piątek, 8 maja 2015

PIERWSZE PO

Hej !
Po pierwsze, zapraszam Was serdecznie na bloga, którego prowadzę z moją koleżanką od lat - Michigo Black. Jest tam świeży rozdział, po dosyć długiej, nie ukrywajmy, przerwie. 
LINK

Poza tym, mam dla Was dosyć ... hmm ... osobliwe opowiadanie, którego pomysł powstał w najmniej oczekiwanym momencie.
Jest to pairring typu Drapple, jednak w tym wypadku, jest to Igapple. A dla tych, którzy nie nadążają Ignis x Apple.

Miłej lektury !

Igapple




Po wielu latach po Bitwie wszystko się zmieniło.
Ignis po okresie gry, u szczytu sławy zeszła z drogi normalności. Z powodu tragicznej i nieodwzajemnionej, a na pewno też w jakimś stopniu chorej, miłości najpierw próbowała zabić siebie, potem, skutecznie zresztą, zamordowała kobietę.
Jednak ze względu na jej poprzedni status, oraz sławę została uznana za psychicznie chorą i została umieszczona w Świętym Mungu.
Na szczęście, albo i nieszczęście, leczył ją obiekt tej chorej i płonnej fantazji – Dracon Lucjusz Malfoy. Był on uznanym Uzdrowicielem, oraz jedynym medykiem jakiego była szukająca akceptowała w swoim otoczeniu.
Ten dzień nie różnił się niczym od poprzednich, rutynowych poranków doktora Malfoy’a.
- Ignis. – Spojrzał na pokój. Nie było jej nigdzie widać, ale wiedział, że po tej kobiecie można było spodziewać się wszystkiego. – Ignis, gdzie się chowasz. – Zmienił ton głosu na bardziej odpowiadający jej uszom. Nienawidził jej odwiedzać. Choć była bez wątpienia piękną kobietą, to nie chciał jej chorych uczuć. – Ignis. – Zamknął drzwi, przeszedł przez jej pokój.
- Ooo Draacoo … - Siedziała za stolikiem, ubrana w dosyć rzucającą się w oczy suknię. – Spóźniłeś się. Jakaś siksa się ciebie czepiła ? – Przechyliła głowę z troskliwym wzrokiem. – Powiedz, wiesz, że mogę rozwiązać ten problem. –
- Przestań. – Prychnął zły. Oczywiście, od samego rana dawała mu się we znaki.
- Nie umiem. – Przysunęła się, ale odsunął ją zaklęciem. W tym pokoju jej moc, choć nadal ogromna, była ograniczona. Nie raniłaby go, wiedział o tym, ale to nadal nie dawało mu poczucia bezpieczeństwa. Była nieobliczalna, a z drugiej strony było mu jej odrobinę żal. Sam miał niespełnioną miłość, jednak nie napraszał się o jeden drobny gest pozytywnych uczuć. – Nie odrzucaj mnie. Przecież wiem, że w głębi serca coś do mnie czujesz. –
- Nic nie czuję. – Odpowiedział chłodno. – Twoje leki. –
- Nie cierpię tych kapsułek, tabletek i kroplówek. Moje lekarstwo jest przecież przede mną. – Wyciągnęła ku niemu dłoń, jednak zdecydowanie ją odsunął. Zasmuciła się, ale nie wzięła tego do siebie, nawet w psychiatryku zachowała swój charakter. A ona zawsze dostawała to, czego chciała. – Przecież wielu twoich kolegów chwali się ile pacjentek się tak wyleczyło. Raz, tylko raz Draco. –
- Nie. – Wstał od stolika. – Jestem tu za dwie godziny, niedługo jest śniadanie. Zjedz coś. –
Zatarasowała mu drzwi, jak zawsze kiedy chciał wyjść. Jednak i na to miał metody. – Nie znoszę jak mi się odmawia. Obiecałeś. Obiecałeś mi to. –
- Nic ci nie obiecywałem. – Warknął. – Przesuń się. –
- Nie. –
Draco przyzwał zaklęciem personel, który zabrał Ignis za ramiona. Zatrzasnął za nim drzwi. 
Słyszał jak krzyczy, że jeszcze będzie prosił, że ona nie odpuści. Potem nastąpiło głuche zaklęcie, o którym Uzdrowiciel wolał nie wiedzieć, więc udał, że nie słyszy tłumionych krzyków bólu spowodowanych Cruciatusem. To go dziwiło, pomimo swojej wielkiej mocy Ignis nigdy nie odsuwała zaklęć. Tłumaczył to sobie jednak tym, że chce w nim wzbudzić litość i wyrzuty sumienia.

Po kilku godzinach musiał wrócić do niej jednak na kontrolę. Siedziała przy stoliku, czekała na niego.
Tym razem na srebrnej zastawie piętrzyła się piramidka z jabłek. Uśmiechnęła się na jego widok.
- Znowu mi to zrobiłeś. – Mówiła z lekkim żalem. – Wiem, że to kara, ale obiecuję się poprawić. – Zapewniała go tak po raz enty. – Siadaj, mam dla ciebie na przeprosiny jabłka. Przecież je lubisz. – Sięgnął po jedno z nich. Ugryzł owoc, a Ignis z uśmiechem dumnej matki patrzyła jak w kilka minut z owocu zostaje ogryzek. – Daj. – Odebrała go z jego ręki delikatnie. Postawiła resztki na parapecie. – Czemu milczysz ? Nie lubię jak milczysz. To oznacza coś złego. –
- Nie ma cię jak leczyć. –
- Jest lek. – Podeszła do niego, chociaż nienawidził być dotykany przez pacjentów, to jednak jej wolał nie drażnić bardziej. Może dawał jej w ten sposób swego rodzaju terapię, czy nadzieję, ale preferował jednak nie zostać jej ofiarą. Położyła mu delikatnie dłonie na ramionach, nie napastliwie, ale bardzo subtelnie. – Wiesz jaki. Wiesz doskonale. – Wymamrotała mu na ucho. – Tylko to zrób. –
- Nie. – Odmówił jej. Nie chciał jej. Nie pragnął. – Jesteś chora. –
- Na miłość do ciebie. – Odparła ze łzami. Jej nastroje były zmienne jak kwietniowa pogoda. Usiadła na łóżku. – Zrozum Draco. –
- Doktorze. – Naznaczył. Jednak nie było sporów z jej strony o to miano. Co było dziwne, bo zwykle po tym słowie się sprzeciwiała. To znaczyło, że jest źle. – Coś się stało ? –
Podniosła na niego oczy ze szlochem. – Coś ? Jeszcze się pytasz !? – Uniosła się. – Codziennie kiedy wychodzisz jakiś idiota tu wpada tylko po to, żeby mnie pobić, więc jeśli pytasz o „coś” to już długo przestało to być „coś” ! – Wykrzyczała mu w twarz. – A ty i tak pewnie teraz wyjdziesz, zamkniesz drzwi i udasz, że nie rusza cię moje cierpienie. –  Milczał. Nie wiedział, że aż tak Ignis tu cierpiała. Chociaż nie mógł powiedzieć, że nie z własnej winy, to jednak brutalność personelu dopiero teraz do niego dotarła w takim ogromie.  – Jesteś najłagodniejszym tu lekarzem, jeśli stąd znikniesz to mnie skatują. – Usiadła przed nim na podłodze zalana łzami. Czepiła się jego fartucha. – Nie zostawiaj mnie. Proszę. – Dracon miał serce, widział, że dziewczyna nie kłamie, bo patrzyła mu w oczy. Nie umiała go okłamać i sama mu to wiele razy powtarzała. – Proszę. – Czekała na jego reakcję.
Podniósł się z miejsca, Ignis opadła na deski jak odczepiona od sznurków marionetka. Uzdrowiciel przeszedł pokój kilkakrotnie. Nie miał łatwej sytuacji. Z jednej strony znał ex-szukającą i wiedział, że jeśli chciała to potrafiła grać, jednak jego nigdy nie potrafiła okłamać, a z drugiej miał pojęcie, że ona sama była powodem tylu bolesnych przeżyć, skoro się rzucała.  
- Zrozum mnie dobrze. Będę cię leczył, ale teraz musisz mi coś obiecać. –
- Wszystko. –
- Nie rzucaj się za mną. – Wychodził przez drzwi. Dziewczyna zacisnęła wargi i spokojnie patrzyła jak ją opuszcza. Widział, że wiele ją to kosztowało. Jeden z wielu w tym rejonie ochroniarzy spojrzał na Draco. Skinął mu głową, medyk odpowiedział tak samo.
- Nic panu nie jest ? –
- Nie. Śpi. – Odpowiedział chroniąc ją jednocześnie przed brutalnością. Chociaż niezbyt w nią wierzył, to jednak nie chciał jej przysparzać bólu bardziej niż sama to robiła.  
Ochrona nic nie powiedziała, kontynuował milcząco obchód, a kiedy stwierdził, że doktor Malfoy jest wystarczająco daleko podszedł pod drzwi pokoju Ignis.
„ Jednak wedle przewidywań chce to sprawdzić. ” - Blondyn obejrzał drzwi. Aportował się cicho i jeszcze jako niewidzialny, obserwował sytuację. Wiedział, że Ignis go wyczuła, spojrzała w stronę gdzie się pojawił, jako niewidoczny cień i leciutko się uśmiechnęła.
Jednak po kilku sekundach do komnaty bez żadnego światła wtargnęło pięcioro ludzi.
„ Wiesz doskonale, że nie umiem cię okłamać. ” – Ignis przekazała mu myśl. – „ Są tu na swoje codzienne zabawy. ” – Jakby prychała.
- No, widzę, że naprawdę śpisz. – Podeszli do łóżka. Zaczęli trącać pościel dosyć drwiącymi gestami i obraźliwymi. – Ale to już pora na ucieszenie nas. –
Kiedy mężczyzna chciał odkryć kołdrę i uderzyć dziewczynę w twarz Dracon musiał interweniować. Wymamrotał kilka zaklęć, a Ignis wspomagając go delikatnie przyzwoleniem na jakiekolwiek czary, czego efektem było pocięcie napastników na pół. Chciał użyć dosyć delikatnej formy Sectumsempry, jednak to ona musiała tak podnieść czar.
- Zwariowałaś ?! Posądzą cię teraz o pięć mor – Ignis przytuliła się do niego kurczowo, co go zatkało.
- Mówiłam ci. Mówiłam. Nie odchodź. Ja .. ja obiecuję, że już nie będę … ale … ale zostań. – Płakała. Dracon pogłaskał ją po głowie, na znak wsparcia.
- Nie rób sobie nadziei. – Skrócił chłodnym tonem i odsunął się kiedy już ex-zawodniczka zgryzła wari, na znak, że już jest spokojna. – Dasz radę ich … pozbierać ? –
- Zbierałam gorsze trupy. – Prychnęła dumnie i po kilku sekundach ochroniarze wybiegli przerażeni z jej pokoju. – Obiecujesz zostać ? –
- Obiecuję. – Dracon unikał tego słowa w rozmowach z pacjentami, ale tym razem nie miał innego wyjścia. Nie mógł odejść, tylko ją w tym upewnił.

Po kilku spokojnych dniach, a kiedy piętro gdzie mieszkała Ignis nagle opustoszało z powodu ozdrowienia wszystkich innych szaleńców, Draco przechodził pustym korytarzem. Została mu tylko ona do wyleczenia.
Jej drzwi były uchylone, jednak nie było jej widać.
- Naprawdę mogę ? – Spytała cicho. Westchnęła. – Obiecuję, nie będzie bolało. – Zachichotała. – Jesteś taki twardy … - Kolejne westchnienie. Jeśli jakikolwiek mężczyzna wszedł do jej pokoju to na własne ryzyko i on, Dracon Lucjusz Malfoy, go ratować nie będzie. Jeśli był zdrowy psychicznie wiele ryzykował, jeśli był chory, to miał pecha. – Naprawdę … - Kolejne westchnienie. – Przestań. – Szept, który był słyszany tylko przy jej wielkim uniesieniu. – No dobrze, ale szybko. – Nie był pewny, czy nie dostała schizofrenii, ale na pewno nie mówiła tego do niego. Jednak cała sprawa trąciła erotyką. – Mhmm … Jesteś taki słodki … - Otworzył gwałtownie drzwi, widział Ignis … zjadającą jabłko. Spojrzała na niego zdziwiona. – O co chodzi ? – Dracon stał wbity w bruk, nie wiedział czy to co słyszał było efektem jego przepracowania, czy też to co widział to halucynacja. – Coś się stało ? –
- Ty … Ty jesz jabłko … -
- Amerykę odkryłeś doktorze. – Zażartowała i odstawiła jabłko na stolik czułym gestem. – Coś w tym złego ? –
Draco nadal nic nie rozumiał. – Mówiłaś do niego … -
- Zazdrosny o jabłko ? – Zaśmiała się, jednak nie zdążyła zrobić nic więcej. Dla nerwów Uzdrowiciela to było zbyt wiele. Spalił wszystkie owoce. – Co ty … - Przytulił ją. – Moje … Moje jabłka … -
- Następnym razem wybierz manię, która ci odpowie. –
Dziewczyna spojrzała na niego z nadzieją. – To znaczy, że …. Że … Że mogę znowu … - Zaczęła piszczeć ze szczęścia i rzuciła się na szyję doktora Malfoy’a.  A on ze zbolałą miną spojrzał w lustro.  " Na co mi przyszło ..."  - Przeszło przez jego głowę




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz