piątek, 6 lutego 2015

Rok VII Rozdział XXVI Kolejka Do Domu

Po śniadaniu McGonnagall zawołała mnie do siebie na dywanik.
Upsi daisy, posiedziałam potulnie jak trusia i słuchałam jej zmartwień, podejrzeń co do Dracona i Snape'a oraz ostrzeżeń co do zaufania wobec nich. Ale miała pecha, bo sama siedziałam w tym bardziej niż oni. 
Ale ona o tym nie widziała. 

Wyszłam w złym humorze do świata i Draco widział jak moja pogadanka się odbiła i pogłaskał mnie po głowie na pocieszenie. 
- Igni co ta stara szmata ci naopowiadała ? 
- oczerniała cię, niezbyt mnie to zaskoczyło. - wzruszyłam ramionami i objęłam się sama jego ramieniem. - idziemy. 
- pff ta suka ma chyba klapki na oczach skoro nie widzi twoich działań.
- i niech tak zostanie. - zaznaczyłam uparcie. - chodź na Nokturn, odwiedzimy knajpkę, pójdziemy na ciastko i herbatę, no chodź. 
- tam gdzie trzy lata temu ? 
- yhym. Na tartę, na herbatkę, na słodycze. 
- pamiętasz ten szczeniacki wyskok ? 
- pamiętam. - zaśmiałam się delikatnie na wspomnienie. - to było słodkie, myślałby kto, że trzy lata potem wrócimy tam a ja z pierścionkiem zaręczynowym. 
- chodź. - deportował mnie za rękę z ozdobą, której już nie musiałam chować. Zmieniłam spodnie na jeansy z dziurami na kolanach.  - jedną zieloną wiśniową ...
- dwie czarne z mlekiem i cukrem. - zadecydował Draco za naszą dwójkę jednocześnie wcinając się w moje zdanie.  Laurent wyglądał tak samo jak wtedy i śpiewał chyba pod nosem tą samą piosenkę. - i dwie tarty z malinami. 
Usiadł przy stoliku, zabrał mnie do niego i posadził na swoich kolanach. - co to miało być ? 
- zielona herbata od dzisiaj jest przez ciebie pita z Kaze, a ze mną pijesz czarną, angielską herbatę. 
- jak chcesz. Ale potem to się odwróci przeciwko tobie. 
- nie tkniesz mnie. 
Zaśmiałam się. - o, jeszcze się zdziwisz. położył dłoń na moim kolanie. - Ignis ... - zrobił słodkie oczka. - oboje wiemy, że mnie nie uderzysz. 
- nie ? - pacnęłam go po nosie. - a to co było ? 
- wiesz o czym mówię. - pogładził mnie po policzku, pocałował moją twarz delikatnie. - nie ma bicia. 
- ale mogę zrobić tak - pacnęłam go w brzuch. - prawda ? 
- możesz, ale wiesz, że niszczenie mi ubrań to słaby pomysł. 
- wiem. Arystokrato. - Laurent podał nam tarty i herbaty. - dzięki Laurent, możesz otworzyć lokal, nie powinno do niczego dojść. 
- jak sobie życzysz. 

Do knajpki wpadli reporterzy, a ja akurat podsuwałam Draco pod nos ciastko, które zachłannie ugryzł. Pogłaskał mnie po karku i nakarmił mnie swoim deserem. 
- Książę ... - spojrzałam na niego uśmiechnięta. - daj buziaka. 
Aryjczyk skradł mi krótki pocałunek i podał mediom kilka lepszych ujęć na nasze przedpołudnie w kawiarni i na nasze śniadanie.
Po zdjęciach, kilku uciążliwszych pytaniach Rity Skeeter drążącej temat walentynkowej masakry w Hogsmade, które negowaliśmy, bo musieliśmy mieć odpowiednią maskę dla prasy, czyli trochę twarz współcześniejszej wersji "Romea i Julii" czy "Tristana i Izoldy" ale oczywiście bez śmierci na końcu, oraz mniej słodzone. 
Ale obraz "zakazanego uczucia" dwóch pół-bestii z czego jedna jest nieakceptowana przez słynnego Harry'ego Pottera pobudzała prasę do publikacji, szczególnie, że mieliśmy okazję odtajnić nasze zaręczyny.  To też zrobiliśmy, pochwaliliśmy się pierścieniami, oraz planem na dzisiejszy dzień. Czyli po śniadaniu powrotem na lekcje, a na obiad do Londynu, by potem pojawić się raz jeszcze na zajęciach i zostać w szkolnych murach. 

Po powrocie do szkoły, pierwsze numery już pojawiły się na stołach Wielkiej Sali. A ja z Draco przeniosłam się na ocieniony korytarz, żeby poczekać tak do lekcji, a po nich, do obiadu.

Oparłam o niego głowę. - co jest ?
- nic. - rzuciłam markotnie. - wpadam w rutynę. Robi się za ładnie, żeby to się długo utrzymało.
- może ta słodka rutyna ma tak zostać ?
- oby, ale wiemy, że tak się nie stanie. - pogłaskał mnie po policzku. - ja chcę już mieć to wszystko za sobą. 
- nic się nie stanie. - zapewnił mnie dosyć pustymi słowami. On sam nie wierzył, że będzie spokojnie. Żadne z nas nie wierzyło. - wszystko będzie spokojnie.
- ty sam w to nie wierzysz. - zaśmiałam się, ale wtulił mnie w siebie i pocałował mnie we włosy. - idę do Lasu, pierdolę lekcje.
- idę z tobą.
- nie. - powiedziałam smutna. - ja chcę sama. Jeśli będzie masakra zawołam cię, spokojnie.
- cieszę się. Draco puszczał mnie od siebie z niechęcią. Wszyscy wiedzieliśmy, że Bitwa to tylko kwestia czasu, tylko nie wiadomo kiedy będzie. To wszystkich nękało i zjadało od środka jak robaki zwłoki.

Odetchnęłam głęboko w Zakazanym Lesie, czułam zapach igliwia, powoli zbliżającej się wiosny. To samo czuł Las. Niby wiosna, ale inna. Wszystko wiedziało co wisi w powietrzu i o co będzie bój. O wszystko.  Usiadłam nad jeziorkiem dementorów i zaczęłam rzucać kaczki. W swojej melancholii nie zauważyłam nawet jak zaczęłam miotać kamieniami w okolice kamienia na którym siedziałam.  Zbierał się powoli spory kopczyk kamyczków, a miało to jeszcze urosnąć.
Gdyby nie dzwony z Hogwartu.

Podniosłam się niechętnie ze swojego dogodnego do melancholii miejsca i poszłam do szkoły z powrotem.
Na obiedzie Severus mnie wygonił na korytarz, albo raczej zezwolił na moje wyjście.
Chciałam się położyć, zasnąć, obudzić się po Bitwie.
Ale niestety, nie było to możliwe.

Draco zabrał mnie do dormitorium wspólnego, usiadł na kanapie, a ja położyłam się z głową na jego udach. Zaczął dosyć machinalnie głaskać mnie po szyi czy włosach.
- Draco ...  zaczęłam cicho.
- hm ?
- pamiętasz jak tak na tobie zasnęłam po raz pierwszy ?
- tak. - pogłaskał mnie po policzku, a ja potarłam o twarzą o jego nogi. - ale wtedy było inaczej.
- wiem. - potwierdziłam cicho i odetchnęłam z sykiem. - chyba pójdę spać.
- nie. - połaskotał mnie po boku. - pójdziesz spać w nocy bo się rozregulujesz. Na razie chodź do Londynu, albo pograjmy w szachy, albo ...
- nie mam na to nastroju. - rzuciłam z niesmakiem. - najchętniej miałabym to już za sobą.
- to go sprowadź.
- nie mogę. 
- to przestań się truć.
- to truje tu każdego. Na banicji jest jeden plus, nie czujesz tego, tylko walczysz o ukrycie.
- możemy iść na banicję, ale gdzie ?
- do domu. - pstryknęłam palcami. - kochanie. - wstałam gwałtownie i pocałowałam go. - jesteś geniuszem !
Siedział jak wbity w kanapę. Pobiegłam na górę.
To jest nasze remedium. Banicja.

Wbiegłam do gabinetu wuja na łeb na szyję.
- wuju. - zaczęłam bez powitania. - co mam zrobić, żeby ...
- idźcie. - rzucił klucze. - to do domu twojego ojca. Nie macie prawa pojawiać się we Dworze Malfoy'ów.
- i nic ...
Wuj odwrócił fotel. - to ci dobrze zrobi, Draconowi też. Atmosfera tego bliskiego końca jest wszystkim uciążliwa, ale rozumiem, że tobie szczególnie. - westchnął. Wino. Wyczułam je. Od kiedy ... - raz na jakiś czas chyba wolno napić mi się dobrego wina.
- wolno wujku, ale ... - patrzyłam na to z głupim uśmiechem. - nigdy nie wyobrażałam sobie ciebie z jakimkolwiek trunkiem.
- to brak wyobraźni w takim razie. - rzucił oschle i upił łyk. - jutro będę tego żałował, ale dzisiaj znikajcie.
- a co z McGonnagall i resztą ?
- jak dowie się, że robisz sobie wakacje, bo nie możesz tu usiedzieć dopowie sobie resztę i pomyśli, że wróciłaś do Pottera. Jedyne dobre rozwiązanie.
Westchnęłam. - ale ... to nie będzie żaden problem ...
- Ignis, znam cię nie od dzisiaj, bądźmy szczerzy, patrzę jak dorastasz. Jesteś dojrzała, Draco też, jesteście zaręczeni, niedługo się pobierzecie. Mnie nie obchodzi co będzie się działo w domu twojego ojca, ale jeśli ma ci to pomóc wrócić do humoru a potem ma o popchnąć cię do przekazania tej radości tu z powrotem to proszę bardzo.  I tak byście się wymknęli, a egzaminy macie zdane.
- a przepustka wuju ?
Snape spojrzał na mnie z takim politowaniem, że chciało mi się śmiać. - czy ja ci wyglądam na idiotę Ignis ?
- to podchwytliwe pytanie wuju. - zażartowałam. - ale w sumie ...
- wymykacie się bez przepustek czy z nimi. Co za różnica.
- racja. - skurczyłam się lekko. - o, no super.
- w domu twojego ojca są wszystkie specyfiki łagodzące twoją przypadłość.- zapewnił mnie na ostatek wuj i wyrzucił mnie za drzwi gabinetu. - dobranoc Ignis.   słyszałam mamrotane cicho i dosyć czule, co dziwne,  słowa. 
- dobranoc wuju.   odeszłam i wpadłam na Draco.

- no i ?
- mamy klucze, błogosławieństwo, a ja ... hmm ...
- okres. - pocałował mnie w czoło. Deportował mnie do domu Riddle'ów. - witaj w domu.
- to też twój dom. - naznaczyłam i otworzyłam wszystkie zamki. - nasz dom.
- długo z nim gadałaś. Musiałaś go aż tak zapewniać, że nie doczeka się bycia dziadkiem chrzestnym ?
- przestań. - zaśmiałam się. Poza Hogwartem było luźniej. - zapraszam pani Malfoy. 

Rzeczywiście przeprawa ze Snapem była wyjątkowo długa, ale to raczej wina tego, że z nim porozmawiałam jak z rodziną.  Draco wiedział o tym, ale i tak żartował.
Kolejka do domu liczyła dwie osoby.
Znałam te korytarze, ojciec mi je pokazał trzy, czy cztery lata temu.
Wszystko było tak jak było.

Otworzyłam wielką sypialnię. Naszą, od dzisiaj.
W domu Riddle'ów posiedzieliśmy tydzień i nie robiliśmy nic szczególnego. Po prostu odżywaliśmy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że tam znowu będzie ponuro, ale mieliśmy ochotę tam wrócić dawne życie.
Poza tym, Hogwart to też nasz dom i zawsze nim będzie.
I z tą myślą zapieczętowaliśmy furtkę, drzwi i okna tej posiadłości.

Wróciliśmy do Hogwartu.
Drugi dom, a kolejka oczekiwania trwała tydzień.
Wydawało się, że jest tu bardziej przygnębiająco niż było.
Ale weszłam do zamku bardziej wesoła, a otoczenie też powoli to przyswajało.

Niezbyt cieszył się Draco, bo dom mojego ojca był, podobnie jak jego dom rodzinny, bogato wyposażony i umeblowany w miłe meble, a teraz tutaj było prosto i mniej wygodnie. Ale trzymał to dla siebie, chociaż i tak wyczuwałam, że wolałby zostać do Bitwy w moim domu. W naszym domu, do którego na pewno kiedyś wrócimy.
Tak samo jak potem z powrotem pojawimy się kiedyś w Hogwarcie.

Na kolejny dzień uczniowie organizowali wycieczkę do Doliny Godryka, pod dom Potterów. Szli Gryffoni, Puchoni i część Krukonów. Slytherin wolał zostać w zamku i mieć wolne, ale ja i Draco polecieliśmy z wizytą. 
Do domu zmasakrowanego przez mojego ojca była długa kolejka, każdy zostawiał tam jakiś drobiazg, czekaliśmy chyba godzinę żeby dopchać się do furty z drewna. 
Patrzyli na mnie jak na zdrajczynię. 

Położyłam razem z Draco wieniec kwiatów, przewiesiłam go przez furtkę. 
- długa kolejka do domu, w którym powinnam wtedy zginąć. 
Draco pacnął mnie po nosie. - nawet tak nie mów. Zginęli też dla ciebie. 
- to mógł być mój dom. rzuciłam cicho i odeszłam myśląc o tym jak to wszystko by się potoczyło gdyby nie ich śmierć. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz