszone oczy blondyna - przysięgam, że każdy kto w mojej obecności podniesie na ciebie rękę ją straci. - skinęłam do niego głową. - Lucjuszu - starszy Malfoy podniósł na mnie wzrok z pełnego kieliszka wina. - zostaw to cholerstwo. - jedną myślą zniszczyłam wszystkie jego zapasy oprócz jednej, napoczętej już, butelki tego trunku. - masz rodzinę do cholery.
- wiem o tym Ignis. - potwierdził cicho. - obiecuję ci.
lekko się uśmiechnęłam. - jeszcze jakieś pytania ? - omiotłam wzrokiem salę, jednak wszyscy byli zbyt zszokowani i zbyt przerażeni by zgłaszać wątpliwości. - w takim razie to już koniec zebrania. - rozgoniłam ich. rozeszli się zanim ojciec zdążył usta otworzyć. - Draco słońce - Ślizgon wstał niezbyt pewnie. - oj tobie nic nie zrobię. - pocałowałam go w policzek. - zmywajmy się.
- Ignis ! - usłyszałam głos ojca. odwróciłam głowę. - zostań. musimy porozmawiać.
- leć. - odprawiłam cicho Draco - spotkamy się w dormitorium Książę.
- do zobaczenia. pocałował mnie w policzek i wyszedł z własnego domu.
- o co chodzi tato ?
- nie możesz mi się sprzeciwiać przy nich - zaczął. - choćbyś nie popierała zadań nie możesz.
- wolność słowa tato.
- poza zebraniami możesz mi zrobić opinię największego sadysty, ale nie w ich trakcie. - ciągnął. - zrozum. dziedziczysz Zakon, muszą widzieć, że jesteśmy zgodni. - wyklarował. - jest to jasne ?
- jak słońce tato.
- a co do sprawy Lucjusza. - wrócił do powodu kłótni - miałem powody by go karać.
- ale nie kazać mu rzucić urok na własnego syna ! - nadal tego nie rozumiałam. - tato to jest tak, jakby mama rządziła, zastraszyła cię, zrobiła "pranie mózgu" i kazała ci rzucić na mnie Cruciatusa. - wytłumaczyłam prosto z mostu. - to nie jest fair. nawet pomijając fakt, że kocham Dracona to kazać ojcu podnieść rękę na WŁASNEGO SYNA ? - patrzyłam mu w twarz ze łzami. - nie rozumiem tego i nie chcę.
- Ignis !
- Tom - uspokoiła go Aollicep - ma trochę racji. to, że Lucjusz wtedy przejął winę Dracona jak i karę na niego tylko pokazuje jego ofiarność wobec syna. nie miałeś prawa robić czegoś takiego.
- mój ojciec nie miałby oporów. - wymamrotał pod nosem a ja stałam jak wryta i usiadłam na deskach salonu we Dworze załamana. płakałam. - Ignis ...
- to - podniosłam głowę - to, to zadanie było Dracona !? - ojciec zbliżył się. ale podejście do mnie kiedy byłam w takim stanie kiedy nie było się blondynem było BARDZO złym pomysłem. wstałam. już nawet nad sobą nie panowałam. - JAK ? JAK MOGŁEŚ ?
- nie byłem pewny czy jest mi lojalny czy jest tu tylko ze względu na ciebie.
- jakby był to co ci to za różnica ! - patrzyłam na niego - ON jest oddany i lojalny. ale, że czasem tego nie widzisz bo zaślepia cię żądza zdobycia Insygniów na własność, to już nie mój problem. - nie wierzyłam w to co mówię. dotarło to do mnie po sekundzie po wypowiedzianym zdaniu. ojca i mamę wmurowało w podłogę. - zaręczam ci tato. Draco to robi bo JEST lojalny. jeśli mi nie wierzysz to nie wiem komu byś UWIERZYŁ. po tym wyszłam z salonu rodziny Malfoy i deportowałam się we łzach.
trafiłam prosto w ramiona Draco. - co jest ? uderzył cię ?
- nie - zaprzeczyłam - dzisiaj chyba spędzę noc w prezencie od Anonimowca.
- lecę z tobą. - zapewnił mnie głosem nie znoszącym sprzeciwu. - tak ?
- jak chcesz to zapraszam. - uśmiechnęłam się delikatnie i po minucie staliśmy w zaułku placyku kamienic. - oto Camden nocą. jedyna okazja dla ciebie by go zobaczyć - wprowadziłam go do siebie. - witam w moich skromnych progach.
rozejrzał się i instynktownie przeszedł na górę, do mojego pokoju. - ładnie cię urządził. - stwierdził i położył się na łóżko. - obok siebie się nie pomieścimy. - rzucił. - góra czy dół ?
- obojętne skarbie. rzuciłam ze śmiechem. przygarnął mnie więc na dół.
zasnęłam i śniło mi się że chodzę po Dworze. krążyłam po salonie, przy stole siedział ojciec i Aollicep.
- Ignis, - zaczynał po raz enty chyba tata - przepraszam. nie umiałem ci tego powiedzieć w twarz.
- obiecanki cacanki a głupiemu ser. - wymamrotałam pod nosem. - nie chodzi mi o przeprosiny tato, a o obietnicę żebyś nie karał więcej rodziny Malfoy. w szczególności Lucjusza, Dracona i Narcyzy.
- Narcyza nie należy do Zakonu.
- jednak zbiera informacje. - odparłam. - jak przysięgłam, wszystkie kary które chcesz na nich kierować ciskaj na mnie.
- Ignis - mama przejęła głos. - usiądź z nami, zjedz coś. - namawiała. - ojciec naprawdę nie miał niczego złego na myśli.
- wiem mamo - odpowiedziałam. - ale przeprosiny we śnie to jedno, a powiedziane w twarz to drugie.
- dostajesz je w twarz córciu. - odparł tata - proszę cię jedynie o ich przyjęcie.
przytuliłam i jego i mamę. - niedługo świta, sprawdź czy wszystko jest tak jak to zostawiłaś. szepnęła konspiracyjnie mama i obudziłam się pod Draco, nie ciążył mi, specjalnie ułożył się tak by mi nie ciążyć i jednocześnie nie mieć możliwości ruchu we śnie.
- skarbie - otworzył oczy na moje słowa. - wstajemy śpiochu.
- jeszcze minutę.
- nie ma - oblałam go kubłem zimnej wody. - wstawaj.
- IGNIS ! - podniósł głos ale widział moją reakcję. sama byłam mokra to raz, a dwa no jak tu na niego nie patrzeć. - wstawaj.
- nie śpię. chyba. zażartowałam i opryskał mi wodą twarz. po czym zszedł z łóżka i poszedł do łazienki.
ja ogarnęłam się w pokoju i po kilku minutach przeteleportowaliśmy się do Hogwartu.
oczywiście od razu była afera wśród Ślizgonów o moją wczorajszą kłótnię z ojcem. nie wyjaśniłam im tego, przeszłam na śniadanie i w takim też spokoju przebiegło kilka dni.
w mojej opinii kilka dni.
nawet nie zauważyłam kiedy pisałam końcowe SUMy i odebrałam Wybitne. tak samo jak Draco, zawstydziliśmy Granger.
przyszedł i koniec roku. aż żal było opuszczać szkołę, poczułam, że wreszcie mam gdzie wracać. taki swój własny kąt.
oczywiście nie wykluczałam własnego mieszkania, domu rodzinnego u ojca, mieszkania matki i Dworu jako miejsca przestoju na wakacje, ale Hogwart miałam praktycznie cały rok.
- Draco. - spojrzałam na blondyna kiedy znów wygraliśmy Puchar Domów. oczywiście Snape wręczył go mnie. - zabiorę cię na lotnisko.
- musimy użyć mugolskich środków transportu ?
- musimy, wymóg Rady. - pocałowałam go w policzek. - ale nie bój się, przecież umiemy latać.
- ty masz skrzydła. - wymamrotał i pacnęłam go w brzuch ze śmiechem kiedy weszliśmy do pociągu. - mamy cały dzień dla siebie.
- nie do końca - wtrynił się Blaise - jedziecie ze mną gołąbeczki. Rada chce mieć pewność, czy aby przypadkiem nie planujecie zawczasu przejąć tronu. tu czarnoskóry popatrzył na mnie.
- wal się. nie mam po co tego robić.
- nie moja gestia, rozkaz Rady. tak więc przykro mi, zero migdalenia się. przeżyjecie dzień.
tak więc podróż spędziłam śpiąc z głową na kolanach Draco głaskana od czasu do czasu po boku czy czaszce. oczywiście pozorowałam sen i blondyn o tym wiedział, ale Blaise się nie domyślił.
- zabieram was - wskazał na czarne Porsche - Al ! zawołał do szoferki.
- kurwa. zaklęłam pod nosem. Draconowi też ta podróż się nie uśmiechała.
zapowiada się dłuugii kurs tańca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz