O~^~O
Prolog
po pocałowaniu się wzajemnie w policzek i powiedzeniu "do
wakacji" Hagrid zabrał mnie do szkoły.
znowu.
i tak przez kolejne lata.
kiedyś się przyzwyczaję.
kiedyś.
kiedyś na pewno.
Rozdział Pierwszy Początek
Początków
Hogwart, stół Ślizgonów, przemówienie dyrektora o tym że nas wita itp. itd.
do złudzenia przypominało to gatkę dyrektorki w szkole, a potem każdego
nauczyciela po kolei.
Malfoy jak ostatnim razem zauważył na mnie wyraz tęsknoty w pustym
wzroku.
- co się dzieje Księżniczko ? mugol zniknął to nikt cię nie pocieszy
? spytał udając smutek.
nie. nie daj się sprowokować.
ichi, ni, san, yon, ...
liczyłam w duchu.
- o patrzcie dzidzia się popłacze. zaśmiał się.
go, roku ...
nie. na Malfoy'a był jeden sposób.
likwidacja.
wbiłam widelec między jego dwa palce tak że były tylko lekko skaleczone,
bez żadnej dziury po zębach sztućca, tylko skaleczenie.
- zamilcz Malfoy. rozkazałam jadowicie.
spanikowany idiota zbladł delikatnie i zamilkł.
święty spokój. odetchnęłam.
zasnąć, znowu nie zasnęłam więc od razu rozsiadłam się na połowie parapetu
i obserwowałam niebo.
gwiazdy przypominały mi o ciemnych, połyskliwych oczach Kastiela
...
popłakałam się z tej tęsknoty pomimo faktu że widziałam go dzisiaj.
już teraz chciałam do niego wrócić.
złapał mnie na tym Cirispin.
- hej Ignis. - wyjątkowo użył "Ignis" co było dla mnie złym
znakiem. - ja przepraszam za tą akcję sprzed kilku dni ... no wiesz ... nie
domyśliłem się że ty i on ...
- spokojnie Cirispin. przeżyłam, Kasti też a ty już wiesz. wszyscy
szczęśliwi i nie musisz mnie przepraszać.
- dzięki Kapturku. - widać mu ulżyło. - nie martw się. tamten rok
przetrwałaś, to i ten minie ci szybko.
- łatwo ci mówić. - spojrzałam na niego. - ty tam nie zostawiłeś jedynej
bliskiej osoby, poza rodzeństwem.
- no fakt nie zostawiłem. ale domyślam się że ci ciężko. - objął
mnie. - dlatego moja rada wygląda tak : przepłacz sobie dzisiaj całą noc
a jutro już wróć do normalnego znęcania się nad Malfoy'em. zażartował
Łowca.
- dzięki. - otarłam ostatnie łzy. - a Cirispin. zamierzasz kiedyś
uzmysłowić Laurilelowi ...
- a ty Kastiela ? odpowiedział mi przyjaciel pytaniem na pytanie.
tyle że tu nie powiedziałabym Kastielowi.
- to nie to samo. - spojrzałam na niego. - Laurilel to nie twój ...
chłopak.
- ale bliski przyjaciel. a że ja wiem wszystko i znam jego sekret o
buziaku dla ciebie to nie znaczy że on musi wiedzieć. zaparł się Łowca.
- skoro to przyjaciel to powiedz mu. nie zawiedziesz go tym. to mój
przyjaciel. ty też nim jesteś.
- dobra. powiem mu. - uległ. - ty naprawdę umiesz przekonywać ludzi.
mruknął kiedy szedł na górę.
zrobiłam to co poradził mi Łowca.
wypłakałam się całą noc.
rano było mi lżej , pomijając fakt że oczy miały intensywniejszy
kolor tęczówek, i miałam wiecej pozytywów w głowie niż jakbym
tego nie zrobiła.
Rozdział Drugi ***
poszłam na śniadanie i co ?
chciałam usiąść ale Malfoy zabrał mi miejsce.
prawie usiadłabym na niego.
spojrzałam na niego spokojna. - coś ci się chyba pomieszało
Malfoy. - zwróciłam mu uwagę ale mnie olał. - Malfoy to miejsce jest MOJE
. nacisnęłam. - nic. trudno. wzięłam go za kołnierz i wyrzuciłam
poza ławę. - to było moje miejsce.
- spokojnie Księżniczko. po co ta agresja ? uśmiechnął się niewinnie.
- to patrz gdzie siadasz Malfoy. odparłam jadowicie i usiadłam na
miejscu.
jednak ...
tak zachowywała się Amber, a ja nigdy nie chciałam być taka jak
ona.
wyrzuty sumienia wzięły górę.
podniosłam go za szatę i usadziłam przy stole.
- nigdy nie chciałam zachowywać się jak ona. tylko dlatego. ucięłam
jego złośliwości i pytania.
siedziałam spokojnie do końca śniadania.
potem poszłam na lekcje.
ale Snape ogłosił że mam iść na rok pierwszy
( chociaż nieoficjalnie miał oo lekcjach podawać i tłumaczyć mi
przepisy na Eliksiry na rok drugi)
chociaż tyle że nie będę widywać Malfoy'a na lekcjach. pomyślałam kiedy się dowiedziałam.
usiadłam na korytarzu wśród uczniów.
nic nowego.
oprócz tego że kilku pierwszorocznych było wystraszonych.
podeszłam do jednego z nich który spojrzał na mnie oczami wielkimi jak spodki.
- hej. jestem Ignis. a ty ?
nie odpowiedział mi a jedynie odbiegł.
ludzie ...
jestem taka straszna czy tylko tak ładna ?
zażartowałam w duchu.
poszłam na kolejne pierwsze lekcje.
ale nowy nauczyciel od Obrony przed Czarną Magią był inny.
blondyn, z trwałą, z przyklejonym sztucznym uśmiechem i
widoczną wielką mania na swoim punkcie.
- dzień dobry dzieci nazywam się Gilderoy Lockhart. będę was uczył w tym roku Obrony przed Czarną Magią.
- Glizdonosy Lockhart. zaśmiałam się cicho a chichotem zawtórowali mi, co
DZIWNE, Crabbe i Goyle.
po lekcji nudnej jak niewiadomoco mieliśmy Historię Magii z profesorem Binnsem. a to oznaczało lekcję z duchem który tylko mnie nie usypiał.
był może monotonny i cichy ale nie miał wypisane na czole manii pt.
"jestem ideałem i wiem o tym" co mnie
cieszyło.
lekkie ukłucia tęsknoty towarzyszyły mi do października, równie wiernie co rutyna w szkolnej maszynie.
Rozdział Trzeci
Kolejne Halloween
tego wyjątkowego dnia nie miałam jakoś na nic ochoty.
Uczta niby świetna, smakowita itd. ale wracając korytarzem coś mnie
przykuło.
tym czymś był, jak to określał Cirispin, "instynkt Łowcy".
na korytarzy wyczułam że coś jest nie tak.
zobaczyłam plamę z krwi i Wodę na podłodze.
na ścianie był napis krwią
"Komnata Tajemnic została OTWARTA. Strzeżcie się wrogowie
Dziedzica".
a pod nim ...
kot.
a konkretniej pani Norris, kotka Filcha.
to był dla mnie szok.
- słyszysz Granger ? szukają szlam. zaczął złośliwie
Malfoy.
nie wiedziałam co to słowo oznacza ale wiedziałam że na pewno nie jest
przychylne.
- nie obrażaj jej Malfoy. - odpowiedziałam zimno i nakazująco. - bo
skończysz jak troll w zeszłym roku.
wspomnienie mojej akcji rok temu trochę wróciło mu strachu.
jak detektyw podeszłam do kota i dotknęłam krwi bez obrzydzenia.
- świeża. ktoś musiał to zrobić nie dalej niż pół godziny temu.
stwierdziłam fachowo.
- brawo Kapturku. pochwalił Cirispin moją dedukcję.
zaraz ... Woda.
ukucnęłam i dotknęłam tafli.
doznałam czegoś w rodzaju wizji.
coś pełzło przez korytarz. coś syczało i wzywało mnie i Harry'ego po
imieniu.
ocknęłam się z szybciej bijącym sercem.
- coś jest szkole. stwierdziłam lekko zdenerwowana.
- co to jest ??? - spytał Filch. - pani Norris. - spojrzał na kotkę. - to TY !!! wskazał na mnie oskarżająco.
- to nie ja panie Filch. - odpowiedziałam spokojnie. - nikt z tu obecnych
nie dałby rady zmyć krwi tak szybko.
- tak szybko znaczy jak ? - pultał się woźny. - przecież ktoś zabił
moją kotkę !
podeszłam do zwierzaka.
poczułam że nie umarła.
- ona nie umarła, więc nie mogła zostać zabita. jest jakby ...
zamrożona. uspokoiłam mężczyznę ale nie chciał słuchać.
poleciał do Snape'a naskarżyć że ja zabiłam mu zwierzaka.
jednak profesor kiedy dowiedział się o czasie i moim przeczuciu co do
zwierzęcia oraz po tym co sam sprawdzał oznajmił że kotka jest spetryfikowana a
nie martwa.
pora zająć się szukaniem rozwiązania tej zagadki. obiecałam
sobie.
jednak postanowiłam powiedzieć Harry'emu co widziałam kiedy dotknęłam
Wody.
- Harry. w tej szkole coś jest. i mam wrażenie że to coś nas
szuka. powiedziałam mu przy jego przyjaciołach.
- skąd to wiesz ? spytał zaskoczony brat.
- bo dotknęłam lusta wody i to tak jak w naszych koszmarach. jakby
zabrało mnie gdzieś indziej i pokazało co trzeba.
- Ignis wiem że to głupio zabrzmi ale wyciągnij coś od Malfoy'a.
zaproponowała Hermiona.
- ale co ? czemu ? zdziwiłam się.
- określenie "szlama" oznacza dziecko z rodziny mugolskiej. on
nienawidzi "brudnej" krwi. odpowiedziała mi Gryffonka.
- a dlaczego ja mam to zrobić ? spytałam rozbawiona.
jednak spojrzenie Harry'ego i jego przyjaciółki które wymownie powędrowało
w stronę Malfoy'a było hm ... jednoznaczne.
- sądzę że mu się podobasz. powiedział brat a ja co ? w
śmiech.
- o przepraszam bardzo ale nie piszę się na to. - zaprzeczyłam sądząc
że żartują. ale patrzyli na mnie nieugięci. - dobra. postaram
się ... za ... - zatrzymałam odruch wymiotny. - zakolegować z baka-sanem.
ale jak nic nie wyjdzie to każde z was oddaje mi słodycze przez następny
rok. postawiłam twardy warunek.
- umowa stoi. zgodzili się.
wzdrygnęłam się.
plan postanowiłam wdrożyć jak wrócę do dormitorium a potem wyciągnąć go na
korytarz i bez świadków pogadać.
tak.
to był dobry pomysł.
teraz można mnie zabić.
powiedziałam sobie w duchu.
Rozdział Czwarty
Zagadki, Baka i Szkolna Rzeczywistość.
przegryzałam się z myślą że będę musiała się przymilać do Malfoy'a ...
chociaż ....
Pansy mogła to za mnie załatwić.
ale nie ...
ona mnie nie lubi ...
trzeba samej to załatwić.
szkoda ...
podeszłam na dół kiedy na kanapie siedział tylko Malfoy i jego
goryle.
- Malfoy pożyczam cię na minutę. - powiedziałam. popatrzyli na mnie
zdziwieni. - nic ci się nie stanie. - uniosłam dłonie żeby mu pokazać że nie
mam złych zamiarów. - no ...
*Draco *
- dajcie mi minutę chłopaki. odszedłem od nich.
bachor zabrał mnie na korytarz.
- no o co chodzi ? spytałem chłodno.
odetchnęła z sykiem.
- mam pytanie Malfoy. - spojrzała na mnie zaciekawiona. - chodzi o
sprawę Komnaty. czy to ty jesteś dziedzicem ?
- chciałbym ale nie. - odpowiedziałem jej zaskoczony pytaniem. - mam
czystą krew ale niestety nie aż tak.
po raz kolejny odetchnęła. - mam pytanie Malfoy.
no ciekawie ...
- o co chodzi ? zdziwiła mnie.
- czy ... - no interesująco. - czy moglibyśmy ... - powiedz "być
razem" a się roześmieję. - zapomnieć o zeszłym roku ?
CO ????
ONA PROSI O WYBACZENIE ???
no w sumie ...
była postrachem szkoły, więc przydałaby się taka twarz obok
siebie.
nie dlatego żeby mi się chciało użerać z tym bachorem.
ale tata zawsze powtarzał że dobry plan to podstawa.
- halo ziemia do Malfoy'a . - pomachała mi przed oczami. - żyjesz czy już cie coś dopadło ?
- żyję Księżniczko. - powiedziałem siląc się na złośliwość. - i przyjmuję
propozycję.
- jakbyś był tak dobry i uświadomił o tym swoich kolegów to będę wdzięczna.
ja już padam. oznajmiła.
- okej. - nie widziałem problemu i wróciłem do dormitorium gdzie czekali
chłopaki. - no ludzie bachor je mi z ręki. oznajmiłem dumny.
* Ignis *
bachor ...
ech trudno ...
bezpieczeństwo ludzi było tego warte.
z resztą większość uczniów mnie nie obchodziła, a mówiąc szczerze wolałabym
żeby to Malfoy czekał na odtrutkę niż biedny kot niezbyt sympatycznego
Filcha, ale to Harry jak i nasi przyjaciele byli dla mnie ważni i to o
nich tu głównie chodziło. i to dla nich poświęcałam się na rzecz
Malfoy'a. tego strasznie bufonowatego idioty.
padłam na łóżko i co ? Pansy patrzyła na mnie radosna, pff .. pewnie wiedziała że "pękłam".
ujmowało mi to dumy ale cóż ....
ludzie i ich zdrowie a nawet życie szło w grę.
a nie Malfoy.
rano obudziłam się z lekcjami z Gryffonami.
pobiegłam na dół do pierwszorocznych ale złapałam Harry'ego.
- myślałam że się chyba powieszę ale mam odpowiedź. on nie jest
dziedzicem tak jak podejrzewałam. jest zbyt wielkim tchórzem żeby odwalić coś
takiego. poinformowałam brata zwięźle.
- przeżyj jeszcze kilka dni. musimy mieć pewność.
- robię to tylko i wyłącznie dla ciebie bracie. - powiedziałam mu. - ale
latem oddajesz mi słodycze. cały zapas. dziugnęłam go w brzuch.
- dobrze, dostaniesz je. - zgodził się rozbawiony. poczochrał mnie. -
a teraz leć na lekcje. szkoda że zaniżyli ci rok.
- myślisz że tego nie wiem ? spojrzałam na niego zaskoczona i pobiegłam pod
salę.
- cześć M... Draco. przywitałam swojego "nowego kolegę".
- cześć Ignis. - odpowiedział spokojnie i co jeszcze dziwniejsze bez
złośliwości. - jak tam lekcje rok niżej ? cisną ?
- nie. nie mają o co. materiał przerobiłam, oceny zostają jakie były
tylko muszę siedzieć na lekcjach i oddawać prace.
- no to miłego nudzenia się. - odpowiedział złośliwie. - a czekaj. -
przypomniało mu się coś. - na przerwie na boisku Flint zwołuje ludzi. jak co
roku jest nabór do drużyny.
- nie wmówisz mi że startujesz. roześmiałam się.
- uwierz. - odpowiedział chłodno. - ostatni rok ty grałaś jako szukająca
kiedy miejsce powinno być moje. trenowałem przez wakacje więc nie będzie
forów.
- nie masz na co liczyć. odpowiedziałam dumnie i pewnie.
- do zobaczenia. Księżniczko. znowu wróciła mu złośliwość i tak mnie
pożegnał.
niedoczekanie.
ten idiota nie zabierze mi MOJEGO miejsca w drużynie.
chce wojny ? ma ją jak w banku.
na lekcji oddałam kolejny pergamin i wybiegłam na boisko.
miejsce było moje.
na korytarzu obok i Malfoy rzucił się do biegu.
odetchnęłam i wypchnęłam ciężkie drzwi zamku jako pierwsza i taka też
pojawiłam się na boisku.
- gdzie ... ty się ... nauczyłaś ... tak biegać ? wydyszał
Malfoy.
- po moim trupie dostaniesz miejsce w drużynie. wysyczałam.
przywołałam miotłę wyciągnięciem ręki i dosiadłam jej.
w powietrzu oczywiście Markus z ziemi wybijał tłuczki dla sprawdzenia
umiejętności chętnych.
unikałam ich płynnie, bez problemu.
w głowie liczyłam sobie rytm w jakim idą przeszkadzajki.
stałe tempo.
wystarczyło wyczuć rytm i miało się pewniaka.
jak z muzyką.
trzeba wiedzieć kiedy wejść na jaką nutę.
po jakimś czasie zostałam tylko ja i Malfoy.
o nie.
miejsce jest MOJE.
Markus zwiększył tempo do masakrycznego ale jak i z muzyką bywa są i zmiany.
teraz podobny rytm miał "My Prerogative" więc znałam się na
tym.
odetchnęłam powtarzając tekst.
- co tam mamroczesz Księżniczko ? - spytał złośliwie Malfoy kiedy co ? piękna rzecz. tłuczek zwalił go z miotły. - aua ... nosz ...
- muzyka się przydaje Malfoy. oświadczyłam z wyższością miękko lądując z
zeskoku na nogi.
- co ty zrobiłeś ? - spojrzałam na niego pod kątem obrażeń. - podwiń rękaw.
- nie wierzyłam ze to zrobię. - prawy Malfoy. - poinstruowałam kiedy pokazywał
lewe przedramię. zreflektował się.
dotknęłam jego ręki w miejscu żył.
skłamałabym mówiąc że skórę miał jak papier ścierny ale wolałam mieć taki
pogląd wbity w makówkę nawet po tym.
- jedno złamanie. drobne. mogę je nastawić bez potrzeby gipsu. - bez zgody
czy opinii poszkodowanego nastawiłam mu kość. syknął z bólu co mnie
satysfakcjonowało jak niewiadomo co. - i po krzyku Malfoy.
wstałam, otrzepałam kolana z pyłu boiska i podeszłam do Flinta.
- zostaję na miejscu ? spytałam.
- tak ale Malfoy jakby co jest w rezerwie. czyli przychodzi na treningi i
gra na nich. odpowiedział mi Flint.
super ...
akurat teraz Malfoy MUSI się wtrynić do szatni.
trudno. przeżywałam wejścia Piersa do terenu szatni dziewczyn na wuefie to
przeżyję i Malfoy'a.
reszta lekcji minęła bezproblemowo, Slytherin nadrobił kolejne 20
punktów za moje odpowiedzi więc raczej dzień udany.
no prawie.
dwie rzeczy nie dawały mi spokoju.
1) fakt że Malfoy od roku powiedział coś normalnym tonem do mojej
osoby.
2) pod palcami nadal wydawało mi się że czuję jego skórę.
to drugie budziło we mnie wzdrygnięcia i kurcze mięśni które chciały się
pozbyć tego wrażenia.
zeszłam na dół w nocy i usiadłam na parapecie będąc w kropce.
tym razem widzę ze terapia jest grupowa bo dołączył do mnie i CIrispin i Laurilel.
-słyszeliśmy, widzieliśmy i wiemy co się działo. gadaj. powiedział
Łowca.
- Cirispin ma na myśli żebyś wyrzuciła co cię gryzie a może uda nam się coś
wymyślić. ubrał to delikatniej Laurilel.
- Malfoy. - stwierdziłam krótko. - bo Harry podejrzewa że to on stoi za tą
całą Komnatą i prosił mnie o dowiedzenia się czegokolwiek z tzw.
"źródła". no to się zgodziłam chociaż mną wywracało i nadal
wywraca. - spojrzałam na nich. na razie rozumieli. - dzisiaj powiedział
coś normalnie ale to raczej dlatego że "zgodziłam się" z nim
kolegować. poza tym że nastawiałam mu rękę po treningu wstępnym drużyny
to już nic.
- moje spostrzeżenia wyglądają następująco : może warto by pogadać z nim o
problemach, myślach, itd,. może się okazać wsparciem. - zaczął
Laurilel ale widząc moją reakcję zreflektował się . - a teraz, wiem że cie to
brzydzi bo będę szczery geniuszem to on nie jest, ale dawaj mu
złośliwości dalej. wsparł mnie elf.
- i tu się zgodzę. - uśmiechnęłam się. - a ty Cirispin ?
- jakoś cie nie zaskoczy moja opinia. uważam że taka kuracja ci dobrze
zrobi. pokoleguj się z nim a jak ci nie podpasuje to tylko do momentu jak
rozwiążesz sprawę. a jak, JAKIMŚ CUDEM, ci podpasuje to miej w nim
wsparcie na całe lata. my nie będziemy tu wiecznie Kapturku, pamiętaj.
jeszcze dwa lata nas będziesz widzieć.
- wiem. - stwierdziłam smutna. ale pacnęłam Cirispina w brzuch. - a teraz
wypluj to o kolegowaniu się.
- dobrze, dobrze. - zgodził się Łowca. - a teraz odszczekuję. zaśmiał
się.
jak to dobrze było mieć w nich wsparcie.
- a teraz ja was żegnam. idźcie spać. odprawiłam ich bo wiedziałam że
są padnięci.
zostałam sama i napisałam do Kastiela dłuugii list o tym co się działo od
początku roku i o tym że tęsknię za nim baardzoo mocno.
wysłałam go przed świtem i zasnęłam na parę godzin na kanapie w pokoju
wspólnym.
* Draco *
nie mogłem spać na kilka godzin przed świtem więc zszedłem na dół.
czemu ?
sam nie wiem czemu.
zobaczyłem na kanapie skuloną w kłębek Ignis.
spała.
akurat kiedy liczyłbym a NIE-liczyłem na towarzystwo byłem sam.
usiadłem na parapecie i obserwowałem tego bachora.
nadal traktowała mnie jak dawniej co nie powiem cieszyło,
bo nie zniósłbym z jej strony minuty zwracania się do mnie
"Książę" i innych tego typu odzywek ociekających
słodyczą.
nieznosiłem tego.
* Ignis *
jak obudziłam się w pokoju wspólnym Malfoy jakby czekał bo czułam na sobie
jego wzrok.
nie był to najzdrowszy i i najmilszy sen w życiu ale grunt ze jakiś.
ale to co się działo chciałam omówić z kimś rozumnym tj. ze Snapem.
po śniadaniu zamiast na lekcje poszłam pod jego gabinet.
wiedziałam że ma na drugą jak nie trzecią lekcję więc nauczyciel miał
mnóstwo czasu.
zapukałam grzecznie do drzwi i zostały mi one otworzone.
- o co chodzi Ignis ? czemu zawdzięczam tak wczesne odwiedziny ?
spytał.
- miałam pewien dziwny sen.
- nie jestem wróżbitą więc nic ci na ten temat nie powiem.
odpowiedział.
- to nie jest coś niejasnego a coś ... coś jakby związanego ze
szkołą.
* Snape *
zainteresował mnie temat szkoły.
w zeszłym roku miała trafne podejrzenia więc i teraz mogło się to okazać
przydatne.
- słucham. - wskazałem na miejsce. - o co chodzi ?
- no więc ... nie wiem czemu ale wydaje mi się ze o Komnatę Tajemnic. -
lekko zszokował mnie temat ale nie dałem tego po sobie poznać. lata pracy dały
efekt.
- śnił mi się jakby labirynt. a po jego przejściu taki stary pokój -
kontynuowała tonem jakby sobie przypominała szczegóły. - coś jak biuro.
takie zniszczone, odrapane a w nim drewniane biurko.
- dość - przerwałem jej.
wiedziałem co to oznacza. - ktoś jeszcze był w tym śnie ? spytałem.
- i tak i nie. tak bo jakby ktoś tam był a nie bo nie
było go widać.
- podejmę odpowiednie kroki. zapewniłem ją wypraszając z
gabinetu.
rozejrzałem się po szafkach.
pora wyjąć klucze.
* Ignis *
miło wiedzieć ze Snape się zainteresował ale coś mi tu nie pasowało.
nie byłam ani ślepa ani głupia więc widziałam że lekko się spiął na wieści
o Komnacie.
na pewno coś o niej wie skoro tu uczy a "podejmę odpowiednie
kroki" nadal brzmiało tajemniczo i odrobinę złowrogo.
Rozdział Piąty Prawdziwa "Ja" ???
z lekcji Zielarstwa zabrał mnie Snape prowadząc za sobą kilku
pozostałych uczniów.
tyle ze oni mieli czystą krew, no patrząc po szybkości wyboru do domu
ja też musiałam mieć.
zabrał nas przez jakiś korytarz do jakiegoś strychu i stanął przed drzwiami.
- zaraz odwiedzicie miejsce nieznane nawet części nauczycieli. podobno jest
tu duch samego Salazara Slytherina ale ukazuje się on tylko potencjalnym dziedzicom
a historię zna tylko prawdziwy następca domu. w związku z obecną sytuacją
jak i tym ze każde z was miało jakiś dziwny sen ostatniej nocy jesteście
tutaj.
rozejrzałam sie w tłumiku. Malfoy.
Snape otworzył drzwi i wiedziałam ze to to samo biurko które tu było.
od razu przeszedł mnie dreszcz a jak rozglądałam sie widziałam urywkowe
fragmenty wizji tego co sie działo.
wszyscy spojrzeli na siebie a ja zamknęłam oczy wczuwając się
wpommieszczenie.
- historia ... - odetchnęłam ze strachem. wśród nas pojawił się
duch starszego mężczyzny z długimi wręcz białymi włosammi, bladą cerą i
zielonymi oczami. na szyi miał medalion z wężem. - Salazar
Slytherin. - schyliłam głowę na znak szacunku a duch podszedł i co mnie
zdziwiło, jakby ludzką dłonią, podniósł mi czoło. choć go nie słyszałam czułam
jakby mówił "opowiedz historię, dowiedz się prawdy, drogie
dziecko". - historia która się tu wydarzyła nie jest
miła. - ogłosiłam ludziom. - dokonano spisku. w dzień urodzin ... wnuczki
... Salazar i jego syn oraz jego malutka córka byli w tym pokoju. -
rozejrzałam się widząc wszystko tak jak sie to działo. ja tylko im to mówiłam a
sama jakbym widziała ... no właśnie ... moją historię. -
świętowali urodziny. wszyscy byli szczęśliwi. - przemknął mi obraz
tortu na biurku w miejscu kilku poplesniałych okruchów. dotknęłam drewna. - do
momentu wdarcia sie tu Łowcy Nagród. wszedł przez to okno. bez słowa a
tylko z tryumfującym uśmiechem wyjął nóż. - zobaczyłam Salazara zasłaniającego
rodzinę. - i zabił. - do oczu napłynęły mi łzy a w sercu pojawiła się
nienawiść. - jednak nie wyszedł cało. i to nie syn zadał mu cios. -
widziałam malutką dziewczynkę która otworzyła usta wydała najgorszy na
świecie kakofoniczny, obezwładniający dźwięk. - to była wnuczka Slazara.
ona ... ogłuszyła go krzykiem a Łowca sam siebie pociął. potem wyleciał
tak samo jak przyszedł. - mężczyzna w pelerynie o twarzy bestii zniknął. - a
dziadek powiedział do dziewczynki słowa
- " zawsze będę z tobą dziecko. nie zapomnij o dziadku który cię
kocha." powiedziałam to na równi z duchem.
spojrzałam na tłum.
był tam i Harry.
brat słyszał to co się działo, widział to co robiłam i był świadkiem mojej
przemowy.
- Ignis ... - zaciął się. - czyli ... przez te lata ... nie
jesteś moją siostrą ?
- jestem Harry. - spojrzałam na niego poważna ale z łzami. - kocham cię jak
brata i tak samo cię traktuję.
braciszek mnie przytulił. - siostrzyczko ...
- Harry ... przysięgam ci że to nie ja otwierałam Komnatę Tajemnic.
nie wiedziałabym jak.
- ale widziałaś ją ?
- no ... no raz. jako roczna dziewczynka.
- ale miałaś rok jak trafiliśmy do wujostwa ...
- to moja sprawka panie Potter. - przyznał się Snape. - Salazar poprosił w
testamencie o bezpieczne przechowanie wnuczki a tym samym wstawił się i
ojciec. dlatego pozwoliłem sobie na spełnienie ich życzenia i odmłodzenia
Ignis.
- czyli ... powinnam mieć ...
- kilka miesięcy więcej. nie była to wielka zmiana choć nie da się jej
odwrócić. - powiedział twardo wychowawca Ślizgonów. - no a skoro wiemy
kto jest dziedzicem w tym pokoleniu wiemy też kto NIE- otworzył
Komnaty.
- jak to ? spytał oburzony Malfoy.
- panie Malfoy sam pan słyszał ze Ignis widziała na oczy Komnatę raz i to w
wieku wręcz niemowlęcym. dlatego niemożliwe jest żeby cokolwiek
pamiętała. do wywarów odmładzających doszedł również ten który usuwał jej
pamięć do momentu poznania przez nią samą biegu wydarzeń. uciął dyskusję
Snape.
teraz było jasne czemu mnie traktował inaczej.
nie zmieniało to jednak faktu ze nadal kochałam Harry'ego jak brata i za niego go uważałam.
za swojego nieznośnego starszego brata.
- Harry ... powiedz o tym przyjaciołom. ja ... mnie boli głowa. muszę to wszystko ogarnąć, musi to do mnie dotrzeć ...
- rozumiem siostrzyczko. - pokiwał głową. - powiem im.
- dzięki. - uściskałam go. - idź już bo się spóźnisz.
- a ty ? - spytał zdziwiony. - no tak. inny plan. kończysz wcześniej.
zaśmiał się na koniec i poszedł.
Rozdział Szósty
Powtórka z Rozrywki
następnego dnia weszłam do pokoju wspólnego i co ?
wszyscy mają mnie za UFO.
no prawie wszyscy. 4 osoby były "normalne".
Cirispin, Laurilel, Markus i o zgrozo ... Malfoy.
czemu o zgrozo ?
bo to że sama sobie strzeliłam w stopę nie było koszmarem a realiami
szkolnymi.
- co z ludźmi jest nie tak ? - rozejrzałam się. wszyscy unikali
mojego wzroku. a wiedziałam że Malfoy walczy żeby nie zrobić tego samego.
- Malfoy jak nie chcesz ze mną gadać to nie udawaj.
i poszedł sobie.
taa ... powtórka z rozrywki ... super.
chodziłam po korytarzu sama a ludzie odsuwali się na kilka kroków żeby mnie nie tknąć jakbym zarażała epidemią niewyleczalnej choroby.
trudno. wzruszyłam ramionami do siebie. nie pierwszy i nie ostatni
raz próbują mnie wykluczyć tyle że mnie to nie rusza.
Harry napatoczył się sam i powiedział o zajęciach z Klubu Pojedynków,
wprowadzonych specjalnie na wypadek pokonywania nieprzyjaciela który
petryfikuje ludzi w szkole.
poszłam za nim a kiedy Lockhart ( no co jeszcze ma mnie dobić ? )
ogłaszał tę informację jakiś Ślizgon o ciemnej karnacji syknął.
- no ja wiem przeciwko komu wykorzystać wiedzę.
- zapominasz że jeżeli Komnata Tajemnic została otwarta a ja tego nie
zrobiłam to starszy dziedzic musiał to zrobić. - odparłam spokojnie. - poza tym
gdybym to była ja wybrałabym mniej jawne metody jeżeli chcesz bawić się w
detektywa.
- grozisz mi ? spytał agresywnie.
- tak. dziewczyna o rok młodsza grozi chłopakowi . - zaśmiałam się. -
ocknij się z tego snu.
do pojedynku jako pierwsi zostali wyznaczeni Harry i Malfoy.
po kilku rundach zaklęć baka-san użył jakiegoś zaklęcia wywołującego
węża.
rzucił się on na tłum.
- zostaw ich. - powiedziałam równo z Harrym. - zostaw.
Snape zniknął węża a chłopak który miał kobrę przed twarzą spojrzał
na nas oczami pełnymi strachu i wybiegł z sali.
- o co mu chodziło ? spytałam już na korytarzu przyjaciół Harry'ego.
- bo mówiliście w mowie węży. - odpowiedziała Hermiona. - no wiesz. Salazar
był wężousty czyli potrafił gadać z wężami. dlatego Slytherin na w godle właśnie
gada. - uprzedziła nas Gryffonka. - a wy mówiliście tym jednocześnie.
- no ale historia ...
- nie wiem jak to interpretować Ignis. - odpowiedziała mi Hermiona. -
pomyślę nad tym. na razie poszukajmy czegoś co pomoże. - uprzedziła.
- z chęcią pomogę. może coś wynajdę w jakichś archiwach, na pewno mogę
dojść do dokumentów. zgodziłam się.
- dobra. - poparł to wszystko Ron. - jutro spotykamy się w południe
tutaj. zarządził.
- okej. potwierdziłam i wróciłam do swoich zajęć.
powtórka z rozrywki ...
ja i Harry znowu wykluczeni ...
czemu mnie to nie dziwiło.
Rozdział Siódmy
Pech Bez Wskazówek
mijały dni a nic się nie wyjaśniło.
jednak któregoś dnia kiedy sama ( cóż za nowość ) wracałam korytarzem
znowu pod butami miałam wodę. na podłodze leżał jakby zamarznięty
Colin. Gryffon z pierwszego roku który nie wierzył że się do niego
odezwałam.
część mózgu chciała krzyczeć ale rozsądek nakazał go zabrać. i to
zrobiłam.
zabrałam chłopaka chudego jak patyk na ręce i przyniosłam pani Pompfrey.
Gryffon miał nieodłączny aparat który postanowiłam zbadać na własną
rękę.
jednak klisza która się zatrzymała nie pokazywała nic.
wróciłam na miejsce gdzie go znalazłam i dotknęłam wody.
znowu syk wzywający mnie i Harry'ego. tym razem mnie jakby prosił a
Harry'emu nakazywał.
było coś jeszcze.
coś pełzło.
otworzyłam oczy wyrywając się z wizji i znowu zarejestrowałam że serce wali
mi jak młotem.
strach.
poszłam do Lasu na trening u Cirispina.
miał mnie oduczyć uczucia strachu.
i to robił genialnie.
iluzje poodcinanych, krwawiących rąk, potworów z koszmarów,
jednym słowem wszystkiego co budziło strach czy niepokój walczyły ze mną
pod jego postacią co, pomimo tego że było i dziwne i przerażające,
to jednak skutecznie wypaczyło odruch strachu i paniki.
znając siebie na jakiś czas.
po lekcjach Harry'ego poszłam ich znaleźć i pogadać.
- co widziałaś ? spytała Gryffonka.
- zaniosłam Colina do Pompfrey. na aparacie nic nie widać. woda ...
woda znowu mnie odrzuciła.
- ale co widziałaś w Wodzie ?
- znowu coś. tym razem mnie prosiło a ciebie - wskazałam na brata. -
jakby nakazywało. i jeszcze jedno : to coś pełza. tylko tyle
ustaliłam bo znając życie mój mózg byłby sobie w stanie zwizualizować własną
zagładę.
- okej. a co z archiwami ? spytała Gryffonka.
- nic. Snape nie chce mnie tam wpuścić. mówi że dziadek nie
chciałby mnie tam widzieć.
- to pogadaj z duchem. może on ci coś powie.
- nie da rady. wędrowałam pod gabinet, wchodziłam i patrzyłam na
pokój. ale jak tykałam jakiejkolwiek książki parzyła.
- czyli kicha. stwierdziła zrezygnowana.
- biblioteka szkolna. - pstryknęłam palcami i przeskoczyła iskra. - trzeba
tam poszperać.
- ale gdzie niby ? - spytała Hermiona. - w normalnych księgach
sprawdzałam. nic tam nie ma.
- no to w zakazanych. - spojrzałam na nią z powagą. - przecież Lockhart cię
ubóstwia. idź do niego, zmyśl coś podaj papier i koniec bajki. ^
czy to serio takie trudne ? ^ pomyślałam.
- okej. postaram się. odpowiedziała Gryffonka zmotywowana.
- pomóżcie jej chłopaki. - zarządziłam nimi. zauważyłam ukrytego Snape'a
którego oni nie wychwycili - a teraz przepraszam ale coś mi mówi że ktoś
chce ze mną pogadać.
przeszłam do gabinetu profesora.
- widzę że znowu razem z nimi współpracujesz. zaczął splatając dłonie na
blacie.
- owszem. czy to coś złego ? spytał zaskoczona.
- nie. jednak nie powinnaś ich w to wciągać. odpowiedział mi
spokojnie Snape.
- to była ich decyzja. - odparłam. - jeżeli to wszystko co chciał mi pan
przekazać to za pozwoleniem wrócę do dormitorium. na milczenie profesora
wyszłam.
weszłam do Skrzydła Szpitalnego i spojrzałam na Colina.
pech ...
tylko szkoda że bez żadnej wskazówki ...
jednak po dwóch godzinach porzuciłam przygnębiający widok a wychodząc rąbnęłam głową w coś ciepłego.
tym czymś ciepłym, kiedy podniosłam wzrok, okazał się Malfoy.
odruch wymiotny powstrzymałam po ułamku sekundy.
- co tu robisz ? spytałam zaskoczona.
- Snape kazał mi cię znaleźć. jest późno, już po zmierzchu, a zarządzenie
jest żeby nie wychodzić o tej godzinie. a gdyby nie ty nie
włóczyłbym się po szkole tylko grał w szachy. - oświadczył zimno i siłą złapał
mnie za lewy nadgarstek i zabrał do pokoju wspólnego. - oto zguba panie
profesorze. oznajmił i usiadł na kanapie.
zimny, wredny, narcystyczny, zadufany w sobie, głupi Malfoy. wymieniłam sobie łańcuszek jego wad i się uspokoiłam.
poszłam na górę i nic nie rozumiejąc położyłam się spać.
minęło kilka tygodni odkąd Hermiona zdobyła książkę i ją wertowała.
ale wpadła na pomysł.
- słuchajcie. Eliksir Wielosokowy. rzuciła na jednym z umówionych spotkań.
- że niby co ? zdziwiłam się.
- no taki który po dorzuceniu włosów czy paznokci danej osoby pozwala ci na
krótko ją udawać.
- a po jakie licho wam coś takiego ? nie rozumiałam nic.
- Crabbe'owi i Goyle'owi Malfoy POWIE czy jest dziedzicem. ciebie
mógł okłamać. wydedukowała.
- Hermiona wiem kiedy ktoś kłamie. Malfoy po moich
pseudoprzeprosinach uznał mnie "za część paczki" - wzdrygnęłam
się żeby im udowodnić że nie mam ochoty w tym dłużej siedzieć. - więc nie
kłamałby postrachu roku. a poza tym tak jak mówiłam, wiem kiedy ktoś
kłamie. a on to zwykły tchórz.
* Draco *
słyszałem ich rozmowę na "ukrytym" korytarzu.
i czego się dowiedziałem ?
że zrobiła to bo miała cel.
a ja jak ten idiota myślałem że robi to bo zmądrzała.
no cóż ...
udowodniła że jest bachorem.
rozkapryszonym bachorem.
jeżeli myślała że byłem WREDNY w zeszłym roku to się
myli.
odpłacę się pięknym za nadobne.
* Ignis *
teraz pojęłam błąd.
wkurzony, zdezorientowany, lekko smutny Malfoy.
a co tam.
ja wiem swoje, on wie swoje.
podbiegł do mnie a jego goryle złapali mnie za ramiona na poziomie
20centymetrów nad podłogą.
no fajnie.
robię mu za worek do wyżycia się.
wait.
skoro rozmawiam z wężami czemu mam nie być do nich podobna ?
zamierzył się z uderzeniem ale zobaczył moje zamknięte oczy bo zatrzymał
rękę.
kiedy zbliżał dłoń zaciśniętą w pięść otworzyłam oczy.
widziałam w odznace domu że są ciemnozielone z pionową wężową
źrenicą.
- co ... - cofnął się wystraszony. no pięknie.
Malfoy boi się węży. posłałam mu uśmiech złośliwca. - spadamy. -
syknął. - a z tobą się policzę ! zagroził i prysnął.
o ile razy ja to słyszałam od Amber ...
spojrzałam na brata.
- no cóż ... teraz to nie kłamał. - uśmiechnęłam się jakby nic się nie
stało. ale widząc się w lustrze odznaki Harry'ego zrozumiałam coś.
TE oczy które nosiłam teraz musiały być prawdziwe. próbowałam
wrócić do formy okrągłej źrenicy ale nie szło. -
przepraszam. zmyłam się na pierwsze piętro do łazienki dziewczyn. oparłam
się o urwaną umywalkę i spojrzałam w popękane lustro. - Inna. - pokiwałam
do siebie głową. -Inna. powtórzyłam do siebie.
nałożyłam kaptur szaty.
mieli mnie za dziwadło po akcji w biurze Salazara, za
niebezpieczeństwo po akcji na pojedynkach, teraz pogorszyłabym się
jeszcze bardziej.
wyszłam ukradkiem z pomieszczenia i przemknęłam do Pokoju Życzeń.
czekałam tam do zachodu słońca a wschodu Księżyca.
ktoś spyta czemu tak długo.
bo nie chciałam być nękana przed ciszą nocną.
wróciłam cichcem do dormitorium.
następnego dnia spytałam Hermionę o Eliksir.
- waży się go jakoś 3 tygodnie ale zanim zdobędziemy składniki minie pełen
miesiąc. odpowiedziała mi Gryffonka znad jakiejś książki.
- okej. pokiwałam głową.
Rano na dziedziniec zalany słońcem ( na którym się wygrzewalam
)
wszedł Malfoy z kolegami.
Jako ze wczoraj wróciłam późno pewnie dostali ochrzan od Snape'a
- gdzie ty byłaś Potter ? spytał gniewnym tonem
-nie twój interes -zaciagnelam kapturem mocniej na twarz -spadaj
Zbliżył się, Crabbe i Goyle mnie podnieśli a Malfoy zerwał mi kaptur
pokazując wężowe oczy
-ej ludzie ! -zwołał tłum- patrzcie ! - wskazał na mnie - to ONA stoi za
tym wszystkim. ONA !!! Wydarl się.
Po raz pierwszy chciałam zniknąć z tego swiata, po raz pierwszy zostałam
TAK upokorzenia, TAK zgnebiona przez śmiechu
- o dzidzia się poplacze zadziwił Malfoy
- spadaj syknelam wściekła i puscilam za nim smoka z wody i ognia.
Miałam dość
Czemu nie ma tu Kastiela ?
I gdzie są przyjaciele kiedy ich potrzeba ?
* Draco *
Kiedy zobaczyłem smoka już nie myślałem tylko biegłem wołając o pomoc w
odwołaniu besti
Jednak nikt z nauczycieli nie kwapil się by pomoc
Zapedzil mnie w róg jakiegoś korytarza i teraz patrzyłem w płonące oczy
smoka i widziałem ciekłe od środka rozgrzane ogniem łuski i czułem gorąco
jakie niósł
- Potter ... -zacząłem a serce walilo mi jak młot - Potter jeżeli wiesz co
mówię odwołaj smoka
- a co jeżeli nie ? Z pyska tej idealnie zrobionej żywej rzeźby dochodził
jej głos
- K ... Księżniczko ...
- zamknij się - warknela a twór przypadł mnie do muru zbliżających się o
krok - mówiłam w zeszłym roku coś. Na temat domków
- a ... Ale Księżniczko .... - cofnalem się
koniec ściana.
Na twarzy nawet nie wiem kiedy pojawiły się łzy i to te z bezsilności i
strachu - na pewno mogę coś zrobić
- nic nie możesz Malfoy. - powiedziała pewnie - musisz. Chce usłyszeć pełne
przeprosiny. Stała obok a w pobliżu byli gapie widzieli mnie takiego
jakiego znała mnie mama a w zeszłym roku poznała Ignis
- no ... Pokierowala smoka bliżej
- przepraszam cię za oskarżenia powiedziałem głośno i
wyraźnie
Patryknela palcami i odeszła
* Ignis *
Bingo
Malfoy mnie przeprosił przy tłumie.
Osunal się na kolana kiedy już poszłam i siedział tak pod marmurowa
ścianą
Piękne zwycięstwo wyszło z tej klęski
odetchnęłam szczęśliwa.
tak.
szczęśliwa, radosna, happy itd. itp.
z tłumu wyszedł Harry.
przytulił mnie. - siostrzyczko ... - zaczął szczęśliwy. - jak
?
- tak jak widziałeś. odpowiedziałam mu szczęśliwa.
- ale ... on .... ON ... cię PRZEPROSIŁ. przy
tłumie !!! nie wierzył Harry.
- hej - spojrzałam na niego. - to nie pierwsza akcja w której się
naśmiewa. a pewnie cały Slytherin myśli jak on. mam być szczera : kręci
mi się w głowie, nudzi mnie i mam dość jego odzywek.
- dobra siostrzyczko leć. pożegnał mnie brat.
bez jakiejkolwiek chęci narzuciłam kaptur i weszłam na wszystkie
lekcje.
przed treningiem quidditcha Malfoy rozsiał plotki po całej drużynie i co
?
powiedzieli mi że mam sobie zrobić przerwę.
widziałam w ich rękach nowe miotły.
- mo Potter wypadasz z drużyny. teraz to ja będę grać. zatryumfował
Malfoy.
miałam dość.
nie chciałam się z nim kłócić.
nie miałam nawet sił ust otworzyć.
- co ? nie odpowiesz mi bo się boisz ? spytał zbliżając się.
powstrzymywałam odruch wymiotny.
- co ? bez wody nie jesteś taka straszna, co ? drwił.
powstrzymałam wszystko i odbiegłam do zamku.
dość.
po prostu dość.
nie dość że mi docinał to jeszcze zgarnął MOJE miejsce w
drużynie.
dość.
nawet nie miałam siły walczyć.
chce ? a proszę.
ja mam to daleko i głęboko w nosie.
rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
jednak obudziłam się kiedy zegar wskazywał równo północ.
zeszłam na dół jako wrak człowieka.
- Ignis co jest ? spytał Laurilel.
- najpierw oczy, potem pokaz Malfoy'a, teraz zabiera mi miejsce w
drużynie ... mam dość. - usiadłam na kanapie i schowałam głowę w
dłoniach. - mam po prstu dość.
- a jakie oczy ? - podniósł mi kaptur. - powiem ci to co mi.
Inny nie znaczy gorszy. oczy są tak samo ładne jakie były.
- nie rozumiesz Laurilel. - odpowiedziałam załamana. - tu nie chodzi tylko
o oczy. on mi zabrał wszystko co w tej szkole miało dla mnie sens.
- Cirispin mnie zabije. - mruknął do siebie i tak jak jego przyjaciel
dotknął moich ust. - nie jesteś gorsza. wbij to sobie do
głowy. pożegnał mnie speszony elf i poszedł sobie.
ległam na sofę.
i tu zasnęłam do rana, no dobra do świtu.
pierwszy mecz .
pierwszy mecz Malfoy'a przeciwko Harry'emu.
powiem szczerze : ten raz życzyłam naszej drużynie solidnej przegranej.
czemu ?
bo jak Malfoy zawali to MNIE przyjmą z powrotem.
na boisku był jakiś dziwny tłuczek.
zawziął się na mojego brata.
ba zrzucił go z miotły a Malfoy ominął znicza.
no i o to mi chodziło !
nie o to żeby Harry spadł, ale o straconego Malfoy'a.
wzięłam brata do Skrzydła Szpitalnego po nieudanej próbie odnowienia kości
przez Lockharta.
z ręką bez kości Harry czuł się dziwnie z resztą nie dziwiłam mu
się.
kiedy upewniłam się ze wszystko u niego okej wyszłam na zewnątrz.
podeszłam pod szatnię i słyszałam krzyki Markusa na nieudolność baka-sana.
ach ... muzyka dla moich uszu.
ale otworzyły się drzwi i dostałabym w nos gdybym ni wyciągnęła i nie
złączyła nadgarstków.
sama nie wiedziałam kiedy to zrobiłam ale złapałam drzwi milimetry przed
twarzą.
Malfoy ...
- nie wolno podglądać zawodników.
- nie wylatujesz ? - spytałam zaskoczona. - no bo przegapiłeś okazję po
którą wystarczyłoby ruszyć nadgarstek i nic więcej. - obśmiałam go.
próbowałam go wyminąć ale mi to uniemożliwił. - baka-san.- mruknęłam pod nosem
i wepchnęłam go do środka. no co ? nie w tą to w drugą stronę. - Markus powiedz
mi że on wylatuje.
- na razie zostaje. - mruknął kapitan. - musi się to wszystko wyjaśnić. do
tego czasu przykro mi to mówić ale niestety jesteś rezerwową.
- no ... ale ... - nie wiedziałam co powiedzieć tak byłam zaskoczona i zła.
- to nie fair. - oburzyłam się. - ja - wskazałam na siebie palcem. -
latam za zniczem po całym boisku, unikam wszystkiego żeby go zdobyć a ten
idiota. - pokazałam Malfoy'a. - mógł ruszyć ręką a tego nie zrobił przepuszczając
znicza i zostaje w drużynie !? - spytałam. - wiesz co Markus ... liczyłam na
odrobinę więcej rozumu. trudno. spadam.
niby zrobiłam to spokojnie ale nadal nie mogłam uwierzyć ze baka-san tylko
kupił nowe miotły, przepuścił okazję banalną nawet dla nietrenującego i
zostaje.
a ja latałam wszędzie, manewrowałam, i co z tego że oczy, że krew i
że osądy ? wygralibyśmy gdyby nie Malfoy na moim miejscu !!!.
uspokoiłam się i weszłam do dormitorium.
nie było złośliwości po chryi jaką urządziłam Malfoy'owi więc mogłam
spokojnie zrzucić kaptur i wrócić do normalności.
no prawie.
spojrzałam na półkę obok łóżka.
listy.
mnóstwo listów.
Kastiel ...
uśmiechnęłam się.
opisałam mu wszystko tak jak było, powiedziałam o
oczach, o całej sytuacji w szkole.
no i oczywiście o tym że tęsknię, że kocham, że chcę wracać.
wysłałam sowę z korespondencją.
położyłam się na materacu.
musiałam pomyśleć co zrobić z fantem jakim są petryfikacje.
zeszłam na dół żeby zajrzeć do Harry'ego.
potrzebowałam wsparcia.
spojrzałam na korytarz główny.
McGonnagall mówiła do dyrektora coś o atakach i zamknięciu szkoły.
te wieści na chwilę obecną poddawałam w duże wątpienie i oczywiście na
fałsz.
jednak wolałam zachować to dla siebie.
otworzyłam drzwi do Szpitalnego i podeszłam do łóżka brata.
- Harry ... - obudziłam go delikatnie. - posłuchaj potrzebuję
wsparcia.
- powiedz Ignis. odpowiedział cicho.
- te zniknięcia ... to musi mieć związek ale .nie wiem
co.
- daj Hermionie wyrobić Eliksir i postaraj zebrać jakieś włosy czy coś
...
- okej. - uśmiechnęłam się. - do zobaczenia braciszku. pożegnałam go
po krótkiej rozmowie.
poszłam na miejsca ataku tego czegoś.
znowu syk. tym razem wyraźniejszy.
myślałam że w kompletnej ciemności zamku nic nie zobaczę ale widziałam
doskonale.
zasługa oczu. pomyślałam i skupiłam się.
coś.
coś wielkiego pełzło przez korytarz.
wystraszyłam się i ulotniłam się cicho.
spojrzałam na dormitorium główne.
nikogo nie było.
ani żywej duszy ani ognia na kominku.
rozpaliłam iskrę na palcu i zmieniłam ją na kroplę wody.
musiałam odetchnąć, pozbierać myśli po szoku, i pomyśleć co z tym
fantem zrobić.
miałam wsparcie Harry'ego i jego przyjaciół ale to nie było wszystko.
potrzebowałam tu Kastiela a go nie było.
szkoda że nie miałam muzyki bo pomogłoby coś wymyślić.
spojrzałam na ścianę korytarza. pojawiły się drzwi
a w pomieszczeniu stolik i moja mp3.
nałożyłam słuchawki i zapomniałam o wszystkim.
muzyka ma to do siebie że koi nerwy.
niespodziewanie ktoś otworzył drzwi i tym kimś był Malfoy.
kiedy tylko go zobaczyłam zatrzymałam się jak wryta w ziemię.
- co tu robisz ? spytałam ostrym tonem
- jak widzisz jestem. - odpowiedział. - Snape cię szuka.
- świetnie. - zostawiłam odtwarzacz i słuchawki na stoliku. - gdzie jest
?
- na dole. odpowiedział.
- dzięki. - odparłam chłodno i wyminęłam go zgarniając swój sprzęt. -
na następny raz Malfoy pilnuj siebie i swoich spraw. dam sobie radę
sama.
- nie moja wina że mi KAŻĄ. prychnął baka-san i zniknął.
weszłam do Lochów i widziałam czekającego Snape'a.
no tak ...
Eliksiry na rok drugi ..
westchnęłam cicho i zabrałam się do pracy
po godzinie 22 kiedy wszystko było gotowe i posprzątałam Snape puścił mnie
wolno.
tyle że zamiast do pokoju poszłam w Las.
Cirispin siedział na konarze drzewa i zdziwił się jak zobaczył mnie w Lesie.
- co tu robisz Kapturku ? cisza nocna za pasem a nie wolno ci być w
Lesie. zaczął zeskakując z gałęzi
- Snape puścił mnie wolno. stwierdził że skoro dałam sobie radę w zeszłym
roku to i teraz będzie ze mną wszystko okej. - odpowiedziałam mu. - poza
tym potrzebuję się przewietrzyć, zebrać myśli i wyżyć.
- to dobre miejsce na wszystkie 3 rzeczy które wymieniłaś. - uśmiechnął
się. - nocny trening. - rzucił mi nową broń i zaczął od prostego pojedynku -
widać nie leniłaś się w wakacje. to dobrze. - powiedział krótko i szybko
skończył "próbę", - w teren ?
- w teren. potwierdziłam.
i przez pół nocy tropiłam, biegałam, unikałam jego ciosów i uczyłam się
rozpoznawać bestie.
koło pierwszej zwolnił mnie z posterunku i odprowadził do zamku.
- Cirispin ... kiedy byliśmy pod murami chciałam z nim pogadać.
- nie wpłynę na Markusa. tak jak mówił pozwól się sprawie wyciszyć i
ogarnąć.
- ale słyszałam że mogą zamknąć szkołę. odparowałam
szybko.
to go zszokowało. - skąd to wiesz ?
- słyszałam jak McGonnagall gadała z dyrektorem na ten temat.
- no to bigos. potwierdził Cirispin.
- no co ty ? odparłam
- dobra Kapturku. dzisiaj idź już spać. jutro poszukaj poszlak czy
czego tam innego. pożegnał mnie krótko i zniknął.
usiadłam na kanapie w pokoju wspólnym i zostałam tam do świtu.
w czasie kiedy słońce wschodziło ja się ogarnęłam i wykąpałam się.
zeszłam na dół i nie czekałam do śniadania.
wyszłam na korytarz.
nic nowego.
oprócz syku.
"chodź. chodź. "
przekręciłam głowę próbując się tego pozbyć.
na chwilę odpuściło a ja podeszłam pod Wielką Salę.
doczekałam się śniadania.
po nim Hermiona powiedziała ( i poparł to mój brat ! ) że muszę ogarnąć Malfoy'a tak żeby "jadł mi z ręki".
chciało mi się wymiotować na samą myśl ale trudno ...
włosy Crabbe'a i Goyle'a mogłam zdobyć wkradając się do ich dormitorium ale
cóż ...
nie poparli tej opcji niestety .
musiałam się popłaszczyć przed Malfoy'em ...
wstrzymałam odruch wymiotny i przeszłam do dormitorium.
nadal nie byłam przekonana do ich patentu i wolałam o zrobić cichcem niż
się z nimi zakolegować.
spojrzałam na Malfoy'a ... blee ...
ale brat to brat. nie opuszczę Harry'ego chociaż niewiadomo co by się działo.
musiałam.
i właśnie fakt że musiałam ponownie go zaprosić na korytarz mnie
odrzucał.
Rozdział Ósmy
Zmiany, Pech i Reszta
spojrzałam na baka-sana znacząco wskazując mu wzrokiem drzwi.
wstał i wyszedł za mną.
dlaczego ja ?
chociaż ....
NIE.
miałam ochotę samą siebie wyrzucić przez okno za myśl że może Malfoy nie
jest taki zły
NIE.
- co znowu ? spytał podenerwowany.
- ja ... - odetchnęłam. ^dla ciebie braciszku ^
pomyślałam. - trochę mnie poniosło.
- czy dobrze zrozumiałem ? przepraszasz mnie ? zdziwił
się.
- tak Malfoy. - wykrztusiłam. - dobrze zrozumiałeś.
- jak ostatnio to robiłaś skończyło się smokiem z ognia. nie wiem czy
..
zrobiłam coś czego za nic nie chciałam.
wyciągnęłam do niego rękę.
on powoli, jakby obawiał się spopielenia, przyjął uścisk.
on powoli, jakby obawiał się spopielenia, przyjął uścisk.
- umowa jest taka : ty mi nie robisz złośliwości takich jakich zrobiłeś
ostatnio przy ludziach a ja nie posyłam na ciebie smoków czy innych
tworów. reszta zostaje bez zmian.
- dobra. - zgodził się. - czemu to robisz ? spytał Malfoy.
- to znaczy co ?
- no to. najpierw mówisz że jestem taki, taki i taki, następnego dnia już
przepraszasz i znowu chcesz zgody.
- em ... nie ma na to logicznego wytłumaczenia. - wybrnęłam. - po
prostu.
- to ... - zastanawiał się nad czymś. - może pokazałabyś mi kilka trików na
mecze ? - widać to pytanie też go lekko ugodziło. - Markus zrobił mi aferę o
ten mecz ..
- no okej. - zgodziłam się niechętnie. - ale szykuj się na ciężką harówkę.
- zapewniłam go. - i nie będzie to miły i przyjemny trening jak u Flinta.
- okej. kiedy zaczynamy ?
- jutro. po śniadaniu.
- dobra. zgodził się Malfoy.
Harry możesz mnie zabić.
zajrzałam do brata a on opowiedział mi o dziwnym przypadku pojawienia się stworzenia nazwanego Zgredkiem które przepraszało za tłuczka.
świetnie.
wypowiedziałam imię stworzonka i pojawiło się.
jednak wystraszone bało się podejść.
- hej nic ci się nie stanie. - zaprosiłam je do siebie. - czemu to zrobiłeś
?
- bo szkoła nie jest bezpieczna. to już było. - zastrzygło uszami. -
Zgredek się cieszy ze was poznał. ale Zgredek musi iść.
zniknął.
dziwne ....
ale trudno.
pożegnałam brata, powiedziałam mu o wszystkim i poszłam.
rano od razu ubrałam się w szaty i zabrałam Malfoy'a na boisko.
razem z nami zabrał się Flint który miał celować tłuczki i puścić
znicza.
- sprawa ma się następująco : jak złapię go pierwsza oddajesz mi
wszystkie słodycze jakie masz. jak ty to masz pełne prawo się ze mnie wyśmiewać
publicznie.
- okej. zgodził się.
- no to na trzy. 1 ... 2 ... 3 ~!!!!! wydarł się Flint i
wylecieliśmy w powietrze.
równo z nami poleciały tłuczki i znicz.
Markus starał się utrudnić Malfoy'owi życie i cieszyło mnie to.
nie miałam zamiaru dać mu żadnych forów.
złapałam znicza piękną parabolą w górę wymijając i odbijając tłuczki od siebie.
wylądowałam na ziemii.
- no Malfoy oddajesz słodycze. zatryumfowałam nad zmęczonym
chłopakiem
- bierz je. - rzucił mi pokaźny wór. - ale następnym razem wymyśl inną
stawkę. wydyszał.
- nie tak łatwo co ? - spytałam go żartem. złapałam się na byciu miłą. - przyzwyczaisz się. to jedyny skuteczny sposób żebyś łapał każdą okazję na
meczu. następnym razem obserwuję cię z ziemi i krzyczę co jest do
poprawki. ewentualnie będę szczuć na ciebie tłuczki. odpowiedziałam
mu.
- okej. to co ? jutro ? spytał chcąc znać termin.
- jutro o tej samej porze. potwierdziłam słowa Malfoy'a.
a może ...
NIE..
NAWET O TYM NIE MYŚL.
TO SKOŃCZONY NARCYZ I IDIOTA.
wracając do zamku usłyszałam za sobą kroki Malfoy'a.
chciał mi udowodni że ma siły.
usiadłąm w fotelu i otworzyłam róg obfitości.
wszystkie możliwe rodzaje słodyczy krzyczały "zjedz mnie !!!".
Malfoy'owi podałam kawalątek lukrecji.
zdziwił się ale przyjął słodycz.
- dzięki Księżniczko. stwierdził krótko.
- nie ma za co.
potem wróciłam na górę do siebie i ukryłam "róg obfitości w cukier" pod łóżkiem kiedy nikt nie patrzył.
następnie usiadłam na kanapie w pokoju wspólnym.
słuchałam wywodów baka-sana i ... no po cukrze trochę normalniał.
dało się go teraz słuchac. mówił o quidditchu chociaż nadal dodawał że będzie najlepszy.
następnego dnia rano szłąm korytarzem.
na podłodze w wodzie na kaflach leżał Colin Creevey ten sam pierwszak którego oglądałam z aparatem i ten sam który się spłoszył gdy go przywitałam.
coś chciało krzyczeć ale rozsądek pozbierał myśli i kazał mi go zanieść do Skrzydła Szpitalnego.
biedak miał po prostu pecha.
jak już Pompfrey miała go pod opieką i opowiedziałam o wszystkim bratu poszłam szukać poszlak.
dotknęłam lustra wody i widziałąm coś wielkiego pełznącego przez korytarz.
otrząsnęłam się rozstrzęsiona.
pozbierałąm się.
musiałam ogarnąć jak najszybciej co robi te akcje-petryfikacje i im zapobiec.
potem zostałąm zawołana przez Hermionę.
- słuchaj Ignis - zaczęła. - potrzebujemy ....
i wyliczyła mi wszystko.
- fajnie. odparłąm znudzona jej wykładem. - ile toto się będzie warzyć ?
- w jakieś dwa tygodnie skłądniki, warzy się trzy tygodnie.
- świetnie ... burknęłam.
od razu na przerwie opowiedziałąm wszystko Snape'owi.
powiedział że da mi skłądniki ale jeszcze nie teraz.
chciał żebym wygłówkowałą co lub kto urządził petryfikację najpierw kotki Filcha teraz Colina.
zgodziłam się na warunek bo nic innego w sumie nie mogłam zrobić.
wyszłąm i przeszłam do Skrzydłą Szpitalnego.
jednak depresyjny widok młodego Gryffona zaciskającego w dłoniach aparat trochę mnie od tego odpędzał.
wyjęłam urządzenie z jego rąk i obejrzałam film.
nie było widać nic.
oddałam go więc właścicielowi z powrotem do małych dłoni.
wyszłąm zgnębiona tym co widziałam i co ???
ha i to że wpadłam na coś miękkiego, ciepłęgo i pachnącego.
w normalnych warunkach myślałabym że to Kastiel ale cóż ... nie było go w tej szkole.
podniosłąm wzrok i już chciałam postrofować tego głupka który się nie rozejrzał ale ...
przed oczami miałam zdziwioną twarz Malfoy'a.
- co ? spytałam kiedy już odzyskałam mowę.
- Snape chce cię mieć w dormitorium. powoli zmierzcha. tobie nie wolno być na korytarzach o tak późnej porze.
i bez większych ceregieli zabrał mnie za ramię na siłę na schody w dół jakbym byłą szmacianą lalką i wprowadził do salonu.
- co ? teraz to on obrzucił mnie lekko zdziwionym wzrokiem.
- nieważne. mruknęłam i poszłam na górę.
Rozdział Dziewiąty Pytania, Eliksir i Glizdonos
weszłam do dormitorium dziewczyn i padłam na swoje wyro.
obiad zjadłam, kolację przegapiłam.
Colin na dole spetryfikowany.
a co było jeszcze gorsze ????
że pomimo tego jak wielką niechęcią darzyłąm Malfoy'a
tak jego zapach był bardzo podobny do tego który roztaczał Kastiel
i to mnie bardziej dręczyło niż myśl o tym kto będzie następną ofiarą tego czegoś lub tego kogoś.
następnego dnia po śniadaniu zostałąm wezwana do gabinetu Snape'a.
- panno Potter. ze względu na zaistniałe okoliczności ... - poszperał chwilę w szafkach i podał mi jakiś papier. - skłądniki proszę mi je potem uzupełnić.
- dobrze panie profesorze. - wzięłąm świstek - dziękuję. oddam je panu za tydzień.
Snape zdziwił się moim tempem ale nic na nie nie powiedział.
teraz tylko włosy Crabbe'a i Goyle'a.
zakradłam się od pokoju chłopaków.
( jaki fart że rok drugi miał teraz lekcje quidditcha )
odnalazłam perfekcyjnie ogarniete łóżko ze znajomo pachnącą pościelą.
Malfoy.
po jego bokach po prostu w miarę ogarnięte wyra jego dwóch goryli.
nawet w nocy go pilnują. zaśmiałam się w duchu.
znalazłąm niedbale położone grzebienie dwójki ochroniarzy baka-sana.
zabrałam po włosie.
ale kufer Malfoy'a aż wołał " przepatrz mnie. mam w sobie mnóstwo tajemnic".
cóż ...
postanowiłam to sprawdzić.
otworzyłam wieko.
tylko poszukam flakonika, sprawdzę nazwę i znikam. usprawiedliwiłam się.
idealnie ułożóne rzeczy.
na wierzchu listy.
wymieniał je z matką.
" Syneczku !
przysłałam ci ciasteczka orzechowo-karmelowe.
w domu wszystko dobrze. mamy nowego kota bo pamiętam jak rozpaczałeś po Panu Mruczku który zdechł. ten nowy nazywa się Dorian tak jak uzgodniłeś z ciocią.
wielu sukcesów.
całuję.
Mama"
zaczęłam sie chichrać.
pan Mruczek ...
nie Ignis. ogarnij się.
lekcja skończy się niedługo.
masz stąd wyjść z włosami dwóch przygłupów, zostawić kufer Dracona w takim porządku jaki jest i jeszcze znaleźć perfumy.
wonnego szkła nie musiałam długo szukać. wystarczyło wsadzić nos do kufra i na niucha wyczuć gdzie jest.
spojrzałam na nazwę.
podobne do tych które użytkował Kastiel chociaż odrobineczkę delikatniejsze.
słyszałam kroki w salonie.
ułożyłam wszystko tak jak było i wyszłąm przez otwarte okno z włosami Crabbe'a i Goyle'a w dłoni.
* Draco *
po lekcji wróciliśmy się odrobinę ogarnąć. ale coś w pokoju nie pasowało.
- kto był tak arcygenialny i nie zamknął okna ? spytałem jak tylko wykryłem zimno.
- jak widać ty. - wskazał na lukę Markus. - to twoje okno.
- ja go nawet nie otwierałem. zdziwiłem się.
- nie no jasne że nie. - zaprzeczył Cirispin bezczelnie. - a co ? może nie widać że od początku na siłę chcesz być niedaleko Ignis ?
- to że chcę mieć w niej sojusznika nie znaczy tego co sugerujesz. odparłęm zezłoszczony.
- nie no. - zaśmiał się. - to pewnie wyglądało tak. rano. wszyscy wyszli, pamiętam że ty czekałęś do ostatniej chwili, a ty otwierasz okno i przez nie dostaje się tu Ignis. "och Księżniczko" - przesłodził głos. - ale zorientowałeś się w czasie i pożegnałeś ją krótko. potem wyszedłęś i nie zamknąłeś okna bo o nim zapomniałeś. a Ignis nie zamknie go od zewnątrz.
- do twojej zakichanej wiadomości łowco - warknąłem. - nigdy powtarzam NIGDY nie oglądałem się za tym bachorem.
- taa ... - mruknął cicho CIrispin siadając na swoim łóżku i czyszcząc noże. - przyznaj się młody i tyle.
- nie mam do czego się przyznawać !!! - wkurzyłęm się. - nie ja otwierałem to durne okno !!!
- to kto ? krasnoludki ?
burknąłęm coś i zniknąłem.
banda idiotów.
nie rozumieją że NIC NIE CZUJĘ do tego wrednego bachora.
* Ignis *
wypadłam za okno na złamanie karku. weszłam do łazienki dziewczyn na pierwszym piętrze przez uszkodzone szkło w ramie okiennej.
- wszystko jest obecne. - wysypałam zawartość na dłoń. - oto włosy. kudły tych idiotów opłacone cierpieniem dotykania ich rzeczy.
- dzięki Ignis - Hermiona mnie przytuliła - tylko trzeb ich uśpić zanim wydamy eliksir.
- na to jest jeszcze czas. - odparłam. - złe wieści.
- co jest ?
- oddałam Colina do Szpitalnego. spetryfikowany.
- wiemy. - odparł Ron. - jak ??? kto to robi ?
- nie wiem. - odpowiedziałam. - przeglądałam aparat, nic nie zachowało się na kliszy.
- kurcze ... - mruknął Ron. - to lipa ...
- poczekamy zobaczymy. - odparłam. - Hermiona poszukaj informacji o czymś takim.
- okej. co jak co ale dziewczyna uwielbiałą grzebać w starych zakurzonych woluminach w naszej szkolnej bibliotece.
- do zobaczenia zatem. odpowiedziałam.
cóż ...
wiedziałam że nie zamknęłam okna ale nie miałam jak, poza tym działo się to wszystko zbyt szybko.
pewnie Malfoy oberwał za zimno w pokoju. i byłam w stanie przewidzieć reakcję Cirispina.
śmiałam na wyobrażenie twarzy spurpowiałego Dracona.
jednak mój spokój został zakłócony.
na korytarzu jak na zamówienie pojawił się wkurzony Malfoy i podbił.
- co to za akcja !? - warknął. - po co byłaś w pokoju chłopaków? sprawdzić czy mama jeszcze słodycze ? nie nie mam oddałęm ci wszystkie!
- uspokój się Draco. - poradziłam. - policz do dziesięciu.
- po co ??? dopytywał się.
nie mogłąm powiedzieć że po perfumy, nie mogłąm wydać eliksiru.
- zgadłęś. słodycze. - potwierdziłam co go zaskoczyło. - posmakowały mi. a że nikogo nie było postanowiłam poszukać.
- nie mam. - odparł chłodnym ale spokojniejszym tonem. - po co ?
- bo ... bo tak. powiedziałam cicho udawając zawstydzenie.
chciał otworzyć usta i mnie postrofować ale odpuścił.
- nie rób tego więcej. - powiedział spokojny i wyluzowany. - dostałęm po uszach za okno.
- domyślam się. - zaśmiałąm się. - sorki.
- dobra. - puścił to w niepamięć. - idź już Księżniczko.
tak jak mi "poradził" poszłam na lekcje.
usiadłam pod marmurem na korytarzu i doznałąm czegoś w rodzaju szoku.
był to szok bo grupka pierwszorocznych ( na dodatek chłopaków ) patrzyła na mnie z dziedzińca i zastanawiała sie kto ma podejść.
no ale nikt nie poszedł koniec końców bo moje jedno spojrzenie w ich stronę ich zmroziło.
czemu ?? spytałąm sama siebie. no tak ... oczy.
- ej ludzie nie gryzę. - zapewniłąm chłopaków a oni wypchnęli jakiegoś w przód - nie gryzę. nazywam się Ignis.
- M .... Michael. - przedstawił sie po pauzie. - czyli to ty ... jesteś dziedziczką.
- jestem ale nie ja otworzyłam Komnatę jeżeli o to ci chodzi. - powiedziałąm spokojnie. - czy jest jakieś "normalne" nie dotyczące węży, KOmnaty czy czegokolwiek z nią związanego, pytanie ?
- t ... tak.
- mów.
- czemu nie grasz dla SLytherinu ? spytał ośmielony Puchon.
- bo jakby to powiedzieć am przerwę.
- aha. odpowiedział tempo i poszedł.
lekcja z Glizdonosym Lockhartem ...
po zajęciach chciał żebym na chwilę zostałą.
to sao spotkało ojego brata który został sprowadzony.
- słuchajcie smyki. - zaczął narcystyczny blondyn ( już jakiegoś znam ) - wiem że kombinujecie z Komnatą. powiedzcie mi czemu to może wam pomogę. w końću jestem wielkim czerodziejem.
chciałam się zaśmiać ale odpuściłam sobie.
- robimy to gdyż nie chcemy więcej ataków. - odpowiedziałam. - sama zaniosłam jedną osobę do Skrzydła. nie chcemy żeby to stało się naszym przyjaciołom czy innym uczniom.
- dobrze. - potwierdził zamyślony Lockhart ( jeżeli miał mózg to pewnie myślał ) - postaram się wam pomóc ale ma to zostać tylko w naszym gronie. czyli wy i wasi przyjaciele i ja. czy to jasne ?
- tak panie profesorze. powiedziałam równo z Harrym.
- zmykajcie smyki. - odprawił nas. - mam wiele papierów do wypełnienia.
cóż ..
chyba mogliśmy mu zaufać skoro sam sie oferował do pomocy ...
i to postanowiliśmy zrobić.
przekazaliśmy, tj. Harry przekazał, informacje Hermionie i Ronowi a oni się zgodzili.
oni też stwierdzili że możemy wstępnie zaufać Lockhartowi pomimo jego narcystycznej próżności.
- Hermiona. - spojrzałam na nią. - kiedy Eliksir ?
- niedługo. - odparła. - trzeba uśpić Crabbe'a i Goyle'a.
- znajdę im zajęcie. - uśmiechnęłąm się. jednak Hermiona i reszta z obecnych Gryffonów spojrzała na mnie z dezaprobatą. - zero zywiołów. spuściłąm głowę.
- idź. - podałą mi ciasteczka. - daj im to kiedy będą niedaleko stąd.
- aha. zabrałam wypieki.
weszłam do dormitorium.
rozejrzałąm sie. ani śladu baka-sana.
jaki fuks ! odetchnęłąm.
- Crabbe. Goyle. - goryle odwróćili w moją stronę głowy. - Malfoy kazał mi wam przekazać że macie iść na pierwsze piętro i na korytarzu zjeść te - pokazałam im wypieki - ciasteczka. nie wcześniej nie później bo chce znać waszą opinię.
- okej. - wstali zmiejsc. - a ty co ? z ciebie zrobił sekretarkę ?
- byłąm w pobliżu. złapał mnie i poprosił żebym was znalazłą. koniec kropka. odparłam.
z kamienną twarzą podprowadziłam ich pod wyznaczone miejsce.
- gdzie jest Draco ? spytali.
- zapomniałąm. - trzepnęłąm się w czoło. - prosił żebym przekazałą mu opinie. - uśmiechnęłąm się. - jedzcie.
zjedli. zasnęli. padli. wciągnęli ich do łązienki.
- eliksir działa przez godzinę. powiadomiłam Gryffonkę.
- świetnie. prychnęła.
zostawiłą ich tak.
wrzuciłą do dwóch odrębnych porcji zdobyte przeze mnie kilka dni wcześniej włosy.
cóż ... barwa wywaru nie byłą najbardziej zachęcająca ale Harry i ROn musieli to wypić.
każdy z nich wziął po łyku napoju i zaczęli się zmieniać i upodabniać do dwóch śpiących Ślizgonów. po minucie metamorfoz mieliśmy dwóch identycznych Crabbe'ów i dwóch identycznych Goyle'ów.
- sprowadzam was do naszego dormitorium. gadajcie sobie z Draco. zaraz będzie na dole. po kwadransie schodzę na dół i to jest dla was znakiem że musicie się ulatniać. chyba że Eliksir będzie wcześniej robił figle. - odpukałam w niemalowane drewno. - jasne ?
- tak. odparli Gryffoni.
zeszłąm na dół z udawanymi Crabbem i Goylem.
w dormitorium czekał Draco.
- no nareszcie chłopaki. gdzie was wcieło ?
- no ... zaczęli przygłupimi głosami.
- zapomnieli drogi do dormitorium. - wzięłam sprawę w swoje ręce. - sprowadziłam ich bo byli na górze.
- a ty co tam robiłaś ? - spytał złośliwie. - podglądałaś starszych od siebie z innych domów ?
- wiesz korci mnie żeby opalić ci brwi ale nie chcę oberwać ujemnymi.- odgryzłąm się z uśmiechem. - zostawiam twoich kumpli pod twoją opieką. bawcie się dobrze. weszłam na górę.
* Harry *
- gdzie was wcięło ? umawialiśmy się na szóstą. - zaczął Malfoy. - bachor mnie denerwuje ale grunt że jest po naszej stronie. - prychnął - stary Dumbledore tylko szkodzi w tej szkole. nikt chyba nie robi takiego bajzlu jak on. - a ... - zająknął się Ron. - a rodzeńśtwo ?
- racja ... rodzeństwo. - pokiwał głową chłodno. - więcej szkodzi Potter. - powiedział spokojnym ale złośliwym tonem. - jego siostrzyczką da się jeszcze pomanipulować.
chciałęm wstać i mu przywalić albo powiedzieć że to ona nim manipuluje ale Ron zatrzymał moją rękę.
- co wam chłopaki ? zdziwił się arystokrata od siediu boleści.
- mucha. - powiedział Ron. - chciał trzepnąć muchę ale odleciała.
- dziwni jesteście .... - stwierdził. - pewnie mam problemy z kojarzeniem. gimnastykuję się żeby ta cała "cudowna" Ignis mnie popierała ... - wypuścił powietrze z sykiem. - nawet nie wiecie ile to nerwów zżera. - warknął do siebie. - gdyby nie wsparcie ojca i jego opinia dawno porzuciłbym to wszystko. ale on powtarza że warto mieć takiego bachora przy sobie na wszelki wypadek.
- w jakim sensie przy sobie ? spytał Ron.
- jeżeli myślisz o ... - wzdrygnął się. - nie. nigdy. - uciął temat. - musi być moją "koleżanką" bo jak coś sie stanie lub ktoś coś wywoła ,a jestem pewien że jak zawsze Gryffoni będą pierwsi do bójki, to wesprze. rozumiecie ?
pokiwaliśmy bez słowa głowami
chociaż byłęm pewny że i w Ronie rośnie chęć pozbawienia go tego obojętnego tonu czy złej opinii na temat mojej siostry.
- no cieszę się. - skrócił. - w ogóle ten bachor pytał mnie czy jestem dziedzicem ... zaśmiał się.
- a jesteś ? spytałem.
- nie. - odparł pół zdziwiony, pół rozbawiony. - gdybym był nie robiłbym jawnej akcji tylko po cichu likwidował szlamę po szlamie. - powiedział. wtedy już naprawdę wstałem. - co jest Crabbe ?
- mucha. - odparłem tempo.
spojrzałem na Rona. zaczęły powoli zmieniać mu się włosy a na dół zeszła Ignis.
- przypomniało mi się że mamy skoczyć zgnoić jednego Gryffona. wyjaśniłem siebie i Rona.
- idę z wami. - Malfoy wstał. ale zobaczył Ignis. - zostawiam przywilej Księżniczce. uśmiechnął się złośliwie.
- spadaj. - odparła siostra. - nie idę patrzeć na jakieś bezsensowne bójki. - wzięła miecze. - Cirispin zażądził mi trening.
- nie wcelujesz w kokosa nawet gdybyś miałą go przed twarzą. zaśmiał sie Malfoy.
- rzuć coś drobnego. dała mu wyzwanie.
Malfoy niedbale sięgnął do kieszeni szaty po ... orzech laskowy.
Ignis stała tyłem.
wyrzucił go w powietrze niedaleko siebie.
świst powietrza zwiastował nóż.
minął on Malfoy'a w bezpiecznej odległości i wbił orzech w ścianę.
- wceluję w muchę która lata dwadzieścia metrów ode mnie jednym nożem w ciemności. - uśmiechnęła się do zdębiałego Malfoy'a. - szkolenie jest teoretycznie zakończone ale Cirispin uparł się na triki, sztuczki i manewry.
wyszła za nami z mieczami na plecach zostawiając Ślizgona w spokoju.
na korytarzu pognała nas do łązienki.
- okej. - stanęła przed nami już w pomieszczeniu zdala od nauczycieli. - przebierajcie się i wracajcie do siebie.
- fajna wymówka z tym treningiem. zarzucałem włąsną koszulę.
ja nie wstydziłem sie przebierać przy siostrze, od małego byliśmy do siebie w pewnym sensie przyzwyczajeni.
za to Ron miał spore problemy z przełamaniem się. wiecznie się czerwienił kiedy widział jej twarz.
- no nie do końca wymówka. - odparłą znad miecza który czyściła. - za rok są "wybory" na Łowcę. Cirispin mnie szkoli stricte pod ich kątem. czyli więcej walki wręcz, na miecze, zaklęcia, kamuflażu też sporo.
- aha. - powiedział Ron. - a co z tymi którzy przegrają.
- różnie. - odpowiedziała siostra spokojnie. - bo to jest tak. jedna osoba może startować na Łowcę w każdej szkole magii. ale każdy startujący ma jakby "bazę" czyli swoją włąsną szkołę. jak startuje gdzieś indziej to tak jak ... powiększenie terytorium danej szkoły. o. coś takiego. - pogratulowała sobie doboru słów. - rozumiesz ?
- ale .. czy można w tym całym "wyborze" umrzeć ?? dopytywał się Ron.
- zdarzają się zgony. - potwierdziła. - dlatego szkolenie ma 3 lata długości żeby przygotować na jak najwięcej możliwości. - mówiła spokojnie. - ja po pierwszym roku wybiłam więcej bestii niż Cirispin w ciągu trzech lat szkolenia. - wzruszyłą ramionami i spojrzała w wodę. - mówi że mam duże szanse. on wybronił miejsce Łowcy w Hogwarcie przed jakimś z Dumstrangu. -
Ronowi oczy wyszły z orbit. a ja nic nie rozumiałem.
- męska szkoła magii. brutale. - wyjaśniła dla mnie siostra. - co roku zlewają się tu jak szarańćza licząc na łątwą wygraną. - prychnęła ze złością.
ja byłęm gotowy ale Ron guzdrał się niemiłosiernie.
- Cirispina szkolił Dumstrandczyk. i tak jeszcze przez kilka ostatnich lat sobie wygrywali i zajmowali teren. w tym roku słyszeli plotki o dziewczynie. liczą na najłatwiejszy pojedynek w dziejach. - zacisnęła pięści wściekła. - niedoczekanie tych goryli. - palce Ignis oplótł ogień. - za rok pokażę im że nie wolno lekceważyć dziewczyn.
- siostra spokojnie. - podszedłem do niej i ją uspokoiłem kładąc dłoń na ramieniu. odetchnęła i przemamrotała liczenie do 10. - pokażesz im. masz rok. szkól się.
- racja. - potwierdziła. - rok to sporo czasu. pokiwała glową.
Ron nareszcie się ubrał.
- em .. - Gryffon spojrzał czerwony jak burak na Ignis. - czyli mog.. możemy - zreflektował się.
ale mówił mi że jakby Kastiel jej się znudził czy ją zostawił to mam "szepnąć" siostrze na jego temat coś przychylnego.
- możemy - kontynuował Ron. - liczyć że przeżyjesz ?
- jasne. - powiedziała pewnie. - treningi u Cirispina są całonocne, męczące jak waszych 10 do quidditcha i brutalne. jeszcze rok i każdy goryl który sięgnie łapą po Zakazany Las jako obiekt "do kolekcji" wyjdzie z poparzeniami.
zaśmiałem się razem z Ronem na wyobrażenie wielkiego mięśniaka wiejącego gdzie pieprz rośnie przed, ( no bądźmy szczerzy ) słodką, małą dziewczynką.
- dobra Ignis. - końćzyłem już spotkanie. - do zobaczenia. trzymaj się tam.
- dobranoc. - uścisnęła mnie. - nieźle się spisaliście.
- dzięki. - podziekował Ron. - dobranoc. pożegnał ją i wyszliśmy do dormitorium.
* Ignis *
cieszyłam się że fortel się udał.
prawdziwy Crabbe i Goyle poszli do dormitorium. oczywiście przedłożyłam im że Gryffon któego chcieli pobić choć słabszy znał pewien punkt na czaszce który po uderzeniu usypiał.
ubrani Ślizgoni poszli na dół do dormitorium.
oczami wyobraźni widziałam skołowanie Draco na wieść którą przekażą mu dwaj goryle.
pomimo rozbawienia ja wyszłam do Lasu.
Rozdział Dziesiąty Papier
trening jak trening ... w sumie nic nowego.
cała noc w zimnym mokrym Lesie podczas pełni obok Cirispina nie była nowością.
ale teraz miałam wrażenie że coś się zmieniło.
tym czymś było nastawienie Łowcy do mnie.
był bardziej poważny, bardziej szkolił mnie do walki z potworami.
jakby wiedział że miałam pomysł żeby unieszkodliwić to coś
( jeżeli byłaby to bestia wchodziło w grę zabicie )
co petryfikuje.
nie oczekiwałam "gruszek na wierzbie" od niego i nie liczyłam że powie mi że ciśnie na mnie z powodu że boi się o to czy przypadkiem nie idę "z motyką na Księżyc", czyli mówiąc po ludzku czy nie zejdę jeżeli okażę się że przyjdzie mi z czymś walczyć.
- Crisipin .. zaczęłam kiedy odprowadził mnie pod pokój wspólny.
- tak Kapturku. potwierdził.
- ale wiesz że jestem uparta, prawda ? uśmiechnęłam się pomimo zmęczenia.
- tak Kapturku cisnę żebyś nie zeszła w przyszłym roku. ale pewnie i teraz będziesz chciała się sprawdzić. odparł Łowca.
wiedział że jestem na tyle upierdliwa że będę go dopytywać dopóki nie pęknie dlatego wolał raz powiedzieć sam niż się ze mną męczyć.
wiedziałam że to niezbyt w porządku ale przytuliłam się do jego boku.
zdziwił się ale mnie objął na krótko.
- no już. nie klej się bo wygadam Kastielowi. zażartował.
- Łowco, uważaj bo cię pokonam. odparłam tak samo.
- no leć młoda. puścił mnie i wrócił do Lasu.
weszłam do dormitorium i usiadłam na kanapie.
byłam szczęśliwa że miałam w nim i w Laurilelu wsparcie.
no powoli był też Draco ale ... ale cóż ... to było słabe wyjście.
nawet nie szłąm do dormitorium, nie zasnęłabym. patrzyłam więc w ogień.
rano przyszło szybko.
minęło mi to na marzeniach o ciepłych ramionach Kastiela. tak bardzo chciałam zostać przez nie przytulona.
jednak równo ze świtem musiałam opędzić się od sennych marzeń o Kastim i przybrać maskę bardziej chłodnej i złośliwej.
spojrzałam na Dracona który zszedł na dół.
jednak nie był ślepy i zauważył mój niepokój.
- co jest ?
- ech ... nieważne. odparłam odwracając głowę.
i na tym skończyłam z nim rozmowę.
przeszłam na śniadanie.
od razu zabrałam brata jako "obstawę" od Dracona.
nie chciałam z nim rozmawiać,
nie miałam siły z nim rozmawiać, droczyć się.
Harry objął mnie po bratersku i z nim chodziłam po korytarzach.
dotarł do tego Ron ale on trzymał się na dystans, jakby się wstydził.
- Ignis co jest ? spytał brat.
- Kastiel ... westchnęłam.
pokiwał głową twierdząco. - chodź. - przytulił mnie mocniej. - będzie lepiej.
- ja wiem ... - odpowiedziałam. - ale za nim strasznie tęsknię.
- wypłacz się. - odparł otwarcie Ron. - naprawdę.
- próbowałam. - odpowiedziałam rudzielcowi. - ale jak widać wróciło.
- no to podopiekaj Malfoy'owi.
- nie mam nawet na to siły. - powiedziałam zrezygnowana. - potrzebuję Kastiela ...
przeszliśmy na inny korytarz.
i co ???
Hermiona.
Hermiona na korytarzu z wodą.
leży spetryfikowana.
część mózgu chciała krzyczeć ale druga się ogarnęła.
- nieście ją do Szpitalnego. - rzuciłam do brata i Rona. - szybko !
- a ty ???
- ja tu zostanę. poszukam poszlak.
* Harry *
wzięliśmy Hermionę za ręce i nogi i zanieśliśmy do Skrzydła Szpitalnego.
- Ron, może powiemy jej w końcu o dzienniku ? spytałem przyjaciela kiedy zanieśliśmy Hermionę do SKrzydła.
- raczej trzeba. - potwierdził - w końcu jest dziedziczką, nie ?
- nie. - zaprzeczyłem jego spekulacjom. - ona by tego nie zrobiła. może i jest dziedziczką ale nie zrobiłaby takiej akcji.
- okej. - Ron uniósł ręce jakby w obronie. - ale jak nie ona ... to kto ?w końcu Komnatę otwiera tylko dziedzic, nie ?
- musi żyć poprzednik. - wywnioskowałem. - jej prawdziwy ojciec.
- nie mów tak. - odparł Ron. - ona kocha cię jak brata.
- skąd ta pewność ? może jej prawdziwym bratem jest Malfoy ?
- wiesz co Harry ... powiem to za Hermionę. wypluj to . odpowiedział mi przyjaciel.
- dobra. - odparłem. - chodźmy po nią.
- a no taak ... podeszliśmy na korytarz.
przeszliśmy na korytarz na którym siedziała Ignis.
kucała w wodzie i coś mruczała.
drżały jej dłonie więc nie był to dobry omen.
- Ignis ... zacząłem kładąc jej rękę na ramieniu.
* Ignis *
spojrzałam już trzeźwo na brata z lekkim uśmiechem przepraszającym.
- sorki. - odparłam. - zamyśliłam się.
- spokojnie. - odpowiedział brat podnosząc mnie z kucek. - Ignis ...
- hmm ? spytałam spokojna.
- mamy sprawę. taką raczej dla dziedzica. - uprzedził brata Ron. - znaleźliśmy dziennik. i ten dziennik należy do Toma Riddle'a. - podano mi notes oprawiony w cienką skórę oraz pióro. - napisz coś.
- em .. - spojrzałam na dziennik i pióro i wzięłam je do ręki. - okej.
otworzyłam na pierwszej stronie i zobaczyłam coś jakby wizję.
w starym fotelu siedział młody chłopak o ciemnych włosach, bladej twarzy i brązowych oczach.
- witaj. - powiedział cicho. - nazywam się Tom. a ty jesteś Ignis.
- s ... skąd znasz moje imię ?
- jestem twoim ojcem. - uśmiechnął się lekko. ŻE CO ??? - wiem że to dla ciebie szok. ale to prawda. - tym razem ponowił delikatny uśmiech ale teraz był on życzliwy. - ale teraz już wracaj.
jakby wyrzucił mnie z wizji zanim zdążyłam usta otworzyć i zaprotestować.
- no napisz. - powiedział Harry. - Ignis ...
- mam to ogarnąć ? - spytałam brata wprost. pokiwał głową. - dajcie mi czas. poczułam że słabnę. - odprowadźcie mnie do dormitorium. proszę.
jednak oni się ulotnili.
super ...
rozejrzałam się po korytarzu.
Draco. no trudno.
- och Książę ! - zawołałam go "słodkim" glosem. podszedł zaskoczony. - posłuchaj, nie mam zbyt wiele sił a mam wrażenie że za kilka minut - złąpała mnie niemoc. oparłam się na jego ramieniu. - sam rozumiesz.
widziałam że się zastanawia, wiedziałam że ze sobą walczy. ale chyba postanowił mi pomóc.
- chodź. Księżniczko. - uśmiechnął się złośliwie ale odprowadził mnie na dół. - dobranoc.
podał mi koc, co mnie zdziwiło, termofor i wyszedł.
położyłam się pod kocem i zasnęłam.
minęło kilka dni po moim szoku i byłam w stanie o tym opowiedzieć.
najpierw Snape, potem Lockhart, na koniec ludzie z domu którym ufałam.
Harry i Ron nie spuszczali mnie z oka.
w sumie dobrze. nie chciałam gadać z Draco po tym niespodziewanym akcie dobroci.
w tydzień po petryfikacji Hermiony poszłam do biblioteki poszukać informacji o tym co może petryfikować.
wykryłam związek.
woda. na korytarzach była woda !!!
poszukałam pod tym faktem.
bazylicius ... bazyliszek.
dołączyli do mnie Harry i Ron, podali mi kartkę.
- wykryła co kryje się za zdarzeniami. - powiedział rudzielec.
- to bazylicius. - wtrąciłam się. - czyli po angielsku bazyliszek.
- ona to okryła. - powiedział. - napisała że przemieszcza się kanałami.
- okej. - pokiwałam głową. - potem to ogarnijmy okej ? jestem wycieńczona.
- dobrze. - odpowiedzieli mi zgodnie. - idziesz do ...
- najpewniej do dormitorium. uprzedziłam go.
- okej. - powiedział Ron. - do zobaczenia.
jednak skłamałam.
Lockhart. może i był narcyzem ale sam zaprosił mnie na Pojedynki więc pewnie chciał też pomóc.
na razie był jedyną deską ratunku.
zapukałam do gabinetu.
- proszę. - otworzył z uśmiechem. - a to ty Ignis. wejdź.
- dziękuję. - powiedziałam niepewnie. skoro otworzył to raczej oczywiste było że mnie zaprasza. - chciałabym z panem porozmawiać.
- na temat Komnaty zgaduję ? kolejny uśmiech. ten mniej życzliwy a bardziej narcyzstyczny.
- tak. bo widzi pan mamy podejrzenia co atakuje. - usiadłam niepytana w fotelu naprzeciw niego. - i no ... chcielibyśmy ...
- prosić o pomoc. ? - dodał za mnie rozbawiony. - ha oczywiście że wam pomogę Ignis.
- dziękuję. mógłby pan ... no wie pan ... uprzedzić jeszcze o tym profesora Snape'a i profesor McGonnagall ?
- nie widzę takiej potrzeby ale jeżeli prosisz jestem w stanie to zrobić.
- dziękuję. do widzenia. wstałam i go pożegnałam.
- do widzenia. odpowiedział.
ech ... trudno. trzeba go znieść bo a nóż widelec okaże się przydatny.
najchętniej dałabym go jako przynętę dla bazyliszka ale cii ... to sekret.
Rozdział Jedenasty Próba ...
minęło kilka dni.
pisałam z Tajemniczym Tomem i dowiedziałam się mnóstwa rzeczy.
sztylet rodowy, Slytherin i jego historia, wybór na Łowcę, no i Komnata z Bazyliszkiem.
z tego ostatniego chłopak chciał się najmniej zwierzać ale udawało mi się.
nadal nie wierzyłam że jest moim ojcem.
podeszłam do gabinetu Lockharta kiedy usłyszałam syk i wypływającą wodę.
zamnknęłam kurek siłą woli a syk się oddalił.
bazyliszek chce próby sił ? dostanie.
zapukałam do drzwi razem z Harrym którego powiadomiła McGonnagall.
Glizdonos wyszedł z nami i pokierowałam nas ( Harry słyszał syk, ja kontrolowałam i "komunikowałam się" z bazyliszkiem więc wiedziałam gdzie miał być. )
do łązienki dziewczyn.
- otwórz się na życzenie dziedzica. - szepnęłam w mowie węży. odpisałam Tomowi "dziękuję". - to tu. stąd się to zaczęło.
- co tu się wyprawia ? usłyszałam tubalny przerażający głos Snape'a.
wystraszona odetchnęłam zasłąniając wnękę w umywalkach.
- nic panie profesorze. wskazywałam potencjalne miejsce ataku. skłamałam.
- Potter to łązienka dziewczyn, chyba że o czymś nie wiem. - Snape posłał mu złośliwy grymas który nazywał "półuśmiechem". - Ignis opuść miejsce. powiedział spokojnie wychowawca.
wyszłam.
za Harrym opuścił miejsce Lockhart.
cholera ... Komnata została otwarta.
ale w sumie ...
Bazylicius i tak biegał po szkole swobodnie ...
w dormitorium Draco powiedział mi że po obiedzie mam być u wychowawcy.
po kilku godzinach weszłam do gabinetu Snape'a.
- chciał mnie pan widzieć panie profesorze. zaczęłam.
- Ignis trzymaj się od komnaty z daleka. - odparł prosto z mostu. - już wolę żebyś buszowała po archiwach swojego dziadka na co on wyraźnie naciska. - poszperał i dał mi klucz. - drogę znasz. to otworzy drzwi do jego gabinetu.
- dziękuję. - przyjęłam przedmiot i od razu poczułam energię tego prezentu. - jeżeli to wszystko to ...
- nie. - odparł chłodno Snape. - masz nikomu się nie chwalić tym kluczem ani wiedzą.
- dobrze pani profesorze. - wstałam. - dziękuję.
- nie zmarnuj wiedzy. pożegnał mnie chłodno.
przy wyjściu wpadłam na Malfoy'a.
* Draco *
- chciał mnie pan widzieć panie profesorze. zacząłem chłodno i spokojnie.
- owszem. - pokiwał nieznacznie głową. - pilnuj jej.
- co ? - wyrwało mi się. - przykro mi panie profesorze ale ..
- to nie prośba Malfoy tylko nakaz. idź za nią i pilnuj żeby wróciła cała do dormitorium.
- dobrze panie profesorze. mruknąłem i wyszedłem za tym bachorem.
przemykała się na górę.
trochę jej zazdrościłęm tego że pomimo dyżurów nauczycieli po zmroku ona nie budziła zainteresowania.
czemu ?
bo nie było jej słychać. chodziła jakby miała w tych swoich glanach poduszki.
a przecież but waży i powinno go słychać na kamieniu ...
poszedłem za nią aż do gabinetu Slytherina.
zostawiłą półotwarte drzwi.
podszedłem bliżej.
- to niemożliwe ... - usiadła za biurkiem i otworzyła notes. - on nie jest moim ojcem ...
co ?
że niby Snape ... znalazł sobie kobietę i ...
nie.
spojrzała na wyplamione zdjęcie w potłuczonej szklanej ramce.
- to on .. - pokazała na twarz. - syn Slytherina. - spadła jakaś książka. - przepraszam dziadku. - wymruczałą cicho. - syn Salazara ... - odetchnęła . - to ponad moje siły. nie. to nie może być prawda.
wyszła z dziennikiem który położyła. ukryłem się w cieniu drzwi i wstrzymałem oddech. niezauważyła mnie.
poszedłęm za nią do dormitorium.
odczekałem 5 minut przed drzwiami po jej przyjściu żeby nie było podejrzeń.
* Ignis *
wiedziałam że Snape nie puści mnie samej do gabinetu dziadka.
perfumy Dracona były zbyt rozpoznawalne.
wyszłam z pomieszczenia tak szybko bo wyczułam go i byłabym się rozwaliła gdyby duch Slytherina nie wrócił mnie do porządku.
on w pewnym sensie czytał mi w myślach i na te moje wątpliwości odpowiadał.
dziadek wiedział również że nie chcę by Draco mnie widział w słabości. dlatego zaznaczył swoją obecność przed moją rozpaczą i dopiero wtedy wyczułam znajomą woń.
nawet nie miałam już pozorów.
usiadłam na kanapie w salonie i czekałam na obecność "Księcia".
po kilku minutach wszedł do pokoju wspólnego.
- Draco ... - zaczęłam mętnie. - masz może jakieś uwagi na wierzchu ?
zrozumiał że chodzi mi o rozmowę. zawsze kiedy byłam zdołowana dobijał mnie swoimi komentarzami więc i teraz zrozumiał przesłanie, pomimo tego że się "kolegowaliśmy".
- słucham. - usiadł niezbyt daleko. - co ?
poczekałam aż ostatni ludzie wyjdą do sypialni.
zostaliśmy we dwójkę.
pora chyba na próbę zaufania.
- co ?- powtórzył pytanie. rozejrzał się. - oho ...
- nie mó nikomu. - spojrzałam na niego przybita. - bo jak sypniesz ... - pokazałam mu ukryty w bucie nóż. nauki Cirispina. "broń najlepszym przyjacielem, miej go ze sobą". - to marny twój los.
- rozumiem zasady koleżeństwa. nie musisz mnie straszyć. - prychnął złośliwie. - no ...
- potrzebuję - odetchnęłam. nigdy wcześniej jawnie nie prosiłam go o pomoc. - twojej opinii.
- prosisz mnie , swojego wroga numer jeden, o o p i n i ę ? - spojrzał na mnie zaskoczony. - na jaki temat ?
- Komnata. - powiedziałam krótko. - mam to całe "śledztwo" ciągnąć czy nie ?
- zależy. - odparł dyplomatycznie spokojnym głosem. - masz coś ?
- mnóśtwo poszlak jeden poważny trop.
- tak. - powiedział beztrosko. och żeby on wiedział ile to nerwów. - w końcu idzie o twoich przyjaciół.
- no nareszcie cokolwiek rozumiesz. - burknęłam. - mam inny większy problem.
- jaki ? uniósł zaskoczony brwi.
- dwa. - no to teraz mnie zabije. - pierwszy : zmień perfumy proszę. - nie rozumiał. - podobne ma Kastiel. jak chcesz mnie załamywać jeszcze bardziej to jesteś na genialnie prostej drodze. - nadal miałam kwaśny uśmiech. jednak spoważniałam. - drugi : - zapadłam się w oparcie. - mam tego dość. najchętniej rzuciłabym to wszystko w kąt i wróciła na Privet Drive.
- no cóż ... - spojrzał na mnie lekko uśmiechnięty. - pierwszy problem : mogę ich nie używać skoro masz mnie kaleczyć za karę. - zaśmiałam się z tego nieudanego żartu. - na drugą rzecz ci powiem że słyszałęm twoje szlochy już nie raz. wypłacz się, napisz do tego całego Kastiela i teraz będę wredny nie myśl o nim więcej.
- dzięki. odparłąm i uścisnęłam mu dłoń. - czasami masz dobre pomysły, wiesz ? zadrwiłam z niego tak na poprawę humoru.
następnego dnia kiedy zeszłam na dół oczekiwałam szeptó i wytykania palcami, czy żartów "kiedy twój drugi Kastiel zostanie tym pierwszym ?" ale nic kompletnie n i c nie wskazywało że Draco się wygadał.
próba zaufania zaliczona.
trzeba mu pogratulować.
sięgnęłąm do kieszeni szaty.
wrzuciłam tam co pradwa drugie śniadanie ale trudno.
- Malfoy. - Draco podniósł wzrok. rzuciłam do niego wiązkę lukrecji i zielone jabłko. - smacznego. spokojnie nie jest zatrute.
zdziwił się ale uśmiechnął pod nosem i wgryzł z lubością w owoc.
Rozdział Dwunasty Gdzie Wcięło Ginny ???
od kilku dni nie widywałam Ginny - młodszej siostry Rona z którą dzieliłam rok więc i zajęcia.
jakimś dziwnym trafem ją wcięło.
spytałam Rona, mówił ,że jej nic nie dolegało i że w Szpitalnym jej nie ma. w dormitorium też nie leżała.
po prostu ... wyparowała.
zaczęłam myśleć nad powodem jej zniknięcia.
( to samo zajęcie zostało mi wyznaczone )
chora nie jest,
do Lasu nie wychodziła bo widziałby ją Cirispin no i ja,
w dormitorium brak,
cóż ...
moim pomysłem zostało tylko jedno.
bazylicius, bazyliszek.
nie. to niemożliwe.
zostawiłąm ten pomysł w spokoju.
minął mi cały dzień lekcji, więc i całe bite 12h rozmyślań.
usiadłam na sofie.
miejscu wczorajszego zwierzenia.
dosiadł się do mnie Draco.
- Ignis ... zaczął.
- co ?
- no bo ... jest dyskoteka.
- co ?? - praktycznie się wydarłam i pobiegłam na górę. sorki Ginny. dyskoteka ... ukojenie nerwów. - idziemy.
- ale ... - spróbował protestu. - ale ona jest od drugiego roku wzwyż. poza tym miałem pilnować żebyś nie poszła ...
chwyciłam go brutalnie za nadgarstek i zabrałam na dół.
* Draco *
spojrzałem na nią.
bachor ciągnie mnie na siłę na dół.
na dyskotekę.
nie to że nie lubiłem muzyki, nie. po prostu nie rozumiałem tych wszystkich ludzi którzy jak głupi darli się tam na dole, śmiali się, i pokazywali ( jak dla mnie jak psy na wystawie ) swoje umiejętności.
Ignis nie lepiej.
wbiła się w tłum na sam środek.
tańczyła.
nieźle. całkiem nieźle.
spojrzałem na nią.
szłą w moim kierunku.
ba. zabrała mnie na środek.
- nie patrz na nich. - powiedziała cicho. - baw się.
nie wiedziałem czemu ale posłuchałem rady.
spojrzała na nich rozbawiona.
na salę wszedł Snape.
zabrał mnie na siłę na zewnątrz.
- miałeś jej pilnować. - ofuknął mnie. - wracaj do dormitorium. powiedz jej że jutro ma być u mnie po śniadaniu.
poszedłem za nim do dormitorium.
Ignis wróciła po kwadransie.
- hej. co jest ? - spytałą wesoła. w jej oczach nareszcie gościły iskierki radości i ekscytacji z powodu dyskoteki. - nieźle tańczysz. czemu zwiałeś ?
- Snape. warknąłem. - ciebie zostawił. mnie zabrał siłą.
- przykro mi. - uspokoiła się i podałą mi ... zielone jabłko. - sorki.
ugryzłem owoc. - dzięki. nie ma za co.
- dobra. ja już idę. odparła spokojnie. - dobranoc - powiedziałą normalnie - Książę. dodała złośliwie.
* Ignis *
fajny odskok od ponurej rzeczywistości. milutka dyskoteka.
wróciłam myślami do chwil kiedy tańczyłam obok Draco.
chwila odpału, chwila gdy poczułam w nim tego "normalnego" skrywanego przez Malfoy'a Draco.
trudno.
wróciliśmy do szarej rzeczywistości gdy musiałam jutro powiedzieć Harry'emu o moim patencie gdzie jest Ginny.
złapałam go z samego rana.
- braciszku. - wzięłam go za rękę. byłąm tak padnięta że nie obchodziły mnie ukrywania dziecięcego odruchu. - wiem gdzie jest GInny.
- gdzie ? - spojrzał na mnie zainteresowany brat. - co z nią ? spytał rozemocjonowany.
cóż ... widziałam że dziewczyna mu się podoba ale nie przyznawał się do tego ale ja to wiedziałam. po prostu wiedziałąm.
- w komnacie. - brat spojrzał na mnie zaskoczony. - zobacz. w domu nie ma, w Szpitalnym nie ma. nie zniknęłą od tak - pstryknęłam palcami. - ma ją bazyliszek. czemu ? bo chce nas zwabić. wie że byś po nią poszedł i zdaje sobie sprawę z tego że ja poszłabym za tobą. - Harry chyba zrozumiał. - musimy ocalić Ginny.
- kiedy ?
- dzisiaj wieczorem. na kolacji.
- dobrze. siostrzyczko. pokiwał głową i zostawił mnie tak.
na lekcji zamiast się skupiać na Eliksirach napisałam list do Kastiela.
wiedziałam że mogę nie wrócić.
bazyliszek kontra ja ...
zwycięzca może być tylko jeden.
dowiemy się czy mam rację co do tego gdzie wcięło GInny.
na wieczór zabrałam na plecy miecze a na szyję jako talizman klucz do gabinetu Salazara Slytherina.
Draco spojrzał na mnie zdziwiony. - trening ? spytał zaskoczony znad gazety.
- nie tym razem. - odparłam chłodno. - do zobaczenia. uśmiechnęłam się kwaśno i wyszłam.
na Wielkiej Sali był tłok.
wszyscy.
a ja w kapturze z mieczami na plecach i sztyletem rodowym którym rozcięłam dłoń.
za mną biegła woda.
- na wieże ! - wrzasnęłam. - tam bestia nie dojdzie ! nauczyciele zrozumieli sytuację, poderwali się z miejsc i wyprosili uczniów.
tyle że ludzie rzucili się do wyjścia w popłochu.
* Draco *
byłem w tłumie. ktoś mnie zepchnął i nastąpił w ciężkich butach na nogi.
trzask kości.
złamane.
odcięli mi możliwość ruchu.
zadrżała podłoga.
- chodź. - oczy Ignis lśniły na zielono jak oczy węża w nocy. - wyłaź poczwaro.
spod podłogi i kafli, któe poleciały jako odłamki, wyłonił się wielki wąż.
wyglądał jak wąż morski tyle że był mniejszy, trochę grubszy i bardziej wściekły.
- witaj skarbie. - przywitała potwora. - tego szukasz. - pogłębiłą cięcie z zaciśniętymi zębami. musiała coś sobie uszkodzić. - chodź.
jeden z kawałków kafla utkwił mi w nodze.
wyjąłem go i poleciała wolnym strumieniem krew.
bazyliszek zawęszył ale nie zwrócił uwagi.
- reaguje na brudną kew Malfoy. jesteś bezpieczny. - odparła Ignis. poczwara machnęła ogonem w pędzie za nią. odchyliłem się od ciosu. - teoretycznie.
Ignis podpędziła pod stół nauczycieli.
oni stali jak oniemieli.
11 latka na wielkiego bazyliszka.
ratuje tyłek całej szkoły kosztem włąsnego życia.
- Harry ! - rzuciła bratu jakiś papierowy notes. skuliła się na chwilę. w tej sekundzie Snape rzucił się żeby ochronić ją od ciosu. sam padł z raną na głowie z któej leciałą krew. - o nie ... - Ignis podniosłą nauczyciela do którego przymierzał się bazyliszek. - chesz go ? - spojrzała wyzywająco na bazyliszka unikając jego spojrzenia. chociaż ... nie. patrzyłą mu w oczy. - po moim trupie.
monstrum jakby przyjęło wyzwanie.
ale na plecach tego czegoś byłą Weasley.
- Harry zajmij się - wskazała na drzwi zaciskając drzwi. - nim. ja zabiorę GInny.
wyleciała unikając ciosu ogona i zabrała rudą na ziemię.
oddała ją w ramiona POttera.
- teraz chodź do mnie poczwaro. - sięgnęła do mieczy. rozłożyła skrzydłą w poziomie. - zobaczymy.
CIrispin chciał ją uprzedzić ale cóż .. jeden ruch ogona bazyliszka go strącił i na moje oko połamał mu żebra.
Ignis wydałą odgłos jak wściekły kot. - trzymaj ogon przy sobie.
wyleciała ...
rozłożyłą ręce z mieczami, oplotła skrzydłą i miecze ogniem i ...
wyleciała w paszczę bazyliszka.
* Harry *
widziałem co robi siostra.
nie dałem rady jej zatrzymać.
przepadła w akcie bohaterstwa.
wieki czekałem w nadziei że może jednak wróci.
wyleciała jak z procy.
kiedy wylądowała z dziurą w ramieniu bazyliszek padł rozcięty na dwie poziome połówki.
- słodkich snów koszmarze. - spojrzałą na ramię z którego wystawał kieł. rzuciła mi go. - ogień nie spali dziennika ale spróbuj tym.
pojawił się chłopak którego opisywała.
- tyle czekałem żeby się z tobą spotkać. - uśmiechnął się. - mam dla ciebie dwie wiadomości. a nawet trzy. pierwsza : twoja "kochana siostrzyczka" to moja córka, druga : twoja przyjaciółka niedługo odejdzie bo pobieram z niej siłę do powrotu do życia. trzecia - nakreślił ogniem jakieś litery w powietrzu. - żadne z was niedomyśliło się że moje obecne imię to anagram. - napis głosił "jestem Lordem Voldemortem" - Tom Marviollo Riddle. poprzestawiaj literki i masz Lord Voldemort. nawet twoja "siostra" tego nie posklejała. szkoda córciu. - spojrzał na Ignis z udawaną troską. podniósł jej głowę a ona zaciskała zęby. rana po kle czerniała. - a wystarczyłoby tylko przejść na moją stronę. teraz zobaczymy czy masz dostatecznie silny organizm na dziedziczkę. uśmiechnął się słabo.
byłem wściekły.
wbiłęm kieł w jedną ze stron.
Voldemort się złapał w miejscu gdzie jest serce.
zacząłem niszczyć kolejne strony.
w końcu cały dziennik był podziurawiony a ze stronic ciekł czarny atrament.
widmo zniknęło.
Ginny wróciłą do życia.
- masz. - Ignis wcisnęła klucz w rękę Malfoy'a. - jeżeli nie uda mi się zwalczyć jadu oddaję ci bycie dziedzicem. - zacisnęła zęby. - jak jakimś cudem mi się uda to jest to pożyczka.
wstała z kucek.
- Zgredek ! - Malfoy zawołał skrzata. - zanieś jego - wskazał na SNape'a na kaflach, - jego, - tym razem CIrispin, - i ją ...
- ja dam jeszcze radę iść. upomniała się Ignis.
- w takim razie ją - pokazał palcem na GInny - do Skrzydłą Szpitalnego. już.
Zgredek posłusznie ich zabrał.
na nogach została tylko Ignis i ja.
tyle że siostra traciła siły.
- Malfoy. - spojrzała na niego. resztka sił, widziałem to po niej. rozcięła sobie dłoń. - pij.
Ślizgon zbyt zdziwiony przyjął krew.
usłyszałem trzask i Malfoy samodzielnie wstał.
- I ... Ignis ... spojrzał na nią zdziwiony.
- teraz mi pomóż. - wyciągał rękę ale siostra wstałą wspierając się na ostrzu. sama weszłą do Skrzydłą Szpitalnego.
posłała swoją sowę za okno z jakimś listem.
pewnie do Kastiela.
list pożegnalny.
- dobranoc. pożegnała nas.
Malfoy pomógł się jej rozłożyć na łóżku.
ale już następnego dnia kiedy przeszła wszystkie swoje gorączki i jej rzucania się po materacu, rana się oczyściła, wróćiłą do koloru skóry i zrosłą błyskawicznie.
Malfoy oddał jej klucz. - pożyczka.
- dzięki. - uśmiechnęła się Ignis. rzuciłem się na szyję siostry. - no już Harry bo mnie uduszisz.
nie mogłęm opisać ulgi.
Rozdział Trzynasty Chyba Tak ...
* Ignis *
po przebudzeniu najpierw przytulił mnie brat, potem Draco oddał klucz na łańcuszku a na koniec do Sali wpadł Kastiel szykujący się na najgorsze.
cały na czarno, z kucykiem z czerwonych włosów i posmutniałą miną.
a tu niespodzianka.
żyję, mam się dobrze.
podbiegł do mnie i od razu pocałował.
odleciałam.
- a to za co ? spytałam radosna.
- och cicho. - przytulił mnie wzruszony. - dostałem twój list pożegnalny. jestem z czarnymi scenariuszami w głowie na temat jaką cię zastanę a tu do jasnej cholery jesteś żywa. - to dziwne ale czułam jego jedną łzę. - moja Iskierka ..
- kocham cię Kastiel. - objęłąm go za szyję pomimo bólu w ramieniu. - no a teraz się ode mnie odklej. - nic. - mam coś dla ciebie. - podniósł głowę. - chodź. - zbliżył się. pocałowałąm go rozwalając mu fryzurę. - uspokoiłeś się skarbie ?
- można to tak określić. uśmiechnął się lekko.
- ekhem .. zaczął Draco.
- Kastiel muszę jeszcze pomóc innym. - pogłądziłam metala po ramieniu. - poczekaj chwilkę na korytarzu.
- dobrze. masz 5 minut. i ani sekundy dłużej.
- Ignis ... - Draco spojrzał na mnie kiedy już usiadłam po ekspresowym pozbyciu się kolejnych kilku litrów które poszły do Snape'a i Cirispina. - czy ... czy teraz ... jesteśmy ... jesteśmy przyjaciółmi ?
- chyba tak Draco. - podałąm mu dloń. - ale i tak będę się z tobą kłócić o błachostki.
- dobrze wiedzieć, Księżniczko. powiedział złośliwie.
teraz ocknął się Cirispin.
- czy dobrze słyszałem że zaczynacie się przyjaźnić ? spytał złośliwie Łowca.
- ty ... - walnęłąm go poduszką. - a ja z nerwów wychodzę czy ty żyjesz. - walnęłam go jeszcze raz żeby sobie zapamiętał. - nie rób tak więcej.
- dobrze, dobrze. - mruknął żartem. - ale na serio ...
- tak. powiedział Draco spokojnie.
- WOW. to jednak ten bazyliszek zrobił coś dobrego.
- Cirispin ! - ofuknęłam go. rozejrzałam się po Sali. łóżko Hermiony i Colina puste. - gdzie oni ...
do Sali weszła Hermiona, Ron i Harry no i Colin z wielkim tortem.
nie zabrakło McGonnagall i Dumbledore'a.
cała szóstka mnie wyściskała i wygratulowała.
Snape obudził się na końcu i powiedział że jak już dojdzie całkowicie do siebie zaprasza mnie do swojego gabinetu.
przypomniało mi się że zostawiłam dwa sztylety i szatę na Wielkiej Sali.
przeszłąm tam a na środku obok padłego pociętego bazyliszka stał Lockhart.
szlochał.
narcyz z trwałą szlochał.
- co się stało pani profesorze ? spytałam zabierając rzeczy.
- jestem oszustem ... - zaczął się zwierzać. - nikt o tym nie wie ale wszystkie moje dzieła to kłamstwa, nie jestem wielkim czarodziejem. - odwrócił się w moją stronę. mina szaleńca tylko tyle wpadło mi do głowy. - ale ty wiesz. i nikomu nic nie powiesz. - rozłożył ramiona a ja wiedziałam że w rękawie ma nóż. - chodź do mnie Ignis ...
postanowiłam się wybronić.
przytuliłam się ale kiedy kładł mi rękę na plecach przekręciłąm się i unieruchomiłam mu końćzyny górne tak że wypuścił sztylet.
mój sztylet tak na marginesie.
na Salę, zwabiony krzykami Lockharta, wpadł DUmbledore.
w skócie opowiedziałam dyrektorowi o tym co powiedział nauczyciel
Dumbledore go zwolnił i za niezrównoważenie psychiczne skierował dokądś tam.
spojrzał na mnie współczująco. - nic ci nie jest ?
- nie. - uśmiechnęłąm się. - szkolenie na Łowcę nauczyło mnie jak się bronić przed takimi akcjami. ale dziękuję za troskę.
- wracaj na korytarz. Kastiel się niecierpliwi. puścił do mnie oko i zniknął.
wyszłam do Kastiela i zostałam otulona jego zapachem.
- no Iskierko ... - zaczął patrząc mi radośnie w oczy. - najadłem się przez ciebie strachu.
- nie moja wina. - odparłam w obronie i wtuliłam się w niego. - ale cieszę się że cię widzę.
- ja też . - pocałował mnie w czoło. - słyszałem że kroi ci się afera u tego ubranego na czarno.
- u Snape'a ? - spytałąm zaskoczona. - on najwyżej mnie pouczy ale nie zrobi afery.
oboje się roześmialiśmy.
- pozwolisz że spytam ale gdzie mam spać ?
- wiem. - zabralam go w pełni sprawna do dormitorium Ślizgonów gdzie przywitano mnie jak jakąś bohaterkę narodową. - tu. wskazałam na sofę.
- okej. - pokiwał głową. - a co z tobą ?
- fotelik też jest wygodny. uśmiechnęłam się.
- dobrze wiedzieć. - spojrzał na mnie uśmiechnięty Kastiel. - moja mała Iskierka. - objął mnie czule. - nie puszczę cię na lekcje.
- dobrze. - powiedziałam miękko. - nie spieszy mi się.
- Ignis. - przez tłum przebił się Laurilel, Cirispin i Markus. - to jest Kastiel Laurilel pokazał go Markusowi.
- poznaliśmy się w zeszłym roku. - odparł kapitan. - m ... młoda ... teraz FLint spojrzał na mnie. - przecież ... były ploty że ...
- były i się zmyły. - uśmiechnęłam się do starszego chłopaka. - wiesz że nie warto ich słuchać.
- pozwolisz że ci ją ukradnę. - spojrzał wymownie na Kastiela i razem z resztą drużyny mnie zgnietli w grupowym miśku. - no. teraz możemy ci ją oddać.
- dzięki. - znowu Kastiel objął mnie ramieniem a ja nie mogłam się nacieszyć wonią jego perfum. - oho ... na horyzoncie pojawił się Draco.
- Ignis. - uśmiechnął się i rzucił mi paczkę wielkości książki. - wszystko co mi zostało. mam nadzieję że lubisz lukrecje.
zważyłąm w dłoni prezent. sporo.
- dzięki ale nie musiałeś ...
- ocaliłaś mi skórę. to taka osłoda za zeszły rok. ale w przyszłym nadal będę się wykłócał. odparł ze złośliwym uśmieszkiem Draco.
zniknął.
Rozdział Czternasty Cała Prawda Snape'a
po obiedzie dostałam pisemne zaproszenie do gabinetu Snape'a.
weszłąm przez drzwi nieśmiało.
nauczyciel siedział przed swoim wielkim biurkiem zasępiony tym że przegapił jeden dzień gnębienia Gryffonów.
- chciał mnie pan widzieć kiedy odzyska pan siły ... zaczęłam.
- tak Ignis. - wskazał na fotel. - muszę ci coś powiedzieć.
- proszę mówić. odpowiedziałam niewiedząc o co mu chodzi.
- otóż ... - odetchnął. - Tom Marvollo Riddle jest twoim ojcem. a ja jestem twoim chrzestnym. faktem jest że zmienił on nazwisko na Lord Voldemort. - Snape'owi dziwnie drżały opuszki palców. - i jest on szefem Śmierciożerców. wiem to gdyż .... gdyż ... gdyż sam jestem jednym z nich. - oczy wyszły mi z orbit. - jestem sługą twego ojca Ignis. - Snape spojrzał na mnie poważnie. - i to on poprosił mnie bym przekazał ci że On chce się z tobą spotkać w te wakacje. pokazać ci jak to wszystko wygląda, no i opowiedzieć ci wszystko tak żebyś pojęła czemu zostałąś adoptowana przez Potter'ów. mam mu przekazać informację zwrotną czy chcesz wyjść na spotkanie czy też nie. namyśl się dobrze Ignis.
miałam mętlik w głowie.
w to że Snape był moim chrzestnym byłąm w stanie uwierzyć bo nit miałby powodu żeby mnie w tej kwestii okłamywać.
i w sumie w sprawie mojego ojca również nie ma w tym interesu ...
musiałam to sobie wszystko przemyśleć ale chciałam dostać dowody, powody i prawdę z ust ojca.
bo ... bo tak się złożyło że nigdy nie wiedziałam co to rodzina.
wzmianka Toma o tym że jest moim ojcem i mnie zszokowała ale i po części uszczęśliwiła.
czemu to drugie też się pojawiło ? bo teraz wiedziałąm że nie jestem sama.
- p ... wuju - nie mogłąm się odzwyczaić od formułki "panie profesorze". - wstępnie się zgadzam ale jeszcze to przemyślę.
- tak też powiem twojemu ojcu. skinął głową i dał mi znak dłonią że mogę iść.
Rozdział Piętnasty Powrót
weszłąm na Eliksiry ciut spóźniona.
musiałam przeklarować Kastielowi że na tą jedną jedyną lekcję muszę iść.
usiadłam w ławce z Draco.
podczas wykładu Snape'a jedna z szafek zaczęła drgać.
w końcu i profesor to zauważył.
z jej środka wyszło coś.
to coś zmieniło się w postać Toma Riddle'a.
- Córko ostatnia szansa. - spojrzał po klasie i chwycił Dracona za gardło. - przytul mnie raz albo twój kolega zginie.
podjęłam decyzję.
wstałąm z miejsca i podeszłam do niego.
objął mnie obiema rękoma i poczułam szczypanie na szyi a potem takie samo uczucie na nadgarstkach.
- do zobaczenia. córko. pożegnało mnie to coś i wyszło.
podeszłam do Dracona.
- wszystko okej ? spytałam go.
- tak. - pomasował sobie szyję i złapał głęboki oddech. - co to ? wskazał na moją szyję.
spojrzałam w szklane drzwi do szafki.
na nadgarstkach wpalone dwie obroże. dotknęłam ich, skóra bazyliszka.
to samo na szyi.
- nie wiem. - skłąmałam. - ale pewnie się dowiem.
- dobrze już. - Snape wrócił klasę do normalności. należał do tych nauczycieli których wystarczyło jedno słowo a zgraja milkła. był też nauczycielem któego nie ruszały przedstawienia więc i teraz zachował kamienną twarz i kontynuował wykłąd.
Rozdział Szesnasty Nareszcie
następnego dnia już było zakończenie roku.
ten czas szybko zleciał.
na uczcie pożegnalnej dyrektor zaczął przemowę.
- w tym roku dwa domu wykazały się szczególną rywalizacją co pokazały punkty. - rozpoczął spokojnie. - te dwa domy to .... - zrobił pauzę żeby wzbudzić napięcie i zainteresowanie. - Gryffindor i SLytherin. otrzymały one w tym roku zbliżoną liczbę punktów. - przez Salę przeszły pomruki niedowierzania. - jednakże co to za rok bez punktów dodatkowych.- przez tłum rzetoczyły się parsknięcia i pomruki aprobaty. - zacznę od Gryffindoru. 20 dodatkowych punktów dla Hermiony Granger któa pomogła przyjaciołom pomimo swego zniknięcia, kolejne 20 punktów dla Ronalda Weasley który okazał się dla swoich przyjaciół niezawdoną podporą. i w końcu 50 punktów dla Harry'ego Potter'a za odwagę w bronieniu naszej sszkoły. - u Gryffonów było słychać "50 przewagi nad Slytherinem". - ale również chciałbym uhonorować Ignis Potter za jej niebywałe poświęcenie w ratowaniu innych. za ten czyn o którym nikomu się nie śniło dostaje dodatkowe 50 punktów dla swojego domu.
remis.
remis.
remis.
- oto Puchar Domów . - wyszłam z ławki a ze stołu Gryffonów zrobił to Harry. razem wzięliśmy Puchar i unieśliśmy dla tłumu. - oto pierwszy w historii remis w Pucharze Domów.
uczniowie podnieśli wrzask.
czułąm się jak po wygranym występie w zeszłe wakacje.
miałąm te same motyle w brzuchu.
potem na Salę wszedł Kastiel i mnie uścisnął.
okazało się że nie wracam pociągiem a zostałąm przeteleportowana ze wszystkimi rzeczami wprost do komórki pod schodami.
Epilog
wróciłam na "stare śmieci".
na progu komórki leżał list od Rady.
przeczytałąm go i dowiedziałam się że mam bilet do Japonii.
fajnie.
za tydzień wylot, samolot prywatny cały dla mnie, wszystkie koszta ponosi Rada.
niestety czas ma to do siebie że jak jest coś dobrego to płynie szybko a jak dzieje się coś złego czy smutnego to wlecze się niemiłosiernie.
tak też było w moim nieszczęsnym przypadku.
po raz kolejny całowałam Kastiela w policzek na pożegnanie.
po raz kolejny się przytulaliśmy.
i bardzo powoli i niechętnie mnie puścił.
wsiadłam do samolotu do którego zaprowadził mnie Japończyk z kartką z moim imieniem.
zapuścił silnik i nawet nie poczułam kiedy wzniosło nas w powietrze.
to był mój pierwszy lot samolotem i na razie mi się podobało.
patrzyłam z góry na miasta czując się jak ptak.
jednak po jakimś czasie ta osłoda mi się znudziła.
wyjęłam więc książkę.
jako zakładka - wspólne zdjęcie z Kastielem.
nie.
nie płącz Ignis.
tamtym razem męczyli cię tydzień. teraz też tak będzie.
a jak wrócisz Kastiel cię przytuli i pocałuje.
pocieszałam się.
zaczęłam zagłębiać się w lekturę.
- jesteśmy na miejscu panienko. - obwieścił mi pilot. odłożyłąm książkę, zabrałam bagaż i wyszłam na ląd. byłą to mała wysepka z bajecznym widokiem na morze na północy a na południe na góry. bajkowy wręcz widok. - sensei czeka na panienkę w dojo.
- dziękuję. - miły pilot zabrał mój bagaż i zaniósł do wspomnianego budynku. weszłam za nim. - dzień dobry ...
- witaj Ignis. - starszy mężczyzna przyglądał mi się bacznie. - chociaż powinienem powiedzieć Naoto.
- przepraszam co ? niezrozumiałam.
- och przepraszam. - skinął głową. - Naoto - proste, uczciwe ostrze. każdy mój uczeń czy uczennica dostają specjalne imię którego używam. - uśmiechnął się i wstał. obejrzał mnie z każdej strony. - do ciebie pasuje Naoto. walczysz na miecze i robisz to fair.
- dziękuję za wyjaśnienie panie ...
- Tseng sensei Tseng. sprostował życzliwie.
- dziękuję sensei Tseng. - uśmiechnęłą się. - kiedy zaczynamy naukę ?
- ha rwie się do wiedzy ... - uśmiechnął się radosny. - ach żeby wszyscy uczniowie tacy byli ... - zaśmiał się. - możemy od zaraz jeżeli nie jest to problem.
- z wielką chęcią. a jeżeli można wiedzieć czego mnie pan będzię uczył ?
- do. czyli ziemia. sprosotwał.
pierwszy trening był na zewnątrz.
wytworzył kule z głązów i zaczął we mnie nimi iotać. odruchowo broniłąm się ym co znalam.
- postaraj się wykorzystać ziemię bo o to tu chodzi. - powiedział spokojnie. - masz się nauczyć czegoś nowego a nie powtarzać co umiesz. powtórki są dobre ale tu ich nie uznaję.
- dobrze. skinęłąm głową.
kolejna partia głązów. skupiłam się i odbiłam je wielką ścianą z ziemii która potem wróciła do normalnej postaci. otarłam pot z czoła.
- ziemia jest najcięższa bo jako żywioł najwięcej waży. - wyjaśnił mój wysiłek. - może chcesz przerwę w treningu ?
- nie. - odparłam życzliwie. - chcę ćwiczyć.
- ach żeby wszyscy których uczyłem mieli taki zapał ... - znowu się rozmarzył i cisnął głaz wielkości sporego samochodu. tym razem powstała u mnie pięść z malutkich kamyczków które odbiły i rozbiły w pył skałę posłąną przez mentora. - masz talent. od razu z formami, z ciężkimi kawałkami. - powiedział z uznaniem. - nigdy czegoś takiego nie widziałem.
ostatni głaz i powstał smok któy zwinął się jak tarcza i zniwelował uderzenie skały.
byłam padnięta.
więcej nie dałąbym rady zrobić.
- na dzisiaj wystarczy. - sensei podał mi ręcznik. - za niedługo obiad.
- dziękuję. gdzie mogę się odświeżyć i wypocząć ? spytałam ale w miejscu gdzie stał było pusto.
weszłam do domu i od razu bez problemu znalazłam swoją sypialnię i ... prywatną łązienkę.
skorzystałąm z prysznica i przebrałam się w mniej przepocone i pooklejane brudem ciuchy.
tak wypoczęta weszłam do niewielkiej ale łądnie urządzonej jadalni.
dostałąm sushi i szybki kurs jak je jeść.
dziwne ale ryby w wodorostach i ryżu były dobre.
nawet bardzo dobre. posmakowały mi co zauważył gospodarz.
oczywiście podziękowałam mu za posiłek i trud jaki wkłąda w to żeby umilić i pobyt u siebie.
następnego dnia z samego rana pokazał mi całą wysepkę i wróciliśmy ze spaceru po kilku godzinach.
po następnej pół godzinie zaczął się kolejny morderczy trening po któym tylko dałąm radę wrócic do siebie i paść na matę.
zasnęłąm i spałąm jak zabita do następnego świtu.
trzeci dzień.
tym razem sensei obwieścił mi że cały poświęcimy na trening.
zgodziłąm się i z większym zapałem przykłądałąm się do ćwiczeń.
chciałam mu pokazać że potrafię i udowodnić mu że jestem wdzięczna za nauki.
zrozumiał przekaz bo następnego świtu obwieścił mi że sprawdzi czy nie jestem gotowa na Mistrzostwo.
znałąm ogólną zasadę. forma.
sensei Tseng pokazał mi motyla z kamyczków.
ja odpowiedziałam ptakiem.
on pokazał mi jaszczurkę a ja jemu smoka.
spojrzał na wielkie, żywe, zbudowane z trzech żywiołów dziwo i powiedział że już mam Mistrzostwo w Ziemii.
byłam szczęśliwa i na pożegnanie wyplotłam mu koszyk na ryby.
podziękował za prezent, powiedział że to nie był problem i odprowadził na lotnisko.
już następnego dnia rano byłam w domu na Privet Drive 4.
odczekałam kolejne kilka dni i wybrałąm się na polowanie na prezent dla Kastiela i przy okazji kreację dla siebie.
stwierdziłam że zaryzykuję.
od dawna korciło mnie do przymierzenia choć jednego gorsetu.
i to zrobiłąm.
czarny, ze srebnym ozdobnym haftem, tani gorset stał się moją własnością.
leżał, jak to określił Lysander który pomagał mi przy wyborze, idealnie.
jako prezent dla Kastiela kupiłam mu kilka kolejnych ciekawych płyt i koszulkę z nadrukiem jego ulubionego zespołu która dopiero została wpuszczona na rynek i nikt jej nie znalazł. dlatego też Kastiel będzie pierwszym jej posiadaczem.
prezent jak i gorset ukryłam i czekałam na dzień jego urodzin.
przyjęcia jak zawsze w jego domu.
wybrałam się tam ubrana w czarne cacko, rurki i kapelusz. no i tradycyjnie glany.
podałam solenizantowi prezent na co mojemu chłopakowi wyszły oczy z orbit.
- gdzie ty ją znalazłaś Ignis ?? - oglądał T-Shirt ze wszystkich stron. - gdzie ? i gdzie ty kupiłaś to ?- wskazał na gorset. - nie to że jest zły bo wyglądasz ... zabójczo. wydukał po długiej przerwie kiedy szukał wyrazu.
- w sklepie kochanie, w sklepie. - odparłąm. dorwałąm się do mikrofonu i zaspiewałam mu parę piosenek. - jutro wielki dzień. bitwa kapel.
zatarłam ręce chociaż w głębi duszy się smuciłam.
w dniu 1 września na wieczór wyszłam z chłopakami na boisko.
w tym roku nie miałąm już zbyt wielkiej tremy.
"This World" Selah Sue jako solowy kiedy piosenkę znałam jak włąsną kieszeń. w tym roku postawiliśmy na jakość nie ilość.
zespołowe minęły jak woda między palcami a ja z każdą nutą nabierałam i pewności siebie, i radości, i smutku.
ten ostatni wyszedł ze mnie przy ostatniej nucie mojego osobistego występu.
Kastiela i reszty nie zdziwiła wygrana i znowu oddali mi statuetkę tak samo jak krawat Kastiela który on nosił przez kilka ostatnich dni i wypachniwał go dla mnie.
znowu pocałowałam mojego kochanego Kastiela w policzek, znowu go przytuliłam i znowu musiałam mu powiedzieć "do przyszłego lata kochanie".
teraz jednak nie płakałam zbytnio.
musiałam przywyknąć do tego stanu rzeczy.
dałam się zabrać Hagridowi z powrotem do szkoły.
O~^~O