środa, 1 stycznia 2014

Rok IV Epilog

cz. I   

siedziałam w Szpitalnym jeszcze nie kilka dni a tydzień !!!

oczywiście "wypisałam się"  po dniach dwóch.

musiałam jeszcze przemusztrować Ślizgonów na koniec roku.
a Draco zalegał mi z pompkami.

przeszłam w szatach na boisko.
przywitano mnie jak wielką bohaterkę.
oczywiście każdy z drużyny mnie uściskał,  każdy musiał mi powiedzieć "dobrze że wróciłaś".
nasz dom był zżyty przez sam fakt że większość osób miała czystą krew i mieli podobne poglądy.
ale drużyna była jak jedna wielka rodzina.

- no dobra. - spojrzałam na nich. - do szeregu ! - ustawili się. - każdy z was ma zadanie na wakacje. - patrzyłam na chłopaków. - każdy z was ma mi tu wrócić w dobrym humorze i oczywiście z zapałem do treningów oraz lepszą formą.
- tak jest pani kapitan !  odpowiedzieli mi zgodnie.
- no i oczywiście nie chcę słyszeć mękolenia. - odparłam dziarsko. - czy to jasne ?
- oczywiście pani kapitan !

po treningu który był oczywiście perfidnie dla nich wykańczający.
na torsie Dracona oczywiście perlił się pot.
został tam jako ostatni a jak wychodził ostatni poza nim lekko zagwizdał i usłyszałam uwagę "no to jemu się specjalnie dostanie".

Draci uśmiechnął się do mnie i podszedł.
- może darujmy sobie ceregiele i od razu przejdźmy do kary. - oparł się o ścianę. - ile to jeden ? spytał.
- hmmm ... - niech się pomęczy. będzie mnie znosić przez pół miesiąca. - 5. na koniec roku jestem wredna.
- jeden.  - skardł mi krótkiego buziaka. - jeden. - uśmiechnął się i znowu musnął mnie ustami. - jeden.
- dobra. nie wytrzymam.  do czterech.
- jeden.  - pocałował mnie usatysfakcjonowany Draci.  - dwa. - spojrzał mi w oczy. - dwa. - lekko, jeszcze lżej niż poprzednio dotknął mnie swoimi wargami. kusił złośliwiec. - d ... - urwał w jednej trzeciej wyrazu bo sama go docisnęłam i pocałowałam.      objął mnie ramionami na tyle na ile pozwalała mu ściana.  oczywiście nie mogłam sobie odmówić mojego ulubionego kąska czyli jego górnej wargi.  przyjął zmianę i teraz poznawaliśmy nowy sposób.    - chyba wyrobiłem normę Księżniczko.
- wyrobiłeś, wyrobiłeś. - potwierdziłam. - a teraz sio pod prysznic.  czekam w zamku.

wyszłam uszczęśliwiona jego treningiem i zapałem.
już ja go przypilnuję żeby dostał baty do treningu na wakacjach.

weszłam na korytarz główny no i oczywiście tłumy idące na obiad mnie zauważyły.
a że całe ciało miałam teraz w bliznach dość łatwo było mnie wykryć.

a teraz zaczęto mnie witać, gratulować,  pozdrawiać etc.
nie chciałam tego.
zrobiłam to co każda siostra zrobiłaby dla swojego brata.

przeszłam do dormitorium.
ale i tu obsypały mnie gratulacje, życzenia i cała reszta szopki.
nawet Pansy (!) powiedziała "oho wróciła. może to i lepiej".

spojrzałam na Draco.
no musiał mnie pocałować.

i to też zrobił.
wziął mnie do siebie i pocałował.
nie mogłam się oprzeć i pogładziłam go po lekko jeszcze wilgotnym po błyskawicznym prysznicu karku.
on zrobił wobec mnie to samo.

odsunęliśmy się od siebie bo jednak lepiej było zachować to dla nas.

minęło kolejne kilka ostatnich dni.

zakończenie roku.
ostatnia uroczysta uczta.

- no więc ... - zaczął Dumbledore. - byliśmy tu świadkami poświęceń. i to wielkich poświęceń.  bo życie ludzkie nie ma ceny, a żeby je poświęcić trzeba mieć nie tylko odwagę ale i pewną dozę szaleństwa by chcieć utracić życie na rzecz drugiej osoby.  w tym roku pożegnaliśmy Cedrika Driggory, Puchona z roku VI, mądrego i honorowego młodego człowieka. za jego nieopisaną stratę Hufflepuff, choć wiem że nie wróci to go wam.,  dodatkowe 50 punktów. - "remis z Gryffindorem".  - oraz dla Ignis i Harry'ego. dodatkowe odpowiednio 50 i 80 punktów. - "jak dostaniemy 80 to wygramy!"  gorączkowe szepty wśród Gryffonów. - jednak za trudy Czary panu, panie Potter należy się punktów 50.  wytrwał pan tam gdzie mało kto miałby odwagę zostać. dla ciebie Ignis 80 punktów gdyż byłaś w stanie poświęcić całą swoją pracę i zaprzepaścić już wszystko by ratować brata. za to wielkie i na pewno zostawione trwale na kartach historii poświęcenie zdobywasz 80 punktów dla swojego domu.

czyli ....
100.
80 za Czarę,   20 na czysto za treningi.

Slythrein podniósł wrzask a Gryffindor, co dziwne,  również się cieszył.
mieli mojego brata żywego.

spojrzałam na swoją dłoń.
miał na niej swoją Draco.
uśmiechnął się do mnie szczerze i ,  przy całej Wielkiej Sali pełnej,  pocałował mnie w policzek.

ale chcieliśmy żyć jak para.
móc sobie pozwolić na gest objęcia, drobnego buziaka w policzek na przerwie czy przytulenie się do siebie.
dlatego wiedziałam że trzeba pokazać Harry'emu jego błędy.  że trzeba mu o nas powiedzieć.

- Draco, Draco, Draco ... - spojrzałam mu w oczy. - niczego się nie nauczy.
- ale czy nie tego chciałaś ? uśmiechnął się łobuzersko.
- cicho. - ucięłam. on się roześmiał a ja no cóż ... razem z nim. - dobra. zbieram się. muszę zabrać jeszcze manatki z Lasu.
- leć.  pożegnał mnie.

wyszłam z zamku, zabrałam namiot i pokrowiec na broń ze smoczej skóry i na koniec podziękowałam Cirispinowi.
- dzięki za wsparcie. powiedziałam do nagrobka.
powiew wiatru poruszył lawendą i miętą na jego kurhanie jakby mówił mi "nie ma za co.".

wróciłam do zamku.
wszystko pomieściłam w kufrze a Draco oczywiście nie mógł sobie odmówić objęcia mnie ramieniem przy całej szkole.
to że byliśmy razem na razie jeszcze było jakąś sensacją.

przeszliśmy na peron.
oczywiście przedział wybraliśmy ten którym jechaliśmy tutaj. i oczywiście pusty.

usiadłam i od razu się położyłam, za pozwoleniem Draco z głową na jego udzie.
zasnęłam na kilka godzin.

ale kiedy otworzyłam oczy byłam otoczona wianuszkiem nauczycieli.
- co się stało ? spytałam zdezorientowana.
Draco oczywiście mnie przytulił. - zemdlałaś.
- nie. - odpowiedziałam mu. - ja spałam ...
- niemożliwe. - stwierdził Snape. - jesteśmy na miejscu.
wstałam.
ale od razu opadłam.
- wszystko mnie boli ... - powoli i z pomocą Dracona podniosłam się. - jak to możliwe ?
- nie wiemy Ignis. - odpowiedziała mi McGonnagall. - jednak na razie radzę ci nie ruszać się poza dom  którym mieszkasz.
- rozumiem pani profesor.  powoli wyszłam z pociągu.  tu również opierałam się o Draciego.

- Ignis. - spojrzał na mnie blondyn. - wszystko okej ?
- krew ...  - wyjęłam fiolkę i opróżniłam. - lepiej. ale nadal czuję że jestem słaba.
- mogę powiedzieć rodzicom że nie przyjedziesz ...  zaczął.
- do wyjazdu na pewno wydobrzeję Książę.  - pocałowałam go w policzek. - do zobaczenia.
- do zobaczenia.   odpowiedział mi tak samo i poszedł do Narcyzy i Lucjusza.

cz. II 

Harry pomógł mi iść.
jednak miał o tyle "lepiej"  że w miejscu gdzie siedzielismy chwilę potem dołączył się Kastiel i zespół.

- Ignis co jest ? - spytał mnie czerwonowłosy. - nigdy nie byłaś taka blada ...
- to jeszcze ze szkoły. nadal nie jestem w formie ...

Kastiel usiadł obok mnie a naokoło mnie i jego cały zespół.
- zabiorę twój kufer. - zaczął kiedy już dotarliśmy do odpowiedniej stacji.- chłopaki pomóżcie jej.
Lysander delikatnie ale stanowczo mnie poprowadził.

prawdą było że nie czułam się najlepiej.
jak trafię do szpitala to będą zachodzić w głowę co powoduje takie dolegliwości.
pewnie jeszcze pomylą leki, pogorszy mi się a krew będzie mi coraz bardziej pachnieć.

tekściarz i wokalista podprowadził mnie do domu ale nie mojego, do Kastiela.
- obiecałaś mi że mieszkasz u mnie.  uśmiechnął się.
- Kastiel ! - ofuknęłam go. - ale ...
- nie powiedziałem czy na te kilka dni przed urodzinami czy na miesiąc.  uśmiechnął się złośliwie.
- wredota. - mruknęłam. - zajmuję glebę bo znając mnie ...  nie dokończyłam zdania bo zrobiło mi się niedobrze.    wybiegłam i trafiłam do łazienki. nawet nie wiem jakiego miałam farta.

w toalecie było widać jakieś szczątki.
na wpół rozłożone.

na ich widok zrobiło mi się niedobrze po raz drugi.

potem już stwierdziłam że jak mam tak chorować to najlepiej będzie jak zostanę w łazience na ten miesiąc.

- Ignis ... - Kasti zapukał do drzwi. - wszystko okej ?
- zostaję tutaj. - zarządziłam ale on i tak wszedł.  widział resztki jakiejś gałki ocznej.  sam się przekręcił. - to po tym ataku.  ale jak to się znalazło w moim żołądku ???
- Ignis, zombie mają tą złośliwą właściwość ze jak chcą kogoś otruć czyli zabić. co w twoim przypadku było raczej jasne. - zaczął Dumbledore. - to w swoich ostatnich chwilach każą swoim tkankom wniknąć do twojego organizmu.
- ile to jeszcze będzie trwało ? spytałam.
- ciebie zaatakowała ponad setka więc jakieś 4 dni co najmniej.  ale nie masz się czego obawiać. - profesor się uśmiechnął. - Kastiel wie co masz jeść i pić żeby przyspieszyć wyrzucenie z siebie tego. - wymownie wskazał na toaletę. - to spowodowało twoje dzisiejsze osłabienie i atak letargu.  ale - spojrzał na mnie zyczliwie. - za kilka dni wszystko minie.
- wielkie pocieszenie ...  mruknęłam kiedy Dumbledore zabrał Kastiela na dół na ostatnie instrukcje.

- ale wuju nie mogę jej wiecznie okłamywać ...  usłyszałam szept Kastiela.
- w takim razie pokaż jej kim jesteś. ucieszy się jak dowie się że nie jest sama. odpowiedział mu dyrektor.
- albo mnie znienawidzi za kłamstwa.  odparował Kasti.
- nie wiesz co się stanie ale na pewno doceni szczerość.   pyk.  Albus Dumbledore się deportował.

usłyszałam kroki na schodach.
- czemu mi nie powiedzia ... - i kolejna kolekcja szczątek. - czemu to ukrywałeś ?
- bo ... - zaczął niezdecydowany. - bo ...  bo jestem charłakiem. umieścił mnie tutaj w tej rodzinie kiedy byłem dzieckiem.  potem nawiązał ze mną kontakt krótko po tym jak pojechałaś do Hogwartu. potem okazało się że jestem na dodatek ... inny.
- to znaczy ...
- sama zobacz. - Kastiel zmienił się w jak ja to nazywałam w stosunku do wilkołaków "kundla".  czyli brudnego krwią niedokońca rozwiniętego prawidłowo zmiennokształtnego.   jego zwierzęciem był niedźwiedź kóry teraz stanął na dwóch tylnych łapach.  - nie mam czystego pochodzenia a cecha wyszła sama.  dlatego mogę być w Hogwarcie, dlatego mogłaś mnie odwiedzać. bo jestem kundlem.
- nie mów tak. - chciałam się podnieść ale cóż....   niestety zostało mi to uniemożliwione. - ja też czystej krwi nie mam.  jeżeli chodzi o wampiry jestem hybrydą chyba każdej nacji.
- ale zmieniła cię czysta krew. i to królewska. - prychnął. - a ja ...
- nie masz prawa samego siebie obrażać. - wstałam.  na dzisiaj chyba koniec.  - czysta krew to nie wszystko. - zbliżyłam się. ale Kastiel się odsunął. - bracie. - przytuliłam go czy tego chciał czy nie. - czemu mi dopiero teraz to mówisz ?  - zanurzyłam palce w te jego czerwone włosy. - czemu ?  nie gniewam się, nie złoszczę,  nie gryzę,  nie drapię.  ale moje pytanie to "czemu teraz?".
- bo ... bo sam nie wiedziałem jak ci to powiedzieć.
- Kastiel - pstryknęłam go w nos. - umieram z głodu.
- ale masz tego nikomu nie mówić. Spade jedynie wie i tak ma zostać.
- dobrze niedźwiadku. - pogoniłam go do kuchni. - ale jeść.

zaśmiał się i zrobił mi wieeeelkiiii obiad.
po którym oczywiście mnie przeczyściło.

- no Ignis dwa dni żygania masz z głowy. - rzucił przez drzwi. - wszystkiego pozbywasz się dzisiaj czy ...
- dzisiaj.  - odpowiedziałam mu pewnie. - chcę się tych śmieci pozbyć raz a dobrze.
- tak jak myślałem. - powiedział Kastiel z lekką radością i kąśliwością i przyniósł mi kolejny giga talerz.  zniknął w minut 5.  kolejne 30  żygałam jak kot.

ale za to pozbyłam się tego wszystkiego i od razu poczułam się lepiej.

- no a teraz ...  - wziął mnie na ręce i położył u siebie na łóżku. - dobranoc Ignis.

zamknęłam oczy i zasnęłam.

kiedy mnie budził świeciło słońce.
- jest rano dnia następnego. - poinformował mnie. - jak się czujesz ?
- jak nowa. - wstałam radośnie. - śniadanie dostanę ?
- a słowo "proszę" ? zapytał złośliwie metal.
- a idź. - odgryzłam się. - chcę jeść. czy starszy denerwujący i złośliwy brat zrobi mi śniadanie ?
- zrobi. - pacnął mnie po nosie i poszedł na dół a ja za nim. - rodzice wyjechali. powiedział uprzedzając moje pytanie.
- a kiedy ...
- za tydzień. - odpowiedział nawet nie dając mi skończyć.  podał mi talerz i w milczeniu patrzył jak jem. - Ignis ...
- hmm ? spytałam półsłówkiem bo jadłam kanapkę.
- może ...
- nie Kastiel, naprawdę. - odpowiedziałam mu. - rozmawialiśmy o tym. już się z tą Ignis żegnałeś. jesteś dla mnie równie ważny co Draco ale ciebie kocham jak brata.
- ale ...  ale jak ja nie jestem pewny ?  spytał.
- Kastiel proszę. - spojrzałam mu w oczy. - nie mam jak z tobą być. sam wiesz że 10 miesięcy to strasznie dużo czasu.  a ja ... ja kocham Dracona.
- ale ja nie chcę. - zacisnął pięść. - ja chcę moją Iskierkę.
- Kastiel ... - powoli miałam szkliste oczy. - ale ona nie wróci.  bądź tak wyrozumiały żeby zrozumieć. ja nie mam dla ciebie czasu, mieszkam i uczę się przez 10 miesięcy daleko. nie chcę żebyś tęsknił.
opanował się,  odetchnął i rozluźnił dłoń.  - ale będzie mi trudno wytrzymać. zawrzyjmy układ kiedy jedno z nas jest na skraju a nie ma obok drugiej połówki danej osoby to mamy prawo się całować.
- zgoda. - pokiwałam głową. teraz zobaczyłam jego ręce.  blizny,  dość świeże. - kiedy ...
- nieważne. - odpowiedział mi. - mam wszystkiego dość. zespół się sypie. muzyki nie ma. nawet Spade powiedział że "gdyby tu była młoda wszystko byłoby lepiej".
- Kastiel ... - spojrzałam mu w oczy. - nie załamuj się. zespół przetrwał chyba już nie jedną kłótnię i rozpad weny.  - pogładziłam go po dłoni. - ty tu jesteś liderem. pozbieraj ich.
- ale nie mamy na próbach ciebie. to nie to samo.
- może to cię pocieszy.  -  pocałowałam go w policzek. - masz wziąć się w garść.
uspokoił się,  chyba wiedział że do układu muszę sama dojść i przygotować się.  - ale masz do mnie pisać.
- dobrze. - zgodziłam się. - a ty nie jesz ?
- nie. ja jadłem.  odpowiedział weselszy.

minęło kilka dni.  Kastiel pozbierał się,  zespół wyprowadził na prostą i na razie nie przejmował się moim wyjazdem.

spałam sobie pod kołdrą kiedy coś zastukało do okna.
potem szkło się rozwaliło.

obudzony Kastiel zerwał się na równe nogi.
jedyne co usłyszałam to świst powietrza rozcinanego nożem.
dostał w udo.

- Aleksander ! - wrzasnęłam w noc. postać pojawiła się na oknie z uśmiechem i bukietem czerwonych róż. - co to do jasnej cholery ma być !
- ach to - spojrzał na rannego i zaciskającego zęby z bólu Kastiela. - to moja przekąska.
- ani mi się waż. - zasłoniłam czerwonowłosego. - tknij go palcem a pożałujesz.
- choćby tak ?? - pogłębił wejście noża.  - nie było zapraszać do siebie mojej dziewczyny.
rzuciłam się na wampira i go powaliłam.
- oj nieładnie. - skarcił mnie i Powietrzem wstał spode mnie i wyrzucił mnie do góry. - nie wolno na mnie siedzieć.
- czyżby ? - podcięłam mu nogi i przygwoździłam po raz kolejny. - nie wydaję mi się żeby jakoś ci to przeszkadzało.
- Igni potem. - błysnął kłami ale raniłam go policzkiem. z pierścieniem z kilkoma ostrymi kamieniami. miał na nim szramę. - oj skarbie potem. nie teraz. - dostał kolejny policzek, w to samo miejsce. - wiem że lubisz mnie głaskać ale nie teraz.  - podniósł się. - chyba że zagramy.
- na jakich zasadach i o co ? spytałam.
- jak ja wygram dostanę i pocałunek i jego życie. - uśmiechnął się patrząc na cierpienie Kastiela. - a jak ty wygrasz daję sobie z tobą spokój a on pozostaje żywy jeżeli się nie wykrwawi.
- jakie zasady ?  ponowiłam pytanie.
- pojedynek. kto wygra. zgarnia swoją pulę.- podciął mnie. - nie ma zasad fair-play. - uśmiechnął się. - oj jak słodko byłoby cię teraz unieruchomić i pocałować ...
kopnęłam go w brzuch. - nie ma zasad. - uśmiechnęłam się. - to ... - obróciłam się w Ogniu - zobaczymy.

walka była zażarta ale kiedy po raz drugi wylądowałam na podłodze i Aleksander przymierzał się do pocałunku wbiłam mu nóż w łopatkę.  - chyba wygrałam.  - puściłam ostrze,  było głęboko ale nie na tyle by zabić. - spieprzaj stąd.

wróciłam do Kastiela.
- Kasti ... - spojrzałam mu w oczy i podłożyłam swoją lewą dłoń pod jego. - jak będzie bolało to zaciskaj palce.  nawet jak połamiesz to się błyskawicznie zrosną.  - pokiwał głową.  słyszałam jak dyszy i jak cierpi.  wyjęłam nóż. krzyknął z bólu. - cii. - pogłaskałam go po spoconym jednak czole. - teraz tylko zamknę ranę. - ognikiem lekko wyczyściłam ją od środka i zamknęłam delikatnie.    jeden palec złamany.
pocałowałam go w czoło.  - już po strachu Kastiel. wszystko będzie dobrze.
spojrzał na mnie z uśmiechem ulgi i przytulił mnie ostrożnie.  - dziękuję Ignis.
- nie ma za co. - buziak trafił na policzek. - idź spać.  ja będę cię pilnować.

Aleksander nie wrócił.

następnego dnia dostałam pismo od Rady w którym tłumaczyło mi czemu moje działanie było niepoprawne.
odpisałam im że to Aleksander zaatakował pod osłoną nocy i opisałam im całą sytuację udowadniając również że to on jest temu winny.

potem już mijały dni,  prób zespół nie miał bo Kastiel musiał odpoczywać i nie nadwyrężać nogi.
a ja mu w tym pomagałam.
noga szybko wróciła do poprzedniej formy.

był już sierpień, siedzieliśmy w jego ogrodzie z lemoniadą i smażyliśmy się na słońcu.
on się smażył ja jakoś zostałam w cieniu i popijałam napój z lodem.
ale nagle Kastiel mi gdzieś zniknął.
wstałam, zaczęłam szukać, nic, cisza.  
zrobiłam krok w tył i ...
ha oblał mnie wodą.
tak.  wziął węża ogrodowego, odkręcił kurek i oblał mnie wodą.

- ty !! - odwrócił się i zaczął uciekać. - jak ja cię dorwę !!
no i dorwałam.  dostał giga balonem z wody.
- Ignis !!! - wrzasnął. - to były moje ulubio ...
nie doczekałam się końca jego wypowiedzi bo zaczęłam się śmiać i biegać po trawie.
a on za mną.

w końcu obydwoje się pośliznęliśmy i upadliśmy na zielony mokry od wody trawnik.
wstałam i poszłam pod parasol gdzie siedziałam i znowu piłam lemoniadę.

list.
kto by inny jak nie Draco ?

" Księżniczko ! 

nie mogę się doczekać Twoich odwiedzin. 
aktualnie jestem z rodzicami w jednej z kafejek na Pokątnej bo dzisiaj wróciliśmy z wakacji. 
piszę bo chcę się zapytać jak tam u mugoli ?  trzymasz się jeszcze ? 
rodzice mi podpowiadają że już wyzdrowiałaś,  bardzo mnie to cieszy. 

jak z treningami Księżniczko ? 
bo ja jestem chętny. 

no, muszę iść. 
do zobaczenia ! "

spojrzałam na stolik i nabazgroliłam mu odpowiedź.

" Draco ! 

na razie jestem u Kastiela i piję sobie lemoniadę. 
trzymać się trzymam,  ale o powodzie wolę ci powiedzieć jak się zobaczymy.
a tak, wyzdrowiałam dzięki temu że wujek Dumbledore powiedział mojemu gospodarzowi jak mnie wyleczyć. 

treningi być muszą ! 
nie możesz wrócić z wakacji nie w formie.

napisz jeszcze jak konkretnie mam się do Ciebie dostać "

podałam papier jego sowie która poleciała jak z procy żeby zanieść list.

- Igniis ! - głos Spade'a był nader charakterystyczny. - co tam u ciebie młoda ?
- a hej Spade - przybiliśmy piątkę - jakoś leci a u ciebie ? 
- bardzo dobrze. - perkusista usiadł obok i pokazał mi zdjęcie Amber - szczególnie że zrobiliśmy ją na szaro - drugie kiedy spadała na nią masa z farby, wiórków ołówkowych no i szarego papieru toaletowego - i wyszło genialnie. 
- widzę - roześmiałam się - a ty oczywiście nadal palisz 
- przeszkadza ci to młoda ? spytał zaskoczony Spade. 
- aha, mam dobry węch a to mi śmierdzi.
- dobra - uniósł dłonie - nie będę tego robić przy tobie. 
- cieszę się - odparłam - kiedy jakaś próba ? ja za dwa tygodnie jadę. 
- a co z imprezą ? 
- będę spokojnie Spade bo ci cylinder spadnie - Kastiel się zaśmiał - dobra, a tak na serio to co tu robi ? 
- przyszedłem żeby się zapytać jak tam noga. 
- jest okej Spade -  odpowiedział mu Kasti - a czemu chcesz to wiedzieć ? 
- bo za dwa dni wybieramy się na basen. młoda oczywiście idzie i nie ma wykręcania się.
- czy ja się wykręcam ? - spojrzałam na niego - bo chyba jednak nie. Spade jak idziemy na basen to okej ale żadnych długich spacerów na miasto. 
- ona mnie pilnuje gorzej niż doktor perfekcjonista. powiedział Kastiel. 
- ale zdrowiejesz, nie ? odparł złośliwie perkusista.
- no noga zdrowa. - potwierdził. - a czy moja pani doktor puści mnie na basen ?
- puści ale masz się nie przemęczać.  spojrzałam na niego poważnie.
on i Spade się roześmiali co zwabiło do ogródka i resztę zespołu.

no i tak sobie siedzieliśmy aż do godziny 11 wieczorem, pijąc lemoniadę, rozmawiając i śmiejąc się.
potem się rozeszli a ja z Kastielem wróciłam na górę.

oczywiście od razu oddelegował mnie pod prysznic uzasadniając to starym argumentem "jesteś młodsza.".
ale miałam ciepłą wodę więc nie spędziłam mu tam godziny,   jak chyba przewidywał.
zobaczył mnie w luźnej bluzce z krótkim rękawem, mokrej głowie i krótkich spodenkach.

- co tak krótko ?   spytał zaskoczony.
- nie będę ci tamować łązienki.  jeżeli myślałeś że siedzę dwie godziny to się myliłeś. - odpowiedziałam mu złośliwie. - a teraz sio. ciepła woda ci wystygnie.
- to jest mój dom Ignis ...
oparłam się o obicie kanapy za jego plecami.  - idź pod prysznic.
przerzucił mnie i położył na kanapie.  - nie.  - wskazał na ekran telewizora. - niedługo horror.
- aha i niby mamy go oglądać ...  a jaki tytuł ?
- "Skowyt".  może tak średnio horror ale i tak film jest genialny.
- aha. - usiadłam obok Kastiela na kanapie i oparłam się o niego. - jak zasnę to mnie obudź.
- oczywiście.  uśmiechnął się.

oczy mi się kleiły a ten co ?
popcorn mnie nim tyka.
- pobudka ...

przerzuciłam się na drugi bok i zatkałam sobie uszy.
a leżałam na jego ramieniu więc nie miał za wygodnie.
za to ja tak.

- pobudka. - powiedział zatrzymując film. - bo będę chamski i obleję cię wodą.
cisza.  wziął swoją szklankę i przechylił.  ale Woda została na jej dnie.  - spać.
- ech czyli obejrzę film sam. - podniósł mnie i zaniósł do siebie. - dobranoc.

zasnęłam w jego łóżku otulona kołdrą.
a on wyłączył po cichu płytę, wszedł do pokoju,  najnormalniej w świecie przebrał się w piżamę i zasnął obok mnie.

rano obudził mnie zapach dymu.
nikotyna Spade'a.
siedział przy oknie dachowym i popalał.

podniosłam głowę z poduszki którą okazał się być Kastiel,  zgasiłam mu peta i walnęłam się spać z powrotem.
- a aa. - wyciągnął mnie za nogi. - nie ma spania.  pobudka.
a ja za sobą pociągnęłam Kastiela który miał pecha i rąbnął ręką o podłogę.
- czy ty się kurwa Spade dobrze czujesz !? spytał zły.
- to młoda wyciągnęła cię za nogi. na mnie nie patrz.
- Igniis ..
- obudził mnie dym a że zgasiłam mu papierosa to wielce obrażony kapitan kapelusz zabrał mnie za nogi. wyjaśniłam.
- Spade ...  - rzucił zły Kastiel. - po co ją budziłeś ? po co paliłeś ?
- bo mam głód ?  zasugerował mu perkusista i wyrzucił niedopałek.
- to przestań palić to się go pozbędziesz ? 
- a młoda - rzucił mi ciężką, metalową zapalniczkę i o zgrozo paczkę śmierdzieli - prezent ode mnie. 
- Spade a nie lepiej koszulkę z napisem "nie lubię cię młoda" ? byłoby eleganciej. 
- bierz i nie dyskutuj, kiedyś ci pomogą. Spade odpowiedział wszystkowiedzącym tonem.
Kastiel też nie popierał jego inicjatywy ale nic nie powiedział bo, tak jak i ja, znał Spade'a na tyle by wiedzieć że nawet zwrot fajek go nie przekona. 
- dobra ludzie jutro basen. - zaczął perkusista - mogę wiedzieć czemu śpicie w jednym łóżku ? 
- bo nia ma tu dwóch a Kastiel na podłogę mnie nie puści - odpowiedziałam - a czemu cię to interesuje ? 
- bo ... - urwał - bo tak.
- słaby argument Spade - odparłam zabierając się z podłogi i wyszukując rzeczy - czego chcesz ? 
- powiedzieć ci że pojawi się specjalny gość. Spade wyszedł. 

jaki gość ??? 
znowu Aleksander ???

nie, pyknięcie aportacji. - Ignis Morringhan Potter - człowiek z Ministerstwa - wezwanie do szkoły. 
- w jakiej sprawie ? odparłam. Moody. 
- zapraszam - wyciągnął rękę i mnie ze sobą zabrał do gmachu Hogwartu. był tam już Harry. - to już na mnie czas. i zniknął.

w spustoszałym gabinecie siedział stary Moody.
znaczy nie stał.  próbował uciec.
chciał mnie staranować ale go cofnęłam.
- o co chodzi panie dyrektorze ?  spytałam Dumbledore'a.
- on zapiera się że cię zna.  - spojrzał na nauczyciela. - czy to prawda ?
spojrzałam dyrektorowi w oczy. - nie znam tego mężczyzny.  odpowiedziałam pewnie.
- w takim razie Severusie ... - kiwnął na Snape'a.  wpoił coś Moody'emu do ust. - to Veritaserum.  ukrywał się w Lesie przez cały ten czas, dlatego wezwaliśmy was tak późno.
- aha.  - potwierdziłam tempo.  Harry nic nie rozumiał. - Eliksir Prawdomówności.  wyjaśniłam bratu.
pokiwał głową i patrzył jak były profesor otrząsa się a moc Wielosokowego gaśnie.

pojawił się jakiś  wybledły, wychudzony, stary mężczyzna w jego ubraniach,  szklane oko wypadło i potoczyło się do skrzyni.

nauczyciele poszli do tego miejsca pierwsi i nakazali mu otwierać.
otworzył wielką skrzynię a w niej jeszcze chyba ze sto małych.
na końcu było dno i leżał tam człowiek.

- nic ci nie jest Alastorze ? spytał Dumbledore.
bełkot spod knebla.

zabrałam Powietrze w sznur i spętałam nieudolnego agenta.
- masz pewną śmierć.  wyartykułowałam mu bezgłośnie.
spojrzał na mnie błagalnie ale i Snape wiedział co mu się stanie.

wróciłam do Kastiela oczywiście wyklarowując Harry'emu powód mojej nieobecności w domu przy Privet Drive.

siedział sobie na kanapie i gapił się w telewizor.
leciał jakiś serial o pracy patologa.

- co oglądasz ? usiadłam obok niego a on lekko podniósł się na swoim miejscu.
- Ignis nie strasz mnie. - odpowiedział. - a takie coś w sumie nawet nie wiem co ...  przełączył.
- po co oglądasz z ... - dotarło do mnie.   czułam w tym domu krew.  - nie. nie mów mi że ...
- nie Igni, nie spokojnie. - pogładził mnie po ramieniu. - to coś przysłała ci Rada. - wskazał na kuchnię i fiolki krwi. - nie ja.
- uff ... - odetchnęłam spokojna i przekąsiłam jedną z nich. - no to jutro ten basen nie ?
- nie wiem czy chce mi się iść.  Dean i Micheal chorzy, Lysander ma nadal problemy ze strunami a nie może przez to pływać.  co mamy tam iść w trójkę ?
- a czemu by nie ? - spojrzałam na niego. - no weź. Spade kazał mi iść. idziemy.
- młoda ma rację. - Spade pojawił się na kanapie. - musicie iść.  choćby i ze mną.
- em ... - wciągnęłam powietrze. - Spade możemy porozmawiać ?

wyszłam z nim na ulicę o tej porze dnia pustą.
- jak ty to robisz ?
- a słyszałaś kiedyś o Cieniu ?  spytał odbijając piłkę.
- to dlatego ... - teraz zrozumiałam.

 Cienie - jak kto woli Strażnicy.  pojawiali się bezgłośnie, niewykrywalnie i wiedzieli o wszystkim.
 byli dalekimi "kuzynami" dementorów a jeszcze dalszymi wampirów, potrzebowali odrobiny krwi ale zwykle preferowali zwierzęcą.

- ale ...  zaczęłam niepewnie
- on już wie. - spojrzał na mnie znad okularów.  zamiast oczu miał coś jakby kamienie księżycowe. - dlatego noszę okulary.  kapelusz jest już normalnym dodatkiem.
- dlatego cię wcześniej nie wyczułam. - teraz wszystko jasne. - możesz pachnieć jak chcesz.
- bingo. - przybrał zapach Draco.  - czy nie tak pachnie twój obecny ukochany ?
- zabieraj ode mnie te perfumy. - odpowiedziałam ostro. - nie są twoje. nie masz prawa ich przybierać.
- dobrze Ignis spokojnie. - podniósł dłonie. - my też jesteśmy pod władzą Morringhan zapomniałaś ?

bezkształtne Cienie zwykle za zasługi otrzymywały ciało, własny zapach,  zdolności powracania do jednej formy przez wiele lat.
bo Cienie mogły być jedną postacią tylko raz.
czyli jak raz był kotem  to już żadnym kotowatym być nie może.

- nie, przepraszam. - odpowiedziałam już spokojna. - ale ..  ale kiedy zostałeś Cieniem ?
- mam w tym ciele lat 17, tyle ile Kastiel. ale Cieniem nie byłem.  byłem człowiekiem,  ale spłonąłem w wieku niemowlęcym. a twoja siostra zmieniła mnie w Cień, od razu z ciałem które rosło.
- gratulacje. - uśmiechnęłam się. - dostałeś od razu Kastiela do pilnowania czy sam sobie go wybrałeś ?
- wybrałem go.  - odpowiedział luźno. - zaprzyjaźniliśmy się i ... i stał się dla mnie jak brat.  dlatego stwierdziłem że chcę mieć na niego oko.
- rozumiem. - pokiwałam głową. - wracajmy już.
- pani przodem.   wpuścił mnie w drzwiach.

Kastiel nadal oglądał program w którym było dokłądnie pokazane jak kroją trupa.
po co mi to widzieć ? mam to co zebranie.
a jutro sąd Moody'ego.  będzie zabawnie.

z samego rana budził nas Spade i podał nam torby i pół godziny na ogarnięcie się łącznie ze śniadaniem
nie zdążyłam nic innego jak wypić fiolkę krwi, zabrać kolejną do torby i po drodze przekąsić parę plasterków salami i szynki.
wyszliśmy do odkrytego kompleksu i oczywiście utknęliśmy w gigantycznej kolejce.
od rana było gorąco i sucho a ludzie szukali orzeźwienia.
jak się już dopchnęliśmy do bramek i cudem znaleźliśmy miejsce w cieniu oraz po rozłożeniu się i przebraniu do strojów pływackich poszliśmy do wody.
niestety nie był to basen z czarodziejami gdzie doceniliby kunszt hipokampa więc musiałam to sobie odpuścić.
w wodzie spędziliśmy cały dzień i powoli zachodziło światło kiedy już wychodziliśmy.
po basenie oczywiście śmierdziałam chlorem.

wypłukałam się, spryskałam perfumami i wyszłam w gorsecie ukrytym pod peleryną.
- ja muszę iść Kasti. - poczochrałam metala. - Spade miej na niego oko.
- mamy noc horrorów młoda.  na pewno się stąd nie ruszy.  zapewnił mnie Cień
- aha. - zatrzymałam się. - minęło półtorej miesiąca Kasti. do zobaczenia na urodzinach. przesłałam mu buziaka i wyleciałam w noc.

cz.  III 

dotarłam do Dworu z kuframi ukrytymi w sakwie.
ojciec stał u szczytu stołu i przywitał mnie z rozłożonymi ramionami.
- Ignis ... - przytulił mnie. - wszystko dobrze ?
- tak ojcze. dziękuję. - zajęłam miejsce obok Dracona. - jaki cel ?
- dzisiaj tylko szkolenie Dracona. nie możesz się przemęczać. odpowiedział mi.
- a co z nim ? - wskazałam na wiszącego sobie byłego Moody'ego. - bo to szlama prawda ?
gość zaczął się miotać w strachu. " to zły pomysł. zły pomysł dawać mnie w jej ręce ".

ojciec skinął na mnie głową.
zabrałam jednak swoją dzisiejszą zdobycz z dala od Draco.

wbiłam kły w rękę byłego aktorzyny i cieszyłam się patrząc jak odchodzi.

wróciłam na górę i otarłam usta.
nikogo nie było oprócz Draciego a na stole leżała kartka.

- idziemy Księżniczko ?  spytał.
- ale najpierw pewna formalność. - pocałowałam go w policzek. - a dzień dobry to gdzie zgubiłeś ?
oddał mi buziaka i się uśmiechnął. - jakby to ode mnie zależało witałbym cię przez dwie godziny ale mam zadanie a ty ... hmm ...  jadłaś przed chwilą kolację więc no ...
- a krew. spokojnie Draco. znając mnie to zaraz to utopię w jakimś soku bo zlecenie znowu masz spod lokalu.  - spojrzałam na siebie. - ale oczywiście nie przewidziałam braku zajęcia dla mnie więc ... - obróciłam się w miejscu. - więc no. to kupię sobie sok, wypiję i wrócę do ciebie.
- wejdę z tobą. - zapewnił mnie. - to chyba oczywiste że nie będę go ...
- wiem Draco. - pogładziłam go po policzku. - nie o to mi chodziło. - uśmiechnęłam się. - chodziło mi raczej o to czemu mnie samej nie puścisz.
- bo ... zamilkł.
- Draco chodźmy. - zabrałam go na Noktrun. wszedł za mną pod bar.  - macie soki ?
- mamy. - odpowiedział mi barman. - jaki dla ciebie ?
- wiśniowy. podał mi wysoką szklankę napełnioną płynem.  - ile się należy ?
- nic.  odparł lekko barman i odszedł do klientów kupujących mocniejsze trunki.

spojrzałam na Dracona i niemo wskazałam mu jego cel.
czarodziej do mnie podszedł,   no czemu ???

- no hej. - zaczął mówić do mnie na luzie.  - co za zbieg okoliczności ...
- daruj sobie. - ucięłam chłodno. - nie jestem zainteresowana.
- oj weź przestań ...  odpowiedział niegrzecznie.

Draco mnie objął i pocałował w policzek. - nie masz na co liczyć.   wycedził.
- co mi zrobi taki gówniarz ? warknął.
- chłopcy. - skarciłam ostro. - jeżeli chodzi o bójki to raczej nie tutaj.

wyszliśmy przed lokal.
Draco błyskawicznie rzucił ukrytym nożem i zabił.
- dobrze skarbie. - pocałowałam go w policzek. - mocny, pewny, szybki rzut. - spojrzałam w jego oczy.  chłód i skupienie potrzebne do zabicia zniknęły.  pojawił się wzrok który czekał na pochwałę i ją dostał. -  naprawdę genialna robota Książę. - przytuliłam go. - wracajmy może co ?
- dobrze. - uspokoił się i pokiwał głową.  - zabierajmy się.
- przytul mnie. - Draco objął mnie troskliwie. - kocham cię.
- ja ciebie też. - Zgredek zabrał nas do Dworu. - zostajesz na 11 dni.
- a gdzie mogę się ulokować ?  spytałam.
- zaprowadzę cię. - zabrał mnie na górę.  wskazał mi drzwi drugie na lewo. - za ścianą jest mój pokój. jak będziesz czegoś potrzebować to powiedz.
- mrru a zaśnięcie ? spytałam przymilnie.
- zobaczymy.  odparł.
przytuliłam go. - jedynie mnie przytul na dobranoc. - poprosiłam. - a Draco ...  muszę ci coś powiedzieć wiesz ...
- o co chodzi ?  spytał.
- em ...  sam zobacz. - odsłoniłam uszy a spod gorsetu uwolniłam nowo wyrosły ogon. - od dzisiaj możesz mi już mówić kiciu.
- dobrze. - objął mnie i złapał za ogon. - to ....  - zdziwił się i cofnął rękę. - to żywe ...
- uszy też ... - przełożyłam jego dłoń na głowę. - prezent od siostry.
spojrzał mi w oczy. - to ... to żart Ignis prawda ?   spytał zaskoczony.
- nie Draco. to ja. - podeszłam do niego i się przytuliłam. - twoja Księżniczka.
odetchnął,  spojrzał na mnie niepewnie. - Ignis ale ... ale ja nie wiem czy ... czy mnie to nie przerasta.
- mogę czegoś spróbować skarbie ?  pocałowałam go w policzek i cofnęłam się.

siostrzyczko powiedz mi czy mogę się zmienić w kota całkowicie ?   spytałam.

* Draco * 

widziałem jak Ignis zmienia się w kota.
czarną kotkę z zielonymi oczami, białymi plamami na łopatkach i przymilnym spojrzeniem.
podeszła do mnie i otarła się o moje nogi.

- I ... Ignis ...  - spojrzałem na nią. - ale ... ale nie jesteś animagiem.
wstała na nogi jako dziewczyna i spojrzała mi w oczy. - nie jestem ale ... - odetchnęła. - ale i tak potrafię te zmiany przeprowadzać.  dzięki siostrze.  - odparła. - a ... a ciebie kocham. - przytuliła się. - nie chcę żebyś się mnie bał.
- no już. - podniosłem jej głowę. - nie boję się.  ale ... ale muszę się przyzwyczaić.
- dobrze. - pocałowała mnie.  przytuliła się. - jesteś kochany.

uśmiechnąłem się na e słowa choć byłem pewny że na nie nie zasługuję.

* Ignis * 

- no już kiciu. - odsunął mnie.  uśmiechnęłam się do niego szczęśliwa. - idziemy.
- ale gdzie ?  spytałam zaskoczona.
- może by tak ... - wskazał na swoje drzwi. - tu ??
- mrru bardzo chętnie. - potwierdziłam i weszłam razem z nim. - mogę ?  spojrzałam na jego łóżko.
nawet bez pytania weszłam na nie i się położyłam na brzegu kołdry. - a co tu robisz ?
- jestem. - pocałowałam go w policzek. - jak tu paachniee ... - uśmiechnęłam się i przewróciłam się na jego pościeli. - zostaję tutaj.
- no nie ... - odparł. - to mój pokój.
- ale ... - odetchnęłam. - ale Draco ...
- Ignis nie.  skrócił.
- nie tak to inaczej.  - zmieniłam się w kota a Draco próbował mnie złapać.  ale położył się plackiem na łóżku a ja byłam na jego poduszce.  ale zrobiło mi się go odrobinę szkoda i położyłam się pod jego ramieniem. - przepraszam.  - pocałowałam go w policzek. - twój pokój ale ... - oddech. - ale mój węch mówi mi że muszę tu zostać.
- nie zostaniesz. - odpowiedział  mi wrednie Draci. - ale cię zaproszę.
- wredota kochana. - pocałowałam go w policzek. - a co teraz, co ?  powoli noc. a ty musisz spać.
- dobranoc. - położył się pod kołdrą i mnie nawet od siebie nie wyrzucił. - dobranoc skarbie.
- dobranoc. pocałowałam Ślizgona w policzek i położyłam się na jego klatce piersiowej.

rano obudził mnie głos Narcyzy na dole.
- pora na pobudkę.
- ale kochanie są po zebraniu. - odpowiedział jej Lucjusz. - daj im jeszcze odrobinę snu.
aha no tak.  bo jak by mnie wyrwał ze snu to by było na niego.

wstałam z łóżka.
- wstawaj Draco. pocałowałam go w policzek.
przewrócił się na drugi bok i wydał bliżej nieokreślony jęk.  - muszę Ignis ? spytał cicho otwierając oczy.
- musisz Książę.  - odpowiedziałam łagodnie. - ja wstałam. ty też możesz skarbie.
- ale ... - położył się pod kołdrę. - nie chcę.
odkryłam go z kołdry. - myślisz że mi się chciało ? - położył się na plecach. - oj no dobrze. - pocałowałam go w czoło. - wstaniesz Draco ?
- dobra, wstaję. - potwierdził. - dzień dobry Ignis.
- mrru dzień dobry Draco. odpowiedziałam mu i wyszłam do siebie.

spojrzałam na siebie w lustrze w pokoju i poszłam się wymyć i ogarnąć.
usłyszałam jak Narcyza otwiera drzwi jego miejsca i zdziwiła się że już nie śpi.
zobaczyła też mój pusty pokój bo poszła mnie szukać i widziała mnie w łazience.
- dzień dobry Ignis. - uśmiechnęła się. - dobrze spałaś ?
- dzień dobry. - odpowiedziałam jej życzliwie. - tak, dziękuję. a pani ?
Narcyza mi nic nie powiedziała ale wyszła z łazienki.

Draco przeszedł korytarzem i zobaczył mnie na razie w tunice i bieliźnie kiedy to sobie szorowałam kły.
- nieładnie Ignis. - skarcił. ale i tak wiedziałam co ma na myśli. - ubieraj spodnie.
- a daf mi wymyf zemby ?  spytałam ze szczoteczką w ustach.
- daf. odpowiedział złośliwie i poszedł na dół.

ogarnięta już do końca zeszłam na dół i jakoś z nawyku poszłam do kuchni.
- em Ignis czy o czymś zapomniałam ? spytała Narcyza widząc moją krzątaninę.
dopiero teraz zarejestrowałam zastawiony stół.
- przepraszam ale przyzwyczajenie proszę pani. - uśmiechnęłam się przepraszająco. - nie jestem przyzwyczajona do gotowego śniadania.  zawsze robiłam je z bratem dla ludzi u których mieszkamy no więc ..
- usługujecie mugolom !? - spytała zaskoczona Bellatrix. - co za mugolskie ścierwa ! kazać Ignis Morringhan Riddle sobie gotować, sobie sprzątać, jak służbie !  oburzyła się.
- Bello powstrzymuj emocje. - upomniała ją Narcyza. - Ignis jest po prostu inaczej wychowana.
- inaczej Cyziu ? - ciocia Draco nadal nie ukrywała oburzenia. - traktują ją jak służbę ! jak nie gorzej !
- no tutaj niestety nie mogę się nie zgodzić. - potwierdziłam cicho. - potrafią nie dawać nam jedzenia przez tydzień za jedno źle powiedziane słowo.
- CO ??? podjęła już czerwona z emocji, zwykle blada Bellatrix.  z miejsca poderwał się i Draco.
- Draci mówiłam ci jak nas traktują. - spojrzałam w błękitne oczy blondyna. - nie powinno to cię nadal szo..
- to NIE-DO-PU-SZCZA- LNE !!! wycedziła Bellatrix.
- Bellatrix spokojnie. - zaczęłam sama ją uspokajać. - to mugole prawda ? - oczy zabłysnęły mi na zielono. - co znaczy że jak skończę powiedzmy te 15-16 lat to zacznę wyzyskiwać krew. a raczej nikt nie chce jej stracić.
kobieta na wieść o sadystycznym metodach w przyszłym roku na "tresurę" mugoli uspokoiła się

usiadłam do śniadania.
pachniało ...  pysznie.

zjadłam wszystkiego po trochu, szczególnie z rzeczy mięsnych.

po śniadaniu Draco zabrał mnie do "ogrodu"  który okazał się być wręcz parkiem.

przesiedzieliśmy tam cały dzień chodząc po alejkach i szukając co ciekawszego drzewa.
dotarliśmy do fontanny.

niewielka, chyba piaskowcowa, fontanna z przedstawieniem kilku aniołków lejących wodę z dzbanków.

usiadłam na jej brzegu i zanurzyłam palce w chłodnej wodzie.
powoli zachodziło sobie słońce.
- wiesz co ... - spojrzałam na Draco. - jesteś szczęściarzem. tak wielki dom. taki gigantyczny park naokoło. - nie chciałam powiedzieć słowa na r ale trzeba. - kochająca rodzina w komplecie ....
- znalazłaś ojca. - poprawił mnie. - uwierz mi to wiele. słyszałem jak ojciec mówił że "nie spodziewał się że Czarny Pan może kogoś pokochać poza władzą. "   - ciągnął dalej. - to - wskazał na Dwór i ogród. - to nic w porównaniu ze sławą. masz pewnie w skrytce tyle złota że wykupiłabyś sobie i opłacała spokojnie z 10 takich domów. odpowiedział mi Draco.
- złoto to nie wszystko.  a sława to głównie problem. owszem fani, zdjęcia,  jest miło.  ale jak dorwą cię flesze i większe grupy to robi się gorzej.  popularność jest ciężarem. gdzie się nie ruszysz i chcesz zostać anonimowy to zawsze ktoś cię pozna.
- ale krążą o tobie już chyba mity. - kłócił się Draci. - bo podobno Ignis zrobiła to ...
- przestań. - ochlapałam go. - nie chcę tej popularności. chcesz ją zabrać ? proszę bardzo ale nie przyjmuję zwrotów.
- Ignis ... - spojrzał na mnie złośliwie i odpowiedział mi tak samo. - zacznij może myśleć pozytywnie.
- o przepraszam ale niestety nie umiem. - odgryzłam się. - zginął Cedrik. mogłam go uratować.
- Igni nie dałabyś rady. jakbyś go ocaliła rozwaliłabyś sobie zasłonę. a zginąłby tak czy siak.
odetchnęłam.  - racja. - pokiwałam głową. - ale mam już powoli mętlik w głowie.
- chodź. pokażę ci coś. - wziął kamyk i usiadł obok mnie. - mały jest ten kamyk, prawda ?
- no tak.  przytaknęłam.
wyrył nasze imiona. - ale mocny.  i taką Ignis chcę tu widzieć.
przytuliłam go. - jesteś kochany.

nie dał rady mi odpowiedzieć bo Zgredek zabrał nas na obiad.

na stole oczywiście specjalnie dla mnie góóraa mięsa.
oblizałam kły.

tak aromatyczne mięso
przydałoby się coś do picia ...


ech w jednym jedynym Aleksander był przydatny ten jeden jedyny raz.
przy pierwszym głodowym, jako że nie leżała mi za bardzo ludzka świeżo wyciskana krew, zastosował trik z kieliszkiem wina do jej rozcieńczenia.  fakt faktem, alkohol lekko palił ale za to nie otumanił i odwrócił uwagę od tego co wtedy piłam.
nie alkohol.  teraz ani potem to na pewno nie wchodziło w grę.

ale sok ...
albo jeszcze lepiej ...

- milcz ! chłodny ton Bellatrix, najwyraźniej próbowała ukryć swoją obecność w podziemiach.
no to chyba gospodyni się nie obrazi za pomoc ...

niezauważalnie prześliznęłam się do drzwi piwnicy.
widok rany z któej bezsensownie cieknie sobie krew a Bellatrix jej nie tamuje tylko pogłębia wzmógł mi apetyt.
- em ... mogę pomóc ? spytałam.   kobieta lekko się podniosła i odetchnęła kilka razy.
- Ignis ... nie usłyszałam jak tu schodzisz ... - zaczęła. - chodzi o krew ? - pokiwałam głową. - proszę bardzo.  tego ci tu nikt nie zabroni.
odsunęła się.

spojrzałam na człowieka z wzrokiem bardziej typu "prezent. prezent".
oblizałam naprędce kły, wysunęłam je i podeszłam do osoby i spiłam trochę krwi.
- czy będzie to problemem jeżeli ...  zaczęłam nieśmiało
Bellatrix wyjęła skądś kieliszek i podała mi go w milczeniu.
podstawiłam go najnormalniej w świecie pod ranę i czekałam na napełnienie się naczynia.

kiedy już miałam krew w czymś z czego można kulturalnie pić wróciłam na górę i usiadłam do stołu.
na szczęście Narcyza nie była świadoma mojego wyjścia po krew a Draco ...
cóż ...   lekko się zdziwił ale nic nie powiedział.

popsułam biedaczkowi apetyt.   szkoda ...

no ale pić coś musiałam.

zjadłam te dania które, jak się okazało Narcyza ugotowała sobie dwie wersje posiłku,  były przeznaczone dla mnie i zdziwiła się że zostawiłam ich połowę.
- Ignis czy wszystko ....
- wszystko jest wyśmienite a ja jako że przyzwyczaiłam się do mniejszych porcji po prostu, jeżeli nie jest to problemem, zjem tą drugą część jutro.
- dobrze. - chyba odetchnęła z ulgą gospodyni i odstawiła naczynia. - Draco co będziecie robić do kolacji ?
- em .. - blondyn otarł usta i spojrzał na mnie. - Ignis ?
- ogród nie wchodzi w grę. przesiedzieliście tam cały dzień a ogrodnik ma jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. wykluczyła Narcyza.

moim jedynym dość jeszcze racjonalnym pomysłem było znalezienie tu książek.
taki nawyk wieczorowy z dzieciństwa sprzed Hogwartu.

- Ignis wiem o czym myślisz i przykro mi ale nie dam ci przesiedzieć z nosem w książce. - odpowiedział łagodnie Draco. - przyjechałaś do mnie, nie do biblioteczki.
- czy ja mówię że koniecznie chcę coś czytać ? - spojrzałam mu w oczy. - lekko się uśmiechnął. - muszę potrenować do urodzin Kastiela. dawno nie słyszałam tych piosenek.
- a kiedy trening ? spytał.
- Draco wiesz co myślę o lataniu na miotle po ogrodzie.  wtrącił się Lucjusz.
- ale tato ... - zaczął Draci. - muszę trenować żeby zostać w ...
- nie ma dyskusji Draco. - uciął. - nie latasz po ogrodzie.
- to jak Ignis ma mnie trenować ? spytał blondyn cicho.
Lucjusz zamilkł.
a ja i Draco czekaliśmy na odpowiedź.
- od jutra. mugole zaczną wyjeżdżać, miasteczko się raczej wyludni.  ale pod warunkiem że nie latasz wyżej niż 2 metry w górę.

co to są dwa metry ???
ale trudno.
dobrze że chociaż tyle ugraliśmy.

następnego dnia kazano nam iść na miasto.
żeby Draco wyszedł, przewietrzył się, no i oczywiście pokazał mi okolicę.
opierał się przez dobre pół godziny ale w końcu stanęło na tym że ma iść i bez dyskusji.

czemu unikał miasta nie wiedziałam.

wyszliśmy po genialnym śniadaniu i oczywiście zatrzymał się przed żelazną furtą.
- nie rozumiem po co mam cię tu oprowadzać. nic tu nie ma.  mruknął otwierając drzwi.

nie wcale nic ...
sklepy, brukowane stare uliczki,  kilka rzędów kamienic przy głównej drodze,  dalej mniejsze domki jednorodzinne.    
i ludzie.  krzątali się po ulicach,  słyszałam gwar każdej rozmowy, każdy wybuch śmiechu.
szłam za moim przewodnikiem krok w krok.

- em Draco ... trochę macie tu głośno ... - zaczęłam kiedy uderzyłam w niego głową. - Draco ...
- chodź. - zabrał mnie za nadgarstek w przeciwnym kierunku ale drogę zastąpił wysoki, wyglądający na silnego i jednocześnie niezbyt mądrego ( jakby kopia Dudleya. tyle że ta kopia nie była gruba jak beka ) - cześć Francis.
- proszę, proszę. - zaczął mlaszcząc gumą. - kogo nam tu przywiało.  co wyrzucili cię z domu ?
- do twojej wiadomości mój gość. - Draco delikatnie wskazał na mnie dłonią. - chciał zobaczyć miasteczko. dlatego też ...
- stul dziób. - warknął tamten. - co cię podkusiło żeby tu przycho ....

odetchnęłam głęboko.
smród na umór.
ha no witamy dziecko kundla.
^ Draci srebro go oparzy, masz tu kundla. ^  przekazałam blondynowi.
^ dziękuję. ^  uśmiechnął się nieznacznie.

Draco wyjął z kieszeni srebrną kulkę o złotym kolorze.
łakomy na "bogactwa" niczego nieświadomy dryblas zabrał mi ją z dłoni i się poparzył.
- co ...
- kundel nie będzie mówił osobie czystej krwi co robić. - odwarknęłam. - dlatego dasz mu spokój albo ciebie i twoich kolegów zmienię w srebrne statuy do spółki z Draco.
kundle odeszli, wyklinając "czystych"  i porzucając kulkę.

- skąd wiedziałaś ?  spytał zabierając przedmiot z chodnika.
- śmierdzą. ot co. - odpowiedziałam. - ale ...  ale jest jeden wyjątek.
- kto ?  spytał.
- Kastiel. - odpowiedziałam wprost. - on też jest zmiennokształtny.
- to dlatego bywał w Hogwarcie ...  wyjaśnił to sobie Draci.
- ale masz tego nikomu innemu nie powiedzieć. - popatrzyłam mu w oczy. - okej ?
- masz moje słowo. - odpowiedział z uśmiechem. - a ty ? na ciebie też działa srebro ?
roześmiałam się. - nie w taki sposób.  jak mnie zrani w walce owszem. ale nie przez dotyk.  nie mogłabym wtedy nosić żadnej biżuterii a o broni już nie wspomnę.
- no tak ..  potwierdził i rozmowa się zamknęła.
dotarło do mnie że niewiele o mnie wie.
że pomimo faktu że jesteśmy blisko i sobie ufamy to on nie wie na czym stoi.
- zadaj mi 10 pytań o wszystko co chcesz wiedzieć. zaczęłam.
- wiem o tobie wszystko.  teraz już wszystko.  odparł.
a ja się zdziwiłam.
- nie rozumiem ...
- to o srebrze było ostatnim z mojej listy. - odpowiedział mi blondyn. - zresztą powiedziałabyś mi o wszystkim. - przeszliśmy kilka kroków w ponownej ciszy. -  prawda ? spytał Draco.
- tak. odpowiedziałam mu szczerze.


dni sobie płynęły beztrosko.
siedziałam u niego w pokoju, rozmawialiśmy, żartowaliśmy,  dogryzaliśmy sobie nawzajem.
oczywiście w takiej słodkiej rutynie dni płyną szybko.
a treningi były dwa.
i to taki same jak w Hogwarcie.
najpierw robiłam mu wykład teoretyczny, potem odrobinę potrenował praktykę, a na koniec nie obyło się bez pompek czy brzuszków.

zbliżał się termin " 29 sierpnia. "
spojrzałam na kalendarz.

jutro wracam do Kastiela.
a potem w szkołę.

O~^~O

























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz