piątek, 2 października 2015

Miniatura No3

Hej !
Nie wiem jak to odbierzecie, ale zapewniam, że NIE JEST to dalszy ciąg bloga tylko seria gdybań na jego temat. Jeśli ktoś weźmie to za dokończenie po raz kolejny powtórzę, że NIE JEST to zakończenie, bo ono pojawiło się w Epilogu. 
Nie wiem czy się Wam to spodoba, jednak oto kolejna, ciut przydługa, miniaturka na tym blogu. 

Tym razem są to losy Ignis i Dracona, jeszcze przed urodzeniem się Scorpio.


O~~^*^~~O 

Stałam na wzgórzu, czekałam razem z Draco na pojawienie się zleceniodawców.  
- Spóźniają się. - Stwierdził patrząc na zegarek po raz enty.
- Wiem, czuję to. Może, cholera, nie powinniśmy brać tego zlecenia ? - 
- Po tylu latach masz wątpliwości ? - Zdziwił się. Ktoś się aportował, ale to nie byli zleceniodawcy. To byli najemnicy. 
Rzucili się na nas, Draco wziął ich wszystkich na siebie kiedy wyrwał mnie z ich uścisku. 
- Leć ! - Rzucił. Co dziwne, łowcy nagród nie wrócili do mnie, chcieli jego wykończyć. Mnie jedynie trzymali, ale nie mogłam się wyrwać, jakimś cudem nie potrafiłam. Mogłam jedynie patrzeć. - Ignis, leć ! - 
Wybiłam swoje żywe łańcuchy, ale w Draco już jego oprawcy zdążyli wbić srebrne noże tak, że wyglądał jak jeżowiec. Wyjęli je wszystkie na raz i zniknęli. 
- Draco ... - Siedziałam obok niego. - Kochanie ... - 
- Znajdź szczęście. - Wymamrotał ciężko. - Wiedziałaś, że coś na mnie czyha. Ostrzegałaś. - 
- Wiesz, że cię nie zostawię. - Patrzyłam na niego kompletnie nie gotowa na jego odejście, na jego śmierć. Miałam w oczach łzy, a nie mogłam nic zrobić, bo Żniwiarz nie mogła odwracać losów. 
- Nie możesz mnie wskrzesić. Znajdź szczęście. - Powtórzył i zgasł. 
Pocałowałam go po raz ostatni i teleportowałam się śladem jego oprawców. Trafiłam do kanałów. 

- No, ten wilczur już gryzie tylko piach. Można się na nią zasadzić. - Zaczął jeden z nich.
- Chcesz zabić Śmierć ? Dobrze się czujesz ? - 
- Co nam to szkodzi ? Przejmiemy jej obowiązki. A kolejnego bachora, który by się nadawał, zabijemy. Będziemy nieśmiertelni. - 
- Niby jak chcesz to zrobić, co ? - 
- Tak jak jej kochasia. - 

- Nie wyjdzie wam to. - Uprzedziłam i wybiłam ich w pień. Kanały były we krwi, tak jak moje ubrania, ciało i serce.
Jako Żniwiarz nie miałam prawa zmieniać losów, czy wskrzeszać jeśli nie było to pisane ludziom. Więc nie mogłam nic poradzić na śmierć Draco, choćbym nie wiem jak chciała.

Deportowałam się do Malfoy Manor. - Przepraszam, że zakłócam państwu spokój. - Zaczęłam. 
Lucjusz i Narcyza spojrzeli na mnie zaskoczeni, ale i wystraszeni. - Co się stało ? -
- Zasadzka. Oni ... Oni ... Zabili Draco. - Znowu płakałam. - Jedyne co mogłam zrobić to go pomścić, ale jeszcze tej sprawy nie domknęłam. Przepraszam. To moja wina. - 
Narcyza i Lucjusz byli w nie mniejszym szoku niż ja. - To nie twoja wina. - Matka Draco mnie przytuliła. - To nie twoja wina. - 
- Ostrzegałam go, że coś chce go zabić, ale ... - Urwałam hamując łzy.
- Dracon nie chciałby twojej rozpaczy. Znasz go. Chciałby, żebyś była szczęśliwa. - 
- Czy mogłabym ... Tu na chwilę zostać ? - 
- Oczywiście. - Poszłam na górę i rzuciłam się na jego, na nasze a teraz moje, łóżko. 

Wyrzuciłam z szafy jego ubrania, rozłożyłam je na kołdrze. Płakałam i w tym wszystkim wszelkie jego czy nasze zdjęcia też wylądowały na tej kupie, w którą się zakopałam. 
- Draco ... - Mamrotałam to imię jak mantrę. - Draco ... - Patrzyłam na to wszystko rozbita. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Ktoś pojawił się za moimi plecami. - Draco ... - Duch mnie odwiedził. Pogłaskał mnie po policzku.
- Mogliśmy zniknąć, a ty wiedziałaś i mówiłaś mi o moim losie. Znajdź szczęście a ja będę z tobą szczęśliwy. -
- Ale ... Ale bez ciebie ... - Położył mi palec na ustach.
- Znajdziesz. Nie płacz, wiesz, że nienawidzę kiedy płaczesz. Zrób to dla mnie. - Zagryzłam wargi i pokiwałam głową. On leciutko się uśmiechnął i zniknął.
Przez drzwi ktoś wpadł. Ten ktoś mnie mocno przytulił.

- Kastiel ... - Wymamrotałam i wtuliłam się w niego, wręcz wczepiłam. - On ... On nie żyje. -
- Wiem. - Potwierdził cicho. - Przykro mi. -
- Kastiel ... - Pogłaskał mnie po głowie, czekał cierpliwie aż skończę płakać. - Musimy go pochować. -
- Zabierz mnie ze sobą tam gdzie się to stało. Pomogę ci. - Deportowałam się z miejsca na wzgórze. Jednak niczego nie było. Jedynie kartka, którą Kastiel miał pod butami. Podniósł ją i przeczytał. - Mori zabrała go do siebie razem z jego ciałem. -
- Ale nadal trzeba upamiętnić go ... -
- Wiem. Ale to jutro. Dzisiaj chodźmy stąd. - Zabrałam go tam, gdzie on chciał się pojawić. Czyli do jego mieszkania. - Zostań tutaj kilka dni. Musisz się uspokoić, poukładać to sobie. -
- Wiem ... - Westchnęłam. - Ale ... Ale on był całym moim światem. Czuję się tak, jakby coś we mnie umarło. Draco był ... Był moim szczęściem. -
- Wiem. - Kastiel objął mnie ramieniem i wtulił do siebie. Albo sama się w niego wtuliłam. - Herbaty ? -
- A masz może coś mocniejszego ? -
- Proszę. - Postawił przede mną szklaneczkę whisky. Powoli ją wypiłam patrząc pustym wzrokiem w ścianę.

Kolejnego dnia obudziłam się na kanapie, na kolanach Kastiela.
Sama nie wiedziałam kiedy zasnęłam.
- Dzień dobry. - Przywitał mnie zdziwiony najwyraźniej moim widokiem. - Jak się czujesz ? -
- Jakoś. - Odpowiedziałam i podniosłam się. - Dobra, nie zatrzymuję cię, bo pewnie twoja dziewczyna się wkurzy jak mnie zobaczy. -
- Jestem sam. - Odpowiedział prosto.
- Znowu ? - Spytałam z wyrzutem. - Czemu wszystkie fanki się do ciebie kleją, ale jak już ma być poważnie to spieprzają ? Przecież jesteś świetny. -
- Najwyraźniej nie na długo. - Roztrzepał ręką włosy i spojrzał w telewizor. - Muszę iść do fryzjera ... -
- Po kij ? Chyba nie chcesz ściąć włosów !? -
- Nie. Farba. -
- Pff ... Kup farbę to ci to ogarnę. - Wzruszyłam ramionami.
- W zamian za ... -
- Za nic. - Odpowiedziałam. - Proszę cię, jesteś moim bratem i przyjacielem. Jednym z niewielu żywych przyjaciół. Nie będę za głupią farbę nic chciała. -

- A miejsce w zespole ? -
Westchnęłam. - Niech zgadnę. Wokalistka cię spławiła to ty spławiłeś ją ? -
- Nie ja. Spade. -
Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. - Ile masz do kolejnego koncertu ? -
- Dwa miesiące. -
Zasłoniłam dłonią oczy. - Dobra. Wypiszę się z quidditcha, bo bez Draco siedzenie tam nie ma sensu. -
- Nie musisz ... -
- Muszę. To moja decyzja. - Szybko nakreśliłam list i wysłałam do Markusa. Od razu również dostałam odpowiedź. Niechętnie, bo niechętnie, ale zgodził się na moje odejście. - Cały czas mam teraz dla was. Jeśli się mam na coś pisać to tylko po całości. -

- Jak chcesz. - Kastiel wycofał się dyplomatyczną odpowiedzią. - Ale gdzie będziesz mieszkać ? Mieszkanie na Camden sprzedałaś ... -
- Owszem. Znajdę sobie coś, spokojnie. Jeszcze jestem postrachem Nokturnu. - 
- Czemu użyłaś słowa "jeszcze" ? - Zmarszczył brwi i nos w swój charakterystyczny sposób.
- Bo zniknę jak tylko zaczną mnie próbować sprzątnąć. Sfinguję swoją śmierć, będę mieć spokój. I zacznę wszystko od nowa. -
Mina chłopaka wyrażała mieszankę zaskoczenia, niezrozumienia i chyba też podziwu.
- Ale to było całe twoje życie ... - Zaczął kiedy już odzyskał mowę.
- Moje życie tam nie ma już sensu. Czas zwinąć interes. - Wzruszyłam ramionami. - Powinnam jednak powiedzieć rodzinie Draco, że będę jednak żyć i wieści o mojej śmierci to plotki dla Nokturnu. -
- Napisz im to. Co za problem. -
- Nie umiem teraz spojrzeć Narcyzie w oczy. Zawiodłam ją. -
- Nie mogłaś go ocalić. Wiesz przecież. - Odparł na mój powrót do chandry.
- Wiem. Ale ... Ale ona na to chyba liczyła. Nie wiem czy jeszcze chce mnie oglądać. -

- Na pewno. -  Usłyszałam głos Lucjusza. - Nie możesz się obwiniać za coś czego nie miałaś prawa zmieniać. - Położył mi dłoń na ramieniu. - Mimo to nadal jesteś naszą córką. Jeśli nie masz gdzie mieszkać możemy cię przyjąć, żaden problem.  -
- Nie. Chcę zniknąć ze świata magii. To moja ostateczna decyzja. -
- Dobrze, nie możemy cię zatrzymać. - Odpowiedział dosyć zaskoczony. - Jednak wiedz, że jak tylko będziesz chciała nas odwiedzić masz ku temu pełne prawo, a nasze drzwi zawsze będą dla ciebie otwarte. -
- Dziękuję. Tato. - Pożegnałam go i zniknął.

Kastiel spojrzał na mnie. - Trzy, dwa ... - Wtuliłam się w niego. - No, już. - Poklepał mnie po plecach.
- Przepraszam Nie powinnam ... -
- Nic się nie stało. - Spojrzał na mnie życzliwie. - Wiesz, że nie takie rzeczy ... - Zamilkł na wspomnienie tego, co razem robiliśmy kiedyś. Ale to była przeszłość.
- Kastiel ... - Wyczułam obecność Draco. - Może nie wspominajmy tamtych czasów. -
- Nie wiem czy to możliwe. -
- Czemu ? -
- Bo ja chcę o nich pamiętać. -

- Nie rób z siebie idioty. - Usłyszeliśmy ducha. Draco przemawiał do Kastiela. - Wiem, że będzie z tobą szczęśliwa, więc nie spierdol tego. - I zniknął.

- Myślałem, że nie mogą się pokazywać. -
- Bez pozwolenia nie mogą. - Sprostowałam. - Nie wiem czemu on się tu pojawił. -
- Bo chce twojego szczęścia. - Odpowiedział mi Kastiel. - Chodź. Zrobię ci kawę. -
Pokiwałam głową i wypiłam czarny napar z ziaren jednym haustem.
Pora zacząć wszystko od nowa.



środa, 19 sierpnia 2015

Miniaturka No2

Hej Czarodzieje !
Wiem, że to długa przerwa, ale na wakacjach postanowiłam się zmienić i walczę z wagą.
Poza tym nie miałam weny ostatnimi czasy, brak pomysłu na kolejną miniaturkę dla Was.
Jednak teraz już mam niewielki patent, liczę, że się Wam spodoba.
Jest to kawałek z życia Mii.


~***O~~^~~O***~

Wstałam z łóżka w Hogwarcie. Nie mogłam dalej pojąć jakim cudem trafiłam do Gryffindoru. Przecież nie miałam na to charakteru, a jednak Tiara coś we mnie zobaczyła.

Przeszłam na śniadanie, na Wielkiej Sali wśród nauczycieli lewitowały dwa duchy.
Jeden był bardziej pocięty, był to wuj Ignis - Severus Snape. Uczył o Czarnej Magii, a niedaleko niego prześwitywał profesor Binns.
Ślizgonki nie było osobiście, w końcu miała swoją pracę. 
Przypomniałam sobie jak mnie ocaliła, a potem sama leżała we krwi. Potem oddała mnie do zamku, gdzie pilnowała mnie - chyba - jej matka, choć na to nie wyglądała. 
Ale po tym wszystkim trafiłam już na swoje ścieżki, kiedy wszyscy szaleli z powodu Bitwy i jej przebiegu, i oczerniali Ignis ja wiedziałam, że to nie mogła być prawda. Nie zrobiłaby takich okropieństw. 

Profesor Snape pojawił się przed moim nosem.
- Panno Tywear, proszę za mną. - Rzucił ozięble i jakby z niesmakiem. - Na co mi przyszło ... Żeby mnie uczynić kurierem. -  Wymamrotał do siebie zły, ale prowadził mnie przez korytarze. Za moimi plecami pojawił się i Scorpius, nie miał niemal żadnych barier w Hogwarcie, praktycznie mógł robić co chciał. I to robił. - Scorpiusie, to ciebie nie dotyczy. - 
- Owszem dotyczy. - Odpowiedział i potem już w milczeniu szedł za mną. Aż do wielkich drzwi zakończonych wężami. Snape chciał coś mówić, jednak spojrzał na chłopaka i znikł. Nie rozumiałam czemu profesor nas tu zostawił. - Otworzę. - Drzwi jednak odsunęły się zanim zdążył cokolwiek zrobić. Za ścianą stała Ignis. - Mamo ... Co ty tu robisz ? - 
 
- Jestem, Scorpio. Zapominasz, że mam prawo tu być, a nawet i obowiązek. - 
- Nie rozumiem. - 
- Pewne groty w górach potrzebują zamknięcia, zrobiłam co miałam zrobić, ale po drodze chciałam zajrzeć do szkoły. - 
- A co z ojcem ? - 
- Scorpio ... Ojciec pracuje. - Teraz mnie zauważyła, jakby wyrwana z zamyślenia. - Mia, chodź. - Wyciągnęła ku mnie dłoń. - Scorpio, Severus mówił, że ta sprawa nie dotyczy ciebie. Idź na lekcje. - Odgoniła go i drzwi się zamknęły za moimi plecami. Było ciemno, tak jak wtedy. - Spokojnie, to tylko przejściowe. - Zapewniła i zabrała mnie dalej. Widziałam otwartą przestrzeń. - Mia, usiądź. - Wskazała mi fotel obity skórą. 
- O co chodzi ? Czemu mnie tu chciałaś widzieć ? - 
- Posłuchaj, wyda ci się to absurdalne, ale zajmij się Scorpio. Jesteś od niego starsza, a on niestety pcha się do Lasu. Nie mogę mu na to pozwolić. - 
- Dlaczego ? Przecież to twój syn ... -
- W tym rzecz. - Odparła spokojnie. - Moja praca przeniosła się do Zakazanego Lasu, nie mogę go tam dopuścić. - 
- Ale o co chodzi ? - 
- Pamiętasz doskonale tą bestię, która cię osierociła. - Na samo wspomnienie zaczęłam się bać. - Otóż to nie był jedyny osobnik, wywabiłam pozostałą dwójkę do Lasu. Wuj prosił, by je zabić. Więc to zrobię, ale one wyczuwają pokrewieństwo. Tak więc zemstę za moje morderstwo na nich przeniosłyby na Scorpiusa. - Wszystko jasne, teoretycznie. 
- Czyli co mam zrobić ? - 
- Zatrzymaj go. Ja muszę już teraz iść i je wykończyć. Wymyśl coś. - Poprosiła i zniknęła. 

Stałam na korytarzu, obok Scorpiusa.
On stał i patrzył na mnie.
- Co ? - Spytałam zaskoczona tym jego gapieniem się.
- Nic. Idę do Lasu. - Stwierdził, ale złapałam go za rękaw szat. - Co ? -
- Nie idź. One cię zabiją. Jak moich rodziców. -
- Jesteś sierotą ? -
- Tak. Twoja mama ocaliła mi życie, ubijając bestię, która zabiła moich rodziców w Lesie. Potem wzięła mnie pod opiekę. -
- Wow. - Był zaskoczony moją historią. - Czyli ... -
- Mam u niej dług. Prosiła by cię nie puszczać teraz do Zakazanego Lasu, bo bestie cię zabiją w zemście. -
- No tak. Prawo dżungli ... - Westchnął i wbił ręce w kieszenie. Przez korytarz przetoczyła się zakrwawiona Ignis. Ciągnęła za sobą cztery masywne łby na długich ścięgnach, zostawiając za sobą krwawe tory. - Mamo ... - Scorpio rzucił się do matki, która go odgoniła.
- Zapominasz, że mnie ciężko zabić. - Uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawiła się kolejna szrama od walk. Oparła się o ścianę. Pojawił się Severus i jej mąż, ojciec Scorpio. - Daj mi po prostu oczyścić rany i ... -
Położył jej palec na ustach. - Nie w tym stanie. Idziesz ze mną. Uleczę cię w szpitalu. - Zabrał ją pod ramię, objął ją i zniknęli.

Scorpius stał i patrzył na to zszokowany. Czerepy bestii zabrał Snape, jednocześnie je oczyszczając.
A on stał zaskoczony, jak wmurowany.

- To ... To musiało być wielkie skoro ... -
- Taka sama zabiła mi rodziców. - Potwierdziłam. - Chodźmy do dormitoriów, inaczej zaczną się kłopoty ... - Zaproponowałam. Scorpio pokiwał głową i poszliśmy korytarzem.
- W sumie to jak to się stało ? - Spytał, jednocześnie przerywając ciszę.
- Jak co się stało ? -
- No, jak się tu znalazłaś. - Ujął to bardziej dyplomatycznie.
- Byłam z rodzicami na wycieczce, zaszliśmy do lasu. Rozbiliśmy obóz, a oni coś usłyszeli. Najpierw tata poszedł to sprawdzić, ale po krzykach pobiegła moja mama prosząc mnie, bym została w obozie choćby nie wiem co. Posłuchałam, ale strasznie się bałam. Wtedy ... Po jakimś czasie ... To coś przyszło do obozowiska no i ... Zaczęłam krzyczeć. Potem twoja mama ... Przecięła go na pół, od środka. Dosłownie wyrwała mu serce wypalając w nim dziurę. No i ... Poprosiła, żebym zawołała twojego ojca, bo on ją ocali. No i poszłam po omacku przez Las, znalazłam go no ... Po tym wszystkim trafiłam do Aollicep, pod opiekę Korony. Po kilku latach odeszłam, a po Bitwie trafiłam tu, na naukę. I jestem. -
Scorpio był wbity w ziemię. Wielkie zaskoczenie, oraz współczucie i szacunek malowały się na jego twarzy. Nie mówił nic, po prostu na mnie patrzył.

- Jesteś w cholernie dobrym domu. - Rzucił w końcu. - Przeszłaś tyle, a nadal masz pogodę ducha. Wielu by się załamało. -
- Jakoś trzeba żyć. - Odpowiedziałam a on niepewnie podszedł na krok i pocałował mnie w policzek.
- Nie mów mojej matce ... - Rzucił i zniknął.

Stałam jak wmurowana. Przecież ... Przecież praktycznie się nie znaliśmy, nawet się nie przyjaźniliśmy. A on ...

Najwyraźniej tak musiało być. Za rogiem widziałam lekko uśmiechniętą Ignis, która widząc mnie położyła palec na ustach i deportowała się.
W miejscu gdzie stała pojawił się motyl, który usiadł mi na ramieniu.
Potem towarzyszył mi w drodze aż do dormitorium, gdzie się rozpłynął jak kamfora.



poniedziałek, 8 czerwca 2015

Linki do moich tworów 

Jak już pewnie wiecie zaczęłam tworzyć blog o parze bardzo nietypowej, bo jest to historia Nagini. Czy w końcu wróci do postaci człowieka i czy Tom w końcu odzyska wspomnienia o niej i ich życiu ? 
Jeśli Was to ciekawi zajrzyjcie tu : 
http://love-is-in-my-venom.blogspot.com 


Z drugiej strony mam dla Was historię dwóch przyjaciółek : Cinis i Cristall - dziewczyn, które w tajemniczych okolicznościach pojawiają się w Hogwarcie i szukają sobie w nim miejsca. Czy Cinis jeszcze bardziej będzie działać profesorowi na nerwy i czy humor Cris w końcu przestanie być tak czarny ? 
(  Poza tym przepraszam za mnie i Michigo i brak notki, ale problemy techniczne nam to uniemożliwiają. ) 
Jeśli i tu widzicie ciekawy rozwój akcji zapraszamy tutaj :  http://from-pain-to-new-life.blogspot.com




piątek, 8 maja 2015

PIERWSZE PO

Hej !
Po pierwsze, zapraszam Was serdecznie na bloga, którego prowadzę z moją koleżanką od lat - Michigo Black. Jest tam świeży rozdział, po dosyć długiej, nie ukrywajmy, przerwie. 
LINK

Poza tym, mam dla Was dosyć ... hmm ... osobliwe opowiadanie, którego pomysł powstał w najmniej oczekiwanym momencie.
Jest to pairring typu Drapple, jednak w tym wypadku, jest to Igapple. A dla tych, którzy nie nadążają Ignis x Apple.

Miłej lektury !

Igapple




Po wielu latach po Bitwie wszystko się zmieniło.
Ignis po okresie gry, u szczytu sławy zeszła z drogi normalności. Z powodu tragicznej i nieodwzajemnionej, a na pewno też w jakimś stopniu chorej, miłości najpierw próbowała zabić siebie, potem, skutecznie zresztą, zamordowała kobietę.
Jednak ze względu na jej poprzedni status, oraz sławę została uznana za psychicznie chorą i została umieszczona w Świętym Mungu.
Na szczęście, albo i nieszczęście, leczył ją obiekt tej chorej i płonnej fantazji – Dracon Lucjusz Malfoy. Był on uznanym Uzdrowicielem, oraz jedynym medykiem jakiego była szukająca akceptowała w swoim otoczeniu.
Ten dzień nie różnił się niczym od poprzednich, rutynowych poranków doktora Malfoy’a.
- Ignis. – Spojrzał na pokój. Nie było jej nigdzie widać, ale wiedział, że po tej kobiecie można było spodziewać się wszystkiego. – Ignis, gdzie się chowasz. – Zmienił ton głosu na bardziej odpowiadający jej uszom. Nienawidził jej odwiedzać. Choć była bez wątpienia piękną kobietą, to nie chciał jej chorych uczuć. – Ignis. – Zamknął drzwi, przeszedł przez jej pokój.
- Ooo Draacoo … - Siedziała za stolikiem, ubrana w dosyć rzucającą się w oczy suknię. – Spóźniłeś się. Jakaś siksa się ciebie czepiła ? – Przechyliła głowę z troskliwym wzrokiem. – Powiedz, wiesz, że mogę rozwiązać ten problem. –
- Przestań. – Prychnął zły. Oczywiście, od samego rana dawała mu się we znaki.
- Nie umiem. – Przysunęła się, ale odsunął ją zaklęciem. W tym pokoju jej moc, choć nadal ogromna, była ograniczona. Nie raniłaby go, wiedział o tym, ale to nadal nie dawało mu poczucia bezpieczeństwa. Była nieobliczalna, a z drugiej strony było mu jej odrobinę żal. Sam miał niespełnioną miłość, jednak nie napraszał się o jeden drobny gest pozytywnych uczuć. – Nie odrzucaj mnie. Przecież wiem, że w głębi serca coś do mnie czujesz. –
- Nic nie czuję. – Odpowiedział chłodno. – Twoje leki. –
- Nie cierpię tych kapsułek, tabletek i kroplówek. Moje lekarstwo jest przecież przede mną. – Wyciągnęła ku niemu dłoń, jednak zdecydowanie ją odsunął. Zasmuciła się, ale nie wzięła tego do siebie, nawet w psychiatryku zachowała swój charakter. A ona zawsze dostawała to, czego chciała. – Przecież wielu twoich kolegów chwali się ile pacjentek się tak wyleczyło. Raz, tylko raz Draco. –
- Nie. – Wstał od stolika. – Jestem tu za dwie godziny, niedługo jest śniadanie. Zjedz coś. –
Zatarasowała mu drzwi, jak zawsze kiedy chciał wyjść. Jednak i na to miał metody. – Nie znoszę jak mi się odmawia. Obiecałeś. Obiecałeś mi to. –
- Nic ci nie obiecywałem. – Warknął. – Przesuń się. –
- Nie. –
Draco przyzwał zaklęciem personel, który zabrał Ignis za ramiona. Zatrzasnął za nim drzwi. 
Słyszał jak krzyczy, że jeszcze będzie prosił, że ona nie odpuści. Potem nastąpiło głuche zaklęcie, o którym Uzdrowiciel wolał nie wiedzieć, więc udał, że nie słyszy tłumionych krzyków bólu spowodowanych Cruciatusem. To go dziwiło, pomimo swojej wielkiej mocy Ignis nigdy nie odsuwała zaklęć. Tłumaczył to sobie jednak tym, że chce w nim wzbudzić litość i wyrzuty sumienia.

Po kilku godzinach musiał wrócić do niej jednak na kontrolę. Siedziała przy stoliku, czekała na niego.
Tym razem na srebrnej zastawie piętrzyła się piramidka z jabłek. Uśmiechnęła się na jego widok.
- Znowu mi to zrobiłeś. – Mówiła z lekkim żalem. – Wiem, że to kara, ale obiecuję się poprawić. – Zapewniała go tak po raz enty. – Siadaj, mam dla ciebie na przeprosiny jabłka. Przecież je lubisz. – Sięgnął po jedno z nich. Ugryzł owoc, a Ignis z uśmiechem dumnej matki patrzyła jak w kilka minut z owocu zostaje ogryzek. – Daj. – Odebrała go z jego ręki delikatnie. Postawiła resztki na parapecie. – Czemu milczysz ? Nie lubię jak milczysz. To oznacza coś złego. –
- Nie ma cię jak leczyć. –
- Jest lek. – Podeszła do niego, chociaż nienawidził być dotykany przez pacjentów, to jednak jej wolał nie drażnić bardziej. Może dawał jej w ten sposób swego rodzaju terapię, czy nadzieję, ale preferował jednak nie zostać jej ofiarą. Położyła mu delikatnie dłonie na ramionach, nie napastliwie, ale bardzo subtelnie. – Wiesz jaki. Wiesz doskonale. – Wymamrotała mu na ucho. – Tylko to zrób. –
- Nie. – Odmówił jej. Nie chciał jej. Nie pragnął. – Jesteś chora. –
- Na miłość do ciebie. – Odparła ze łzami. Jej nastroje były zmienne jak kwietniowa pogoda. Usiadła na łóżku. – Zrozum Draco. –
- Doktorze. – Naznaczył. Jednak nie było sporów z jej strony o to miano. Co było dziwne, bo zwykle po tym słowie się sprzeciwiała. To znaczyło, że jest źle. – Coś się stało ? –
Podniosła na niego oczy ze szlochem. – Coś ? Jeszcze się pytasz !? – Uniosła się. – Codziennie kiedy wychodzisz jakiś idiota tu wpada tylko po to, żeby mnie pobić, więc jeśli pytasz o „coś” to już długo przestało to być „coś” ! – Wykrzyczała mu w twarz. – A ty i tak pewnie teraz wyjdziesz, zamkniesz drzwi i udasz, że nie rusza cię moje cierpienie. –  Milczał. Nie wiedział, że aż tak Ignis tu cierpiała. Chociaż nie mógł powiedzieć, że nie z własnej winy, to jednak brutalność personelu dopiero teraz do niego dotarła w takim ogromie.  – Jesteś najłagodniejszym tu lekarzem, jeśli stąd znikniesz to mnie skatują. – Usiadła przed nim na podłodze zalana łzami. Czepiła się jego fartucha. – Nie zostawiaj mnie. Proszę. – Dracon miał serce, widział, że dziewczyna nie kłamie, bo patrzyła mu w oczy. Nie umiała go okłamać i sama mu to wiele razy powtarzała. – Proszę. – Czekała na jego reakcję.
Podniósł się z miejsca, Ignis opadła na deski jak odczepiona od sznurków marionetka. Uzdrowiciel przeszedł pokój kilkakrotnie. Nie miał łatwej sytuacji. Z jednej strony znał ex-szukającą i wiedział, że jeśli chciała to potrafiła grać, jednak jego nigdy nie potrafiła okłamać, a z drugiej miał pojęcie, że ona sama była powodem tylu bolesnych przeżyć, skoro się rzucała.  
- Zrozum mnie dobrze. Będę cię leczył, ale teraz musisz mi coś obiecać. –
- Wszystko. –
- Nie rzucaj się za mną. – Wychodził przez drzwi. Dziewczyna zacisnęła wargi i spokojnie patrzyła jak ją opuszcza. Widział, że wiele ją to kosztowało. Jeden z wielu w tym rejonie ochroniarzy spojrzał na Draco. Skinął mu głową, medyk odpowiedział tak samo.
- Nic panu nie jest ? –
- Nie. Śpi. – Odpowiedział chroniąc ją jednocześnie przed brutalnością. Chociaż niezbyt w nią wierzył, to jednak nie chciał jej przysparzać bólu bardziej niż sama to robiła.  
Ochrona nic nie powiedziała, kontynuował milcząco obchód, a kiedy stwierdził, że doktor Malfoy jest wystarczająco daleko podszedł pod drzwi pokoju Ignis.
„ Jednak wedle przewidywań chce to sprawdzić. ” - Blondyn obejrzał drzwi. Aportował się cicho i jeszcze jako niewidzialny, obserwował sytuację. Wiedział, że Ignis go wyczuła, spojrzała w stronę gdzie się pojawił, jako niewidoczny cień i leciutko się uśmiechnęła.
Jednak po kilku sekundach do komnaty bez żadnego światła wtargnęło pięcioro ludzi.
„ Wiesz doskonale, że nie umiem cię okłamać. ” – Ignis przekazała mu myśl. – „ Są tu na swoje codzienne zabawy. ” – Jakby prychała.
- No, widzę, że naprawdę śpisz. – Podeszli do łóżka. Zaczęli trącać pościel dosyć drwiącymi gestami i obraźliwymi. – Ale to już pora na ucieszenie nas. –
Kiedy mężczyzna chciał odkryć kołdrę i uderzyć dziewczynę w twarz Dracon musiał interweniować. Wymamrotał kilka zaklęć, a Ignis wspomagając go delikatnie przyzwoleniem na jakiekolwiek czary, czego efektem było pocięcie napastników na pół. Chciał użyć dosyć delikatnej formy Sectumsempry, jednak to ona musiała tak podnieść czar.
- Zwariowałaś ?! Posądzą cię teraz o pięć mor – Ignis przytuliła się do niego kurczowo, co go zatkało.
- Mówiłam ci. Mówiłam. Nie odchodź. Ja .. ja obiecuję, że już nie będę … ale … ale zostań. – Płakała. Dracon pogłaskał ją po głowie, na znak wsparcia.
- Nie rób sobie nadziei. – Skrócił chłodnym tonem i odsunął się kiedy już ex-zawodniczka zgryzła wari, na znak, że już jest spokojna. – Dasz radę ich … pozbierać ? –
- Zbierałam gorsze trupy. – Prychnęła dumnie i po kilku sekundach ochroniarze wybiegli przerażeni z jej pokoju. – Obiecujesz zostać ? –
- Obiecuję. – Dracon unikał tego słowa w rozmowach z pacjentami, ale tym razem nie miał innego wyjścia. Nie mógł odejść, tylko ją w tym upewnił.

Po kilku spokojnych dniach, a kiedy piętro gdzie mieszkała Ignis nagle opustoszało z powodu ozdrowienia wszystkich innych szaleńców, Draco przechodził pustym korytarzem. Została mu tylko ona do wyleczenia.
Jej drzwi były uchylone, jednak nie było jej widać.
- Naprawdę mogę ? – Spytała cicho. Westchnęła. – Obiecuję, nie będzie bolało. – Zachichotała. – Jesteś taki twardy … - Kolejne westchnienie. Jeśli jakikolwiek mężczyzna wszedł do jej pokoju to na własne ryzyko i on, Dracon Lucjusz Malfoy, go ratować nie będzie. Jeśli był zdrowy psychicznie wiele ryzykował, jeśli był chory, to miał pecha. – Naprawdę … - Kolejne westchnienie. – Przestań. – Szept, który był słyszany tylko przy jej wielkim uniesieniu. – No dobrze, ale szybko. – Nie był pewny, czy nie dostała schizofrenii, ale na pewno nie mówiła tego do niego. Jednak cała sprawa trąciła erotyką. – Mhmm … Jesteś taki słodki … - Otworzył gwałtownie drzwi, widział Ignis … zjadającą jabłko. Spojrzała na niego zdziwiona. – O co chodzi ? – Dracon stał wbity w bruk, nie wiedział czy to co słyszał było efektem jego przepracowania, czy też to co widział to halucynacja. – Coś się stało ? –
- Ty … Ty jesz jabłko … -
- Amerykę odkryłeś doktorze. – Zażartowała i odstawiła jabłko na stolik czułym gestem. – Coś w tym złego ? –
Draco nadal nic nie rozumiał. – Mówiłaś do niego … -
- Zazdrosny o jabłko ? – Zaśmiała się, jednak nie zdążyła zrobić nic więcej. Dla nerwów Uzdrowiciela to było zbyt wiele. Spalił wszystkie owoce. – Co ty … - Przytulił ją. – Moje … Moje jabłka … -
- Następnym razem wybierz manię, która ci odpowie. –
Dziewczyna spojrzała na niego z nadzieją. – To znaczy, że …. Że … Że mogę znowu … - Zaczęła piszczeć ze szczęścia i rzuciła się na szyję doktora Malfoy’a.  A on ze zbolałą miną spojrzał w lustro.  " Na co mi przyszło ..."  - Przeszło przez jego głowę




sobota, 2 maja 2015

Czas Pożegnań

Witajcie kochani !
Otóż, jak już widzicie - blog skończony.

Miło było oddać Wam te aż, a może tylko, praktycznie dwa lata życia.
Naprawdę dobrze się bawiłam wymyślając rozdziały, wczuwając się w historię.
Mam nadzieję, że Wy też mieliście choć odrobinę tyle przyjemności z czytania co ja z pisania.

Cóż, dziękuję Wam za ten czas, każde wejście mnie utwierdzało w tym, że jednak to co stworzyłam było warte zachodu.

Szczególnie chcę podziękować moim przyjaciołom, którzy mnie wspierali i motywowali do pracy, kilka linków do nich podam na samym końcu tego posta.

Nie wiem czy stworzę kolejne miniaturki z tego opowiadania i będę je wrzucać raz na jakiś czas, czy też zajmę się kompletnie innym nowym tematem do szuflady. Nie mam pojęcia, ale na pewno nie porzucę pisania.

Wielu z Was pewnie zastanawia się czemu, skoro niby, dobrze pisany blog został tak ścięty. Otóż nie chciałam tego ciągnąć X lat, podobnie jak Rowling, gdyż byłoby to trochę wbrew mnie, bo miałabym wrażenie, że jest to wymuszone, dlatego to zostawiam.    

Z drugiej strony macie wiele ficków opiewających drugą generację, macie więc duży wybór. Nie mam zamiaru powtarzać pomysłów.
( Powiedziała osoba, która napisała coś takiego jak ten blog )

Muszę jeszcze zdecydować co z tą stroną zrobię, ale raz na jakiś czas - na pewno rzadziej niż było - pojawią się opowiadania, czy skróty albo linki warte polecenia.
Tak więc możecie spokojnie bloga dalej śledzić, nie będzie on porzucony spokojnie.

No cóż, czas się żegnać.
Tak więc ostatnie (?) pozdrowienia od panienki Riddle !


Lista :

Kaze :  http://wilk-w-owczej-skorze.blogspot.com
Kaleid ( na potrzeby tego opowiadania Aollicep ) : http://crucio-maxima.blogspot.com/
Sophie Cake : http://miastomarzenjestu.blogspot.com/    http://zinnegopunktu.blogspot.com/
Em : niestety, moja kochana Em zamknęła wszystkie swoje blogi, ale jak otworzy od razu dam Wam w notce znać o jej aktywności
Tajny duszek :  http://markopolo97.blogspot.com/


https://www.youtube.com/watch?v=m0AKJMGxwpE
A to tak dla osłody (?)


EPILOG

Rano pierwszego września w domu był harmider.
Lucjusz, Narcyza, Bellatrix, Aollicep, tata, no i ja oraz Draco byliśmy dumni ze Scorpio.
Na kilka dni przed końcem wakacji dostał list z Hogwartu.

Z tego co się orientowałam to obecnie jego dyrektorem był Longbottom, a chwilę przed nim podczas napraw i renowacji była to McGonnagall, jednak animagiczka zmarła niedawno.  Byłam na jej pogrzebie razem z Draco, złożyliśmy jej wyrazy szacunku, a dusza poszła do mojej sakwy.

Spakowany kufer stał dumnie przy drzwiach. 
Ja po Mistrzostwach Świata poszłam w bardziej codziennych ubraniach Bułgarii. 
Draco ubrał się bardziej odświętnie. 
Przez te lata niewiele się zmienił, dalej był moim przystojniakiem jakiego pamiętałam ze szkoły. 

Scorpio został przez nas zabrany na peron. 
W tłumie widziałam Harry'ego, pomachałam do niego. 
Odpowiedział mi tym samym gestem i po krótkiej wymianie zdań o sprawach codziennych uścisnął rękę Dracona, a mnie przytulił. 
Scorpio, Albus i reszta gromadki Pottera poszli do pociągu. 
Syn pomachał nam na pożegnanie i wypuścił złotego motyla z Powietrza, który usiadł mi na ramieniu. 

- ma chłopak talent. - Harry stwierdził krótko. 
Zaśmiałam się. - Woda i Ogień dają Powietrze. Kto by pomyślał. 
Draco uśmiechnął się pod nosem i zabrał mnie do Domu Riddle'ów. 

- oby on miał normalniejsze lata w szkole niż ty, bo się załamię. Zażartował Draco. 
- oby ? To niemożliwe kochanie. On ma moją krew.  Odpowiedziałam mu złośliwie z uśmieszkiem. 

Oby chociaż Scorpio wyrósł na normalnego Maga Kręgu Natury, bo limit na dziwactwa już został wyczerpany na dziesięć kolejnych pokoleń. 

piątek, 24 kwietnia 2015

Rok VII Rozdział XXXVII Ostatnie Sprawy ...

Razem z Draco doczekaliśmy się syna.
Urodził się czternastego listopada, a Dracon wybrał mu imię po moim znaku zodiaku - Scorpius, w zdrobnieniu Scorpio. 

Kilka miesięcy później Scorpius Severus Malfoy został ochrzczony i zaczęło się jego wychowywanie.

Narcyza i Aollicep bardzo nam pomagały, chociaż nie było z naszym synem tak strasznie.   Jedyne co było mankamentem jego wrodzonego półwampiryzmu było to, że kiedy pił mleko kradł też i krew.  Taka natura.

Maluch był blondynem po tacie, ale miał dwukolorowe oczy. Jedno zielone, po mamie, drugie błękitne, po tacie.
Był uroczym dzieckiem.

Rósł i rozwijał się o wiele szybciej niż normalne dziecko, to dosyć oczywiste, że półwampir szybciej dorasta.

Nie zauważyłam nawet kiedy zaczął z dnia na dzień sam chodzić.
Po prostu, pewnego poranka siedziałam na trawie w ogrodzie i szedł do mnie Draco z synem. Mały chciał koniecznie iść na ziemię, więc go puścił. A po sekundzie Scorpio był już przy mnie.

Draco oczywiście pracował, był zmęczony swoją pracą, a ja treningami, bo koniec końców jak jakoś zwalczyłam Fluffy'ego czy o nim zapomniałam w latach szkoły, tak po ciąży wrócił.
Nie było to akurat nic nienormalnego.

Szybko zszedł do góra pół kilo nadwagi, ale było już doskonale. 

Na meczach grałam w masce i nikt nie wymawiał dźwięcznego nazwiska. 
Noktrun był owinięty wokół mojego palca,  ale nie korzystałam z tamtej ulicy bardziej niż jako ze źródła broni i informacji. 
Wiele osób chciało mnie czy mojego syna zabić, ale nie wychodziło im to. 
*** 
Po kilku latach stabilności i gry, oczywiście Scorpio był już prawie w Hogwarcie, dotarły do mnie słuchy z Nokturnu, że Ginny Potter ma urodzić kolejne dziecko. 
Ostatnie, na szczęście lub też nie.   

Był dopiero początek wakacji.   
Draco siedział jeszcze w szpitalu, podeszłam do jego gabinetu. 

Personel nie miał zamiaru zatrzymywać kogoś kto mógłby wybić cały szpital jednym skinieniem. 

Zapukałam kulturalnie do drzwi. 
- kto znowu ? - westchnął i podszedł do drzwi. - Ignis ... 
- szz - położyłam mu palec na ustach. - mam wieści. 
- co ? 
- dopełnienie przysięgi. Weasley ma urodzić kolejne dziecko. Zgadnij w jakim szpitalu się pojawi. 
- kiedy ? 
- spokojnie. - obejrzałam się na drzwi. - cierpliwości kochanie. - pogłaskałam go po brzuchu. - dziecko ma przeżyć, potem ma pisany inny los. A ty pamiętasz przysięgę sprzed lat, tak więc dowiedz się sam, a ze spełnieniem zobaczymy.  
Draco się uśmiechnął, podniósł mnie i okręcił. - nareszcie. Tyle lat zabraniałaś jej tykać. 
- bo miała mieć dzieci. Najwyraźniej mój braciszek musiał się wyprodukować w dostatecznej ilości kopii. 
- co ze Scorpio ? 
- jest z Narcyzą, wiesz, że babcia Cyzia go rozpieszcza jak ciebie. - zaśmiałam się. - ale - pocałował mnie w szyję. - ja niedługo mam mecz. Grubszy mecz. Muszę wylecieć na trochę kochanie. 
- na ile ? 
- tydzień. 
- od kiedy ? 
- za kilka dni. - pogłaskałam jego ramiona. - panie doktorze. 
- a co ze Scorpio ? 
- są wakacje kochanie, to duży chłopak. Bez przesady, zacznie niedługo pierwszy rok. Ja w jego wieku ... - Draco spojrzał na mnie. No tak, ja byłam już wtedy po zakochaniu i w związku z chłopakiem, no a potem były inne sprawy. - może akurat ja nie jestem najlepszym przykładem, ale ma olej w głowie. 
- to na pewno, ale wiesz, że obiecałaś mu coś w te wakacje. 
- wiem. Ale jak utrzymasz języczek za ząbkami to ci powiem. - zbliżyłam się do jego ucha. - Mistrzostwa Świata, to już ich pora. W tym roku gramy z Irlandią, tym razem już nie towarzysko a na poważnie. Obiecałam mu świetne wakacje, dostanie je. Wygraną Mistrzostw Świata. 
- z tego powodu wracałaś taka zmęczona. 
- nie gadaj. - pacnęłam go po nosie. - no doktorze, ja idę. Scorpio się pewnie dopytuje.    Pocałowałam Draco w policzek i poszłam. 

W posiadłości Riddle'ów, Narcyza i Lucjusz doglądali latającego chłopca. 
Na czym latał ?  
Cóż, aktualnie był to twór podobny do smoka z Powietrza. 

- koniec zabawy Scorpio - podeszłam. Syn spojrzał na mnie i zleciał na dół. Bywał markotny, ale jak jego ojciec, dla żartu. - dobrze ci idzie, ale panuj nad kształtem. Zacząłbyś się chwiać za kilka sekund. 
- taa ...    Charakterek miał po mnie. Zdecydowanie, poszanowanie zasad BHP i zdrowego rozsądku miał po mnie. 
- ej, wiem co mówię. - skarciłam go. - mam też gorsze wieści. 
- znowu wyjeżdżasz ? 
- taka moja praca. - poczochrałam go. Pomimo tego, że nie znosił jak tak robiłam, jakoś to przeżywał i się odgryzał od czasu do czasu. - co poradzę, zaczyna się powoli sezon.  Znasz Flinta, nie będzie dobrze sypiał jeśli nas teraz nie przeciągnie.   

Scorpio myślał, że bawię się w komisje, egzekucje et cetera. 
Prawda miała do niego dotrzeć dopiero w tym roku. 

- no dobrze. - przytuliłam go. - ale obiecałaś zero wyjazdów. Tata też ich nie chciał. 
- bądźmy szczerzy, twój ojciec da sobie radę, chyba, że zaczniesz bawić się w ogrodnika. Nie polecałabym. 

Narcyza i Lucjusz deportowali się, a ja weszłam do domu. 
Zaczęłam gwizdać "Smoke on the Water"  i szybko usłyszałam gitarę. 

- nie pamiętam, żebym cię zapraszała. - rzuciłam w stronę brzmienia gitary. - Kastiel przestań się wydurniać. Wyłaź. - zza filaru domu wyszedł mój ex. Znowu, niestety, jego związek się rozpadł. Tym razem Carmen sama odeszła, zostawiając go samego. - jak tam ? 
- jakoś leci. - odstawił gitarę, a Scorpio go przytulił. - no młody, nie bądź taki jak twoja mama. Udusisz mnie. 
Zaśmiałam się. - wiesz co, przyłożyłabym ci gitarą, ale żal mi instrumentu. - przytuliłam go, a ten mnie oczywiście podniósł i okręcił. - no przestań ! Czemu wy to robicie !? 
- co ? - znowu wykonał ze mną piruet w powietrzu - to ? 
- tak. 
- bo jesteś lekka. 
- nie denerwuj mnie. - odpowiedziałam żartem. - wiesz co ... mam wyjazd za kilka dni. 
- wiem. Twój kochany mąż już mi to uświadomił. Nie mam nic do roboty, muszę pobrzdąkać, a nowa płyta na razie zbiera dotacje na pomysły.  Mogę zająć się Scorpio. 
- serio !? - przytuliłam go. - Jezu, jesteś tak kochany !
- od tego ma się braci. 

Pojawił się i Draco. 
Zdjął fartuch i marynarkę, chciał tak samo potraktować koszulę, ale zobaczył Kastiela kiedy rozpiął trzy guziki. 
- nie zapowiadałeś się. Rzucił luźno. 
- a ty mógłbyś aż tak nie rozpieszczać Ignis. 
Westchnęłam. - to tylko trzy guziki, jakbyś zapomniał ja się przyzwyczaiłam do takich sytuacji. 
- ale ja też tu jestem. - upomniał się Kastiel. - mógłbyś też ją dokarmiać, bo zaraz zniknie. 
- jeszcze mam co zrzucać. Odpowiedziałam.

Kastiel uniósł ręce i przerzucił gitarę na plecy.
- nie ma problemu żeby zająć się młodym.
- okej, dzięki. - pocałowałam go w policzek. - ja już w sumie za kilka dni muszę wylatywać, bo mnie tam potem zjedzą.
- rozumiem. - zapewnił Kastiel. - ej, a twój kochaś ?

Draco czekał na buziaka, ale rzuciłam mu się w ramiona z wręcz szczeniackim piskiem. - on ma mnie już chyba dosyć. Tyle lat się ze mną męczy.
- idzie przywyknąć. - zapewnił zgryźliwie Draco. - ale i tak wiesz, że nie oddam cię nikomu.
- wiem. - potarłam policzkiem o jego tors. - jesteś kochany.

Na te słowa Kastiel i Scorpio chóralnie udali odruch wymiotny.
Obrzuciłam ich rozbawionym spojrzeniem i odczepiłam się od Dracona. 
- polecę się spakować, bo potem zapomnę. A Kastiel, coś do picia, do jedzenia ? 
- nie trzeba. 

Poleciałam po walizki i zrzuciłam je na dół. 
- Ignis lecisz za kilka dni. 
- ale potem zapomnę. - odgoniłam i dorzuciłam kilka kurtek. - poza tym lecę jutro. 
Obaj się zasmucili, ale po kilku minutach siedzenia i rozmów Kastiel zniknął po dowiedzeniu się, że Draco da radę sam i nie chce pomocy przy własnym synu. 

Po nocy przespanej przy jego boku wyleciałam całując Aryjczyka na pożegnanie a Scorpio pocałowałam w czoło.

Tydzień mordęgi, ale warto było. 

Dotarł do mnie list od Draco
" Urodziła, zdrowy syn. Zabiłem dawkując arszenik i morfinę. Potter żałuje żony, zgadnij kto go pociesza ? Szlama ! 
Nie dziwi mnie to, jedno drugiego warte. 
Scorpio tęskni, ale dajemy radę. 
Mi brakuje Twojego towarzystwa, ale ... Ja już przywykłem. " 

Odpisałam mu, że ja też tęsknię, ale jestem nawet zbyt zmęczona by pisać. Dodałam, że mam na zbyciu bilety, jak na zawodnika przystało, miejsce dla rodziny było darmowe i pewne, ale dla gości już trzeba się starać. Oczywiście wspomniałam, że chciałabym je podarować Harry'emu jako ostatnią szansę pojednania. 

W końcu na mojego brata nie działały listy, prośby, ani nic. To była ostatnia szansa by mi wybaczył. 

Draco zapowiedział naszą wizytę na następny dzień, bo w końcu już miałam ostatni trening i wracałam do Dworu. 
Wypadały też ważne zawody dla Scorpio, który po raz pierwszy grał w turnieju szermierczym. 

Wieczorem byłam już w Domu Riddle'ów przywitana przez syna i męża. 
Pierwsza i jedyna rzecz o jakiej myślałam było wziąć prysznic i pójść spać. 
To też zrobiłam. 
Następny dzień to była sobota. 

* Harry *

Siedziałem w domu, przy stole, przy śniadaniu.  Był weekend, a po Bitwie wszystko już dawno opadło.
Ginny urodziła dzieci i zmarła w szpitalu, Hermiona od jej odejścia była moją żoną, chociaż ją kochałem to i tak wiedziała, że nigdy nie zapomnę o Ginny.
Dzieciaki przyjęły Gryffonkę jak swoją matkę, a Hermiona pokochała moje dzieci jak swoje. 


Wpadł przez okno „Prorok Codzienny”.  Na pierwszej stronie, oczywiście, bo kto inny mógłby robić rozgłos ?, Ignis z Malfoy’em. 
Tytuł artykułu ?    „ Filantropia, czy wyrachowanie dla przykrycia wyrzutów sumienia ? ” 
Przeczytałem go jakby chodziło o kogoś obcego.  W końcu Ignis była mi już obca, nie znałem jej. Nie była moją siostrą.  
Malfoy’owi jakoś przebaczyłem, był tylko jej marionetką przez te wszystkie lata. 

„ – co zrobicie z największym majątkiem w świecie czarów ? - 
- no nie wiem, Draco. – Ignis spojrzała na męża. – myśleliśmy nad jakimś szpitalem, może prywatną placówką, albo nad sierocińcem. - "

Tak, zbuduj kolejny sierociniec, wychowaj drugiego psychopatę równemu twojemu ojcu. A nie, już to robisz ze swoim synem. 

„ – ja jestem za wyłożeniem na szpitale, ale jakoś dojdziemy do konsensusu. – doktor Malfoy pogłaskał Ignis po policzku. – prawda kochanie ? - "

Niedobrze się robiło od tej ich słodkiej gatki.

„ – jakoś na pewno. – przytuliła się do jego boku. – zobaczymy. Możemy też wesprzeć dzieciaki na Nokturnie, dać im też szanse. –
I szkolić kolejnych płatnych morderców.
„ – zobaczymy, do wypisania kwoty jeszcze jest czas. – Malfoy pocałował ją w policzek. – a teraz powiedz mi gdzie chcesz iść ? –
Śmiech. – nieważne. –
- jak to ? –
- jesteśmy na spacerze kochanie, a nie na zakupach. –
- nalegam. –
Ignis wzdycha, zaczyna znowu się śmiać. – co ty kombinujesz, co ? –
- nic. –
- tak, już ja znam to twoje „nic”. – westchnienie. – chodźmy po prostu na kawę albo na lody. –
- jak sobie życzysz. -  poszliśmy z parą Malfoy pod kawiarnię.  Doktor Malfoy machnął różdżką, w ręce pojawił się u niego bukiet róż. - dla ciebie. –
- jakby już ci nie starczało róż w ogrodzie. – zaśmiała się Ignis, kwiaty zniknęły. Za to na skórze szukającej pojawiły się nowe wizerunki róż. – wiesz przecież, że nie lubię dostawać aż tak wielkiej ilości kwiatów. –
- jedna róża jest zbyt skromna. – Dracon pocałował ją w ucho. – Księżniczko. - "

No proszę, porzygam się zaraz.
Wywiad dalej opowiadał o ich planach na ten szpital czy sierociniec.
Na górze dzieciaki pobudziły się, a Hermiona zeszła na dół.

- cześć Harry. – pocałowała mnie w policzek. – co to ?
- „Prorok”. Zgadnij kto jest na pierwszej stronie ? 
- Ignis ? – podeszła do lodówki i wyciągała mleko. – zgadłam. – stwierdziła po chwili kiedy milczałem. – Harry, to twoja siostra. 
- nie. Moja siostra zginęła podczas Bitwy o Hogwart. Ona nią nie jest. 
- ale jakoś Malfoy’owi wybaczyłeś dawne rany. 
- bo to on był jej marionetką, a nie ona jego. Uknuła to przez lata, mam jej to teraz wybaczyć ? 
- uratowała ci życie. Gdyby nie jej poświęcenie Voldemort by nadal żył. 
- a skąd wiesz, że jej tatuś gdzieś nie czyha ? 

Hermiona zaśmiała się. – porozmawiajmy o czymś innym niż o teorii spiskowej twojego pomysłu, dobrze ? – przytuliła się do mnie. Pocałowała mnie w policzek. – ubierz się, niedługo mamy gości. 
- jakich gości ? 
- sama nie wiem jakich, ktoś wczoraj zostawił kartkę, że przyjdzie. 

- świetnie.  podniosłem się z miejsca i tyle zdążyłem zrobić kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek.
Hermiona też nie była ubrana, ale otworzyła.

- niespodzianka. – rozpoznałem głos Ignis.  – cześć Hermiona. 
- cześć. – moja żona ją przytuliła dosyć zaskoczona. Dostała bukiet róż, z rąk, nie Ignis a Malfoy’a. – dzięki. 

- cześć.  przywitał się, ale uścisnął jej dłoń, tą samą ręką, która zabiła Dumbledore’a. Na dół zbiegły dzieci..
- wujek Draco ! 

- wujek … - spojrzałem na Hermionę. – o czymś nie wiem !? 
- zapowiedzieli się, dzieciaki przecież się znają.

- cześć – Malfoy usiadł w kucki. – mam coś dla was. – podał im zza pleców wielkie pudełko. – wybuchająca lukrecja, jak wrzucicie ją do wody puchnie, potem wypuszcza kwiaty. A z kwiatów bum robią się wielkie – nakreślił rękoma okrąg w powietrzu obrazując im jak wielkie – gwiazdy.
 
- dziękujemy ! – oblazły go jak szarańcza.  Myślałem, że ich nienawidzi. Sam miał tylko jednego syna, a ja z Hermioną doczekałem się gromadki po Ginny. – ciocia Ignis ! 

- nie ciocia Ignis.  upomniałem je. 

- co dzieciaki ? ja niestety przychodzę do was z pustymi rękoma. 
- pokaż nam sztuczki ! 

- nie, nie będzie bawienia się ogniem. 

- łapcie – wypuściła im ognistego złotego znicza.  Owszem, magia imponująca, ale nie w moim domu. Zgasiłem go. – Harry – podeszła do mnie, chciała mnie przytulić. Odsunąłem ją. – nie przy dzieciakach. – dałem się objąć. – bracie. 

- nie bracie. – odsunąłem ją od siebie widząc, że dzieciaki znikły na górze bawiąc się wybuchową lukrecją. – nie jestem twoim bratem. 
- Harry … - w oczach Ignis widziałem smutek, żal no i odrobinę złości. – zrozum, to wszystko robiłam dla ciebie. 
- nie wierzę. Robiłaś to po to, żeby teraz mieć mnie daleko od siebie. No  i ci się udało ! A teraz wynoś się z mojego domu ! 

- grozisz mi nawet nie wypijając porannej kawy. No ciekawie. – zażartowała, ale szybko została przyciągnięta do boku Dracona. – kociaku … wieczorem. 

- a gdzie zgubiliście syna ? spytałem agresywniej. 
- Scorpius jest na zawodach szermierczych. – odpowiedziała spokojnie Ignis. – zaparł się na ten sport, ale ma efekty. Nie zmuszam go do Quidditcha. 

- nie gra !?  Hermiona była zdziwiona.
- na razie ma spełnienie w innym sporcie, owszem gra, ale nie z takim wielkim zamiłowaniem z jakim dzierży floret.  

- widzę, że zamiłowanie do broni ma po mamusi.  warknąłem.
- Harry … - Hermiona ucięła moje uwagi. – dzieci są na górze, uspokój się. 
- ciebie też widzę omotała wokół palca. – prychnąłem. – zapomniałaś jak jego ciotka cię torturowała ? jak pogłębiali ci rany !? 
- Harry, ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię wybaczyć i odciąć się od przeszłości. – stwierdziła z wyższością Hermiona. – poza tym ubierz się. 

- spokojnie, ja się przyzwyczaiłam. Nie zwróciłam nawet na to uwagi. zapewniła Ignis.
- tak, ale jak ja się tylko rozbiorę to od razu zaczynasz – wymamrotał jej na ucho Malfoy. – nie jest tak ? 
- o, proszę cię. Do ciebie chyba mi wolno się przykleić. – spojrzała mu w oczy. – hmm ? 

- burdel to nie tu.  upomniałem ich.
- nic się nie zmieniłeś Potter. – Malfoy westchnął. – ja tu jestem pokojowo. Albus przecież przyjaźni się ze Scorpio. 

- i ubolewam nad tym. 
- Harry !. Hermiona ucięła moje narzekania dosyć zaskoczona.
- taka jest prawda ! ich syn niedługo zacznie wdawać się w rodziców, czyli w manipulantów i kłamców ! 

- tato nie krzycz na ciocię Ignis.  dzieciaki przytuliły się do nóg byłej Ślizgonki.

- spokojnie – jej kolana szczęknęły kiedy kucnęła do nich. – wiecie dzieciaki, powinniśmy już iść. przytuliła każde z nich.
- nie.  zaprzeczyły zgodnie.
- w sumie to zostańcie na obiedzie, będzie miło.  Hermiona wysunęła propozycję.
- na obiad musimy iść. Teraz są walki przygotowawcze, potem zaczyna się właściwy turniej. Obiecaliśmy Scorpiusowi, że będziemy. 
- no dobrze. – dzieciaki ją puściły. – papa ciociu ! 
- pa. – uśmiechnęła się do nich. – o, Harry. Ministerstwo na pewno da ci urlop. – na stole leżały bilety. – Bułgaria vs Irlandia. Za kilka tygodni. 
- wiesz co ? – podarłem wszystkie bilety. – zabieraj je sobie. 

Ignis zaczęła płakać, Malfoy ją przytulił. – no już, to nic. uspokajał ją. 
- nic ? – odepchnęła go od siebie na kilka centymetrów. – kocham cię, ale to mnie boli. 

- Harry. – Hermiona nie rozumiała czemu to zrobiłem. – zobacz. – dzieci też były smutne, w końcu zawsze chciały zobaczyć ten mecz. – przeproś swoją siostrę. 
- to nie jest moja siostra.
 - ty świnio – Ignis podeszła do mnie zapłakana. – po tylu latach, ja tyle dla ciebie zrobiłam, widzisz to ? – jej ciało odkryło blizny w kształcie błyskawic. – mam je wszędzie, co rok w dzień Bitwy otwierają się i krwawią jak cholera. Czemu ? Bo uratowałam mojego brata, który mimo tego wszystkiego nadal nie wie jak bardzo go kocham. 
- no już kochanie. Już. – Malfoy zabrał ją ode mnie, wtulił ją w siebie. Pstryknął palcami i odnowił bilety. – już, chodź.     Zniknęli.

- Harry ! – Hermiona spojrzała na mnie zaskoczona. – jak mogłeś ? Ona naprawdę się poświęciła, zrozum.  

- ciebie też omotała. 
- jesteś uparty jak osioł. 
- nie Hermiona. Ja ją znam. 
- przestań. Nie widziałeś jej tyle lat, czas żebyś jej wybaczył. 
- nie mam zamiaru. 

Wyszedłem na śniadanie do Londynu, przesiedziałem cały dzień w swoim biurze. Może miała rację, że czas najwyższy jej to wybaczyć ? 

Nie. 
Ignis ma w tym cel, uśpić moją czujność a potem znowu coś wymyślić. 

Na pewno zależało jej na naszej obecności na tym meczu, od Bitwy robiła wszystko, żeby tylko mnie sobie zjednać.     Ale robiła to pewnie z wyrzutów sumienia albo wyrachowania. Omotała już moje dzieci, Hermionę, tylko ja zostałem normalny.  

Przecież jej kochaś zabił Rona, Ginny, bliźniaków, Molly i Arthura Weasley.  
Ona patrzyła na ich śmierć z obojętnością, mogła go przecież powstrzymać ! A tego nie zrobiła ! 

Chociaż zniszczyła Voldemorta,  a wtedy przy Bitwie miała wybór, albo jego zachowa przy życiu, albo mnie. Wybrała mnie, Voldemort był już tylko legendą. Dzięki niej martwą. 
Nadal mnie kochała jak brata.  Ignis na pewno robiła to dla mnie, nie miała innej rodziny, oprócz Malfoy’a, no i jego pokręconej strony.    


Po długich walkach postanowiłem jej przebaczyć, jednak nie informowałem o niczym Hermiony.


Ignis sama dowie się na rozgrywce.

 Po kilku tygodniach wypadał ten mecz.
Zabrałem dzieciaki i Hermionę, w końcu jakoś mnie przekonali, że też mam być, chociaż wolałem tą rozmowę z Ignis odwlec jak najdalej. 

Widziałem na trawie drużynę Bułgarii, Ignis rozglądała się po trybunach, widziała mnie i się uśmiechnęła.  Wyleciała do nas. 
- jednak jesteś bracie. 
- jestem. Siostrzyczko. 
Uśmiechnęła się i miała łzy w oczach. – do zobaczenia po meczu. uścisnęła mi dłoń dosyć mocno i wyleciała na dół z powrotem.
- do zobaczenia. 

Mecz, tak jak można było się tego spodziewać po Ignis, trzymał nas w napięciu czy zdobędzie znicza przed Irlandią, czy powtórzy sytuację z Mistrzostw Świata, które razem z nią oglądałem jeszcze jako dzieciak.
 
- ostatnie sekundy meczu, punktacja jest równa. Czy Ignis zdobędzie znicza czy będzie to jej pierwsza w karierze porażka ? 

- no dalej. - wymamrotałem pod nosem. - złap go. 

- co ona robi ? – Ignis wisiała do góry nogami i leciała nad trybunami. – dosyć dziwny moment na witanie fanów, był na to czas na początku spotkania. – siostra wyskoczyła na dół z miotły. – co ona wyprawia ? czy presja czasu i fanów sprawiła, że Ignis postradała zmysły ? – widziałem przy trawie znicza, Irlandczyk patrzył na nią jak na szaloną, ale dopiero teraz zrozumiał, że nie zdąży wynurkować kiedy ona spadnie na cztery łapy. – nie, tam jest znicz !. – próbował uciekać, ale dostał się do rąk Ignis błyskawicznie. Siostra usiadła po turecku na trawie i podniosła dłoń z zaciśniętym w niej złotym zniczem. – widać szaleństwo czasami wychodzi na dobre. Wygrywa Bułgaria wynikiem 1350 do 1000. 

Na murawę zlecieli się fani, nawet nie zdążyłem policzyć do trzech kiedy moje własne dzieci zniknęły i poleciały do cioci się przytulić.  Fala ludzi z długopisami i aparatami też nie dawała jej spokoju dopóki nie weszła do szatni. 
Ale i tam chciało wpierdolić się kilku paparazzich, jednak ich wygonili jej koledzy z drużyny.
Czyli stary skład Slytherinu z Flintem na czele. 

Draco wszedł zaproszony do szatni. 
Przez drzwi było słychać jak gratuluje Ignis występu, jak, oczywiście nie odmówił sobie tego, ją całuje. – no już kochanie, bo nie przebiorę się do wieczora. Ignis odgoniła go od siebie. 
- wiesz, że dla mnie mogłabyś tak zostać. 
- a, łapki z daleka. – odsunęła go od siebie. – ale zawiązać na mnie gorset byś mógł …
- nie wiem dalej po co ty go nosisz, ale – sekunda. – proszę.  wyszli na dwór.
- no już, udusicie mnie.  Zażartowała i rozgoniła dzieciaki, otaczające ją ze wszystkich stron, tak samo jak starych fanów ze Slytherinu. Po kolejnej  fali dziennikarzy podszedłem do niej. 

- siostrzyczko – rzuciła mi się z piskiem na szyję. – no już.
- bracie. – widziałem jej szkliste oczy. – ty … 
- przepraszam. – wymamrotałem. - dotarło do mnie.
- nic się nie stało. 

Wieczorem trafiłem do jej domu, na przyjęcie świętujące mecz.  Malfoy upiekł sam, byłem świadkiem widzącym go w kuchni, tort marchewkowy i dał jej oraz jej drużynie pod nos.

- dzięki kochanie. Ale przez ciebie przytyję jeszcze bardziej. 
- przecież uwielbiasz ciasto marchewkowe. 
- Fluffy uwielbia, ale co z tego. 
- o, zapomniałem o Fluffym – połaskotał ją w brzuch. – przywitany ? 
- zostaw Fluffy’ego w spokoju. Bo się obrazi. 
- znam sposób na obrażonego Fluffy’ego. – wymamrotał jej na ucho. – ale nie przy gościach. pocałował ją w szyję. 

- Harry, zabierzesz go ode mnie ? Ignis spojrzała na mnie z żartem. 
- nie licz na to. To twój problem. 

- mamo ! – Scorpius ją znowu przytulił. – jak ty to zrobiłaś !?
- tajemnica zawodowa skarbie. Powiem ci jak przejdę na emeryturę.
- ale to zajmie wieki ! zaoponował rozczarowany syn.  Wdał się w Malfoy'a. 
 - no właśnie.  zaśmiała się Ignis.     

Całe towarzystwo, a więc i my, siedzieliśmy tam do nocy.  Potem wygoniła nas delikatnie, drużyna się rozeszła, a Ślizgoni wbrew pozorom nie byli tacy źli.  
Owszem byli w Śmierciożercach, ale dla ochrony własnych rodzin.  Teraz to pojąłem, że nie każdy był zły bo lubił być zły. Oni nam pomagali, wpleceni w misterną intrygę Ignis tylko delikatnie przez nią popychani do działań.
Siostra zmarnowała całe lata po to, żebym teraz siedział z nią przy stole i świętował jej zwycięski mecz. 

* Ignis * 

Harry w końcu mi wybaczył to wszystko.
Po tylu latach, nareszcie. 

Draco spojrzał na mnie szczęśliwy a Scorpio też podejrzanie się uśmiechał, smykałkę do knucia i łobuzowania miał po mnie, ale łobuzerski uśmieszek po tacie.
Obaj się na mnie rzucili w miśku, Draco oczywiście składał krótkie buziaki na mojej szyi, a Scorpio zaczął mnie powoli dusić. Tak, siłę miał i po mnie, i po tatusiu.
- Scorpio daj mamie odetchnąć, bo się udusi. - Draco skarcił naszego syna, który się grzecznie odsunął. - Ignis ...
- co ty knujesz ? 
- nic. - Aryjczyk próbował się zakryć kłamstewkiem. Ale po sekundzie mnie pocałował. - kochanie, twój brat wreszcie zrozumiał. 
- wiem. - przytuliłam go z piskiem. - nareszcie. Nie wiesz nawet jak bardzo się cieszę. 
- ale zaraz połamiesz mi żebra. 
Rozluźniłam przytulenie, a mój mąż oczywiście jeszcze raz pocałował ugryzienie.

Ostatnia sprawa rozwiązana, mogłam spokojnie odetchnąć i cieszyć się odzyskanym bratem.
A niedługo Scorpio jedzie do Hogwartu na pierwszy rok szkolny.