nadszedł dzień całkowitego roztopu.
treningów nie było. pogoda była coraz cieplejsza.
dotarło do nas że czas się kończył.
Draco coraz intensywniej wieczorami chciał spotkań.
a ja nie umiałam mu odmówić.
byl jeden z właśnie takich wieczorów.
- Ignis ... - Ślizgon patrzył mi w oczy. - kochanie. szeptał.
- nie mów. - odpowiedziałam. - nie chcę tego.
- ciicho. - odparł całując mnie w policzek. - będzie dobrze.
powstrzymałam łzy i pokiwałam głową. nie mogłam teraz się rozwalić.
ale musiałam mu powiedzieć.
- Draco ... - czułam jak drżały mi usta. - Czara ... - odetchnęłam. - Czara zaczyna się już jutro.
odetchnął raz, drugi, trzeci.
uspokoił się. - będzie dobrze skarbie. - odpowiedział. - wyśpij się.
- dobranoc Draco. pożegnałam go.
rano. ostatnie chwile przed wyjściem na śniadanie.
całe dormitorium klepało mnie po ramionach, mówiło dobre życzenia, cieszyło się ale i martwiło.
wyszli przede mną robiąc kordon radosnych Ślizgonów pewnych mojej wygranej jakby był to prosty mecz quidditcha.
Draco zabrał mnie za rękę za filar.
nic nie powiedział, jedynie wziął moją twarz w swoje dłonie i mnie pocałował.
- Ignis ... - spojrzał mi w oczy. - kocham cię.
- a ja kocham ciebie. odparłam i go przytuliłam ze łzami.
- będzie dobrze Księżniczko. zapewnił mnie i puścił. słyszałam jak powtarza za mną "będzie dobrze".
- będzie dobrze. powiedziałam sama sobie.
oddech Ignis.
pewność siebie, no gdzie ty ją zgubiłaś ?
spojrzałam na buty.
Czara jest zdarzeniem wyjątkowym.
a ja miałam glany Cirispina na nogach.
chciałam myśleć że mam jego wsparcie.
- obawiam się skarby że to pierwszy i ostatni spacer.
co by ci odpowiedział Cirispin ? "nie dramatyzuj Kapturku.".
weszłam na uroczyste śniadanie jako ostatnia.
spóźniona, w glanach po Łowcy.
usiadłam na swoim miejscu.
nie przełknęłam nic.
lepiej jest iść głodnym i potem zjeść za dwóch niż potem mieć problemy.
usprawiedliwiłam się.
przegryzłam jedynie kilka draży lukrecji.
wyszliśmy na dziedziniec szkoły.
na boisku do quidditcha było coś w rodzaju klatki, a niedaleko tej klatki z metalu namiot.
herby szkół.
znaki Gryffindoru, Slytherinu i Hufflepuffu.
weszłam pewnym krokiem do materiałowej konstrukcji.
miejmy to już za sobą.
spojrzałam na kogoś z Ministerstwa.
- ach panno Potter jesteś już. - chciałam poprawić "Riddle" ale ugryzłam się w język. - proszę do mnie.
- o co chodzi ? spytałam grzecznie.
- pierwszym waszym zadaniem jest zdobycie smoczego jaja. - co ? to tyle ? znaleźć jajko ? - każdy z was losuje swojego smoka. - uśmiechnął się widząc moją minę. - panie mają pierwszeństwo. zacznijmy od gości. podał pod nos jakąś sakiewkę. Fleur wyciągnęła z niej figurkę żywego smoka.
nie znałam nazwy ale widząc jego wygląd wiedziałam ze będzie szybki.
trudny przeciwnik.
jej koleżanka również dostała gada który wyglądał na sprytnego.
moja kolej ...
sięgnęłam i wybrałam z niej kulę.
- trudny smok. - mężczyzna pokiwał głową jakby spisując mnie na straty. - Wiktorze. - Krum pokazał mi swojego. bardzo podobny do niego. dużo siły, niewiele rozumu. jego kolega dostał podobny wybór.
Cedrik dostał smoka który będzie grał z nim fair.
wygląd oczu bestii mnie w tym upewnił.
- będzie grał czysto. ale uważaj. szepnęłam Puchonowi.
- i dla pana, panie Potter Rogogon Węgierski. trudny smok.
czyli oboje jesteśmy na straty.
uśmiechnęłam się.
- startujecie w kolejności : panna Delacoure, panna Comde, pan Krum, pan Dobrow, pan Driggory, pan Potter i na koniec ty Ignis. - chyba go cieszyło że poranią mnie na końcu. - macie jeszcze pół godziny. nie wychodźcie z namiotu.
super.
zaczęłam czyścić buty, wzmacniać je.
każdy tam patrzył na mnie jak na durną.
buty ? na smoka ???
były idealnie czyste kiedy usłyszałam swoje nazwisko i widziałam jak Harry wraca do namiou z jajem.
przytuliłam się do swojego brata. czuł że się trzęsę. - będzie dobrze Ignis. nie martw się. będzie dobrze. zapewnił mnie.
odetchnęłąm.
smok.
wielki. wężowaty, zwinięty na skale niby śpiący.
jajo leżało, niby proste do zabrania, u podnóża skały gdzie spał.
widziałam trybuny. a na nich Draco.
mina Ślizgona była jednoznaczna "za proste".
pokiwałam głową.
rozejrzałam się.
smok nic nie zrobi póki się nie ruszę.
dlaczego by nie pobiec i nie zabrać jaja ?
odetchnęłam.
schyliłam się przed zwierzęciem co było dla odbiorców dziwne.
lung podniósł głowę, otworzył jedno oko ale nic nie zrobił.
pora na rozbieg.
ile to jest ?
20 metrów ?
tak. 20.
zaparłam się nagami do tyłu i wystrzeliłam jak z procy.
smok podniósł ryk licząc że to mnie powali.
machnął ogonem. zatrzęsła się ziemia. kilka skał opadło.
uskoczyłam przed nimi i zdobyłam jajo.
lung ...
nie. to nie lung ...
rozłożył złożony kołnierz i pokazał wypustki z jadem jak u agamy.
rzucił się za mną.
wybiegłam po ścianach do góry a smok w te pędy za mną.
wyleciał w górę a ja go dosiadłam.
- spokojnie skarbie. - szarpnęłam jego kołnierzem. - jestem tu. - zrobił beczkę. spodziewałam się tego. - no to się pobawimy w kotka i myszkę. - pozwoliłam sobie na stratę wysokości na arenie. wynurkowałam pod brzuchem smoka z jajem w ręce i wyleciałam w górę. wyleciał za mną rozrywając, naprędce naprawiane, zabezpieczenie. - o cholera ... - zaklęłam cicho. wybiłam się w górę na kilkadziesiąt metrów. a smok hajda za mną. teraz dopiero widziałam go w całości. wielkie błoniaste skrzydła, złożony teraz kołnierz z jadem, długi korpus wiszący w powietrzu. wyleciał do Lasu.
zaraz co kurwa ?!!!
muszą tam być inne smoki.
jajo a ludzie.
ludzie i to zdecydowanie.
wypuściłam jajo i wyleciałam za smokiem.
powodował pożar Lasu.
inne smoki wylatywały ze swoich klatek.
rozpęta się piekło jak wszystkie wrócą na arenę ...
^ Draco . smoki chcą wrócić całym stadem. zwijajcie się stamtąd.! ^ przekazałam Ślizgonowi.
usłyszałam wrzaski.
moja chwila nieuwagi spowoduje tragedię !
cholera !
wyleciałam za smokami.
pora chyba powtórzyć opcję z Mistrzostw.
oblokłam się ogniem.
przywołałam miecze.
teraz się wkurzyłam.
Draco utrzymywał Ogień z dala od Ślizgonów, Snape'a i ludzi z Ministerstwa.
ale powoli słabł.
^ wytrzymaj proszę. niedługo piekło się skończy ^ przesłałam mu.
nie ma rady.
trzeba zabić smoki.
najpierw plujaki z Pobbatoun.
zeszłam w ogień na ziemię.
wyskoczyłam korzystając z walącego się drzewa i wskoczyłam na plecy jednego z nich.
wbiłam miecze między skrzydła bestii.
spadła z rykiem który przeszył powietrze.
zeskoczyłam na kolejną błyskawiczną plujkę.
kolejny smok padł.
kto został.
przygłup Kruma, sprawiedliwy Cedrika, Rogogon Harry'ego i mój buntownik.
najpierw tego mało inteligentnego.
rzuciłam w niego drzewem.
obrócił łeb lekko zszokowany i zaszarżował widząc mnie w powietrzu.
pewnie myśli "czemu jakaś mucha rzuca we mnie wykałaczką ?"
a no po to skarbie żeby cię zabić.
nie chciałam pozbywać się tych przepięknych stworzeń ale teraz nie miałam wyboru.
wleciałam w jego paszczę.
kto widział mnie podczas szarży na drugim roku ten wie co nastąpi.
wywinęłam się bez szwanku tym razem a rozpołowiony smok przyciągnął uwagę pozostałej dwójki.
zaatakował ten Cedrika.
walczył, jak go oceniałam, fair.
poległ w uczciwym pojedynku dostając miecz w potylicę.
nasuwają się wątpliwości jakim cudem krótkie ostrze zabija smoki ?
wydłużałam je w ciele bestii a przy wyjmowaniu skracałam do pierwotnego stanu.
walka i latanie z dwoma kilkumetrowymi ostrzami jest niewygodna.
spojrzenie Draco.
patrzył z podziwem ale i strachem.
stałam do niego przodem.
smok zaatakował od tyłu i z zaskoczenia.
się pobawimy skarbie. warknęłam w myślach.
wytworzyłam dym żeby nie wiedział gdzie są ludzie.
nie czułam żadnych rannych, zero krwi, ran czy martwych.
- chodź tu.
odpowiedział mi syk i klekot kołnierza.
używasz jadu ?
to ja też chyba użyję.
odkryłam właściwość obręczy które wtopił mi w skórę tata dwa lata temu.
przekazywały do mojego ciała jad i go gromadziły.
teraz miałam na sobie rękawiczki z cieniutkiej, niewidocznej otoczki ze skóry bazyliszka.
rozłożyłam skrzydła które przyoblekłam srebrem.
wystawiłam długi teraz na kilkanaście centymetrów wężowy czarny język.
oczy straciły zasłonę i płonęły w wężowych źrenicach.
smok prezentował mi się w całej okazałości, czemu mam nie być fair i też nie pokazać broni ?
teraz buntowniczy smok rzucił się do ataku.
mocowałam się z jego szczękami.
wydał ryk kiedy wpuszczałam mu do paszczy jad bazyliszka.
widziałam ze szykuje się do ognistego oddechu.
odsunęłam się i złączyłam nadgarstki tak że moje wyprostowane dłonie przypominały bardzo rozwartą w kącie literę "V"
- chodź. zakończmy to. rzuciłam do smoka.
ten zaryczał z tryumfem i wypuścił strumień ognia.
czułam jak skóra z rąk schodzi,
jak ogień piecze zdzierając mi dłonie.
ale musiałam zebrać się w sobie i choćby kosztem życia musiałam odepchnąć ogień.
i udało mi się.
smok połknął swój ogień i słyszałam jak od środka zaczyna go to przepalać.
jednak to za mało.
- żegnaj skarbie. uśmiechnęłam się i wydałam Krzyk.
z Lasu poderwały się wszystkie kruki i zaczęły latać w powietrzu rozganiając dym.
siła fali była tak silna że ogłuszyła smoka który padł.
postanowiłam wylądować na jego brzuchu.
to też zrobiłam.
rozcięłam kilkoma ruchami ostrza brzuch gada żeby przypadkiem się już nie poderwał do lotu.
Draco tracił siły.
rozłożyłam ramiona i zaczęłam wchłaniać panujący tu i w Lesie pożar.
Ogień cofał się, zniszczenia wracały do poprzedniego stanu.
a ja zyskiwałam Energię z żywiołu.
Draco widząc koniec zdjął tarczę i usiadł na trawie.
opierał się na niej będąc na klęczkach.
jego twarz wykrzywiła się w grymasie i zwymiotował.
nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku, nie był do końca gotowy na coś takiego.
ale wiedziałam że mogło być gorzej.
podeszłam do niego ze złotym jajem w ręku.
- dobra robota. - uśmiechnęłam się i podałam mu chusteczkę. - nie byłeś gotowy. ale i tak spisałeś się genialnie. - Ślizgoni od razu stworzyli wokół nas łańcuszek. dziękowali i gratulowali zarówno mi, jak i Draconowi. - jaki chcesz żeby twój Ogień miał kolor Książę ? spytałam.
otworzył usta. - dajesz mi .... dajesz mi Mistrzostwo ? spytał z niedowierzaniem.
- za taką akcję. a ja nie tknęłam z tobą Ognia. należy ci się jak nic. - spojrzał mi w oczy. - jaki kolor ?
- zielony Księżniczko. bąknął cicho.
jego płaszcz, miał go na sobie mój zuch, przybrał kolor zieleni podobnej jak nie identycznej do moich oczu.
- proszę bardzo Książę. - podniosłam jego głowę. - należy ci się.
Minister Magii przebił się przez kordon Ślizgonów.
- to twoja sprawka Ignis ? - rozejrzał się. - to wszystko ?
- co ma pan na myśli ? spytałam cicho.
- jak to co ?! - uniósł się. - zabicie 7 smoków, oddalenie skutków pożaru, uratowanie ludzi.
- ludzi ratował Dracon Lucjusz Malfoy. - pomogłam blondynowi wstać, on oparł się o mnie. - ja zajęłam się zniszczeniami i eliminacją zagrożenia.
- gratulacje. - dotarli do nas dziennikarze. Minister się z nami ustawił do zdjęcia. ja, Draco, Minister. - ta dwójka ocaliła Czarę Ognia przed upadkiem. - położył nam dłonie na ramionach. - Ignis Potter i Draco Malfoy są dzisiejszymi największymi bohaterami ! - przyteleportował się tu Lucjusz. zobaczył syna przy Ministrze i zdębiał. jego wzrok mówił "co on wymyślił ? w co się wpakował ?" - Draconie, Ignis. możecie być dumni. szczególnie ty Ignis.
- nie. - zaprzeczyłam. - ja nie. - spojrzałam na Dracona. - to Draco może być dumny. ja spełniłam obowiązek Łowcy. to Draco nie miał styczności z Ogniem a doskonale dobrał pieczęć ochronną i ocalił tu ludzi. ja jedynie mu pomogłam.
- uczysz go Magii ? spytał Minister.
- tak. - potwierdził Draco równo ze mną. - Ignis wprowadza mnie w arkana Magii Żywiołów.
Lucjusz przebił się przez dziennikarzy do skrajnie zmęczonego Draco. - synu ... - zaczął. - Draco jestem z ciebie dumny jak jeszcze nigdy.
jako że wiedziałam co to takt usunęłam się ze sceny.
wróciłam do namiotu z jajem w prawej ręce.
a glany od Cirispina całe i czyściutkie !
- dzięki Cirispin. - powiedziałam przed namiotem. - to chyba znaczy że mam szanse to wygrać.
pewnie powiedziałby mi teraz "oczywiście głupi Kapturku. masz iść i wygrać. i najważniejsze : dokopać Dumstrangowi ile wlezie żeby dobrze to popamiętali"
weszłam dumna nie z siebie. z Dracona.
cieszyłam się jego szczęściem.
usiadłam na ławce i rzuciłam nogi na stół.
a oni siedzieli jakby połknęli kije.
- i ani jednej plamki.
- ale zajęło ci to najdłużej. odpowiedział Wiktor.
- jakby zależało mi tylko na jaju jak tobie nie ocaliłabym ludzi przed pewną śmiercią.
- Malfoy zrobił to za ciebie . ty po prostu wybiłaś bestie.
- on sam by długo nie pociągnął a pożar mógłby trwać dniami. trzeba było zabrać ogień i zabić smoki żeby kolejnego nie zapruszały. - odpowiedziałam wyluzowana. - ale jak tego nie rozumiesz nie zrozumiesz też tego że lepiej jest zaprzepaścić pewne kwestie żeby inne, ważniejsze, spełnić. ale jak tego nie rozumiesz to czemu jesteś jeszcze Łowcą Dumstrangu ? zaatakowałam.
- nie najeżdżaj na Dumstrang ! - warknął i podniósł się gotowy do bójki. - czemu trzymasz się na nogach ? na Mistrzostwach padłaś.
- pozbyłam się Ognia. zapominasz że płynie sobie w moich żyłach. miałam otwarte rany, wystarczyło tylko zebrać żywioł do środka. - odpowiedziałam nadal spokojna. - i bum. ja trzymam się genialnie, ludzie cali, arena i Las cały. a ty czemu się tak tepiesz o ten swój Dumstrang ? boisz się że przegrasz. - spojrzałam mu w oczy. - śmierdzisz paniką ale i zaskoczeniem. czemu ?
- można tu zginąć Ignis. powinnaś to wiedzieć. warknął gniewnie i poszedł.
- I guess I die another day. przypomniał mi się tekst piosenki.
Cirispin możesz być ze mnie dumny.
przeszłam do szkoły. wynik tego zadania mnie nie interesował.
odwiedziłam dormitorium Ślizgonów i od razu Markus i reszta drużyny wzięli mnie na ramiona.
- no pokazałaś klasę. - zaczął Flint. - co dalej ?
- kolejne zadania. jeszcze dwa i na pewno łatwe one nie będą. - odpowiedziałam im szczęśliwa. - ale nie mnie należą się tu gratulacje. zabicie smoków to pestka w porównaniu z ochroną Ognia kiedy nic się o nim nie wie. - spojrzałam na Dracona. obok niego siedział Lucjusz. - dajcie mi tu coś do picia. - podali mi krew pomieszaną z sokiem. - twoje zdrowie. uśmiechnęłam się do blondyna. on odpowiedział mi tak samo.
po kwadransie odstawili mnie na ziemię.
usiadłam przy boku Dracona.
- lepiej ? - dotknęłam jego dłoni. - mam nadwyżkę Energii ...
- nie nie trzeba. - odparł Draci. - 7 smoków ... pewnie było ci ciężko je zabijać.
- pancerz, nawet najtwardszy ma czulsze miejsca. - powiedziałam spokojnie. - ale tak. szczególnie że na pewno nie były to najpopularniejsze gatunki ale te najniebezpieczniejsze. szkoda ... ale trzeba było.
- Ignis czy ty też czułaś się tak paskudnie po zdobyciu Mistrzostwa ?
- no ja miałam tak surowych nauczycieli że padałam na dwa dni i spałam. ale - pocałowałam go w policzek. - to co pokazałeś to ... - przytuliłam go. - jestem strasznie dumna.
- twoja szkoła. - zapalił na palcu ognik. - jeszcze Woda, Ziemia i Powietrze.
- a właśnie. - pokazałam mu złote jajo. - to mi pachnie zagadką.
- Ignis przepraszam ale ... - ziewnął. słodko. - ja chyba pójdę spać na te dwa dni.
- dobranoc Mistrzu Ognia. pocałowałam go w policzek i poszedł na górę.
należy mu się sen.
do następnego zadania mieliśmy kilka tygodni.
dotknęłam jaja.
zimne, rzeczywiście chyba ze złota.
było brudne dlatego oblekłam dłoń wodą i je obmyłam.
usłyszałam coś jakby głos ze środka.
intrygujące ...
ale nie będę sobie robić akwarium na głowie tutaj.
poszłam do Komnaty.
wanna. wielka, parująca, pachnąca wanna pełna wody.
zanurzyłam się razem z jajem.
" na lądzie trudno śpiewać nam,
godzinę masz więc poświęć ją,
by znaleźć w godzinę to czego ci brak.
nie będziemy wieki czekać,
po godzinie szczęście zniknie,
i wrócić nigdy nie zamierza "
woda.
jedyna jaka tu jest dostępna to jezioro.
Jeziorko Salazara.
mamy je nad sufitem.
mogłabym zanurzyć się w jeziorze i sprawdzić co takiego tam jest.
ale lepiej chyba będzie tego nie denerwować.
zaraz.
coś co śpiewa w wodzie.
- syreny ! - zerwałam się. - "coś czego ci brak " zabiorą. co jest ważniejsze niż ... - dotarł do mnie ogrom Czary. nie. nie zrobią tego. nie. pomyślałam o słodko śpiącym Draco. albo on albo Kastiel. .... oddech Ignis. oddech.
znając "to czego ci brak" będzie się tyczyło rzeczy najważniejszych.
śmierć Kastiela ciążyłaby mi do końca życia.
Draco ... nawet nie chciałam myśleć co zrobiłabym Dumbledore'owi i całemu systemowi za zabicie go.
rozpętałabym im piekło.
a kiedy oni by płonęli sama bym chciała spłonąć.
Harry jest jednym z uczestników.
jego też obowiązuje jajo.
on odpada.
- tak pogrywacie ? - spojrzałam w sufit. gabinet dyrektorski był poziom wyżej. - dostaniecie ode mnie piekło jeżeli coś im się stanie.
powstrzymałam łzy.
napisałam do ojca.
odpowiedź była jednoznaczna.
jak się dowie że zabito mi kogoś bliskiego, pa licho Dumbledore'a. Hogwart może spłonąć, z każdym nauczycielem ( oprócz wuja oczywiście ) w środku.
to będzie zemsta.
i nie będzie to łatwa i banalna zemsta.
o nie ...
"krew Morringhan robi swoje" ..
stary dyrektor nawet nie wie co go czeka jak tylko się nie uwinę w godzinę.
jak byłąm zacięta żeby Czarę wygrać i złoić Krumowi i jego koledze skórę tak teraz telepałam się z wściekłości
dobrze. dyrektor dostanie rywalizację.
ale nie będę miła.
syrenom jak będzie trzeba poobrywam głowy.
byleby wydostać stamtąd Kastiela czy Dracona.
bazyliszek do mnie podpełzł.
- jeżeli zginie ktoś mi bliski wyjesz stąd każdego mugolaka oprócz przyjaciół mojego brata. obiecałam gadowi w języku węży.
- dziękuję pani ... odpowiedział mi sykiem i poszedł szukać jedzonka w opuszczonym labiryncie korytarzy.
spojrzałam na jajo.
słowa w nim zamknięte były zimne jak metal z którego zostało zrobione.
nie odpuszczę.
o nie ...
nigdy.
mijały dni.
wieczorami zabierałam Dracona poza teren dormitorium.
kolejny dzień.
kolejne lekcje.
kolejne prawie nie tknięte przeze mnie posiłki.
jedynie uśmiech Draco odpędzał ode mnie czarne myśli.
jedynie jego przytulenia mnie uspokajały.
siedział teraz w pokoju wspólnym nad Eliksirami.
- Draco. - spojrzałam mu przez ramię. - zostaw pracę. zrobię ją za ciebie.
- miła propozycja Księżniczko ale powiedz mi skąd ta twoja hojność ?
postanowiłam mu pokazać treść zadania.
- po prostu ... po prostu chodź. prooszę.
zostawił pióro i papiery.
zabrałam go do Komnaty, ciepło wody i para była wyczuwalna od wejścia.
- co to za kąpiel Ignis ?
- pokażę ci. - wskazałam wodę. - wejdź. spokojnie. nic ci się nie stanie. - patrzył na mnie oczami wielkimi jak spodki. - wysuszysz sobie ubrania. - weszłam w koszuli i spodniach do wody. - chodź.
- chodzi ... chodzi o Czarę, prawda ? spytał kiedy już przekonany zanurzył się w pianie.
- zanurkuj. - zanurzyłam się pod wodę. on zrobił to samo. otworzyłam jajo i usłyszał znaną mi i znienawidzoną przeze mnie wróżbę. wynurzyliśmy się. - o, to jest powodem mojego roztrzęsienia.
- myślisz ... myślisz że chodzi im o mnie ? spytał Draco zaskoczony.
- "coś czego ci brak" można interpretować coś za czym tęsknisz albo coś czego brakuje do szczęścia. w przypadku pierwszym oboje wiemy że będzie to Kastiel, on też już o tym wie. w przypadku szczęścia, czego obawiam się bardziej, chodzi o ciebie.
- Księżniczko. - przytulił mnie. - będzie dobrze.
- nie będzie ! - spojrzałam na niego ze łzami. - mam godzinę. będą to trytony lub syreny. mam mało czasu, a znając ich nie będą tego ułatwiać. - przytuliłam się do niego. - ojciec wie o zadaniu. obiecał mi że jak tylko dowie się że zginiesz ty albo Kastiel każdy nauczyciel łącznie z dyrektorem spłonie w murach tego zamku.
- poważna obietnica Ignis. - spojrzał mi w oczy Draco. - ale wiem że nic mi nie grozi skarbie. - pocałował mnie. wtuliłam się jeszcze mocniej pod jego ramiona i hamowałam łzy. - moja Księżniczka da sobie radę.
- pourywam tym kreaturom łby jak będzie trzeba. - zapewniłam Draciego gorliwie. - na razie jest jeszcze odrobina czasu ale wiecznie się stresuję czy chodzi o tęsknotę czy o szczęście.
- cicho. - spojrzał mi w oczy spokojny. udzieliło mi się jego opanowanie. - będzie dobrze. wiem że ani mnie, ani Kastiela nie dasz skrzywdzić. - pocałował mnie w policzek. - nie mam się czego bać.
przytuliłam się, nie protestował.
uspokoiłam się.
on we mnie wierzy,
Kastiel we mnie wierzy,
Harry,
wuj,
tata,
cały Slytherin.
- może wyjdziemy z tej wody co skarbie ?
wyskoczyłam za murek.
Draco wyszedł za mną.
no ... nie mogłam sama sobie zaprzeczyć.
wyglądał doskonale.
wysuszył sobie ubranie jednocześnie uniemożliwiając mi gapienie się.
ja wyschłam chwilę po nim.
zabrał mnie za rękę na korytarz.
- będzie dobrze Ignis. - zapewnił mnie ponownie. - ale chyba chodzenie po ciszy nocnej po zamku nie jest odpowiednim początkiem drugiego zadania. - wcisnął mnie w cień. - nie wyczułaś ?
patrzyłam mu w oczy. - jedyne co teraz obchodzi mój nos to ty i twój zapach.
- nie. - odsunął mnie. - nie teraz.
spojrzałam za siebie.
Filch.
ten stary woźny przeszedł korytarzem nie zauważając nas.
na szczęście.
uff ...
obejrzałam się jeszcze raz.
żadnego Gryffona, zero nauczycieli.
- wracajmy bo sypną ujemne. - zarządził Draco. - od incydentu ze smokami każde wyjście po ciszy karają ujemnymi. nawet Snape odejmuje. niewiele bo po 10 za każdego ale jednak. McGonnagall odjęła już łącznie chyba ze 100 punktów więc mamy farta że to nie ona.
- zabierajmy się. - zabrałam nas jedną myślą do pokoju wspólnego Ślizgonów. - trenuj Wodę skarbie. -pocałowałam Draco w policzek. - dobranoc.
- dobranoc Igni. odpowiedział i zniknął.
znowu kończył się czas.
przeszłam do dormitorium Gryffonów.
znowu Gruba Dama wpuściła mnie tam bez hasła.
- Harry ! - zawołałam brata na korytarz. - rozgryzłeś jajo ?
- tak. Cedrik powiedział o co z nim chodzi.
- słyszałeś co jest w przepowiedni, - pokiwał głową. - jak myślisz, chodzi o tęsknotę czy szczęście ?
- o kogoś dla ciebie ważnego. - odpowiedział mi brat. - a co ? boisz się ?
- to raczej oczywiste. - odparłam. - mogę stracić Kastiela ... - odetchnęłam. - a ty przyjaciół.
- wiem. staram się o tym nie myśleć. dopóki ... - odetchnął. - dopóki nie będzie trzeba.
- braciszku ... - spojrzałam na niego. on mnie przytulił. - obiecaj mi że wszystko będzie dobrze.
- obiecuję. ponownie pocałował mnie w czoło i obejrzał się.
zobaczył zdziwionego Rona i nie mniej zdziwioną Hermionę.
odsunęłam się od Harry'ego. - powodzenia. pożegnałam go.
- tobie też. odparł brat i zniknął w dormitorium.
jutro kolejne zadanie.
próbowałam spać.
ale nie mogłam.
"będzie dobrze". powtarzałam sobie to jak mantrę.
jezioro było lodowate.
świetnie.
godzina na znalezienie.
oddychanie pod wodą ...
skóra bazyliszka na szyi mi pomoże.
- na dźwięk armaty wskakujecie do wody. - obwieścił dyrektor. - 3, 2, ustawiłam się na krawędzi. bum.
wyskoczyłam błyskawicznie.
zanurzyłam się jak kamień.
skóra dawała mi powietrze.
dziękuję tato !!!
szukałam pod wodą.
niczego nie widziałam.
wpłynęłam w wodorosty.
był tam.
Czara jednak zadecydowała.
przykuty, jakby nieprzytomny, do wodorosta był Draco.
zbliżyłam się i zaatakowały mnie.
zimne, obleśne, zielone kreatury ze skrzelami i łuskami.
syknęłam do nich.
- odczepić się bo potracicie głowy. - nawet pod wodą zapaliłam ognik. - jasne ?
zaczęły dla zabawy szarpać Draconem.
za wiele.
cofnęłam się i wystrzeliłam wprost na nie.
srebrne szpony je pocięły i uciekły.
Draco skarbie ... zabrałam go na powierzchnię.
obudził się.
widział mój uśmiech i wypłynął do widowni.
wyniuchałam coś jeszcze.
z widowni trytony ściągnęły ...
niemożliwe.
Kastiela.
zabierały go na żywca do wody.
chcecie wojny wy kreatury ?
to macie.
podniosłam ryk.
woda połączona z odrobiną jadu pływającego na powierzchni poraniła trytony i puścili Kastiego.
metal patrzył na mnie przerażony.
- będzie dobrze Kasti. obiecuję. spojrzałam mu w oczy i zniknęłąm pod powierzchnią.
Harry odczepił najpierw Rona, została mu Hermiona.
jego też zaatakowały trytony.
Krum.
Krum zabrał Gryffonkę na powierzchnię.
Felur wyszła z wody.
nie wytrzymała.
spojrzałam na brata. on też tracił tlen.
popatrzyliśmy w dół. ostatni.
to ją próbowała wyszarpać Fleur.
zostawały powoli sekundy.
razem z Harrym zabraliśmy małą dziewczynkę na powierzchnię gdzie się ocknęła.
brat wyskoczył z wody i od razu został uściskany przez przyjaciół.
wyszłam z jeziorka spokojnie.
nie czułam zimna.
koca nie potrzebowałam ale nałożył mi go razem z Draco i Kastiel.
żal byłoby nie przyjąć.
o punkty nie dbałam.
nie obchodziły mnie wyniki.
dotrwać do końca, nie wypaść, nadepnąć Krumowi na odcisk.
to były moje główne główne cele.
głównym było wygranie Czary.
- Ignis. - zaczął Kasti. - Ignis wszystko okej ?
- tak. - uśmiechnęłam się. przytuliłam go. - co ty tu robisz ?
- no w sumie ... profesor Dumbledore mnie zaprosił. bąknął.
- czy od mojego wyjazdu paliłeś ? spytałam kontrolnie.
- nie Ignis. nie umiałbym cię okłamać. - spojrzał mi w oczy. a ja go znowu uściskałam. - wyczułaś że nie złośnico.
- owszem. ale lepiej spytać.
- ech Ignis. - poczochrał mnie Kastiel. - nic się nie zmieniłaś.
- a miałabym przepraszam ?
- Ignis ... - wtrącił się Draco. - dzięki pani profesor.
- wredota. - odgryzłam się. - a teraz to "pani profesor", jeszcze kilka dni temu było "pani kapitan". co się stało ?
- obiecałaś mnie nauczyć Magii Żywiołów. a do twojego rządzenia się w drużynie już przywykłem. odparował Draco. ^ i do "kar". kiedy kolejny trening ? ^
- więc do wycisku też przywyknij. ^ trening. a kiedy chcesz dostać "karę" ? nie wiemy kiedy będzie kolejne zadanie.^ odpowiedziałam arystokracie.
- em Ignis ... - spojrzał na mnie Harry. - możemy porozmawiać siostro ?
- nie widzę problemu. - odeszłam od moich chłopców. - o co chodzi ?
- czemu widziałem Malfoy'a pod wodą ???
no i się zaczyna.
- Harry ... ja ... ja nie umiem ci tego wytłumaczyć. odpowiedziałam cicho.
- Ignis on nie jest dla ciebie. zapomnij o nim. rzucił Harry.
- nie umiem. - spojrzałam mu w oczy. - ja bym ci wyrzutów nie robiła gdyby pod wodą znalazła się Ginny.
- to co innego. - wybronił się Harry. - ona jest miła, uczciwa i uczynna. a Malfoy to snob.
- uważaj na słowa bracie. - ostrzegłam go. - on nie jest taki jaki się wydaje. owszem jest złośliwy ale jestem pewna że i Ginny ma wady których ty nie zauważasz.
- wątpię. odparował. - Malfoy ma same wady.
- jeżeli tak ma wyglądać ta rozmowa to dla mnie jest skończona. nie będę słuchać tych samych , wiecznie przez ciebie powtarzanych argumentów. odwróciłam się na pięcie i wróciłam do Kastiela i Draco.
- czego chciał ? spytał Kastiel.
- tego samego co zawsze. - odpowiedziałam. - czepia się o to że przyjaźnię się z Draco.
- znowu ??? spytał z wyraźnym wyrzutem Draci.
- na okrągło. jak już nie ma o czym gadać to zawsze wraca do tego samego.
- nie może się pogodzić że ktoś poza nim zajmuje ci czas. - skrócił Kastiel. - pamiętam jak sam wysłuchiwałem od ciebie tego co ci mówił. - uśmiechnął się. - jedno wiem młody. - spojrzał na Dracona którego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. - nie daj mu się zadeptać. powiedział niezrażony Kastiel.
- on już tak ma Draco. - uprzedziłam pytanie Ślizgona. - przejął to od Spade'a perkusisty jego zespołu. on też co i rusz do każdego "młoda/młody".
- aha. - potwierdził Draco nadal zszokowany. - to co mam niby robić ?
- radziłbym ci unikać jego zazdrosnej osoby.
- a to to masz jak w banku. rzucił Draci a ja się roześmiałam.
- oni się nie znoszą Kastiel. - wyjaśniłam metalowi. - dlatego pewnie Harry robi mi te wszystkie wyrzuty. a Draco się specjalnie pchać do Harry'ego nie będzie. - spojrzałam na Dracona krótko acz znacząco przypominając mu pamiętną "pomoc". - ja prędzej odwiedzę brata.
- to lepiej mu o waszych relacjach nie wspominać.
- wiem wiesz ? - spojrzałam na metala - a ty nadal masz te czerwone włosy - poczochrałam go - mam nadzieję że dostanę zaproszenie na przyszłe urodziny.
- śpiewasz na nich z nami Ignis - przypomniał mi - nie ma opcji żeby cię nie było.
- miło słyszeć. a jak tam Amber ? nadal się czepia ?
- i to jeszcze gorzej niż dawniej. - rzucił - ale razem z chłopakami robimy sobie z niej żarty więc jest okej. a tu ? Kastiel spojrzał na mnie i Draco.
- opowiem ci innym razem dobra ? spojrzałam na niego, pokiwał głową na znak zgody.
Draco odprowadził mnie razem z tłumem Ślizgonów i Kastielem do zamku.
zabrałam metala na korytarz.
za mną wyszedł, albo może raczej wymknął się, Draco.
Kastielowi opowiedziałam wszystko a blondyn stał obok mnie i obejmował mnie ramieniem.
pilnował żebym się nie rozwaliła.
ale wiedział że Kastiel już nie raz zbierał mnie i widział płaczącą, to chyba jednak wolał żebym została silna.
i za to Draconowi dziękowałam.
Kasti po wysłuchaniu całej pokręconej i powywijanej historii patrzył to na mnie to na Dracona.
- i mam uwierzyć ? spytał.
- nie masz innej opcji. - odpowiedziałam mu. - to prawda.
spojrzał groźnie na Draco. - masz jej nie ranić.
- nie mam zamiaru. - zapewnił mnie Ślizgon. - nie będę jej ranić.
- wierzę Draci. - pocałowałam go w policzek. - Kastiel nie masz czego się bać.
- zrań ją jeszcze raz a pożałujesz. syknął do niego.
- Draacoo. - spojrzałam na blondyna. - on już taki jest. to mój starszy przewrażliwiony brat.
- muszę mieć pewność Ignis. odpowiedział mi zajadliwie Kasti. przytuliłam go i poczochrałam. - złośliwa.
- wiem. - odparłam. - na ile ..
- niedługo wracam. - uprzedził mnie. - przytul mnie na drogę.
objęłam ramionami kurtkę Kastiela. pocałował mnie w czoło i zniknął z Dumbledorem.
Draco zabrał mnie pod filar i zaczął przepraszać, oczywiście po swojemu. cicho robił pompki przede mną i całował mnie po szyi.
- no już Draco. - odsuwałam go kiedy doliczyłam się co najmniej 20. - bo nas zauważą.
- dasz sobie radę. nikogo nie ma. - Draco zaatakował usta. nie mogłam go wyrzucić. - teraz możemy wracać.
- poczekaj na trening, dostaniesz wycisk. - zagroziłam mu. - zobaczysz.
- z wielką chęcią skarbie. odpowiedział złośliwie.
przeszłam z nim do dormitorium.
objął mnie jak usiadłam na parapecie.
- nie klej się tak Draco. - zaśmiałam się. - no ... - odsunęłam się odrobinę. - potrzebuję czegoś do picia.
- pardon. - odszedł. - zapomniałem.
poszłam na górę i zabrałam fiolkę.
zeszłam na dół i wypiłam zawartość.
jednak chciałam chwilę pobyć sama.
Draco wyczuł mój "ludziowstręt" i ustąpił.
wyszłam na dwór.
nic nie wiedzieliśmy o ostatnim zadaniu.
jedyne co wskazywało na jego zbliżający się czas to coraz częstsze treningi.
moje wysiłki na zorganizowanie Ślizgonom treningu quidditcha w trakcie tych do Czary spalały na panewce.
Draco niestety nie mógł liczyć na karę.
a ja na podziwianie jego wysiłku.
mieliśmy już tylko 3 dni do ostatniego zadania.
czyściłam i zbierałam całą broń.
łuk.
muszę mieć oko celniejsze niż jastrząb.
wyszłam z zamku razem z Draco.
miał mi pomóc i robić ciche pociski.
z Wody oczywiście.
musi mieć trening, prawda ?
byłam zbyt wymagająca od siebie żeby pozwolić na otwarte oczy.
z zamkniętymi, zawiązanymi dodatkowo materiałem jego krawata dla rozproszenia mojej uwagi.
pierwszy cel.
* Draco *
zgodziłem się na trening.
papier od Snape'a krył nas w wypadku przyłapania przez McGonnagall.
wyrzuciłem pierwszy cel.
odwróciła się i strzeliła.
Ignis sama kazała mi wykonywać zwierzęta żeby słyszeć czy trafiła.
usłyszała kwik ranionego celu.
wróciła błyskawicznie do pozycji w której stała.
drugi z kompletnie innego kierunku.
nawet ten wykryła, jakby miała w mózgu radar, i zestrzeliła.
kolejne nie miały szans.
- twój krawat. - oddała mi rzecz. - za to że było tak łatwo pompki. tak jak ostatnio. liczysz do ... - zamknęła oczy. - do 30.
świetnie.
jak tylko rękoma dotknąłem ziemi poczułem na plecach nacisk.
podnieść było się trudno.
- coś się stało Draco ? - spytała mnie troskliwie Ignis. - nie słyszę żebyś liczył.
- jeden. - podniosłem się z łatwością. widziałem jej uśmiech. była szczęśliwa. - jeden.
* Ignis *
cele były banalne wbrew pozorom.
a z Draconem miałam układ, jak mi wyjdzie robi pompki, a jak nie to wyznaczy mi zadanie.
lubiłam na niego patrzeć, szczególnie jak trenował a na trawie która była pokryta rosą.
- jeden. - kolejna partia ćwiczeń. ale mu się znudzi. - dwa. - wybił się i zabrał mnie pod siebie. - dwa. - uśmiechnął się złośliwie. - dwa. - położył się płasko. bomba zapachowa ... - trzy. - spojrzał mi w oczy. wiedział że w jednym aspekcie mnie złamie. - trzy. - odgarnął z mojej szyi kosmyk włosów. - trzy. - pocałował mnie. "do trzech razy sztuka". zaśmiałam się w duchu. - i trzydzieści. - podniósł się ale położyłam go z powrotem. tym razem obok siebie. - o co chodzi ?
- tam. - wskazałam górę. - tak dawno nie obserwowałam nieba ...
- a gwiazdy mają do mnie tyle co ...
- chcę ci powiedzieć że ostatnie zadanie zacznie się za trzy dni. - zdębiał. - no właśnie. po to był mi ten papier. - kontynuowałam. - chciałam z tobą spędzić ten wieczór bo ... bo jutro mamy całodobowy trening. potem dzień przerwy, żeby odespać. a potem siup i Czara.
- pokażę ci coś. - przygarnął mnie do siebie i wyciągnął palec w górę. - co tam widzisz ?
wyglądało to jak ...
jednorożec.
- jednorożca. odparłam niepewnie, po co mu to ?
- a to. - wyciągnął jakiś notes ze swojej kieszeni. - wskazuje na ... niewinność i sukces.
- skąd ...
popukał okładkę.
- moja rodzina od jakiegoś czasu jest przesądna. - wyjaśnił. - dostaliśmy ten notes z przypisem dla mnie.
- pokaż. - dotknęłam okładki. skóra. - Draco ... wiesz co to jest ?
- notes z każdą możliwą wróżbą ? zasugerował.
- to - wzięłam jego palec i przejechałam w miejscu gdzie wyczułam łuskę. - to skóra smoka. - zrobił wielkie oczy. - widziałam takie jak mieszkałam w Japonii. stare, wartościowe, no i prawdziwe notesy z wróżbami. nie tak jak Terawenly. one się rzadko mylą.
- wygrasz jak widzisz. - stwierdził. - a tam ? - spytał obracając delikatnie moją głowę. - co widzisz ?
wąż.
skrzydlaty wąż.
- skrzydlaty wąż.
Draco odetchnął. - ból i jad.
- to co było spodziewane. mruknęłam cicho.
- a tam ? - pokazał mi trzeci gwiazdozbiór. - co tam widzisz Igni ?
co ja tam widzę ?
świeca.
- świeczka Draco. paląca się świeczka.
- poświęcenie. - spojrzałam na niego zdziwiona. - knot się spala, dając ciepło i światło. knot poświęcasz a masz korzyść.
- coś jeszcze ?
- nic skarbie. - odpowiedział mi spokojny Draco. - może się już zbierajmy ?
- dobry pomysł. - wstałam. - chodź.
zostałam objęta i zabrana wprost do dormitorium.
bez zgrzytów w postaci nauczycieli.
zostałam z nim na dole.
spojrzeliśmy sobie w oczy i po raz ostatni przed Czarą się pocałowaliśmy.
żadne z nas nie chciało iść, powiedzieć "dobranoc".
ale trzeba.
oderwałam się spod jego ramion.
- Draco ... - spojrzałam mu w oczy. - kocham cię. pamiętaj o tym Książę.
- nigdy nie zapomnę Ignis. - odpowiedział. - ja ciebie też kocham.
- dobranoc. ukryłam łzy.
- dobranoc. pocałował mnie jeszcze w policzek i poszedł lekko zgnębiony.
- dobranoc. powtórzyłam i dopiero teraz kiedy byłam sama pozwoliłam sobie na rozlew łez.
całą noc spędziłam na parapecie.
przeszłam się jedynie przebrać i wymyć.
byłam do życia o godzinie 5.
o 6 rano kandydaci mieli śniadanie i zaprawę przed treningiem.
potem kilka godzin teorii walk, strategi, szkolenia się w umiejętności znajdowania odpowiednich sojuszników.
dopiero potem praktyka i walki pokazowe z Moodym.
a w nocy nocka w Lesie na rozpoznanie terenu.
teoria i nocka będą pestką.
utwierdziło mnie to kiedy zobaczyłam Kruma i jego kolegę "dyskretnie" zmniejszających namiot.
dziewczyny pewnie zrobią to samo jak nie więcej.
ja nie zabrałam nic oprócz noży, kilku mieczy i sztyletów oraz łuku na plecy.
zero namiotów, zero menażek, zero jakiegokolwiek komfortu.
dla nich było to dziwne, dla mnie nie.
Cirispin sypiał na drzewach, pił z własnych dłoni, polował na jedzenie a nie zabierał prowiant do Lasu i żył.
dlaczego oni, Dumstrandczycy, niby wielce silni i twardzi, zabierają namiot ?
dziewczyny z Francji byłam jeszcze w stanie przeboleć.
ale oni ?
ci Syberyjczycy, dla wielu dziewczyn mylny obraz siły i męskości ?
coś mi tu nie pasowało ale miałam kolejny powód by mieć ich za mięczaków.
znając życie wszyscy jak tylko zacznie się ostatnie zadanie poproszą o sojusz mnie albo Harry'ego.
Cedrik też będzie miał kilku chętnych. jest zbyt honorowy by zabić kogoś podczas snu czy kiedy ofiara stoi plecami do niego.
rozejrzałam się.
Draco pewnie słodko śpi otulony ciepłą kołdrą.
^ śpij słodko Draci.^ pomyślałam i cmoknęłam lekko kiedy Dumstrang zajmował się jeszcze swoim namiotem.
przeszłam na śniadanie jako pierwsza.
z broni widoczny był tylko łuk i kołczan ze strzałami na plecach.
zjadłam od razu mięso.
czy ...
wyniuchałam coś z krwi ...
czernina.
słodko.
wypiłam całą nie czekając nawet na resztę.
zastali pustą wazę, zero mięsa i mnie siedzącą przy stole.
uśmiechałam się złośliwie.
ale nic nie powiedzieli, zjedli to co zostało, mięso i tak uzupełniono.
wyszłam na korytarz.
poczułam ból głowy.
dotknęłam jej i poczułam pod palcami ...
dwa wypustki podobne do rogów.
spojrzałam w grot jednej strzały.
no tak. ładne lekko zakręcone rogi.
można je jakoś zmienić ...
na pewno się da.
spojrzałam na nie.
- czemu tu jesteście ?
w powietrzy ktoś jakby wypisał sadzą.
" spóźniony prezent urodzinowy siostrzyczko. "
- rogi ... powiedz mi czy możesz zmienić je w bardziej łagodną w wyrazie formę ?
" myślałam że lubisz wszystko co ostre. z rogami włącznie"
- lubię. ale nie wszystko będę nosić.
"dobrze. widzę że rogi to nie twój klimat. co chcesz mieć na głowie w ich miejscu? ostrzegam że możesz je zmienić tylko teraz a potem już takie zostaną."
- kocie uszy. czarne jeżeli możesz siostro.
"proszę bardzo."
i napisy zniknęły.
dotknęłam dawnych rogów.
miękkie, futrzaste, jak się okazało również i czarne, kocie uszy.
słodko.
uśmiechnęłam się do siebie.
pora zbierać manatki i iść pod granicę Lasu.
pogoniłam sama siebie i poszłam pod początek linii drzew.
byłam tak jako pierwsza i jako pierwszą Moody mnie powitał.
- gdzie ci spóźnialscy ?
- na Wielkiej Sali panie profesorze. pewnie jeszcze jedzą.
- niech raczą tu przyjść.
wysłałam na jadalnię smoka z ognia.
wypłoszył ich skutecznie ze szkoły.
zgasiłam go jak tylko zobaczyłam biegnącego Kruma i jego kolegę na przodzie grupy.
potem zwijały się Francuzki
na koniec szedł sobie spokojnie Harry.
zaśmiewałam się razem z Moodym z reakcji Dumsrangu na drobną sztuczkę.
- no dobra. jak już wszyscy jesteście zaczynamy. - otworzył drzwi namiotu i zaczął siadając na biurku. - jak wiecie na razie jest to teoria. ale nie znaczy to że można spać, jeść, pić, czy gadać. macie być tak uważni jakby to była praktyka. jasne ?
wszyscy pokiwaliśmy głowami.
i zaczął się wykład.
jak przewidywałam.
najpierw strategia przetrwania, pokonywanie niebezpieczeństwa z zimną krwią, dobór sojuszników.
potem zabrał nas na walki.
na początek między sobą, dostałam, czemu się nie dziwić ? , Kruma.
- dam ci fory. zaproponował.
- nie potrzeba. - podcięłam go. - daję sobie radę i bez nich.
- no to się pobawimy. - zabrał się z ziemi i zaatakował. zanim się obejrzał zaatakował powietrze. - co jest ??
- tu jestem. - odpowiedziałam zza jego pleców. dostał na nie pchnięcie glanem do przodu. - za wolno.
- to będzie kupa śmiechu. - przerzucił mnie pod siebie i zaczął uderzać. - i co ?
- popełniasz błąd. -odpowiedziałam mu. - popatrz tylko. - zaparłam się na rękach i wyskoczyłam na nich. Krum poleciał do tyłu po pięknej paraboli. - no właśnie to.
ludzie zaczęli się śmiać.
a Krum stał wkurzony.
rzucił się do szarży jednak prostego podstawienia nogi nie zauważył i runął jak długi.
Moody podniósł rękę i zakończył walkę.
- zmiana partnerów. - zarządził chrapliwie. - Ignis do Cedrika. Fleur do Kruma. Harry ty do panny Comde.
pochyliłam głowę przed Cedrikiem.
on zrobił to samo.
zaczęłam z nim walczyć.
fair.
każde z nas grało czysto.
wygrana jednak w ostatniej minucie przeszła na moją stronę.
- dobrze walczysz Cedrik. ale atakuj szybciej i pewniej. poradziłam mu.
- dzięki Ignis. odpowiedział spokojnie zmęczony Puchon.
przeszła kolejka przez każdy z każdym.
teraz ja sobie odpoczywałam. jako że była nas siódemka jedno odpoczywało.
ja już walczyłam z każdym.
teraz Moody oglądał walki i przysiadł się do mnie.
- jak myślisz. które z nich ma największe szanse by wygrać ?
- Krum ma siłę ale nie ma strategii. jego kolega podobnie. dziewczyny z Pobbatoun wydają mi się zbyt ... delikatne w walce. mogą długo nie uciągnąć ale myślą. dlatego Krum i jego kolega zawiorą sojusz z nimi albo ze mną i Harrym. Cedrik walczy fair, myśli o możliwościach potoczenia się walki. niewielką siłę nadrabia zwinnością. Harry ... Harry to Harry.
- kto wygra ?
- ja i Harry. - odpowiedziałam błyskawicznie. - musimy.
- jakie to poczucie obowiązku. - wywrócił oczami profesor. - ale nie za bardzo twój brat siłą może mierzyć się z Krumem czy Cedrikiem.
- jest szybki i zwinny. on walczyć nie będzie chyba że w ostateczności. nie jest ... - odetchnęłam. - nie jest jak reszta. on powiniem wygrać. ja mam to jako punkt honoru.
- no nie bredź. - warknął nauczyciel. - słuchaj zgłaszałaś się do Czary ? spojrzał mi w oczy.
- nie. - odpowiedziałam pewnie. - nie chciałam. ale muszę. i równie mocno muszę wygrać.
- patrzcie państwo. jedyny półwampir na świecie, jedyne dziecko z takim talentem i jeszcze wygra Czarę. no jak nabijesz Hogwartowi taką renomę to będą się zabijać o miejsce obok ciebie.
rozejrzałam się. - przestań żartować do cholery. - uciszyłam go. - ty mnie w o wciągnąłeś to teraz musisz mnie znosić. masz cholernego farta że uwinęłam się w godzinę. bo zginąłbyś jako pierwszy.
- spokojnie Ignis. - załagodził szeptem. - nie denrwuj się. twój ukochany przeżył.
- dzięki mnie. ale poczekaj do zebrania, ojciec już się postara żeby ci umilić pomysł wystawiania moich bliskich.
Moody zbladł nieznacznie. - koniec ćwiczeń ! przerwał walki.
powoli zachodziło słońce.
- pora na rozpoznanie terenu Lasu. widzimy się o świcie ! rzucił i odszedł.
wbiegłam w Las.
usiadłam nad jeziorkiem dementorów.
otoczyli mnie i wskazali mi odpowiednie drzewo.
nie będę widoczna atakując z drzew.
wzięłam rozbieg i wyskoczyłam rozkładając skrzydła.
akurat wiał korzystny dla mnie wmiarę ciepły wiatr.
uniosłam się i postanowiłam zrobić sobie tu obóz.
wodę mam, po krew wystarczy zajść w nocy.
ukrycie i pewność że nikt się tu nie zbliży jest.
ulokowałam tam wszystko.
idealna wysokość.
ja widzę wszystko, a zostaję w cieniu i nikt mnie nie widzi.
pora porobić sidła na zwierzaki.
przykro mi ale krew się przyda.
rozlokowałam sidła i czekałam aż coś się złapie.
wróciłam na "swoje" drzewo i wyjęłam zdobycz z sakiewki.
Draconowi zwinęłam jeden krawat. przeżyje.
a ja muszę mieć cośkolwiek żeby zasnąć, prawda ?
zresztą do tej pory się pewnie skapnął i nie obraził.
to jak przyzwolenie. "noś Ignis. noś"
przyłożyłam materiał do nosa.
trzeba czekać.
ale nie ma nic do roboty do świtu !
chociaż ...
nastraszyć ich ?
nieee ...
na Czarze się nalatam po drzewach i narobię im strachu.
teraz mogę się porozkoszować samotnością i ciszą ....
rozłożyłam się i oparłam nogi o wygodny konar lekko wyżej.
cisza i spo ....
w tej właśnie sekundzie wpadł tu Krum i zaczął wrzeszczeć.
miał na siedzeniu ...
moje sidła.
powstrzymałam śmiech i zeszłam z kompletnie innej strony.
- czego się tak drzesz kiepie !? - spojrzałam na niego. - spać już nie można ?
- zabieraj to draństwo ode mnie !!!!
- co ? - odwrócił się wymownie. - ach to. - pstryknęłam palcami. - następnym razem użyj tej komórki mózgowej Łowcy i szukaj gdzie mogą być sidła.
nie odpowiedział.
po prostu odszedł.
ale siedzieć nie będzie mógł przez tydzień.
sidła ustawiłam tam gdzie były.
jak wpadnie w nie jeszcze raz ja ich wyciągać nie będę.
wróciłam wspinaczką na moje drzewo i znowu poszłam spróbować zasnąć.
ale nie.
bo oczywiście Ignis nie może zasnąć w Zakazanym Lesie i spotkać w śnie Draco.
bo po co ?
teraz był to Patronus Harry'ego.
znowu byłam zmuszona zejść z drzewa.
- Harry one mi nic nie robią. to są jakby ... strażnicy.
- ale ... - rozejrzał się. - ale ...
- Harry. - położyłam mu dłoń na ramieniu. - ja chcę spać. przekaż reszcie kolegów że jak usłyszę choćby szelest niedaleko mnie to będę miotać ogniem.
- ale ... - spojrzał na dementorów. - nie wierzę.
- podnieście lament. - rozległy się żałosne, bolesne, wykręcające uszy pojękiwania. Harry patrzył na mnie jak na UFO. - wierzysz że nic mi nie grozi ?
- dobrze siostrzyczko. - odpowiedział cicho. - ale zmieniłaś się.
- jestem teraz siostrą Śmierci Harry. - zdziwił się. - dementorzy mają mnie za wcielenie Morringhan, stąd moje drugie imię. Ignis Morringhan Potter. ocaliłam tyłek Malfoy'a bo chcieli go zaatakować. odepchnęłam go i potem to on przyniósł mnie do Szpitalnego. od tamtego czasu się mnie słuchają. od tamtego czasu robię się coraz bardziej mściwa i sadystyczna Harry.
- nigdy mi tego nie powiedziałaś ...
- a co ? chciałbyś mieszkać z osobą która jednym skinieniem może wezwać armię dementorów ? chciałbyś wiedzieć że twoja siostra to półwampir i to w dodatku prawie nie do zabicia ?
przytulił mnie. Harry, mój starszy brat mnie przytulił.
- no już. powiem im wieści o twojej groźbie. - zaczął cicho. - a ty jak chcesz to idź spać. i zniknął w Lesie.
wdrapałam się na drzewo, zaszyłam między jego gałęziami i zaczęłam miąć w palcach krawat Draco.
ciekawe czy mają lekcje ...
po raz ostatni lekko zbliżyłam go do twarzy i zamknęłam oczy.
snem tego nie można nazwać.
to był ... jakby letarg.
ale świadomy.
to tak jak zamiast wyłączyć telewizor przenosi się go w stan "uśpienia" w razie potrzeby może się błyskawicznie włączyć.
tak też było ze mną.
sen nie.
ale odpoczywałam.
drzewo dawało cień i samotnię praktycznie nie do zdobycia.
poczułam na policzku zachodzące słońce.
obróciłam się na drugi bok.
lepiej ale nadal czułam ogrzewanie przez słońce.
ale chyba o niebo lepiej jest że to słońce a nie ogień.
nic w okolicy nie płonęło. smoki ...
no właśnie !
skóy smoków.
namiot.
zrobię tu sobie dach, ściany, pooddzielam broń żeby mi nie zamokła.
wyleciałam po trupy smoków.
na szczęście nadal leżały.
ogołociłam mojego smoka z jego kawowej skóry i zabrałam się z powrotem do Lasu.
na drzewie dokonałam tego co było potrzebne.
czyli obróbki, cięcia, prowizorycznego ale mocnego szycia i zbudowania sobie ścian.
i tak powstał pierwszy namiot nadrzewny.
pewnie elfy z nich już korzystały ale był to pierwszy zrobiony na użytek Maga.
kiedy już zmierzchało poszłam sprawdzić sidła.
połapały się ... króliki.
tak, tak. króliki w Zakazanym Lesie.
zabawne ale i przydatne.
wróciłam z nimi na drzewo, zjadłam usmażone mięso, wypiłam krew ( niezbyt dobra ale lepiej tak niż łazić w szewskiej pasji i szukać ofiar wśród ludzi ) i przesiedziałam całą noc w swoim szałasie.
rano przed świtem zwinęłam majdan, skórę ukryłam w przyrządzonej przeze mnie naprędce dobrze ukrytej dziurze, i wróciłam z całą bronią pod granicę Lasu z błoniami szkolnymi.
czekał tam Moody.
wyszłam jako pierwsza.
- no widzę że spieszno ci do szkoły.
- nie twój interes. warknęłam.
wychodzili i inni.
- no proszę dzieciaki ! jednak przetrwaliście noc w komplecie. - zażartował Moody. - ten dzień macie spokój. odeśpijcie, odpocznijcie. jutro ostatni etap Czary.
przeszłam do zamku i od razu Ślizgoni zaczęli zadawać pytania jak było, co się działo.
odpowiedziałam im co i jak było i dali mi spokój.
Draco wiedział że jestem zmęczona dlatego odpuścił.
poszłam na górę, zabrałam świeże rzeczy i wyszłam do Komnaty.
należy mi się chwila samotności.
w pokoju znanym tylko dziedzicom po długim gorącym prysznicu położyłam się spać.
rano. oczywiście obudziłam się o świcie.
przeszłam do dormitorium.
ale po co spać ?
przywitanie przed zadaniem być musi !
bo jak inaczej ?
dostałam wyprawkę do śniadania.
mięso.
uściskałam każdego Ślizgona. ( Pansy też. )
życzyli mi powodzenia. ba, mało tego
odśpiewali mi uroczyście jedyną piosenkę jakiej się zdołali nauczyć z mojego repertuaru. "I Love Rock n Roll"
myślałam że im się tam rozryczę ze wzruszenia.
kij z tym że większość niedociągnięć tuszowały głosy męskie nie mogące wejść na wysokie dźwięki i większość przeciągnięć.
zrobili to.
po tym uroczystym śpiewaniu Draco oczywiście powtórzył mi to swoje ciche i kojące moje nerwy "będzie dobrze"
odpowiedziałam mu drugim uściskiem i lekko pokiwałam głową kiedy wyszłam z jego ramion.
- no to co ? - spojrzałam na tłum. - idziemy ?
poprowadziłam Ślizgonów na uroczyste śniadanie, na Wielką Salę weszli radośni.
jednak pomimo optymizmu miałam obawy.
nigdy nic nie wiadomo.
wyprowadzili nas reprezentantów, oraz domy przed Las. były tam półkoliście rozłożone wysokie trybuny.
- waszym zadaniem jest znalezienie Pucharu. - zaczął Dumbledore - jeżeli któreś z was zostanie ranne czy stwierdzi że chce się wycofać niech wystrzeli z różdżki czerwone iskry. - dyrektor spojrzał na mnie. - wejdziecie do Lasu, ściana drzew was już nie wypuści. nie wiemy co czai się wśród drzew. czy któreś z was myśli że już teraz nie da sobie rady ?
zgłosiła się dwójka.
kolega Kruma i przyjaciółka Fleur.
została nas 5.
trzech z Hogwartu, jeden z Dumstrangu i jeden z Pobbatoun.
- czas. - ustawiłam się nisko. - START !!!
wbiegłam w Las.
szukałam między ścianami jakiegokolwiek blasku.
odetchnęłam.
nie na wzrok to na słuch.
usłyszałam jedynie kroki pozostałej czwórki.
ich przyspieszone oddechy, ich niepewne uczucia, i ...
coś zaatakowało Fleur.
byłam za późno. wystrzeliła czerwone iskry.
pierwsza osoba zrezygnowała.
broń miałam przy sobie łącznie z łukiem.
wciągnęłam powietrze.
usłyszałam jak ktoś się potyka niedaleko mnie.
za Cedrikiem biegł mój brat.
a za nimi przypominający niedźwiedzia, z zamglonymi oczami Krum.
na dłoniach miał krew. Fleur. musiał ją zranić.
- szzz. - spojrzałam na Harry'ego. - uwolnij go. ja pójdę wrócić Krumowi rozum do głowy.
brat i wystraszony Puchon pokiwali głowami.
zagwizdałam. - ej. - rzuciłam kamyk. odwrócił głowę i zobaczył mnie biegnącą w prawo od brata. - no chodź.
spojrzał na mnie, patrzył mi prosto w oczy.
urok, tak na pewno miał na sobie urok, znikał.
Krum zerknął na swoje dłonie. - co ...
- przykro mi, muszę to zrobić. - odparłam. zapaliłam oczy i wykasowałam mu wspomnienia. - jak tam ?
odwrócił się i nic nie pamiętając pobiegł dalej.
Cedrik i Harry poszli dalej.
ja usiadłam na pieńku na ziemi i rozpaliłam sobie ognisko.
jeżeli przyjdzie tu jakaś bestia by mnie zabić ....
usłyszałam czyjś oddech, ba poczułam go na szyi. - witaj skarbie. - obróciłąm się jak rażona piorunem. Aleksander ... moja największa zmora .... co on tu robi ??? - zdziwiona ?
- co .. - odetchnęłam. - co ty tu robisz ?
- jestem. - położył mi swoje lodowate dłonie na ramionach. - nie cieszysz się ?
- nie. - odparłam. - nie cieszę się. czemu mnie prześladujesz ?
- oj kocie ... - odgarnął mi z szyi kosmyk włosów i założył go za ucho. - nie odpuszczę. kocham cię. nic na to nie poradzę.
- jest lekarstwo. - odpowiedziałam. - że tu i teraz odetnę ci ten chory łeb.
- oj, oj, oj baardzoo słodko się wściekasz. - uśmiechnął się do mnie "słodko" wampir. - ale czemu ? bo boisz się że ten twój magik nas zauważy ? mogę się go z łatwością pozbyć.
- tylko go tknij gnido a pożałujesz swojej przemiany w wampira. - warknęłam. a ten co ? siedzi sobie przede mną i zaczyna obsypywać moje ręce pocałunkami. odkopałam go, Aleksander oparzył się o ogień. wrzasnął ale spojrzał na mnie przymilnie. - nie masz prawa mnie nachodzić czy dotykać. tym bardziej całować.
- jesteś śliczna. nie umiem się przed tym powstrzymać. - rozłożył te paskudne usta. - jeden raz skarbie. jeden pocałunek. dam ci spokój.
- a ja jestem plastikowa. - wyciągnęłam nóż. - spieprzaj stąd, albo cię poćwiartuję.
- w tym lesie jest jeszcze twój braciszek i jakiś jeszcze jeden. no Igni wybieraj. ja mogę iść do nich i się nimi pożywić. albo dasz mi te słodziutkie usta.
brata zabić nie dam.
a wiem że Aleksander nie da mu łatwej śmierci.
o nie będzie się pastwić.
nie mogłam uwierzyć że to robię.
- no czekam Igni. podnosił się.
- zostań. - upadłam.
jutro, jeżeli go dożyję, to go znajdę i zabiję.
lub przynajmniej mocno pokieraszuję.
- wygrałeś.
pojawił się u niego okropny uśmiech.
poniży mnie, to mam jak w banku.
- chodź tu do mnie. - usiadł na pniu drzewa naprzeciwko. - usiądź mi na kolanach Igni.
- jeżeli mam jakoś funkcjonować wolę żebyś mówił do mnie pełnym imieniem.
- Ignis ... - wstrząsnął się. - to brzmi tak zimno ....
- a czy nie jestem zimna, bezduszna i bezwzględna ? - spytałam i musiałam mocno ze sobą walczyć żeby usiąść na kolanach tego durnia. - no ...
- jesteś. ale wiem że to przeze mnie. - pogładził mnie po ramionach. - odchyl główkę. na bok. - skorygował. zrobiłam to czego chciał. cena życia brata, Dracona i Cedrika. - a teraz będę się napawać tym zapachem.
to odpowiedni moment na sztylet w udo.
wbiłąm go z pełną siłą i wściekłością.
zawył z bólu.
- słuchaj kundlu. - warknęłam. - tylko podejdź do mojego brata, Cedrika czy widowni a cię skatuję.
- nadal słodko się denerwujesz.
koniec.
wzięłam miecz.
- słuchaj mnie uważnie. - spojrzałam mu w oczy z zacięciem. - jak jeszcze jeden raz się odezwiesz to ci odetnę ten łeb i sama poślę go do Rady. - zamilkł choć bardzo chciał coś powiedzieć.- masz minutę żeby się stąd deportować. albo ty to zrobisz albo ja poślę cię w ramiona mojej siostry.
- dobrze Ignis. - skapitulował mając nóż pod gardłem. - ale wróć kiedyś do Miasta. będzie miło mieć cię znowu w komnacie obok.
- czas ci się kończy.
wampir zniknął.
^ Draco macie tam jakiegoś wypłosza z Lasu ? ^ spytałam kontrolnie.
^ nikogo nie ma. ^ odparł.
w Lesie też już nie czułam jego smrodu.
wyniósł się.
ale wróci.
zwinęłam obóz, zgasiłam ogień i zaczęłam w nocy brnąć dalej.
Pucharu ani widu ani słychu.
coś mnie zaatakowało.
bestyjka.
- wolę ciebie niż jego. - przebiłam jej serce. - dobranoc.
przeszłam chyba Las wzdłuż i wszerz i nic nie znalazłam.
rano zobaczyłam Cedrika i Harry'ego.
szukali czegoś do jedzenia.
poszłam sprawdzić swoje sidła.
króliki.
no cóż ...
zawsze coś.
przyszłam do nich i rzuciłam dwa ciałka nad ogień.
- śniadanie. - uśmiechnęłam się. - jak robimy ? została nas tylko trójka.
- szukajmy go razem. - zaczął Cedrik. - ty będziesz nam mówić czy coś czyha w krzakach. ja i Harry będziemy iść za tobą i się rozglądać. jak coś zobaczymy to ci powiemy.
- nonsens. - odpowiedziałam spokojnie. - Puchar ukrywa się przed całą naszą trójką. tak łatwo nie będzie.
- to co mamy robić ? spytał Harry.
- musi zostać dwójka. inaczej go nie znajdziemy.
- ja nie idę. wstał oburzony Cedrik. - ja sam się zgłosiłem. nie wiem jak wy tu trafiliście ale nie odpu .... - Puchar. pokazał się. wszyscy się zerwaliśmy do biegu.
chociaż wiedziałam co będzie się działo.
dotknęliśmy Pucharu.
szarpnęło nami i znaleźliśmy się na jakimś cmentarzu.
posąg Śmierci z kosą.
- gdzie jesteśmy ? spytał Cedrik.
było całkowicie ciemno.
zmiana czasu i miejsca.
Harry złapał się za czoło i rozcierał bliznę.
mnie lekko bolały skrzydła i Znak lekko piekł.
był tu.
Petegrew pojawił się w polu widzenia i odepchnął Harry'ego pod posąg.
statua złapała go i trzymała trzonkiem kosy.
- zabij niepotrzebnego. - dotarł do mnie cichy głos ojca. spojrzał na mnie. - ach Ignis .... - wyczułam lekką radość. - czemu się do nas nie przyłączysz ? zyskałabyś jeszcze większą sławę. gwarantuję.
- nie chcę sławy. o pieniądze nie dbam. odpowiedziałam mu spokojnie.
- czy wszystko gotowe Petegrew ?
- ależ oczywiście panie. - szczur zbliżył się do kociołka i delikatnie wrzucił tam skarłowaciałą postać mojego ojca. - kości przodków wskrześ potomka. - kość z grobu wysunęła się i wpadła do wrzątku. - ręko sługi wzmonij pana. - Peter odciął sobie rękę z radością. - i krwi wroga wzmocnij swego przeciwnika. - podszedł do Harry'ego i rozciął mu rękę. kropla krwi pojawiła się na nożu i została ona wkropiona do wywaru.
przez chwilę nic się nie działo.
pojawił się dym.
dym wyszedł z kociołka, zaczął formować się w postać Voldemorta.
po kilku minutach ojciec już stał na trawie bosymi stopami.
- wiesz Potter co dała mi twoja krew ? - zbliżył się do brata i lubował jego cierpieniem. - to że teraz mogę cię do ... - wyciągnął palec wskazujący. Harry zwijał się z bólu na tyle na ile pozwalał mu kostur. - tknąć. - ojciec się uśmiechnął kiedy dotknął blizny. - tarcza Lily już nie działa.
- zostaw go ! - wtrąciłam się. nie chciałam tego robić tacie ale musiałam. sam mi mówił że to konieczne. - nie masz prawa.
- czyżby Ignis ? - podszedł do mnie z wyciągniętym palcem. - twoje skrzydła również.
rozłożyłam ramiona i skrzydła i wydałam Krzyk.
Petegrew zwijał się z bólu, Harry zatkał uszy więc nie cierpiał.
ojciec lekko wykrzywił się z bólu.
- skoro nie chcesz przyjąć mojej oferty ... - odchodził i rzucił zaklęcie na groby. - to zginiesz razem ze swoim bratem.
z ziemi wychodziły ... zombie.
tak, tak. zombie. najprawdziwsze zombie.
- Harry. - uwolniłam brata z kosturu. lekko słaniał się na nogach. - zabierz stąd Cedrika i znikaj.
- nie zostawię cię. - odpowiedział mi. - wracasz razem ze mną.
- posłuchaj. zombie mają to do siebie że nie czują bólu. dotrą do szkoły jakbym wróciła. nie chcę nikogo narażać. - podałam mu Puchar. - aktywuję go. a ty znikaj !
* Harry *
siostra wcisnęła mi do ręki Puchar do drugiej zimną rękę martwego Cedrika.
widziałem w jej oku łzy kiedy wyrzuciła kulę Energii w Puchar.
zabrało nas z powrotem na granicę Lasu.
- gdzie jest Ignis ? rozległy się pytania.
- ona ... - nadal nie wierzyłem w poświęcenie siostry. - ona została.
Ron i Hermiona przepchnęli się przez tłum i zaczęli mnie pocieszać .
"przecież wróci. na pewno wróci. " powtarzali jak maszyny.
mijały godziny siostry nigdzie nie było.
- no cóż ... - Dumbledore wstał przygnębiony - chyba możemy uznać że ....
siostra.
siostrzyczka wróciła.
ledwo szła, jej ubrania były zakrwawione i poszarpane, miecze brudne ale szła.
uśmiechnęła się tryumfalnie i po ostatnim kroku upadła na ziemię.
wsparła się na ostrzach i wstała.
- ktoś wątpił ? spytała cicho.
podbiegł do niej Malfoy.
zaczął łapać ją za dłonie.
chciał ją ocalić.
ale Igni się osunęła.
złapał ją po części Kastiel po części Malfoy.
* Draco *
- Ignis ... zacząłem nie wierząc w to co widzę.
nie mogła polec.
- jesteś bezpieczny Książę. - powiedziała z uśmiechem. - i to jest dla mnie najważniejsze.
potem już zemdlała.
zabraliśmy ją do Szpitalnego na co Pompfrey podskoczyła w miejscu przerażona tym co widzi.
Igni była wrakiem.
całe, praktycznie całe ciało pogryzione, podrapane, poszarpane, posiniaczone i poranione.
ułożyliśmy ją na łóżku i nie zostało nam nic jak tylko czekać.