sobota, 11 stycznia 2014

Rok V Rozdział IV Wycisk Być Musi ...

minęło kilka dni z tą różową suczą w gronie nauczycielskim.

szykowałam się po śniadaniu do treningu.
Draco licz już lepiej do 100.  będą pompki.

spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się do siebie.
będzie fajnie.

zeszłam na dół i Dracon od razu spojrzał na mnie wymownie.  chciał coś obgadać.
usiadłam obok niego. - o co chodzi ?
- bo na razie ty grasz w drużynie.  odparł nie wprost.
- wpuścić cię  na boisko ? - pokiwał głową. - umowa. jeden mecz ja, następny ty.
- doskonale. - pocałował mnie w policzek. - ty zaczynasz czy ja ?
- ty. - wstałam i się uśmiechnęłam. - trening. już. w podskokach na dół.  wskazałam mu złośliwie drzwi.
- wredota z naszej pani kapitan.  mruknął i dostał klepa w plecy.  poszedł na dwór a ja za nim.

Markusa poraz pierwszy nie było, zakończył szkołę w zeszłym roku. 
ludzie liczyli na mnie i moje pomysły. 
potrzebujemy pałkarza, silnego, bezwzględnego pałkarza z dobrym wyczuciem czasu i celu. 
- okej. - zaczęłam jak już ustawili się w szereg - kto mi powie jaki przywilej ma kapitan ? 
- dwa fronty gry. - odparł jeden Peter. - ale ty jesteś szukającą. 
- nie na każdy mecz - odpowiedziałam mu - jeden mecz gra Draco jako szukający a ja jako pałkarz, drugi na odwrót. 
poszło parę gwizdów.
- no Draco masz po niej miotłę na mecze. - pokiwał z uznaniem głową Peter. - ładnie.
- nikt nie mówił o wymianie sprzętu. - odpowiedziałam ale byłam pewna ze to już jest ustalone za moimi plecami. - do szeregu !
no i się ładnie ponownie ustawili po tym jak rozwalili linię.
dostali wycisk, a rano trawa mokra od rosy.
ślizgali się na pompkach, a ja nie ułatwiałam im zadania. na plecach każdy z nich miał lekko błotno-trawiasto-wodny ślad mojego buta.  jedynie plecy Draco uniknęły na razie tego ataku.   jak tylko podeszłam praktycznie z leżenia płasko się podnosił.
"pompuj pompuj skarbie. jeszcze i tak masz brzuszki do zrobienia."  rzuciłam mu myśl idąc dalej.
" z wielką chęcią " odpowiedział. 

Draco doczekał się końca treningu i początku jego własnego. 
stał przy drzwiach szatni i na mnie czekał.
- brzuszki dzisiaj tak dla odmiany - uśmiechnęłam się wrednie kiedy usiadł - ja liczę do trzech potem ty sam. - zrobił jedną mikroporcję - jeden. - pierwsze powtórzenie - jeden - trzeci samodzielny brzuch. a ja czekam aż mi pęknie.czwarte spięcie  - jeden - piąte powtórzenie - dwa.- spojrzał mi w oczy.  nie odpuści. - dwa, licz sam. 
ja odsunęłam się na ławkę i obserwowałam. 
bo co lepszego może być do najbardziej jawnej obserwacji niż Draco uparcie trenujący żeby dostać nagrodę ?
mru, mru. 

ale wstał i stanął nade mną. 
bez słowa, bez żadnego prowokacyjnego słówka mnie pocałował.
czułam jak bardzo podskoczyło mu tętno, słyszałam szybsze bicie jego serca.  
Draco już sam nakierował mnie na swoją górną wargę a on zajął się moją dolną. 
ale cóż ... wszystko byłoby super gdyby nie fakt że woleliśmy tradycyjne pocałunki. 
dlatego też szybko do niego wrócił. 

po kolejnym kwadransie Draco był już ogarnięty i odświeżony po treningu a ja czekałam przed szatnią. 

jeszcze kilka treningów i mecz. 
nie mogłam się doczekać. 
nawet nie faulowania Gryffonów, chociaż robota przyjemna,  ale samego sprawdzenia się w nowej profesji. 
trochę było mi szkoda szukania znicza ale fakt faktem że Draco też musi grać. 

dotarliśmy do, teraz już, śmierdzącego zamku i przeszliśmy do dormitorium.
usiadłam w dormitorium ale poczułam czyjąś niewidzialną rękę na ramieniu. 
oho ...  kłopoty .. 

wyszłam zostawiając Dracona kolegom. 

- o co chodzi Harry ? spytałam na luzie brata. 
- o co ? - spytał zły. - o to że podobno mieszkałaś miesiąc u Malfoy'a ! warknął. 
-  spokojnie bracie. - odpowiedziałam spokojnie. ale nie byłam taka jak mój głos. - nie denerwuj się. 
- nie ? - dyszał wściekły. - jak mogłaś !? - obruszył się. - zresztą. - machnął ręką. - nie tknął cię !?
- Harry ... - spojrzałam bratu w oczy. - nie zrobił mi nic złego. nie zmuszał mnie do niczego. nic mi nie narzucał. 
- pewnie rzucił Imperiusa. - wparował do dormitorium i wyciągnął Dracona za kołnierz. - co jej zrobiłeś !?
- jej ? - Draco spojrzał na mnie czule myśląc że Harry żartuje. - nic czego by nie chciała. 
ciekawe za jak niegrzeczne słowa weźmie o Harry. 
idę o zakład że o najgorsze. 
- rzuciłeś na nią Imperio !? ciągnął pultający się ze złości brat. 
to było zarówno komiczne jak i słodkie równocześnie. 
- i tak by je wybroniła jakbym choć próbował. - objął mnie. - Ignis ... 
- co ? spytałam patrząc mu w oczy. 
- czy użyłem choćby skrawka czarnej magii na tobie ? 
- nie. - odparłam błyskawicznie. - bo dostałbyś od swojego ojca. i przy okazji od ciotki i ode mnie. 
Draco wzdrygnął się na wizję.  - ty bardziej nie próbowałbym. - pogładził mnie po boku. - poza tym nie podniósłbym na ciebie ręki. 
- mrru. - pocałowałam Dracona w policzek. - widzisz Harry ? nic złego się nie stało. 
- nie ?! - nadal miał mi za złe bycie w domu Draco. - a kto wyjechał na miesiąc i mi nic nie powiedział !? 
- Harry. wiedziałam że byś mnie za nic nie puścił. poza tym bądźmy szczerzy.  nienawidzicie się jak pies z kotem. czy chciałbyś żebym postawiła cię przed faktem dokonanym typu "Harry, wyjeżdżam na miesiąc do Draco. miłego siedzenia na Privet Drive" ? no nie. dlatego wolałam żebyś myślał że jestem w domu, żebyś się nie martwił braciszku. 
to Harry'ego trochę uspokoiło, ale nadal był zły. 
jednak lepiej tak niż bez niczego.

poszedł sobie w końcu zostawiając mnie w ramionach Draco. 
a blondyn to wykorzystał i zabrał mnie do dormitorium gdzie, przy kolegach, posadził mnie na swoich kolanach. 
- no i brata masz z głowy. - powiedział uprzedzając mnie, nawet ust nie otworzyłam. - a teraz skarbie zagraj z nami w szachy. 
- jaka stawka ? 
- harówka indywidualna. - odpowiedział. za wysoko się ceni. - grasz z Blaisem.  jak on wygra mam wolne przez tydzień od tego typu treningu.  jak przegra ... podwajam ilość. 
uu no i to mi się podoba. 
- no risk no fun.  dorzucam do puli jeden prywatny wokal. wygra Blaise, dostaniesz go.  przegra cóż wtedy nie dostaniesz nic.  odpowiedziałam Draconowi. 
- wchodzę. - wystawił rękę. przyjęłam jej uścisk. - masz wygrać Blaise.   rzucił do zdezorientowanego kolegi. 
Zabini starał się wygrać,  w kilku momentach straciłam koncentrację i było niebezpiecznie blisko jego przewagi ale jakoś wybrnęłam.  
Draco siedział pode mną jak na szpilkach.  nie mógł nie patrzeć mi przez ramię a jednocześnie bał się o wynik i odwracał głowę. 
w końcu Zabini przewrócił króla na znak poddania się.   nie było opcji żebym nie wygrała podwójnego treningu Dracona. 
zatarłam ręce na oczach Draco. - no to szykuj się na podwójny wycisk słoneczko. 
- cholera, Blaise miałeś wygrać.  - odparł zwalając winę na kolegę. - ale słowo się rzekło. - pocałował mnie w policzek. - zaczynamy od jutra  ? 
- bardzo fajnie. - odparłam opierając się o jego pierś. robił mi za cieplutki, wygodny oraz kochany fotel.- no to jutro pobudka o świcie. 
- dobra. - przyjął to spokojnie. - trening do śniadania zgaduję. 
- bingo. - potwierdziłam. - a teraz coś dla mnie. - obróciłam się do niego twarzą i pocałowałam go krótko.  - żebyś nie czuł się pokrzywdzony. 
- nie umiem. - uśmiechnął się. i mnie przytulił. - która to godzina ? 
zerknęłam na niebo. - a jakoś tak na oko 8. 
- obchód zgaduję.  powiedział Draco widząc że się zbieram. 
- bingo.  odpowiedziałam mu i wyszłam.

w Lesie nic się nie działo.  
oprócz hałasu czegoś co trzasnęło i spłoszyło ptactwo z gałęzi. 

weszłam głębiej między drzewa i zobaczyłam ... 
olbrzymiego trolla. 
tak. 
w Lesie byl sobie troll. 

stał przy nim nie kto inny jak gajowy. 
- Graup spokojnie. przemawiał do niego. 
stworzenie o iście ludzkiej twarzy i takim samym,  fakt przerośniętym,  ciele spojrzało na mnie i wzięło mnie do ręki. 
- postaw mnie na ziemi. - powiedziałam patrząc mu w oczy. nie rozumiał. - ja. - wskazałam na siebie. - tam. - pokazałam na grunt.  to będzie bolało. olbrzym zrozumiał. - postaw mnie na ziemi. już. nacisnęłam ponownie a człowiekowaty posłuchał. 
liczyłam na upadek ale postawił mnie delikatnie. 
- Hagrid do jasnej burzy co to ma być za cyrk ? spytałam profesora. 
- to ... to jest mój brat cioteczny Graup. - spojrzał na mnie. - no nie mogłem go zostawić samego w jaskini. za młody jest.
- wiesz co. mugole znają słonie. - Hagrid pokiwał głową na znak że wie o co chodzi. - on - wskazałam wymownie na Graupa. - jest z 1000 razy od nich większy. nic by mu się nie stało. 
- ale to jest jeszcze młody Gaunt. - odpowiedział mi. - nie mogłem go zostawić samego. poza tym zobacz. - wskazał na drzewo. - jest przykuty. 
- to na długo nie starczy. - zasłoniłam ręką oczy. - dobra. masz go ukrywać do końca roku. potem idzie w świat. 
- dobrze Ignis. nawet cholibka nie wiesz jak się cieszę. - podniósł mnie na wysokość jakiegoś ... drugiego trzeciego piętra (?) - dobra. wracaj do zamku.  wogóle słyszałem od Harry'ego jakieś niestworzone rzeczy że kocha się w tobie Malfoy. - roześmiał się. - i to podobno z wzajemnością. 
- to prawda Hagrid. - odpowiedziałam chłodno. - do widzenia. miłej nocy. 

weszłam do zamku. 
Graup w Lesie da mi wycisk. 

Draco zobaczył że jestem nie w humorze i pod obietnicą milczenia dowiedział się powodu.
akurat jadł sobie swoje ulubione zielone jabłko i o mało się nie zakrztusił.
- co takiego !? spytał.
- spokojnie. - pogładziłam go po ramieniu. - sama też jestem w szoku. ale niech zostanie. można go wyszkolić.
- nie wierzę że będziesz tracić czas na tą kupę mięcha.  odpowiedział mi Draco.
- ja też nie. - odparłam. - ale ... - uśmiechnęłam się złośliwie. - jutro od rana robisz pompki.
- po cholerę stawiałem podwójną stawkę ?
- bo tak. - pocałowałam go w policzek. - idź spać.
- dobranoc. odpowiedział i wyszedł na górę.

z braku laku idziemy warzyć trutki.
przeszłam pod Lochy i liczyłam że będę musiała forsować zamek do drzwi ale nie.  wuj też tam był.
- Ignis co tu robisz ? spytał widząc moją obecność.
- mogłabym zapytać o to samo wujku. - odpowiedziałam i weszłam przez drzwi. - i tak nie sypiam po nocach. stwierdziłam że zamiast robić bzdury poćwiczę wywary.
- proszę bardzo. - wskazał na kociołek i palenisko. - uważałbym na twoim miejscu. godzinę temu skończyłem gnębić tu Neville'a. nie wiem co może być na podłodze. 
ekhem ...  fajnie wiedzieć. 

nic nie było. 
kociołek nawet nierozgrzany. 
ech no trudno. 
pstryknęłam palcami i pojawił się ogień. 
najpierw rozgrzałam naczynie i a potem rozpaliłam pod nim ogień i napełniłam wodą. 
- wuju mogę o coś zapytać ? 
- pytaj. 
- z jakiej cholernie landrynkowatej choinki jest ta cała Umbridge ? niby Ministerstwo ale ... nie ma praktyki na OpCM bo "niebezpieczne i bzdurne bo nie uczy do egzaminów".  
- nie wiem. jej metody są ...  wątpliwe. ale Ministerstwo to Ministerstwo. 
- jak ojciec je przejmie chcę dostać prawo do skręcenia jej karku. odparłam. 
wuj odetchnął co przypominało hamowany śmiech. - a nie lepiej to ? - podał mi księgę z wywarem.  trutka powodująca wypalanie organów i bolesne ich wymioty. - dłużej by cierpiała. 
- ty też się zgadzasz z poglądem że to różowa sucz ? 
- poniekąd. ale ma to zostać w murach Lochów. 
- jej. - uśmiechnęłam się. - ciekawe co ona tu nakręci skoro próbowała wlepić mi szlaban już pierwszego dnia. 
wuj zamarł nad kociołkiem. - co ? 
- no tak. grono profesorskie nie wie bo i chyba nie powinno. - odchrząknęłam. - sprzeciwiłam się brakowi praktyk, razem z Potterem podniosłam głos o powrocie ojca a ona oczywiście "że niemożliwe".  pokazałam blizny, a ona jak już zeszłam z ławki powiedziała że mam szlaban. wybroniłam się.  - Snape pokiwał głową z "aha" wypisanym na twarzy. - już wiem że jestem jej wrzodem na różowym landrynkowym siedzeniu. 
- nie stawiaj oporu Ignis. - odpowiedział mi po chwili. - nie ma po co.  przeciwstawianie się jej nic ci nie da. 
- zobaczymy wuju. - odparłam nieprzekonana jego argumentacją. - dobranoc. przeciągnęłam się i zostawiłam trutkę na malutkim ogniu. 

Draco jednak nie spał, czekał na mnie w pokoju wspólnym i wziął mnie na ręce. 
- co ci odbiło ? spytałam zaskoczona. 
- idziemy spać Igni - powiedział spokojnie - co ? 
- no bo ... miło tak - zarumieniłam się - czuję się jak księżniczka. 
Draci pocałował mnie krótko, położył mnie na moim łóżku i ku mojemu zaskoczeniu przykrył mnie kołdrą. - dobranoc Księżniczko. 
- dobranoc Książę. - odpowiedziałam mu nadal zawstydzona i położyłam się głębiej pod kołdrę. - dobranoc. 
Pansy patrzyła na mnie jak na UFO bo Draco przyniósł mnie tu na swoich ramionach i sam mnie tu położył. 
- o co chodzi Pansy ? spytałam ją. 
- nic. odpowiedziała obojętnie. 

Draco skarbie ... 
położyłam się spać. 
śnił mi się, widziałam go w wyobraźni, mru całował mnie i znowu jako wilczek mnie podgryzał po policzku i szyi. 

dzwonek. 
Draco ... 

wstałam i zobaczyłam nad sobą zaskoczonego blondyna. 
- zaspałaś skarbie. - poinformował mnie łagodnie - czemu ? 
- ty mnie przyniosłeś to masz kocie - odparłam - i masz mój słodki sen. 
- miło wiedzieć - odparł mile podniesiony na duchu - a teraz wstawaj, lekcje i mój trening. podniosłam  się z miejsca,  stanęłam sobie w płomieniach żeby już nie tracić czasu.   ubrania w ogniu nie spłonęły i było to bardzo szybki acz odorbinę męczące przebranie się i odświeżenie. 
Draco spojrzał na mnie zdziwiony. - no chodź. - zabrałam go za nadgarstek.  teraz to on się zdziwił. - co ? myślałeś że odpuszczę temu - pogłaskałam go po brzuchu. na sekundę przystanął i był szczęśliwy. - nie licz na to. podwójna stawka. a że wczoraj miałeś tylko trening poranny to dzisiaj wieczorem siedzisz dłużej.  - uśmiechnęłam się wrednie ale wiedziałam że będzie negocjował. - i nie ma dysku... - uparciuch mnie pocałował.  na korytarzu, bez powodu.  - nawet twoje usta mnie nie przekręcą. dzisiaj wieczorem dwie godziny treningu i nie ma bata. 
nachmurzył się. - naprawdę nic cię nie przekona ?  spojrzał urywkowo na swój krawat. 
o nie ...   nie ma mózg.  trzymamy się razem i nie ma odpuszczania. 
- naprawdę nic. 
Draco uśmiechnął się wrednie, moja dłoń w sekundzie została położona na jego klacie. - naprawdę nic ? spojrzał mi w oczy. 
oddech. - naprawdę nic. odpowiedziałam twardo. 
- zobaczymy kotku. - szepnął złośliwie. - nie każesz mi chyba ... - spojrzał mi w oczy. wiedział że wiem o czym mówi. - co ? 
- tylko spróbuj ... - odetchnęłam z sykiem a on co ? udaje że nikogo nie ma i dobiera się do krawata. - wieczorem robisz 1000 pompek. 
- jesteś pewna ?
pacnęłam go po palcach. - tylko spróbuj a już ja cię oduczę.
- czyli zobaczysz co da się zrobić ? dopytywał się wrednie.
- nie obiecuję.  rzuciłam wymijająco.
- Ignis mamy trening ? spytał.
- owszem. - odpowiedziałam wrednie. - tknij krawata robisz dodatkowo 100 pompek. 
- ech ...  - odetchnął zrezygnowany - dobra. 
Draco zabrał mnie do szatni. 
zdjął koszulę żeby jej nie przepocić i położył się na kaflach. tam gdzie był ogrzałam je by mi się nie przeziębił. 
- jeden - wśliznęłam się pod niego - jeden - pocałował mnie w policzek - jeden - Draco trafił na moją szyję - mrru - zaatakowałam jego usta. Draci oddał pocałunek. przyjemnie,  stanowczo no i po "złemu" .
Draco nie chciał mnie spod siebie puścić.
jednak musieliśmy wrócić do Hogwartu. 

Imbryk popatrzyła na nas jak na UFO ale nic nam nie powiedziała. 

Draco poprowadził mnie do sali na śniadanie, ku mojemu zdziwieniu nakarmił mnie posiłkiem. 
- skarbie .. - zaskoczył mnie - nie musiałeś. 
- ale czy nie chciałaś ? Draco spytał zdziwiony.
- noo ... - zaczęłam - no trochę. wybąkałam cicho. 
- więc proszę bardzo - podał mi kolejny kęs - dostanę to samo ? 
- owszeem - powiedziałam i nakarmiłam Dracona - smacznego. 
Śluzgon się uśmiechnął a Harry przeszedł do stołu widząc nasze śniadanie. 
przystanął na chwilę ale nic nie powiedział. 

blondyn odprowadził mnie pod salę do Transmutacji.
usiadłam na korytarzu i odgoniłam go od siebie, miał jeszcze kolegów. 
Draco odszedł i zajął się kolegami. 

Cirispin powiedziałby  " a nie mówiłem Kapturku ? podobasz mu się. "
och jak brakowało mi zarówno ciętego humoru Łowcy, jak i spokoju Laurilela.
na wspomnienie jego listu wrócił we mnie żal i pustka na jego miejscu.

nie. nie ma rozwalania się.
zostajesz silna Ignis.
bierzemy się w garść, trzeba żyć, nie się załamywać.

wstałam i poszłam do Pokoju Życzeń.
Transmutacja może poczekać.

otworzyłam drzwi i zobaczyłam ...
braciszka z Cho.
Cho Chang, była Cedrika.
najwyraźniej zakochana w Harrym.

- ekhem ... - zaczęłam przerywając im sielankę pocałunku. - można ?
Azjatka spojrzała to na mnie to na Harry'ego któy zdębiał.
mi zabrania.
ale sam nie próżnuje.

sala zmieniła się w salę do ćwiczeń.
bo nie ma lepszego sposobu na pozbycie się smutku niż jego wypocenie.

brat odsunął się od Krukonki i spojrzał na mnie zły.
udałam że nie zauważyłam jego wkurzenia.
Harry i Cho wyszli porzucając mnie samą.

wzięłam noże, łuk i miecze i odetchnęłam.
Pokój zaczął obrzucać mnie ...
owocami.
tak, owocami.
arbuzy, banany, pomarańcze, pomelo, grapefruity, śliwki, winogrona, brzoskwinie, jabłka.
wszystko czego dusza zapragnie.
mój trening miał zmienny rytm, czyli w sumie jego brak.
ataki były słyszalne ale następowały w momentach niespodziewanych.
wyszłam rano z niewielką plamką soku jabłkowego na krawacie.
jedyny owoc który musiał puścić sok, na koniec treningu, i to jabłko.

Draco wrócił uchachany po spotkaniu z kolegami, i jak się okazało gnębieniu kogoś młodszego z Gryffindoru.
- Draconie Lucjuszu Malfoy !. - ofuknęłam szczęśliwego blondyna.
spojrzałam na dziecko. biedny, jedenastoletni chłopak. ( brat Cirispina na dodatek ! )  ocierał ślady łez z policzków.
- jak śmiesz dręczyć niewinne dziecko !? spytałam zła.
- Ignis to jest szlama. w dodatku smarkacz twierdzi że nie zasługujesz na traktowanie jakim cię darzę.
spojrzałam na niego twardo. - to jest dziecko. - wycedziłam. - zawiodłam się Draco. - powiedziałam chłodno do arystokraty. - rozumiem ludzi z rokiem różnicy, z naszego rocznika. ale niewinne dziecko ?
Dracon pozbawił się radości.

podeszłam do małego.
- przepraszam cię za niego. - spojrzałam w oczy braciszka Cirispina. - czasami jest gorszym dzieckiem niż 10latek. - pogładziłam małego po policzku. - hej. - podniosłam mu głowę. - wszystko okej ?
- tak. - odpowiedział twardo. - wszystko okej.
- Cyprian nieładnie kłamać. - odparłam i spojrzałam na twarz malucha. czerwony lewy policzek. Draco ...  zazgrzytałam zębami. - pokaż.
- nie. - wyrywał się. trzymałam go. - nie chcę.
- pokaż. - sama zerknęłam na ślad.  zero złamań, przesunięć czy pęknięć. zwykły siniak.  dotknęłam skóry. Cyprian lekko się skrzywił. - ząbki masz całe ?
- tak. odpowiedział już szczerze.
- zamknij oczy. - zasłoniłam jego powieki jedną dłonią a drugą wróciłam jego skórze zdrowie. - już. -
chłopczyk zrobił prawie że to samo co brat.  przytulił mnie.  - nie ma za co.  leć na lekcje. poczochrałam pierwszoroczniaka i pobiegł w korytarz.

wróciłam hardo do Dracona. - jak do jasnej cholery gnido jedna mogłeś !? - milczał. - wiesz w ogóle kim jest ten maluch ? - znowu milczał. - to młodszy brat Cirispina. - Ślizgon spuścił wzrok. duma z uciszenia malucha zniknęła. - jeszcze raz go uderz a to - popukałam go w lewe ramię. - stanie się dla ciebie katorgą.
- wiesz Ignis nie rozumiem. - odpowiedział po chwili milczenia. - to zwykły dzieciak. owszem. brat Cirispina.  ale to ci nie wróci Łowcy. - brnął dalej. - poza tym ... z tej twardej buntowniczki robisz się dzieckiem.
- pragnę ci przypomnieć że straciłam dzieciństwo już na samym jego początku. - powiedziałam patrząc mu w oczy. - ty podobnie. - przypomniałam mu. - dlatego nie dręcz maluchów. na ludzi powyżej trzeciego roku leję i mnie nie obchodzą. poniżej tego progu nie masz prawa nikogo tknąć. jasne ?
Draco słysząc rozsądną umowę pokiwał głową. - jak słoneczko skarbie.
- cieszę się. - pocałowałam go w policzek. - Transmutacja zaraz się zacznie ...
- po co ci te lekcje skoro zmieniasz wszystko w co tylko chcesz ...
- a ... - wspomniałam mu. - Woda. masz jeszcze kilka Mistrzostw do zdobycia.
- treningi osobiste zmieńmy na trenowanie żywiołów.
- stoi. - przytaknęłam mu a Zabini znowu zachichotał. - kawowy człowieku co cię tak śmieszy ?
Blaise zamknął usta w wąskiej kresce.
- kiedy chcesz żebym zdobył Mistrzostwo w Wodzie ? ponowił pytanie Draco.
- jak będziesz gotowy. odpowiedziałam mu spokojnie.

Transmutacja minęła bez zaskoczenia.
nic nie było nowe, oprócz materiału.
Draco znowu gdzieś odpłynął myślami.
dźgnęłam go ołówkiem w bok. - pobudka kochanie.
nic. zero reakcji, riposty.

trudno. niech sobie pomarzy.

wyjrzałam znudzona za okno.
pobawiłam się powietrzem na zewnątrz.
niedaleko szkła powstało mini-tornado w kolorze szmaragdu i sobie krążyło zmieniając postać.
fenix, kruk, wąż, no i oczywiście ścięty łeb Aleksandra nabity na pal.
McGonnagall zaniepokojona moim stoickim spokojem i wyłączeniem wyjrzała przez okno i widziała jak umilam sobie czas ilustrując wszelkie katusze dla Aleksandra za te wakacje, dręczenia, no i pobyt w Hogwarcie.

właśnie rozcinałam mu wyimaginowaną rękę i wpuściłam do niej głodnego węża z dziobem kruka.

- ekhem. - upomniała się o uwagę animagiczka. - co to jest panno Potter ?
zniknęłam powietrze. - nic takiego pani profesor.
McGonnagall popatrzyła na mnie i na miejsce gdzie była niedawno zobrazowana postać konającego Aleksandra.
- po lekcji w moim gabinecie panno Potter. rzuciła jedynie.
mus to mus ...

Draco spojrzał za okno.
- co to było Igins ? spytał zdziwiony.
- moja sadystyczna wizja skatowania Aleksandra. - odpowiedziałam mu szczerze.- taa ... nie przepadam za nim.
Ślizgon się uśmiechnął. rozumiał czemu, nie pytał.
wyszliśmy na korytarz, Umbridge nadal patrolowała korytarze niczym essesman.
McGonnagall odpuściła mi rozmowę. 

Draco skorzystał z tego i objął mnie. Umbridge sucz czeka cię lekcja z buntem. 
arystokrata już wiedział że jej nie ułatwię zadania.

Imbryk nie mogła nie słyszeć ode mnie co minutę pytań, dzięki czemu lekcja zmieniła się w dyskusję.
wywołaj pojedynek cholero jedna. powtarzałam w myśli.
Imbryk jednak nie chciała bójki. a szkoda ... 
Draco wyraźnie chciał mnie uspokoć, ale nawet on i jego perfumy mi nie dawały ukojenia. ta sucz zginie jak tylko ojciec mi pozwoli ją zabić. 

wyszłam od Umbridge nie w humorze i podeszłam do bliźniaków Weasley.
- macie coś co mi odetka zatoki ?
- za dużo różu ? zaśmiał się ten który stał po prawej.
- bingo. - odpowiedziałam. - macie coś co mi pomoże ?
- masz. - podali mi kulkę z jakiegoś materiału. kłębek włóczki. - dobrze ci zrobi na nerwy.
- motek włóczki ? - popatrzyła na nich z politowaniem. - wasze produkty się hmm... stoczyły.
- Fred ona nas obraziła.  powiedział rudzielec po mojej prawej.  git.
- widzę George. odpowiedziała mu jego kopia.
- jeżeli nie chcesz to nie.  nie dowiesz się co ukryliśmy w środku.
- jest tam kulka cytrynowa która wybuchnie w drobny mak jak tylko ją odwinę.
- jak.  ....  zacięli się.
zostawiłam ich w tym pięknym osłupieniu.

co mamy następne ...
na pewno nie trening ...

powlokłam się na lekcje i jakoś przeżyłam kolejne zajęcia.
po nich na moją osłodę zorganizowałam im trening.
niech się pomęczą, wycisk musi być.  gramy z Gryffonami.

zajęcia minęły.
grupka drużyny szła krok za mną przez korytarz, wszyscy w zielonych szatach.
pierwszoroczni robili miejsce.
milutko.

- na miotły. nie ma rozgrzewki. - wylecieliśmy na boisko. dostałam pałkę. lżejsza niż ją zapamiętałam. - kto mi powie co - wybiłam tłuczka - jest w tym sprzęcie najważniejsze ? wskazałam na miotłę.
- zwinność ? zasugerował Peter.
- nie.
- kreatywność lotu ?
- po części ale nie. - tłuczek wrócił a ja wybiłam go na luzie. - panie nowy ?
- szybkość. - odpowiedział mi Draco. - i to żeby nie dać się sfaulo - uniknął piłki w ostatnim momencie. - złapać i strącić z miotły.
- no brawo. jednak teoria nie poszła w Las. - zaśmiałam się pod nosem. - dobra. będę wredna i się zawezmę. gramy normalnie. - pstryknęłam palcami. - raz, raz.
rozstawili się i gra się zaczęła.
ja w jednej drużynie. Peter w drugiej jako pałkarz.
Draco szukał w przeciwnej.

trudno skarbie.
musisz wiedzieć jak się lata.

pognałam podkręconego przyspieszonego powietrzem tłuczka.
Draco idealnie go wyminął.
"brawo brawo.  10 pompek mniej"  pogratulowałam mu.
"złośnica" odpowiedział.

uśmiechnęłam się pod nosem i położyłam się na miotle.
oblizałam kły.
Peter próbował mnie zbić ale cóż ...  odpowiedziałam mu tym samym.
ziewnęłam.
- ludzie zasnę zaraz. - odwaliłam kolejnego tłuczka w Draco.on mi się wywinął i złapał znicza. - dobra. na dół. koniec gry. - ludzie poklepali Dracona po ramionach. - panie nowy dobra robota. jednak trochę szybciej lataj i będzie git.
- dzięki pani kapitan.  odpowiedział mi.
pogoniłam ich do szatni.
tym razem odpuściłam sobie obgapianie torsu Draco.

niech ma troszkę prywatności.
ale on już nie miał takich skrupułów.
czułam na sobie spojrzenie tych błękitnych oczu.
obejrzałam się i spuścił wzrok.

blizny.  wiedziałam.
przyciągały nie tylko jego uwagę ale i reszty zespołu.
ale tylko Dracon miał jako takie prawo się na nie wgapiać jak cielak w malowane wrota.
- ekhem. - upomniałam drużynę odwracając się w niezawiązanym gorsecie. - może któryś z was będzie tak miły i wyręczy mnie w wiązaniu ?
- ja. - wyrwał się przed tłumem Draco. fakt faktem, dłonie miał bardziej ... kobiece.  długie, chude ale ładne palce w mig poradziły sobie z gorsetem.  - proszę.
- dziękuję. - skontrolowałam oddech. na wdechu. jest idealnie. - ładny węzeł.
- praktyka czyni mistrza. - odpowiedział mi już na ucho. - no Igni trening się skończył.
odetchnęłam. - no to chodź. panie nowy.
chłopaki jakby zrozumieli się w sytuacji bo dyskretnie nas opuścili.

Draco cóż. znowu dał mi pokaz swoich zdolności językowych.
nie mógł mi go nie dać.

odsunął się i dał mi narzucić szaty.
potem już siedzieliśmy w dormitorium.
chciałam coś napisać ale ...  pracy domowej nie było.
nikt nie miał zadane.
a mi się nuudzii.
i nie to że towarzystwo Draco mi zbrzydło. nie, było przyjemne.
ale cóż ...  brakowało mi tylu referatów, prac domowych.
dziwne.
uczniowi chce się robić zadania domowe.

Draco zauważył moją nudę i podsunął mi pod nos szachy.
- nie dziękuję.  - odpowiedziałam na co oczy wszystkich Ślizgonów zrobiły się okrągłe jak spodki. nie odmawiałam gry w szachy. - jest tu jakoś ... monotonnie.
- no to partia ci pomoże. odparł.
- pograj z kimś innym skarbie. - wstałam. - ja jakoś nie mam humoru.
wyszłam do Komnaty.
bazyliszek przywlókł jakąś martwą szlamę.
podał mi ją. - zjedz sam. powiedziałam mu w mowie węży.
gad zniknął razem z mugolakiem w pysku.

chyba polecę na Noktrun ...
no w sumie ...

wyleciałam z Hogwartu.
znalazłam sobie jakiegoś bruneta jako cel.
śmiertelny,
przed "Ukąszeniem" czyli jednym z niewielu raczej całodobowych klubów.

pomimo swoich godzin otwarcia lokal ten słynął z tego że jest najlepszy w Londynie, jak nie w Anglii.
za kurtyną klubu stacjonowały istoty magiczne, byli uczniowie, wampiry. rzadziej duchy mafiozów.
oglądnęłam wejście.  "Ukąszenie" stało niedaleko Noktrunu, można było od tej uliczki do niego wejść jak i wyjść.
milutko, czyż nie ?

podeszłam do baru a upatrzony przeze mnie chłopak przesunął się w moją stronę.
- krwawą Mary.  rzuciłam do barmana.
- proszę bardzo. - podał mi ...  alkohol. - galeon.
- chyba sobie kpisz. - odpowiedziałam. - prawdziwą krwawą Mary.
- masz. - wskazał na mój napój. - nie chcesz płacić ?
- nie. postawiłam mu się.
zszedł na dół, przyszedł facet o przygaszonym spojrzeniu szarych, wręcz grafitowych oczu i takich samych włosów spod któych wystawała jego twarz.
- co jest młoda ? - popatrzył na mnie - nie chcesz płacić ?
wyczułam że to wampir. - z tobą się dogadam. - odpowiedziałam u nie wprost. błysnęłam kłami. - krwawą Mary.
- to ... - rozejrzał się i zabrał mnie za kotarę. razem z barmanem. - idioto. nie widzisz ?
- czego ? durna nie chce płacić. chyba że trzeba ją do tego zmusić.
- słuchaj. jesteś ślepy czy takiego udajesz ? nie poznajesz ? - wskazał na mnie mu szef klubu. - Ignis Morringhan Potter.
barman otrząsnął się. - nie widać żeby była z kłami.
- ale czuć idioto. - za krótkim zgodnym spojrzeniem jego przełożonego kopnęłam barmana w krok. - zapamiętasz sobie ?
mężczyzna pokiwał głową.
- Ignis możemy porozmawiać na osobności ? zaprosił mnie do jakiegoś odosobnionego pomieszczenia.

- nazywam się Raul. - przedstawił mi się wampir. - posłuchaj. nie chcę zamykać tego lokalu. znam twojego ojca, albo może raczej mam u niego dług. jakbyś mogła mu nie wspominać ...
- co z tego ukłądu będę mieć Raul ? spytałam luźno siadając na kanapie i zabierając krew.
- kręcą się tu sami słodkokrwiści. jak będziesz miała chętkę na krew, wystarczy telefon a dostaniesz dostawę krwi. - kusząca opcja ale Raul chyba chciał kontynuować. - poza tym słyszałem że lubisz sobie pokoncertować. scena, oczywiście po telefonie, twoja.
- wchodzę. ale każdy barman daje mi tylko i wyłącznie Rh-. jestem wybredna.
podał mi na kartce swój numer, oraz pudełko płaskie, skrywające telefon.
płaściutki, dotykowy.
- nie a tam żadnego podsłuchu spokojnie. jedynie potrzebne aplikacje, Internet oczywiście, duża pamięć i sporo muzyki rockowej.
- dobry z ciebie współpracownik Raul. - odstawiłam naczynie. - do zobaczenia.

wyszłam w klub, na krew i morderstwa straciłam ochotę.
ale mój były cel mnie obserwował. wyszedł za mną z klubu.
przygwoździł mnie do ściany.
wbiłam beznamiętnie nóż w jego plecy.
- normalnie cierpiałbyś dłużej. ale nie mam na to ochoty. rzuciłam do chłopaka w agonii.
pożywiłam się jednak krwią.
niewielką ilością, bo niewielką ale zawsze to coś.

wróciłam do szkoły.
do Komnaty.
jedyne miejsce poza gabinetem dziadka oraz Pokojem Życzeń gdzie ta sucz nie zajrzy.

położyłam się na łóżko które tu się znalazło.
było tu zbyt monotonnie. ale znaczyło to ciszę przed burzą.

rano następnego dnia ostateczny trening. po południu piękny mecz z Gryffindorem.
wieść o tym że jestem pałkarką a Draco szukającym się rozeszła po szkole z prędkością światła.
Gryffoni, a w szczególności Weasleye, woleli nie wypowiadać się na temat tłuczków.
za to żarty na sprawność Dracona biły na głowę żarty Weasley'ów.

- masz znaleźć znicza przed Harrym. w momencie przewagi. wbijałam u to do głowy chyba po raz setny.
- dobrze skarbie, spokojnie. - powtórzył to po raz kolejny Draco. - wiem.
- sam wiesz jak bardzo chcę wygrać.
- nie tylko ty. - zapewnił mnie. - sam chcę nakopać Gryffonom.
- mam tego świadomość ale to pierwszy mecz kiedy wina spadnie na mnie.
Draco bez obaw pocałował mnie w policzek na uspokojenie.
- będzie dobrze. zapewnił mnie.
- czy twoja chodząca doskonałość kiedykolwiek mi powie że nie będzie dobrze ?
blondyn się obraził ale popatrzył na mnie. - będzie masakrycznie źle.
zaśmiałam się. - teraz to se możesz skarbie. - pocałowałam go w policzek. - i tak jesteś kochany.
zabrałam ich na boisko.
ostatnie omówienie taktyki, ostatnie manewry ćwiczone w Lesie niedaleko granicy.
oddech.

dostałam miotłę Dracona, wymieniliśmy się miotłami jak to ustalił bez mojej wiedzy.
- wygramy ? spytałam drużynę prowokacyjnie.
- oczywiście. odpowiedzieli.
- no to gramy i nie ma ocoiągania się jak na treningach. każdego klepnęłam w plecy.
Dracona lżej niż resztę. - zdobądź znicza przed Harrym a dostaniesz malinkę.
cena wygranej go zmobilizowała.

wyleciałam w górę razem z resztą.
pałka lekka, twarda.
będzie zabawa Weasley.

- hej Ignis, co teraz ? pobijesz Harry'ego na boisku ? spytali posyłając tłuczka w Draco.
wyminął go na luzie.
kula wróciła i trafiłam w nogi Freda albo George'a. - nic do was nie mam chłopaki ale język radzę trzymać za zębami.
bliźniak który dostał zleciał z miotły.  złagodziłam mu oczywiście upadek.

drugi blźniak patrzył na mnie i dosłownie uciekał na boisku.
drużyna bez pałkarzy to nie drużyna.
on strącił naszego drugiego pałkarza w odwecie.
- kolejne trafienie Slytherinu. 50:10.  głos Lee Jordana rozległ się przez głośniki.
^ jeszcze nie teraz Draco. dobiję im pałkarza. ^  przekazałam Ślizgonowi który krążył w powietrzu.
skinął głową i poszukiwał dalej złotego błysku.

Fred, albo George chciał w niego trafić.
wśliznęłam się i wybiłam tłuczka.
wiedziałam że przesadziłam z siłą. poleciał ciut za szybko.
a wściekła piłka zaczęła, w dość komiczny sposób, strącać ścigających Gryffindoru.
nie  było to moim celem ale ...

Draco popatrzył na siebie i Harry'ego.
złoto.
skarbie na dół. szybko.

zleciał w sekundę przed bratem.
sekundy mi się dłużyły.
czekałam w napięciu na rozwój wydarzeń.

zielona szata zanurkowała, potem leciał już metry nad ziemię.
Harry za nim.
ale ...
nie gonił znicza.

Draco zauważył tłuczka wcześniej.
leciał prosto na kulę pędzącą z celem zrzucania zawodników.   czemu ???
wynurkował na dół i złapał znicza.
Harry w ostatniej chwili zrobił beczkę i uchronił się przed kontaktem z wkurzoną piłką.

zdobyliśmy znicza.
- wynik 400 do 20 dla Slytherinu.  ogłosił Lee.
^ dostaniesz 10 kotku. ^ zapewniłam ocierającego pot z czoła Dracona.
pani Hootch zagwizdała i zakończyła mecz.
Draco zszedł na dół.
- i co ? było dobrze ? spytał rozkładając ramiona.
rzuciłam mu się na szyję. - genialnie. - pocałowałam go. i niech się wypchają.  - chyba zostanę pałkarką.
- nie. - zaprzeczył mi. - następny mecz moja kolej.
pocałowałam go po raz drugi.
drużyna wzięła go na ramiona ze zniczem który Dracon nadal miał w dłoni.

przeszłam razem z tym pochodem do szkoły.
nie wiem skąd ale wytrzasnęli zieloną butelkę z jakąś barwioną wodą i oblali tym płynem Draco.
oczywiście przy okazji i siebie, oraz mnie,  ale co tam ....
warto.

wycisk który dostawali na treningach, te moje godziny trucia o strategii, musiało to mieć miejsce żeby dostać zwycięstwo.
Draco, pomimo faktu że najbardziej mokry ze wszystkich, przytulił mnie.
- 10 malinek. wspomniał mi cenę.
- wredota. - zmierzwiłam jego, teraz, jakoś bardziej bladoróżowe włosy - ale kochana.




































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz