poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rok VII Rozdział Drugi Bez Zaklęć Ani Rusz

Harry poprowadził nas pod kwaterę Zakonu Feniksa, dom po Syriuszu, który miał na własność pod adresem Grimmauld Place 12.

weszliśmy przez próg.
na wejściu pojawiła się chmura z kurzu, która przeobraziła się w Dumbledore'a.
- nie ja cię zabiłem. rzucił idący jako pierwszy Harry, potem powtórzył to Ron i Hermiona.
- nie ja cię zabiłem. zjawa przeszła do Draco.
stał zaskoczony, lekko spanikowany na wspomnienie.
^ słonko, powtórz za mną.^ - nie ja cię zabiłem.  powiedział po chwili.
zjawa wybuchła i wróciła kurzem w dywan.

- Ignis od kiedy namawiasz ludzi do kłamstwa ? - rzucił Ron. - myślałem, że wolisz kiedy ludzie są szczerzy.
- nie denerwuj mnie nawet. - warknęłam. - widziałam śmierć Kruma, mamy na głowie cholerny pościg, a ja kompletnie nie mam humoru na kłótnie.
Draco objął mnie w talii. - nie denerwuj jej Weasley. bo zacznie rzucać noże. - pogładził mnie po boku. - nie polecam tego.
- nie prze - uniosłam dłoń do góry, coś usłyszałam. wyjęłam jedno krótkie ostrze. - poczekajcie tu. coś tu chyba myszkuje.

wciągnęłam do nosa powietrze, wyczułam skrzata domowego. poza nim nic.
- Stworku ! - przyzwałam stworzenie. pojawiło się przy moich nogach. Harry opowiadał o gburowatości Stworka, ale był taki bo go nie lubił. - coś znalazłeś ciekawego ?
- nie pani. Stworek chciał jedynie pójść po coś do jedzenia dla siebie. - zaczął po ukłonie. - pan Potter. i zdrajcy krwi. w tak szlachetnym do - pokazałam mu nóż. ucichł. - panicz Malfoy. czysta krew trafiła w odpowiednie progi. - skinął mu głową Stworek. Ślizgon się lekko uśmiechnął. - ile pokoi przygotować pani ?
- trzy Stworku. i postaraj się do tego o dobrą kolację.
- oczywiście pani.   skrzat zniknął.

- czemu trzy ?  rozumiem, że ja mieszkam z Ronem. Hermiona sama. ty osobno a on ? Harry wskazał na Draco.
- odrobinę szacunku, to mój chłopak. - ^jeszcze^ - rozumiem, że możecie się nie lubić, ale jakoś ty Harry wyskakujesz z pretensjami. więc łaskawie niech Wielki Harry Potter odpuści sobie kłótnie bo nie ręczę za siebie.
- nie denerwuj się - Draco delikatnie pogładził mnie po szyi. - herbaty ?
- zmień koszulę. - lekko się uśmiechnęłam, usiadłam na kanapie salonu. - jest tu gdzieś zielona.
- masz nawet syrop malinowy i cukier. - zaczął weselszy arystokrata. Harry'ego zamurowało to, jak bardzo otwarcie zachowywaliśmy się w jego domu. - co jest Potter ? - usiadł obok mnie, objął mnie. teraz dotarło do mnie, że mogłam ocalić Kruma. - Ignis, o co chodzi ?
- mogłam do cholery zostać. uratować go.
- nie mogłaś. - Draco zaczął swoje zwyczajowe przytulanie mnie. - najwyraźniej tak musiało być. poza tym, znalazł godną następczynię w drużynie.
- nie, do tematu kariery potem. - odgoniłam i spojrzałam w czerwoną od syropu herbatę. - ale jego zabójca też gryzie piach. tyle mogłam dla Łowcy zrobić.
- Ignis zapomniałaś o czymś - Draco podał mi pierścień Łowcy Dumstrangu. - ostatnie słowa twojego przyjaciela "daj jej to cholerstwo".
uśmiechnęłam się. - no, skoro oddał mi powinności w Dumstrangu to trafię na Syberię w takim razie.
- daj - założył mi pamiątkę po Bułgarze na palec wskazujący prawej ręki. - od dzisiaj Łowczyni poszerzyła teren Hogwartu.
- przestań. - odgoniłam i wypiłam łyk herbaty. - szt.
wstałam z kanapy i podeszłam pod drzwi.
aportował się tam Zgredek.
- witam panią Ignis. Zgredek tu jest po panicza Draco. jego rodzice kazali zabrać go do domu.
- boją się o opinię publiczną. w końcu ich synalek to Śmierciożerca. prychnął Harry.
Draco  miał sztylet ode mnie i wykonał przed nim ruch jakby podkładał mu ostrze pod gardło. - następnym razem nie będę tak łaskawy. - schował zabawkę do kieszeni. pocałował mnie w policzek. - do zobaczenia Ignis.
- do zobaczenia. ukradłam mu na chwilę usta.
- napisz. rzucił "szarmancko" i zniknął.
- oczywiście. uśmiechnęłam się pod nosem. w miejscu w którym stał leżała róża.
jak zawsze, nie nauczy się.   podniosłam kwiat i powąchałam.

Harry i koledzy poszli do siebie ogarnąć się.
mi Stworek przydzielił pokój Regulusa Arkturusa Blacka.  ściany pokryte odłażącą zieloną boazerią, na łóżku z baldachimem motyw węża w kolorze srebra. meble były czarne, zapewne hebanowe. w końcu Blackowie byli dość bogatym rodem. a Regulus kontynuował tradycję przydziału do Slytherinu.

usiadłam na łóżku, w ścianie po prawej od drzwi były drugie odrzwia. prywatna łazienka, pięknie.
ale nie na teraz.  położyłam się na pościeli.

chyba nawet zasnęłam, otworzyłam oczy wieczorem. szkoda, że bez Draco, ale mówi się trudno. podniosłam się, Stworek podał na stół kolację.
- panicz Malfoy prosił, by ci przekazać pani, że wrócił szczęśliwie do domu. a jego rodzina przesyła pozdrowienia. skrzat skinął głową z szacunkiem.
- oczywiście odwzajemniłeś je w moim imieniu. - odpowiedziałam na co Stworek pokiwał głową energicznie. - dziękuję. - zajęłam miejsce przy stole i zaczęłam jeść. kolacja nie najwyższych lotów, ale na pewno lepsza niż jakby ktoś inny tu gotował. - jakieś pomysły ?
- posiedźmy tu kilka dni, musimy coś wymyślić. trzymajmy się z daleka od okien, mogą nas zauważyć, a twój kolega na pewno przekaże ojczulkowi, gdzie jesteśmy.
- odczepisz się od niego !? - podniosłam się z miejsca. - owszem zabił. ale nie miał innego wyboru. ty na jego miejscu gdybyś miał tam Ginny pod nożem i pod Irritum też byś się nie zawahał ! krzyknęłam z wyrzutem i poszłam na górę.

usiadłam pod drzwiami. wyciszyłam je, uniemożliwiłam podglądanie.
poszłam spać.

nie miałam zamiaru nic zrobić z dzisiejszym dniem.
jutro pójdę do "Ukąszenia" i uruchomię sieć lodówek na najbliższe dni.  tak, bo nie ma to jak lenić się przez kilka dni a wieczorami iść do klubu i wypić odrobinę krwi.
idealne wakacje.  no. prawie idealne.  perfekcyjne byłyby z Draco.
ale niestety nie ma go tu, a radzić sobie muszę.

wstałam z łóżka, poszłam się wymyć i ogarnąć.
wróciłam do pościeli i znowu poszłam spać.
rano obudziłam się o świcie, przeciągnęłam się i w piżamie zeszłam na dół po herbatę.
- pani Ignis. o tej porze ? - Stworek zdziwił się moją obecnością przy myciu podłogi. - tak, Stworek zmywa ślady obecności szlam w tym domu.
uśmiechnęłam się. nareszcie ktoś o tak ciętym języku. i jeszcze pod moją komendą. - to chyba spędzisz wieczność z tym mopem. - zażartowałam cicho. przeleciałam delikatnie nad ziemią i Stworkiem do kuchni. skrzydła wolno przecinały powietrze, unosiłam się jakieś dwadzieścia centymetrów nad ziemią, tyle mi wystarczało. zrobiłam sobie herbatę, znalazłam wiązkę lukrecji. usiadłam z nią na kanapie i włożyłam lukrecje między zęby.  wyglądałam trochę jak Spade trzymający w ustach niezapaloną czarną fajkę.
herbata stała na stoliku przy kominku.  - nie ma to jak lukrecja i dobra herbata.  rozparłam się w fotelu.

po tym iście wielkim śniadaniu poszłam na górę, wielce zaskakujące prawda ?, położyć się spać.
chciałam jak najszybciej mieć dzień z głowy i iść do "Ukąszenia" przekazać Raulowi, że ma mi znaleźć krew, oraz informacje i miejsce na wokalu.
jednak nie dane mi było iść spać.  pobudziła się reszta, zeszli na dół. zrobili rumor w kuchni. Stworek, wygoniony najpewniej, wyklinał ich w duchu.
och jak ja się z tobą zgadzam ! nie dają mi spać !

usiadłam na łóżku, chciałam po prostu odpocząć. spać.
posiedziałam tak z godzinę. myślałam o Draco, o jego miodzie. o tym jak wyglądał, o tym jak mi wcisnął do ręki słoik cieczy.  och taak. był taki gorący wtedy na Święta.
opadłam na kołdrę. widziałam go tak jak wtedy.
- Draaco - westchnęłam i przewróciłam się na bok - skarbie. - wyjęłam jego koszulę z miodu właśnie. przytuliłam ją do twarzy. - mhmm ... tyle przyjemności z tej jednej pieszczotki. tyle zapachów. - przerzuciłam się na drugi bok. - skarbie.  - spojrzałam pusto na materiał. - do zobaczenia w pociągu. odłożyłam materiał z powrotem do kufra.

wstałam z łóżka i otrzepałam się z marzeń o Draco.

zeszłam na dół. jedli śniadanie w najlepsze.
- o Ignis, obudziłaś się. śniadanie .. zaczęła Hermiona.
- wali mnie śniadanie. ja swoje miałam. - odpowiedziałam. - a ile mamy tu siedzieć ? muszę wiedzieć ile mugolskich zleceń przyjąć żeby wyżyć.
- postanowione, że posiedzimy tu jeszcze tydzień. - odpowiedziała mi Gryffonka. - jakich zleceń ?
- och, brudna robota z półświatka. nic nadzwyczajnego. - wzruszyłam ramionami. - jeśli to nie problem, ja wyjdę, znajdę sobie robotę i wrócę. a wieczorem idę.
- gdzie idziesz ? zainteresował się Harry.
- do klubu. nie wolno mi ? - spojrzałam na niego zdziwiona. - idę sama, muszę mieć odrobinę rozrywki. a korzystając z tego, że Londyn nie śpi to i znajdę sobie dodatkowe zadania i przekąski. - denerwowanie brata mnie bawiło. - zadanie w postaci kolejnego zlecenia. - zabrałam skórzaną kurtkę. - to ja idę.

wyszłam na ulicę.
widziałam obstawę domu, w postaci czterech obserwatorów. ojciec musiał udać, że potrzebna jest ta obstawa. to mnie trochę bawiło, ale z drugiej strony wiedziałam, że to konieczne.

przeszłam pogwizdując do stacji metra.
zadzwoniłam tam do Raula.
- hej, słuchaj potrzebuję dwóch rzeczy. dziś wieczór wokal, a druga znajdź mi jakiegoś mugolskiego mafioza cokolwiek, byleby dawał zadania i dobrze płacił. plus ściągnij mi jakiegoś kolegę, który jest oczami i uszami Nokturnu. przyda mi się wiedza na bieżąco.
- dobra, się robi. a coś w zamian ?
- nie sypnę cię przed ojcem ? - zasugerowałam mu. - bo nadal chyba masz nóż na gardle, prawda ? tylko ode mnie zależy czy dopuszczę do ścięcia ci głowy, czy ciągle będziesz chodził. - uśmiechnęłam się do siebie. - och i znajdź mi kolegę Bonesa, tego czarnoskórego, łysego fryzjera.
- dobra, załatwię ci wizytę. wszystko na dzisiaj ?
- nom, dobrze by było. muszę się ogarnąć. to jak ? wszystko będzie ?
- tak. za kwadrans dam ci godzinę wizyty.
- dziękuję, za dobrą współpracę. - rozłączyłam się i wsiadłam do metra. nie obchodziło mnie gdzie jedzie, byleby daleko. dojechałam tak psim fartem i z przesiadką na Camden. akurat zadzwonił Raul. - nom ?
- wizyta w jego salonie na za godzinę. - poinformował mnie jak sekretarka. - oczy i uszy Nokturnu będą o jedenastej przy barze, mugol będzie o dziesiątej, lub o północy. wokal masz, a do wyglądu przekąsek jakieś zalecenia ?
- no oczywiście mają wyglądać dobrze, reszta mnie nie interesuje. chodzi mi głównie o krew.
- okej.
- do zobaczenia w "Ukąszeniu". zakończyłam rozmowę.

home, sweet home.
otworzyłam swoje drzwi.
czekała tam na mnie niespodzianka, w postaci róży z kartką " dla mojej Księżniczki. za przenocowanie."  od Draco.  ale czemu akurat teraz sobie o tym przypomniał ?
trudno, gest się liczy.

usiadłam na sofie. odetchnęłam.
za godzinę wizyta u starego Maurice'a lepiej być nie może.
podniosłam się, przywołałam Harley'a Bonesa. ot tak, dla zabawy chciałam zrobić nim pierwszą przejażdżkę po Londynie, przez przypadek pod adres salonu kolegi nieżyjącego wampira.

wyszłam na zewnątrz, pogładziłam metalowe cacko.
wsiadłam na motor, zapięłam kask, niestety też po Bonesie. ale trudno. choć niełatwo mnie zabić, to bez głowy nic bym nie zrobiła.

maszyna odpaliła, bak pełny. silnik sprawny.
wycie motoru było moim remedium na wszystko.
ruszyłam z miejsca, zrobiłam rundkę poznawczą, choć Harley'a wyczułam od razu.
musiałam przypomnieć sobie drogę do Maurice'a.  pojechałam pod lasek gdzie ostatnio płonęła chatka.
- tyle wspomnień, a ty gryziesz piach stary zboczeńcu. - rzuciłam z uśmiechem. byłam z siebie dumna. odwróciłam motor w kierunku do którego miałam jechać. - dobra, pamięć do drogi, ufam ci. - podjechałam do fryzjera bez trudu, podróż zajęła mi jakieś dwadzieścia minut, może mniej. zaparkowałam motor, wyjęłam kluczyki, schowałam kask do bagażnika. wśród okolicznych przechodniów płci męskiej wywołało to błysk w oczach i zainteresowanie. ech, odczepcie się. pogładziłam maszynę i weszłam do salonu. - dzień dobry, byłam umówiona z Mauricem. - usiadłam na kanapie. ten sam wampir, czarnoskóry i łysy. - pamiętam pana twarz.
- to ty ... pupilka Bonesa. - zaśmiał się i walnął w udo. tak, taka ze mnie pupilka, że go zabiłam. - słyszałem co mu urządziłaś za piekło, wśród nas takie wieści rozchodzą się jak huk po wybuchu. - wskazał mi fotel. - jak ścinamy ?
wyczułam sztylet w jego rękawie. wstałam z miejsca, rozcięłam mu koszulę i wyjęłam sztylet. - jestem tu nie po twoją głowę, a po fryzurę. więc dopóki nie wymierzyłam ci sztyletu zachowaj spokój. - warknęłam przez wypuszczone z ukrycia kły. - dobrze ?
wystraszył się lekko, ale potem zaśmiał. - widać szkołę nie tylko Bonesa, ale i twojego ojca. - wskazał na miejsce. - siadaj spokojnie, nie mam zamiaru urządzać rodzinie piekła z powodu ściętej głowy córeczki tatusia. - zaprowadził mnie do miejsca gdzie mył klientom głowy. - farba i ścięcie czy tylko ścięcie ?
- i to i to. - stwierdziłam, że czas najwyższy zagrać braciszkowi na nerwach. a kolor wybrałam dość szybko. - myślałam nad częścią włosów na czerwono. - zaczęłam rozmawiać z fryzjerem spokojnie, jakby nie doszło tu do drobnej wymiany zdań. - oczywiście przy tym samym ścięciu. będzie pasowało ?
- tak, ale która część i jak duża ? jest wiele możliwości. - wyjął z szafki grzebień z długim szpikulcem. - ale taka - nakreślił linię tuż za moim uchem a po drugiej stronie głowy ją równo wyciągnął. - będzie chyba najlepsza.
- to do roboty. czeka mnie dziś długi dzień.
- nie tylko ciebie. - Maurice najpierw ściął włosy, wysuszył je i nałożył farbę w odpowiednio krzykliwym odcieniu. miałam na głowie ten sam kolor co Kastiel. - mam tylu klientów, że powoli nie wiem, w czyją głowę ręce włożyć.
zaśmiałam się z grzeczności. - a mnie czeka długie zbieranie informacji.
- nie wierzę, że po szkoleniu Bonesa i tym co mu urządziłaś robisz jako "sekretarka".
- nie robię. ale dzisiaj muszę się rozeznać co i jak w Londynie.
- o to inna sprawa. dużo się tu dzieje. twój ojciec przejął Ministerstwo. a w Hogwarcie mają uczyć jego ludzie. czy to aby nie ty ?
- nie, nie śpieszy mi się do użerania z Gryffonami. - mruknęłam rozbawiona. - nie wiem kto ma uczyć, nie interesuje mnie to. dowiem się tego pierwszego września.
- no, można i tak. - widziałam się w lustrze. intensywna czerwień. przejechałam językiem po kłach. - no i ?
- zajebiście. - wstałam lekko z fotela. - ile się należy ?
- 15.
- proszę. - podałam mu kasę. - jakby co, będę kontaktować się przez Raula. ciao. !
wyszłam wesoła.

od razu na motor.
pojechałam na Camden, rozejrzeć się za ciuchami.
nie musiałam długo szukać. znalazłam ładny gorset, w cenie przystępnej.
na szczęście miałam na sobie zwykłą bluzkę, inaczej byłaby kicha.
sprzedawca mnie w nim zapiął. idealnie.
- biorę. - zadecydowałam, odliczyłam kasę i podałam ją. - miłego dnia.
- do zobaczenia Ignis. - pożegnał mnie czyszcząc nóż. znajomy głos, znajomy zapach.  nie. to niemożliwe. zabiłam go. zabiłam go lata temu !  obejrzałam się za siebie. znajomy uśmiech. - nie poznajesz mnie ? - torba z gorsetem niestety trafiła na bruk. - wyglądasz jakbyś rozmawiała z duchem. a ja jestem żywy Kapturku, patrz - dotknął mojej dłoni. - Ignis. - bał się.  nie mogłam z siebie słowa wydusić. - Kapturku ?
przytuliłam go ze łzami. sam Cirispin też klepnął o bruk. śmiałam się i jednocześnie płakałam. otrząsnęłam się, leżałam z nim na kole z piasku.  spoliczkowałam go. - skoro żyjesz to czemu kurwa nie dałeś znaku życia ? czemu do cholery pozwalałeś mi żyć w poczuciu winy jak tylko przechodziłam obok Zakazanego Lasu !?
- Kapturku, twoja siostra nie chciała, żebym wyszedł do ciebie za wcześnie. poza tym wstań ze mnie. - podniosłam się z piachu, otrzepałam się. widziałam poza Kręgiem Draco, senseia Tsenga, Dalię, która nadal we mnie nie wierzyła i, o zgrozo, Aleksandra. na czele tego wszystkiego stała moja Siostra, Mori. - witaj Pani, przyprowadziłem ją wedle życzenia.
- witaj siostrzyczko. wiesz co tu robisz ? - pokiwałam przecząco głową. - otóż, jesteś tu, na zebraniu Magów Kręgu Natury, jako Mistrz Absolutny, drugi w historii. - jak to drugi ? - pierwszy oczywiście jako dziecko, ale drugi w całej historii. - wskazała na Cirispina. on na ciele miał masę blizn, jakby pisanych czarnym atramentem. - oto pierwszy Mistrz Absolutny, ale ta informacja nie wychodzi poza nasz Krąg. - spojrzałam na Łowcę. - został twoim opiekunem, ze względu na bestię, którą w sobie ma. - siostra nieznacznie się uśmiechnęła do Cirispina. czy to znaczy ... - jednak, by udowodnić, że jesteś godna tytułu Mistrza Absolutnego, musisz pokazać coś, o czym twój mentor nie ma pojęcia. obserwował twoje wyczyny, ale musi sprawdzić, czy się rozwijasz.
coś czego nie przebije Cirispin ...
powinno się udać, oby.

* Draco * 

Śmierć wyrwała mnie z domu, akurat wtedy kiedy ojciec zaczynał wpadać w szał.
żałowałem mamy, ale nie mogłem z tym nic zrobić. Mori jednak wymamrotała kilka zaklęć, a on się uspokoił i zasnął jak dziecko.

czekałem na pomysł Ignis. musiała udowodnić, że jest warta tego tytułu.

- zacznijmy od płotek Kapturku. Cirispin przybrał skorupę Ziemi na rękę, jako pancerz.
Ignis rozłożyła skrzydła, zrobiła z nich pióra feniksa, spaliła je, ale odrodziły się jeszcze bardziej spektakularne.
- feniks, widzę, że coś jednak umiesz. - rzucił złośliwie. - a to ? z piasku powstała tafla szkła, które rozbił i powstały jaskółki.
- z piaskiem - Ignis wyrobiła szklanego lunga, który po rozbiciu zmienił się w rzeźbę z Lodu. - daję sobie radę.
- to dobrze, bo czasem - rozgrzał Krąg i powstała rzeźba jego jako bestii. zamurowało mnie, odtworzył scenę kiedy Ignis musiała go zabić.  Księżniczka z trudem złapała oddech, ale się pozbierała. rozbiła szkło, wróciła je do piasku i podniosła z tego fasadę zamku Rady. - no, ładnie, ale nie idealnie. - rozdmuchał piach i powstały z niego fajerwerki. - twój ruch.
- skończmy z piaskiem. rzuciła niecierpliwie. Powietrze skropliła, wytworzyła z tego drzewo.
- jak sobie życzysz. - wytworzył chmurę, zabarwił ją na czerwono. spadł z niej deszcz w kolorach tęczy. Cirispin trzymał się na nogach jakby był to dla niego spacerek. to nie był konkurs na formę, ale na wytrzymałość.  znając Ignis zakończy to za najdalej kwadrans w bardzo spektakularny sposób. - Kapturku.
- przypominanie mi starych czasów to słaby chwyt. - powstały z tej jego chmur węże, które zaczęły zjadać siebie nawzajem. - bo czasami mam wrażenie, że to "zabicie cię" wyglądało jak te węże.
- nie do końca. - zmienił się w bestię, tworząc wokół siebie fasadę człowieka. ze szkła.  przypomniał to Ignis, nie mogłem się odezwać. szukająca usiadła na piasku. - teraz jesteśmy jak te węże. Mori opowiadała mi ile płakałaś po mnie. wzruszające.
- panie trenerze, jedna sugestia. - co ona robi ? bawiła się w przesypywanie piasku między palcami. słyszałem jak jej ciało trzeszczy. - nie przypominaj mi TEGO - wstała, znowu odrzuciła skórę, ale wyglądała jak ta wersja, która przegoniła Umbridge. - to już znasz, ale czy widziałeś to ? - zmieniła się w popiół. nie mogłem w to uwierzyć.  Ignis samą siebie spaliła.             prochy wniknęły w piach, chwilę nic się nie działo. myślałem, jak wszyscy obecni, że już po niej. Mori nawet chciała przyzywać jej ducha.   Ignis cała, zdrowa i żywa wyleciała do góry jako ogromny feniks. wyglądała pięknie. - Cirispinie Łowco ? - po sekundzie opadała na piach w sukni z płomieni, a jej skrzydła były dalej w Ogniu. - twój ruch.     widać było po niej zmęczenie, ale niewielkie.

zaskoczony chłopak wyszedł poza Krąg. - pasuję Kapturku. jesteś lepsza ode mnie. wygrałaś. - wycofał się wystraszony. słyszałem jak popiskuje cicho jak wystraszony pies. zmienił się częściowo w bestię i cofnął pod nogi Mori. - nigdy nie widziałem takiej Magii. oddam jej tytuł pierwszego Mistrza Absolutnego.
- szz - jej siostra pogładziła go po głowie. - mówiłam ci, moja siostra potrafi zaskoczyć. - Ignis jeszcze trzymała się na nogach. - jak ty to zrobiłaś ?
- odrobina chęci, Mori. - uśmiechnęła się. - mogę ? - spojrzała na Śmierć jak dziecko chcące cukierka. skinęła jej głową. - chodź tu w końcu - zrozumiałem, że chodzi jej o mnie. pocałowała mnie. - no, skarbie zostajesz u mnie na nocleg czy wracasz do domu ?
- do domu.
była lekko smutna. - jak będzie niedaleko pierwszego września przyjedź. w Londynie jestem jeszcze tydzień.
- zabiorę cię od brata po tym tygodniu spokojnie. - zapewniłem ją. - do zobaczenia Księżniczko.
- do zobaczenia Książę.   pożegnała mnie.

* Ignis * 

- no Cirispin, zabierz ją gdzie byliście. a potem porozmawiamy.
- Siostro, mam jedno zasadnicze pytanie. - zaczęłam. - jakim cudem on teraz się kontroluje a wtedy zostawił mi piękną bliznę ?
Łowca spuścił wzrok i coś wyskomlił. - teraz się kontroluje, bo tak miał pisane. a za bliznę to już jego gestia by cię przeprosić. prawda ? spojrzała na niego.
- prawda. - wymamrotał, podniósł się. już kompletnie jako człowiek. - Kapturku, zabieram cię na dobre ciastko i kawę w ramach przeprosin. ach, zapomniałbym. - podał mi wizytówkę. - stary Gaultier zjawił się na Camden, prosił by ci to przekazać. - notka na wizytówce "dzisiaj, o północy "Ukąszenie"." - no więc ?
- ech, i tak mam tam interes. - spojrzałam na Łowcę, w sekundę staliśmy na Camden Market. - będę w "Ukąszeniu" tak czy siak. mam interes do podbicia.
- pozwolisz, że zabiorę się z tobą. - spojrzał na mój motor. - no, doczekałaś się tego cacka czy sentyment po ofierze ?
- dawny mentor, pewnie słyszałeś o piekle u Bonesa. - skinął głową. - to jego maszyna, a teraz raczej moja.
- nie wierzyłem, że ktoś pozbył się tego capa, a jednak.
- miałam go dosyć od początku, czarę goryczy przelał fakt, że pobił Dracona. - Łowca zrobił wielkie oczy i stanął w miejscu. - widziałeś nasz pocałunek, on nie jest moją zabawką. nic z tych rzeczy. - uśmiechnęłam się. - jest moim chłopakiem. a po bitwie narzeczonym.
- słyszałem pogłoski o tej walce. stanę po twojej stronie. - zapewnił mnie. - ale ... ty chcesz za Malfoy'a wyjść ? TEGO Malfoy'a ?
- ech kolejny niedowiarek, że go kocham. - westchnęłam. - tak. za tego Malfoy'a.
- dużo się zmieniło widzę. ale cieszę się. - usiadł na motorze. - co ?
- psik. - przesiadł się na tyły. odjechałam z Cirispinem jako bagażem i zostawiłam go w centrum. sama pojechałam dalej pod Grimmauld Place. - no, jestem. - obwieściłam bratu i przyjaciołom. - wróciłam żywa, mam się dobrze. - Harry spojrzał zdziwiony na włosy. - trzeba było je ściąć, a kolor to już pomysł zaczerpnięty od Kastiela.- przerzuciłam pasma. - a teraz, za pozwoleniem idę na górę. proszę o ciszę, chciałabym pospać. czeka mnie pracowity wieczór.

przeszłam na górę i położyłam się na łóżko.
pora spać dalej.
zakryłam sobie twarz koszulą Draco, tym razem tą z Balu, ocaloną od spalenia.
- mhmm ... - westchnęłam wdychając zapach. - nie zmieniłeś perfum. a tu czuć jeszcze odrobinę moich, oraz zapach wody z Komnaty Tajemnic. - odetchnęłam. - mhmm ... czemu musisz mi tak pachnieć ? - spojrzałam na materiał. - co mi odpieprza, gadam do koszuli.       rzuciłam i położyłam się spać.

obudzili mnie na obiad.
eech, no po co ? ja chcę spać.

siedziałam przy stole i bawiłam się prostą kulką ze szkła. jak Laurilel sześć lat temu na jednej z uczt.
wspomnienie lekko psychodelicznego elfa było równie miłe co bolesne. nie chciałam wspominać, bo wiązało się z nim to, że zabiłam Cirispina.

- Ignis, co jest ?
- nie, nic. - odgoniłam myśli. koniec końców Łowca jest pieszczoszkiem mojej siostry. co tylko wyczyściło mi moje konto, w końcu dopełniłam tylko przeznaczenia Cirispina. - po prostu przypomniał mi się Laurilel.
- czemu nie jesz ?
- a, sorki. nie mam apetytu. - wstałam. - mam dzisiaj biznes do podbicia. nie będzie mnie tak od ósmej, do trzeciej nad ranem. nie czekajcie na mnie. - przeszłam na górę miękko. - ech, dzisiaj mam ochotę zrobić trochę zamieszania występem. - wyjęłam czarny, prosty, nowo kupiony gorset. do tego dobrałam spódnicę od Draco, usunęłam z niej guziki i założyłam ją pod gorsetem tak, że była długości do połowy uda. do tego wysokie botki z ostrzem w obcasie i oczywiście, kapelusz. czarny, prosty bez ozdób. - no. jeszcze tylko odrobina makijażu. - spojrzałam na zegar, była siódma. - to jeszcze kąpiel. - weszłam pod prysznic i od razu puściłam sobie głośno i dla przypomnienia "Beautiful Dangerous".  wyszłam o godzinie dziewiętnastej trzydzieści. wysuszyłam się i ubrałam się błyskawicznie. makijaż też poszedł mi jak z płatka.  ubrałam i ustawiłam kapelusz. - pięknie. na pewno znajdzie się amator. - użyłam jeszcze odrobiny perfum i deportowałam się w Ogniu pod zaułek niedaleko "Ukąszenia". - przejście. - rozepchałam się w tłumie. - wpuścicie mnie ? rzuciłam, bramkarz mnie puścił.

usiadłam pod barem. - wokal masz zaraz. DJ zna twoją playlistę, dogadaj się co do kolejności. - usłyszałam za sobą Raula. stał za moimi plecami i dłońmi opierał się o bar zasłaniając mnie plecami. - a teraz - podał mi kieliszek krwi. - na zdrowie.
- na zdrowie właściciela. - wypiłam jednym haustem krew. przeszłam przez parkiet do DJ'a. - zacznij od czegoś nowego." When I Grow Up"  - przyjęłam mikrofon. cóż, wykon niestety bez mojego ulubionego adoratora, ale trudno. - "boys call you sexy, and you don't care what they say, see everytime you turn around they're screaming your name"  - ha, jakbym widziała ludzi idących dziś ulicą, kiedy zajechałam motorem. - "but be careful what you wish, cause you might just get it" - bawiłam się w szukanie sobie odpowiedniej przekąski.  znalazłam. - dobra, podkręćmy trochę tempo tej imprezy, dawno tu nie słyszałam dobrego rocka. "Bad Rain" - znowu brakowało mi osoby do drażnienia, ale musiałam obejść się smakiem. po piosence jeszcze standardowo "I'm Shaking" White'a i "Soothe My Soul" Depeche Mode. - dzięki. ja znikam.  zeszłam ze sceny pod bar.

dostałam krew w kieliszku, a obok odrobina wina.
e, trudno.  wypiłam oba naraz i poszłam na parkiet.
leciał dobrze znany mi K-Pop.  dobrze się do tego bawiło wbrew pozorom.
muzyka bardzo energetyczna, z powerem i dobrym rytmem.    nic tylko do niej tańczyć.

po godzinie wszedł mój informator z Nokturnu.
- co dobrego dla mnie masz ?
- Ignis. - uśmiechnął się Spade. - szukasz informacji ? czemu od razu nie zadzwoniłaś ?
- coś ciekawego słychać w półświatku czy nic nowego Spade ? odwzajemniłam wyraz twarzy.
- niewiele. głównie są ploty, że jesteś w Londynie. uwierz mi, niektórzy z tamtych wampirów trzęsą gaciami, bo pozwolili sobie odłowić od ciebie jakąś dziwkę czy płotkę. - zaśmiał się chrapliwie. - pozwolisz ? - spojrzał na mnie pytająco z zapalniczką w ręce i fajką w zębach. pstryknęłam palcami. - dzięki młoda - wypuścił dym wprost na kelnera. - słuchaj, nie miej mi za złe tego co powiem, ale nie kuś losu w klubach bo jeszcze ci się coś tu stanie. jeśli nie masz swojego blondyna obok nie radziłbym tak brzmiących wykonów. White okej, ale Slasha mogłaś odpuścić.
- nie mam ci tego za złe. po prostu mnie wystrzegasz Cieniu - odetchnęłam. - posłuchaj, jeśli coś się tu będzie dziać, to zadzwoń. aha pozdrów ode mnie Kastiela, dawno braciszka nie widziałam.
- jeśli zachciało ci się mizianego przywitania to masz pecha. ma ciężki okres, Amber z Lysandrem, on sam. a oczywiście ty masz swojego blondyna. no i ma chandrę chłopak. z chęcią by sobie ciebie przygruchał ale nie ma szans.
uśmiechnęłam się kwaśno. - nie ma. ale to nie zmienia faktu, że masz go ode mnie pozdrowić i powiedzieć, że jeśli dasz mi cynk, że nadal się dołuje to przyjdę i osobiście strzelę go w pysk, żeby się obudził. - Spade się zaśmiał. kelner podał krew mi i palaczowi. - zdrowie za "Music Machines". przybiłam z nim toast.
- no młoda, ja spadam. dochodzi tu ten twój kolega od mugolskiej roboty. pożegnał mnie Spade i wyszedł.

mężczyzna wyglądał jak stereotypowy mafioza.
gajer, pod kolor materiałowy płaszcz, cygaro w zębach, łańcuch na szyi, plus laska w dłoni. do tego jeszcze dorzucił dwóch gości jako ochronę.
- Ignis ? - spytał oschle. - słyszałem, że szukasz roboty. w naszych kręgach jesteś znana z dobrej, porządnej i efektywnej roboty.
- miło wiedzieć. - uśmiechnęłam się lekko. - jestem tu kilka dni, a Londyn to drogie miasto do życia. szukam dobrze płatnej roboty. oczywiście odpowiedniej poziomem.
- zaczniesz już dzisiaj. - wskazał jakiegoś młodego gościa przy barze. - nazywa się Mitch, ksywka "Snake", z powodu jego fascynacji tymi gadami. handluje na czarnym rynku tymi zwierzakami, a konkretniej ich jadem.
- słuchaj, przejdźmy do rzeczy. za ile jesteś w stanie kupić jego głowę i w jakim terminie ją chcesz. prosto i jasno.
uśmiechnął się i widziałam złoty ząb. - szybko i jasno. za niego dwadzieścia kafli. dycha teraz, dycha potem. głowę chcę widzieć najlepiej zaraz.
- dycha dla mnie. - wyciągnęłam rękę. wręczył mi plik banknotów. - kocham to miasto. - podniosłam się, przemalowałam usta. - kolega lubi węże ... - uśmiechnęłam się pod nosem. podeszłam pod bar. przez "przypadek" oblizałam usta swoim naturalnym językiem. - krwawą Mary. - spojrzał na mnie, zasyczał. - lubisz węże ?
- uwielbiam. - potwierdził. pokazał tatuaż, rękaw konkretniej, łusek. - jeszcze bardziej dziewczyny w ich skórach.
- a z ich językami ? wystawiłam swój czarny długi jęzor.
- jeszcze takiej nie spotkałem, ale bardzo mi się podoba. - przejechał palcem po moich ustach. - ja mam tylko rozdwojony. kto i gdzie sprzedał ci takie cacko ?
- to cacko to efekt dawnych tortur na mnie - zaczęłam węszyć jak wąż. - oczy też. - widział moje źrenice. zareagował jeszcze większym zainteresowaniem.- ty masz kontakty, ja mam tatuaż na stałe, plus niechcianą operację źrenic. - pogładził mnie po policzku. - nie płaczę. moi kaci szybko stali się moimi ofiarami. - przesunęłam ręką po rękawie chłopaka. - a ja mam apetyt boa. zemstę mogę jeść raz na kilka miesięcy.
uśmiechnął się. - w takim razie liczę, że pasjonata swojej urody nie zaatakujesz. - zbliżył się. - Czarna Mambo.
zaśmiałam się. - to nie jest rozmowa na klub. wolałabym skończyć tę pogawędkę w bardziej prywatnym miejscu.
- zapraszam. - objął mnie i wyprowadził w zaułek niedaleko "Ukąszenia". - taka ślicznotka chyba nie jest głupia - przyparł mnie do muru. - lubię wyzwania a utrzymanie cię przy ścianie będzie dla mnie tym co lubię. - cholera, nie dam mu się ot tak. - a - nogi podciął pod kolanami. ręce tak samo. - nie lubię jak się wyrywacie. - czułam ostrze pod gardłem. koniec. amen. - no skarbie nie byłaś nieśmiała biorąc za mnie cenę. co się stało ?
- pierdol się. - uliczka pode mną była we krwi. ale w krwi siła. odetchnęłam. pokonałam Cirispina. pora zamknąć rany. - to mój teren, robię co mi się podoba. - ręce i nogi się ogarnęły. krew podnosiła się w kroplach. - nie znasz nazwiska Riddle ? a szkoda - odrzuciłam go pod ścianę. - nie lubię natrętów. a niestety ty się takim okazałeś. chciałam zabić cię w prosty sposób, ale - wbił mi igłę w szyję. jad kobry. - słodkie skarbie, ale przykro mi - wyjęłam strzykawkę, wbiłam ją w jego szyję. - przyzwyczaiłam się do jadów gorszych niż ten.
- zobaczymy jak poradzisz sobie bez głowy. podciął mi gardło. ale umarł.
usiadłam na bruku.

nie dam się zabić mugolowi, ale mocno mnie ciął. powyżej obroży, psiakrew miał farta.
- Ignis ! - usłyszałam Kastiela. - nie. nie skończysz tak.
- miło było.
- Ignis. - wyjął z obcasa ostrze. - nie zaśniesz.
widziałam coraz mgliściej Spade'a. - cholera. - zaklął. zamknęłam oczy. - Kastiel nie cackaj się. - świst powietrza przeciętego nożem. odgłos ciętej skóry, tryskającej krwi. ktoś mnie nią poił. - twoja kolej. ona nie uciągnie - wytarcie ostrza, świst klingi. dźwięk zadanej rany. i znowu w ustach smak krwi. znajomej, słodkiej. - szlag, za mało. nie wyjdzie z tego.
- nie. - głos Kastiela. kroki, głuche ciągnięcie ciała, i znowu krew. gorzka, ale pożywna.  powoli Ogień związywał ścięgna, spajał mięśnie i zrastał rany. - przeżyła gorsze rzeczy niż jad kobry.
- usiądź, opatrunki są prowizorką. nie mam zamiaru zajmować się waszą dwójką. - otworzyłam oczy. Spade, jego rozcięte ramie. obok Kastiel, on też z raną. i Mitch. zabity. - Kastiel.
- Ignis. uśmiechnął się czerwonowłosy.
ja się zrosłam. - Spade - wystawiłam dłoń, podpalił mi na niej Ogień. wciągnęłam jego Energię. - wróciłam do żywych, a tobie iść nie dam. - rozerwałam sobie nadgarstek, Kastiel powoli pił moją krew. zasnął spokojnie. - Spade, zostań z nim. ja idę po kasę i przekąskę.
zniknęłam w "Ukąszeniu" Raul zaaferowany przyglądał się nieśmiało sytuacji przed klubem.
- krew czeka. - wskazał czterech, słodkich chłopaków. a pieprzyć zasady, rządzę tym klubem. zabiłam ich i wypiłam ich krew na miejscu tak jak stali. - kasa - podał mi dziesięć razy tyle ile mi się należało. - i proszę nie mów ojcu.
- psik. i załatw mi więcej krwi.
- dobra.   zniknął.

wróciłam na uliczkę.
- i co ? - usiadłam przy metalu. spał słodko. - wezmę go do siebie.
- masz mieszkanie ?
- Camden. - rzuciłam krótko. dla każdego z "Music Machines" taka lokalizacja to jak wygrać w totka, dla mnie też. - potem ci wyjaśnię, a nawet nie ma po co, bo wiesz. - skróciłam. deportowałam się z Kastielem do siebie. dziwne, ale położył się głową na moich nogach. za cholerę nie chciał się inaczej ułożyć. - ech, no dobra. posiedzę sobie. - zaśmiałam się do siebie cicho. przywołałam sobie herbatę. - śpij dobrze - pogładziłam go po włosach. - nawet nie zauważyłeś ich koloru. - podniosłam go, położyłam się obok niego. - dobranoc bracie. pocałowałam go w policzek i zasnęłam.

rano już go nie było.
- Ignis ! - zawołał mnie, wszedł do pokoju z zamiarem obudzenia mnie. - już nie śpisz. - podał mi śniadanie. - nieźle nas wystraszyłaś wieczorem.
- wiem. - rzuciłam markotnie, ale przytuliłam go. - ty mnie też.
- bałaś się o mnie ? uśmiechnął się złośliwie.
dostał poduszką. - w końcu jesteś moim bratem. wrednym bo wrednym, ale starszym bratem. i ocaliłeś mi wczoraj tyłek. gdyby nie ty i Spade ... no mogłabym się nie obudzić.
- drobiazg młoda. - podniósł się z łóżka. - wstawaj, jedz śniadanie i wracaj do Harry'ego.  zakomenderował.
- ta jest. - wstałam radośnie, szybko przerzuciłam płatki i wyszłam z Kastielem z mieszkania. - do zobaczenia. poczochrałam mu jeszcze włosy.
- do zobaczenia młoda. - oddał mi tak samo. zagwizdał. - twój ? nic się nie chwaliłaś.
- mój. zdobyty. do zobaczenia braciszku. adres znasz, jakbyś chciał to zapraszam na kawę. rzuciłam i odpaliłam silnik.

na przystanku w korkach zadzwonił telefon.
- Gaultier dziś wieczorem wpadnie, wczoraj widział jak prawie zeszłaś. z grzeczności sobie darował.
- Francuzi. bardzo miły naród. - skróciłam. - dzięki za cynk. wybiorę się odpowiednio. i chcę wokal.  rozłączyłam się i ruszyłam z miejsca.

przejechałam do Grimmauld Place.
- precz, chyba, że chcecie dostać po nożu. - rozgoniłam Śmierciożerców bardziej dla picu, niż na poważnie. - eh jestem, miałam ciężki wieczór. omal nie straciłam głowy. - zameldowałam się. - śniadanie jadłam, więc mnie na nie NIE budźcie. muszę odespać swoje. - schowałam kasę i poszłam na górę.  wzięłam prysznic, wyczyściłam ciuchy z brudu i krwi. potem tylko położyłam się na łóżko i przykryłam nos rękawem koszuli Draco.  obudziło mnie pukanie do drzwi. taktowne i dość delikatne. - czego kurwa ? - otworzyłam gwałtownie drzwi. - Stworku ?
- ech, jest wiadomość do pani.
teraz usłyszałam, Wezwanie.
- Draco. - rzuciłam i deportowałam się z miejsca. byłam w jego pokoju. zamknięty na zamek, Ślizgon nie przypominał siebie. siedział przy szafce, jakby się ukrywał. - Draco. - podeszłam do niego. nie wyglądał dobrze. - skarbie. - odwrócił ku mnie wzrok. był zaskoczony. - co jest do cholery ?
- Ignis ... - położyłam dłoń na klamce. - nie ! - zaprzeczył ostro. - nie. ojciec jest w szale, jeszcze i ciebie rani.
- rani ? rani !? R A N I ? - spojrzałam zawistnie na dół. - o nie. tak dobrze nie będzie. - zakasałam rękawy. ale Draco podszedł do mnie, pocałował mnie. - o nie. - odsunęłam go. - o co chodzi ?
- ojciec ... ojciec mnie szuka. wyrzuca mi wszystko. odebrał mi różdżkę.
- chce cię mieć na dole ? - spojrzałam na niego. pokiwał głową. - ufasz mi skarbie ? - skinął głową. - zejdź na dół. nie bój się, jestem z tobą, a to piekło zaraz się skończy. obiecałam mu.

- nareszcie ! usłyszałam fukanie Lucjusza.
nie widział mnie, jeszcze. JESZCZE.
- tato ... zaczął cicho Draco.
- zamilcz. co ? chciałeś tu sprowadzić Ignis ? myślisz, że cię usłyszy ? myślisz, że tu się pojawi ? - warknął. - tą naiwność trzeba ci wybić z głowy. - wyciągnął ku niemu różdżkę. Draco zamknął oczy. - C ... Lucjusz urwał. pojawiłam się przed twarzą Ślizgona.
- nikt nie będzie podnosił ręki na Dracona w mojej obecności - wysyczałam przez zęby. pominęłam już szacunek do jego ojca. byłam wkurwiona. Malfoy senior cofał się przede mną. - myślałam, że czysta krew tym bardziej szanuje wartość rodziny. a tu proszę ! wielki szacunek cholera - prychnęłam. - ojciec podnoszący rękę na syna. - wyrwałam mu różdżkę. miałam ochotę ją złamać. - nigdy nie powtarzaj tego błędu Lucjuszu bo nie będę łaskawa. - spoliczkowałam Śmierciożercę. - a uczy cię dziecko, które nie znało swojej rodziny.
- nie rozumiesz Ignis. - zaczął cicho Lucjusz. - to nie moja wina.
- nie ? - patrzyłam mu w oczy. - więc czyja ? z chęcią posłucham wyjaśnień.
- nie mogę powiedzieć. spuścił wzrok Śmierciożerca.
- to ... to twój ojciec Ignis.
- ucisz się. - warknął Lucjusz. zrobiłam jeszcze pół kroku. zasłonił się rękoma. - to rzeczywiście twój ojciec. dawał mi i Draconowi zadania niespodzianki. podpalenie sierocińca, nie mieliśmy pojęcia, że pełnego dzieci. - załamał się. Aryjczyk za moimi plecami spuścił wzrok. - kiedy wyszliśmy na ulicę dalej od ognia, dał mi wybór. albo sam będę wymierzał kary Draconowi, albo on to zrobi. złamał twoje słowo, pokazowo rzucił na mojego syna Cruciatusa. od tamtej pory nie miałem wyboru Draco ! - spojrzał na syna. - wymazałem ci z pamięci ten ból, nie możesz tego pamiętać.
Ślizgon stał wryty w ziemię. - tato ... tego bólu nie da się zapomnieć.

- wezwijcie go ! - fuknęłam. - wezwijcie mojego ojca. - żaden z nich się ku temu nie kwapił. - Filia Serpentem. - wymamrotałam, odsłoniłam Znak. - ojcze !

pojawił się. - Ignis córciu. - rozłożył ramiona, ale widział, że nie mam zamiaru przyjaźnie się powitać. - o co chodzi ? coś się stało ?
- wiem wszystko. - zaczęłam opanowując się resztkami nerwów. - wszystko wiem. nie mam zamiaru wychodzić na wiarołomcę czy kłamcę w tak znamienitym domu. - podjęłam decyzję. zdjęłam sygnet. - w Zakonie zostanę, ale nie jako dziedzic. nie mam zamiaru patrzeć na ranienie bliskich mi osób. - objęłam wzrokiem obecną w salonie Dworu rodzinę Malfoy. - zrobisz z nim co zechcesz, ja go nie chcę. - upuściłam pierścień na podłogę. - znajdziesz sobie lepszego dziedzica.

- Ignis ... - Draco patrzył na moje zacięcie z niedowierzaniem. - a co ... co z nami ?
- Narcyzo - zaczęłam łapiąc kontakt wzrokowy z kobietą. - pozwolisz, że chwilowo przenocuję Dracona u siebie ? - skinęła głową. -  a co się tyczy ciebie Lucjuszu - rzuciłam gromiąc wzrokiem głowę tego domu. - przemyśl dobrze opłacalność takich kar. i ich skutki. - wyczułam od niego wino. - i powtórzę się tu po raz ostatni. - Malfoy lekko spanikowany patrzył mi w oczy. - do cholery masz rodzinę, pozycję społeczną, szacunek. po cholerę masz chlać jak świnia ? - warknęłam wkurzona.  ale objęcie przez Draco lekko mnie ochłodziło. - a ty skarbie idziesz ze mną. -
 deportowałam się do pokoju.  młody Śmierciożerca siedział na moim łóżku i nie wykrztusił z siebie słowa. - Draco - pogładziłam go po policzku. nic. - Książę - spojrzałam mu w oczy.  milczał, patrzył pusto w jeden punkt. - Draco. - zaczynałam się martwić. - kochanie.
- Ignis - przytuliłam go. dość gwałtownie, więc położył się na moim łóżku. - co to ma znaczyć ?
- chcę buziaka. - uśmiechnęłam się do niego. odwzajemnił to. dałam sobie spokój z pytaniami, pocałowałam go.  - Stworku ! - przywołałam stworzenie. - dwie dobre herbaty.
- oczywiście pani.   skinął głową i zniknął.

a drzwi pysznie otwarte, widownia na miejscach. a my robimy im za cyrk.
- co on tu robi ? wywalili cię z domu ? rzucił wrednie Harry.
- mówiłam ci coś na ten temat. - warknęłam. pogładziłam Dracona po ramieniu. - usiądź, bo poparzysz się herbatą. - położyłam się obok niego. - skarbie.
- nie poparzę się. - stworzył kulę i połknął ją. Mistrz Wody. - Ignis ? - podał i mi taką porcję naparu. - zburzyłem ci jakieś pla - zobaczył bliznę na szyi. - od czego ?
- nieważne. - oddaliłam tuląc się do niego. - zostaniesz tu na powiedzmy trzy dni. pasuje ?
- bardzo. - potwierdził. - idziesz spać ?
- jeśli zaśniesz ze mną to do wieczora wrócą ci siły. a chciałabym zrobić ci niespodziankę.
- jaką ?
- nie powiem. bo nie będzie niespodzianki. - zaśmiałam się. on tylko mnie przytulił i objął. - dobranoc.
- dobranoc.  odpowiedział mi i zasnął.

w śnie widziałam ojca, chodził wte i wewte po Dworze.
- co ja mam z tobą zrobić córciu ? spytał.
- Tom, miała rację wytykając ci kilka spraw.  odpowiedziała mu Aollicep.
- Cel, nie pytałem o opinię czy zrobiła dobrze czy też nie. - pogładził ją po policzku. - no więc ... widzę dwa rozwiązania problemu.
- słucham. odparłam zimno.
- pierwsza opcja, zapominamy o wszystkim, przyjmujesz z powrotem pierścienie.
- a druga ?
- no Tom, powiedz jej to co mnie. - namawiała mama. - przejdzie ci to przez usta ?
- druga. przeproszę przy tobie po zebraniu rodzinę Malfoy, dostaniesz zadanie, którego zepsucie grozi śmiercią, oraz przyjmiesz pierścienie.
- przy wszystkich. - podbiłam. ojciec nie był zadowolony. - moja jedyna zmiana.
- ma to po tobie Tom. - zaśmiała się Aollicep - twarda negocjatorka.
- uściskaj tatę - zaczęłam się śmiać, ojciec założył mi na rękę sygnet rodowy. delikatny, prosty, srebrny. z kwadratowym, pozbawionym inicjałów oczkiem. przytulił mnie mocno. - nie powtórzę tego Ignis.
spojrzałam mu w oczy.  nie kłamał. - kocham cię tato.
- a ja to co ? - mama też się przytuliła. - jesteście jak dwie krople wody.
- a wy jak dwie iskry. zażartował Riddle.
- leć malutka. - mama pocałowała mnie w czoło. - powoli siódma.
- do zobaczenia. kiedy zebranie ?
- za tydzień.  na to wspomnienie tata zmarkotniał trochę.

wychodzi na to, że bez zaklęć ani rusz.
czasami najbardziej odpowiednią metodą są mocne argumenty i dobre zaklęcia. oczywiście z mocnym dodatkiem dobrych nerwów i negocjacji.


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz