piątek, 27 grudnia 2013

Rok IV Rozdział XIV Nienormalna Rutyna ...

nie poznawałam Dracona.

zero kontaktu.
nawet "cześć",   traktował mnie jak powietrze.
każda moja próba kontaktu kończyła się fiaskiem.
Wiktor, jako jedyne ogniwo poza bratem,  dawał mi oparcie.

ale po tygodniu już nie wytrzymałam.

stałam przed wejściem na Astronomiczną.
- ja już nie mogę Wiktor. - Bułgar mnie przytulił.  - nie wiem co z nim jest nie tak. nerwy mi siadają jak nie usłyszę od niego choćby wyklęcia.
- Iskierko. no już. - przytulił mnie.  zauważył kogoś a ja wyczułam Draco. - zadowolony gówniarzu ? warknął na niego.
- nie mów tak do niego.  złągodziłam.
- Ignis nie potrafię do niego inaczej mówić.- Krumowi powoli odwalało. - jak mogłeś ? nie widzisz co się z nią dzieje ?
Draco stał milczący.

- powiedz coś.  cokolwiek. spojrzałam na niego.
odwrócił wzrok i poszedł.
w milczeniu.

rozpłakałam się i Krum mnie jeszcze mocniej w siebie wtulił.

jakby zupełnie go nic nie obchodziło.
odizolował się.

spojrzałam na Wiktora.
trudno.
słowo zostanie złamane.
ale potrzebowałam tego jak pustynia deszczu.
- Wiktor ... spojrzałam mu w oczy. zrozumiał.
podniósł mnie delikatnie i pocałował.

ale to nie było to.
to nie były te ciepłe opiekuńcze wargi Draco ...

po minucie się odsunął.
- nie jestem może taki jak on ale nie cię nie porzucę.  odpowiedział widząc moją łzę.
- dziękuję. - przytuliłam go. - ale ...
- nie wrócę ci go. - zaczął. - ale też nie mam zamiaru zostawić cię teraz samej.

od tego momentu już mnie nigdzie nie puszczał samej.
ale lubiłam zaszywać się na korytarzach szkoły.

dotarłam na jednej przerwie pod filar gdzie zawsze jak tylko się wymykaliśmy czy rozmawialiśmy dochodziło do pocałunku.
dotknęłam muru nadal czując na nim jego zapach.

ale to już nie wróci.
trzeba się przyzwyczaić do nienormalnej rutyny ...

gdyby tylko siostra mnie chciała do siebie przyjąć ...
ale nie chciała.  dostałam od niej list.
tak. list od wcielenia Śmierci.
" tylko spróbuj jakiejkolwiek próby samobójczej i tak cię nie przyjmę. masz zostać tam gdzie jesteś siostrzyczko. twoja kochana starsza mądrzejsza siostra.
Śmierć "

nic nie mogłam zrobić.
wróciłaby mnie tu tak czy siak.

mijały dni.
nic się nie zmieniło.

Draco unikał mnie jak węża.

jedynie Krum,  dawał mi niewielką namiastkę jego dawnej troski, jego dawnego zainteresowania.
ale to i tak mi nie zastąpiło Dracona.

poszłam wieczorem do Komnaty.
bazyliszek ześliznął się z mojej ręki i pobiegł w odmęty labiryntu.
usłyszałam jak zanurzał się w wodzie.

a ja szukałam ukojenia.
znalazłam je.

gorący prysznic, brzytwa i samotność.
przy drzwiach jedynie dwójka strażników dementorów.

moich łez nie było widać wśród Wody.

organizm półwampira dorasta bardzo szybko.
a że nie chciałam pokazywać że dorastam szybciej niż reszta musiałam pozbyć się denerwujących włosków z nóg.
po to brzytwa.

usłyszałam jak ktoś wchodzi przez drzwi.
obejrzałam się gotowa rzucić nożem.

Draco ...
nie muszę śnić, albo majaczyć.

nie. to on.
stał tam jak wryty i mnie obserwował.

dementorzy spojrzeli na niego i chcieli brać swoje świszczące oddechy.
- zostawcie go. odwołałam ich.
oni skinęli głowami, położyli kościste pięści na piersiach i odsunęli się.

- czego tu szukasz ? spytałam chłodno.
- co ja do cholery robię w Komnacie skoro wchodziłem do Pokoju Życzeń ...

    szkoła.
to ona go tu przysłała.

ale znałam już hardość Draco.
nie przyzna się, nie przeprosi za tygodnie milczenia, nie przeprosi za to że doprowadził mnie na skraj.

- szkoła musiała coś namieszać. - pojawił się i bazyliszek. - szt. wracaj do siebie. - odesłałam gada. zniknął z pola widzenia.  - po co szedłeś do Pokoju Życzeń ?
- Ignis ... -  liczyłam na choćby "sorki". forma mnie już nie obchodziła.  - moja mama zachorowała. - wieści o chorobie Narcyzy i mnie przybiły. - jest u Świętego Munga. ale uzdrowiciele nie dają zbyt wielkich szans. szukałem lekarstwa.
- żeby wyrwać się z objęć mojej siostry potrzebujesz mojej krwi.
- po to byłem w Pokoju. liczyłem że znajdę fiolkę, choćby i niewielką.
- moja krew nie jest towarem który znajdziesz w Pokoju Życzeń. - odpowiedziałam. - ale dobra. lecę z tobą.
- naprawdę ? spytał cicho.
- nie pozwolę twojej matce umrzeć. bądź co bądź jestem jej winna przysługę.  odparłam wymijająco.

w sekundę byliśmy niedaleko sali gdzie była Narcyza.
nie wyglądała dobrze.

krzątali się koło niej uzdrowiciele, odmierzali jakieś wywary.
na próżno.
tym nie wrócą jej sił.

wyczułam jad.
ktoś musiał coś namieszać.
czy ...
nie.  Zgredek by tego nie zrobił swojej właścicielce.
rozumiałabym temu kto rzucał na niego uroki,  ale nie Narcyzę.

wepchnęłam się do sali gdzie był zasępiony Lucjusz trzymający żonę za rękę.
- odsuńcie się bo tylko to pogarszacie. - warknęłam do uzdrowicieli. widzieli małę dziecko z wzrokiem nie noszącym sprzeciwu.  część "cudownego rodzeństwa".  Mistrza Absolutnego Maga Kręgu Natury.  - idźcie stąd.
odsunęli się,  opuścili salę w pośpiechu.
Lucjusz jakby wyrwany z letargu spojrzał na mnie.
- co tu robisz  ? spytał.
- mam wobec niej dług. niech się pan przesunie. - z trudem odsunął się od osłabionej Narcyzy. - cholerstwo. - zerwałam wszelkie wywary. wylałam je beznamiętnie na podłogę. - wpędzali ją tylko do grobu. - wzięłam jej dłoń.  najpierw pieczęć, nakreśliłam ją,  wypowiedziałam odpowiednie formuły.

nie obchodziła mnie teraz wdzięczność Lucjusza,
radość Dracona również była mi teraz obojętna tak jak jemu był obojętny mój smutek.

chciałam wyciągnąć z tego stanu niczemu niewinną Narcyzę.

wyjęłam nóż.
zacisnęłam zęby i nacięłam swoją skórę w skupieniu.  żeby nie wyjść poza obszar niewidocznej pieczęci.

spojrzałam na twarz kobiety.
nacięłam i jej dłoń w obszarze połączonej pieczęci.

złączyłam je w uścisku.
poczułam jak mocnym szarpnięciem wyciągam z siebie odrobinę Energii,  a za nią płynie strumykiem krew.
bolało  bo boleć musiało.

zaciskałam zęby.
byłam pewna że niedługo je sobie połamię.

Draco stał za szybą i patrzył na sytuację.
nie obchodził mnie.

skupiłam się całkowicie na spłaceniu długu który miałam u Narcyzy.
urodziła Dracona,  wychowała.
owszem byłam wobec jej syna obojętna ale nie z własnego widzimisię.
zmusił mnie do tego.
ale nadal go kochałam.  dlatego wolałam nie zaśmiecać sobie głowy,  niech będzie szczęśliwy.

czekałam.
krew nadal płynęła, do bólu się przyzwyczaiłam.
ale traciłam siły.  nie chciałam jednak tego przerywać.

siedziałam przy niej dzień, noc,  drugi dzień,  drugą noc.
Lucjusz krążył po korytarzu jak pogryziony przez osy.
Draco udawał że mnie nie ma. że jego matka jest sama.
obserwował.

spojrzałam na twarz Narcyzy.
wybudzała się bardzo, bardzo powoli.

zwiększyłam nacisk, przepływ krwi,  moc pieczęci.
po jednym strzale energetycznym byłą już stabilna, silna, ale nadal spała.

wstałam wypuszczając jej dłoń.
Lucjusz wrócił do pokoju biegiem.
Draco wszedł bardzo powoli za ojcem.

- co z nią Ignis ? spytał cicho Lucjusz.  oczekiwał najgorzego.
- ja swoje zrobiłam.  nie dopuszczajcie do niej żadnego plugawego uzdrowiciela z wywarami. wstałam chłodno z miejsca. spojrzałam na Dracona. - nawet nie powie "dziękuję".  spuściłam wzrok i wyszłam.

siedziałam kolejną noc na korytarzu targana gorączką i dreszczami.
organizm  nadrabiał straty krwi.

rano, o świcie poczułam że Narcyza się budzi.
Lucjusz spał trzymając nietkniętą przeze mnie dłoń żony.
Draco siedział na parapecie i też podsypiał.

kobieta się obudziła i gwałtownie odetchnęła.
to obudziło zarówno Lucjusza jak i Draco.
- Lucjuszu .. - spojrzała radośnie na męża. - Draco ... - Ślizgon się do niej przytulił. jej wzrok padł  na szybę zza której odchodziłam.  zadanie wykonane.  - czemu Ignis tu nie wejdzie ...
- to ona cię ocaliła kochanie. - zaczął cicho Lucjusz. - oddała ci krew.
- Draco czemu ... spojrzała na arystokratę.  nie odzywał się.

wybiegł.
wychodziłam na Pokątną kiedy ktoś mną szarpnął, objął ba przytulił do siebie i zatopił usta w pocałunku.
Draco ...

tak długo ...
- Ignis ... - zaczął - przepraszam.
- czemu dopiero teraz ?
- straciłem pewność czy mnie kochasz. potem dotarła do mnie wieść o chorobie mamy. poza tym ...
- twój ojciec. - mruknęłam do siebie. - nakładł ci do głowy bzdur "że zdobędę każdego". prawda ? - nie odpowiedział. - wiedziałam że sam byś z dnia na dzień tak nie zostawił. - przytuliłam go znając już przyczynę.  mieszanie się w to Lucjusza podejrzewałam. ale wykluczyłam po kilku dniach.   jednak widać że nie myliłam się.  - nawet nie wiesz cholero jedna ile ja nocy przepłakałam.
- nie wiem i nie chcę wiedzieć. - pocałował mnie w policzek. - masz moje słowo skarbie. nie dam sobie czegoś wmówić na twój temat.
nie umiałam utrzymać maski.
rzuciłam się na jego szyję i kij mnie obchodziło że obiecywałam mu że jej nie tknę.
dostał ode mnie kilka pocałunków na kark.
- Księżniczko ... tak publicznie ...
- cicho. - spojrzałam mu w oczy. - Narcyza dobrze się czuje ?
- tak.  obudziła się kiedy wychodziłaś, spytała mnie czemu cię tu nie ma no i ... - rozłożył ramiona. - ktoś musiał ci podziękować.
- słowa "dziękuję" nie słyszałam.
- a to - ponownie mnie pocałował.  - jest dla ciebie jak "dziękuję i przepraszam" ?
- tak. - kurde jestem masochistką na to wygląda, ale trudno.  - ale - spojrzałam mu w oczy. - i tak chcę przy Narcyzie usłyszeć twoje przeprosiny i podziękowania.
- ale ... ale nic nie zrobisz tacie ? spytał.
- ja nic. - obiecałam mu. - chodź.

weszłam za Draconem do pokoju gdzie leżała Narcyza.
- Ignis ... - uśmiechnęła się. - nie wiem jak ci dziękować ...
- nie musi pani. - odpowiedziałam. - naprawdę nie trzeba.
- trzeba. - przerwała. - naprawdę nie mam pojęcia jak ci dziękować.  dwa lata temu Draco, teraz ja ...
- nie lubię przemów proszę pani. - ukróciłam grzecznie. - wystarczy mi proste "dziękuję".
- dziękuję.  odpowiedziała mi mama Dracona.
spojrzałam chłodno na Lucjusza.
^ z panem będę chciała porozmawiać po wypisaniu Narcyzy. ^  przekazałam mu.
pokiwał niezauważalnie głową.
- Ignis dziękuję za ocalenie życia mojej żonie. powiedział Lucjusz krótko.
Draco ...
on spojrzał na mnie najpoważniej.
- Igni ... - zaczął. - nie wiem jak mogłem być tak głupi i arogancki żeby cię wystawić. przepraszam cię. - patrzyłam na niego i lekko się uśmiechnęłam. - za ocalenie mi mamy ci dziękuję. pomimo że zrobiłaś to kiedy byłem znieczulony na twoje uczucia to i tak nadal to dla mnie wiele znaczy.
- przeprosiny przyjęte Draco. - przytuliłam go. - nienawidziłam tej rutyny. Krum się jeszcze dzisiaj dowie i wytłumaczę mu jego zadanie. - szepnęłam mu na ucho. - kocham cię.
- a ja ciebie. pocałował mnie w policzek.

wypisali Narcyzę bez problemu.
wróciła do domu,  uściskała mnie serdecznie i  jeszcze raz podziękowała.

został Lucjusz.
Dracona zabrał do szkoły skrzat.

- o co chodzi Ignis ? spytał chłodno ojciec Ślizgona.
otwierałam już usta ale zostałam uprzedzona.
- wiesz doskonale o co chodzi Lucjuszu. - przerwał mi obraz ojca. - próbowałeś ich rozdzielić ? czemu ? bo krew Salazara nie wydaje ci się odpowiednio czysta ? - Lucjusz milczał. - nie oddaliłeś od niej Dracona. - ciągnął tata. - radzę ci się nie mieszać w ich uczucia bo nie skończy się to następnym razem na ostrzeżeniu.
- przepraszam panie.
- nie mnie powinieneś przepraszać a moją córkę.
na to Lucjusz nie miał odwagi.
- przepraszam.  bąknął jeszcze ciszej i zniknął.

wróciłam do szkoły,  jak tylko przekroczyłam próg dormitorium objęły mnie moje ulubione czułe ramiona i pocałowały.
- wystarczy Draco. - odpowiedziałam odsuwając od siebie arystokratę. - już się tak strasznie nie gniewam.
- muszę ci to wynagrodzić. odparł.

i teraz było na odwrót.
Draco nie odstępował mnie na krok,  oczywiście po lekcjach.

musiałam jeszcze wywęszyć kto wsypał mnie na Balu ...
czułam tam czystą krew.
ale żaden Ślizgon nie byłby tak głupi ...

przeszłam do dormitorium Gryffindoru.
Gruba Dama wpuściła mnie bez oporów.
po prostu podeszłam, miałam powód na końcu języka a obraz się odsunął.

weszłam do pokoju wspólnego Gryffonów a oni jak siedzieli tak znieruchomieli.
- intruz ... rozpoczęły się szepty.
zaciągnęłam się powietrzem.
czystą krwią pachniał ...
Neville.

milutko.
już postaram się żeby cię udupić z Eliksirów.

- Longbottom. - spojrzałam na grubszego Gryffona który na mnie patrzył zaskoczony. - zapraszam na korytarz.
- jak ty tu ...  spojrzał mi w oczy.   widział w nich chłód.

przeszłam z nim do odlełego korytarza.
- słuchaj Longbottom. - zaczęłam. - wiem że to ty sypnąłeś Harry'emu.
- zostałem lojalny wobec przyjaciela.  musiałem powiedzieć Harry'emu. zapierał się.
- słuchaj. oboje wiemy że jesteś cienki z Eliksirów. a tak się składa że ja lecę na samych Wybitnych. - miałam plan. - mogę wynegocjować ze Snapem koło dodatkowe dla ciebie.
- ale ... ale chyba nie z nim ? wystraszył się.
- ja cię będę uczyć nie bój się.    " jeszcze nie masz czego"  pomyślałam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz