środa, 23 lipca 2014

Rok VI Rozdział XX Własny Kąt

Anonimowiec zapisał mi na kartce adres mieszkania, oraz "przezornie" rozpisał jeszcze 3 kopie.
tak jakbym chciała zaprosić kogoś do siebie.

drzwi otworzyłam bez problemu, po przejściu przez próg miałam wrażenie że jestem raczej w starym, klasycznym, amerykańskim barze dla Harley'owców.
w salonie oświetlonym lampą z wiatrakiem był na środku pokoju stół bilardowy, w prawym rogi wieża, a kilka kroków przed stołem stała sofa sporych rozmiarów i telewizor, a na ścianach coś a'la stare deski.
idąc dalej była otwarta kuchnia z dość długim stołem, wysokimi szafkami przyczepionymi do ścian, no i okno na ulicę oświetloną latarnią. ściany kuchni, i jednocześnie niewielkiej jadalni, były utrzymane w kolorze ciemnej kawy. naprzeciwko była niewielka łazienka w kolorze morskim z białymi meblami, była tam jedynie umywalka i ubikacja, prysznic pewnie spotkam na górze.

przechodząc przez salon zauważyłam skręcone schody na górę, czarne i lekko stromawe. przeszłam przez nie na górę, a tam zauważyłam naprzeciwko grube, drewniane, mocne drzwi a za nimi był ciemno bordowy pokój, z dość sporym łózkiem otoczym z trzech stron czarnym, fantazyjnie splecionym a'la ogrodzeniem. obok łóżka stała wysoka komódka z książkami a na jej wierzchu stała kolejna, mniejsza niż w salonie, wieża, oraz kolekcja płyt.
na ścianie naprzeciw widziałam szkice, rysunki, malunki i graffitti projektów czasek, węży, karykatur niektórych gitarzystów. na ścianie naprzeciw drzwi było wielkie okno z widokiem na plac w środku tej kamienicy. a na prawo od okna było drewniane biurko a zaraz obok kilka regałów z książkami.
pokój był mój. obok były drzwi do trochę mniejszego oraz skromniejszego ale nadal świetnie urządzonego pokoju gościnnego.  na końcu wąskiego dość korytarza w głąb domu były ostatnie drzwi. łazienka. prysznic, umywalka, pralka oraz kolejna toaleta, tak jak na dole ściany morskie a meble jasne.

usiadłam na sofie w salonie.
- mój własny kąt. - uśmiechnęłam się. - ale pora wracać. - spojrzałam za okno. - nom. trzeba wracać. - podniosłam się i deportowałam w Ogniu do Hogwartu. rzuciłam się Draconowi na szyję, a ten zaskoczony stał i głaskał mnie po głowie. - nie uwierzysz.
- co się stało ? spytał troskliwie.
- patrz - pomachałam mu przed oczami kluczami. - Anonimowiec, jako nagrodę dał mi mieszkanie. własne. z dala od zgiełku centrum.
- dostałaś MIESZKANIE w zamian za zabicie ? - spojrzał na mnie zdziwiony - żartujesz.
- nie. - przekręciłam głową. - mogę ci je pokazać, ale kiedy indziej.
- gdzie je masz ?
- głowy nie dam, ale sądząc po okolicy trafiło mi się mieszkanko na Camden Town.
- trafił w sendo widzę. - Draco się uśmiechnął. - masz gdzie kupować gorsety.
- i może nawet broń. - zatarłam ręce - dobra lokacja, nie ma co.
- wierzę. - uciął. - a jak tam z ocenami ?
- nie zachowuj się jak wuj. - zaśmiałam się. - wszystko okej.
- mi się szykują same wybitne. - pochwalił się. - a tobie ?
- ja o to nie dbam. zdać rok na przyzwoitych stopniach, to mi wystarcza. wzruszyłam ramionami.

ojciec napisał o kolejnym zebraniu, tym razem początek kwietnia.
ucieszyłam się. pora kolejnej roboty od Anonimowca była mi nieznana.

minął nam marzec na spokojnej rutynie. Harry nadal musiał odchorowywać. w zeszłym roku Syriusz a teraz Dumbledore. rozumiałam ból brata, ale nie mógł się wiecznie tym załamywać.

pierwszego kwietnia postanowiłam zrobić mu dowcip, a konkretniej napisałam mu na kartce " Rada chce wcielić w swoje szeregi Dracona. cieszysz się ?"   a na odwrocie maczkiem "Prima Aprilis" oczywiście rozczytał liścik podany przez Rona, wstał na Wielkiej Sali i odwrócił głowę do naszego stołu.
- mam nadzieję, że zrobią z ciebie magazyn krwi Malfoy.
- nie. mam zapewniony wakat jako pomoc dla Ignis. - on też wiedział co naszykowałam bratu. - a ty chyba nie odwróciłeś karty.
brat spojrzał na drugą stronę papierka i wyskoczyły tam wielkie oczy na sprężynie i napis "Prima Aprilis Harry, spokojnie Draco nie zostaje wcielony przez Radę."
jak się wkurwił o żart. podszedł do naszego stołu i był bliski dania Draconowi w twarz.
- Harry - złapałam go za uniesiony nadgarstek i wskazałam mu na stół nauczycielski - raz, to mój chłopak. a dwa nie rób afery o jeden durny żart.
- to jego pomysł. warknął oskarżycielsko.
- nie mój, bo jakbyś nie zauważył było wyraźnie napisane "Harry" ja bym napisał "Potter" w najlepszym wypadku - podkreślił trzy ostatnie słowa - to pomysł twojej siostry. więc jeśli komuś chcesz dać w twarz to raczej do niej pretensje. - widział moje zaskoczenie - ale - ciągnął - tylko ją tknij a kumple cię nie poznają.
uspokoiłam się jednak nadal widoczna była opcja bójki.
- pieprz się.
- nawzajem Potter. - prychnął blondyn i usadził mnie tuż przy swoim boku - nie zna się na żartach.
- oj wielki znawca się odezwał - połaskotał mnie melancholijnie. - no co ?
- cicho Igni. udał że grozi ale nic nie zrobił.

zebranie w jego rezydencji oczywiście się odbyło.
usiadłam między Śmierciożercami, nikt nie chciał otworzyć ust do rozmowy. dziwnym trafem Lucjusz trzymał w ręce kieliszek wina. w ogóle zmienił się. wychudł, pobladł, jakby się wysuszył.
- Lucjuszu - spojrzałam na ojca Draco życzliwie, on jakby obudzony z letargu nad winem podniósł wzrok i zaczerpnął powietrza, jakby się bał. - źle wyglądasz, coś się stało ?
- nie Ignis. - zaprzeczył cicho i życzliwie. jednak miałam rację, bojaźliwie. - dziękuję za troskę.
- ojcze - popatrzyłam na twarz Czarnego Pana - mogłabym się czegoś tu dowiedzieć ? bo mam wrażenie, że odbyło zebranie ale mnie o nim nie poinformowano.
- owszem Ignis. - potwierdził ojciec. - jednak nie chciałem cię w to mieszać. odbyło się, jednak krótko trwało. - popatrzyłam się na Draco. patrzył w stół. - owszem, Dracon też był na nie proszony.
- czemu ? spytałam spokojnie, choć tak naprawdę chciałam wstać od stołu i zrobić masakrę.
- gdyż decyzje tu podjęte nie dotyczyły ciebie i Draco ci to potwierdzi.
- nie chcę potwierdzenia ojcze, a wiedzy.
- to nie jest sprawa dla ciebie Ignis. - powtórzył uparcie - a teraz bądź tak dobra i wyjdź na spacer po okolicy.
- z całym szacunkiem ojcze, ale nigdzie nie idę. - odpowiedziałam mu spokojna - i tak wychwyciłabym przebieg tego zebrania.
- Draco - Ślizgon się obudził. - zajmij mojej córce czas.
- oczywiście Panie.
- Draco - spojrzałam na niego - zostań. - stał w wyraźnej rozterce. - tato o co tu do cholery jasnej chodzi ?
- to NIE jest twoja gestia Ignis.
- nie wyjdę z tego domu dopóki nie dowiem się prawdy.
ojciec wstał a Śmierciożercy pobladli. - idź stąd Ignis. to NAPRAWDĘ ciebie NIE TYCZY.
- zostaję. uparłam się.
- Draconie - nacisnął na Ślizgona ojciec. - zabierz ją stąd.
nie wiedział co powiedzieć. otworzył delikatnie i zamknął usta. - Ignis, chodź.
- kocham cię Draco ale nie. - pogładziłam go po policzku. popełniłam błąd a mianowicie nie zwróciłam uwagi na Lucjusza który różdżką mierzył w plecy Draco. - zły ruch panie Malfoy.  ostrzegłam go.
- Ignis proszę nie każ mi tego robić.  wymamrotał ojciec arystokraty.
- KTOKOLWIEK powie mi co tu się do jasnej cholery i stu zabitych szlam do kurwy nędzy dzieje czy będzie siedzieć jak te matoły !? - wrzasnęłam na ludzi. - nie chciałam tego robić - sięgnęłam do butów - ale jeśli będzie trzeba poobrywam wam palce jeśli macie siedzieć cicho !
- Lucjuszu ... - ojciec czekał na reakcję Śmierciożercy, ale on się wahał. - Lucjuszu !
- nie ... nie mogę Panie. - odłożył różdżkę. - nie mogę.
- szlama ! - Lucjusz się skurczył. - z tobą rozmówię się później. Draconie.
- ojcze ! - zasłoniłam Dracona i jego rodzinę. - o co tu chodzi ? - urywkowo zobaczyłam minę właściciela domu. strach. strach przed karą. - co zrobiłeś tej rodzinie ?
- do tej pory nic. - odpowiedział mi tata, ale wyczułam że łgał. - Ignis proszę wyjdź.
- wyjdę to oczywiste, ale jak się dowiem o co tu chodzi ! powoli nad sobą nie panowałam.
ojciec to zauważył. - Ignis, jeśli musisz wiedzieć, przy jednym z zadań Lucjusz zawiódł. i to w tak banalny sposób że się tego nie spodziewałem.
- kazałeś mi zabić dzieci Panie. - wymamrotał skruszony Śmierciożerca. - nie potrafiłem ich pozbawić życia.
- sierociniec to NIE JEST życie. - podkreślił ojciec. - nie wykonałeś zadania.
- do jasnej pieprzonej cholery ! - wydarłam się ojcu w twarz. - od kiedy chcesz zabijać niewinne dzieci z sierocińca ? rozumiem niechęć do takich miejsc, ale do kurwy nędzy one nic nie zrobiły ! - Riddle'a wmurowało. matka siedząca po jego prawej patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - uroczyście zbieram na siebie winy CAŁEJ rodziny Malfoy. - obwieściłam. - a tobie Draco - spojrzałam w wystraszone oczy blondyna - przysięgam, że każdy kto w mojej obecności podniesie na ciebie rękę ją straci. - skinęłam do niego głową. - Lucjuszu - starszy Malfoy podniósł na mnie wzrok z pełnego kieliszka wina. - zostaw to cholerstwo. - jedną myślą zniszczyłam wszystkie jego zapasy oprócz jednej, napoczętej już, butelki tego trunku. - masz rodzinę do cholery.
- wiem o tym Ignis. - potwierdził cicho. - obiecuję ci.
lekko się uśmiechnęłam. - jeszcze jakieś pytania ? - omiotłam wzrokiem salę, jednak wszyscy byli zbyt zszokowani i zbyt przerażeni by zgłaszać wątpliwości. - w takim razie to już koniec zebrania. - rozgoniłam ich. rozeszli się zanim ojciec zdążył usta otworzyć. - Draco słońce - Ślizgon wstał niezbyt pewnie. - oj tobie nic nie zrobię. - pocałowałam go w policzek. - zmywajmy się.
- Ignis ! - usłyszałam głos ojca. odwróciłam głowę. - zostań. musimy porozmawiać.
- leć. - odprawiłam cicho Draco - spotkamy się w dormitorium Książę.
- do zobaczenia. pocałował mnie w policzek i wyszedł z własnego domu.

