sobota, 21 czerwca 2014

Rok VI Rozdział VI Wyścigi ...

na śniadaniu nic się ciekawego nie wydarzyło.
normalny posiłek, Slughorn jedynie przebąkiwał o konkursie.

znalazłam na szczęście przepis, notatki pisał albo sam Slytherin, albo ojciec.
nie było to pismo zbyt kobiece, więc mamę wykluczyłam. zresztą czułam resztki męskich perfum.

kilka dni się zlało na siedzeniu w dormitorium i graniu w szachy z Laurilelem.
jednak przy okoliczności początku przełomu październik-grudzień dostał list od Starszych i powiedzenie, że musi wracać do siebie.
przytuliłam elfa i odprawiłam kilkoma prostymi słowami.
podał mi oczywiście rękę i powiedział "do zobaczenia" i odjechał konno w Zakazany Las.

nie miałam co rozpaczać, elf przyjedzie, wyjedzie i wróci po jakimś czasie. należało się trzymać tego planu myślenia.
jednak trochę byłam przygnębiona, ale Draco zapewnił mi "opiekę" w swojej własnej osobie. tak jak obiecał Laurilelowi.

w końcu powoli wlekł się grudzień.
nienawidziłam tego miesiąca.
oficjalnie nienawidzę grudnia.

niedługo mieliśmy dostać pierwsze śniegi.
to oznaczało coraz mniej czasu.

owszem, chodziłam z Harrym do Dumbledore'a, ale wyglądało to na zasadzie on wychodzi a ja wchodzę i na odwrót.
byłam pewna, że niedługo go urobię, że nie będzie musiał płacić głowy na srebrnej tacy.
chciałam tego jak najbardziej uniknąć.

minęło kilka dni.
dotarło do treningu przed meczem.
oczywiście, bo jak to moja głowa zaprzątnięta Eliksirami, zapomniałam o tym i teraz jak ta idiotka biegłam do nich na łeb na szyję po breistym boisku.

- pani kapitan chyba trzeba wymierzyć karę. - zaczął Blaise arogancko - nie należy się spóźniać o PÓŁ GODZINY na WŁASNY trening.
- zamknij dziób - odburknęłam pod nosem. - Draco oczywiście już ich rozgrzałeś i wytłumaczyłeś taktykę, prawda ?
- tak (?) - potwierdził z lekko ironicznym pytaniem w głosie. - nie dałem im się obijać.
- świetnie. - strzeliłam palcami - to trenujemy grę.

wylecieliśmy w tym zimnie do góry, ale otoczyłam boisko bańką z lekko cieplejszym powietrzem. niewiele, góra 3 stopnie, ale zawsze to to cieplej, prawda ?

rozegrali to fajnie, ja byłam kompletnie nie w temacie.
byliśmy już w ogrzewanej szatni.
przebrałam się jako pierwsza, zanim oni porozwiązywali płaszcze.
- słuchajcie, mam wam coś do powiedzenia - spojrzeli na mnie wszyscy - i tak mamy komplet ludzi, zawsze też możecie kogoś dobrać, a ja od kilku dni mam kompletnie inne sprawy na głowie. poza tym na treningach nie czuję już tego czegoś co kiedyś. - podałam symbolicznie złożoną w kostkę szatę do gry i odznakę kapitańską - dobry kapitan zespołu jest, wiem, że nie zostawiam was z niczym. tak więc do zoo- Draco cofnął mnie ramieniem do budynku szatni - co ?
- myślisz, że co ? że sobie pójdziesz ? - spojrzał na mnie wymownie - pójdziesz, ale po tym jak dokopiemy Gryffonom.
roześmiałam się. - ostatni mecz, to chyba przydałoby się wygrać z wielką przewagą, co ?
- a co z jednym pałkarzem ? spytał od niechcenia Blaise.
- spokojnie. jestem pewna, że inni pałkarze pozostałych drużyn i tak będą atakować tylko ciebie. nie byłam nawet potrzebna w tej roli. uśmiechnęłam się do Zabiniego złośliwie a chłopacy poszli w śmiech.
a czarnoskóry zdębiał i zatkało mu to usta.

wyszłam więc z budynku już spokojna i weszłam do zamku.
- przydałoby się przetestować w końcu przepis na Płynną Śmierć. - złapałam jakąś mysz w trawie. - chodź malutka. przykro mi. pogładziłam zwierzątko pomiędzy uszami i schowałam do kieszeni szaty.

przeszłam do Komnaty Tajemnic, gdzie czekały na mnie składniki.
- no dobra. - po godzinie pracy i zamknięciu myszatego w klatce eliksir powoli dochodził do siebie na malutkim ogniu.  odczekałam jeszcze kwadrans. - chodź tu mysza - podniosłam stworzonko. i wpoiłam mu do pyszczka odrobinę wywaru.  umarło szybko i bezboleśnie - pięknie, działa. uśmiechnęłam się do siebie.

bazyliszek odszedł lekko wystraszony.
- spokojnie malutki, to nie na ciebie - zapewniłam zwierzę w mowie węży - musiałam się upewnić, że działa.- stworzenie weszło pod moją dłoń. - trzeba wygrać Felix Felicis. - istota znowu mnie zrozumiała. - przyda się. inaczej wyjdzie dupa. chociaż - pstryknęłam palcami - no tak, co uczyni Płynną Śmierć mocniejszą i skuteczniejszą jak jad bazyliszka ! - wstałam - jednak ...  będzie go trzeba zrównoważyć ... tylko co go zneutralizuje oprócz ... moja krew - uśmiechnęłam się i zmieszałam w jednej z fiolek moją krew z jednej ręki, a z drugiej zmieniłam ją na jad bazyliszka. - i Harry sorki, ale wywar mi się przyda.  ale - zaczęłam się zastanawiać - tylko czy gar i narzędzia to przetrzymają - machnęłam ręką - nawet jak nie, to ogarnę mieszanie tego łyku szatana w Powietrzu, w kociołku z Energii. i wtedy Felix Felicis musi być moje. - bazyliszek, centralnie, uciekł w drugi kąt pokoju bojąc się efektu. - co ? aż tak ze mną źle ?
teraz zauważyłam jak się spina i jest gotów wystrzelić jak z procy na intruza, którym okazał się być Harry.
- Ignis ! - zaczął - co to za cyrk ?
- to ? - obróciłam się w koło - to nie cyrk, jak go szukasz znajdź lepiej Freda i George'a. tam będzie cyrk. to jest Komnata Tajemnic.
brat spojrzał na mnie zbity z tropu. - nie o to chodzi. wiem gdzie jestem. - rzucił - cyrk z drużyną.
- plotki widzę, szybko poszły w świat - przywołałam fotel z drugiego kąta pokoju, fiolkę z umocnieniem wywaru wrzuciłam na łańcuszek i pod bluzkę. wystrój zmienił się w kameralny salon, podobnie urządzony jak ten u Malfoy'ów, jednak ten miał w rogu pokoju pianino i brakowało tu również długiego stołu. - owszem, chcę odejść z drużyny. takie to dziwne ?
- czemu ? - brat usiadł naprzeciw mnie, tyle, że fotel sam go w siebie wbił. - brutalne te meble.
- sorki. - zrobiłam wielkie oczy a on się roześmiał. - dobra, do rzeczy. o co chodzi ?
- słyszałem, jak McGonnagall mówiła, że mam duże szanse na Aurora, ja jej na to, że nie mam na to ocen z Eliksirów, a ona na to "profesor Slughorn jest w stanie cię polecić, jeśli tylko masz Powyżej Oczekiwań." !
chce mniej niż Snape !
- wszytko fajnie, ale jak dostanie się do obiegu trucizna której nauczyłbyś się bo Snape o nią gnębi a Slughorn powie "jest, działanie ma paskudne a jej przygotowanie wymaga wiele pracy, dlatego przejdźmy dalej"  to tak trochę ludzi nie pocieszy, bo można pod to podciągnąć wiele wywarów.
- no niby fakt, ale on pokazuje nam to czego Snape by z nami za nic nie przerobił.
- wiesz Harry uczę się ze Snapem dwa razy więcej niż ty i wiem, że gdyby doszło do czegoś takiego on by dawno już oklepał tą truciznę na zajęciach i to do znudzenia.
brat zrezygnował, jednak otwierał usta do kolejnej rozmowy. 
o ile zakład że wchodzi w świat opowiadtek o Śmierciożercach ? 
- oboje wiemy, że jest Śmierciożercą. musi znać wszystkie trutki. 
- oj Harry kiedy dotrze do ciebie, że Snape nie jest jednym z nich ? 
- czemu nie chcesz mi wierzyć ? Ron, Hermiona i Ginny mi wierzą ! 
- o to już chodzisz z Ginevrą ? - zdziwiłam się udawanie - ciekawe, że ona również jest od ciebie rok młodsza, ale to MI wypominasz związek z Draco. 
- Malfoy to co innego - obruszył się - jestem pewien, że on też nosi na ramieniu Znak ! 
- skąd ten upór, żeby go w to wciągnąć, co ?  odpowiedziałam już podenerwowana jego maniakalnymi poglądami.
- bo to MALFOY !? - zasugerował. - zresztą, ty tego nie zauważysz bo ma cię wokół małego palca.
- to, że nie rozumiesz jak mogę go kochać już do mnie dotarło - uniosłam się - ale jeśli jeszcze raz usłyszę co do niego oskarżenia - wypuściłam powietrze z sykiem - wyjdź. chyba, że bazyliszek ma wskazać ci drogę.
Harry wyszedł, a ja zapadłam się w fotelu.
^ mhmm ... Draco słonko, możesz podejść ? ^
^ poproś kotku. ^ nacisnął Ślizgon.
^ proszę Książę. muszę się odstresować a wolałabym nie sięgać po prezent od Spade'a. ^
Draco zabrał mnie pod salę na Eliksiry prosto z Komnaty.
arystokrata objął mnie ciasno i mogłam się napawać jego towarzystwem.
uwielbiałam być do niego przytulona, chodzić tak po korytarzach i drażnić Harry'ego obecnością blondyna.

usiadłam przy blacie na lekcji ze Slughornem.
- Draco - pstryknęłam go w ramię i wyjęłam łańcuszek. - dzisiaj ten jego konkurs.
- owszem. - rzucił podciągając rękawy - a kilka godzin później mecz z Buffonami.
- pysznie. - zatarłam ręce i widziałam Harry'ego nad notesem, niby podręcznik do Eliksirów, ale wyczuwałam coś niecodziennego. - jedyną konkurencją może być dla mnie brat.
- ej. - pstryknął mnie w ucho - a ja ?
- z całą moją miłością do ciebie słonko ale nie masz szans.
- zobaczymy pani kapitan. odgryzł się.

Slughorn rozpisał czas  na tablicy, podwójne Eliksiry zwiastowały jedynie ostrą pracę.
- panno Potter, gdzie pani podręcznik ?
- och, znalazłam przepis trochę wcześniej a że wampiry mają wręcz natarczywie perfekcyjną pamięć dałam radę zapamiętać instrukcje.
Hermiona zrobiła na mnie wielkie oczy.

pstryknęłam palcami i utworzyłam kociołek ze stwardniałej Energii.
- no już. rozpalamy się. - rzuciłam do Powietrza które zajarzyło się płomieniem. - pysznie - uśmiechnęłam się. podwinęłam rękawy i zaczęłam mieszać składniki.  wyglądało to może na pokaz pirotechniczny bo wiecznie mi coś wybuchało, podpalało się od niczego czy bulgotało wydając dziwne dźwięki.     pod koniec pierwszej lekcji już część porezygnowała.  zostałam tylko ja, Hermiona, Harry i Draco. - no to zacznie się wyścig.  - zwiększyłam płomień pod gotującą się miksturą. - i teraz ty skarbie - otworzyłam fiolkę i przelałam jedynie kropelkę zawartości. - jeszcze tylko kwadransik na małym ogniu, a potem kwadrans studzenia się i będziesz gotowy. - uśmiechnęłam się do siebie.  widziałam jak Draco rzuca w cholerę robienie wywaru. - oj nie denerwuj się. - przytuliłam się do szukającego - i tak jesteś najlepszy.
- stawką jest Felix Felicis.
- oj, moje zaczyna się warzyć. poleżakuje jeszcze kilka miesięcy i ci je oddam. zadowolony ?
- zobaczę. pocałował mnie w policzek.

widziałam jak Hermiona ociera pot z czoła. miała kompletne siano na głowie.
Harry obwieścił koniec, a moje samo się przelało w fiolkę po określonym czasie.

Slughorn spojrzał na wywar szlamy i od razu pokiwał głową z widocznym rozczarowaniem.
przeszedł do mnie i Harry'ego.
- obydwa są mocne, jednak który jest silniejszy - miał orzech do zgryzienia - Ignis - pokazał mi liść i rzucił go w wywar, zniknął spalając się błyskawicznie - Harry - sekundę później stało się to i u brata. - cóż .. w dzisiejszym meczu wszystko się wyjaśni.

pokiwałam głową.

przebrałam się w Ogniu w szaty do gry.
- chłopaki ! - zwołałam ich w szatni - słuchajcie, Felix Felicis nie chodzi piechotą. trzeba wygrać.
- bo co ? bo jak pójdziesz się z Malfoy'em bawić to nie będzie wpadki ? rzucił Blaise.
Draco odsunął się pod samiuśkie drzwi szatni i zatkał uszy, reszta drużyny zrobiła to samo.
a ja zaczęłam wrzeszczeć. - TY CHOLERNY, AROGANCKI, CHAMSKI, POPACZONY, DUPKU ! MASZ WYKONYWAĆ POLECENIA OD KAPITANA, A MOJE JEST TAKIE, ŻEBYŚ CHOĆ KURWA NA JEDEN MECZ ZNORMALNIAŁ I WZIĄŁ SIĘ W GARŚĆ !!! KIEDY DOTRZE DO CIEBIE, ŻE NIE KAŻDY MUSI PIEPRZYĆ SIĘ PO KĄTACH !?  - tym skończyło mi się powietrze. - jasne Blaise ?
chłopak stał oszołomiony. - tak pani kapitan. - wymamrotał i przetkał sobie uszy - ale masz moc głosu.
- won na boisko. MUSIMY to wygrać. Gryffindor ma stracić jakiekolwiek szanse na trofeum quidditcha ! wygramy ! - zagrzałam ich do walki i z każdym przybiłam piątkę. - dajcie mi na "emeryturę" powód do dumy !

wylecieliśmy w powietrze.
kolejny wyścig.

Fred i George darowali Blaise'owi po tym co mu urządziłam, ale skupili się na mnie.
wywinęłam się i Draco dostał pałkę.
- oto zręczny manewr zamiany ról. Ignis oddaje Malfoy'owi narzędzie pałkarskie, a sama zaczyna krążyć w poszukiwaniu znicza. wszyscy znamy te wręcz kocie okrążenia boiska. no Harry miej się  na baczności. rzucił luźno Lee Jordan.

ktoś, bo nadal za cholerę nie rozróżniałam bliźniaków, rozpieprzył mi miotłę.
- oo, błąd Fred. miotła tylko ją spowalniała, ale czy to do końca legalne ? - zaczął ponownie komentator. wyleciałam obok jego trybuny i wywinęłam się beczką pomiędzy rudzielcami. - czyżby Ignis chciała zmienić się w kafla i wlecieć w bramki ? ale zaraz, Harry zaczyna pościg za siostrą jednak jest już za późno... kiedy Harry Potter jest przy Ignis ona już ma w ręku znicza. ta dziewczyna jest chyba NIEPOKONANA ! kolejna wygrana Slytherinu z jak zawsze wynikiem 400:10. czyli w przeliczeniu na trafienia 5:1 plus znicz. Ignis kończy grę w drużynie Ślizgonów w pięknym stylu.
ryk oburzenia, żalu i zdziwienia na trybunach.
"jak to ? przecież nie może odejść" słyszałam poszczególne uwagi.
Draco zabrał mnie z boiska a drużyna wzniosła na ramiona.
- dobra chłopaki starczy - podrzucili mnie w powietrze - dobra, dobra kumam. zostanę. - przestali mnie podrzucać a poniosły się brawa na trybunach. - załatwię was wszystkich. zagroziłam żartem.
Draco wiedział swoje i zabrał mnie na swoje ręce.
- mnie też ?
- owszem - roześmiałam się. - zabierajmy się do zamku.

- panno Potter ! - Slughorn podbiegł - Felix Felicis jest pani.
- dziękuję panie profesorze. - uśmiechnęłam się i zostałam opuszczona na grunt - chłopaki ! obiad sam się nie zje ! kto ostatni na Wielkiej Sali ten czyści mi buty !  - byłam oczywiście pierwsza na obiedzie, ostatni, ku mojej uciesze, wpadł Blaise poturbowany przez tłum. - no Blaisey - zaczęłam złośliwie - czyścisz mi buty.
- pierdol się.
- oo ktoś tu podpada. - spojrzałam w ostrze noża, za mną siedział Harry i obserwował całą sytuację. - nie muszę ci przypominać warunków umowy, prawda ?
czarnoskóry spoważniał na wspomnienie o "umowie" - mam ci je czyścić tu i teraz na nogach czy w dormitorium je dostanę ?  wymamrotał pognębiony.
- lepiej teraz, bieżnik ma masę trawy. nie chciałabym tak wejść do dormitorium. - uśmiechnęłam się i podałam but na dłoń chłopaka. "biedny" Zabini wypucował buty jak należy. były czyste, prawie jak nowe. - dziękuję. - podałam mu kilka złotych monet - a teraz znikaj mi z oczu. wysyczałam tak cicho, że tylko siedzący najbliżej mnie Draco mógł usłyszeć moje słowa.

oparłam się o jego ramię.
- Draacoo - zaczęłam przeciągle, kompletnie innym tonem. - coś czuję dzisiaj poczekalnię u Dropsa, wrócę późno, prawdopodobnie dopiero nad ranem bo jeszcze chcę zajrzeć do Lasu. nie czekaj na mnie.
- zobaczymy. - odpowiedział mi lekko głaszcząc jedno z uszu kota. zamruczałam cicho. - może zabierzesz mnie ze sobą ?
- do dyrektora ? - zakpiłam. - nie ma opcji. do Lasu tym bardziej.
- czemu ?
- bo ty nie masz organizmu odrzucającego sen. - pocałowałam go w policzek. - nie czekaj na mnie, chyba że znowu wyjdę wkurwiona w połowie wywodów Harry'ego.
- daj mi znać jakbyś chciała zerwać się wcześniej. poczochrał mnie delikatnie i wstał widząc, że ja raczej zostanę.
podniosłam się razem z nim, w końcu siedziałam oparta o jego rękę, ale szybko się rozeszliśmy.  on poszedł w dół do dormitorium a ja w górę na poszukiwanie gabinetu Dropsa.

weszłam bez problemu, orły mnie natychmiastowo wpuściły.
usiadłam na sofie i czekałam zarówno na Dumbledore'a jak i na inne towarzystwo w postaci Harry'ego.
wyjrzałam przez wielkie okno w gabinecie dyra, ten to ma widok. całe błonie, kawałek boiska, chatka Hagrida.  wszystko co ważne na widoku.

postanowiłam wypić kropelkę Felix Felicis.
chociaż nie.  to zostawię dla Draco, na zadanie.
sama muszę sobie poradzić, on tego bardziej potrzebuje niż ja.
odstawiłam fiolkę na łańcuszek i włożyłam pod bluzkę.

zdążyłam usiąść i zaparzyć sobie herbatę i dopiero wtedy pojawił się Dumbledore.
- wiedziałem, że cię tu zastanę. - uśmiechnął się a za nim jak potulny pies wszedł Harry. - posłuchajcie mnie uważnie. nie obchodzą mnie wasz dotychczasowe kłótnie i ich powody. odłóżcie to na bok. jesteście w końcu rodzeństwem. - zaczął strofować nas dyro - ale, do rzeczy. niedługo, za tydzień, planuję wykonać z wami wyprawę po pierwszy horkruks. wiem gdzie go możemy znaleźć.
- w takim razie - spojrzałam na dyrektora - po co panu jesteśmy ?
- żebyście wiedzieli z czym walczycie. - z czym ? oburzyłam się w środku, o na szczęście pieczęci miały mocną barierę na emocjach. - Voldemort praktycznie nie ma duszy, rozszczepił ją w wieku młodzieńczym. wtedy również stał się tym czym jest teraz. - ciągnął niezrażony dyro.   o jak ja się cieszyłam z idealnie wytrenowanej gry aktorskiej. - a horkruksy jak wiecie trzeba zniszczyć by zniszczyć i jego. to jedyny sposób.
- a ... a co jeżeli któryś ze Śmierciożerców wywęszy, że chcemy się pozbyć Voldemorta i stanie na straży horkruksów ?
- a co ? boisz się o Malfoy'a ? zaczął brat.
- Harry - odwróciłam ku niemu morderczy wzrok. - on NIE JEST jednym z nich. ręczę ci za to.
- Znak nie musi być na ręce. może go mieć gdziekolwiek indziej.
- och czyżby ? - spojrzałam na brata. - widzę go półnagiego co trening, wszystkie widoczne dla oka miejsca ma czyste. a chyba nie myślisz, że specjalnie pod ochronę tajności Voldemort próbował wbić Znak tam gdzie światło nie dochodzi.
- ty ? ty się na niego gapisz ?
- ma ładnie zbudowane ciało. - odpowiedziałam miękko. temat rzeźby Draco był bez wątpienia przyjemny. - czemu miałabym nie korzystać z bycia jedyną dziewczyną w ich drużynie ?
Harry dosłownie dostał nerwicy, zaczęły drżeć mu usta i wstał.
- ON NIE JEST CIEBIE WART. wysyczał i wyszedł zatrzaskując drzwi.
- Ignis - zaczął Dumbledore - czemu denerwujesz brata ?
- nie miałam takiego celu panie profesorze, jednakże oto jaki jest mój brat. - wskazałam ręką na drzwi - jeżeli tylko draśnie się jego pogląd, że każdy Ślizgon tutaj to szpieg Voldemorta i zacznie się to negować to oto co z tego wychodzi. jestem w stanie zrozumieć, że nie akceptuje mojej relacji z Draconem, jednak oskarżać go o coś takiego to jest na mnie za wiele.
- Ignis, nie dawaj się ponieść emocjom. - uspokoił mnie dyrektor. - twój brat się po prostu o ciebie martwi. nie on jeden, twój wuj również chce dla ciebie jak najlepiej.
- nie rozumie pan tego. - wstałam z kanapy jednak nie opuściłam pokoju. - tutaj trzeba pobyć jego bratem by zrozumieć. on nie chce przyjąć do wiadomości tego, że czasy kiedy byłam słodką młodszą siostrzyczką się skończyły.
- Ignis, może to i do niego nie dotrze, ale nie chce byś się zawiodła jak kiedyś. - ciągnął to Dumbledore - musisz i jego zrozumieć. nie chce stracić z tobą kontaktu, a jednocześnie chce cię chronić.
- przed czym ? spytałam otwarcie.
- cóż ... przed złem tego świata i to powinno ci wystarczyć. - uciął krótko dyrektor. - idź już. zaczną się niepokoić.
- dobrego wieczoru panie dyrektorze.   wyszłam spokojnie.

wyścigi dopiero się zaczęły, ale trzeba to wszystko przemyśleć tak by czarny koń wygrał.
a tu tym czarnym koniem byłam ja i Draco.
ja muszę do odpowiedniego momentu wyrobić w dyrektorze choć namiastkę chęci przejścia na stronę ojca, a on w ewentualności nie może spieprzyć zadania.

tak, to będzie pasjonujący wyścig z czasem.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz