poniedziałek, 30 marca 2015

Rok VII Rozdział XXXIII Bitwa Nad Bitwy

Po południu ostatniego dnia, czyli ostatecznego terminu wydania Harry'ego, zbierałam broń a Fred i George gromadzili materiały wybuchowe.
Pomagałam im to ogarnąć tak trochę piąte przez dziesiąte, bo sama czyściłam broń.
Tym razem wszystko co miałam, cały arsenał. Ogarniałam to sama, jako znak, że to moja walka. Moja Bitwa.

Cirispin zniknął w Zakazanym Lesie by przekonać wszelkiej maści bestie do pomocy nam. 
Kastiel wzmacniał się wywarami od Snape'a przez noc i poranek, tak więc jeszcze zbierał siły i koncentrował się na kilku celach głównych. 
Spade pomagał mi z bronią, ale raczej jego pomoc sprowadzała się do siedzenia przy mnie, obserwowania oraz wsparcia psychicznego. 
Draco był daleko, on też dostał wywary od mojego wuja na wzmocnienie mocy. 

A ja wypiłam kilka kropel od Laurilela, który przekazał mi mikstury od Siostry. 
 Odetchnęłam i wyszłam do Lasu.
Pomimo tego, że Cirispin załatwił mi maksymalne poparcie bestii, to jednak sama wolałam podpisywać umowy.

Jednak już było w tym względzie pozamiatane.

Gong na obiad, pobiegłam tam razem z innymi.

Znowu wrzask i lament uczennic.
- nie przystąpiliście do rozsądnego rozwiązania. - głos ojca. - tak więc szykujcie się na wojnę ! - ostrzeżenie. - dzisiaj, tuż po zachodzie Słońca.   komunikat urwał się.

Poczułam, że się trzęsę.

Już dzisiaj, za kilka godzin.

Snape patrzył na mnie spokojnie, pokiwał delikatnie głową.
A ja wybiegłam trzaskając drzwiami na Błonia.

Czekał tam Lucjusz i kilku ważniejszych Śmierciożerców.
- nie będzie wam tak łatwo. - rzuciłam. - trzy punkty znacie, Severus je wam już przekazał. Będą obstawione, ale nie spodziewam się, by długo to trwało. Główna brama i most to najważniejsze punkty. Przykro mi to mówić, ale dla dużej części z nas to ostatnie odegranie roli w przedstawieniu Czarnego Pana. Zróbmy to co musimy. Odbijmy Hogwart, jeśli będzie trzeba zrównajmy go z ziemią. - pokazałam im prawe przedramię ze Znakiem, oni odsłonili swoje naznaczenia i po takim zebraniu Energii symbolicznie od wszystkich Śmierciożerców zniknęli.  - powodzenia. - rzuciłam za nimi. Odetchnęłam głęboko. - Kaze ! - chłopak pojawił się w Wietrze. - Rada przyśle Smocich ?
- nie. Nie chcą narażać świata na stratę tych stworzeń. Nasze smoki się pojawią.
- to i tak dużo. - pokiwałam głową. - ale mojego oddeleguj. Zwróć mu wolność.
- ale ...
- przejazd muszę zrobić z grzbietu innej bestii. - zaznaczyłam. - masz oddelegować mojego smoka na wolność albo go zatrzymać dla siebie. Mnie to nie robi różnicy. - zarządziłam. - minimalizujemy ofiary.
- jak sobie życzysz.  rzucił ironicznie.

Poszłam do zamku.
Laurilel i Spade podali mi całe moje zaopatrzenie.
- a Talizman ?
- tak jak chciałaś. - Laurilel podał mi drobny kamień na rzemieniu. Zdaję się, ze był to kwarc. - ale nie ma pewności, że wszystko zadziała jak powinno.
- nie obchodzi mnie to. Dzisiaj każdy przesąd warto brać pod uwagę. - założyłam go na szyję i ukryłam pod ubraniami. Zabrałam całą broń i pochowałam ją po swoich skrytkach. Na plecach zostały tylko dwa miecze. - chodźcie. To ostatni raz kiedy Hogwart jest cały.

Przeszliśmy się po domach, zbieraliśmy siły już teraz.
Przy Wielkiej Sali widziałam kłótnię McGonnagall ze Snapem.
- to ty go wydałeś !  Ty podły, dwulicowy szczurze !  Dumbledore ci ufał !
- trzeba było go wydać. I tak już teraz nic nie zrobimy. Bitwa się rozpocznie.
- a ty pewnie uciekniesz jak tchórz !
Animagiczka chciała miotnąć zaklęcie, ale wyszłam przed wuja.

- jeśli pani profesor chce zranić profesora Snape'a, to najpierw musi zranić mnie. - postawiłam twardo. - nie obchodzą mnie oskarżenia, ale nie dam zranić swojej rodziny.
McGonnagall spasowała.
Ranienie drugiej po Harrym ikony Hogwartu i nadziei na wygraną nie byłoby najlepszym wyjściem. Szczególnie, że miałam kierować jednym z ataków.
Odeszła jak niepyszna, a ja wtuliłam się w wuja.

- boję się.
- nie tylko ty Ignis. Nie trać nadziei i hartu ducha.  Snape wymamrotał do mnie cicho.
- obiecuję wuju.  - Mori właśnie w tym momencie pokazała mi scenę. Ktoś umierał w dokach, przy mnie. Tuż po spotkaniu z ojcem, Lucjuszem i Bellatrix. Zaczęłam płakać, czułam, że to będzie ktoś mi bliski, Severus jedynie mnie mocniej uściskał i po sekundzie puścił. Pokiwał nieznacznie głową, na znak, że mam już iść. - nie zawiedziesz się na mnie. Obiecuję.

Opuściłam Wielką Salę i ponownie sprawdziłam czy aby na pewno mamy wystarczająco rzeczy wybuchowych, by w ostateczności wysadzić i podpalić Hogwart. 

Do zachodu Słońca kilka godzin.
Uczniowie zebrali się na placu przed wejściem do zamku.
 
- słuchajcie. Wiem, że ich jest więcej, są bardziej doświadczeni. Nieważne. - otoczona przyjaciółmi i uczniami grałam wyuczoną kwestię. - my mamy wiarę w to, że wygramy. Musimy wygrać, inaczej Voldemort zniszczy cały świat magii. Hogwart to ostatni bastion. Nie dopuśćmy do jego przejęcia. Wiem, że dla wielu z nas jest to ostatnie spotkanie w tak szerokim gronie. Ale to co zrobimy przejdzie do historii i to ona nas oceni. Nie wyjdźmy na tchórzy tylko walczmy.  - po tych słowach tłum popatrzył po sobie i widziałam aprobatę i szacunek. - ja zabieram grupę na główną bramę. Ostrzegam, że to będzie jatka. Ale walczyć z wami to będzie największe wyróżnienie. Luna, zabierz Krukonów i Puchonów do wież. Wiesz co mają robić, przekaż im to, bo mnie tam nie będzie. - zostali w większości Gryffoni. - Fred, George zabierzcie odważniejszych i bardziej szalonych kolegów do mnie, na główną linię ataku. Reszta broni murów wokół i mostu.
- a co z Zakazanym Lasem ?
- stamtąd uderza moja partyzantka. - uśmiechnęłam się. - bestie nie tkną Łowcy, szczególnie, że podpisały ze mną odpowiednie umowy. Pomogą. - zapewniłam. - Fred, George, szaleńców proszę do mnie, wy macie główną bramę od frontu.
Rudzielce pokiwali głowami i nasza odprawa skończyła się właśnie tak.

Słońce, za sprawą Mori i mojego ojca zaszło dzisiaj szybciej.


McGonnagall, nauczyciele i uczniowie zebrali się na placu głównym.
- za Hogwart ! Niech dzieło Dumbledore'a nie pójdzie na marne !  wszyscy z różdżek wystrzelili zaklęcia ochronne, tworząc bańkę wokół szkoły. Ja dorzuciłam swoją Energię, ale potem ją zabrałam, osłabiając tarczę na tyle, by jej przebicie poszło szybciej.


- chodźcie. Szybko. - zabrałam swój oddział na pogranicze Lasu. - cisza - uniosłam dłoń. Obserwowałam sytuację.  Na wzgórzu Błonii pojawiali się Śmierciożercy.

Na samym przodzie szeregu Bellatrix, Aollicep, ojciec i kilku innych Śmierciożerców. W tym Greyback i szmalcownicy. Za nimi cała horda podwładnych woli Czarnego Pana.

Uczniów jeszcze tam nie było. Jeszcze.   Wyciągnęli różdżki.  " do dzieła ojcze. "  przekazałam myśl.  On lekko skinął głową i na jego znak Śmierciożercy zaczęli zaklęciami miotać w barierę ochronną Hogwartu.  Ojciec dorzucił do tego własne zaklęcie, które przeważyło. Miał Czarną Różdżkę.

Moc była ogromna, ale jeszcze na jej ujawnienie nie był czas.

- czekać ! - uspokoiłam jakiegoś wyrywnego Gryffona. - muszą podejść. - Śmierciożercy zaczęli zbiegać, a za moimi plecami kilku zasadziło się na mój oddział i podcięli gardła dwójce. - zasadzka  ! - miotnęłam dwa sztylety. Chybione. Rzuciłam się do tyłu, a oczywiście ludzie polecieli do przodu chcąc uniknąć śmierci. Zabiłam dwójkę pokręconych Śmierciożerców, ale grupa była odsłonięta, a Bitwa się zaczęła. - wracajcie do Lasu ! - wrzasnęłam. Ale już było za późno. Bellatrix zaczęła wybijać wszystko co się ruszało w pień. Zastąpiłam jej drogę. - pani Black się gdzieś wybiera ?
- zejdź mi z drogi, bo nigdy więcej nie zobaczysz mojego chrześniaka. - odepchnęła mnie dla picu i poszła dalej. - o dzieci ! Chodźcie do cioci Belli !   miotała Avady jak szalona, ale moja matka tylko odrobinę ją wyprzedzała.

Czułam, że one na wyścigi będą wybijać Hogwart.

- nie na mojej warcie. - rzuciłam się za nimi. Grupa Freda i George'a po dotarciu tam moich niedobitków zaczęła walczyć. - chłopaki ! Gdzie fajerwerki dla gości !?
Zaczęli miotać wszelkie materiały hukowe i dymne dla odwrócenia uwagi Śmierciożerców.

- Kaze słonko ! - rozłożyłam ramiona, a Japończyk zabrał mnie wystawnym ruchem do góry za ręce. Smok zrobił zamieszanie, jego zarys we mgle przypominał sceny rodem z mangi czy anime. - dobra. Jak jest z rozkładem sił ?
- przy wieżach się powoli przedzierają.
- odstaw mnie tam. - zeskoczyłam nad wieżą Ravenclawu i zjechałam po dachówkach na dół. - nie dajcie się ! - pogoniłam uczniaków. Od razu podniosło się morale, a Śmierciożercy uciekali. Miałam kilka bomb, rzuciłam im pod nogi. Wybuch ich ogłuszył. -  zajmijcie się resztą. Ja idę sprzątać gdzie indziej. - przebiegłam pod drugą wieżę. Tam też pomogłam kilkoma straszakami, a potem znowu zabrana przez Kaze wybiłam się w górę. - cholera. - widziałam z góry to pobojowisko. - trzeba ich zatrzymać.
- uważaj ! - zasłonił mnie czymś z Wiatru. - McGonnagall je przywołała. - wskazał na wielką figurę. Ale ... Ale one były ozdobami bram i murów szkoły ... Jak ... - dla obrony. Do bramy się nie pchaj, bo cię zgniotą. Zajmij się środkiem.
- dobry plan. - zeskoczyłam na dół. Hermiona zabrała mnie do środka. - co jest ? rzuciłam.
- szukamy czegoś na horkruksy.
- kły bazyliszka. - ups, ale on żyje. Poczułam jego poruszenie się w dezaprobacie. - Komnata Tajemnic. A ja idę poszukać ... - na górze usłyszałam trzask szkła. - kurwa mać !

Pobiegłam na górę.   Ktoś wdzierał się przez okna. Miałam w ustach gumę do żucia.
- wybierasz się gdzieś ? - Śmierciożerca, szlama, sam puścił się framugi. - tak myślałam. - uśmiechnęłam się pod nosem. Ktoś podłożył mi nóż pod gardło. Odeszłam od okna, pochyliłam się błyskawicznie i też podłożyłam napastnikowi ostrze. - D ... Draco ... - przytuliłam go. Pachniał inaczej, ale czułam nutkę perfum dopiero teraz. Poczułam myśli ojca " Pokój Życzeń. "  - pójdź na górę, znajdź horkruks. Rozpoznasz go po zainteresowaniu Pottera. Przynieś mi go kochanie.
- jak sobie życzysz.  pocałował mnie w policzek, zmienił się i zniknął w ułamku sekundy.

Odetchnęłam, zabrałam noże, pobiegłam na wieże.
Z bazyliszka zabrałam kły. - dla twojego dobra kochanie. - wymówiłam w języku węży i gad znowu wrócił pod moją skórę. - dla naszego dobra.

* Draco * 

Zabrałem Crabbe'a i Goyle'a do Pokoju Życzeń. Nigdy nie wiadomo co Czarny Pan rzuci do ochrony horkruksa przed Potterem.

Chłopaki popatrzyli na mnie, liczyli chyba, że Ignis od razu powiedziała mi, gdzie i jaki jest horkruks.
Jedno było pewne, jeśli pojawi się tu Potter, to dokładnie w tym pokoju.
Stosy rzeczy wyglądały jak wielki bajzel. Albo raczej "porządek" w wersji Ignis.

- co ? musimy coś tu jednak znaleźć.
- dużo tego.  Stwierdził Crabbe.
- to Pokój Życzeń. Jest tu wszystko czego potrzebowaliby ludzie na Bitwie. - prychnąłem. - chodźcie.
Zaczęliśmy przegrzebywać stosy. Utknęliśmy w jednym z nich.
Do Pokoju Życzeń wszedł Potter, ale z przeciwnej strony.
Chcieliśmy walczyć, ale nie było jak.
Poczułem tylko osuwający się spod nóg grunt.
Wszystko spadało, komnata się wypiętrzyła.
 Stosy stały się górami, a podłoga była daleko na dole.

Złapałem się instynktownie jakiegoś kredensu. Chłopaki też połapali jakieś wielkie rzeczy.
Potter też mógł spaść, ale on stał jeszcze na półce.
Horkruks, patrzył idealnie nad głowę Crabbe'a.

- Vincent daj mi to !
- nie. Sam to oddam Czarnemu Panu ! - rzucił, sięgał po różdżkę. - tak samo jak Pottera !
- nie rób tego.
- nie będziesz mi rozkazywać !   rzucił klątwę.  Instynktownie, oraz z powodu Mistrzostwa Wody, odskoczyłem od wielkiego ognia.
Ale on nie miał tyle szczęścia, spadał razem z diademem w ręce.

- Crabbe !
W ostatniej chwili wyrzucił toto w górę, a horkruks zniknął.

Przyjaciel spadł w Ogień, a ja i Goyle ledwo trzymaliśmy się jeszcze drewien.
- Potter ! - spojrzałem na okularnika. - twoja siostra straci narzeczonego jak mi nie pomożesz.
- może to i lepiej.

- Harry. - szlama go skarciła. - nie mamy pewności, czy nie zaprowadzi nas potem do Ignis bez numerów.
- zgoda ! Ale nas stąd kurwa zabierzcie !
- grzeczniej Malfoy.  Weasley.  Zakała czarodziei.

W ostatniej sekundzie zabrali nas na miotły i wylecieliśmy z płonącego Pokoju Życzeń.

Kątem oka widziałem czarny zarys, wyjmujący z popiołu diadem.
To coś upuściło łzy.


Potem wylądowałem twardo na marmurowych podłogach piętra. Niedaleko było pełno roztrzaskanego szkła, trupy no i walka.
Ignis w samym jej środku.

Podszedłem do niej i położyłem jej dłoń na ramieniu. Ona już miała horkruks, ale za cenę naszego przyjaciela.

Przytuliła mnie, ona też miała łzy w oczach.  Mi też było szkoda i żal Crabbe'a.
- zginął w słusznej sprawie. - wymamrotała mi na ucho. - ocalimy więcej osób.
- wiem.  wymamrotałem cicho.
Pocałowała mnie w policzek. Zagryzła wargi i spojrzała na swojego brata.
- macie kły bazyliszka ?
- Komnata Tajemnic jest pusta.

Bo to ona je zabrała żywemu gadowi.

- trudno. Mam jad we krwi, może to starczy. - odgoniła ich.  Szli szmalcownicy. Zasłoniła ich i odepchnęła w cień. - doki. Za pół godziny. Nie wychylajcie się.  rzuciła cicho i dała im iść.

Spojrzała na mnie przymilnie.
- ojciec chce mnie widzieć na dole. Popilnuj, żeby walki na wyższych piętrach - jej zdanie przerwał plask i rozprysk jednego ciała. Zrzuconego z góry przez Greybacka.  Ignis zgryzła zęby. - kundel na murach ! - zaczęła pełznąć po ścianie jak pająk. Jednak i tu jej starania przerwał huk. Zleciała na dół razem z gruzem, a nad Greybackiem pastwił się niedźwiedź. - dzięki Kastiel. - przetarła porozcinaną twarz. - co to za walka bez blizn. - niedźwiedź nasłuchiwał. - Las. Pomóż tam.  Stworzenie, albo raczej jej przyjaciel, pokiwało głową i wybiegło rozbijając kilku naszych o ściany.

Poszedłem za Ignis na dół. Chciała mnie zatrzymać, ale nic nie zrobiła.

* Ignis * 

Weszłam do Lochów, czekał tam już ojciec, Bellatrix, Lucjusz i Snape.
- no, nareszcie ! - Czarny Pan przywitał nas ochoczo. - już myślałem, że uciekliście.
- nie ojcze. - odpowiedziałam siląc głos na spokój. - jeszcze tylko jeden.
- to dobrze. - odparł, zaklęciem wyjął ze mnie węża. - idź na pole walki i przynieś nam chwałę. wymamrotał do niej w języku węży, a ona posłusznie odpełzła na Błonia.

- ojcze o co chodzi ? Czemu chcesz nas widzieć ?
- po prostu.

Usłyszałam kroki przed drzwiami do doków.
Zasłoniłam Bellatrix, ale przywołując dementora zasłoniłam się jego płaszczem dla przychodzącej tam osoby.  Molly Weasley.
- to za moją córkę suko !    nóż Bellatrix. Musiała zabić, lub próbowała nim zabić, Ginny.

Trafiła mnie prosto i idealnie między łopatki.
Upadłam, a ona dopiero teraz widziała w kogo rzuciła.
Bellatrix była przede mną, uchroniłam ją. 

- Draco ... - wymamrotałam. Przełknęłam ślinę. - wyjmij nóż.
- Ignis ...
- wyjmij. To rozkaz. - usunął ostrze powoli i delikatnie. - rzucaj do cholery !
Świst broni przecinającej powietrze. Molly opadająca na kolana.

A ja zaczęłam płakać, była dla Harry'ego jak matka, dla mnie, pomimo tego, że nie spędzałam z nią czasu, też czułam, że byłaby jak mama.
Ale ocaliłam Bellatrix, życie za życie, śmierć za śmierć.

- Ignis ... - Draco zaciskał moją dłoń. - kochanie ...
- idź. To nic. Niedługo nie będzie boleć.  lekko się uśmiechnęłam.
- nie.
- idź. - odgoniłam go. - moja Siostra mnie przyjmie. Może zostanę dementorem, wtedy będę obok ciebie.
- Ignis ...
- idź.   wyszeptałam.
- znajdę tą plagę i wybiję. Przysięgam.    usłyszałam obietnicę zemsty i poczułam, że odpływam kiedy Draco po raz ostatni pocałował mnie w ucho.   Nie wierzył, że umrę, jednak narodziła się w nim żądza zemsty.    Bellatrix też była w szoku, ale i u niej pojawiła się szewska pasja. Aollicep nie było, pewnie i ona wywoła masakrę.


Snape podszedł do mnie próbował mnie ratować.

Został tylko on i ojciec.
Wydawało mi się tak przynajmniej.

Mamrotane monotonnie inkantacje, zapach mięty i lasu.
Laurilel, podniósł mnie powoli.

- działa. - powiedział a ja rzuciłam się mu na szyję. - działa.
- wiem. Jesteś najlepszym rzemieślnikiem. - pocałowałam go w policzek. - dziękuję.
- twoja pancerna ozdoba poszła w cholerę.
Rozbity kryształ górski. - to nic.

Ojciec patrzył na to zaskoczony, tak samo wuj.

- oszczędzanie ofiar. - rzuciłam, ale zaraz po tym oboje mnie uściskali. Pierwszy puścił Snape. - ile czasu straciłam ?
- kwadrans.   odpowiedział mi Laurilel.
- plus pięć minut zawieruchy na górze ...
- ja idę. Cirispin i Kastiel są w Lesie. Podburzają bestie.
- idź. - odprawiłam go. Zerwałam nieużyteczny rzemyk i spaliłam go w dłoni. - czas na mnie ojcze.
 Szłam w stronę wyjścia.

- zaczekaj. - zatrzymał mnie za nadgarstek. - musisz mi pomóc.
- ale jak ? Przy czym ?
- przy pewnym przesłuchaniu. - spojrzał na Snape'a. Nie, to nie może być prawda. Zaczęłam się trząść z paniki. Nie, to niemożliwe. NIE !!!   - Severusie ... byłeś dogodnym i dobrym sługą. Oddanym informatorem. Ale masz coś czego pragnę. Czarna Różdżka nie działa w mojej dłoni tak jak powinna. To ty masz nad nią zwierzchnictwo. Dlatego przykro mi. Ale czas byś skończył u mnie służbę.

Ojciec zamknął mnie w jakimś pudle. Widziałam i słyszałam wszystko, ale nie mogłam reagować.
Zaczęłam się jeszcze bardziej trząść. Już teraz miałam szkliste oczy.

Usłyszałam jedynie  " nie łam się Ignis. Obiecałaś mi to. Ty i Harry jesteście jedyną nadzieją "  od Snape'a.

Potem słyszałam jedynie powtarzane, nakładane i pogarszane słowo " Crucio ! "

Nie mogłam na to patrzeć, nie chciałam. Zamknęłam oczy i płakałam. A łzy żłobiły mi twarz czarnymi łukami.

Mój wuj.    Mój wujek,  tyle dla mnie zrobił, tyle mi pomagał.
Mori wybrała jego jako swój haracz za zwycięstwo.

Nie, dlaczego !?
Dlaczego Severus ?
Czemu ?!?

Zaczęłam uderzać w to pudło, ale nie puszczało.
Ojciec widział i słyszał mój ból, ale nadal chciał go przełamać, myślał, że cierpienia chrześnicy sprawią, że odda mu władzę nad różdżką, ale wuj został milczący. 
Zostawił go, a Snape dalej milczał.

- dosyć ojcze ! - uderzałam o swoje więzienie. - dosyć !

Ale on mnie nie słuchał.  Nasłał Nagini, wydał prosty rozkaz " zabij "

Wąż zwinięty w spiralę atakował bezbronnego wuja opartego o okna i drewnianą ścianę doków.
Nadal byłam w więzieniu.
Ojciec cofnął je kiedy już i wąż stwierdził, że tyle do śmierci mu wystarczy.

Rzuciłam się do wuja. Zaczęłam się do niego przytulać nadal płacząc.
- wuju ... wujku ... - trzymałam kurczowo jego szaty. Nie panowałam nad sobą. - ja ... ja mogę cię ocalić ... wystarczy, że się zgodzisz ... - patrzyłam na niego. Trzymałam dłonią jego gardło. - powiedz "tak" i ... i cię uratuję. Proszę wujku ... proszę .... - tuliłam się do niego. A on objął mnie ramionami i wtulał w siebie. - proszę ... łkałam dalej.
- nie Ignis. - wypowiedział z trudem. Poczułam jak z jego ust kapie na moją głowę jego krew. - to już czas, żebym spotkał się z Lily. Ostatecznie.
- ale ... ale ja nie chcę ... delikatnie złapał węzeł gorsetu.
- daj mi odejść. Zawsze będę obok.
Spojrzałam mu w oczy. - ale ... - rozdarłam sobie nadgarstki. - ale moja krew ...
- nie Ignis.
- wujku ... - widziałam, że gaśnie.  Harry i jego koledzy weszli do doków. A ja tuliłam wuja. - wujku ...
- Harry. - przywołał słabo mojego brata, który siedział za moimi plecami. - weź. To ci ujawni prawdę. - płakał z bólu, podał mu fiolkę. Brat trzęsącą się ręką zabrał łzę. - masz oczy swojej matki.   wymamrotał z cierpiętniczym uśmiechem i jego głowa odchyliła się na bok.

- wujku ... - dłoń Snape'a rozluźniła uścisk, pozwalając mi iść. - wuju ... - siedziałam przed ciałem. - Severusie ... - nie chciałam od niego iść. Nie mogłam. Mój wuj. Mój wujek. Mój chrzestny. Zabity. Zamordowany przez mojego ojca.  - wuju ...

Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. - Ignis ... on odszedł. Umarł. Już nic nie zrobisz.
- nie ! - nie chciałam puścić szat wuja. - nie rozumiesz. - rzuciłam oskarżycielsko. - wuju ... - po raz ostatni przytuliłam się do niego. Odchyliłam mu głowę do normalnej pozycji, ułożyłam go jakby drzemał siedząc w dokach, jakby w  kałuży krwi od własnego zaklęcia.   Odsunęłam się od niego niechętnie. - ciężki haracz zażyczyłaś sobie Siostro. - wymamrotałam. - kocham cię wuju. - pożegnałam Snape'a i znowu zaniosłam się płaczem.  Z szyi wypadła mu kula.  Zebrałam ją błyskawicznie i schowałam. - nie zawiodę cię.  Obiecuję.  wyszeptałam trzymając jego zimną dłoń.

Ojciec zabrał różdżkę.
Ale to nie mogła być prawda.

Snape nie miał władzy nad Czarną Różdżką.
Nie mógł mieć.
Działała przecież w ręku ojca.
No, może nie tak idealnie, ale jednak posługiwanie się nią dawało mu jeszcze więcej mocy.

- Ignis, chodź już. - Harry zabrał mnie troskliwie. - chodź.
- nie żyje ... - wymamrotałam cicho. - idźcie do Myślodsiewni. Spotkamy się na głównym korytarzu jak odczytacie przesłanie.
Pokiwali głowami i pobiegli na górę.

- nie oddam tego bez echa. - zacisnęłam pięści. Przybrałam postać Morringhan, ale tej walczącej. Czarna peleryna zakrywająca twarz. - jeżeli ktokolwiek myślał, ze przy Umbridge byłam wkurwiona to się mylił.     warknęłam.
Wybiegłam w pole walki.

Nie obchodziło mnie kogo zabijałam. Czy Śmierciożerców, czy Hogwartczyków. Wszystko jedno, uważałam tylko, żeby nie drasnąć Draco.

Mój narzeczony był w postaci bestii, do spółki z dwoma pobratymcami rozrywał na strzępy kilku uczniaków.
Uśmiechnęłam się do siebie.

Widziałam, że tam byli obaj bliźniacy Weasley, którzy padli jako pierwsi, tylko z ręki Draco. Mówił o całej rodzinie rudzielców. Nie mogłam wpieprzyć mu się w wykonywanie przysięgi.
Mori zabraniała mi zwalniania go z danego słowa.

Nie miałam zamiaru mu się jeszcze ujawnić. Ale psy rzuciły się do węszenia, wyczuły mnie, nieznajomy zapach, wyniuchały też broń.
- jest moja. warknął Draco.

Cirispin spasował, bo mnie rozpoznał, a przekazał to do Kastiela. Nikt nie kwapił się powiedzieć tego Draconowi.  Nie mogli.

Rzucił się do mnie, stanął na niby ludzkich nogach.
- nie boisz się ? - Milczałam, patrzyłam mu w ślepia, ale nie rozpoznał mnie i teraz. - nie boisz się ? - obnażał zęby jak ostrzegający wilk. - oszalała. - przewrócił mnie, leżałam pod nim, a on chciał dobrać się do rozerwania mi gardła. Zrzuciłam maskę i iluzje. Zbliżał do mnie kły.  Najwyraźniej jego węch bił na alarm, że skądś zna ten zapach. Odsunął lekko pysk. - nie. - zmienił się w człowieka. Leżał na mnie plackiem. - nie. - zdarł kaptur. - nie ! To niemożliwe !
- żyję kochanie. Laurilel dał mi pewne cacko. - pocałował mnie, pozwoliłam mu się pobawić, a sobie odpłynąć. - no już. Jeszcze jest Bitwa do wygrania.
- a gdzie Snape ?
Zamknęłam oczy. - nie żyje.
- jak to !?
- ojciec go zabił, myślał, że ma władzę nad Czarną Różdżką.
- ale ... Ale chyba ja jej nie mam !?
- nie, nie miałeś jej ani razu w ręce, do grobu składał ją Snape.
- co teraz ?
- Pakt trzyma. - podniósł mnie. - jestem umówiona w środku. Pooczyszczajcie teren. Robi się za wiele ludzi w Lesie.
- jak sobie życzysz. - wymamrotał mi na ucho. - ale potem mi to wyjaśnisz. zażądał i znowu wrócił do formy bestii.

Przebiegłam się do korytarza głównego. Nie było ich.
Zaczęłam się denerwować.

Wróciłam na dwór.  Pobojowisko, dużo trupów. Cholernie dużo.
Cena zwycięstwa.

- Ignis ! wołanie z Lasu.
Kurwa. Powiedzcie mi, że to tylko iluzja od bestii, żeby mnie tam ściągnąć.
 Zaraz potem wołanie się urwało.

- Ignis - ojciec stał na wzgórzu niedaleko jeziorka dementorów. Obok była Narcyza. - zobacz kogo mamy.
- widzę ojcze.
- Bitwa przeważona, idziemy ogłosić zwycięstwo. Powiadom Ślizgonów.

 Skinęłam głową i pobiegłam na plac główny, teraz główne pobojowisko, Hogwartu.
Ślizgoni czekali na placu.

Draco stał, opłakiwał przyjaciela i Snape'a.  Voldemort zatrudnił Hagrida do przeniesienia ciała Harry'ego. Ale ja czułam, że on żyje. Jeśli Narcyza miała potwierdzić śmierć, to skłamała. I to aż dziwne, że ojciec nic nie zrobił.  No tak, wiedział, że na koniec zrobię fajerwerki.

Stanął ze Śmierciożercami za sobą po drugiej stronie placu. Hogwart był przetrzebiony, noszący Znaki i zwolennicy tej drugiej strony mieli więcej ludzi. Jeśli miałoby nas wyniszczyć, to wiadomo, kto by wygrał.

- przelewanie większej ilości krwi czarodziejskiej to barbarzyństwo. Dlatego śmiało, kto chce się przyłączyć i ocalić skórę niech do nas przejdzie. - Ślizgoni w większości zgodnym szeregiem opuścili grupę i przeszli. Nikogo to nie zdziwiło.  Draco złapał mnie za dłoń, poszedł na samym końcu, bez życia. Szokiem było to, że ikona obrony Hogwartu idzie z nim. - Draco - ojciec uściskał go serdecznie. - widzę, że twoja świeżo upieczona narzeczona chce zachować cię obok siebie.
- nie twoja sprawa. wysyczałam jadowicie.
- uważaj na słowa. skarcił mnie, ale podał mi dłoń na znak zgody. Przyjęłam ją.

Neville wyciągnął skądś miecz Gryffindora i zamachnął się na mnie.
Odparłam atak dłońmi. - chcesz dalszej walki ?
- za Hogwart !
Porwał uczniów do dalszej potyczki.
Szkoda, że na tak ograniczonym terenie. Łatwo było powiedzieć " do boju " ale Draco po przemianie rozrywał uczniów na strzępy.

A co było interesujące ? Zabrał mnie na swoje plecy w tej masakrze.  Dans macabre.
Nie przykładałam do tego rąk.  Nie, przykładałam nogi. Glany.

Ojciec znowu zaszył się w Zakazanym Lesie, zniknął delikatnie mówiąc.
Narcyza i Lucjusz chcieli zabrać Dracona do domu, kiedy już na prawie opustoszałych Błoniach zmienił się na powrót w człowieka.
 Ale odmówił.

Szłam na boso do polany. - Ignis ... zatrzymał mnie za nadgarstek.
- nie możesz iść ze mną. To moja ostatnia potyczka.  pocałowałam go w czoło.
- to niebezpieczne.
- wiem. Ale to jedyny sposób na ich rozdzielenie.
- obiecasz mi coś ?
Pocałowałam go po raz ostatni. - jak przeżyję wprowadzę się do ciebie, tak więc uszykuj mi u siebie odrobinkę miejsca.  wymamrotałam mu na ucho i zniknęłam w lesie.

Weszłam na polankę, gdzie ćwiczyłam kiedyś z Cirispinem.

Harry miał na głowie worek i miał związane ręce.  Zerwałam mu go z twarzy.

- pobudka braciszku. - rzuciłam. - czas to skończyć.
- ty ... jak mogłaś !?
- spokojnie. Wiesz czemu nie mogliście znaleźć kłów bazyliszka ? - wyjęłam je z kieszeni. Przetopiłam je w kościany, długi sztylet. - bo miałam go pod skórą żywego. Horkruksy, które niszczyliście były podróbkami, wszystkie są tu - wskazałam mu okrąg wokół Voldemorta. - Nagini ... - wąż przypełzł, ułożyłam ją w nieruchomą spiralę przy Harrym. - jesteś ostatni.
- czemu !?
- bo to tu i teraz się skończy. - podcięłam mu gardło, sztylet też przejechał po bliźnie, niszcząc osłonę dla duszy Harry'ego.  Cierpiał, ale musiał.  Szybko rozwaliłam osłony innych horkruksów. Zabiłam jednym ruchem Nagini. Wypuściłam Energię. Większość mojej osobistej. - krew dziedzica, dla wzmocnienia seniora. - strużka mojej krwi też uciekła do kuli. - ciało wroga dla oddania mocy. - krew i z Harry'ego wyszła. Niewiele, ale było to konieczne. - części duszy złączone w całość. - wrzuciłam ciemną masę, esencję duszy Voldemorta do kuli świetlistej Energii. Szybko zmieniła kolor, na ciemny, dymny. - Magia Energii uzdrowi ciało i umysł. To co rozbite znowu będzie całe. - wymawiałam słowa powoli. Czułam jak z każdym wyrazem uchodzi ze mnie życie. - Moc wróci do właściciela, wspomnienia i dawne ciało. Wszystko na powrót stanie się jednością. - Aollicep widziała zaklęcie, stała z boku, jakby trzeba było mnie albo ojca ratować po zaklęciu. Nie mogła mi przerwać, ale widziałam jej strach w oczach. - Voldemort powróci. Świat znowu usłyszy prawdziwe nazwisko. - ojciec uniósł się ponad ziemię. Jego ciało jakby się rozdarło, ale żył, był świadomy. - Żywioły oddajcie sierocie ojca, wdowie męża, sługom Pana.   Ostatni strzał Energii.

Opadłam z sił, widziałam jedynie światło. Wokół dymnego, grafitowego blasku dusza Czarnego Pana wchodziła do jego ciała z powrotem, przemieniał się. W bólu narodzin, ale wracał do siebie. 
Położyłam się na mokrej trawie, jeżeli umarłabym teraz nie byłoby to dla mnie ujmą.
Ocaliłam oboje.

Zamknęłam oczy.
Traciłam świadomość.

Ocknęłam się na miękkim podłożu.
Widziałam nad sobą ojca, Aollicep, Bellatrix, Narcyzę, Lucjusza no i Draco. Nie było tylko wuja.
Pojawił się seledynowy, półprzezroczysty zarys skatowanego Snape'a. Miał na szyi apaszkę, dla trzymania głowy.
Obok pojawiła się Mori.

- Bitwa nad Bitwy Siostrzyczko. A to coś dla ciebie. - podała mi różdżkę. Czarną Różdżkę. - jest zapisana tobie. Ale możesz oddać nad nią władzę.
- oddaję ją.
- komu ?
- tato ... - spojrzałam na Riddle'a. Wyglądał jak to wspomnienie z Komnaty Tajemnic, nie starzał się najwyraźniej. - jest twoja. Ja jej nie potrzebuję. A ty szukałeś jej od lat.
- nie mogę Ignis.
- możesz. Kocham cię tato.  Przytulił mnie i podałam mu drewno z czarnego bzu do ręki.

Snape stał nad moim łóżkiem. - dobrze się spisałaś Ignis. pogłaskał mnie po włosach, nadal sklejonych jego krwią. Jego ręka, tak jak w przypadku Slytherina, była dla mnie jak ręka normalnego człowieka z krwi i kości.  Po kilku sekundach jego czulszego niż normalnie spojrzenia zniknął.


Draco wybiegł na zewnątrz. Wrócił po kilku minutach. - Igni, leż. Gryffoni chcą odbić swoich kolegów.
- co ?
- na dole jest Potter i jego dwójka przygłupich przyjaciół.
- a ... a czy Harry ...
- jest przytomny, żyje. Słabszy niż był.
- mogę ... mogę z nim porozmawiać ? - podniosłam się powoli, ale zamroczyło mnie. Draco ułożył mnie na poduszkach z powrotem. Teraz dopiero rozpoznałam pokój. Salon Dworu Malfoy'ów. - mogę?
- zaraz kochanie.  - pocałował mnie w czoło. - jeszcze jedna potyczka.
- a ... a mogę ...
- krew ? Podałem ci już cztery litry. Jeszcze ci mało ?
- nie bądź taki.
Uśmiechnął się. - wróciłaś. - podał mi kolejne cztery litry. Wypiłam je duszkiem i poczułam się lepiej. Ale nadal słabiej niż normalnie, jednak lepiej. Nie byłam aż takim zombie. - jeszcze coś. - Mori podała mi wywary. - całkowity powrót wszystkich mocy. Żebyś się odnowiła. - Jednym ruchem i one zniknęły. Teraz pomimo osłabienia, byłam normalniejsza. - przez jakiś miesiąc nie używaj za nadto magii.
- przeżyję. Jeśli dam radę walczyć bronią to mi starczy.
- bonią możesz. Sadystko.

Po tych słowach zaczęło się tulenie mnie.  Ojciec i mama oczywiście czekali aż wyściska mnie Bellatrix dziękując za przyjęcie noża, przy okazji Narcyza i Lucjusz w sumie nie wiem sama za co, ale też mnie wyściskali, wypłakali się, a mama dopiero na końcu mnie też pawie udusiła do spółki z ojcem.

- Ignis. - Mori spojrzała na to z oddali. - mam coś dla ciebie.
- to znaczy ?
- przejmujesz moje obowiązki.
- gdzieś idziesz ?
- nie. - odpowiedziała. - to było ci zapisane. Jestem tylko poprzednim wcieleniem Śmierci. Możesz mnie nazywać Siostrą, jeśli ci to ułatwi zrozumienie. Miałam zniknąć kiedy znajdzie się kolejne.
- jestem wcieleniem Śmierci ? Zdziwiła mnie tym.
- tak.
- jakieś jeszcze wymagania ? 
- musisz złożyć swój ślub. Czegoś musisz się wyrzec.
- nie będę używać mocy zaklętej w Magii Żywiołów w walkach.
- a ja ci wierzę. - podała mi dłoń. Zabrała ze sobą moją sakiewkę. - do zobaczenia Siostro.
- do zobaczenia.   pożegnałam ją.

- ale ... ale magia tyle dla ciebie znaczyła ...  Draco był zaskoczony moim wyrzeczeniem.
- mam jeszcze broń. - uśmiechnęłam się. - tobie tego nie zakazano. Ja moce zostawiam dla wszystkiego innego, chociaż podejrzewam, że i tak nie będę z nich korzystać.

- co planujesz ?  wmieszał się ojciec.
- tato ... napiszesz do Markusa prawda ?
- już to zrobiłem. - zapewnił. - przyjął twoją kandydaturę z radością. Grać będziesz ze starymi Ślizgonami.
- to mi pasuje.  uśmiechnęłam się lekko.

Draco pomógł mi zejść z kanapy, podał mi jeszcze odrobinę własnej krwi dla wzmocnienia no i zaprowadził mnie na dół.
- Harry ... - podeszłam do brata. - braciszku ...
- nie jesteś moją siostrą !
- Harry ... - widziałam, że i tak mi przez lata nie uwierzy. - ja to robiłam dla ciebie. Te wszystkie lata.
- nie wierzę ci !

Draco stał za moimi plecami, spoliczkował go. - poświęciłaby dla ciebie życie idioto. Kocha cię.
- ciebie jakoś też. - prychnął Harry. - ona nie jest moją siostrą. Możesz sobie ją zabrać.
- nie będę jej zabierał, ja już ją mam. - objął mnie w talii. - ale nie możesz się z tym pogodzić.
- zabiłaby mnie !
- gówno prawda. Wyciągnęła z ciebie duszę Voldemorta, przemiana go zabiła.  Mogła albo ratować ciebie, albo jego. Zobacz gdzie padł jej wybór.
Ale po tych słowach zabrał mnie na górę.

Przytulił mnie, pogłaskał mnie po głowie.
- no już. - wymamrotał mi na ucho dla uspokojenia. - wszystko się ułoży.
Słyszałam przy bramie harmider.  - Draco ... wspominałeś o Gryffonach.
- cholera.   - wstał z kanapy. - zostań kochanie.
- Draco ...
- zostań. Zaraz to się skończy. Pójdź na górę, rozgość się.

Zniknął za drzwiami.  Słyszałam, jak zlatują się Śmierciożercy. Draco zmienił się w bestię ponownie.

Wyszłam na górę, a raczej na sam dach. Spojrzałam na ogród. Zaraz będzie po wszystkim ....  oczywiście.
Cały pozostawiony przy życiu Hogwart pojawił się by odbić żywego Harry'ego.

Ktoś mnie zobaczył, zaklęcia zaczęły iść w moją stronę. Zjechałam po dachu jak po zjeżdżalni.
Wpadłam na koło oprawców. Dawnych kolegów.

Wyciągnęłam dwa miecze, ale Neville stał przede mną.Wahał się nad atakiem.
-  zaatakuj zaklęciem a ja połamię ci różdżkę i rękę zanim je skończysz wymawiać. - rzuciłam. - kochanie ... - zaraz za mną wyrosło pięcioro Śmierciożerców, z bestią na czele, ale Aryjczyk zmienił się z powrotem w człowieka. - rozerwie was w pół. - pogłaskałam Dracona po policzku. - już dużo dobrych uczniów straciliście. Chcecie powiększyć straty ?
- chcemy zobaczyć Harry'ego.
- szukajcie go gdzie indziej.

- Ignis ze zdrajcami krwi się nie paktuje !  upomniała mnie Bellatrix.
- spokojnie ciociu. Na razie nie ma walk, jak będzie tylko jedna przesłanka ku potyczkom wtedy poleje się krew.
- jak rodzice ? Lestrange spojrzała na grubasa.

Neville jednak nie zwrócił na nią uwagi.
- Ignis.
- jak chcesz się bić zapraszam, ale ostrzegam, że poniesiesz klęskę. Jak myślisz jeszcze mimo wszystko to odwołaj kolegów, a jutro rano, najpóźniej pojutrze, mój braciszek do was wróci.
- nie słuchaj jej Neville ! - Ginny. Zraniony policzek. - ona tylko mydli ci oczy. Zabije Harry'ego.
Draco warczał jak wkurwiony wilk. Uniosłam dłoń. - szz, jeszcze nie czas. - uspokoiłam go. - ale za to - spoliczkowałam ją. - ja już mogę. Nie zabiję własnego brata.
-  nie wierzę ci.
- Neville. Odchodzicie i nie ma sprawy a Harry wróci, czy mamy się wytłuc ?
- wracamy.  wymamrotał.
- mądra decyzja. A ciebie - zabrałam Ginny. - zapraszam na spotkanie z twoim braciszkiem. - szarpnęłam nią i podałam Draconowi jak przedmiot. - nie bądź zbyt brutalny. Połaskotałam blondyna pod brodą.
- jak chcesz.

Usiadłam na sofie, z kieliszka niedaleko mnie czułam krew. Wypiłam łyk.
- szlama. - spojrzałam na Draco. - mogłeś z niej nie upuszczać krwi. Popsuje mi to smak.
- na wzmocnienie kochanie.
- od kogo chcesz to przedstawienie zacząć ?
- nie widać ? - odsłonił Rona, był podwieszony jak marionetka na sznurkach. - no co Weasley ? Jesteś klaunem całe życie, teraz też będziesz. - szarpał sznurami, ranił go. - uwaga na drzwi - walnął nim o framugę. Przekraczało to dobry smak. - chciałeś Ignis a teraz nie cieszysz się, że jest w dobrych rękach ? Może ciasta ?   miotnął mu w twarz plackiem.
- Draco ... - rzuciłam zniesmaczona. - wykończ to.
Skręcił mu kark.  Na oczach Ginny i Hermiony.
- która kolejna ?
- ich nie zabijaj. Jeszcze sama się o nie upomnę.
- jak sobie życzysz.  - wypalił im coś na przegubach. Ginny mało co nie umarła, ale jak nie umrze teraz to kiedy indziej. - a ze szlamą ?
-  zostaw. Nie zdechła przy Bellatrix to już nie umrze zabita przez kogoś. Jej pisane jest długie, szczęśliwe życie.
- a twój braciszek ?
- chcesz się pastwić i nad nim ? - pokiwał głową. - drobne rany, nie więcej. Nic poważnego.

- widzisz Potter, nawet teraz cię chroni. - warknął i zrobił sobie z niego drobny worek ćwiczebny.
Brat pluł krwią, ale nie mogłam na to nic poradzić. - koniec przedstawienia. Wypad. - wypchnął dziewczyny z domu, ciało Rona za nimi. Harry'ego wyrzucił za kołnierz. - macie swojego Ocalonego. warknął i zamknął drzwi Dworu.

Wszyscy się rozeszli, a ja dopiłam krew.
- Ignis ...
- hmm ?
- nie gniewasz się ?
- za co ? - spojrzałam na niego zaskoczona. - za Rona ? Nie, ale mogłeś być bardziej finezyjny. Jeszcze kto ci tam został na liście ?
- ich ojciec i ruda.
- potem. Na razie ja ... - ziewnęłam. - chcę spać.
- jak sobie życzysz. - zabrał mnie na górę,  napuścił do wanny odrobinę wody i pilnował, żebym się nie utopiła. Byłam zmęczona, obolała, smutna, ale wygrana. Po kąpieli ułożył mnie w swoim łóżku. - dobranoc kochanie.  Pocałował mnie w czoło i wtulił mnie w siebie.


Bitwa nad Bitwy, ale wygrana.   Kosztem wielu dobrych ludzi, niewinnych ofiar, oraz mnóstwa wyrzeczeń i zakazów. Ale teraz już wszystko zacznie się układać, uspokajać, normować.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz