poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rok VI Rozdział XI Tajemnica Brata

po kilku dniach leżenia i spania w Szpitalnym, bo praktycznie tym się tam zajmowałam, byłam gotowa do wyjścia w Las i stawienia czoła Cosiowi. jednak Dumbledore mnie uprzedził wydając BEZWZGLĘDNY zakaz wchodzenia do Zakazanego Lasu, nawet Łowca nie miał prawa się tam kręcić.
chcą czekać, żeby sam się wyniósł. wątpię.
Draco dostał od mojego ojca nakaz zabierania mi wolnego czasu i nie pozwalania mi zbliżenia do terenu błoni.

jednak coś mnie gryzło, tym czymś była rozmowa Kastiela z Dumbledorem niedługo przed wyprawą po horkruksy.
język tej rozmowy nie przypominał niczego co słyszałam ani w Lesie ani na Nokturnie.

postanowiłam to rozwikłać w prosty sposób - zapytać u źródła czyli Kastiela.
ale jak na złość nie mogłam złapać Dropsa i pozwolić o przepustkę.
jak w więzieniu, ale w sumie ...  rąbie mnie to, lecę do niego w nocy.
najwyżej przerwę mu umizgi z Amber. trudno.

siedziałam wieczorem do ostatniego Ślizgona w pokoju wspólnym.
trudno.

weszłam w kominek kiedy na dół schodził Draco.
posłałam mu buziaka i rozpaliłam Ogień pstryknięciem palca.
trafiłam na podjazd jakiegoś hotelu.
pysznie, tu macie miejscówkę.

weszłam na recepcję i portier od razu wyszedł zza lady.
- kolejna fanka, oszaleć można. - wymamrotał do siebie. - Music Machines są zmęczeni po próbach.
chłopak był mniej więcej w moim wieku. - przekaż Kastielowi, że przyszła w odwiedziny jego młodsza siostrzyczka.
na schodach widziałam Spade'a. - no młoda ! - wziął mnie w swoje nikotynowe ramiona. - jest praktycznie częścią zespołu, jak się tu pojawi to jej pokaż gdzie mamy pokój. - poinstruował portiera. - chodź.
zabrał mnie na puste piętro. od razu czułam piwo, dym po Spadzie albo i innych, no i perfumy Amber.

wpadłam na środek pół za kulisowej próby pół imprezę.
- Ignis ! - Kastiel widocznie był najmniej pijany. Dean i Micheal lizali się w kącie i prawie rozdzierali T-Shirty. - chłopaki ! młoda jest !
- luz Kastiel. widziałam gorsze akcje. - rzuciłam. - mogę z tobą pogadać, czy podobnie chcesz skończyć z Amber ?
- nie no spoko. - wyszedł ze mną na korytarz. - co jest ?
- o czym rozmawiałeś z Dumbledorem ?
- Ignis ... - szukał wykrętu, wiedziałam to. - no nie mogę ci powiedzieć.
- powiedz. - spojrzałam na niego. - to mi spokoju nie daje.
- Ignis nie mogę. zapierał się.
nie tak, to inaczej.
- Kastiel - przytuliłam go. - powiedz. to na serio mnie gryzie i telepie. nie wiem co z tym fantem zrobić, bo mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz, a teraz tylko jestem tego pewna. nigdy nie miałeś przede mną tajemnic, co się zmieniło ?
- Ignis, nie mogę. - trzymał mnie za ramiona i patrzył prosto, w dół trochę, w oczy. - zrozum. wujek by mnie ukatrupił ...
- Dumbledore ? Dumbledore miałby cię skrzywdzić ? - patrzyłam na niego z politowaniem. - jak mi po oku Express Hogwart jedzie, słonko. - ukróciłam. - powiedz.
- Ignis ... - otwarte drzwi zwiastowały gościa, męskie perfumy raczej dwójkę. no i się nie myliłam. Dean i Micheal szli próbując nie wjebać się w ściany i znaleźć otwarty, pusty w miarę pokój do swoich celów. - kurwa no chłopaki ! - wrzucił ich do jednego z pokoi i zatrzasnął za nimi drzwi. - może chociaż będą cicho.
- nie odwracaj kota ogonem. - odwróciłam jego głowę do siebie. - słuchaj, ja wiem, że możesz mnie za to znienawidzić, ale powiedz mi to teraz, albo sama się tego dowiem.
Kastiel patrzył na mnie niemo. - nie zrobisz tego.
- nie zmuszaj mnie ku temu. - odparłam. - Kasti ... nie mieliśmy tajemnic ... jak były wychodziły na jaw.
- Ignis ... ja naprawdę NIE MOGĘ.
- Kastiel - patrzyłam na niego bliska rozłamu. - proszę. młodszej siostrze nie powiesz ?
- nie mogę.
- to napisz. - podałam mu kartkę i długopis. - Kastiel ...
- ja ... - zaczął dukać. - nie wiem jak ci to powiedzieć ...
- po prostu powiedz.
- Ignis ! - usłyszałam Dracona i zostałam złapana za ramiona. - Drops cię szuka i się wścieka. myśli, że wcięło cię do Lasu. idziemy - nie zdążyłam ust otworzyć kiedy znowu stałam w dormitorium. - oto zguba panie profesorze.
- dziękuję Draconie. Ignis, z tobą chciałbym zobaczyć się po śniadaniu. obwieścił Snape i wyszedł.

- cholero jedna ! - odwróciłam się do blondyna - byłam milimetry od dowiedzenia się od Kastiela prawdy !
- na jaki temat ?
- och jesteś czasem głupi jak moje buty. - rzuciłam i wracałam na górę, jednak ktoś, w osobie Blaise'a, zrzucił mnie ze schodów wprost na Draco. - Zabini ! - warknęłam ale niestety z gróźb wyszły nici bo ktoś w osobie Ślizgona zabrał mi możliwość mowy. - z tobą policzę się jutro. - puknęłam go w mostek i wróciłam na stopnie. - a ty Blaise uważaj kogo popychasz. wyplułam z jadem i go odepchnęłam pod ścianę.

usiadłam na łóżku. wrócić ???
no chyba trzeba ...

ale do pokoju wszedł Draco wywołując tym samym uśmiech na twarzy Pansy.
- nie licz na to - rzucił do mnie i położył się na moim łóżku. - idziemy spać. zostało z 5 godzin do pobudki.
i jak tu odmówić ...  sorki Kastiel, twoja tajemnica poczeka, idę spać póki mam "pluszaka" pod kołdrą.

rozłożyłam się przy nim. uśmiechnął się lekko i ciasno mnie objął.
znowu śnił mi się koncert "Music Machines" ale tym razem, ku mojemu zaskoczeniu, miałam wokal a Draco stał pod sceną i czekał na koniec numeru. po "Bad Rain" wszedł za kulisy. a jak ja już zeszłam zostałam pocałowana na oczach całego zespołu.

rano, bo obudziłam się dwie godziny przed pobudką, Draco jeszcze spał i nadal mnie tulił.
nie miałam serca się podnosić i ogarniać, a nawet jakbym miała to mnie do siebie przytulał jak naprawdę swoją pluszową zabawkę. - dobra zostanę. - pogładziłam go po policzku. - jak śpisz jesteś jeszcze słodszy. - położyłam się i patrzyłam na jego twarz z wysokości jego piersi. - i ja będę musiała wylatywać po zebraniach z takiego miśka. - stwierdziłam smętnie. - ale - udało mi się wyjść z uścisku Draco. - woła mnie tajemnica Kastiela. pocałowałam go w policzek i się ogarnęłam.

wyleciałam z kominka, tym razem prosto do ich pokoju.
widziałam, no no, ładnie to tak ? ,  Amber leżącą przy Lysandrze, Deana i Micheala jak zostawiliśmy w osobnym pokoju  to tak musieli zostać,  no i Kastiel na łóżku tulący gitarę.  Spade palił na balkonie.
- młoda. - zaczął zaskoczonym szeptem. - co ty tu - złapałam go za fraki cuchnące nikotyną nakazując mu być cicho. - rozumiem.
- słuchaj, wiesz o nim wszystko. - zaczęłam jeszcze ciszej niż Cień. - o czym on do jasnej cholery gadał z Dumbledorem tuż przed wyprawą po horkruksa ?
- nie mogę ci powiedzieć młoda. on ma tylko takie prawo, wczoraj wieczorem byłby się przełamał ale twój tleniony kolega mu przerwał.
- on nie jest tleniony. - wysyczałam. - ale - machnęłam ręką. - ta kwestia jest do omówienia potem. słuchaj mam dwie godziny, obudzę Kastiela, zabiorę na korytarz i z nim pogadam.
- nie radziłbym go budzić. - rzucił. - widzisz Amber i Lysandra ? - pokiwałam głową. - pan poeta się z nią wczoraj nieźle migdalił. chyba zmieniła upodobania ze "złego rockamana" na "słodkiego tekściarza" jak Kastiel się dowie to się wkurwi.
- słuchaj Spade. - spojrzałam w oczy perkusisty pozbywając się jego okularów. - muszę z nim pogadać. a z Amber to on sobie to sam wyjaśni.
- nie rozumiesz lub nie pamiętasz naszej pogadanki z przed 5 lat. - wytknął mi Spade. - on po czymś takim choruje miesiące, szczególnie, że Amber jest tuż po tobie w jego hmm "rankingu". nie psuj mu tego.
- samo się popsuje prędzej czy później. - odpowiedziałam hardo. - a pogadankę pamiętam. aż za dobrze. - pogładziłam kark. nadal pamiętałam jego malinki i pocałunki. - może to sobie sam wyjaśnić z Amber, ona jest, idę o zakład, schlana w trupa. obudzi się i może będzie pamiętać, że jest zakochana w Lysandrze, albo to, że jest to błąd a kocha Kastiela.
- rozumowanie godne twojej osoby, - Kastiel przewrócił się na bok na materacu z gitarą w objęciach. - ale ... - Spade widział mój wzrok. - dobra, ale jak go rozpieprzysz, ty go zbierasz. czasami to cholera jasna by wzięła słuchanie Śmierci.  wymamrotał żartem.
- dzięki Spade. - przytuliłam go. - rzuć to cholerstwo, capisz na kilometr. pstryknęłam go w brzuch.

- Kastiel. - nachyliłam się nad czerwonowłosym. - Kastiel - przewrócił mnie na materac. - o nie, spać nie idę. - pstryknęłam go w ramię. - Kastiel cholero jedna. - pstryknęłam go w ucho. obudził się i spojrzał na mnie. - no nareszcie. - podniosłam się a on razem ze mną. - możemy pogadać ?
- jasne. - przeczłapał na korytarz ugodzony widokiem Amber i Lysandra. - o co chodzi ?  udawał, że nie zrobiło to na nim wrażenia.
- wczoraj chciałam z tobą porozmawiać o tej tajemnicy ... możesz mi ją teraz wyjawić ?
- Ignis ... to nie jest takie łatwe ...
- po prostu powiedz.
- Dumbledore ... on ... on mi powiedział, że ...
- że ...
- że możesz ocalić świat magii do spółki z Harrym lub też go zniszczyć. ty i Harry jesteście ostatnią nadzieją w walce z Voldemortem. tylko od was zależy co wybierzecie. macie uważać na wszelkie propozycje i działać wspólnie bo inaczej naprawdę będzie źle ze światem magii. - Kastiel zaczął się trząść. - on ... on pokazał mi, jak ... jak zabijasz ludzi, jak w szale niszczysz wszystko do spółki z tym swoim przyjacielem. ale uprzedził, że to najgorszy scenariusz. jak siejesz grozę.  ulice były do kostek w krwi ! - rzucił, prawie, oskarżycielsko. - a ta lepsza wersja to taka, że ... że polujesz na wszystkich "nieprawidłowych" i ich albo werbujesz do Zakonu, albo mają potem problemy. oczywiście wuj założył z góry, że raczej to drugie jest bardziej prawdopodobne, ale ... ale ostrzegł mnie, że mam ci przekazać "uważaj na swoje wybory, wszystko co robisz odnotowuje się na kartach historii. a ona nie przebacza i nie zapomina".
przytuliłam go. - spokojnie Kastiel - z pokoju wyszła Amber z Lysandrem. najwyraźniej od rana chcieli się gdzieś zaszyć i poprzymilać. - opanowuję swoją naturę. obiecuję, że wszystko ułoży się wedle tego drugiego scenariusza. - pocałowałam go w policzek. - muszę iść, niedługo śniadanie, a w pokoju dziewczyn leży Draco i się pewnie denerwuje gdzie jestem. - uśmiechnęłam się lekko. - mamy zakaz wstępu do Lasu przez Coś, pewnie myślą, że wparowałam tam. - jeszcze raz go uściskałam. - trzymaj się braciszku. poczochrałam go.
- ty też młoda. - mnie też pocałował w policzek - ty nawet mocniej.
- do zobaczenia.  rzuciłam i wyszłam przed budynek by się przeteleportować z powrotem do Hogwartu.

tak oto tajemnica Kastiela się "wydała".
obie wizje Dumbledore'a ciekawe nie ma co, ale aż tak źle ze mną nie będzie.
chyba, że jakiś z Nokturnu zabije mi Draco.  wtedy tak, ulica Pokątna będzie nie do kostek a do kolan we krwi.




niedziela, 29 czerwca 2014

Rok VI Rozdział X Wielkie Oczy, Większe Zęby

minęły dwa dni spokojnie w szkole.
jednak nadal nie było widać śniegu, a temperatura była raczej w okolicach 5 stopni na plusie. co, jak na tą porę roku, było dziwne.
ale trudno, to tyko zwiastowało dłuższy okres śniegu i mrozu.

zostałam wezwana do Lasu przez Hagrida, twierdził, że coś jest MOCNO nie tak.
a konkretniej, COŚ zdechło z niewiadomego powodu.

no dobra, przeszłam na granicę z błoniami spokojnie. bawimy się w koronera, świetnie.
nowa profesja normalnie.

- to tu Ignis - widziałam już Slughorna, Harry'ego i Hagrida we łzach. widziałam osiem ogromnych włochatych nóg, wielki odwłok no i, haha, wielkie osiem par oczu.  a do tego, żeby było zabawniej, para jeszcze większych kłów jadowych.  nie miałam wątpliwości, że to jedna z Akromantul. osobiście ich tu nie widziałam, ale słyszałam od Cirispina czasem coś o tych wielkich pająkach rozkochanych w ludzkim mięsie. - Hagridzie, wiem, że to twój przyjaciel, jednak jad Akromantuli ma wiele zastosowań, a jemu już się nie przyda, mogę ?
- oczywiście. zgodził się płaczący gajowy.
Slughorn zabrał odrobinę jadu z kła do fiolki i odszedł na kilka kroków. - Aragog był wielką częścią tego Lasu, jego dzieci na pewno opłakują jego śmierć. nie znałem go za dobrze, dziękuję mu jednak za jad.
na przód wyszedł Harry. - pamiętam jak chciał mnie zjeść, jednak nie mam mu tego za złe. najwyraźniej nie miał zbyt wielu przyjaciół wśród ludzi. - Slughron i Hagrid popatrzyli na niego zaskoczeni. - to pewnie przez te - pokazał palcami chodzące szczękoczułki jakby takowe posiadał i nimi poruszał. - kły.
Hagrid, jak to on, wygłosił wielki pean na cześć pająka.
i tym oto skończyła się ta stypa, potem dzieciaki Aragoga go zabrały i ,zapewne, zjadły.
ale w to nie wnikałam, to sprawa ich obrzędów. jeśli można powiedzieć, że pająki jakiekolwiek mają.

usiadłam na trawie.
- ech, no i kolejna śmierć w tym roku, coś się dużo tego porobiło Siostro. - zwęgliłam w palcach zerwane źdźbło trawy - ach, coś czuję, że i w Lesie niedługo padnie kilka trupów i to nie Centaurzych.
- dobrze myślisz siostro. - pojawiła się Mori. znikąd. - będzie kilka ofiar kłusownictwa, nie Centaury, one się przenoszą dalej, bo na ziemi na której zabito ich brata nie wolno im zostać.
- wiem - stwierdziłam cicho i się podniosłam. - ale jakich stworzeń będą to trupy Mori ?
- spodziewaj się niespodziewanego siostrzyczko.  odpowiedziała i zniknęła.

wróciłam do zamku, nic tu po mnie.
usiadłam przy ogniu na kominku.
- no to zapowiada się rzeź. - wymamrotałam pod nosem zasuwając na nie kaptur, miałam ochotę pobyć sama ze sobą. - pysznie.
wiedziałam, albo może wyczułam, że wszyscy Ślizgoni patrzą na mnie dziwnie.
miałam ochotę najzwyczajniej wyjść i porzucać smokami na zewnątrz, o, to jest dobry pomysł.
i pal sześć, że obudzę Wierzbę Bijącą, sama ją wtedy uśpię.

otworzyłam sobie okno do jeziorka. a tak, można.
Draco wstał z krzesła myśląc, że oszalałam i chcę zalać cały budynek. ale utrzymałam wodę i wpłynęłam w nią.

popływałam trochę w wodzie, byłą chłodna i orzeźwiająca. w zapisach regulaminu nie ma nic o kąpielach w jeziorku.
a trytony po kilku latach nauczyły się kogo się nie atakuje, tak więc zostawiły mnie w spokoju.

wypłynęłam na powierzchnię i wyszłam mokra na brzeg.
parowało ze mnie, ale jedno otoczenie się Ogniem wystarczyły by wszystko i wysuszyć i ogrzać. chociaż, prawdę mówiąc, nie potrzebowałam tego, to jednak lepiej jest mieć barierę.

zaczęłam od wykreślenia jednej niewielkiej pieczęci na Energię jako bazy. potem dorzuciłam do tego od wewnętrznych rdzeni, Ziemię, Ogień, Powietrze i Wodę.
aktywowane wywołało huk, błysk i oczywiście idealnego smoka.
łuski z Wody szybko przeszły w Lód.

wyleciałam tak w powietrze ponad Las.
widziałam coś wielkiego, co niszczyło drzewa i przepłaszało jednorożce.
zeskoczyłam bezgłośnie na drzewo dość daleko od tego czegoś, ale na tyle bliskie bym mogła go zobaczyć.
to Coś, bo tak to musiałam określić, było wielkości półtorej Graupa, do tego czaszka była praktycznie naga, jakby ktoś go oskalpował, a oczy, kiedy odwrócił głowę, miał pajęcze. na szczęście tylko dwie pary, a nie jak pająki po cztery.  uszy przypominały te które ma pokieraszowany i doświadczony przez życie pies.   ku jeszcze mojemu większemu zdziwieniu pysk przypominał dzika, jednak zęby miał chyba po rekinach czy piraniach, tak były ostre.
w rękach bardziej kształtem podobnych do łopat, miał coś w rodzaju maczugi z kolcami, sprawcy powalanych drzew.
- cholera. - zaklęłam kiedy zaczął się zbliżać. zeskoczyłam dalej. ale na pewno wychwycił mój zarys. - czego chcesz od tego Lasu ? spytałam.
- to MÓJ teren. - wycharczał, o zgrozo, pół ludzkim głosem a pół rykiem niedźwiedzia. - idź sobie póki życie ci miłe.
- nie pójdę stąd. - w odpowiednim momencie zeskoczyłam z drzewa na ziemię. akurat powalił je kiedy ja już stałam twardo na ściółce. - Las nie jest twój. należy do szkoły, a ja mam zadanie go pilnować. odejdź skąd przyszedłeś a rozejdzie się to pokojowo.
- NIGDY ! wycharczał i zamierzał się ciosem maczugi.
ale umknęłam mu na stopy i wbiłam kilka zatrutych ostrzy. ale ilość go nie powali, byłam tego pewna.
tylko, co prawda, musnął mnie tym swoim kijem ale poleciałam do przodu i upadając  usłyszałam trzask połamanej ręki.
Coś zaczął się zataczać jakby był pijany.
szybko pobiegłam po ostrza i wyjęłam je, przy okazji powiększając jego rany na stopie.

niestety, tą swoją pałką wymierzył kolejny cios, tym razem kolec rozdrapał mi, lub może trafniej, prawie rozerwał, moje plecy.

- zemszczę się. - wyszeptałam w języku dementorów i przechodziłam powoli do zamku.  jednak, i Coś musiał mieć coś na tej pałce, bo przy chatce Hagrida zrobiło mi się na chwilę czarno przed oczami. walnęłam i tak połamaną ręką w drzwi. olbrzym podniósł się z miejsca i otworzył drzwi. - można wejść ? spytałam przez zaciśnięte zęby.
ale zaraz po tym widziałam lecącego na błonia, na łeb na szyję praktycznie, Dumbledore'a.
- do Skrzydła Szpitalnego raczej powinnaś iść a nie do Hagrida. - za nim pojawił się wuj. - Severusie dopilnuj by się ta znalazła.
- oczywiście.  usłyszałam to i zamknęły mi się oczy.

* Snape * 

przeniosłem ją do Skrzydła, jedynie tam mogła uzyskać pomoc.

Dumbledore zaprosił mnie potem do swojego gabinetu.
- Severusie, to zły znak. - zaczął zdenerwowany. - widziałem tą bestię. to nie wróży niczego dobrego.
- domyślam się. - odpowiedziałem spokojnie. - ale co da przepytanie Ignis, kiedy na razie jest jeszcze nieprzytomna, a potem może być w szoku ?
- coś na pewno da. jednak na razie trzeba wydać kwarantannę na lekcje w Lesie. może to coś samo sobie pójdzie.
- wątpię Albusie - zaoponowałem. - z tego co mówiłeś, to Coś, bo tak zapewne określiła to Ignis, mówiło, że Las to jego teren. a oboje wiemy, że panna Potter ...
- mówmy jej prawdziwym nazwiskiem. sprostował.
- tak więc oboje wiemy, że panna Riddle, nie odda Lasu tak łatwo i prędzej zginie w walce z tym Cosiem, niż mu dobrowolnie powie "Las jest twój".
- racja, jednak na razie i ona nie może wchodzić do Lasu. zostawmy tą sprawę innym stworzeniom. może one coś wskórają. a jak nie to cóż ... zakaz będzie nie do odwołania.

wyszedłem z jego gabinetu.  Ignis i tak ten zakaz złamie, brawurę ma po matce.
przeszedłem pod Skrzydło Szpitalne, już teraz siedział obok niej Dracon.
- panie profesorze ...
- daruj sobie Malfoy. - uciąłem krótko. - co z nią ?
- Pompfrey podaje jej krew i mieszankę odtrutek, ale na razie to nic nie daje.
- chyba wiem, jak trzeba to rozwiązać. poproś ją, żeby przysłała mi fiolkę krwi z jej pleców ...
- raczej krwi tam pan nie znajdzie. jedyne co to jakaś ropa.
- to tej ropy. im szybciej ją dostanę, tym szybciej stwierdzę co to za trutka.  pogoniłem jego zapał i wyszedłem.

czemu zawsze Ignis, musi się pakować między bestię a Las ?

* Ignis * 


obudziłam się cholernie obolała na plecach.
wuj niósł jakąś niewielką fiolkę a obok mnie siedział Draco, trochę dalej Harry się przyglądał.
pierwszy przy mnie i tak był Snape podający mi naczynie.
- to odtrutka, chociaż widzę, że niepotrzebna. - wymamrotał. - wypij. resztki tej trucizny się usuną.
- dziękuję panie profesorze. podniosłam się powoli i opróżniłam buteleczkę.
Draco już się chyba przyzwyczajał do myśli, że co roku chce mnie coś zabić, jednak i tak mnie przytulił uważając na plecy.
- idź do dormitorium, pogadaj tam z ludźmi a nie tu siedzisz, co ?
- a co mi zrobisz jak zostanę ? spytał.
- idź i nie gadaj. pocałowałam go w policzek. wiedział, że nie żartuję i poszedł.
opadłam na poduszki.
- to Coś znajdę i zatłukę. - próbowałam się podnieść z powrotem, ale tym razem do wstania, jednak zatrzymał mnie przy łóżku Harry. - wielkie oczy większe zęby. nie łatwo przegapić tak obleśny pysk. zażartowałam sarkastycznie i się położyłam spać.

dopadnę tą poczwarę.   obiecałam sobie w ostatniej sekundzie przed zapadnięciem w sen.

wielkie oczy, większe zęby ... tak, to bardzo adekwatne stwierdzenie do wyglądu Cosia.



czwartek, 26 czerwca 2014

Rok VI Rozdział IX Fajny Dodatek

nadal nie było śniegu a zawitała do nas już połowa grudnia.
zbliżał się termin wyznaczony mi i Harry'emu przez Dumbledore'a na odnalezienie horkruksa.
Harry nie zamienił ze mną słowa, co tylko cieszyło mojego chłopaka.
Draco czuł się raczej bezkarnie, można by powiedzieć.
chodziłam obok niego tak ciasno, że czułam jego oddech.
 nie narzekałam na to, fakt, a i on dawał mi przerwy kiedy stwierdzałam, że chcę być samotna.  ale ta rutyna wydawała mi się aż za słodziutka by była prawdziwa.

- Draco, czy to sen ? spojrzałam na niego z uśmiechem.
- nie, to rzeczywistość. - stwierdził fachowo i dotknął mojego czoła.  ale, pomimo faktu, że wiedział, że nie mogę mieć gorączki,  to i tak to sprawdził. - Ignis, jesteś chora.
- aham. na półwampiryzm i jedną rzadką chorobę. - Draco zrobił wielkie oczy. - na ciebie - rzuciłam wrednie a on tylko mnie do siebie przytulił jak małe dziecko świeżo odnalezionego ulubionego pluszowego misia.  gdyby był to rysunek moje oczy wyskoczyłyby na zewnątrz na dłuugim nerwie.  - dobra, bo mnie poddusisz.
- przepraszam. - odsunął się. - wiesz Igni, chyba wiem co zrobię na Święta.
- o nie, nie idziesz do Londynu po gorset. - zaprzeczyłam gwałtownie. - to za dużo nawet na twoją pokaźną skrytkę u Gringotta.
- nie mówiłem o gorsecie, ale skoro się upierasz - wzruszył ramionami a ja go trzepnęłam w brzuch ze śmiechem. - nie chodziło mi przecież o twój ciuszek. o coś słodszego mam nadzieję. uśmiechnął się wrednie.
- słodycze ? oj z tobą to zejdę ale na cukrzycę.
- zobaczysz na Święta. - odpowiedział tajemniczo. - a jak sprawa z Dropsem ?
- a jakoś idzie. powoli bo powoli, ale dałabym radę. jednak za mało czasu.
- dasz sobie radę i nie gadaj głupot. uciął krótko.  w sprawach Śmierciożerstwa i zadań przyjmował tą zimną kalkulacyjną twarz.
uśmiechnęłam się i usiadłam do obiadu.

- Ignis - odwróciłam głowę w stronę Draco i zdążyłam jedynie otworzyć usta by uniknąć katastrofy zaplamienia gorsetu sosem sojowym. - smacznego.
przeżułam naprędce sushi. - a to co za miły dodatek, co ? czym sobie zasłużyłam ?
- wiesz doskonale. - pogładził mnie po ramieniu. - dziękuję.
- nie rób z tego wielkiej sprawy, co ? - przytuliłam go. - wystarczyło mi te kilka pocałunków i zwykłe, proste, żołnierskie wręcz "dziękuję". nic więcej nie potrzebuję. - on tylko przekręcił swoją słodziutką główką pokazując kolejną bliznę, tym razem jedną, na szczęście bo by Harry'ego normalnie zatłukła, na policzku. - policzę z nim, ale - pogładziłam linię. - och wyglądasz po prostu genialnie. - przytuliłam się do niego.  nie, nie dam ci zjeść skarbie. - jak ten Draco którego znam tylko ja.
- czyli ?
- och dobrze wiesz o której twojej naturze mowa. o tej która mnie wypala. o tej naturze która pozwoliła mi kilkakrotnie pocałować trochę twoją słodką rzeźbę. - spojrzałam mu w oczy po swojemu - o tej naturze mówię.mojej ulubionej twarzy, tej najbardziej naturalnej, tej mojej.
- Ignis - uciszył mnie ale mówiłam tak cicho, że tylko on to wychwytywał. - nie rozrzucaj tego na prawo i lewo.
zaśmiałam się i wyszłam do Lasu. nie miałam jasnego celu czy powodu, po prostu, ogarnęła mnie swego rodzaju nostalgia, chciałam odpocząć od tego całego zgiełku.

usiadłam nad jeziorkiem, liczyłam na to,  że dementorzy mnie otoczą i odgrodzą, i przesiedzę w tym stanie cały dzień sama.
ale niestety.

do Lasu wtrynił się Ron. już wiedziałam,  że dzień będzie jeszcze gorszy niż się zapowiadało i się spierdoliło.

rudzielec przekazał mi wiadomość od Dumbledore'a, że chce mnie i Harry'ego widzieć u siebie wieczorem. a no i, że powinnam znaleźć sobie wymówkę i dodatkowo Eliksir Słodkiego Snu dla Draco.

świetnie, robota całonocna, z możliwością powrotu dnia następnego o godzinie X.
fajne urozmaicenie szkolnej rutyny.
wypad na niewiadomo gdzie. nie ma problemu, na pewno się pojawię.
z braciszkiem, nie ma co, będzie ciekawie.

liczyłam, że ojciec odda mu ode mnie za Sectumsemprę na Draconie.
oj, to by było piękne.
ale cóż, jedno się udało, zrobienie Draco jeszcze lepiej wyglądającym.

wróciłam do zamku po wielkich "przekazywanych" rzekomo od brata przeprosinach za tą akcję w łazience kilka dni temu.
Ron się cieszył ale wiedział o mojej groźbie wymierzonej w Harry'ego.  zdawał sobie również sprawę z tego, że nie mam zamiaru z nim gadać dopóki OSOBIŚCIE nie przeprosi Draco.

przeszłam do gabinetu Slughorna i jakby nigdy nic, wyjęłam fiolkę odpowiedniego wywaru dla mojego Księcia.
- Ignis - zwrócił na mnie uwagę profesor - co ty robisz ?
- bo widzi pan panie profesorze ... od śmierci Cirispina mam problemy ze snem. od czasu do czasu nawet wampir musi chwilowo zasnąć, tak więc profesor Snape jeszcze za swojej, że tak powiem, kadencji pozwolił mi na pożyczanie tego jednego wywaru w niewielkich ilościach. potem oczywiście je uzupełniam więc nie było na tym polu trudności, że czegoś brakuje.
Slughron patrzył. - no dobrze ... skoro profesor Snape wyraził dawno temu zgodę ... weź Eliksir ale zwróć tyle ile zabierzesz.
- oczywiście panie profesorze, dziękuję.  odeszłam z miksturą w ręce.

powoli zbliżał się wieczór.
siedziałam jak na szpilkach, fakt, ale bałam się o powodzenie misji.
nie mogą wykminić, że horkruks tam to podróba czy kopia.
ale ... co jeśli w ogóle tam nic nie znajdziemy ?
przekręt nie może się wydać.

Draco objął mnie ramieniem. - co jest ?
- zrobisz herbaty ? - spytałam wmiarę spokojnie jednak on słyszał moje zdenerwowanie. poszedł po kubki zdezorientowany ale podał mi po kilku minuach parujący napar. - dzięki. - usiadł obok. - dzisiaj czuję, że coś się wydarzy. - zaczęłam cicho. chociaż większość Ślizgonów już została, lub miała zostać, szpiegami na terenie Hogwartu, to jednak o TYM wiedziałam tylko ja i ubocznie Draco. - nie wiem co, ale Dumbledore chce mnie i Harry'ego widzieć.
- nie idź. - zaoponował i spojrzał na sufit. - wiesz skarbie przepraszam na chwilkę. Zabini się miota ze swoim chłopakiem po sypialni, zabezpieczę rzeczy.
- leć. - uśmiechnęłam się pod nosem jak był już na schodach.  była godzina 22 a hałas chyba wywołałam ja. ale nieważne. podałam mu kropelkę Eliksiru Słodkiego Snu do herbaty. - przepraszam Książę - rzuciłam cicho.  schowałam fiolkę sekundę przed jego zejściem na kanapę. - i co ?
- Aleksander go gdzieś zabrał. - rzucił luźno. - pij herbatę bo wyjdzie, że na darmo mnie po nią wyprawiłaś.
upiłam łyk. - jesteś kochany. - oparłam o niego głowę. był cieplutki. - Draacoo ...
widziałam jak zasłania usta od ziewania. - która godzina Igni ?
- dwudziesta druga piętnaście.
Draci szybko wypił herbatę. - pójdę się chyba położyć.
- dobranoc. pocałowałam go na pożegnanie.
arytokrata poszedł na górę i dopilnowałam by trafił do łóżka i zasnął.
- śpij dobrze. - pogładziłam go po policzku. - wrócę kiedy już będziesz na nogach, obiecuję. pocałowałam go w czoło i wyszłam z poczuciem winy.

ubrałam płaszcz Maga Kręgu Natury i wyszłam pod gabinet dyrektora.
drzwi czekały otwarte, w środku widziałam ogień na kominku i Harry'ego na sofie.
- jestem panie dyrektorze. - obwieściłam spokojnie. - sugeruję lecieć teraz, póki Eliksir działa.
- czyli go podałaś ... w sumie lepiej dla jego zdrowia.
- możemy lecieć czy czekamy tak do rana ? spytałam dość bezczelnie ale nie ukrywałam, że trochę mi się jednak spieszyło.

Dumbledore wyprowadził mnie i Harry'ego na dziedziniec, złapał nas za ręce i deportował na skałę na morzu.
- myślałem, że zabroniona jest deportacja poza Hogwart.
- jestem dyrektorem Harry. mi wolno jednak odrobinę więcej. przypomniał lekko rozbawiony Dumbledore.
- fajnie, ale jesteśmy na otwartym morzu. gdzie mamy szukać ? pod wodą ?
- dobre pytanie Ignis, obejrzyj się za siebie. - spojrzałam za plecy i widziałam wejście, jakby a'la zatoczka w jakiejś jaskini. - tam gdzieś ukryty jest nasz cel.
- świetnie. - stwierdziłam z dozą zaskoczenia i żartu. - no to idziemy w wodę.  - chciałam skoczyć ale Dumbledore mnie zatrzymał. - o co chodzi ?
- nie radziłbym skakać do tej wody, nie wiem co tam jest i czy sama woda nie jest zatruta, tak więc lepiej będzie ... - przypłynęła łódeczka. - skorzystać z tego.
- a jak dalej ? - spytałam już z łódki. - nie ma żagla, nie ma nic.
- jest sznur. - wypłynęła na powierzchnię gruba lina. - wystarczy ją pociągnąć.
- siłówka - uśmiechnęłam się. - coś dla mnie. - wyrwał się do tego Harry i zaczął ciągnąć. - no to se poczekamy.
- Malfoy by narzekał, że obetrze sobie dłonie. - brat zapomniał o obecności dyrektora, który nie robił sobie z naszej kłótni nic. - zresztą nie ma siły w ogóle.
- nie narzekałby to raz, a dwa Harry on mnie na rękach przenosi. a bądźmy szczerzy, trochę jednak ważę.
- aha już to widzę. odpowiedział złośliwie.
- chcesz to zobaczyć ? nie ma problemu, powiedz tylko kiedy.
- najlepiej zaraz po naszym przyjeździe z powrotem. - Harry powoli męczył się ciągnięciem łodzi. - daleko jeszcze panie profesorze ?
- wystarczająco Harry. - Dumbledore wstał i dotarliśmy do ściany. - ja się tym zajmę. - wyciągnął dłoń. - Ignis, masz może jakiś drobny sztylet ?
- oczywiście - podałam mu jeden z moich ulubionych krótkich noży. wchodził w plecy celi z łatwością, szybko się czyścił no i oczywiście był twardy jak skała. - o co chodzi panie profesorze ?
wbił go końcówką w palec i przyłożył palec do ściany. kropelka spadła na deski łódki. - ciekawy dodatek.
- wpuszcza tylko na krew. wasza jest zbyt cenna do tego zadania. - wpłynęliśmy do kolejnej zatoczki za murem i przywiązaliśmy łódkę do niewielkiego cumownika na brzegu niby-wyspy na środku a'la jeziorka. - nie dotykajcie wody. - pouczył nas dyrektor - a teraz pamiętajcie, cokolwiek bym nie mówił, czego bym nie robił, choćbym was błagał to wmuście we mnie wszystko - podszedł do misy w której pojawiła się jakby woda. - Harry, podaj mi tą łyżkę. - brat podał mu kamienną, podobną do połówki z muszli małża,łyżkę. - pamiętajcie, mam wypić wszystko. wziął pierwszy łyk i zaczął się krzywić.

potem było coraz gorzej, zaczął się rzucać, odmawiać picia i co najbardziej mnie niepokoiło dostał dreszczy. tej "wody" ubywało powoli.
miałam wrażenie, że utkniemy tu na wieczność.

Harry stał przy źródełku i wmuszał w Dumbledore'a kolejne porcje, chociaż było mu go żal i miał ochotę płakać nad jego losem.
- Ignis - popatrzył na mnie płaczliwie. - co ty robisz ?
- pilnuję. jakby coś miało się tu czaić lepiej jest mieć kogoś kto odeprze atak. a ty zajmiesz się Dumbledorem.
- Ignis ... - widziałam już leżącego i majaczącego Dropsa. - Ignis pomóż mu ..
- wody. wymamrotał starzec i Harry podszedł do tafli jeziorka. już chciałam mu mówić, żeby zostawił. ale po co ?
z wody wyskoczyły ryby. przypominały te wymarłe, białe, kościste głębinowe gatunki ale zęby miały takie których zazdrościłaby nie jedna pirania.
te cośki zaczęły się rzucać na brata.
- leć do tej misy, musiało coś być, skoro uparł się żeby wypić to całe cholerstwo. - odgoniłam go i osłoniłam dyrektora. - chodźcie. poparzycie się. - rozłożyłam ramiona i je zapaliłam. ryby odskakiwały rażone Energią podobną do prądu a kolejne nie były mądre bo powtarzały błędy. wgryzały się ale, zadziwiająco, lekko. - ojcze ... po co to ?
^ żeby utrudnić wykradnięcie kopii.^ odpowiedział.

Harry zabrał medalion, identyczny z tym, który miałam w Hogwarcie głęboko schowany pod pieczęciami.
- zabieramy się ! - zakomenderowałam i wsiadłam do łódki zabierając prawie nieprzytomnego Dropsa na pokład. - Harry ! - zabrałam brata za nadgarstek znad wody i dałam mu wiosło. - ty się zajmij dobrnięciem do tej skały, resztę zostaw mnie. - rzuciłam spokojnie. - chodźcie, otworzymy trujący sushi-bar. co wy na to ? - rozcinałam i ogłuszałam wszystkie ryby wylatujące z wody. nareszcie dobrnęliśmy za mur, tam wszystko ucichło. - amen. koniec tych cholernych ryb.
- siostra - wskazał na moje ramiona. były jak kartka którą zajumało dziecko jednocześnie z dziurkaczem i zaczęło się bawić w robienie sera szwajcarskiego z papieru. - co ci ?
- wyliżę się. - odparłam luźno. - zabierajmy go do szkoły. - wystawiłam dwie ręce, jedną wzięłam nadgarstek Dumbledore'a, drugą podałam Harry'emu.   deportowałam nas i wylądowaliśmy w Wieży Astronomicznej z już w miarę przytomnym Dropsem. - no i po poszukiwaniach. czas trwania : cała noc i kilka godzin rannych.
- Ignis ... - spojrzałam na Harry'ego - dzięki za te ryby.
- drobiazg. - zabrałam go na dół, pod dormitorium. - chciałeś zobaczyć jak Draco nosi mnie na rękach. - uśmiechnęłam się złośliwie. - daj mi kwadrans.

po 5 minutach byłam po prysznicu i w nowych ciuchach.
Draco obudził się ze snu jak tylko przekroczyłam próg dormitorium.

teraz siedział na dole.
- Ignis - przytulił mnie i okręcił. - wiem o wywarze. - szepnął mi na ucho. - jak poszło ?
- wszyscy cali i zdrowi. - odpowiedziałam. - Draco, mogę mieć prośbę ? - nastawił się na odbiór. - możesz ... możesz zabrać mnie na rękach do korytarza głównego ? tylko tam, proszę.
uśmiechnął się i zręcznie mnie zabrał. - należy ci się za ocalenie twojego brata i Dropsa. - zaczął konspiracyjnie. - we śnie byłem z tobą przy całej tej akcji. i - podrzucił mnie niedaleko Harry'ego i złapał. - kocham cię. - pocałował mnie krótko. - przystanek korytarz główny.
- bardzo fajny dodatek do miło zapowiadającego się dnia. - pocałowałam go w policzek w podziękowaniu. - ja ciebie też kocham.
Draco jedynie mnie objął na oczach brata i zabrał na śniadanie.

usiadłam obok niego i dostałam sushi.
- o nie tym razem. na dzisiaj mam dość ryb - odsunęłam je i wzięłam płatki kukurydziane. - na razie papa rybko.
- Ignis ... coś się zmieniło ? zapytał udając zdziwienie Draco.
- cicho. - odpowiedziałam zgryźliwie dla żartu. - o wiele lepiej. oparłam się po zjedzeniu całej miski.
- no cieszę się. - odparł spokojnie. - a kiedy mogę zdawać kolejne Żywioły ?
- na który jesteś gotowy ? spojrzałam na niego lekko pod kątem.
- na pozostałe. czyli Ziemię i Powietrze.
- świetnie. - zakasał rękawy - to powiedz kiedy chcesz zrobić pokaz na błoniach.
- jak najszybciej. pani profesor.  rzucił uszczypliwie i zabrał mnie ze śniadania na lekcje.

zaczynaliśmy Opieką nad Magicznymi Stworzeniami, w sumie to nic się nie działo. staliśmy w Lesie i słuchaliśmy wykładu Hagrida.

prawie.  dręczył mnie stan profesora i w końcu nie wytrzymałam.
- panie profesorze, orientuje się pan jak czuje się profesor Dumbledore ?
- z tego co wiem Ignis, czuje się dobrze. - odpowiedział mi Hagrid. - czemu pytasz ?
- złe przeczucia panie profesorze i tylko to. - uśmiechnęłam się życzliwie. - jednak cieszę się, że wszystko jest w porządku.
gajowy nie odpowiedział.
Draco patrzył na mnie lekko zdziwiony.
nie wiedział czemu pytam o Dropsa, ale pokazałam mu wspomnienia.
^ to po to chciałaś, żebym cię zabrał na ramionach na korytarz.^ teraz zrozumiał moją poranną prośbę.
^ owszem. ^ potwierdziłam i usłyszeliśmy dzwon na przerwę.

przeszłam na dziedziniec i wróciłam do gabinetu Dumbledore'a.
- dzień dobry. - zaczęłam widząc puste pomieszczenie. dyrektor pojawił się przy oknie, obok niego stał Kastiel i o czymś rozmawiali w dziwnym języku. - dzień dobry. - powtórzyłam. brat jak i starzec odwrócili głowy. czerwonowłosy wyszedł z pomieszczenia przez sieć Fiuu a dyrektor podszedł w moją stronę. - jestem by zapytać, jak pan się czuje.
- wyśmienicie Ignis. naprawdę wyśmienicie. - uśmiechnął się - niepotrzebna była twoja troska.
- jednak chciałam się upewnić panie dyrektorze. powiedziałam spokojnie i wyszłam.
- Ignis ! - Dumbledore zawołał mnie przez drzwi. wróciłam do pokoju. - pomóż bratu z tym wspomnieniem. to dla tej sprawy naprawdę ważne.
- oczywiście. potwierdziłam i weszłam na lekcje u McGonnagall.

czekał tam na mnie osobny stolik przed Draco no i nudy.
z całą moją sympatią do tej kobiety, to nie umiała ona mnie zaciekawić tematem który znałam wcześniej.
tak więc siedziałam i czekałam na koniec lekcji.

na korytarzu, na przerwie złapał mnie Slughorn. - Ignis, za tydzień organizuję bankiet świąteczny, proszę przyjmij na nie zaproszenie - podał mi kopertę. - taka okazja rzadko się trafia.
- zobaczę, jednak nie obiecuję panu niczego, ze względu na Las.
- dobrze. pokiwał głową staruszek i odszedł szukając dalszych kandydatów.

przeszłam na wymrożony powoli dziedziniec i usiadłam.
zebrał się tłum patrzący na mnie wielkimi oczami, a Draco przyfatygował się do mnie z kurtką.
- chcesz się zamrozić ? spytał.
- a sorki. - podniosłam się i zabrałam do zamku. - nie wyczułam tego. - usprawiedliwiłam się i usiadłam w zamku oddalając kurtki. - no co się czepiasz ? ja nie zamarznę. - zaśmiałam się i oparłam głowę o Draco. - było mi powiedzieć "Ignis, zły pomysł, na dworze jest minus stówa" - zażartowałam - nie obrażaj się.
nie odpowiedział mi niczym ale za to siedział przy mnie spokojnie.
milczenie też jest dobre.
oparłam się o niego bardziej.

tak minęła przerwa, potem już przeszłam z nim do dormitorium.
- w sumie wiesz co ? - spojrzałam na blondyna kiedy już się wyludniło. - takie zbieranie horkruksów to całkiem fajny dodatek do życia szkolnego.
- yhym. ale następnym razem wystarczy mi powiedzieć, że masz po nie iść, a nie usypiać.
- dobrze, dobrze Draco. nie gniewaj się. nie wiedziałam kiedy wrócę.
- wystarczyło powiedzieć. spierał się i zaczął mnie łaskotać.
- Ślizgon oszalał !  zaczęłam się śmiać.
















środa, 25 czerwca 2014

Rok VI Rozdział VIII Zagadkowy Urok ( Nie Tylko Osobisty )

usiadłam przy kominku, Draco jeszcze nie było, a miał być.
wyszłam go poszukać. 

* Harry * 

dziwne wydało mi się, że Malfoy wyszedł z pubu tuż przed tym całym zamieszaniem. 
włożyłem Niewidkę i wyszedłem powęszyć. 

widziałem jak opiera się przed nim Snape, musieli o czymś już dłużej rozmawiać. 

- ona by tego chciała. - rzucił zdenerwowany Malfoy - ona i jej ojciec. 
- boisz się zadania Draco, nie ukrywajmy. 
- nie boję się ! - podniósł głos - nie raz tak się działo. 
- boisz się, bo wiesz kto będzie kartą przetargową jak nie podołasz - ciągnął Snape spokojnie - oboje wiemy, że nie jest to najmilsza z opcji, ale On tego nie odpuści.
- wiem. - wycedził Malfoy - muszę już iść, jeżeli to wszystko.
- czekaj - Snape zatrzymał go za rękaw. - myślisz, że spojrzy na ciebie łagodniej, jeśli zawalisz ?
- nie rozumiem.
- twoje romansowanie z Ignis, stawia cię w trochę innym świetle. wiesz doskonale, że jeśli będzie chciał ci coś zrobić Ignis rzuci się w twojej obronie. ładne rozegranie, ale jeśli byś ją zranił, wszystko pryśnie i wyjdzie na jaw.
- nie jestem z nią z tego powodu. - warknął wkurwiony - nie postawiłaby się Mu. doskonale o tym wiesz.
- boisz się, że nie podołasz zadaniu. ale nikt nie może tego za ciebie zrobić. miej na uwadze, że jeśli stracisz w jego oczach to możesz zapomnieć o mojej chrześnicy.
- nie zabronisz mi bycia z nią. Malfoy znowu chciał odejść.
- czekaj Malfoy, jeszcze jedna sprawa. twoją sprawką był ten urok ?
- może. rzucił arogancko.
- gadaj. przycisnął go Snape.
- musiałem coś przekazać, to był jedyny sposób by doszło to do skutku.
- czyli gadaj jasno, rzuciłeś urok czy nie ?
- nawet jeśli, to nie pańska sprawa. odszedł.

byłem wkurwiony.
nawet jeśli dziewczyna miała być przekaźnikiem to mógł to rozegrać inaczej a nie po najmniejszej linii oporu.
poszedł do łazienki i chlusnął wodą w twarz.

stałem tuż za  otwartymi drzwiami i widziałem jego minę.  był bliski rozłamu.
przeszedłem kilka kroków i ukryłem się przy kabinie. zdjąłem Niewidkę i wyjąłem różdżkę.

Malfoy odwrócił wzrok.
- Ignis - spojrzał za otwarte drzwi. jednak siostry tam nie było. znowu roztarł twarz, aż dziwne, że nie zleciał z niego puder. - Lumos.

wyszedłem po cichu i rzuciłem Drętwotę, jednak się uchylił.
- Petryfikus Totalus ! - odpowiedział ale i ja się odchyliłem. widział mnie, a ja jego.   jednak w jednej książce, która okazała się jednak nie być książką a dziennikiem niejakiego Księcia Półkrwi, było zaklęcie podpisane "na wrogów" - co Potter, boisz się otwartej walki ?
teraz, albo nigdy.   wyszedłem i błyskawicznie rzuciłem zaklęcie.
- SECTUMSEMPRA !
Malfoy'a powaliło, był cały pocięty i krwawił.
krztusił się własną krwią, pod butem, tak jak on to zrobił na początku roku, znalazł się jego nos.
- za tą dziewczynę i za wszystkie te lata.   rzuciłem i wyszedłem.

do łazienki wbiegła siostra.
- ty - wysyczała w moją stronę. - ty ! - spoliczkowała mnie - co mu zrobiłeś ? - złapała mnie za twarz i przekręciła na widok prawie umierającego Malfoy'a. - wynoś się póki jeszcze nie spłonąłeś ! pogoniła mnie.

widziałem jak siostra się nad nim pochyla i opanowuje trzęsące się, byłem pewny, z wściekłości, ręce.
- już - pogłaskała go po głowie. - już. - pojawił się w jej ręce sztylet. - nie rzucaj się tak słonko. - wbiła go w swoje ramię. - szzt. jesteś na to odporny Książę, ale się nie rzucaj. - wszedł do nich Snape, jednak widząc podającą własną krew Ignis zrezygnował z własnego wkładu w ratowanie Malfoy'a a jedynie jej pilnował.   Malfoy w końcu się zrósł i był nieprzytomny. - niech pan odejmie 50 punktów osobie która to zrobiła. - Snape pokiwał głową i wyszedł. widział mnie i już od razu wyjął nam 50 punktów. - chodź skarbie. - Ignis czule wzięła Malfoy'a na ręce jak lalkę. - tak jak ty mnie nosiłeś. - uśmiechnęła się słabo. - to twoja wina ! rzuciła do mnie jadowicie i poszła dalej.

dla mnie mu się należało.  za wszystko co zrobił, robi i jeszcze zdąży zrobić Ignis, a dodatkowo za urok na niczego winnej dziewczynie.

* Ignis * 

położyłam go w jego łóżku.  nie rozumiałam jak Harry mógł go tak paskudnie załatwić.
zdjęłam z Draco tą pociętą w praktycznie strzępy koszulę. ciało się zrosło zostawiając cienkie blizny.
- śpij skarbie. - położyłam się przy nim. - będę tu jak się wybudzisz.

Draco obudził się rano. spojrzał na mnie i roztarł głowę.
- Ignis co się stało ..
pocałowałam go. - mój durny brat.
- pamiętam pojedynek, jak wywrzeszczał coś a potem już nic.
- rzucił na ciebie urok który spowodował to - przeciągnęłam palcem po jednej z blizn. - ale, że byłam w pobliżu i cię wyczułam to widziałam Pottera jak się na ciebie lampił. spoliczkowałam go i podałam ci krew. - patrzyłam mu w oczy. - ale grunt, że wróciłeś. - przytuliłam się do niego. - Draacoo - pocałowałam go ponownie. - wiesz, nawet ładnie ci z tymi bliznami.
- skończ już obgapanie go Ignis - do pokoju wtrącił się Blaise. - śniadanie podano.
westchnęłam, przewróciłam oczami i pogoniłam Zabiniego kulką z Ognia.   - ubieraj się słonko. ja też idę się ogarnąć.
- Ignis - zatrzymał mnie przy samych drzwiach. - dzięki.
- nic wielkiego Książę. - znowu, tym razem sama, cofnęłam się o krok. - a i dziękuję za przekazanie mi - pomachałam łańcuszkiem z medalionem. - tego. jednak metoda zbyt pokazowa.
- zalecenia twojego ojca.  odpowiedział mi idąc pod prysznic.
- dobra idę bo nam zjedzą to śniadanie.

wzięłam cholernie szybki i cholernie gorący prysznic po którym byłam do życia.
nurtowało mnie jedno - co to za urok, którego użył Harry !?
żadne zaklęcie Niewybaczalne, ani żadne znane, nie jest w stanie zadać na raz tak wielkich obrażeń.
pójdę do wuja, skoro się wtedy pojawił to musi o tym coś wiedzieć.

usiadłam na śniadaniu oparta o blondyna.
widziałam żal Harry'ego, że jednak się obudził.

po ekspresowo zjedzonym śniadaniu "braciszek kochany" zaczepił nas na korytarzu.
- co ? nie mogłeś znieść wizji Ignis samej czy z innym, że się tak obudziłeś ?
- tylkoo ... moje wtrącenie się zostało złagodzone pogłaskaniem po ramieniu.
- a co Potter, chciałbyś znowu wrócić do systemu "brat i siostra.", co ? - rzucił luźno i wygórowanie Draco. - jednak krew twojej siostrzyczki szybko leczy.
- nie chwal tego tak na prawo i lewo - pstryknęłam go w ramię. - chodź. - spojrzałam chłodno na Pottera. - chodź Draco.
- poczekaj skarbie. - pogładził mnie po szyi. cholera by wzięła jego gładkie palce. - myślisz, że co ? zająłbyś moje miejsce ?
- Książę, kończ. niedługo lekcje.
- sekundkę. - rzucił wprost do mojego ucha. szlak by trafił jego urok osobisty i znajomość moich czułych punktów. - no Potter, widzę, że skoro milczysz to potwierdzasz. - prychnął z pogardą. - chodź Igni, wiem co chciałem wiedzieć.
- nie jesteś jej wart  !  - wyrzucił Harry i celował różdżką.  byłam milimetr, pieprzony milimetr, od jej złamania. - Ignis ...
nie utrzymywałam już maski. z tej złości, której niestety nie dane mi było się pozbyć w Zakazanym Lesie, drżały mi wargi.  - odpieprzysz się raz a dobrze od tego, że z nim jestem czy nadal mam udawać miłą i cię lekkimi słowami odganiać ? wczoraj przegiąłeś, radzę ci unikaj ciemnych korytarzy bo zapłoną pochodnie. i nie będzie to miłe światło.

- Ignis - teraz to Ślizgon mnie uspokajał. - chodź. nie trać na niego swojej Energii.
- teraz ty poczekaj. - odpowiedziałam mu głaszcząc jedną z cieniutkich białych lini na jego ramieniu. - jasne Harry ? mam cię nie widzieć na korytarzach, mam cię nie słyszeć z jakimikolwiek uwagami, masz się zachowywać tak, jakby cię nie było. co do sprawy z Dumbledorem jestem w stanie cię znieść, ale tylko wtedy.  wysyczałam i pozwoliłam już się zabrać przez Draco.

- Ignis, co ci się stało ? spytał troskliwie arystokrata już na lekcji.
- przegiął. rozumiem w bójce, ale nie miałby za wielkich szans. urokiem cię załatwił i to mnie tak wkurwiło. zresztą od dawna jest przesadnie troskliwy o mój wybór. czas by mu to wyklarować się przyspieszył.
- nigdy nie obrzucałaś go przekleństwami, co się stało, że tak się to zmieniło ?
- nie pytaj - pocałowałam go w policzek. - po prostu przesadził.
- no powiedz.  Draco przymierzał się do tej swojej wyczekującej miny.
- nie jedź na swoim uroku. - pstryknęłam go w dłoń. nawet tam nie brakło kilku blizn. - ale muszę przyznać, że blizny ładnie się na tobie prezentują. - przeszedł mnie jakby dreszcz. - wyglądasz, może nawet, odrobinkę lepiej. tak bardziej ... śmiertelnie.
- czy to aluzja do długości mojego życia ?
- oczywiście, że nie. - oddaliłam zaskoczona. - jedynie aluzja tego, że teraz można powiedzieć, że niesiesz śmierć.
- jakieś wytyczne ? zażartował.
- osz idź wredoto. - zaśmiałam się i lekko go odepchnęłam dla żartu. - nie można nic powiedzieć.
- można. - popatrzył na mnie. - możesz wyjaśnić kilka kwestii.
- nie będę. - uparłam się. - nie, nawet nie próbuj. uprzedziłam wszystkie jego próby wpłynięcia na moją decyzję.
- no dobra. mruknął udając obrażenie.

po lekcji przypomniał mi się cel dzisiejszego dnia.
- Draaco - spojrzałam na Ślizgona. - nie czekaj na mnie, po OpCM'ie. muszę się czegoś dowiedzieć.
- dobrze. stwierdził i wpuścił mnie przez drzwi na lekcję u wuja. 

Snape wykładał ciekawie a jedno spojrzenie Rona i Hermiony na Draco, oraz kilka słów od mojego brata sprawiły, że wrócili do swoich zajęć. 
pewnie im nagadał "jaka to ze mnie super siostra" ale mnie to jakoś nie ochodziło.
odwróciłam wzrok i skupiłam się na słuchaniu wuja.

Draco gładził mnie po ramieniu i lekcja wydawałaby się idealna, gdyby nie słyszane przeze mnie szepty wśród Gryffonów.
jednak nawet mój sąsiad nie zwracał na nie uwagi, prawdopodobnie wedle starej zasady  " nieważne co o tobie mówią, grunt że MÓWIĄ "
ech, szkoda, że nie trafiliśmy na czasy kiedy zaczynała Chanel.  zawarłabym kilka znajomości i dodatkowo znała jej przyzwyczajenia. 
albo Miuccia Prada, tak, jej ciuchy to marzenie. 

Draco spojrzał na mnie - o czym tak błogo myślisz ? 
- o ciuchu od jednej projektantki - odpowiedziałam spokojnie - nie wyłożysz na niego nic. od razu go uprzedziłam.
- mógłbym się dorzucić - zaoponował - jaki ciuszek ? 
- gorset - zajęczałam na myśl o oryginale projektanckim - od Prady. 
- ile skarbie ? 
- oo nie - zaprzeczyłam - dam rade sama. 
- jak uważasz, ale daj zdjęcie jak go kupisz. pocałował mnie w policzek i wyszedł zostawiając mnie wujowi.

podeszłam do biurka.
- wuju, chodzi mi o wczorajszy wieczór.
- nie musisz przepraszać. - odpowiedział podnosząc wzrok z nad swoich kartek. - nie o to ci chodzi ?
- nie.  chciałam się zapytać skąd znałeś ratunek po użyciu tego zaklęcia które wczoraj padło.
- posłuchaj Ignis, jest tylko jedna możliwość dzięki której Potter je poznał.
- jaka ? byłam coraz bardziej ciekawa.
- twój brat musiał zapomnieć o podręczniku do Eliksirów a stary Slughron rozdał książki szkolne po absolwentach które trzymam w szafkach. - zaczął wuj nieśpiesznie - no i jedną z nich sam tam rozpisywałem. nie jest to już zwykły podręcznik a dziennik z notatkami. - pokiwałam głową. - to zaklęcie wymyśliłem, na wypadek pojedynku z Jamesem Potterem. użył Sectumsempry, bo tak nazwałem to "cudo". jak widzisz działa paskudnie, ale o to mi chodziło.
- czyli ... pierwotnie miało być na ojcu Harry'ego użyte ?
- owszem. jednak nie doszło to do skutku. - wuj splótł palce. - jest coś jeszcze co chcesz wiedzieć ?
- już chyba nic. jak będę miała pytania, po prostu się spytam. uśmiechnęłam się lekko i wyszłam na korytarz.

zagadkowy urok już nie taki zagadkowy, jednak co się tyczy uroku osobistego Draco to będę miała jeszcze trudniejsze zadanie by mu się opierać. naprawdę do twarzy mu było z tymi bliznami, pomimo sposobu kto mu ich przysporzył.











poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rok VI Rozdział VII Ach Te Puby ...

usiadłam przy granicy z Lasem, niedaleko grobów Centaura i Cirispina.
- dwaj strażnicy. - uśmiechnęłam się i znowu popłynęła jedna łza. - miejmy nadzieję, że i teraz będziecie nade mną czuwać w tym Lesie.

weszłam i sprawdziłam wszystkie możliwe miejsca obozu kłusowników i Łowców Nagród. wszystko puste, nie nosiło żadnych śladów obecności ich tutaj.  pięknie, wszędzie spokój.

usiadłam na brzegu jeziorka dementorów i rzucałam kaczki.
z nudów. najczystszych nudów.

poszłam do zamku i wzięłam prysznic.
zajęłam sobie sofę.
- oj ojcze, żebyś wiedział jak mną dzisiaj telepało jak słuchałam Dumbledore'a.
^ tak mocno, że miałaś ochotę go zabić ? ^
- nie ! - zaprzeczyłam gwałtownie - nigdy nie chciałam go zabić.
^ pamiętaj, że masz czas tylko do zebrania przed nowiem po pierwszym śniegu córciu. ^  tata wspomniał mi termin.
- wiem. pamiętam. potwierdziłam smutno.
^ nie żałuj tego starca. jak ci się nie uda, jak już ci wspominałem, grasz przetarg w tej sprawie. jest pewna rzecz która tylko by to urealistyczniła. ^
- jaka ?
^ Irritum Inconcussam.  to eliksir powstający po zmieszaniu Płynnej Śmierci z Łzami Śmierci. Severus zebrał twoje łzy rozpaczy po Centaurze i Cirispinie. jest ich więc dosyć, by uwarzyć tą miksturę. jednak niesie to ze sobą ryzyko ^
- jakie ojcze ?
^ wywar ten przebija i zwęgla skórę jak i wszystko pod nią.  jednakże podany by został mocno rozcieńczony, jednak i tu nie gwarantuję bezbolesności, jeśli nie chcesz go, że tak powiem, testować, wybierzemy razem formę dogodniejszą. na przykład lekkie draśnięcie nożem ^
- rozumiem, jednak w jaki sposób miałby zostać podany wywar ?
^ miejscowo na skórę Ignis. Severus jednak go tak rozcieńczy być potem wyszła bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu ^
- zgadzam się na zastosowanie wywaru ojcze. jednak wyjaśnij mi kiedy.
^ zobaczysz w swoim czasie. wszystko ci wyjaśnię. ^  odpowiedział jedynie zdawkowo tata i zakończył rozmowę.

powlokłam się na górę i walnęłam pod kołdrę, nie dbałam o buty, to był jeden z tych momentów kiedy po prostu pierdoliłam wszystko i miałam ochotę iść spać. 

śnił mi się, co dziwne, Kastiel na scenie.
tyle że w "ubiorze" koncertowym bardzo upodobnił się do Slasha tj. zrezygnował z koszulki jakiejkolwiek.
braciszek był przystojny, no nie powiem, że nie,  jednak ja i tak słyszałam we śnie muzykę którą grali.  wszystkie nuty były dla mnie tak wychwytywalne, jakbym miała ich nad uchem.

- Ignis. - zobaczyłam nad sobą Draco. - co jest ?
- zaspałam, prawda ?  opadłam głową na poduszkę i gapiłam się w sufit.
- tak. - odpowiedział mi arystokrata i jego głowa pojawiła się nad moją. - zaspałaś. nie było cię na kilku zajęciach.
- świetnie. - ziewnęłam. - która godzina ?
- 10.  - uświadomił mnie Draco. - i co ? nie zrywasz się z łóżka ? nic ?
- taaa.
- kim jesteś i co zrobiłaś z moją Ignis ? spytał zaskoczony.
- mam lenia, mój braciszek mnie dobija, a no i dzięki za pobudkę. - pocałowałam go w policzek. - a teraz, pozwolisz że zostaję w łóżku.
- o nie - wziął mnie na ręce, porwał byle jakie rzeczy z kufra i wrzucił mnie z nimi do łazienki. - masz 5 minut.
- chyba cię pogrzało. - dostałam jednak po nosie i weszłam w całkiem dobrym humorze pod prysznic.  wyszłam po dwóch minutach ogarnięta i przebrana. i co najważniejsze, obudzona. - już. zadowolony ?
- bardzo - objął mnie i zabrał na dziedziniec.  tam sobie usiedliśmy i podał mi kilka kanapek. - jako, że przespałaś śniadanie ktoś musiał o ciebie zadbać.
- dzięki. - powiedziałam między kolejnymi gryzami - a właśnie, mam to - pokazałam mu na długim łańcuszku Felix Felicis. - dla ciebie. na zadanie.
- Igni .. ale to twoje Felix Felicis.
- podzielimy się, spokojnie. - jednak on nie chciał nawet o tym słyszeć. - no to co mam z nim zrobić, co ? bratu oddać ?
- może w końcu znajdzie sobie dziewczynę. prychnął Draco a ja mimowolnie się roześmiałam. to fakt, nie był z Ginny, ona miała przy sobie Deana z ich domu.
- chociaż raz ci się udało - oparłam się o niego. - Draacoo ...
- hm ?
- niedługo spadnie śnieg, czuję to.
- cicho - pogładził mnie po szyi. - jeszcze go nie ma i jeszcze długo nie spadnie śnieg. w zeszłym roku był już o tej porze.
- no i co z tego ? - byłam coraz bardziej przybita wiadomością, że Dumbledore ma coraz mniej czasu. - dobra, muszę się z tym pogodzić, wiem.
- no i widzisz ...

przerwała mu Hermiona na horyzoncie.
- czego chcesz szlamo ? rzucił chłodno Draco.
- jak ty możesz z nim być - zalamentowała cicho. - Ignis - zaczęła patrząc na mnie. - pójdziesz dzisiaj z nami do pubu w Hogsmade ?
- no cóż ... - rzuciłam krótkie spojrzenie na blondyna za mną. - zastanowię się.
- chodź. Harry i Ron też będą.
- zebranie głupców. wymamrotał cicho Draco.
- jakby interesowało cię takie to sam byś je zorganizował. rzuciła z jadem Hermiona.
- zastanowię się i dam ci znać. oddaliłam dziewczynę widząc możliwą kłótnię.

- wiesz co, pójdę z tobą, zabierze się jeszcze Crabbe, Goyle i Zabini. - Draco zadecydował za mnie. - no i jesteś zaproszona do mnie na krzesło.
uśmiechnęłam się lekko zdziwiona i zawstydzona. - niby gdzie usiądę ? na oparciu ?
- na moich kolanach. - odpowiedział niezrażenie. - chodź, pogramy w szachy, karty, pogadamy, pośmiejemy się z Blaise'a jak weźmie jedno piwo kremowe za dużo.
- Draco - zaczęłam - zostałam zaproszona do ich grona ...
- usiądź z nami, będzie lepsza zabawa. próbował mnie przekonywać Draco.
- namyślę się skarbie okej ? - spojrzałam mu w oczy - i nie, nie rób takiej miny - Ślizgon patrzył na mnie przymilnie. och, czemu on musi umieć robić takie słodkie oczy !? - och, niech ci będzie. posiedzę trochę tu, trochę tam. zadowolony ?
- owszem. - poczułam palce na boku - jak zacznę się z tobą bawić nie będziesz chciała iść do braciszka.
- zostawisz mnie i moje usta w spokoju. - odwróciłam się do niego twarzą - bo wcale z wami nie usiądę.
- nie oprzesz się temu by ze mną usiąść - patrzył na mnie pewnie i położył moje dłonie na swoich ramionach - już to wiem.
- Draco - nie mogłam niestety uciec przed jego wzrokiem. - usiądę, ale pod warunkiem, że na twoich kolanach i pijesz herbatkę.
- czarna z mlekiem odpowiada ?
- bardzo. - pocałowałam go. - chodźmy, może zdążę na jakieś lekcje. zaciągnęłam go pod odpowiednią salę. dał się prowadzić, co bardzo mnie cieszyło.
usiadłam tuż przy nim i słuchałam wykładu.
piórem rysowałam sobie pieczęcie po ręce.
- Draco - spojrzałam na niego z uśmiechem. - wytłumaczysz mi coś ?
- co ?
- czemu, zawsze jak siedzę koło ciebie to jest mi tak jakoś weselej ?
on tylko się uśmiechnął i objął mnie mocniej. - bo tak.
lekcja się zakończyła i zabrałam go na kolejne. nie protestował w dalszym ciągu.

potem przeszliśmy do pubu.
usiadłam, lub może raczej zostałam posadzona, na kolanach Draco.
chłopaki rzucili kartami i stwierdzili "no to gramy" a że nie znałam zasad to mnie nie mieszali. przyglądałam się jak gra mój "fotel" i w końcu wygrał.
- Ignis ! - Hermiona zdjęła czapkę i kurtkę i pomachała w moją stronę. - Ignis !

- no, chyba cię woła. rzucił kąśliwie Zabini.
- zatkaj jadaczkę. - odpowiedziałam. - Draco, - pocałowałam blondyna w policzek. - zamów sobie tą herbatkę.

przeszłam do grupki Gryffonów i dostawiłam sobie krzesło.
- o co chodzi ? spytałam prosto z mostu.
- nic, chcemy pogadać. coś złego ? spytała Hermiona marszcząc nos.
- nie, ale wydawało mi się, że chcecie coś omówić. - widziałam Harry;ego otwierającego usta. - i proszę niech to NIE BĘDZIE temat "Draco to jeden z nich" czy "masz uważać na Malfoy'a"  bo jeśli taki chcecie rzucić, to beze mnie. uprzedziłam brata.
Harry zrobił wielkie oczy. - no co ?
- to było do przewidzenia. - wskazałam mu na kącik gdzie Ginny lizała się z Deanem. widziałam jak Harry przed przyjaciółmi kryje zazdrość. - tak więc, jak to koniec tej pasjonującej debaty to wrócę do patrzenia jak chłopaki grają w karty.
- nie zostań. - Hermiona zatrzymała mnie za nadgarstek. - podobno masz Felix Felicis.
- mam i co ?
- słuchaj, podziel się z Dumbledorem i Harrym za tydzień, jak będziecie szukać horkruksów.
- wypaplałeś ? tak błyskawicznie ? spojrzałam oskarżycielsko na brata.
- słuchaj, ufamy im. mają prawo wiedzieć.
- świetnie, ale wiesz, że to może kosztować od kilku siniaków i skaleczeń po życie, prawda ?
- wiemy. - potwierdziła Hermiona. - posłuchaj jest jeszcze coś. Dumbledore potrzebuje wspomnienia Slu - tu Harry zgromił ją wzrokiem. - co ? ma prawo wiedzieć, może nawet szybciej to załatwić niż my.
brat uspokoił się. - chodzi o to,  że twój pożal się Boże biologiczny ojciec w latach szkolnych zadał Slughornowi pytanie gdzie zmodyfikowane jest jedno słowo. a Dumbledroe chce je poznać, by wspomnienie nabrało sensu.
na słowa "pożal się Boże biologiczny ojciec" skoczyło mi ciśnienie i to na tyle, bym musiała kontrolować i oczy i Ogień na rękach. - aha.  potwierdziłam w miarę spokojnym głosem.
oni popatrzyli na mnie i podszedł do nas kelner. pożal się Salazarze, bo nawet z prośbą o zamówienie nie umiał podejść.
- czego sobie życzycie ? spytał po chwili.
- dla mnie, jeżeli to nie problem, gorącą czekoladę i maliny na winie.
- dla nas trzy piwa kremowe. dorzuciła się Hermiona i chłopak zabrał zamówienie.
przynosząc na tacy najpierw piwa dla mnie o mało nie oblał naszej czwórki łącznie ze sobą a, na szczęście, maliny i czekolada dotarły bez szwanku niesione raczej bardziej stabilnie niż piwa.
- dzięki. odpowiedziałam za wszystkich i kelnerzyna odszedł.

wyjadałam swoje malinki ale cóż, przywołał je sobie Draco i skosztował oblizując dokładnie łyżeczkę.
- ej - odebrałam je z jego ręki - moje. - pstryknęłam go dla żartu w ucho. - było poprosić, albo sobie zamówić.
on jedynie bezczelnie słodko się uśmiechnął i pocałował mnie w policzek na zgodę.  potem wrócił do swojej kochanej gry w karty.

zaczęłam dokańczać maliny a oni udali, że to normalne jeść tą samą łyżeczką, którą wylizał Draco. 
dla mnie było, w końcu całowaliśmy się często, częściej, niż ta wiewióra. 

Ślizgoni pykali w karty a ja niespodziewanie dostałam buziaka w policzek. 
- my już idziemy skarbie - zakomenderował Draco ubierając szary płaszcz - znajdziesz mnie w dormitorium. 
- do zobaczenia.

po chwili usłyszeliśmy krzyk.
wybiegłam z pubu jako pierwsza.
Parvati, lub też jej siostra, darła się w niebogłosy a Cho Chang, była Harry'ego wisiała kilkanaście centymetrów nad ziemią jak zamrożona. na szyi miała medalion, wydał mi się on dziwnie znajomy.
podleciałam do niej i zerwałam go z jej szyi, dziewczyna momentalnie opadła na śnieg a Harry i jego koledzy zabrali ją do szpitalnego.
w ręce medalion jakby pulsował.
^ to twój horkruks ojcze ?^ spytałam go w myślach.
^ tak Ignis, jeden z nich. ukryj go i pilnuj jak oka w głowie córciu. nie możemy go stracić.^
^ oczywiście ojcze^  potwierdziłam i schowałam medalion do wewnętrznej kieszeni kurtki.

ulotniłam się równie szybko co się tam pojawiłam, nikt mnie nie zauważył. a nawet jeśli, mogłabym to wytłumaczyć oględzinami Łowcy a zabranie medalionu rozwiązaniem sprawy.

ach te puby ... tyle się w nich potrafi wydarzyć.








sobota, 21 czerwca 2014

Rok VI Rozdział VI Wyścigi ...

na śniadaniu nic się ciekawego nie wydarzyło.
normalny posiłek, Slughorn jedynie przebąkiwał o konkursie.

znalazłam na szczęście przepis, notatki pisał albo sam Slytherin, albo ojciec.
nie było to pismo zbyt kobiece, więc mamę wykluczyłam. zresztą czułam resztki męskich perfum.

kilka dni się zlało na siedzeniu w dormitorium i graniu w szachy z Laurilelem.
jednak przy okoliczności początku przełomu październik-grudzień dostał list od Starszych i powiedzenie, że musi wracać do siebie.
przytuliłam elfa i odprawiłam kilkoma prostymi słowami.
podał mi oczywiście rękę i powiedział "do zobaczenia" i odjechał konno w Zakazany Las.

nie miałam co rozpaczać, elf przyjedzie, wyjedzie i wróci po jakimś czasie. należało się trzymać tego planu myślenia.
jednak trochę byłam przygnębiona, ale Draco zapewnił mi "opiekę" w swojej własnej osobie. tak jak obiecał Laurilelowi.

w końcu powoli wlekł się grudzień.
nienawidziłam tego miesiąca.
oficjalnie nienawidzę grudnia.

niedługo mieliśmy dostać pierwsze śniegi.
to oznaczało coraz mniej czasu.

owszem, chodziłam z Harrym do Dumbledore'a, ale wyglądało to na zasadzie on wychodzi a ja wchodzę i na odwrót.
byłam pewna, że niedługo go urobię, że nie będzie musiał płacić głowy na srebrnej tacy.
chciałam tego jak najbardziej uniknąć.

minęło kilka dni.
dotarło do treningu przed meczem.
oczywiście, bo jak to moja głowa zaprzątnięta Eliksirami, zapomniałam o tym i teraz jak ta idiotka biegłam do nich na łeb na szyję po breistym boisku.

- pani kapitan chyba trzeba wymierzyć karę. - zaczął Blaise arogancko - nie należy się spóźniać o PÓŁ GODZINY na WŁASNY trening.
- zamknij dziób - odburknęłam pod nosem. - Draco oczywiście już ich rozgrzałeś i wytłumaczyłeś taktykę, prawda ?
- tak (?) - potwierdził z lekko ironicznym pytaniem w głosie. - nie dałem im się obijać.
- świetnie. - strzeliłam palcami - to trenujemy grę.

wylecieliśmy w tym zimnie do góry, ale otoczyłam boisko bańką z lekko cieplejszym powietrzem. niewiele, góra 3 stopnie, ale zawsze to to cieplej, prawda ?

rozegrali to fajnie, ja byłam kompletnie nie w temacie.
byliśmy już w ogrzewanej szatni.
przebrałam się jako pierwsza, zanim oni porozwiązywali płaszcze.
- słuchajcie, mam wam coś do powiedzenia - spojrzeli na mnie wszyscy - i tak mamy komplet ludzi, zawsze też możecie kogoś dobrać, a ja od kilku dni mam kompletnie inne sprawy na głowie. poza tym na treningach nie czuję już tego czegoś co kiedyś. - podałam symbolicznie złożoną w kostkę szatę do gry i odznakę kapitańską - dobry kapitan zespołu jest, wiem, że nie zostawiam was z niczym. tak więc do zoo- Draco cofnął mnie ramieniem do budynku szatni - co ?
- myślisz, że co ? że sobie pójdziesz ? - spojrzał na mnie wymownie - pójdziesz, ale po tym jak dokopiemy Gryffonom.
roześmiałam się. - ostatni mecz, to chyba przydałoby się wygrać z wielką przewagą, co ?
- a co z jednym pałkarzem ? spytał od niechcenia Blaise.
- spokojnie. jestem pewna, że inni pałkarze pozostałych drużyn i tak będą atakować tylko ciebie. nie byłam nawet potrzebna w tej roli. uśmiechnęłam się do Zabiniego złośliwie a chłopacy poszli w śmiech.
a czarnoskóry zdębiał i zatkało mu to usta.

wyszłam więc z budynku już spokojna i weszłam do zamku.
- przydałoby się przetestować w końcu przepis na Płynną Śmierć. - złapałam jakąś mysz w trawie. - chodź malutka. przykro mi. pogładziłam zwierzątko pomiędzy uszami i schowałam do kieszeni szaty.

przeszłam do Komnaty Tajemnic, gdzie czekały na mnie składniki.
- no dobra. - po godzinie pracy i zamknięciu myszatego w klatce eliksir powoli dochodził do siebie na malutkim ogniu.  odczekałam jeszcze kwadrans. - chodź tu mysza - podniosłam stworzonko. i wpoiłam mu do pyszczka odrobinę wywaru.  umarło szybko i bezboleśnie - pięknie, działa. uśmiechnęłam się do siebie.

bazyliszek odszedł lekko wystraszony.
- spokojnie malutki, to nie na ciebie - zapewniłam zwierzę w mowie węży - musiałam się upewnić, że działa.- stworzenie weszło pod moją dłoń. - trzeba wygrać Felix Felicis. - istota znowu mnie zrozumiała. - przyda się. inaczej wyjdzie dupa. chociaż - pstryknęłam palcami - no tak, co uczyni Płynną Śmierć mocniejszą i skuteczniejszą jak jad bazyliszka ! - wstałam - jednak ...  będzie go trzeba zrównoważyć ... tylko co go zneutralizuje oprócz ... moja krew - uśmiechnęłam się i zmieszałam w jednej z fiolek moją krew z jednej ręki, a z drugiej zmieniłam ją na jad bazyliszka. - i Harry sorki, ale wywar mi się przyda.  ale - zaczęłam się zastanawiać - tylko czy gar i narzędzia to przetrzymają - machnęłam ręką - nawet jak nie, to ogarnę mieszanie tego łyku szatana w Powietrzu, w kociołku z Energii. i wtedy Felix Felicis musi być moje. - bazyliszek, centralnie, uciekł w drugi kąt pokoju bojąc się efektu. - co ? aż tak ze mną źle ?
teraz zauważyłam jak się spina i jest gotów wystrzelić jak z procy na intruza, którym okazał się być Harry.
- Ignis ! - zaczął - co to za cyrk ?
- to ? - obróciłam się w koło - to nie cyrk, jak go szukasz znajdź lepiej Freda i George'a. tam będzie cyrk. to jest Komnata Tajemnic.
brat spojrzał na mnie zbity z tropu. - nie o to chodzi. wiem gdzie jestem. - rzucił - cyrk z drużyną.
- plotki widzę, szybko poszły w świat - przywołałam fotel z drugiego kąta pokoju, fiolkę z umocnieniem wywaru wrzuciłam na łańcuszek i pod bluzkę. wystrój zmienił się w kameralny salon, podobnie urządzony jak ten u Malfoy'ów, jednak ten miał w rogu pokoju pianino i brakowało tu również długiego stołu. - owszem, chcę odejść z drużyny. takie to dziwne ?
- czemu ? - brat usiadł naprzeciw mnie, tyle, że fotel sam go w siebie wbił. - brutalne te meble.
- sorki. - zrobiłam wielkie oczy a on się roześmiał. - dobra, do rzeczy. o co chodzi ?
- słyszałem, jak McGonnagall mówiła, że mam duże szanse na Aurora, ja jej na to, że nie mam na to ocen z Eliksirów, a ona na to "profesor Slughorn jest w stanie cię polecić, jeśli tylko masz Powyżej Oczekiwań." !
chce mniej niż Snape !
- wszytko fajnie, ale jak dostanie się do obiegu trucizna której nauczyłbyś się bo Snape o nią gnębi a Slughorn powie "jest, działanie ma paskudne a jej przygotowanie wymaga wiele pracy, dlatego przejdźmy dalej"  to tak trochę ludzi nie pocieszy, bo można pod to podciągnąć wiele wywarów.
- no niby fakt, ale on pokazuje nam to czego Snape by z nami za nic nie przerobił.
- wiesz Harry uczę się ze Snapem dwa razy więcej niż ty i wiem, że gdyby doszło do czegoś takiego on by dawno już oklepał tą truciznę na zajęciach i to do znudzenia.
brat zrezygnował, jednak otwierał usta do kolejnej rozmowy. 
o ile zakład że wchodzi w świat opowiadtek o Śmierciożercach ? 
- oboje wiemy, że jest Śmierciożercą. musi znać wszystkie trutki. 
- oj Harry kiedy dotrze do ciebie, że Snape nie jest jednym z nich ? 
- czemu nie chcesz mi wierzyć ? Ron, Hermiona i Ginny mi wierzą ! 
- o to już chodzisz z Ginevrą ? - zdziwiłam się udawanie - ciekawe, że ona również jest od ciebie rok młodsza, ale to MI wypominasz związek z Draco. 
- Malfoy to co innego - obruszył się - jestem pewien, że on też nosi na ramieniu Znak ! 
- skąd ten upór, żeby go w to wciągnąć, co ?  odpowiedziałam już podenerwowana jego maniakalnymi poglądami.
- bo to MALFOY !? - zasugerował. - zresztą, ty tego nie zauważysz bo ma cię wokół małego palca.
- to, że nie rozumiesz jak mogę go kochać już do mnie dotarło - uniosłam się - ale jeśli jeszcze raz usłyszę co do niego oskarżenia - wypuściłam powietrze z sykiem - wyjdź. chyba, że bazyliszek ma wskazać ci drogę.
Harry wyszedł, a ja zapadłam się w fotelu.
^ mhmm ... Draco słonko, możesz podejść ? ^
^ poproś kotku. ^ nacisnął Ślizgon.
^ proszę Książę. muszę się odstresować a wolałabym nie sięgać po prezent od Spade'a. ^
Draco zabrał mnie pod salę na Eliksiry prosto z Komnaty.
arystokrata objął mnie ciasno i mogłam się napawać jego towarzystwem.
uwielbiałam być do niego przytulona, chodzić tak po korytarzach i drażnić Harry'ego obecnością blondyna.

usiadłam przy blacie na lekcji ze Slughornem.
- Draco - pstryknęłam go w ramię i wyjęłam łańcuszek. - dzisiaj ten jego konkurs.
- owszem. - rzucił podciągając rękawy - a kilka godzin później mecz z Buffonami.
- pysznie. - zatarłam ręce i widziałam Harry'ego nad notesem, niby podręcznik do Eliksirów, ale wyczuwałam coś niecodziennego. - jedyną konkurencją może być dla mnie brat.
- ej. - pstryknął mnie w ucho - a ja ?
- z całą moją miłością do ciebie słonko ale nie masz szans.
- zobaczymy pani kapitan. odgryzł się.

Slughorn rozpisał czas  na tablicy, podwójne Eliksiry zwiastowały jedynie ostrą pracę.
- panno Potter, gdzie pani podręcznik ?
- och, znalazłam przepis trochę wcześniej a że wampiry mają wręcz natarczywie perfekcyjną pamięć dałam radę zapamiętać instrukcje.
Hermiona zrobiła na mnie wielkie oczy.

pstryknęłam palcami i utworzyłam kociołek ze stwardniałej Energii.
- no już. rozpalamy się. - rzuciłam do Powietrza które zajarzyło się płomieniem. - pysznie - uśmiechnęłam się. podwinęłam rękawy i zaczęłam mieszać składniki.  wyglądało to może na pokaz pirotechniczny bo wiecznie mi coś wybuchało, podpalało się od niczego czy bulgotało wydając dziwne dźwięki.     pod koniec pierwszej lekcji już część porezygnowała.  zostałam tylko ja, Hermiona, Harry i Draco. - no to zacznie się wyścig.  - zwiększyłam płomień pod gotującą się miksturą. - i teraz ty skarbie - otworzyłam fiolkę i przelałam jedynie kropelkę zawartości. - jeszcze tylko kwadransik na małym ogniu, a potem kwadrans studzenia się i będziesz gotowy. - uśmiechnęłam się do siebie.  widziałam jak Draco rzuca w cholerę robienie wywaru. - oj nie denerwuj się. - przytuliłam się do szukającego - i tak jesteś najlepszy.
- stawką jest Felix Felicis.
- oj, moje zaczyna się warzyć. poleżakuje jeszcze kilka miesięcy i ci je oddam. zadowolony ?
- zobaczę. pocałował mnie w policzek.

widziałam jak Hermiona ociera pot z czoła. miała kompletne siano na głowie.
Harry obwieścił koniec, a moje samo się przelało w fiolkę po określonym czasie.

Slughorn spojrzał na wywar szlamy i od razu pokiwał głową z widocznym rozczarowaniem.
przeszedł do mnie i Harry'ego.
- obydwa są mocne, jednak który jest silniejszy - miał orzech do zgryzienia - Ignis - pokazał mi liść i rzucił go w wywar, zniknął spalając się błyskawicznie - Harry - sekundę później stało się to i u brata. - cóż .. w dzisiejszym meczu wszystko się wyjaśni.

pokiwałam głową.

przebrałam się w Ogniu w szaty do gry.
- chłopaki ! - zwołałam ich w szatni - słuchajcie, Felix Felicis nie chodzi piechotą. trzeba wygrać.
- bo co ? bo jak pójdziesz się z Malfoy'em bawić to nie będzie wpadki ? rzucił Blaise.
Draco odsunął się pod samiuśkie drzwi szatni i zatkał uszy, reszta drużyny zrobiła to samo.
a ja zaczęłam wrzeszczeć. - TY CHOLERNY, AROGANCKI, CHAMSKI, POPACZONY, DUPKU ! MASZ WYKONYWAĆ POLECENIA OD KAPITANA, A MOJE JEST TAKIE, ŻEBYŚ CHOĆ KURWA NA JEDEN MECZ ZNORMALNIAŁ I WZIĄŁ SIĘ W GARŚĆ !!! KIEDY DOTRZE DO CIEBIE, ŻE NIE KAŻDY MUSI PIEPRZYĆ SIĘ PO KĄTACH !?  - tym skończyło mi się powietrze. - jasne Blaise ?
chłopak stał oszołomiony. - tak pani kapitan. - wymamrotał i przetkał sobie uszy - ale masz moc głosu.
- won na boisko. MUSIMY to wygrać. Gryffindor ma stracić jakiekolwiek szanse na trofeum quidditcha ! wygramy ! - zagrzałam ich do walki i z każdym przybiłam piątkę. - dajcie mi na "emeryturę" powód do dumy !

wylecieliśmy w powietrze.
kolejny wyścig.

Fred i George darowali Blaise'owi po tym co mu urządziłam, ale skupili się na mnie.
wywinęłam się i Draco dostał pałkę.
- oto zręczny manewr zamiany ról. Ignis oddaje Malfoy'owi narzędzie pałkarskie, a sama zaczyna krążyć w poszukiwaniu znicza. wszyscy znamy te wręcz kocie okrążenia boiska. no Harry miej się  na baczności. rzucił luźno Lee Jordan.

ktoś, bo nadal za cholerę nie rozróżniałam bliźniaków, rozpieprzył mi miotłę.
- oo, błąd Fred. miotła tylko ją spowalniała, ale czy to do końca legalne ? - zaczął ponownie komentator. wyleciałam obok jego trybuny i wywinęłam się beczką pomiędzy rudzielcami. - czyżby Ignis chciała zmienić się w kafla i wlecieć w bramki ? ale zaraz, Harry zaczyna pościg za siostrą jednak jest już za późno... kiedy Harry Potter jest przy Ignis ona już ma w ręku znicza. ta dziewczyna jest chyba NIEPOKONANA ! kolejna wygrana Slytherinu z jak zawsze wynikiem 400:10. czyli w przeliczeniu na trafienia 5:1 plus znicz. Ignis kończy grę w drużynie Ślizgonów w pięknym stylu.
ryk oburzenia, żalu i zdziwienia na trybunach.
"jak to ? przecież nie może odejść" słyszałam poszczególne uwagi.
Draco zabrał mnie z boiska a drużyna wzniosła na ramiona.
- dobra chłopaki starczy - podrzucili mnie w powietrze - dobra, dobra kumam. zostanę. - przestali mnie podrzucać a poniosły się brawa na trybunach. - załatwię was wszystkich. zagroziłam żartem.
Draco wiedział swoje i zabrał mnie na swoje ręce.
- mnie też ?
- owszem - roześmiałam się. - zabierajmy się do zamku.

- panno Potter ! - Slughorn podbiegł - Felix Felicis jest pani.
- dziękuję panie profesorze. - uśmiechnęłam się i zostałam opuszczona na grunt - chłopaki ! obiad sam się nie zje ! kto ostatni na Wielkiej Sali ten czyści mi buty !  - byłam oczywiście pierwsza na obiedzie, ostatni, ku mojej uciesze, wpadł Blaise poturbowany przez tłum. - no Blaisey - zaczęłam złośliwie - czyścisz mi buty.
- pierdol się.
- oo ktoś tu podpada. - spojrzałam w ostrze noża, za mną siedział Harry i obserwował całą sytuację. - nie muszę ci przypominać warunków umowy, prawda ?
czarnoskóry spoważniał na wspomnienie o "umowie" - mam ci je czyścić tu i teraz na nogach czy w dormitorium je dostanę ?  wymamrotał pognębiony.
- lepiej teraz, bieżnik ma masę trawy. nie chciałabym tak wejść do dormitorium. - uśmiechnęłam się i podałam but na dłoń chłopaka. "biedny" Zabini wypucował buty jak należy. były czyste, prawie jak nowe. - dziękuję. - podałam mu kilka złotych monet - a teraz znikaj mi z oczu. wysyczałam tak cicho, że tylko siedzący najbliżej mnie Draco mógł usłyszeć moje słowa.

oparłam się o jego ramię.
- Draacoo - zaczęłam przeciągle, kompletnie innym tonem. - coś czuję dzisiaj poczekalnię u Dropsa, wrócę późno, prawdopodobnie dopiero nad ranem bo jeszcze chcę zajrzeć do Lasu. nie czekaj na mnie.
- zobaczymy. - odpowiedział mi lekko głaszcząc jedno z uszu kota. zamruczałam cicho. - może zabierzesz mnie ze sobą ?
- do dyrektora ? - zakpiłam. - nie ma opcji. do Lasu tym bardziej.
- czemu ?
- bo ty nie masz organizmu odrzucającego sen. - pocałowałam go w policzek. - nie czekaj na mnie, chyba że znowu wyjdę wkurwiona w połowie wywodów Harry'ego.
- daj mi znać jakbyś chciała zerwać się wcześniej. poczochrał mnie delikatnie i wstał widząc, że ja raczej zostanę.
podniosłam się razem z nim, w końcu siedziałam oparta o jego rękę, ale szybko się rozeszliśmy.  on poszedł w dół do dormitorium a ja w górę na poszukiwanie gabinetu Dropsa.

weszłam bez problemu, orły mnie natychmiastowo wpuściły.
usiadłam na sofie i czekałam zarówno na Dumbledore'a jak i na inne towarzystwo w postaci Harry'ego.
wyjrzałam przez wielkie okno w gabinecie dyra, ten to ma widok. całe błonie, kawałek boiska, chatka Hagrida.  wszystko co ważne na widoku.

postanowiłam wypić kropelkę Felix Felicis.
chociaż nie.  to zostawię dla Draco, na zadanie.
sama muszę sobie poradzić, on tego bardziej potrzebuje niż ja.
odstawiłam fiolkę na łańcuszek i włożyłam pod bluzkę.

zdążyłam usiąść i zaparzyć sobie herbatę i dopiero wtedy pojawił się Dumbledore.
- wiedziałem, że cię tu zastanę. - uśmiechnął się a za nim jak potulny pies wszedł Harry. - posłuchajcie mnie uważnie. nie obchodzą mnie wasz dotychczasowe kłótnie i ich powody. odłóżcie to na bok. jesteście w końcu rodzeństwem. - zaczął strofować nas dyro - ale, do rzeczy. niedługo, za tydzień, planuję wykonać z wami wyprawę po pierwszy horkruks. wiem gdzie go możemy znaleźć.
- w takim razie - spojrzałam na dyrektora - po co panu jesteśmy ?
- żebyście wiedzieli z czym walczycie. - z czym ? oburzyłam się w środku, o na szczęście pieczęci miały mocną barierę na emocjach. - Voldemort praktycznie nie ma duszy, rozszczepił ją w wieku młodzieńczym. wtedy również stał się tym czym jest teraz. - ciągnął niezrażony dyro.   o jak ja się cieszyłam z idealnie wytrenowanej gry aktorskiej. - a horkruksy jak wiecie trzeba zniszczyć by zniszczyć i jego. to jedyny sposób.
- a ... a co jeżeli któryś ze Śmierciożerców wywęszy, że chcemy się pozbyć Voldemorta i stanie na straży horkruksów ?
- a co ? boisz się o Malfoy'a ? zaczął brat.
- Harry - odwróciłam ku niemu morderczy wzrok. - on NIE JEST jednym z nich. ręczę ci za to.
- Znak nie musi być na ręce. może go mieć gdziekolwiek indziej.
- och czyżby ? - spojrzałam na brata. - widzę go półnagiego co trening, wszystkie widoczne dla oka miejsca ma czyste. a chyba nie myślisz, że specjalnie pod ochronę tajności Voldemort próbował wbić Znak tam gdzie światło nie dochodzi.
- ty ? ty się na niego gapisz ?
- ma ładnie zbudowane ciało. - odpowiedziałam miękko. temat rzeźby Draco był bez wątpienia przyjemny. - czemu miałabym nie korzystać z bycia jedyną dziewczyną w ich drużynie ?
Harry dosłownie dostał nerwicy, zaczęły drżeć mu usta i wstał.
- ON NIE JEST CIEBIE WART. wysyczał i wyszedł zatrzaskując drzwi.
- Ignis - zaczął Dumbledore - czemu denerwujesz brata ?
- nie miałam takiego celu panie profesorze, jednakże oto jaki jest mój brat. - wskazałam ręką na drzwi - jeżeli tylko draśnie się jego pogląd, że każdy Ślizgon tutaj to szpieg Voldemorta i zacznie się to negować to oto co z tego wychodzi. jestem w stanie zrozumieć, że nie akceptuje mojej relacji z Draconem, jednak oskarżać go o coś takiego to jest na mnie za wiele.
- Ignis, nie dawaj się ponieść emocjom. - uspokoił mnie dyrektor. - twój brat się po prostu o ciebie martwi. nie on jeden, twój wuj również chce dla ciebie jak najlepiej.
- nie rozumie pan tego. - wstałam z kanapy jednak nie opuściłam pokoju. - tutaj trzeba pobyć jego bratem by zrozumieć. on nie chce przyjąć do wiadomości tego, że czasy kiedy byłam słodką młodszą siostrzyczką się skończyły.
- Ignis, może to i do niego nie dotrze, ale nie chce byś się zawiodła jak kiedyś. - ciągnął to Dumbledore - musisz i jego zrozumieć. nie chce stracić z tobą kontaktu, a jednocześnie chce cię chronić.
- przed czym ? spytałam otwarcie.
- cóż ... przed złem tego świata i to powinno ci wystarczyć. - uciął krótko dyrektor. - idź już. zaczną się niepokoić.
- dobrego wieczoru panie dyrektorze.   wyszłam spokojnie.

wyścigi dopiero się zaczęły, ale trzeba to wszystko przemyśleć tak by czarny koń wygrał.
a tu tym czarnym koniem byłam ja i Draco.
ja muszę do odpowiedniego momentu wyrobić w dyrektorze choć namiastkę chęci przejścia na stronę ojca, a on w ewentualności nie może spieprzyć zadania.

tak, to będzie pasjonujący wyścig z czasem.














czwartek, 19 czerwca 2014

Rok VI Rozdział V Wyciszone Piętro

dni się zlewały.
meczy nie było, wszyscy rozumieliśmy, że teraz większy nacisk pójdzie na naukę niż na sport.
w końcu końcowe egzaminy tylko za rok.

piątoroczniacy jeszcze mogli się bawić, ale nam kazali już myśleć o przyszłości.
jak ktoś nie wiedział co ma ze sobą w przyszłości robić albo mógł olać sprawę albo mieć ze wszystkiego genialne noty.
co obrazowało się tak, że jak teraz w burą pogodę i deszcz część kuła w Bibliotece a część siedziała w Hogsmade.

ja byłam w osobnej kategorii.
ja, Draco, Laurilel oraz Harry i spółka, u siebie,   siedzieliśmy w swoich dormitoriach.
blondyn rozgryzał strategię elfa przy grze w szachy, ja w sumie nie robiłam nic, a brata i resztę jego "paczki" miałam delikatnie mówiąc gdzieś stosując się do rady Draco.

patrzyłam za okno bawiąc się nożem.
fajnie byłoby wyjść na dwór, potańczyć do jakiejś energetycznej muzyki w deszczu ...  ale nie miałam tu takiej ekipy.
a trudno.

- ja idę  podniosłam się i wyszłam na dwór.

na błoniach w Powietrzu odtworzyłam sobie piosenkę.  kojarzyłam ją z dyskoteki, jednak ta była pod hip-hop bardziej niż tamta.
zebrało się kilku młodszych. nie wiem z którego byli roku, ani nie wiedziałam z jakiego domu. fajnie się z nimi bawiło. było to na zasadzie pojedynków tanecznych.

- dzięki - popodbijałam z nimi po piątce i poszli - do następnej ulewy.
- no jasne.  odpowiedziało mi kilka osób i wrócili do zamku.

a pogoda aż prosiła się o trening dla Draco.
ale mi się jeszcze powyziębia.

wróciłam do zamku i zamajaczyłam na Trzecie Piętro. tak o, żeby pobyć sama z myślami.
oczywiście z przyzwyczajenia przyzwyczajeń wolałam je wyciszyć, by nikt mnie tu nie znalazł.

nie mogłam od siebie odgonić wizji Draco w deszczu i to przemoczonego tak, że suchej nitki nie znajdziesz.
tak, wyglądałby genialnie. i co, że jakby mnie do siebie zbliżył byłabym mokra, a nie mogłabym się wysuszyć bo bym popsuła sobie widok. ale miałabym takiego Draco tylko dla siebie.

moje pięknie wyglądające myśli przerwały mi kroki.
rozpoznałam brata.

- co jest Harry ? spytałam spokojnie ukrywając gorycz i żal.
- jesteś. - spojrzał mi w oczy - czemu one się świecą ?
spojrzałam w jego okulary, oczy, rzeczywiście, rozbłyskiwały zielonymi refleksami. - nie twoja sprawa - zbyłam spokojnie - posłuchaj, masz coś ważnego czy mogę sobie pójść ?
- mam - wyciszyłam korytarz bardziej z melancholii.. - słuchaj, musimy współpracować jak w Czarze bo inaczej nawet ćwiartki horkruksa nie pomożemy Dumbledore'owi znaleźć.
- fajnie, ale po co nam one ? wystarczyłoby zabrać z Voldemorta całą Energię jaką ma.
- dałoby radę ? to by go uśmierciło !? Harry już rwał się do Dumbledore'a z wieściami.
- czysto teoretycznie i tylko na papierze. nie zapominajmy o umownej duszy. a i nie da się zabrać całej Energii chyba, że cel sobie stoi i czeka na śmierć.  ale i wtedy jest niebezpieczeństwo, że coś wypożyczy sobie ciało Voldemorta, odnajdzie jego moc, wspomnienia i plany no i zacznie je realizować. a w takim wypadku mogłoby być jeszcze gorzej.
- dobra. - brat zrozumiał. - czyli z tego sposobu nici.
- no nici, bo co miałoby być ? - wzruszyłam ramionami - posłuchaj Harry. - spojrzałam bratu w oczy - jestem w stanie współpracować, ale co nam dadzą te horkruksy ? ja rozumiem, zniszczenie umownie przyjętej duszy i tak dalej, ale po co MY mamy ich szukać, a nie da tego komuś innemu ?
- bo nam UFA. - podkreślił ostatnie słowo brat - zresztą twierdzi, że tylko my się do tego nadajemy. bo mamy z nim więź, którą można wykorzystać.
kto ma ten ma.   ty na pewno nie masz więzi emocjonalnej.   rzuciłam w myśli.
- dobra, no i mamy te horksuksy. co wtedy ?
- Dumbledore mówi, że trzeba każdy horkruks niszczyć, ale jest to jeszcze trudniejsze niż jego znalezienie.
- super. jajko z niespodzianką, rosyjska ruletka. - prychnęłam - niby jak chcesz je niszczyć ?
- no masz sposoby. Magia Natury czy jak to się to tam nazywa. powinno działać.
- do celów niszczenia dusz raczej niekoniecznie. - podrapałam się za kocim uchem. - zależy. niby można próbować, ale to nie jest takie hop siup.
- próbuj. jak tylko coś znajdziemy oddajemy to w twoją pieczę.
na to czekałam. uśmiechnęłam się do ojca w duchu.
- dobra, ale nie obiecuję szybkich rezultatów. to jest spory kawał magii do przebicia.
- okej.  to do zobaczenia.   brat poszedł w swoją stronę a ja zdjęłam Pieczęci.

usiadłam na murku i wróciłam myśli do zmąconego obrazu przemoczonego Draco.
tak, to był zaiste piękny obraz.

jednak i tym razem mi przerwano.
ale teraz zrobił to obiekt mojego myślenia.
nie tak przemoczony, jednak nosił ślady deszczu.
- szukam cię po szkole, nic. wyszedłem na błonie i wyczułem że tam byłaś. no to wróciłem i cię mam.
- no to masz - pocałowałam go w policzek - a teraz chodź do dormitorium.

zabolało mnie jednak ramię.
w głowie słyszałam ojca.  " zebranie jest za 3 dni. ty je poprowadź, ja muszę poumacniać pieczęci przed tym starym prykiem."
- niedługo zebranie. - rzuciłam do Ślizgona - chcesz wiedzieć co jest jeszcze "lepsze" ?
- po ironii wnioskuję, że nic dobrego.
- ja je prowadzę. dziwię się, że jeszcze ani jednego nie robiła moja matka. ale cóż, może kiedyś.
- świetnie pani kapitan - chłopak mnie objął. - czy niestosowne będzie zabranie cię na górę na kilka godzin zaraz po zakończeniu zebrania ?
- Draco. - pstryknęłam go w ramię. - słuchaj mam na chwilę obecną kilka innych spraw niż myślenie i gdybanie na zebranie.
- powiedz. próbował dalej mnie przekonywać.
- owszem, będzie niestosowne, skoro tak się upierasz.
zaśmiał się i zabrał mnie na dół. on wiedział swoje.
a ja się już postaram o ulewę za trzy dni.


na porannych eliksirach następnego dnia Slughorn zaskoczył nas jedną rzeczą.
chciał zrobić konkurs o to kto jak najlepiej przyrządzi Płynną Śmierć.
nagrodą była fiolka Felix Felicis.
dokładny termin wypadał na za tydzień, w dzień, zapowiadało się, jedynego meczu w tym miesiącu.
z Gryffonami na dodatek.

Draacoo chcesz grać w ulewę, prawda ? zaśmiałam się do siebie w duchu. jednak mój uśmieszek zobaczył nauczyciel.
- powiedziałem coś śmiesznego Ignis ?
- nie. cieszę się na rywalizację o eliksir. skłamałam. a psor łyknął kłamstwo.
dalej brnął w lekcji a ja myślami byłam przy zebraniu.

kochana Siostra zostawiła mi wizję buziaka z tego wieczoru.
siedziałam rozkojarzona w ławce myślami będąc przy zadaniu.
   potem już prawie jak przez mgłę widziałam Dracona, na twarzy był delikatnie ubrudzony krwią jakiegoś mugola. wyczuwając, że krew nie jest jego i dodatkowo jest to krew szlamy pozwoliłam sobie pozbyć się plamek. wiedziałam, że jego oddech mnie połaskocze i widziałam jak zabiera mnie do ramy, równocześnie on sam zmienił mój strój na sukienkę. ale stwierdziłam, że jak się bawić to pójdziemy do "Ukąszenia". tam sobie przy nim pobyłam i żałowałam już teraz, że przy barowej wnęce nie szarpnęłam nim do siebie. ale trudno.  więcej Siostra nie chciała mi ujawniać.
może to i lepiej.

siedziałam dwa w mordę bite dni przeszukując gabinet Slytherina za przepisem na Płynną Śmierć.
w sumie sama uwarzyłabym sobie Felix, ale moje jeszcze musi stać jakieś 6 miesięcy co najmniej.

ostatniego dnia wieczorem wyrwałam przepis i wbiłam go na pamięć do głowy.

przeszłam pod mocny, gorący prysznic i przebrałam się w rzeczy na zebrania.
och, jak ojciec jeszcze raz da mi jakiegoś wampira ...
^ nie tym razem. teraz masz spotkanie z informatorem. to prywatny zleceniodawca, masz go do nas przeciągnąć. ^
amen, dziękuję ! nareszcie nie będę babrać się z wampirami.
^ pamiętaj, że prowadzisz to zebranie. ^

byłam we Dworze, znowu zostawiłam okrycie na wieszaku.
- macie co robić. więc czemu jeszcze tu siedzicie ? rozgoniłam Śmierciożerców.
poszłam na Nokturn i znalazłam w klubie zleceniodawcę. siedział sam, wyczułam dość mocną miętę i laaaaa ...
wut ?
ojciec chce Tellusa ?
no dobra, ja mam swoje nakazy.

dosiadłam się i elf się zdziwił.
- ty ? wśród nich ?
- słuchaj nie czas na bajeczki i wyjaśnienia. - ukróciłam. - dobijemy targu czy nie ?
- twój ojciec wie, że zlecałbym tylko tobie. - odpowiedział luźno - więc chyba tak, jeśli chcesz mieć sporo pracy.
- dobra. - wyciągnęłam rękę i podbiłam umowę. - a teraz bądź tak dobry i podejdź do barmana i powiedz mu, żeby poinformował właściciela, że się stawiłam w jego skromnych progach i czekam na coś dobrego.
- jak chcesz. wzruszył ramionami i widziałam jak pokazuje barmanowi w moim kierunku.
barman zniknął za kotarą i zawołał Raula.
właściciel zobaczył mnie, może raczej jednak wyczuł, wyklął coś pod nosem i zabrał kilku całkiem całkiem chłopaków i podstawił mi ich pod nos.
- twoi koledzy Ignis. - spojrzał na mnie wampir - zrobisz z nimi co zechcesz, mają słodką krew tak jak zawsze.
- no - wstałam z miejsca. - to pokaż mi pokój z kanapą.
poszłam razem ze zdobyczą na piętro gdzie była wielka kanapa obita na czerwono.  coś mi się wydawało, że po to by nie było widać śladów.

- no - poklepałam miejsca obok siebie i rozłożyłam ramiona. - chodźcie.
rozsiedli się i jak na zawołanie każdy chciał być jak najbliżej.
- Ignis - spojrzeli mi w oczy - jesteśmy do twojej dyspozycji.
- to już wiem - odpowiedziałam z uśmiechem - ale powiecie mi coś czego nie wiem ? - ten który był najbliżej zaczął głaskać mnie po ramionach. - od razu do celu ? no dobrze - odwróciłam mu głowę, był zbyt słodki i na pewno miał dziewczynę, więc nie zabiłam go. jedynie litr z niego wypiłam. - ktoś jeszcze chce ?
drugi w odległości od razu sam się wprosił, albo może raczej posadził mnie na swoich kolanach i z niego również poszedł litr.
z kolejnej trójki również.

byłam usatysfakcjonowana i otarłam usta zostawiając ich na górze.
znali drogę na dół.
a jak nie to mogli iść za mną, ale woleli zostać.

wróciłam do Dworu.
Draco, jak pokazała mi Śmierć, lekko ubrudzony krwią.
już normalnie pachniał fenomenalnie, a z krwią szlam na rękach ...  gdybym miała być jego celem weszłabym nawet w brutalne przesłuchanie ale pod warunkiem jednego pocałunku.

Śmierciożercy zostawili krótki ustny raport i odgoniłam ich.
nie miałam teraz głowy do spraw z zebrań, wszystko potem ogarnę.

- zadanie wykonane. - dostałam buziaka w policzek i wyczułam zmianę materiału. och, no tak, taniec. - na co masz ochotę ?
- na jedną rzecz - spojrzałam mu przez ramię z zamiarem nie posiadania kontaktu wzrokowego bo to tylko zmusiłoby mnie do powiedzenia "a gdzie powinniśmy być, jak nie na górze czy w "Ukąszeniu"?" - zatańczymy czy będziemy tak stać ?
- co cię gryzie ? - spytał zaskoczony. - chociaż może słowo "gryzie" nie jest za dobre. zreflektował się.
- wiesz co ? - uśmiechnęłam się, wyszłam spod jego ramion i okręciłam się w Ogniu, spodnie ze skóry i na powrót gorset, strój idealny do wyjścia. - "Ukąszenie", słyszałeś tą nazwę ?
- słyszałem ... - zamyślił się na sekundę - nie mówisz chyba o TYM "Ukąszeniu" ?
- owszem. - posłałam mu uśmiech. - chodź. Raul się nie wścieknie za ponowną wizytę.
- kto ?
- właściciel - machnęłam ręką, sięgnęłam do buta po telefon. - Raul - zaczęłam spokojnie - tak, to ja. posłuchaj znajdź stolik dla jednej osoby,  gdzieś w cieniu, a i dogadaj wokal z DJ'em.  - usłyszałam "nie ma problemu."  i rozłączyłam się chowając ponownie aparat. - i tak to się robi. załatwione.
zabrałam Draco ze sobą. weszliśmy do lokalu od strony Nokturnu bez problemów. nauczyli się.

barman wskazał stolik i usiadłam tam z Draco. - powiedziałabym do wyboru do koloru, jednak nie cierpisz na głód krwi. - lekko się uśmiechnęłam z powodu nietaktu - ale to o tyle dobrze. - podszedł do nas jeden z tych któzy byli ze mną na górze. - innym razem. - odprawiłam go gestem ręki, a odszedł jak zahipnotyzowany. - cóż, ja już kilka lodówek mam. ale to jest i wygodne i bezpieczne. dla mnie i dla nich.
- czemu ?
- och, jeśli wampir sobie kogoś upatrzy i ugryzie oczywiste jest, że zostawia zapach. ja, jako, że jestem z Rady, mam nietykalne lodówki, chyba, że ktoś chce umrzeć. ale nikt tego nie zrobi ze względu na to, że teren Nokturnu to mój rewir łowiecki i o tym wiedzą.
- czyli można uznać, że każdy kto tu i teraz jest w klubie, jest twoją zdobyczą. podsumował Draco.
- i tak i nie, ale nie bawmy się w szczegóły. - wstałam. - idę po mikrofon, niedługo wrócę. pocałowałam go w policzek.

DJ podał mi mikrofon i puścił muzykę pod numer "Hard" a Draco od razu był już pod sceną.
widziałam jego oczarowanie, miał ochotę wejść tu na górę i mnie pocałować by odgonić wszystkich sępów którzy się zlecą po występie.

na dole jednak zamajaczył mi, nie no kurwa to musi być sen, Slash.
zagwizdał i usiadł przy barze, co jakiś czas patrząc na scenę.
zamówił Jacka Daniel's'a i popijał go dość powoli.
zapalił do tego papieros, niestety dym poszedł pod scenę.
wyczułam to bezbłędnie i widziałam jak wypuszcza go z ust.

zaraz potem ktoś wyrywkowo rzucił tytuł "Bad Rain", zamarłam.
przy NIM ?  JEGO numer przy NIM ?
przy tej propozycji, którą gitarzysta NA PEWNO słyszał, podszedł bliżej.

złapałam Dracona, prawdopodobnie to on rzucił tytułem, za przód koszuli i lekko wyciągnęłam jego głowę w górę.  - zamorduję cię. wyszeptałam do niego a Ślizgon jedynie się uśmiechnął niewinnie.

DJ wskazał legendzie miejsce na graty do gitary.
nie, to się nie dzieje.
to NIEMOŻLIWE.

odetchnęłam i  sorki Draco sam chciałeś,  i wyraziłeś jasną zgodę, żebym nie odrywała wzroku od Slash'a.
i tak też się starałam robić, oglądać mistrza przy pracy.
po piosence dostałam oczywiście autograf, ku mojej złośliwości poprosiłam o podpis na karku, no i zapewnienie, że prawdopodobnie słyszał o świeżynce "Music Machines" a gitarzysta, w jego opinii, ma spore szanse na wybicie się.
poprosiłam jeszcze oczywiście o zdjęcie, żal byłoby nie skorzystać z okazji, prawda Draco ?
uśmiechnęłam się do gitarzysty na pożegnanie a on wrócił dokończyć whiskey.

Ślizgon oczywiście się zdenerwował i zabrał mnie na parkiet daleko, od w jego opinii, podrywacza.

przyciągnął mnie do siebie i nie puszczał, tak jak to uwielbiałam być trzymana.
- co to było ? spytał jedynie.
- wiedziałam, że to zrobisz - wtuliłam się w niego - mój zazdrośnik. - okręcił mnie - och Draco - uśmiechnęłam się do niego. - zatańczmy choć raz, tak normalnie. jak wszyscy tutaj. - po co mu to mówiłam??? no po co ?   poczułam jedynie jak delikatnie mnie musnął mnie ramieniem i byłam plecami do niego.  a pierdoła tylko mnie do siebie przytuliła bym doceniła jego zaparcie w treningach. - Draco - odwrócił mnie z powrotem, ale tym razem ja pogładziłam jego kark.   nie musiałam robić mu wywodów, wystarczyło mi jego spojrzenie.   zabrałam go do widzianej wnęki przy barze. i nie popełniłam tego błędu, pociągnęłam go do siebie. od razu i bez ceregieli mnie pocałował.  - Draco ... - odetchnęłam. zabrał mnie do siebie. prosto na górę. delikatnie położył się na kołdrze na znak, żebym do niego dołączyła. - Draco - znowu zaczęłam bawić się jednym z pasem jego włosów. - kocham cię.
- ja ciebie też, a piętro, tak jak obiecywałem, wyciszone.
zaśmiałam się cicho i pocałowałam go.
odsunął mnie jednak.
- mam coś do załatwienia na dole. zaraz będę. rozgość się. pogładził mnie po policzku i wstał.
poszłam za nim. nie zachowywał się normalnie.
zszedł do piwnic, wyciągnął kogoś za kołnierz.
i wbił nóż w kark.
napełnił krwią sporych rozmiarów kieliszek, ba nawet butelkę, po wyglądzie sądząc, po winie.

wróciłam na górę i położyłam się wygodnie.
- Ignis i tak cię widziałem - rzucił oskarżycielsko, ponownie ubrudzony krwią. - coś dla ciebie - podał mi kieliszek. - ciotka stwierdziła, że skoro nie chce gadać mogę z nim zrobić co zechcę.
- drań - odstawiłam naczynie, po łyku było puste. przewróciłam się na niego - ale mój. - pstryknęłam go w nos. - powiadasz, że wyciszyłeś piętro ? uśmiechnęłam się i ponownie go pocałowałam.
oczywiście przewrócił mnie pod siebie a po jakimś czasie stwierdził, że pora iść spać.
przeszedł, po odgłosach,  doszłam, że do łazienki.  brał prysznic, korciło mnie żeby na niego spojrzeć ale stwierdziłam, że nie tym razem.
potem będę się bawić w podchody.

ja zrobiłam nad sobą i wokół siebie jakby tubę z Wody i się wykąpałam mniej konwencjonalną metodą.
przebrałam się w piżamę i położyłam na łóżku pamiętając, że krew w butli należy opróżnić do końca.
to również zrobiłam.

Draco akurat usłyszał i widział jak odkładam puściutką butelkę.
- już ?
- już. - odpowiedziałam mu - dobranoc. - pocałowałam go i zaczęła się "siłówka" kto będzie na górze. nie mogłam też nie ulec pokusie pogłaskania go po brzuchu czy ramionach, z czego dostawałam w zamian zbliżony dotyk na plecach i karku. piękny pocałunek, ale oczywiście, wedle przewidywań i wbrew całej logice oderwałam się od niego o świcie, czyli wtedy akurat, kiedy powinniśmy się wynosić. - dzień dobry (?)  - dzień dobry. dostałam buziaka w policzek.

pięknie wyciszył piętro, Lucjusz i Narcyza nie stwierdzili by cokolwiek przemieszczało się po materacu.
no i nawet tata nie zgłaszał mi tego dnia listownych sprzeciwów.

- na zebraniach częściej wyciszaj piętra. rzuciłam pół żartem do Draco kiedy szliśmy na śniadanie.
jedynie się zaśmiał i mnie do siebie przyciągnął, tak samo jak na parkiecie "Ukąszenia".