- o co chodzi tato ?
- nie możesz mi się sprzeciwiać przy nich - zaczął. - choćbyś nie popierała zadań nie możesz.
- wolność słowa tato.
- poza zebraniami możesz mi zrobić opinię największego sadysty, ale nie w ich trakcie. - ciągnął. - zrozum. dziedziczysz Zakon, muszą widzieć, że jesteśmy zgodni. - wyklarował. - jest to jasne ?
- jak słońce tato.
- a co do sprawy Lucjusza. - wrócił do powodu kłótni - miałem powody by go karać.
- ale nie kazać mu rzucić urok na własnego syna ! - nadal tego nie rozumiałam. - tato to jest tak, jakby mama rządziła, zastraszyła cię, zrobiła "pranie mózgu" i kazała ci rzucić na mnie Cruciatusa. - wytłumaczyłam prosto z mostu. - to nie jest fair. nawet pomijając fakt, że kocham Dracona to kazać ojcu podnieść rękę na WŁASNEGO SYNA ? - patrzyłam mu w twarz ze łzami. - nie rozumiem tego i nie chcę.
- Ignis !
- Tom - uspokoiła go Aollicep - ma trochę racji. to, że Lucjusz wtedy przejął winę Dracona jak i karę na niego tylko pokazuje jego ofiarność wobec syna. nie miałeś prawa robić czegoś takiego.
- mój ojciec nie miałby oporów. - wymamrotał pod nosem a ja stałam jak wryta i usiadłam na deskach salonu we Dworze załamana. płakałam. - Ignis ...
- to - podniosłam głowę - to, to zadanie było Dracona !? - ojciec zbliżył się. ale podejście do mnie kiedy byłam w takim stanie kiedy nie było się blondynem było BARDZO złym pomysłem. wstałam. już nawet nad sobą nie panowałam. - JAK ? JAK MOGŁEŚ ?
- nie byłem pewny czy jest mi lojalny czy jest tu tylko ze względu na ciebie.
- jakby był to co ci to za różnica ! - patrzyłam na niego - ON jest oddany i lojalny. ale, że czasem tego nie widzisz bo zaślepia cię żądza zdobycia Insygniów na własność, to już nie mój problem. - nie wierzyłam w to co mówię. dotarło to do mnie po sekundzie po wypowiedzianym zdaniu. ojca i mamę wmurowało w podłogę. - zaręczam ci tato. Draco to robi bo JEST lojalny. jeśli mi nie wierzysz to nie wiem komu byś UWIERZYŁ.  po tym  wyszłam z salonu rodziny Malfoy i deportowałam się we łzach.

trafiłam prosto w ramiona Draco. - co jest ? uderzył cię ?
- nie - zaprzeczyłam - dzisiaj chyba spędzę noc w prezencie od Anonimowca.
- lecę z tobą. - zapewnił mnie głosem nie znoszącym sprzeciwu. - tak ?
- jak chcesz to zapraszam. - uśmiechnęłam się delikatnie i po minucie staliśmy w zaułku placyku kamienic. - oto Camden nocą. jedyna okazja dla ciebie by go zobaczyć - wprowadziłam go do siebie. - witam w moich skromnych progach.
rozejrzał się i instynktownie przeszedł na górę, do mojego pokoju. - ładnie cię urządził. - stwierdził i położył się na łóżko. - obok siebie się nie pomieścimy. - rzucił. - góra czy dół ?
- obojętne skarbie. rzuciłam ze śmiechem. przygarnął mnie więc na dół.

zasnęłam i śniło mi się że chodzę po Dworze. krążyłam po salonie, przy stole siedział ojciec i Aollicep.
- Ignis, - zaczynał po raz enty chyba tata - przepraszam. nie umiałem ci tego powiedzieć w twarz.
- obiecanki cacanki a głupiemu ser. - wymamrotałam pod nosem. - nie chodzi mi o przeprosiny tato, a o obietnicę żebyś nie karał więcej rodziny Malfoy. w szczególności Lucjusza, Dracona i Narcyzy.
- Narcyza nie należy do Zakonu.
- jednak zbiera informacje. - odparłam. - jak przysięgłam, wszystkie kary które chcesz na nich kierować ciskaj na mnie.
- Ignis - mama przejęła głos. - usiądź z nami, zjedz coś. - namawiała. - ojciec naprawdę nie miał niczego złego na myśli.
- wiem mamo - odpowiedziałam. - ale przeprosiny we śnie to jedno, a powiedziane w twarz to drugie.
- dostajesz je w twarz córciu. - odparł tata - proszę cię jedynie o ich przyjęcie.
przytuliłam i jego i mamę. - niedługo świta, sprawdź czy wszystko jest tak jak to zostawiłaś. szepnęła konspiracyjnie mama i obudziłam się pod Draco, nie ciążył mi, specjalnie ułożył się tak by mi nie ciążyć i jednocześnie nie mieć możliwości ruchu we śnie.
- skarbie - otworzył oczy na moje słowa. - wstajemy śpiochu.
- jeszcze minutę.
- nie ma - oblałam go kubłem zimnej wody. - wstawaj.
- IGNIS ! - podniósł głos ale widział moją reakcję. sama byłam mokra to raz, a dwa no jak tu na niego nie patrzeć.  - wstawaj.
- nie śpię. chyba. zażartowałam i opryskał mi wodą twarz. po czym zszedł z łóżka i poszedł do łazienki.
ja ogarnęłam się w pokoju i po kilku minutach przeteleportowaliśmy się do Hogwartu.

oczywiście od razu była afera wśród Ślizgonów o moją wczorajszą kłótnię z ojcem.  nie wyjaśniłam im tego, przeszłam na śniadanie i w takim też spokoju przebiegło kilka dni.
w mojej opinii kilka dni.

nawet nie zauważyłam kiedy pisałam końcowe SUMy i odebrałam Wybitne. tak samo jak Draco, zawstydziliśmy Granger.
przyszedł i koniec roku. aż żal było opuszczać szkołę, poczułam, że wreszcie mam gdzie wracać. taki swój własny kąt.
oczywiście nie wykluczałam własnego mieszkania, domu rodzinnego u ojca, mieszkania matki  i Dworu jako miejsca przestoju na wakacje, ale Hogwart miałam praktycznie cały rok.

- Draco. - spojrzałam na blondyna kiedy znów wygraliśmy Puchar Domów. oczywiście Snape wręczył go mnie. - zabiorę cię na lotnisko.
- musimy użyć mugolskich środków transportu ?
- musimy, wymóg Rady. - pocałowałam go w policzek. - ale nie bój się, przecież umiemy latać.
- ty masz skrzydła. - wymamrotał i pacnęłam go w brzuch ze śmiechem kiedy weszliśmy do pociągu. - mamy cały dzień dla siebie.
- nie do końca - wtrynił się Blaise - jedziecie ze mną gołąbeczki. Rada chce mieć pewność, czy aby przypadkiem nie planujecie zawczasu przejąć tronu. tu czarnoskóry popatrzył na mnie.
- wal się. nie mam po co tego robić.
- nie moja gestia, rozkaz Rady. tak więc przykro mi, zero migdalenia się. przeżyjecie dzień.

tak więc podróż spędziłam śpiąc z głową na kolanach Draco głaskana od czasu do czasu po boku czy czaszce. oczywiście pozorowałam sen i blondyn o tym wiedział, ale Blaise się nie domyślił.
- zabieram was - wskazał na czarne Porsche - Al ! zawołał do szoferki.
- kurwa. zaklęłam pod nosem. Draconowi też ta podróż się nie uśmiechała.
zapowiada się dłuugii kurs tańca.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz